Posiadłość Rutherdordów

1
Obrazek


W spowitej mrokiem prowincji, gdzieś po zachodniej stronie traktu pomiędzy Irios a Srebrnym Fortem leży dostojna willa. Na pierwszy rzut oka średnich rozmiarów, jednakowoż zależy to od perspektywy patrzenia. Z frontu jest stosunkowo niewielka, to też rzut bokiem ukazuje, jak obfite tyły niegdyś dobudowano. Dom ma trzy kondygnacje, nie licząc spiżarni będących pod powierzchnią ziemi. Wszak każda willa musi mieć piwnice. Przed głównym wejściem idzie dostrzec prowizoryczny ogródek, chociaż bardziej przypomina on zadbane pasmo traw. Dom jest zadbany, ale ogólnie prezentuje się strasznie. Aura mroku, która bije z zachodu zdominowała i ten piękny budynek. Dookoła jest dużo wydeptanej, zbitej, jednak wciąż śliskiej i mokrej ziemi. Być może niegdyś były tu pola uprawne, lecz teraz bytują pustkowia. Im dalej na zachód, tym więcej traw, poza dywanem po spodniej stronie domostwa. Więcej krzewów i drzew to wstęp do lasu. Zaś na samą posiadłość składa się jeszcze mniejsza chałupa z drewna. Malownicza rudera na palach, z dachem, który ewidentnie reperowany był często i za pomocą tego, co akurat było pod ręką. Sciany chaty obite były skórami wyglądającymi na wilcze, tudzież niedźwiedzie. Za chatą widniała wielka szopa, być może stajnia. Naturalnie, chata wraz z szopą usytuowane są kilka kroków od willi, na tyle blisko, by szybko do nich dotrzeć, a i na tyle daleko, by nie psuć wizerunku bogatej konstrukcji. Obok drewnianej chatki widać również było palenisko z kamieni i gliny, na którym stały wielkie okopcone sagany.



Brudni i trącący błotem, wyszli z Tunelu, którego początek leży w Irios. Z daleka dostrzegli, jak światło świecy tli się przy oknie. Jedne płomyki błyszczały niżej, inne zaś wyżej- kilku piętrowy dom, mniemali. Im bliżej podchodzili, tym więcej widzieli. Piękna willa, z imitacją warsztatu i starą szopą. Brak dookoła pól uprawnych, więc posiadłość z pewnością nie należy do rolników. Któż w tych okolicach mógłby pozyskać taki majątek jeśli nie rolnik?
Było dużo pytań, a niewiele czasu na udzielanie odpowiedzi. Jednakże podczas smętnego przemarszu, Anabell postanowiła powrócić do tematu, który rozpoczął wampir, gdy byli jeszcze pod powierzchnią ziemi.
- Ledwo stałeś się dzieciem ciemności, a już myślisz o zdobywaniu wiedzy tajemnej. Ciężko ci dogodzić, mój chłopcze. I skąd niby mam wiedzieć o reszcie wampirów? Już mówiłam- kontynuowała poirytowana- po złamaniu klątwy z komnaty uszły jeszcze inne dusze. Nie wiem dokąd się udały, czy w ogóle dotarły do ciał swoich panów. Ręką objęła swoją szyję, Crux też czuł głód. Powoli wypełniał go niedosyt, ręce zaczynały drżeć, a wargi pierzchnąć. Nic dziwnego, że Anabell była poirytowana.
- Trzeba zaspokoić pragnienie, i to szybko- wymamlotała jak potłuczona, głód dał się jej we znaki. Zwłaszcza, że poświęciła część krwi na przemianę młodzieńca. Teraz Crux musiał przejąć ster, zdecydować dokąd się udadzą.

Re: Posiadłość Rutherdordów

2
No cóż. Jak to zwykł mawiać Angius, "najlepsza droga często jest tą najprostszą". Jakie to prawdziwe gdy uczeń zapomina o tak prostej nauce... szkoda tylko, że wybuch musiał się skończyć pokryciem mokrą gliną. Świetnie- teraz do kompletu ze starą szatą i podartymi butami miałem również zapach stęchłego zwierza. Anabell zdawało się to nie przeszkadzać ale Ci, którzy zostają podniesieni z grobów sprawiają wrażenie posiadających dość specyficzne poczucie humoru zakładające wyklinanie do Ciebie w obcym języku i wysadzanie stropów tuneli. Choć dziwna więź jaka mnie łączyła z panią wampirów, pierwsze co przyszło mi na myśl to...
"Nie wiem jeszcze do końca kim jesteś, ale po temperamencie wynoszę, że Twój ojciec na bank musiał być saperem."
W każdym razie ułatwiło nam to w znacznym stopniu zadanie bo w końcu można było odetchnąć świeżym powietrzem. Tylko ten smród mógłby sobie polecieć w cholerę. W dodatku ta wilgoć!
Skarżyłbym się w myślach jeszcze bardzo długo, gdyby nie wyrwałby mnie oschły głos Anabell oraz niezaspokojone, nieznane mi dotychczas pragnienie zasmakowania krwi, wprawiające w ból głowy, zawroty i wzdęcie warg. Cruxie, gratulujemy! Zostałeś ćpunem!
- Dobra, dobra. W porządku. Wierzę Ci.
Mruknąłem, odgarniając z ubrań nadmiar cuchnącego błocka.
- Nie winnaś jednak mieć mi za złe, że wykazuję pożądanie wiedzy magicznej równie mocno jak krwi. Nie po to zostałem czarodziejem aby ganiać po polu z motyką, Pani. Masz jednak rację- mnie też zaraz szlag trafi jak nie zakosztuję...
"...Krwi."
Skoro już jesteśmy w pobliżu ludzkiego osiedla, powinniśmy skorzystać okazji. Jeśli możesz, sugerowałbym byś schowała się tuż za progiem drzwi, albo spróbowała wejść tyłem, o ile mają jakieś tylne drzwi. Nie mogą Cię zobaczyć w tej skrwawionej sukni. Ja odciągnę uwagę reszty domowników.
Rzekłem, po czym schowałem ręce w szerokich rękawach szaty, a twarz ukryłem pod głębokim kapturem przybierając zgarbioną, drżącą postawę. Zaraz potem ruszyłem prosto w stronę drzwi frontowych, kuśtykając (a w każdym razie udając, iż kuśtykam) po czym po dojściu do celu zwaliłem się na kolana u progu zaczynając donośnie stukać kosturem (w odpowiednich odstępach czasowych, czyli co parę sekund) w drewniane skrzydło ogromnej willi. Nie wiem czemu ale do złudzenia przypominała mi mój własny dom z lat dziecięcych.
- Panie! Panie! Otwórzcie! Pomóżcie umierającemu!
Zawołałem niby wycieńczonym głosem.
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

3
Właśnie w tym momencie, Crux zdał sobie sprawę, że każdy dar ma swoją cenę. Wampiryzym, często określany mianem klątwy, co prawda poszerza spektrum zdolności, nadaje nowych cech oraz wzbogaca istniejące już instynkty, lecz także narzuca określone granice. Bytowanie o konkretnej porze dobowej, przymus do konsumpcji określonego typu i wiele, wiele więcej. Najoględniej mówiąc, wampiryzm może dać ci skrzydła lub powalić na ziemię.

Przystawieni do muru pragnienia, wampiry chcą za wszelką cenę zaspokoić głód. W tymże celu, niejaki Lowefell- świeży wampir, wpada na błyskotliwy pomysł. Nie przetrzymuje myśli zbyt długo, wręcz przeciwnie, od razu dzieli się nią z starszą krwią. Mianowicie pomysł zakłada podstęp, w którym wampir zagra na ludzkiej nieostrożności tudzież naiwności. A doskonale wiemy, iż naiwność jest błogosławieństwem głupich. W tym celu, posłuszna jak nigdy, Lady umyka przed resztkami blasku gwiazd, chowając się za progiem głównym drzwi willi. Teraz męska forma krwiopijcy postanawia wziąć sprawy w swoje ręce.
Stuk, puk- kostur ostro łomocze o solidne, dębowe wrota posiadłości. Stuk, puk- ponownie napiera na barierę. W końcu, gdzieś z daleka za sprawą wyostrzonego zmysłu słuchu, idzie mniemać, iż ktoś lub coś zmierza w kierunku drzwi. Dźwięk jest delikatny i cichy, niemalże bezszelestny. Jakoby małe stado myszy dreptało do wyjścia. To też nie umyka wyczulonemu uchu wampira. Z każdą chwilą wydźwięk staje się coraz wyraźniejszy, aż niemalże pewne jest, iż nieznany osobnik bytuje po drugiej stronie. Coś szeleści w drzwiach, nie, to nie jest zamek. Dźwięk przypomina bardziej odsuwanie ukrytego elementu lub szuranie o dębową, solidną bramę. I ni stąd ni zowąd, głośne skrzeczenie wypełnia okolicę. Okolicę po wewnętrzne, jak i zewnętrznej stronie willi.
- Mamo! Mamo!- krzyczy młodziutkie gardło- Jakiś przybłęda stoi pod drzwiami!- kontynuuje- Mamo! Mamo!- krzyk zdaje się być coraz głośniejszy, ale szybko milknie, albowiem pojawia się inny odgłos. Jego obecność automatycznie wycisza dziecięcy skowyt.
- Nie krzycz tak głośno, synu. - z oddali burknęła stanowcza odpowiedź.
- Dobrze, matko- wypowiedź traciła na entuzjazmie.
- Gdzie podziała się Teresa? Czemu ona nie otwiera drzwi? - pytanie było na tyle donośne, iż szło wnioskować, jakoby kobieta dotarła do syna i oboje stali pod drzwiami, wciąż tocząc dyskusję.
- Pewnie w spiżarni, tato przywiózł z fortu dużo zapasów, więc je segreguje.
- Rozumiem- podsumowała chłodno- Teraz idź do siebie, sprawdź czy siostra poszła spać i zrób to samo. Oczywiście po wieczornej kąpieli! - w ostatniej wypowiedzi, aż kipiało od wrogości w stosunku do młodzieńca.- Ja sprawdzę, kto do nas przybywa.
Chwilę minęło zanim cokolwiek ruszyło, zanim dłoń spowiła frakcję drzwi, ktoś zaklął pod nosem, burcząc- Niesforny chłopak, rozpuszczony jak diabelski bicz. Nikogo nie chce słuchać poza Bavinem. Niech mój luby szybko wraca, niech wraca, ach...
Delikatny mechanizm dźwięcznie zawarczał, zębatka otarła się o żeliwne dodatki i wrota uchyliły się. W na pół otwartych drzwiach stoi kobieta. Pani w kwiecie wieku, zadbana, co było widać po wysmarowanej olejkiem twarzy, ubarwionych powiekach i włosach spiętych w dwa zwrócone ku dołowi koki. W części potylicznej zaś zatopiono srebrną broszkę z niebieskim klejnotem, najpewniej szafir. Posuwając się na dół, ciało okryte fioletową suknią. Nie żadną wyjściową, po prostu schludną, lecz gustowną togą. Zwężana w pasie i poszerzana ku dołowi, wzbogacona dodatkami w cielistym kolorze.
- Dobry wieczór- zamilkła, gdy zdała sobie sprawę, że gości przybłędę- Co się stało? - zapytała chłodno, wciąż przetrzymując mężczyznę przed drzwiami.

Re: Posiadłość Rutherdordów

4
Kiedy stukanie w drzwi w końcu zaczęło przynosić wyczuwalny rezultat, zacząłem nasłuchiwać. W dalszym ciągu jednak nie odważyłem się podnosić głowy spod kaptura ani nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Do mych uszu stopniowo zaczęły dochodzić różne odgłosy (z pewnością ludzkie), których w życiu nigdy wcześniej bym nie usłyszał będąc zwykłym śmiertelnikiem. Tak więc tkwiąc na progu domostwa z kolanami złączonymi w klęczkach uważnie selekcjonowałem zasłyszane słowa czy wypowiedzi.
"Starsza córka lub służąca w piwnicy, układa zapasy. Młodszy syn oraz córka, która powinna już dawno spać... powinni być niegroźni. Matka, twarda kobieta i dobra pani domu, ojciec zapewne kupiec albo w miarę dziany farmer. Nie wrócił jeszcze do domu. To źle, że go nie ma. Bardzo źle."
Pomyślałem zgryźliwie, lecz postanowiłem dalej kontynuować swoją szopkę. Tak długo jak pozostawałem tylko śmierdzącym brudasem, który przywlókł dupsko z zafajdanego Irios, wszystko było w najlepszym porządku. No, prawie najlepszym, zakładając, że tutejsi nie mieli wśród swoich przodków jakichś zdolnych pirotechników i nie odziedziczyli po nich drygu.
Miałem plan oraz nadzieję, że zdołam go przeprowadzić tak jak chcę.
Skrzypnięcie drzwi, wyjątkowo nieprzyjemne światło bijące od lamp, latarenek i płonących w nich świec. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj byłbym pierwszym, który o takiej porze rozpaliłby ognisko z lubością przystawiając do niego ręce. Ta krótka refleksja obrzydziła mi do reszty konieczność przekroczenia progu willi ale nie miałem wyboru. Po prostu... nie miałem. Nie rozumiecie tego. Nawet ja tamtej nocy nie potrafiłem tego zrozumieć.
Mym oczom ukazała się ładna kobieta. Widać, że zdecydowanie starsza ode mnie, natomiast ładnie odziana, z całą pewnością wyglądająca na kogoś kto posiada w sakiewce zdecydowanie więcej niż kilka miedziaków. Udało Ci się, przyjaciółko. Udało bez wątpienia. Za sam grosz ze sprzedania Twojej sukni mógłbym żyć jak bogaty pan przez najbliższy miesiąc, a może nawet dwa jeśli czasem zrezygnowałbym z dobrego wina na rzecz wody lub rozwodnionego piwa. Słodka niesprawiedliwości!
Wykorzystałem fakt, iż pani domu ośmieliła się zejść niżej, a przy tym zmniejszyć dystans między nami. To znacznie ułatwiło sprawę.
- Pani.- westchnięcie dla zwiększenia efektu- Wyrzucono mnie z miasta za żebry. Nie mam się gdzie podziać, nie mam co jeść i pić. Rzucono mnie na pastwę losu oraz pozostawiono samemu sobie. W dodatku po drodze na trakcie zbójcy mnie napadli to i grosza przy duszy, nie posiadam nawet...
Wzbudzająca litość pogadanka była jednak niczym innym niż preludium do zasięgnięcia po zapasy many.
Koncentrując swoją moc podniosłem głowę odsłaniając przy tym częściowo zakrytą twarz. Krew w żyłach przyspieszyła, czarne niczym smoła serce zaczęło pompować mocniej. Energia została uwolniona, a wymagany kontakt wzrokowy nawiązany. Wykorzystując swoją moc starałem się wniknąć w umysł gospodyni pozwalając by jej myśli uległy spętaniu, zaś wola nagięta. Kontynuowałem swój błagalny monolog.
-... miejsca, w którym mógłbym przenocować, a noc ta pełna jest strachów i niebezpieczeństw. Pozwól pani mnie niegodnemu przekroczyć próg twej sadyby oraz zostać tutaj na noc. Jestem zaledwie biednym, nieszkodliwym człowiekiem, który oczekuje jedynie godnego potraktowania, a także skromnej strawy. Sprostam powinnościom gościa.
"A przynajmniej do momentu gdy nie stwierdzę, że członkowie Twojej rodziny posiadają poważną wadę estetyczną polegającą na braku dziur w szyi"
Dopowiedziałem w myślach, pilnie skupiając moc magiczną na bogato odzianej kobiecie i obserwując jak się zachowa.
Spoiler:
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

5
"Wyrzucono mnie z miasta za żebry", wystarczyły te słowa, żeby gospodyni wyrobiła sobie opinię o przybłędzie. Od razu wiedziała z kim ma do czynienia. Co prawda w tych terenach nie mało od żebraków, lecz to był po prostu szczyt wszystkiego. Żaden z potrzebujących nie przyszedłby właśnie do Rutherdordów po pomoc. Wynikało to z jednej, podstawowej przyczyny, okoliczni biedacy bali się pana domu. Naturalnie wygłodniałe wampiry nie miały o tym pojęcia, nimi kierował instynkt przetrwania. Chęć zatopienia zębisk w miękkiej skórce i wyssanie tego, co najlepsze. Pierwotne pobudki nakazywały porzucić moralność i dokopać się do celu, za wszelką cenę zresztą.
Wspomnianym celem miała być rzekoma rodzina, a raczej część jej członków, bowiem wiele jednostek nosi nazwisko Rutherdord.
Lovefell ochoczo przystąpił do przedstawienia swojej osoby, te słowa sprawiły, że dalsza próba posłużenia się hipnotyzującym spojrzeniem spala na panewce. Kobieta nie patrzy nawet na brudasa, jego język wyprzedził oczy. A to wystarczyło do surowej, powierzchownej i krytycznej oceny. Nie chciała mieć z kimś takim do czynienia. Przeto z ust wycedziła ostre- Paszoł Won!- jednocześnie trzaskając drzwiami, jak znienawidzonym wrogiem. Solidne wrota zatrzasnęły się, zamek przewertował głośno. Po krótkim wysłuchaniu szło usłyszeć, że jeszcze wsunięto drewnianą dechę pomiędzy żeliwne uchwyty. Aż dziwne, że taka niepozorna kobietka zrobiła to w ułamku sekundy.
Kroki odchodzącego człowieka rozlegają się za drzwiami. Jednoczesnie Anabell osuwa się po ścianie, nie z utraty sił, chociaż tego jest równie bliska, lecz z bezsilności na prowizorkę jej nowego potomka. Podpierając ścianę mruczy coś pod nosem- Żal, po prostu żal...

Re: Posiadłość Rutherdordów

6
"Ja pierdolę..."
Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy zaraz po tym jak zza drzwi można było dosłyszeć dźwięk suchego drewna zasuwy. Samo to spowodowało, że krew w moich żyłach zawrzała niczym potok ognia. Samo to spowodowało, że jeszcze bardziej miał ochotę zatłuc dzierlatkę w fioletowej sukni.
Nie bacząc już nawet na humory Anabell (bo i nawet jej obecność zaczęła działać mi na nerwy) zacząłem kombinować co dalej. Próg domu stał zamknięty na wszystkie możliwe spusty ale to nie musiało oznaczać, że poza tymi drzwiami nie ma innych, które mogłyby się uchylić.
A z drugiej strony... czy my mieliśmy tyle czasu by się skradać i zwlekać? Czułem jak moja nowa część natury, ta druga osoba, zaczyna wyraźnie krzyczeć o zaspokojenie pragnienia, i to również nie pomagało.
"I weź bądź tu mądry"
Tymczasem chęć pożywienia się nagliła niemiłosiernie, napierając na wzdęte wargi oraz powodując, że miałem ochotę rozwalić siedzibę zamożnej rodziny na drobne kawałki. Ba, w istocie mogłem to uczynić, tylko, czy posiadłość nie była strzeżona? Czy mogłem sobie pozwolić na to by szukać obejścia i ryzykować tym, że zasłabnę z głodu i znajdą mnie na tyłach domu spalonego na czarno od promieni słońca? Albo co gorsza- pozwolić na to, by gospodarz domu wrócił, najpewniej z obstawą (bo przecież robi tak każdy rozsądny handlarz, zwłaszcza gdy wraca porami wieczornymi) zanim razem z Anabell zdołamy zrobić cokolwiek? Biłem się z myślami i w końcu postanowiłem, że trzeba działać. Może to nie tak wcale źle, że pan Bavin jeszcze nie wrócił do miejsca zamieszkania...
Czułem jak moje człowieczeństwo ulatuje niczym para, ustępując miejsca gniewowi, wściekłości i desperacji. Powstając z klęczek, zacisnąłem mocno szczęki. Tak, będę tego żałował. Czułem to.
- Nie chcesz szmato po dobroci... będzie więc siłą.
Spojrzałem kątem oka na Anabell.
- Lepiej odejdź na bok. Nie mamy czasu.
Wycedziłem, po czym koncentrując wokół lewej dłoni sporą ilość many, odszedłem kilka kroków do tyłu, a następnie pozwoliłem by rozpierająca mnie moc znalazła ujście. Oto bowiem słup stężonej masy powietrza miał na mój rozkaz wystrzelić niczym taran w stronę drzwi frontowych celem ich doszczętnego zdruzgotania razem z podtrzymującym je ryglem oraz wbicia ich do środka reszty konstrukcji. Zresztą kto wie? Może przy odrobinie szczęścia ciężkie skrzydło wyląduje właśnie na gospodyni domu i nie trzeba będzie jej gonić po całej izbie? Tak, wiem, że mam spore oczekiwania, mili moi.
I pomyśleć, że wystarczało tylko zechcieć otworzyć mi drzwi...
Spoiler:
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

7
Skondensowane żywioły wiatrów, powoli zbierały się w jednym miejscu. Niewielkie wiry skręcały do dłoni czarodzieja, skąd tworząc obłok dymów, zwiększają swą objętość. Zdeformowany twór szarego wichru z każdą sekundą, z każdą porcją okolicznych podmuchów, staje się coraz dzikszy. Wiruje, kotłując się, jak koty w marcu. Przyglądająca się wszystkiemu z boku, Anabell aż otwiera usta ze zdziwienia. Zlokalizowana wichura robi na niej spore wrażenie. Wygląda na nieco podnieconą. Mina świadczy o ogromnej chęci pozyskania czegoś, z kolei usta zrolowane w smukłą rurkę mogą naprowadzać na zwierzęcą wolę obciągania męskiego przyrodzenia. Generalnie wygląda bardzo dziwnie, być może wygląd ten jest naturalny dla krwiopijców. Tak czy owak, z boku wygląda na spragnioną seksu kurwę. Jeszcze te podkręcające temperaturę gesty. Dłoń osuwana w krocze, dalej kierowana do piersi. Dziwne...

W tym samym czasie resztki wirujących bączków dochodzą do obłoku. Mocno sprecyzowane, z określonym torem lotu wiedzą, gdzie uderzyć. Wystarczy wysunąć dłoń w kierunku drzwi, ażeby huk i grzmot zeszły na posiadłość Rutherdrodów. Uformowany stożek wbija się w prostokątne wrota, niczym spuszczony z łańcucha ogar. Chwila niepewności i po zetknięciu drzwi opuszczają futrynę. Tak mocno, że z impetem wleciały do wnętrza izby, gdzie rozczłonowały się na jednej z okolicznych ścian. W ścianie zostały zaś ślady, a drzazgi pofrunęły dookoła, tak samo jak kurz i resztki cegieł. Biały pył uniemożliwił infiltrację pomieszczenia. Fortunnie szybko opadał, tym samym odsłaniając tajemnica willi. Równo z opadającą chmarą kurzu, w korytarzu rozległ się drażniący małżowinę uszną krzyk
- Aaaaaaaaaaaa!- Piszczała gospodyni. Darła się w niebo głosy, jeśli istnieją bogowie, to z pewnością nie jeden ją usłyszał. Nic nie pomaga, japa nie zamyka się, chociaż wszystko wróciło do normy. Drzwi wyłamane, roztrzaskane, a do domu wkracza dwójka obcych.
Ubłocony mężczyzna w czarnej plątaninie szmat oraz białowłosa wariatka w zakrwawionym prześcieradle. Ta druga wbiega pierwsza do izby, gdzie ochoczo obwąchuje resztki opadającego kurzu. Zachowuje się jak nieposkromione zwierzę, jak pies wpuszczony do nowej budy. Jasna blondynka merda ozorem z lewej na prawą. Po chwili marszczy czoło i syczy, niczym terroryzowany szczur. Na widok kogoś takiego, gospodyni ponownie wrzeszczy- Aaaaaaaaaaaaa! Ratunku!
Zostawcie mnie
- powoli cofa się na klęczkach- błagam, zostawcie mnie! Po polikach ciekły łzy.
Szlochała bardzo, ale to bardzo. Może rzec, że dostała histerii. Chociaż ciężko się wypowiadać, skoro przed chwilą potwory rozsadziły drzwi wejściowe.
- Nic wam nie zrobiłam- gigantyczny smark wykreował bąbel w prawym nozdrzu- naprawdę nic wam nie zrobiłam. Byłam dobrą żoną. Nikomu nie zawiniłam. Na chwilę przestała płakać, tak jakby coś jej się przypomniało.
- To przez niego tu jesteście? Tak? Wiedziałam, że to się kiedyś tak skończy. Kogo wam zabił? - wykrzyczała agresywnie- Hahahahah! Głupcy, jego tu nie ma! Nie ma!

Re: Posiadłość Rutherdordów

8
Huk i eksplozja wywołane wybuchem zaklęcia były na tyle dotkliwe, że odruchowo musiałem zamknąć oczy i zacisnąć zęby. Ciężkie drzwi wpadły do środka z donośnych furkotem, rozsypując wokół deszcz drewnianych złomków, pyłu i kurzu. Ich nadmiar w atmosferze zmusił mnie do zasłonięcia ust dłonią, lecz jak mogłem zauważyć, Anabell nieszczególnie przeszkadzało wpadnięcie w szarą mgłę okalającą wnętrze domostwa. Jej wzorem również wszedłem do środka, choć nim to uczyniłem, rozejrzałem się jeszcze odruchowo wokół jak pięciolatek, który stłukł ulubioną wazę mamy czy aby w pobliżu nie ma innego zagrożenia niż domownicy. Upewniwszy się, że chwilowo mogę działać swobodnie, wpadłem zaraz za towarzyszącą mi wampirzycą wodząc spojrzeniem po izbie kompletnie ignorując świdrujący uszy, kobiecy wrzask. Najważniejsze to dorwać gospodynię. Jak najszybciej i możliwie skutecznie- reszta była kwestią estetyczną, połączoną z wesołą koniecznością pozbawienia życia każdego domownika.
Ku memu pozytywnemu zaskoczeniu, kobieta nie próbuje się bronić- zamiast tego słania się na klęczkach co samo w sobie prowokuje do tego, żeby bez większych ogródek posłać ją na podłogę z pomocą podeszwy buta, a potem przygwoździć resztą ciała wbijając weń szyję. Tak podpowiadał instynkt, obnażone przeze mnie kły oraz szczera chęć dokończenia życia tej małpy. W momencie jednak gdy wyciągam poń drżącą od łaknienia rękę, ta zaczyna błagać.
"Żałosne..."
Spojrzeniem pełnym pogardy mierzę panią, patrząc na jej zasmarkane oblicze oraz czując nieodparte poczucie wstrętu. Tak silne, że nawet jej bełkot o nieznanym mi osobniku nie zrobił na mnie większego wrażenia. Ot zirytował, przypominając mi, iż w dzieciństwie mama surowo zabraniała mi zabawy jedzeniem. Z trudem ale jednak, odwróciłem spojrzenie od kobiety.
- Jest Twoja.- mruknąłem do Anabell, samemu przemierzając zakamarki domostwa w poszukiwaniu za jakąś klapą lub schodami prowadzącymi w dół. Spiżarnia najpewniej była pod ziemią.- Ja poszukam służącej.
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

9
Wicher zagwizdał, szum się zrodził, pył zatańczył od dynamiki. Kto, co, jak?
Wzmożona percepcja krwiopijcy pozwala na zintensyfikowane odbieranie bodźców zewnętrznych.
To też, kiedy to wycedzono słowa " Jest Twoja ", zmysł wzroku dostrzega przemierzającą obok smugę bieli. Białawy obłok przeplatany kompozycją czerwonych smug oraz kolistych plam, sunie z niedoszłej lokacji drzwi do wspomnianego położenia odzianej w fioletową suknię gospodyni. Tor rozpoczyna się w kącie oka, a kończy się w normalnym, naturalnym osadzeniu gałki. Obecnie prezentując wizję rodem z horroru. Blado skóra, niemalże białowłosa, w białej sukni, pani wzdycha i sapie tuż pod stopami pani domu. Pozycja wzorowana na polującym kocie, gdzie tułowie pochylone jest do podłoża, tyłek zaś wzniesiony do góry. Nogi rozstawione na boki, jakoby szykowały się do skoku. Ręce dokładnie ugięte, zgodnie z przyłożoną do drewnianej podłogi klatką piersiową. Z kolei głowa, przeciwnie do tułowia, ochoczo wyciągnięta na wyżyny. Wzrok spode łba nasyca się strachem ofiary. Jej wczesniejsze okrzyki buntu, szydzenie i przechwałki, jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki, przeinaczają się w dziecięce przerażenie. Na podłodze rozgrywana jest tragiczna fobia: niepowstrzymane drgawki, które sprawiają, że kobieta z każdą chwilą coraz mocniej potrząsa głową i nogami, cieknące łzy po policzkach, głęboki oddech jak i szlochy z lamentami. Nie brakuje błagalnych sentencji, jednakowoż te nie zdążają dobiec do uszu wampira, albowiem nadchodzący atak wywołał silniejszą falę krzyku. Ten wypełnia domostwo i okolicę, szyby w witrynach drżą, bębenki cierpią. Fortunnie ostatni skowyt trwa tylko chwilę, Anabell błyskawicznie zatapia zęby w ociekającej już krwią szyi. Śmiertelne ukąszenie pozbawia gospodynię życia, nie może również liczyć na dar nieśmiertelności, bowiem jest wyłącznie przekąską. Ów czas wysysaną do dna. Żyje ucieka z niej galopem, z każdym pociągnięciem białowłosej, kobieta staje się bledsza, zimniejsza i suchsza. Marnieje niczym dopijany przez słomkę trunek, nie brakuje też sprośnego siorbania, gdy kufel staje się pusty. To właśnie siorbanie resztkami krwi słyszy Crux najmocniej, dźwięk brzęczy w uszach po czym czujesz, że grunt pod stopami trąci nicością. Z odpływem ostatniej fali sił, upadasz na ziemię. Błysk, w głowie szum, ciemność i nicość.

Błysk, szum, jasność i portret Anabell umazanej krwią. Całe usta, broda i część klatki piersiowej opryskana karminową farbą. Równie ubrudzone ręce spowijają twe ramiona, widzisz ruch warg, słyszysz brzęczące sylaby.
- Www...raaaa...ccc...aaaj. Oooo...ccc...kkk...niij się- wyrazy nabierają dynamiczniejszego tempa- Musisz szybko coś skonsumować- dodała mentorskim tonem, jednocześnie analizując całe ciało.
- Twoje oczy robią się czarne, dasz radę wsta.... - przestała, gdy zauważyła, jak na dłoniach zagościło ponure owłosienie i czarne szponiska- Wstawaj! Nie ma czasu, rozdzielmy się. Jeśli kogoś znajdę, to Ci go przyprowadzę. Zostało ci mało...- znowu urwała.
- Gdzie chcesz iść? Gdzie ja mam pójść?
Zapytała, jednocześnie pomagając wstać. Czujesz się źle, ale dajesz radę chodzić i potencjalnie funkcjonować. Czujesz, że skóra zrobiła się jeszcze bardziej sina, dłonie porosła dziwna sierść, no i te czarne wytwory w formie szponów. Anabell zapytała o dalszy plan działania. Dróg było kilka, z korytarza, w którym się znajdujecie, można udać się na wyższe piętro. Schody znajdowały się najbliżej. W dalszej kolejności podróż wzdłuż korytarza prowadzi do brzydszych drzwiczek, jakie z kolei prowadzą do poziomu niżej. Oczywiście nie brakuje innych wrót. Te są ładne, zamknięte i z pewnością prowadzą do kuchni, salonów, rozmaitych pokoi. Jak wspomniano, ścieżek jest wiele. Od Ciebie zależy, którą podążysz.

Re: Posiadłość Rutherdordów

10
Nie można powiedzieć aby to, co stało się z gospodynią szczególnie mnie interesowało. Nim kurz i pył zdołały osiąść na dobre, miałem udać się w poszukiwaniu spiżarni, w których rzekomo mogła być służąca, a mym poczynaniom towarzyszyło zadziorne siorbanie wampirzycy. "Mlask, mlask" i te sprawy. Zanim jednak dotarło do mnie co na prawdę ma miejsce w moim organizmie, zapewne nie dopuściłbym do... czas stanął w miejscu.
Podłoga pod moimi nogami osunęła się jakby ktoś dla żartu pociągnął za niewidzialny dywan. z którego się ześlizgnąłem i runąłem na ziemię. Leżałem na miękkiej, zielonej trawie przed progiem swego gospodarstwa. Słyszałem donośne beczenie stada kóz wypasanych przez sąsiada, było południe.
Nagłe szarpnięcie za ramię. Dziwnie znajome- odwracam się i widzę swoją matkę.
- Synu, wstawaj.
- Nie... tak mi tu dobrze. Nie chcę.
"WSTAAAAAWAAAAAJJ!!!"
Ryknęło mi w uszach, przewierconych wizgiem zwiastującym nagłe przyspieszenie czasu. Biały błysk przed oczami. Zieleń, gospodarstwo oraz znajoma twarz dawnej mamy obracają się w niwecz. Zalewa je krew i mrok. Budzę się na podłodze ledwie przytomny z uczuciem swędzenia, szponami i długą sierścią porastającą dłonie. Anabell targała mną raz po raz, a ja uświadomiłem sobie, że właśnie musiałem zemdleć z niedożywienia. Dziwne uczucie.
Spojrzenie niemal czarnych ślepi pada na schody prowadzące ku górze.
"Z nimi nie powinienem mieć problemu" pomyślałem, i nie chodziło tu wcale o pokonanie przeszkody jaką było wtarabanienie się na górę, lecz dorwanie któregoś z dzieciaków.
- Przeszukaj piwnicę, salon oraz kuchnię. Dokładnie w tej kolejności.-wskazałem na niedbale wykonane drzwi zapewne prowadzące gdzieś w dół do spiżarni- Ja idę na górę.
Szepnąłem, a następnie ruszyłem na poszukiwania.
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

11
Usytuowana na wąskiej szyi głowa raptownie opadła pionowo w dół, dalej wznosząc wzrok na wyżynę męskiego spojrzenia. Anabell zaakceptowała plan tymże skinieniem. Nic nie komentowała, nic nie dopowiedziała. Co najwyżej spojrzała nieufnie na nowicjusza krwi, tak jakby miała wyrzuty sumienia, iż go przemieniła. Z pewnością wzrok deprecjonował młodemu krwiopijcy, z pewnością tak. Każde działanie niesie za sobą pewne konsekwencje, tak i transformacja czarownika obliguję przedwieczną wampirzycę do ochrony swego dziecięcia.

Odprowadzała go wzrokiem, kiedy to snuł się po schodach. Struty stawia krok za krokiem, jednocześnie wspierając ciężar ciała na dębowej poręczy. Kiedy pokona pierwsze wzniesienia, wampirzyca znika w rewiry, które nakazano jej zbadać. Wampir Crux został sam, tylko on i schody, dużo schodów. Gdyby mógł się pocić, z pewnością fala potu sunęłaby się z karku aż po rów mariański. Podróż była ciężka jak nigdy dotąd. Nawet upadki i błoto w Tunelu z Irios nie były tak męczące. Jednakowoż repertuar sił, jakim zaszczycił gospodarstwo Rutherdrodów sprawia, iż katorga finalnie dobiega końca.

Piętro wyżej i kolejny hol. Długi i szerszy od swego niższego poprzednika. Nieco skromniejszy w detalach, albowiem brakuje eligijnych szmat na ścianach. O wiele mniej obrazów oraz mosiężnych figurek, w zamian dominują kwiaty. Część donic zamontowano w suficie, przez co paprocie zwisają. Jedna z nich smyra zawszawione kłaki na głowie Cruxa, z obniżoną percepcją nie dostrzega rośliny. To też nie przeszkadza mu w dalszej infiltracji piętra. W oczy od razu rzuca się najbliższy pokoik. Jest on po lewej stronie, tak że od schodów najszybciej do niego trafić.
Drewniane drzwi z białym detalem powoli odkrywają swoją tajemnicę.

Pokoik niewielki, ale przytulny. Musi należeć do dziecka, albowiem kilka marionetek i wyrzeźbionych z drzewa zabawek krząta się po podłodze. Od razu po wejściu w nozdrza uderza otwarte na oścież okno. Świerza dawka wichru wypełniła lokum mniej więcej w połowie, idzie więc wnioskować, iż otwarto je jakiś czas temu - niedawno. Przy oknie jest biurko z odstawionym na bok krzesełkiem. Naturalnie łóżko, stosunkowo wielkie i wysokie ze zwisającą na podłogę pościelą. Po raptownym obrocie znajdziesz także półkę z książkami oraz gigantyczną szafę, pewnie to garderoba zamieszkującej tu persony.

Huk, ciemność i błyskawiczna jasność. Znowu zakręciło się Cruxowi w głowie, oparty o biurko napawa się świeżym powietrzem.

Re: Posiadłość Rutherdordów

12
Serce splamione smołą zdawało się bić na zmianę raz szybciej, raz wolniej, w zależności od tego, w jakim stopniu byłem w stanie myśleć o tym, w jak bardzo popieprzonej sytuacji się znalazłem (a tyle razy tłuczono mi do głowy, że swój interes należy stawiać na pierwszym miejscu... no to masz, Cruxie!).
Nieważne jednak jak głębokie oraz czarne były przemyślenia waszego (?) pokornego sługi, ponieważ nie zmieniało to przykrego faktu, że wspinaczka po schodach sprawiała wrażenie niekończącej się podróży z poduszkami na oczach i pod stopami oraz wielkim kowadłem w środku czaszki - kto chociaż raz w życiu był pijany, ten zrozumie.
A kto nie rozumie... no cóż, życzę mu lub jej aby nie doznał porannego olśnienia podczas wylegiwania się na stogu siana z miejscowym panem Wiesiem, który słynął z bycia nie tyle świetnym ogrodnikiem, co miłośnikiem krasnoludzkiej urody. No, tak przynajmniej mówili sąsiedzi. I chyba mieli rację, bo za bycie ogrodnikiem chyba nikt jeszcze nigdy nie wygarnął szpadlem w tył głowy na tyle mocno, by mózg nieszczęśnika po takim uderzeniu zapragnął być księżycem i przelecieć nad kontynentem... ale to już historia na inną okazję.

Na odstrzał poszły bowiem wpierw sprawy bieżące, a mianowicie „gdzie jest do cholery moje jedzenie?!”, żeby było mało - do tego jeszcze te wiszące donice... Rutherdordowie nie mieli gustu. Jeśli imć panicz zawita w swoje skromne progi, nie omieszkam mu tego głośno powiedzieć. Instynktownie skręcam w lewo i trafiam do niewielkiego pomieszczenia, zapewne będącego izbą dziecięcą. Szok, białe światło oraz powiew zimnego powietrza niemal zwalają mnie z nóg po raz kolejny. Z zawrotami głowy wyglądam przez okno, patrząc to w lewo, to w prawo, a następnie w dół, a upewniwszy się, że nic tam nie ma, uważnie lustruję pomieszczenie raz jeszcze. Obowiązkowo otwieram szafę, przeglądając jej zawartość, zdesperowany zaglądam nawet pod łóżko (podczas każdej z tych czynności staram się wytężyć słuch i węch), a jeśli nic nie znajdę...
To postanowiłem uroczyście, że trafi mnie jasny szlag i wypadnę wściekły z pokoju, kontynuując poszukiwania.
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

13
Nie przypadkowo praca sprzątacza przedstawiana jest jako zajęcie uwłaczające godności człowieka. Mowa o nierozwijającym działaniu, które do tego, że wieje nudą, to jeszcze szydzi z wykonawcy, gdyż wynagrodzenie nigdy nie rekompensuje włożonego wysiłku. Tak i ów czas monstrum dokładnie przetrzepuje każdy kąt dziecięcego lokum.
Naturalne, iż wycieńczenie i w tym dziele stawia kolejne kleksy. Powieki osuwają się, tak samo jak nogi - śnięta ryba, mucha w smole. Nawet powiew świeżego powietrza nie polepsza kondycji, a to dlatego, że nie powietrze stało się czynnikiem ograniczanym. Krew, możliwie jak najwięcej krwi, tylko ona zdoła przesunąć szalę na korzyść potomka mroku. Dziecka potępionego przez ojca „dzień” oraz umiłowanego przez matkę „noc”.


Biurko przychodzi z pomocą, gdy nogi zawodzą. Crux w ostatniej chwili chwyta się o kant inertnego mebelka, co w efekcie chroni przed żarliwym upadkiem.
Szum, mrok i jasność! Znowu ciało płata figle, ciało, które woła o kapkę życiodajnej mazi, tak samo jak skomlący o działkę towaru Guede. Wampir czuje, że kres jest bliski. Zbliża się wielkimi krokami, aż nadejdzie odpowiednia chwila, kiedy to uzależniony zdechnie od pokusy, jaką ściągnął własną pychą. Fortunnie krzepa w łapach pozwala na przejecie kontroli tym właśnie kończyną. Zaparte w łokciach, utrzymują całe ciało, do kiedy stan potencjalnie nie ulegnie polepszeniu.


Zajmuje to jakiś czas, ale jako że nic nie trwa wiecznie, i przerwa odchodzi w zapomnienie, z kolei ustępując miejsca infiltracji garderoby. Crux stanął przed białymi drzwiczkami i pociągnął za uchwyt.
Skutkiem tego oczom ukazuje się niewielka komórka zapełniona rozmaitymi lalkami. Duże i małe, porcelanowe i drewniane, po prostu przeróżne. Jedna z nich, stojąca w kącie za dziecięcymi ubrankami, wzbudzała pewien niepokój. Duże nóżki i buciki małego chłopczyka bardzo odbiegały od wizerunku typowej kukły - coś było nie tak. Przeto wampir wyciągnął trupiobladą i ponaznaczaną granatowymi żyłami rękę. Za jej sprawą próbuje chwycić nóżkę dużej lali. W końcu długie paluchy oplatają łydkę.
Szum, mrok i fala popłochu. Lalka rusza się, ochoczo leci na Cruxa. Jednocześnie z górnej półki szafy zaczynają spadać porcelanowe zabawki.


Tłum zabawek przykrywa krwiopijce. Duża lala leży pod jego nogami, zaś porcelanowe miniaturki potłukły się w efekcie zderzeń i potrzaskane kończą żywot na podłodze w dziecięcym pokoju.
Czy to strach, czy gniew? Crux kipi od natłoku niepowodzeń. Spięty bytuje plackiem na ziemi pośród potłuczonych kukiełek.
Nagle zauważa coś migoczącego przy wyjściu na korytarz. Jakiś cień przemknął, wykryty kątem oka. Strasznie dziwne, że wzmożony zmysł słuchu nie wychwycił żądnego dźwięku. Może wampirze zdolności zawodzą lub zanikają pod nieobecność pożywienia? Kto wie...


Huk! A jednak coś słychać. Zamykające się się drzwi, gdzieś na środku korytarza. Ktoś tu jest i najwyraźniej nie chce zostać odnaleziony. Szlag by to trafił, że na piętrze jest kilka przejść. No i które przed chwilą klapnęły?

Re: Posiadłość Rutherdordów

14
Przygniecenie zabawkami nie należy do przyjemnych. Pod warunkiem, że są one wystarczająco ciężkie, kanciaste i mogą spowodować otarcia skóry przy lądowaniu. Tutaj padło na porcelanę.
Lądując w hukiem na podłodze, po raz kolejny doznaję uczucia białej nicości, jawiącej mi się przed oczyma niczym blask światła dziennego, a towarzyszy mi przy tym donośny dźwięk tłuczonego materiału. Lalki, sralki, duperele. Ludzie na świecie głodem przymierają, a panna Rutherdord postanowiła być dobrą mamką i wyposażyć swoje pociechy (no, przynajmniej jedną z nich) w pierdoły, za których równowartość mógłbym sobie kupić dom z ogródkiem, psa, kota oraz służącego, który nazywałby się Bonifacy i parzyłby mi herbatę codziennie o dwunastej w południe.
Nie no...
Herbaty to już na pewno nie wypiję.
Wstaję z podłogi, a choć przychodzi mi to ze znacznym trudem, zauważam jak w drzwiach migoczący punkt. Lampa? Świeca? COŚ. Nieważne co, ale skoro nie jest to Anabell, to z pewnością ktoś inny. Ktoś, komu mógłby wbrew jego woli, pomóc przejść na tamten świat. No i przy okazji coś zjeść. W końcu?
Chwiejnym krokiem opuściłem pokoik dziecięcy i wyszedłem na korytarz. Kolejny huk dobiegł mych uszu, jednak tym razem nie spowodowany przeze mnie. Cholerna pustka... Tyle drzwi, a tyle niejasności.
Drepcząc możliwie najciszej, na ile pozwalał mi obecny stan, otworzyłem pierwsze, lepsze drzwi. To znaczy te, będące blisko pomieszczenia, które opuszczałem.
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

15
Oparta o klamkę sterta błota sprawia, że prymitywny mechanizm styka, otwierając się na oścież. Osłabiony krwiopijca nie kontroluje siebie ani otaczającego go świata, dlatego zgodnie z ruchem wrót, opada na ziemię. Skierowana w prawo twarz, bokiem klapie o dębowy parkiet, na tyle głośno, że gdyby nie zdolności dziecięcia nocy, zęby roztrzaskałyby się wewnątrz szczęki. I myślałby kto, że krew wyciekła z nozdrzy, bowiem luźny płyn odczuł Crux na swych wargach. Jednakże, był to zwykły katar. Luźna wydzielina ścieka po wydrążonej czasem zmarszczce, aż zaczepi o kącik ust. Przemoczenie i wychylanie się przez okno musiało przyciągnąć jakąś infekcję. Kolejny ważny wpis do skarbnicy wiedzy - wampiry mogą chorować. Niestety, nie to jest największym problemem krwiopijcy.

Leżąc na podłodze, Crux czuł, jak nieznane mu dreszcze skaczą po wszystkich kończynach, plecach i głowie. Coś od środka próbowało wydostać się na zewnątrz, powoli rwało się na świat. Skóra na dłoniach zbladła jeszcze bardziej, robiąc się czarnosina. Z kolei paznokcie rosły w nieustraszonym tempie, jakoby ktoś pakował w nie materiał do wzrostu. Silny ból towarzyszył rozrastającym się pazurom. Wielkim i brzydkim, bo czarnym, jak u podłego zwierza. Wszystkie objawy wskazywały na wampirzy głód, zbyt długo obył się bez posiłku, żeby móc normalnie funkcjonować. Śmiertelność zbliża się wielkimi krokami i tylko chwile dzielą ją od zstąpienia.

W pożodze, ledwo żywy, zdezorientowany dostrzega, że coś stoi za biblioteczką. Jakieś stopy wystawały spoza krawędzi, przynajmniej tyle z perspektywy leżącego był w stanie ujrzeć. Rozejrzał się dobrze, był w sypialni właścicieli. Czerwonej, niczym burdel, lecz zimnej i pozbawionej uczucia, jak na posiadłość elity przystało.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”