Re: Posiadłość Rutherdordów

16
Chwała bogom. Czy tam bogu. Jedna cholera wie, ilu ich było.
Pewne było natomiast to, że pod naporem zimnej dłoni, klamka ustąpiła. Miałem już przechodzić przez próg, gdy niespodziewanie złapał mnie kolejny skurcz. Na tyle silny, że nie mogąc stawić już oporu swojemu przemienionemu organizmowi, osuwam się na ziemię.

Głośno, bo niemal plackiem, i niemal rozwalając sobie nos o twardy parkiet.
Wodząc dłońmi po płaskiej powierzchni, odrzucam opadający na twarz kaptur i próbuję lustrować wnętrze pomieszczenia. Patrząc to w lewo, to w prawo, rozglądam się po wyściełanej czerwienią izbie. Wypisz, wymaluj, wnętrze domu publicznego- tylko dziewek brak. Otarłem z nosa katarową kapkę, nad wyraz podkreślającą żałosność sytuacji w jakiej teraz byłem... a, jeszcze to cholerne palenie skóry na dłoniach. Mimowolnie, ślepo wlepiam oczy w dal.

"Spokojnie- wróci panicz Rutherdord, i wtedy dopiero będziesz mieć przesrane."

Różne, pozbawione ładu i składu myśli bombardowały teraz mój umysł, utrudniając skupienie się na sytuacji.

"Jeść... jeść..."

Jeszcze raz unoszę spojrzenie znad ciemnej podłogi, aż w końcu uważnie obserwując wnętrze przez welon ciemności, dostrzegam stopy. Ludzkie. Tak, tam. Za biblioteczką.
W spazmie bólu próbuję stanąć na równych nogach, ale im bardziej próbuję, tym bardziej odnoszę wrażenie, że to bez sensu, zważywszy na obrzydliwe uczucie słabości jakie mi towarzyszyło. Jedyne pocieszenie odnajdowałem w tym, iż pomimo hałasu jaki wywołałem, nadal (teoretycznie) pozostawałem poza zasięgiem wzroku tego kogoś.

"W chowanego?...Chcesz tak? Dobrze, dobrze skarbie. Dobrze... dobrze."

Powtarzam w myślach, czując jak po wardze spływa mi strużka śliny.

Próbując zachować się możliwie cicho oraz pozostając poza zasięgiem widzenia, próbuję podpełznąć do potencjalnej ofiary, jedną rękę trzymając przed sobą, gotową do zasłonienia twarzy, na wypadek gdyby jedzenie postanowiło wpaść w histerię i mnie kopnąć (bądź, by je dodatkowo nią objąć w pasie), zaś drugą, powoli się odpychając, żeby móc w ogóle sunąć naprzód.
Gdy nadejdzie odpowiedni moment, wyskoczę zza przeszkody, za wszelką cenę starając się werżnąć kłami w tego kogoś. Chociażby w łydkę.
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

17
Lakoniczne pisma podają, że zewnętrzna siła żywota prędzej czy później wyrównuje rachunki. Mowa o czasie, kiedy zsumowane poczynania określają twój status. Reasumując - dostajesz to na co zasługujesz. Idąc tymże tropem warto zaznaczyć, iż niejaki krwiopijca tarza się po ziemi, niczym przeklęty przez najwyższego stwórcę padalec. Niezdolny do naturalnej translokacji, wije się po dębowym parkiecie z karkołomnie powykręcanymi kończynami. Niegdyś zdrowe dłonie, teraz nieposkromione szpony.

Niepoczytalny, niedożywiony i zdesperowany posuwistym ruchem zmierza pod jedną z szaf, gdzie rzekomo bytuje stworzenie rasy zdolnej do zaspokojenia wampirzego pragnienia. I chociażby popuścił w gacie, a niebo ustąpiło ziemi, nie przejdzie niezauważony. Jeśli ktoś przebywa w izbie, od dawna wie o aktywności wampira. Mimo to, Crux czołga się pod ludzkie stopy, które mogłyby uronić rąbka życiodajnej wody na spierzchnięte usta. Dystans jest coraz mniejszy, a krawędź szafy coraz wyraźniejsza. Tylko chwile, krótkie chwile dzielą go od wyjrzenia za osłonę.

Donośny łomot cyklicznie kurczącego się mięśnia zdaje wypełniać kanał słuchowy, tym samym doprowadzając do obłędu. Łup, łup, łup - ofiara jest przerażona i sparaliżowana, gdyż tylko taki stan rzeczy wyjaśnia jej bierną postawę. Aż nadchodzi chwila, gdy sam napastnik czuje presję, presję przed wychyleniem się poza obszar anonimowości. Łup, łup, łup i cisza.
Patrzy na niego dwoje wielkich, przerażonych oczu koloru świeżo wzrastającej trawy. Na widok cierpiącego mężczyzny, źrenice dwukrotnie zwiększają powierzchnię.
- Nie jesteś Charlie! - powiedział cicho melodyjny głosik, poruszając się, przez co próba ukąszenia spaliła na panewce. Dziecko z porcelanową lalą w ręku powoli kuca przed wampirem. Rączką próbuje pomóc wznieść truchło, lecz daremnie.
- Charlie, ci to zrobił? Jest tutaj, musisz uważać, zmienił się.

Re: Posiadłość Rutherdordów

18
Chciałem być cicho. Próbowałem podejść do problemu profesjonalnie. Niestety, wyszło jak zawsze.
Niemniej, zacięcie prę przed siebie, prawym łapskiem przesuwając swój tułów po zimnych, dębowych deskach. W życiu pijany byłem zaledwie dwa razy. I żaden kac nie sprawił mi takiego bólu jak łaknienie krwi, które teraz drążyło moją klatkę piersiową, ręce i nogi. O ile można było jeszcze mówić o tym, bym miał te ostatnie, bo władanie w kończynach krocznych straciłem najpewniej wraz z przekroczeniem progu pokoju.

Jest. W końcu... moja!
Już chcę rzucić się z pazurami na swoją ofiarę, gdy ta, niespodziewanie najzwyczajniej w świecie odeszła sobie na bok, pozostawiając za sobą pustą przestrzeń. Ach, słodka naiwności. I co tu dużo mówić, zamurowało mnie. Nie, nie ze względu na ładną buzię i niewinne, zielone oczy, za które dziewczynka mogłaby kupić serce niejednej, żyjącej istoty. No właśnie. Czy ja jeszcze żyłem?
Pewnie myślałbym nad tym zdecydowanie dłużej (albo, o wiele za długo) gdyby nie to, że malec zaczął gadać o jakimś Charlim.
- Nie, nie jestem Charlie.
Przyznałem jej rację próbując wydobyć z siebie możliwie najłagodniejszy ton, chociaż było trudno. Zdziwiło mnie nie tyle samo imię, co druga fraza. Jest tutaj. Zmienił się? Jeszcze trochę, a okaże się, iż jeden z wampirów, którego szukamy, mieszkał od zarania u Rutherdordów. Chyba, że ich posiadłość została odwiedzona wcześniej, przez kogoś innego. Matko, co za ponury świat. Wszędzie krwiopijcy.
A może dziecko miało po prostu omamy? Nie miałem czasu by nad tym medytować. Ofiara była dosłownie na wyciągnięcie ręki, ale jak miałem po nią sięgnąć, samemu będąc jak zagubione kocię?! Fizyczne próby polegające na skakaniu raz po raz, były bez sensu.
Oczywiście, magia. Mogłem próbować użyć czarów, ale jaką do cholery miałem pewność, że mój mózg nie zamieni się po takiej próbie w jajecznicę? Przełknąłem ślinę, z trudem wznosząc głowę na tyle, by móc spojrzeć w oczy rozmówczyni.
- Tak. Proszę... pomóż mi.
Skłamałem. Teraz, przybrałem możliwie żałosny ton głosu, bardzo powoli wyciągając do małej sprawną dłoń, która służyła mi za napęd do poruszania się po podłodze. Jednocześnie wysiliłem ostatek mocy, by patrząc w te przeszklone, zielone ślepia, odnaleźć w nich odrobinę ufności oraz dziecięcej naiwności,by potem przelać je do swej czary i wymusić na dziecku podanie mi ręki.
Jeśli się uda, pochwycę dziewczynę za nadgarstek.
A potem... z całej siły ugryzę w rękę, by zakosztować jej krwi.
Spoiler:
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

19
Dziecko widząc sięgające po nie wampirze dłonie bardziej się odsunęło od nieznajomego, ciągle wtulając się w lalkę. Duży krok w tył, choć wykonany przez niewielkie nóżki, uniemożliwił dotarcie do zdobyczy. Dziewczynka była wystraszona i roztropna, a jej rozwaga wynikała z wiedzy na temat istoty, którą miała przed sobą. Z pewnością dużo krążyło po świecie legend opisujących przeróżne postacie krwiopijców. Jedne były bardziej karykaturami, inne zaś wyolbrzymiały umiejętności wampirów. Niektóre zaś opisywały zbyt idealnie ich los. Skąd więc czerpała wiedzę nieletnia szlachcianka. Przecież nie możliwym jest, aby wcześniej miała styczność z mu podobnymi, albo czytała tajemne księgi Zakonu Sakira.

Zmysły Cruxa zupełnie odmawiały posłuszeństwa. Nie wiedział co się z nim dzieje. Pierwszy raz był w takiej sytuacji, gdy wszystko wydawało się w nim zmieniać. Przemiana w wampira była zupełnie innym stanem. Teraz miał uczucie, jakby ciało odmawiało posłuszeństwa. Chwilami wszystko wydawało się rozmazane, że nie był w stanie określić dokładnego wyglądu dziewczynki, a wręcz była jedynie zlepkiem plam. Dźwięki stawały się jakby przytłumione, jakby znajdował się pod powierzchnią niewidzialnej wody. Przestawał nawet czuć swoje kończyny. Niedługo później zaczynało rozsadzać mu głowę od nadmiaru bodźców, które dochodziły do jego organizmu. Był w stanie usłyszeć dziwne hałasy, które dobiegały piwnicy, świst wiatru na dworze i szelest koszuli nocnej dziewczynki. Nie mógł skupić się wzroku na jednym punkcie, ponieważ wszystko było tak szczegółowe, że dostrzegał fakturę skóry dziewczynki i delikatnie poruszającą się skórę na jej szyi pod pulsującą tętnicą. Zaczynał nawet czuć smak powietrza, które były w dziwny sposób słodkie. I tysiące zapachów, które mieszały się w bardzo ciężką woń, od której mogłoby się zakręcić w głowie. I oba stany zupełnie się zmieniały ze sobą. Chwilami czuł potężny ból, od którego najlepiej uciekł by w objęcia śmierci, a później pojawiała się chwila spokoju, która zapowiadała tylko jeszcze większą dawkę cierpienia.

- Nie powinnam. On tutaj jest. Ojciec jak się dowie… - powiedziała wahając się lekko cofając do tyłu. Odwróciła głowę w bok i przymknęła oczka. Po chwili z dużymi obawiamy zbliżyła się do mężczyzny, aby pomóc mu wstać. Była bardzo przestraszona i niepewna. Nie miała jednak wystarczająco silnej woli, aby oprzeć się hipnotyzującemu głosowi i spojrzeniu wampira.

Gdy tylko zbliżyła się na wyciągnięcie ręki, została szybko pochwycona przez oprawcę i pociągnięta. Kły czarnoksiężnika wbiły się w miękką delikatną i ciepłą skórę dziewczynki. I dosłownie po chwili wampir poczuł niezwykłą przyjemność, która była podobna do ekstazy. Była to najbardziej przyjemna rzecz, którą doświadczył kiedykolwiek w życiu. Po jego ustach rozlała się gorąca i słodka krew dziecka. Pełnowartościowe pożywienie. Nie zwracał uwagi na krzyczącą i wierzgającą dziewczynkę. Był skupiony jedynie na przyjemności, która płynęła naczyniami krwionośnymi wprost do jego ciała. Czuł się coraz lepiej. Ból ustępował niczym pod wpływem morfiny. Wszystko zaczęło się uspokajać. Po chwili był w stanie się skupić i normalnie funkcjonować. Choć nadal czuł nieprzyjemne efekty głodu. Jakby zwierzę, które pojawiało się na moment w jego umyśle, dalej próbowało wydostać się pod szczelinę pod drzwiami psychiki. Wiedział teraz, że zbyt długie pozostawiania na wyczerpaniu nie tylko powoduje wielkie katusze, ale pozbawia go trochę osobowości na rzecz dziwnej nieposkromionej natury.

Leżał na podłodze przyciskając swoim ciałem zimne i blade ciało dziecka. Nawet nie kontrolował się w czasie ekstazy. Wypił ostatnią krew z jej niewinnego ciała. Nie zdał sobie sprawy, kiedy chwycił ją mocniej i przycisnął do ziemi, żeby nie wierzgała, aby mógł swobodnie poić się życiodajną ambrozją. Teraz z resztkami osocza na brodzie patrzył się w puste oczy małej szlachcianki. Zabił bez żadnych oporów, aby móc przeżyć. Czy niebyło to wystarczające wyjaśnienie dla jego czynów? Czy miał prawo bezwzględnie odebrać tchnienie życia istocie, która była bezbronna i nie zdążyła zasmakować wszystkich uroków świata? Był bestią. Może nauczyć się ją kontrolować lub wykorzystywać jej atuty. Było to idealne narzędzie, aby posiąść jeszcze potężniejsze arkany magii.

Większość ze stanów, które doświadczał z powodu głodu, ustąpiło. Potrafił już racjonalnie myśleć i miał siłę, aby poruszać się sprawnie jak przystało na wampira. Czuł jeszcze jednak pragnienie, które wzmożone zostało przez zasmakowanie krwi niewinnej. Gdzieś powinno się znajdować jeszcze jedno dziecko, w którym również płynie ciepły nektar życia. Na dole znajdowała się Annabelle. I teraz dopiero dochodziły do jego świadomości głosy, które dobiegały z piwnicy. Było to przeraźliwe wycie jakiegoś potwora oraz krzyk jego towarzyszki. Prosiła, aby się uspokoił, a później kazała mu przestać. Był również dźwięk potężnego uderzenia, łamanych kości i krzyk bólu kobiety. Coś ją zaatakowało i coraz szybciej i sprawniej funkcjonujący umysł Cruxa podpowiadał mu, że musiał być to Charlie, o którym wspominała dziewczynka.

Re: Posiadłość Rutherdordów

20
"Wstań"
Zabrzmiało w mojej głowie, kiedy ból głowy, niewładność stawów i mgła przed oczami ustąpiły przyjemnej euforii. Oderwałem usta od martwego ciała dziewczynki, najbliższe kilka minut poświęcając na odpoczynek. Było blisko. Zbyt blisko. Następnym razem proszę mi nakryć pierwszemu.
Oczywiście to był tylko niemy koncert życzeń, bo rzeczywistość na pewno zaskoczy mnie nie raz i nie dwa, i to zapewne w taki sposób, w jaki bym sobie nie życzył.
Na tyle, na ile pozwalały mi na to moje możliwości, otarłem krew z ust, a potem powstałem, rozglądając się jeszcze po pomieszczeniu.
Posłałem spojrzenie w stronę pozbawionego życia dziecka. Na ten widok, poczułem dziwne ukłucie, jak gdyby ta ludzka część mnie próbowała mnie w jakiś sposób skarcić, lub skłonić do refleksji. Byłem wampirem, a żeby żyć, musiałem pić krew. Dobrowolnie wyraziłem na to zgodę, znając konsekwencje jakie będę musiał ponieść. A jednak pojedyncza struna, poruszona palcem sumienia drgnęła, gdy zdałem sobie sprawę, że ta niewinna istota już nigdy nie zobaczy wschodu słońca. Czy było mi jej żal? Może. Na swojej nowej drodze zabiję jeszcze niejedną żywą istotę. Spróbowałem to potraktować jako test. Hartowanie charakteru było od teraz czymś, czego potrzebowałem bardziej, niż kiedykolwiek. Zwłaszcza, że głód jeszcze mi doskwierał, a myśli zdawały się dopiero łączyć w jedną całość.
Wkładając wcześniej porcelanową lalkę w niewładne ramiona dziewczynki, uczyniłem kilka kroków do tyłu.
- Spoczywaj w pokoju.
Powiedziałem w próżnię, i wyszedłem.
Niemal w tym samym momencie, do mych uszu dotarły dźwięki, które słyszałem już wcześniej, przymierając na podłodze. Coś jak... szamotanina. Wizg.
Skojarzyłem, że mała przed śmiercią wspominała coś o jakimś przemienionym Charliem.
"Annabelle!"
Póki funkcjonowałem jak należało, nie mogłem tego zmarnować. Podniosłem upuszczony przy upadku, drewniany kostur i ruszyłem schodami na dół, próbując czym prędzej odnaleźć drogę do piwnicy.
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

21
Dla jednych jest to zdolność zwyczajna i prosta, na której posiadanie nie zwracają uwagę. Są tacy, którzy odczuli głęboko stratę z posiadania jej i patrzą na innych zazdrością, świadomi swego niedołęstwa i zbliżającej się śmierci, kiedy zabraknie opiekunów. Niektórzy szukają rozwiązań w drastycznych i krwawych zabiegach medycznych, które do tej pory zawsze kończyły się śmiercią lub amputacjami. Inni wierzą w cudowne działanie magii, która potrafi połączyć te elementy natury, które zostały oddzielone od duszy. Biedota zaś zazwyczaj oddaje się rzewnym modłom. Crux nieopisaną ulgę, mogąc bez większych problemów stanąć o własnych siłach i utrzymać się na nogach nie chwiejąc się. Przed chwilą był nędznym robakiem, który pełzł po podłodze. Jak plugawa istota, zamieszkała w jego ciele i zatruwająca umysł. Miał siły i kontrolował swoje ciało. Choć wszystko jeszcze miało zupełnie inny wyraz. Było trochę bardziej wyraźne, ale nagłe odwracanie głowy powodowało zawroty. Jakby jego wzrok próbował wychwycić wszystkie szczegóły otoczenia, których było za dużo w danej chwili. Ciemne zakamarki pomieszczeń wydawały mu się bardziej wyraźne. Maił wyostrzony zmysł widzenia kształtów w mroku. Był przecież od teraz stworzeniem, które powinno unikać promieni słonecznych, a więc noc stawała się jego czasem aktywności.

Ciało dziewczynki bezwładnie leżało na ziemi. Przypominała teraz lalkę. Była zupełnie blada i nieruchoma. Tylko wybroczyny na ręce i ślady krwi na koszuli nocnej mogły sugerować tragedię, która przed chwilą się tutaj wydarzyła. Ktoś mógłby pomyśleć, że umarła w zupełnej nieświadomości. Szybko i bezboleśnie. Tylko czarnoksiężnik wiedział jaka była prawda. W pomieszczeniu nie było nikogo więcej. Jej brat musiał gdzieś być jeszcze na tym piętrze, ale czujne zmysły wampira nie były w stanie go wyczuć. Na pewno był w innym pomieszczeniu.

Zbiegając po schodach i kierując się w stronę piwnicy, jego czujny wzrok dostrzegł zbliżającą się z oddali karawanę. Światło pochodni było informacją, że ktoś postanowił odwiedzić Rutherdordów lub pan domu wracał z wyprawy. Był to zły omen. Najwyraźniej problemy zaczynały się dopiero nawarstwiać. Najpierw niekontrolowany głód, później Charlie, a teraz jeszcze nieproszeni goście na krwawej uczcie dwójki odmieńców. Czy mogło ich spotkać jeszcze coś gorszego?

Mężczyzna nie miał czasu, aby stać między stopniami i zastanawiać się nad ich losem. Na podsumowanie ich sytuacji będzie miał czas po wszystkim. Oczywiście, jeżeli uda im się przeżyć. Ich los wydawał się coraz mniej pewny. Nad ich głowami zbierało się coraz większe stado kruków. Kiedy zaś Crux wpadł z pośpiechem do podziemi mieszkania, przechodząc przez otwarte stalowe drzwi (wtedy jeszcze nie zastanawiał się, po co komu takie zabezpieczenia do spiżarki) zupełnie oniemiał.

Scena, która rozgrywała się przed jego oczami, była zaskoczeniem. Nie był to fakt ujrzenia przerażającego potwora, którym był wcześniej wspomniany Charlie. Był to obraz, który miał miejsce w piwnicy. Obszerne pomieszczenie było podzielone na dwie części za pomocą potężnych, za pewne wzmocnionych czarami, krat. W pierwszym były szerokie regały i stół. Wszystko w zupełnym chaosie. Na ziemie leżały rozbite słoiki oraz resztki zniszczonych naczyń i mebli. I rozszarpane zwłoki, które z pewnością należały do służącej. Na drugą część rzucił w tej chwili jedynie pobieżnie okiem, ponieważ było coś bardziej istotnego, niż umeblowanie piwnicy. Druga część przypominała celę więzienną, w której znajdował się wielki ogromny symbol Sakira, który jakby miał uratować bestię z klątwy. Najważniejszym obiektem w tym miejscu była Anabelle, która opierała się resztkami sił rosłemu stworzeniu. Leżeli na podłodze przy jednej ze ścian. Zniekształcone ludzkie ciało o sinym kolorze z licznymi bliznami. Ogromne długie szpony, wielkie ciemne oczy i imponujące kły. Był to wampir, choć teraz nie przypominał istoty ludzkiej. Pod wpływem głodu zmienił się w niekontrolującą odruchy bestię, która była żądna posoki. Wył i jęczał. Miał ogromną siłę i zaraz rozniesie na strzępki towarzyszkę niedoli maga. Choć była starą wampirzycą, nie wystarczająco potężną, aby pokonać przemienionego. Crux nie miał teraz czasu, aby roztrząsać całą sytuację i zadawać pytania. Musiał jak najszybciej jej pomóc lub uciec stąd.

- Zaaaaaaabierz go – dyszała siłując się z nim, aby powstrzymać go przed atakiem. Jej ciało pod wpływem niebywałego wysiłku trzęsło się, a oddech był szybki i bardzo płytki. Robiła wrażenie słabej i bezbronnej przed siłą, którą miała nad sobą.

Re: Posiadłość Rutherdordów

22
Przez krótką chwilę świat nabierał innych barw. Tych przyjemniejszych, bo świadczących o odzyskaniu przeze mnie panowania nad swoim ciałem. Zobaczymy na jak długo. Zapewne cieszyłbym się z tego faktu o wiele dłużej, gdyby nie hałas dobiegający z dołu i...
Żesz Ty w mordę.

Przed postawieniem kolejnego kroku na schodach, widzę przez okno w oddali błyskające, pomarańczowe światełka. Mrowie pochodni, na których widok zapewne kiedyś pomyślałbym o chłopskim buncie, zaś teraz, pomyślałem, że lepiej będzie ścisnąć poślady, aby nie narobić przypadkiem w galoty. Tylko nie ogień... tylko nie... właściciel ziemski wracający do domu wraz z całą karawaną. Dalszą drogę po schodach pokonałem biegiem. Szybka kalkulacja. Zresztą, co ja pieprzę. Nie było czasu na takie rzeczy!
Oczywiście, mógłbym próbować stawić czoła zbrojnemu orszakowi, ale równie dobrze mógłbym położyć głowę na drewnianym pieńku, dać katu srebrnika, a przy tym poprosić o bezbolesne cięcie. Zapewne dałbym radę dwóm, może trzem, zakładając, że nosiliby zbroje płytowe. W czymś takim łatwo obalić napastnika za pomocą magii oraz sprawić, by już nie wstał. Ale na litość bogów, nie całej kompanii!
Pędzę w zawrotnym tempie w kierunku zdemolowanej kuchni, uważając, by przy tym nie wpaść na żadną przeszkodę, mijając po drodze martwą Lady w purpurowej sukni. Spoglądam w każdym możliwym kierunku, nasłuchując skąd dobiega szamotanina. Kolejne schody. Pancerne drzwi (na cholerę to komu ?!), służąca z rozszarpanym gardłem. Przez umysł przemyka mi myśl, by w wejściu do willi, postawić glif strażniczy. Nie, to bez sensu.

- Dlaczego wszystko się musi pierdolić właśnie teraz i w taki sposób?!
Warczę do samego siebie, nie zwracając uwagi na to, czy ktoś te słowa usłyszy, albo skomentuje. Nie ma ani sekundy do stracenia. Próbuję skoncentrować manę.
Annabell szarpiąca się z Charliem. Matko, ale paskudny widok.
Wyciągając palec wskazujący w stronę potwora (ależ hipokryzja z mojej strony), zaczynam inkantować zaklęcie. Moje usta opuszczają donośne, skomplikowane zgłoski, energia przepływająca wartkim strumieniem przez czarne żyły sączy się niczym nieposkromiony, górski potok poganiany wiatrem, klatka piersiowa unosi się, wypełniając mocą. Mój głos z normalnej barwy, przechodzi w nienaturalny, zniekształcony bas. Błysk, kakofonia, czerwone światło w mroku. Promień skondensowanej many wystrzeliwuje we wrogiego wampira. Jeżeli będę miał szczęście, zdołam go obezwładnić, a jeśli nie, to przynajmniej poważnie zranić. Zaraz po rzuceniu zaklęcia, krzyczę:

- Annabell, musimy uciekać! TERAZ!
Wzrok błądzi po wnętrzu pomieszczenia, natrafiając na rząd krat, zapieczętowane księgi oraz symbol Sakira. Na chwilę serce podchodzi mi do samego gardła. Kurtyna mej niewiedzy ustąpiła, szarpnięta silną ręką prawdy. Rutherdord nie był kupcem.


Za to niemal na pewno, zakonnikiem.
Spoiler:
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

23
Mag stanął w pełni zmobilizowany i zaczął wykonywać inkantację w celu rzucenia jednego ze swoich potężnych zaklęć. Krwawy uwiąd był czarem doskonale nadającym się na wampiry, ponieważ właśnie osocze było ich główną siłą. Gdy tylko płyny ustrojowe zaczęły by bulgotać w ciele potwora, stałby się jedynie nie stwarzającym zagrożenia truchłem, które ledwo by żyło.

W momencie, gdy z wyciągniętej dłoni Cruxa wypuścił się karminowy twór, stworzenie przetrzymywane w piwnicy poruszyło się, unikając zaklęcia. Czerwona quasi-błyskawica trafiła w ścianę, zupełnie zanikając. W tym czasie ciało Anabelle poleciało na jeden z regałów. Uderzyła o mebel z głośnym trzaskiem, aż połamały się drewniane półki i z pewnością nie tylko one. Kości kobiety z pewnością również musiały być pogruchotane. Dodatkowo spadły na nią butelki zawierające jakieś tajemnicze specyfiki i porozbijały się. Na szczęście nie zaszkodziły je w żadne sposób. Przezroczyste płyny jedynie rozlały się na ziemię, rozpościerając w pomieszczeniu intensywną i nieprzyjemną woń alkoholową, która podrażniała nozdrza i zupełnie ograniczała umiejętność wykorzystania zmysłu powonienia.

Wampirzyca wydała się nieprzytomna lub przynajmniej przytłumiona uderzeniem. Leżała na ziemi bezwładnie. Żyła, ponieważ oddychała. Mężczyzna jednak nie mógł jej teraz pomóc. Musiał się skupić na własnym przeżyciu, ponieważ potężny, choć wychudzony stwór skupił swoją uwagę na jednym zagrażającym mu obiekcie. I był nim właśnie Lowefell.

Charlie nie zamierzał czekać na zaproszenie do walki. Sam wolał pierwszy wykonać ruch. Nie był subtelnym wojownikiem, który zamierzał ze sprytem wygrać z Cruxem. Wykorzystując swoją dużą szybkość i siłę, po prostu zaczął biec w jego stronę i rzucił się na niego z impetem. W oczach wampira poruszał się niezwykle chybko. Stąd człowiek z bardziej upośledzonym wzrokiem z pewnością nie byłby w stanie zareagować na atak takiej bestii. Czy mag również kiedyś przeminie się w takiego potwora? Czy jego też czeka taki sam los?
Spoiler:

Re: Posiadłość Rutherdordów

24
O nie.
Nie, nie, nie, nie, nie. Nie, nie.
Kurwa.

To nie tak miało wyglądać!
Oczywiście, nawet jeżeli okazuje się być dobrze, to ostatecznie i tak musi być źle. Tak wyglądało życie waszego pokornego sługi. Od kołyski, aż po... oj nie. Trumna będzie musiała poczekać, bo nie zamierzałem ustępować. Jeszcze nie teraz. Nie, póki stoję na nogach, dzierżę kostur i...
ŁUBUDU!

Bezwładne ciało Annabell huknęło o półki z wielobarwnymi butelkami, które lądując na podłodze, wydały z siebie ostatnie, krystaliczne brzmienia, brzęcząc, tłukąc się i pękając pod wpływem bezlitosnych praw fizyki, według których jak coś poleci do góry i nie ma skrzydeł, to najpewniej równie szybko spadnie.
Sytuacja była kiepska, i choć po tak krótkim czasie, byłem już przywiązany do swojej wampirzej "matki", to już od przekroczenia do progu domostwa Rutherdordów miałem świadomość, że będziemy musieli się rozstać. Nie wiedziałem tylko, że akurat teraz i w tak brutalny sposób. Nawet jeśli byłbym w stanie ponieść Annabell, to z pewnością nie dałbym rady uciec z nią na barkach. W dzisiejszych czasach żyli co prawda bohaterowie, narażający swoje życie dla innych, ale wasz pokorny sługa nie był jednym z nich. Był na poły bestią, której instynkt podpowiadał, że jeśli będzie trzeba, to należy zwijać nogi za pas. W prostym celu. Aby tylko przetrwać. Aby dalej pić krew. Aby dalej zabijać.

Była też jeszcze jedna sprawa. Nawet jeśli zdołam się jakoś wykaraskać z tych opałów, to zakładając, iż dożyję jutra i paru następnych lat, syn Rutherdorda zapamięta każdą minutę dzisiejszej nocy. Będzie go to prześladować w koszmarach, męczyć we wspomnieniach i jeżyć włosy na plecach, ilekroć zobaczy przed oczami puste oblicza siostry, matki i służącej. I nie, żeby było mi go żal, oj nie.
Ale ojciec zakonnik będzie żądny zemsty. Zakonnicy przepełnieni chorym fanatyzmem byli w sporej większości po prostu durni (i jak nic, udowodnili mi to strażnicy w centrum Irios), ale trzeba im oddać wytrwałość oraz poświęcenie z jakim służyli Sakirowi. Przyuczy syna do fachu, a ten nie będzie stawiać oporu, bo po wytarciu łez, także na niego przyjdzie pora, by dorosnąć. Chwyci za miecz i nie spocznie, póki nie wyrżnie w pień każdego krwiopijcy. Wyhodowałem sobie zaprzysięgłego wroga.
Na własne życzenie.

Charlie odwrócił się w moją stronę. No, koniec tych sentymentów. Czas ponownie przyspieszył.
Otrzymałem od losu kolejną szansę by spróbować się jakoś wybronić, i miałem zamiar ją wykorzystać.
"No, ścierwo, chodź do mnie."
Póki w dłoniach wciąż wibrowała magiczna energia, póty mogłem walczyć. Do wciąż niewyczerpanych pokładów many, dorzuciłem kolejny ładunek. Mózg pracował na najwyższych obrotach, czarne serce biło jak dzwon. Skoncentrowany, szepcząc tą samą inkantację, wymierzam kostur w stronę przeciwnika. Nie było czasu na wybrzydzanie, czy zabawę kolorami. Miało być skutecznie.
Charlie rzuca się do ataku. I w tym samym momencie, na spotkanie wychodzi mu fala nieposkromionej, żrącej energii.
Spoiler:
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

25
Przez moment, jeszcze przed rzuceniem zaklęcia, spojrzał się głęboko w oczy potwora, którym kiedyś może stać się sam Crux. Taką samą nieposkromioną bestią, która utraciła duszę i szacunek do jakiegokolwiek życia. Na własne życzenie podpisał na siebie wyrok. Uklęknął przed mocą, która nie tylko pozwoliła mu stać się potężnym, ale również nędznym i słabym. Skazanym na klątwę krwi, śmierci i ciągłego ukrywania się przed światem. Nie będzie mógł dostrzec już jego piękna wraz ze wschodem słońca. Pozostanie mu tylko blask ponurych księżyców. Wszystko dostrzegł w bezkresnym mroku oczu Charliego. Na dnie ukrywał się bezbronny człowiek, który był uwięziony za kratami, tak jak wcześniej bestia w tej piwnicy. Tylko nie był w stanie przekroczyć przekleństwa.

Potężna magia przeszyła ciało przemienieńca, ale nie zatrzymało lecącego z impetem masy w stronę wampira. Ohydny stwór uderzył o niego i rzucił na podłogę. Siła i szybkość, z którą odbił się od ziemi, spowodowały bardzo nieprzyjemne uderzenie o kamienną posadzkę. Na szczęście niczego sobie nie połamał. Miał teraz na sobie warkoczącego i zawodzącego Charliego, który miotał się w konwulsjach, spowodowanych gotującą się w żyłach krwią. Wygiął kręgosłup w łuk, a jego gałki wywróciły się w nienaturalny sposób na drugą stronę. Przyciskał do ziemi swojego oponenta. Nie kontrolował jednak swoich ruchów i nawet nie był skupiony na nim. Jego ciało przeszywał ból nie do opisania.

- Po… poradziłeś… sobie – powiedziała, a raczej ledwie wysapała z siebie osłabiona Anabelle, która wydawała się zadowolona z takiego przebiegu sytuacji. – O.. oonie jest zły.

Każde słowo, które wypowiadało sprawiało jej niezwykły ból. Kaszlała krwią, a na twarzy prezentowała grymas z każdym oddechem lub ruchem. Gdyby była człowiekiem z pewnością byłaby zupełnie niezdolna do mowy. Ona jednak wydawała się niezwykle zdeterminowana, aby przeżyć to starcie.

- Potrzebuje krwi – wyszeptała, aby nie narażać się na ból i wskazała na górę, gdzie znajdował się jeszcze chłopiec. Kielich zbawienia dla wampirzycy. Osocze przyśpieszało gojenie się ran, zmniejszało odczuwalny ból i zwiększało siłę. Pozwalało również lepiej kontrolować swoje zwierzęce odruchy. Legendy zaś głosiły, że słodka karmazynowa ambrozja z niewinnej istoty przyśpieszała dwukrotnie te wszystkie procesy. Cruxowi jednak ciężko było uwierzyć w takie stwierdzenie. Nie odczuwał różnicy po skosztowaniu dziewczynki na piętrze. Nie potrafił również stwierdzić czy znacznie różniła się w smaku od osób starszych. Przed nim jeszcze długa droga koneserstwa różnych istot. Starych i młodych. Zamożnych i biednych. Ludzi, krasnoludów, niziołków czy elfów. Kobiet i mężczyzn. Kurtyzan i zamożnych dam. Chyba że gospodarz domu postanowi przerwać jego żywot jeszcze tej nocy. Nawet ucieczka nie powstrzyma pościgu za jego osobą. Chłopiec na pewno powie, że pojawił się tu jeszcze jeden wampir, prócz Anabelle.

Nie może jednak zbyt długo zwlekać z decyzją. Ta noc będzie dla niego sprawdzianem umiejętności przetrwania w kryzysowych sytuacjach. Nie tylko musiał wydostać się spod cielska Charliego, uciekać przed głową rodu Rutherdordów i podjąć trudną decyzję dotyczącą losów jego towarzyszki i syna właściciela domostwa. Cokolwiek by zrobił musi znaleźć kryjówkę przed świtem. A czas nieubłagalnie mija.

Re: Posiadłość Rutherdordów

26
Wraz z darem wampiryzmu, otrzymuje się nie tylko zakamuflowane przekleństwo w postaci konieczności picia krwi, ale również siłę i wyostrzone zmysły.
Gdybym będąc człowiekiem leżał teraz pod Charliem, w życiu nie mógłbym myśleć o tym, by chociaż ruszyć to truchło. W tej jednak sytuacji, obiema rękoma zaparłem się o lewe ramię zwłok i pchnąłem je możliwie najmocniej, z myślą, by zwalić tą organiczną kłodę na bok.

Głos na wpół przytomnej Annabell był niejakim wynagrodzeniem moich trudów, ale tymczasowym. Przez czas walki nie mogłem obserwować z jaką prędkością porusza się karawana Rutherdorda i oszacować ile minut (lub sekund) może zająć panu ziemskiemu ogarnięcie sytuacji oraz faktu, że coś tu jest nie w porządku.
Prośba pani o krew dotarła do mych uszu, ale jeśli ruszymy na górę, a potem zaczniemy szukać chłopca, nie będzie czasu ani możliwości żeby uciec. Do tego momentu zbrojni zdołają zająć cały parter, obstawić schody, a potem przygwoździć nas na poddaszu. Skakanie przez okno na piętrze będzie najgorszym, możliwym rozwiązaniem, tym bardziej, że i tak o dziwo udało mi się uniknąć bycia połamanym. Kuszenie losu to największa głupota jaką obydwoje moglibyśmy popełnić. Nie, polowanie na młodego odpadało.
Wyjście frontowymi drzwiami zakrawało o samobójstwo.
Kwestia samej Annabelle wydawała się prostsza. Tak, wydawała. Mogłem poszukać tylnego wyjścia (o ile takowe istniało) lub okna "patrzącego" od zaplecza domu, po czym wymknąć się chyłkiem, niosąc w drodze swoją towarzyszkę. Tylko jak daleko mógłbym z nią uciec? Musiałbym zatoczyć szerokie koło wokół posiadłości, aby wrócić do systemu tuneli jakim tutaj przyszliśmy. I owszem, w ciągu najbliższych paru dni, zakon oraz straż miejska, dołożą starań, by te podziemia przeszukać, ale były one na tyle rozbudowane, że ich poszukiwania przypominałyby próbę odnalezienia igły w stogu siana, jak nie gorzej. Mogłem grać na czas. To było jedyne, sensowne rozwiązanie...

...ale dla mnie jednego, bo z ranną wampirzycą na plecach nie dam rady się przeczołgać niezauważony.
Zostawienie Annabelle tutaj, skazałoby ją na pewną śmierć w męczarniach. Nie pozwolą jej od tak umrzeć. Zamęczą ją do tego stopnia, że wyda, gdzie uciekłem. Ewentualnie, "łaskawie" zaprowadzą na stos, kiedy będzie po wszystkim. Każdy wybór niósł za sobą ogromne konsekwencje.

Póki była taka możliwość, przerzuciłem swoją towarzyszkę przez ramię nie zważając na protesty
- Nie. Musimy uciekać. Teraz.
Kierując się do głównego hallu, nakreśliłem w pobliżu frontowych drzwi wejściowych magiczny symbol. Niewidoczny glif, mający na celu chlusnąć ofierze w twarz chmurą czarnego, smolistego dymu.
Zaraz potem, ruszę na tyły domu, by szukać potencjalnego wyjścia. Drzwi, okna. Czegokolwiek.
Spoiler:
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

27
Charlie spadł na ziemię dalej będąc w konwulsjach i wyginając się w nienaturalny sposób. Z pewnością żył, ponieważ jęki, wydzierające się z jego krtani, wyrażały nieokreślony ból. Niewielka ilość błogosławionej krwi, którą spił w szale z służki, stała się dla niego źródłem cierpienia. Największe pragnienie, sterujące jego instynktami, stało się jego słabością. Nawet nie był świadomy tego co dzieje się dookoła, a w chwili przerwania drgawek, okryje go całun śmierci. Przemienieniec nie będzie w stanie przetrwać zbyt długo w takim stanie. Mag pozbył się go raz na zawsze. Jego większym problemem byłą zbliżająca się karawana wraz z gospodarzem domu, który z pewnością wypróbowałby na nim wszelakich rodzajów tortur z wykorzystaniem fantazyjnych przyrządów o niepozornych nazwach. Kocie łapki, gruszka, kołyska, wahadełko czy byk z brązu. Niczego z tego nie chciałby doświadczyć żadne śmiertelnik. Zaś wampiry ze swoją niebywałą wytrzymałością i szybką regeneracją mogły doświadczyć jeszcze dłuższych i gorszych katuszy.

- Nie… damy rady… uciekać. Muszę odpocząć. – słowa jej wyrażały protest, ale nie opierała się, gdy ten próbował ją podnieść z ziemi. Nawet starała się o własnych siłach unieść z ziemi i dostać się na parter. Droga po schodach nie była taką mordęgą, jaką się spodziewał. Choć na jej twarzy pojawił się grymas i poruszała się niezbyt zgrabnie, przemierzyli schody niezwykle szybko. Nie była przecież bezbronną dziewczynką. Wiedziała, że dzieje się coś złego i nie zamierzała poddać się.

W holu przystanęli. Ona oparła się o jakaś szafkę przy okazji zwalając jakiś wazon z krokusami, które niedawno musiały zostać zerwane. Mięśnie drżały jej. Ze zmęczenia, głodu lub bólu. Wydawała się zła. Prawdopodobnie odczuwała nie tylko niepokój, ale również wstyd, że znalazła się w takim stanie. Przecież była doświadczoną wampirzycą, a ratował ją młody i niedoświadczony. Obserwowała uważnie co czyni mag. Na próg frontowych drzwi nałożył glif, który miał na celu spowolnienie gospodarza.

Przez okno Crux dostrzegł, że karawana była dość blisko. Nie to jednak było najbardziej niepokojące. Czterech jeźdźców trzymających pochodnie w rękach wysunęło się na przód, pozostawiając w tyle wozy. Zobaczyli, że coś się stało. Kapłani powiadają, że osoby związane silnym uczuciem miłości, potrafią doznać tych samych stanów, co ich bliscy oraz poczują pustkę, gdy jedno z nich umrze. Czy właśnie to popędziło ich ku domostwu?

Nie było czasu. Ilukolwiek ich było, nie mieli szans. Anabelle nie była w stanie walczyć, a sam mężczyzna był nieprzygotowany na starcie z człowiekiem, nauczonym walczyć z mu podobnymi. Domyślił się, że jeździec zbliżający się najprędzej był Panem owych włości. Przepełniał go gniew i obawa. Bystry wzrok wampira potrafił doskonale dostrzec emocje, które pulsowały pod jego skórą. Krew, która spontanicznie pulsowała w jego tętnicach, wyrzucana z ogromną siłą. Był to mężczyzna w średnim wieku o masywnej budowie i odziany w lekką zbroję. Należał do ramienia zbrojnego Sakira. Poznał po symbolu, który wygrawerowany był na jego napierśniku. Ten jeden znak był wielkim ostrzeżeniem przed zbliżającą się śmiercią.

Powędrowali na tyły domu. Ona też dostrzegła przez okno sylwetkę rycerza zakonnego. Wiedziała, że nie uda im się tak łatwo uniknąć łowów. Jedynym ratunkiem był strach o życie najbliższych. Wpierw będzie szukał swojego syna, który przeżył jako jedyny ten mord. Lecz widok rozszarpanych zwłok dzieci, żony i służki, napawa go chęcią zemsty.

- Byliśmy głupi – wyrzęziła ledwie zupełnie zmęczona każdym krokiem.

Przeszli przez tylnie drzwi na podwórko. Nie był to koniec problemów. Zaalarmowani problemem ku domostwu zbliżali się służący z osobnej chaty, która znajdowała się w pewnej odległości od głównego budynku. Dodatkowo ich obecność zaalarmował pies, który był przywiązany na łańcuchu do budy. Miał odstraszać nieproszonych gości. Taka zamożna posiadłość znajdująca się na odludziu musiała mieć pewne zabezpieczenia przed bandytami. Nikt jednak nie spodziewał się gości w postaci wygłodniałych krwiopijców.

Widział w oddali miejsce, z którego wydostali się na powierzchnie, a do którego chcieli teraz dotrzeć. Gdyby mógł zostawić w tyle lady, mógł biegiem dostać się tam dość szybko. Z drugiej strony czy mógł zostawić na pastwę losu prastarego wampira, który przekazał mu niezwykły dar i brzemię?

Re: Posiadłość Rutherdordów

28
W tak krótkim odstępie czasu, miało miejsce zbyt wiele rzeczy. Wspinaczka po schodach, nadciągnięcie czterech jeźdźców, pies, służba. Świat wirował wokół nas, a my nie mogliśmy nic na to poradzić. I nie było to zawirowanie przyjemne, lecz zwiastujące apokalipsę. No, nie przynajmniej taką całkowitą, ale moją. Osobistą.

Z tego wszystkiego nie wiedziałem co jest gorsze.
Ledwie wtarabaniliśmy się na parter i ustawiłem glif, a już w bladym świetle pochodni mogłem dostrzec twarz (być może) swojego przyszłego oprawcy. Mąż w średnim wieku, przyodziany w skórzaną zbroję- taką, która nie krępuje ruchów, zapewniając przy tym maksimum niezbędnej ochrony. W połączeniu z mieczem półtora-ręcznym lub choćby zwykłą "jedynką", zabójca prostota.
Teoretycznie mógłbym wyjść inkwizytorowi naprzeciw i zacząć spotkanie od zwalenia go z wierzchowca za pomocą magii. Rzecz w tym, że jak już by powstał, nie dałbym rady ani jemu, ani żadnemu z ludzi, którzy mu towarzyszyli. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie dziś.
Póki co, wystarczała mi złośliwa satysfakcja na myśl, iż przekraczając próg domostwa Rutherdord przeżyje podobną tragedię do mojej. Utrata najbliższych.

"Wymiana, przyjacielu. Mój ojciec, za Twoją żonę oraz córkę."

Pomyślałem, sącząc jad, gdy moje stopy przekroczyły próg tylnych drzwi. Pies zaczął szczekać.
Ale nie to było teraz najważniejsze. Poprzysiągłem sobie w duchu, że gdy nadejdzie odpowiednia chwila, wywrę pomstę na zakonie za zrujnowanie rodziny Lowefell. Za to, że musiałem udać się w tułaczkę przez Keron tylko dlatego, że ktoś rozpuścił plotki o głowie rodu, co wysłało go na męki i najpewniej także stos.
Jeśli podarunek w postaci zwoju od mojego mistrza Angiusa miał kiedykolwiek jakiś sens, to była to tylko zemsta. Zrozumiałem, przejrzałem. Tej nocy wyrównałem tylko część długu.

W miarę jak brnęliśmy przed siebie, Annabell zaczęła coraz bardziej mi ciążyć, co spowalniało mój ruch. I chociaż w nocnej pustce dostrzegałem tunel prowadzący do kanałów pod Irios, nie było najmniejszych szans, byśmy dotarli tam obydwoje w jednym kawałku. Jeśli nie zbrojni, to z całą pewnością przebudzona służba rzuci się na nas z widłami, otaczając i nie dając uciec.
Czułem jak bestia zaczyna szeptać, kusić oraz zachęcać. Przełknąłem nerwowo ślinę, słysząc pojękiwania wampirzycy. Skinąłem głową na jej stwierdzenie. Owszem, byliśmy głupi, ale teraz musieliśmy ponieść cenę. Albo jedno z nas, albo żadne.

Zaufałem instynktom. Zaufałem bestii. Złożyłem wampirzą panią na ziemi, możliwie daleko od tylnych drzwi.

- Znajdę Cię. A jeśli nie, to przysięgam na nocne niebo, że zabiję Rutherdorda, a także jego syna. Przysięgam...
Mówiłem głośno, dosadnie i może nawet trochę wbrew sobie, bo wiedziałem, iż będąc zwykłym śmiertelnikiem mającym w głębokim poważaniu interesy innych, w życiu nie złożyłbym podobnej deklaracji. Szczęknął łańcuch trzymający ujadającego psa. Właściciel domu chyba jeszcze nie uruchomił glifu.
-... przysięgam, że dzieci ciemności powrócą, że będzie nas więcej, i że przybędziemy w te strony raz jeszcze, by prześladować kurwisynów na służbie Sakira, choćby za cenę własnego istnienia. A jeśli nie one, to każda inna moc, jaką pobudzę do życia. Wrócę, matko.

Czy wierzyłem we własne słowa? Nie wiem, ale w głębi własnego umysłu, każącego ruszać za rozsądkiem oraz wolą przetrwania, byłem przekonany o słuszności zostawienia Annabell. Odkładając uprzednio wampirzycę, użyłem pełni swych sił, by ruszyć pędem w stronę podziemi.
Jeżeli zdołam ich dopaść, pierwszym co zrobię, będzie wbiegnięcie do środka oraz użycie wybuchu mocy, celem zawalenia za sobą przejścia.

No właśnie. Jeśli tam dotrę.
Obrazek

Re: Posiadłość Rutherdordów

29
Ciało starej wampirzycy zostało, choć delikatnie ułożone na chłodnej trawie, przyprószonej kroplami rosy, jakby porzucone. Zostawione na pastwę wygłodniałego, pełnego zemsty gospodarza, który wraz ze swoimi ziomkami rozerwie ją na strzępy, a przed tym pozwoli doświadczyć najgorszych cierpień. Odrzucona przez własne dziecko. Nadała mu formę, a on w pierwszej chwili zwątpienia odwrócił twarz i pomyślał jedynie o swoim losie. Leżąc na ziemi, spojrzała na niego z pogardą.

- Już zawsze będziesz uciekał. – jej źrenice świdrowały go, przenikały przez oczodoły i wkradały się w psychikę. Choć ona była w katastrofalnym stanie, niezdolna do sprawnego poruszania się i leżąca na ziemi, wydawała się bardziej dumna niż on – Kiedyś jednak złapią Cię jak zaszczutego psa i nie poznasz litości, a wtedy już mnie nie będzie przy tobie.

Crux jednak nie stał nad nią. Nie wsłuchiwał się w jej słowa. Nie skupiał się nad wydarzeniami, które miały miejsce wewnątrz rezydencji. Nie odwracał się już. Biegł, ile sił posiadał w nogach, w kierunku jedynej kryjówki, którą znał. Było to jedyne miejsce, w którym mógł się choć na chwilę poczuć bezpiecznym. Były to ścieki. Miejsce wilgotne, brudne oraz pełne szczurów i robactwa. Wspinając się na drodze do osiągnięcia potęgi, spadał coraz niżej społecznie i moralnie. Cena wiecznej młodości i niebywałej tężyzny fizycznej była niezwykle wysoka, ale przemierzając kolejne metry w stronę kanałów, czuł niewiarygodne możliwości „nowego ciała”. Wzrok służby, zmierzającej w kierunku rezydencji, ledwie dostrzegał przemykające kształty. Nie zatrzymali się. Dalej kierowali się ku willi. Mag zaś czuł jedynie powietrze, które muska jego ciało i słyszał jego szum.

Przekroczywszy wejście do podziemi, poczuł ulgę. Jego płuca łapczywie chwytały powietrze, które wydawało się przyjemnie słodkie i chłodne, kiedy wypełniało klatkę piersiową. Miał wrażenie wielkiej potęgi. Był niczym starożytne posągi wojowników, którzy byli niezniszczalni i wyidealizowani. On teraz przekroczył granicę swoich poprzednich umiejętności. Nawet magia w zupełnie inny sposób w nim przepływała. Teraz właśnie zdał sobie z tego sprawę.

W oddali usłyszał ujadanie psa, które przemienił się w krótki pisk. Nie miał chwili do stracenia. Przypuszczał co czeka Anabelle, ale również miał świadomość swojego losu, jeżeli nie ucieknie. Wykorzystując zaklęcie wybuchu mocy, jedynie uszkodził strop, który jedynie przeszkodzi w przedarciu się do środka. Nie było to jednak wielkie zabezpieczenie. Po godzinie pracy kilku ludzi poradzą sobie z gruzowiskiem i dostaną się głębiej. Nie mógł również zostać wiecznie w kanałach. Zresztą nie znał ich. Nawet dobrze nie znał drogi, skąd przyszedł. Musiał zdać się na swoją intuicję. Potrzebował jeszcze chwilę odpoczynku. Nie tylko dla ciała, ale przede wszystkim dla swoich zagubionych myśli, które krążyły niespokojnie pod sufitem. W jego trzewiach kotłowały się różne, często sprzeczne, emocje. I nadal przebijał się popęd- pragnienie krwi. Nie zaspokoił do końca swojego głodu. Potrzebował się jeszcze napoić ciepłym osoczem. Mogła być to nawet krew zwierzęca, oby świeża.

Co teraz powinien zrobić? Czy znaleźć mu podobnych? Gdzie znajdzie posiłek? Którędy powinien pójść? Gdzie będzie bezpiecznie? Czy zdarzy uciec? Kiedy zaczną go szukać? Co stało się z Lady Anabelle? Czy poradzi sobie? Czy dobrze postąpił? Czy jest mordercą? Kiedy bestia, która mieszka w jego podświadomości, przejmie nad nim kontrolę? Czy zaczną przeszukiwać podziemia?

Stał przez chwilę w środku tunelu, aż postąpił kilka kroków przed siebie. Stał w wilgotnej breji, która okropnie cuchnęła. Była to mieszanka najbardziej obrzydliwych zapachów. W powietrzu latały muchy i komary. On zaś musiał wybrać dalszą drogę. Skręcić w prawo, czy podążać dalej prosto. Umysł mu podpowiadał, że powinien pójść przed siebie, ale czy mógł teraz wierzyć samemu sobie? Był zupełnie zagubiony. Nie wiedział nawet, gdzie powinien się udać. Świat się stał dla niego obcym miejscem. Nie pasował tutaj. Musiał się kryć niczym potwór przed światłem dziennym. Musiał również zapolować na kogoś.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”