Trakt Srebrny Fort - Irios

16
Starzec patrzył na nią swoimi wielkimi, posmutniałymi jakby oczyma, wyglądającymi jak dwie dziewicze wyspy pośród oceanu zmarszczek na jego twarzy. Zacisnął usta, a jego brwi odżyły, unosiły się i opadały, zdawałoby się, zupełnie niezależnie od woli mężczyzny. Starcza dłoń znów drżała; wyglądał jak wrak, jednak teraz Maena doskonale wiedziała, że to wszystko mogło być jeno iluzją, jakąś dziwną grą.
Dziwne ciepło nie chciało opuścić jej czoła, zupełnie jakby pod skórą ktoś rozpalił jej małe ognisko; nie czuła bólu, jednak z pewnością był to pewien dyskomfort, dysonans tym większy i dziwniejszy, że pół dnia spędziła już na pełnym słońcu.
- Stary Hobin nigdy nie podniósłby na drugiego ręki, nie ma w nim złych intencji. - obdartus stał w miejscu, uniósł tylko nieznacznie dłonie, jakby chciał fizycznie odepchnąć od siebie skargi i słowa zakonnicy.
Na słowa o swej słabości Hobin zareagował powolnym kręceniem głową, nie wypowiedział jednak ani słowa, póki Maena nie odsunęła się odeń jeszcze bardziej, przysuwając się do potężnego rycerza zakonnego.
- Wasza danina została doceniona, mości rycerzu. Las stanie przed wami otworem, ugości was w swym cieniu i pozwoli wytchnąć przed dotarciem do miasta. Jesteście bezpieczni. - słaby głos Hobina był zadziwiająco dobrze słyszalny, mimo szumu liści i odgłosów leśnej fauny. Mężczyzna zdawał się niemal szeptać, ale jego głos rozbrzmiewał jakby tuż przy uchu zakonnicy. Całe jej ciało spięło się i dreszczem zareagowało na kolejną dziwną sensację.
- Maeno, Hobin nie śmiałby szydzić z ciebie i twych towarzyszy. Widzi jednak, że nie chcesz jego podarku i rozumie to. Płonie w tobie szczery płomień, nawet ślepiec by go dostrzegł. - uśmiechnął się, ukazując wyraźnie swoje dziąsła. - Doglądaj go jednak, bo bez rozmysłu niesie on tylko zniszczenie, znika gdzieś jego ciepło i światło. - starzec zgarbił się i zamrugał kilkukrotnie, cała jego sylwetka zmieniła się w hiperbolę zmęczenia.
- Smucą mnie twoje słowa, ale rozumiem, skąd wypływają. Tak jak źdźbło rośnie dzięki słońcu i wodzie, tak niechęć od zawsze wywodziła się ze strachu. Nie bój się Hobina, tak jak on nie boi się ciebie.
Tristard stuknął konia piętami i zbliżył się nieznacznie do starca, jednocześnie posyłając Maenie długie spojrzenie. Jego dłoń wciąż oscylowała w okolicy rękojeści miecza, a na twarzy wykwitała powoli szczera irytacja. Tracił cierpliwość, a niezrozumiała gadanina Hobina najwyraźniej zaczynała go męczyć.
Hobin uniósł dłonie w obronnym geście.
- Odejdę w pokoju, wszak zaraz ucztuję. - rzekł, jednak nie kulił się, a wyprostował tylko, jakby niema groźba tylko dodała mu sił.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”