(S)Tahu Sakiew zawędrował w te okolice prosto stąd: http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=22&t=1715
Szlamowate błocko zalewało szeroką dość ścieżkę niemalże po całości i nie chciało puszczać podeszew butów Taha nawet na moment. Szarobrązowa masa otaczała Jezioro Yanga zakosem i ochoczo pochłaniała wodę oferowaną przez akwen oraz przez częste tam deszcze. Choć przeważnie odradzano wędrowcom podróż tą drogą właśnie ze wschodu na zachód – a to z powodu rozstawienia band rabusiów oraz słuchów o demonach – staremu Sakiewowi fama ta nie przeszkadzała wcale a wcale. Chęć dotarcia do Fortu przeważała nad strachem, tudzież rozumiem, a nawet dodawała mu zdeterminowania do bezustannego stawiania kroków w mule. Przechodząc nad zalewem siwiec obserwował następstwa ostatnich zmian w naturze. Niedawna, dwuletnia bez mała zima doszła wreszcie końca i obecnie nastał czas roztopów. Na świecie panowała teraz czczość wraz z zarazą. Tahu miał to szczęście, że mimo zaawansowanego wieku nie chorował wcale często, nie musiał też martwić się ssaniem w brzuchu. Lecz mimo to, zmartwień wcale mu nie brakowało.
Staruszek co rusz uderzał kosturem w rozmoczoną ziemię przed sobą. W ten sposób starał się ustrzec przed wleceniem w schowaną pod błotem dziurę. Lub inną, równie nieciekawą niespodziankę. Ostrożne trzaskanie prętem rozrzucało błoto w każdą stronę. W uszach Sakiewa rozbrzmiewało chodzące w parze z taką zabawą dudnienie.
Bum. Bum. Bum. Znudzenie monotonną podróżą mocno działało na naszego bohatera, także dawno przestał on słuchać owego mlaszczącego dźwięku. A zamiast tego Tahu maszerował hardo przed siebie, często patrząc na zachmurzone, szarawe niebo, darmo chcąc dostrzec na nim choć skrawek niebieskawego ubarwienia.
Bez resztek pochłaniała go melancholia, aż wnet stało się coś nieoczekiwanego.
Kostur z miedzi znów trzasnął w szlamową maź, ale zamiast normalnego dudnienia odezwało się ciche brzęczenie. Lacha zatrzęsła się mu w rękach i nieomal osunęła z kurczowego uścisku. Brzęczenie to zaalarmowało siwca, kazało mu stanąć w bezruchu, oderwać się od obserwowania nieboskłonu. Patrząc zatem na ziemię w poszukiwaniu powodu zmienienia — niezmiennego zdawało się — dźwięku, wzrok czarownika zaatakowało rażące światło. Oto słońce pokazało się zza obłoków i zionęło blaskiem na sterczącą z błocka, metalową tarczę. Na resztę elementów pancerza również – a w mule walało się ich mnóstwo. Rozerwana siatka, część naramiennika, parę hełmów oraz rękawic, dodatkowo połamane ostrza, uwalone krwią koszule. A w nich martwe ciała, zimne twarze, zmasakrowane i zostawione na pastwę kruków. Sakiew odruchowo zaczął zerkać dookoła. Na prawo wóz, na wozie pusto. Z boku zaszlachtowane dwa konie oraz coś...
Staruch nie wiedział od razu, co pełza za truchłem wierzchowca. Musiał się skoncentrować i wtem dotarło doń, że ta umorusana posoką oraz ziemią rzecz, to w istocie człowiek. Osoba ocalała z rzezi, która ewidentnie tu zaszła.