[Jezioro Yanga] Droga na wschód

1
Obrazek
Przysypane śniegiem wody jeziora Yanga, czy to w dzień, czy to w nocy, zabarwiały się na szaro. Światło każdego z księżyców zdawało się rozpływać na częściowo zamarzniętej powierzchni i tonąć w jej odmętach, osłoniętych warstwą brudnego lodu. Dokoła zbiornika wodnego wyrastały z twardej gleby niewysokie drzewa oraz pojedyncze krze. Ponieważ miejsce to było oddalone od zachodniego brzegu, śmiertelna aura Wysp Umarłych miała tu znacznie słabsze oddziaływanie. Jedynie cień Szczytu Iros, majaczącego gdzieś na horyzoncie niczym ogromna wieża, padał na zmrożone jezioro i zabierał mu ciepłe światło słoneczne. Poskręcana ścieżka - niewidoczna na mapach i w paru odcinkach zatarta przez czas oraz skryta pod śniegiem - prowadziła podróżników w głąb Królestwa Keronu.


Grimber Indorau przywędrował tutaj z Kręgu druidów.

Obszyte sobaczą skórą buty przedzierały się przez śniegowe zaspy. Grimber, nosząc je na obolałych nogach, poruszał się na samym przodzie pochodu. Tuż za nim w chłodnym puchu taplała się ciemnowłosa Juva, która na plecach dźwigała wypchaną różnościami - głównie ziołem - materiałową torbę. Na samym końcu szeregu znajdował się rogaty Horst. Gnom już od pewnego czasu rozmyślał o celu ich podróży. W zasadzie, to nie wiedział dokąd jest prowadzony. Na wschód... - mówili jego towarzysze, nie dodając żadnych szczegółów. Zdecydował się na wędrówkę w towarzystwie druidów i poniechał za to samotnej wyprawy do Grenefod, choć to tam skierował go martwy przyjaciel. Przynajmniej na razie nie zamierzał wypełniać jego przedśmiertnej prośby. Teraz - idąc krętą drogą - często oglądał się przez ramię, tęsknym wzrokiem spoglądając na ścieżkę za plecami. Osiem dni temu pożegnał magiczny Krąg oraz skąpaną w słońcu czy mocy Sulona polanę. Obecnie wystawiony był na działanie dokuczliwego mrozu, szarpanie wietrzyska, niegroźne odmrożenia. Po swojej lewej stronie miał skute lodem wody jeziora Yanga. Po prawej pozostawione na marnotę ugory oraz skryte pod grubą, niezadeptaną warstwą śniegu pola.

- Patrzcie, przed nami... - ciężki głos Horsta przedarł się przez skowyczący wiatr.

Cała trójca skierowała wzrok w kierunku wskazanym przez rogacza. Grimber dostrzegł wyłaniające się zza wzniesienia światło. Potem usłyszał niewyraźny stukot końskich kopyt o twardą ziemię. Na drodze przed nim pokazał się jeździec. W ręku trzymał dziwną, dającą niebieskawe światło lampę, która rzucała blask na jego stalowoszary pancerz oraz porośnięte brązową sierścią boki wierzchowca. Gnom zatrzymał się w miejscu.

- Co robimy? - Usłyszał zza pleców głos Juvy. Horst stanął obok niego, krzyżując ramiona na piersi.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

2
Gnom długo wędrował przeklinając śnieg, mróz a na koniec przeklęty wiatr, pogarszający tylko wszystkie nieprzyjemności, jakie spotkały go podczas tej wędrówki. Brnąc niemal na oślep zgodnie z wolą towarzyszącej pary, alchemik nie raz i nie dwa zastanawiał się po co mu były zatargi z księciem, cyrkowcami, czartem na statku. Lecz przede wszystkim, pluł w zapuszczoną brodę przeklinając dzień, w którym wizja narkotyku pojawiła się w jego przerośniętej dumą i ambicjami łepetynie. Smętnie spoglądając dookoła,potykając się niemal przy każdym kroku, myślał że tylko perła sprawia iż jeszcze nie zamarzł. Czując zmęczenie i ból każdej możliwej kości zastanawiał się czy idą na koniec świata, czy też do epicentrum jądra lodu, ponieważ warunki były coraz gorsze. Z rozmyślań wyrwała go dopiero informacja zasłyszana od Horsta, głos dotarł do otępiałego umysłu, zapalając lampkę ostrzeżenia. Jeździec, dziwne światło w dłoni, koń, to nie był zwyczajny widok w taką pogodę. Mając nadzieje iż choć raz los i szczęście będzie im sprzyjać, ale przezornie chowając za plecy olbrzyma odparł do towarzyszy. Nie wiem jak wy, ale ja mam już dosyć tej wędrówki i tego mrozu, nie chce się dłużej ukrywać, idźmy spokojnie dalej, może to tylko przypadkowa osoba, a jeśli będzie czegoś chciał bez wątpienia podjedzie do nas. Zgadzacie się ze mną? Kończąc spojrzał w ich stronę czekając na wspólną decyzję.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

3
Teraz to Horst maszerował na przedzie, a za nim ostrożne kroki stawiał nieco wystraszony gnom. Juva trzymała się za to na tyłach. Drużyna postanowiła posłuchać rady bohatera, więc bez słowa podążała dalej tą nierówną drogą, nie zwracając za nadto uwagi na dziwnego jeźdźca. Spoglądając przed siebie, na migoczące w ciemności światło, starali się przygotować na spotkanie z nieznajomym. Rogacz szeptał coś pod nosem. Wiatr zagłuszał jego słowa. Grimber czuł na zmarzniętym udzie uderzenia wiszącego przy pasie ostrza. Jego niezawodna broń znów mogła mu się przydać.

Kobyła przyspieszyła nieco, choć dosiadający jej człowiek nie pośpieszał wcale - siedział sztywno i nawet nie bujał się na boki. Kopyta trzasnęły mocniej o ziemię. Rozmazana w pomroce postać była już całkiem blisko. Drużyna mogła się jej dobrze przyjrzeć. Brązowa sierść zwierzęcia okazała się w istocie czarna - jak smoła. Twarz rycerza była natomiast chorowicie blada, ale pokryta widocznym rumieńcem. Mężczyzna jechał wierzchem, bez siodła czy jakiegokolwiek wyposażenia, a mimo to trzymał się w pionie. Jego prawa ręka, uniesiona na wysokość końskich uszu, dźwigała tę niezwykłą lampę. Oczy kobyły jarzyły się takim samym blaskiem jak ogień w latarence.

Jeździec nie miał zamiaru się zatrzymywać, dlatego druidzi musieli zejść ze ścieżki. Horst dał susa w zaspę, odciągając też gnoma. Juva poszła za ich przykładem. Rycerz, będąc tuż obok, z wyraźnym trudem obrócił głowę w ich stronę. Na jego twarzy malowało się przerażenie. Sine od mrozu usta wyszeptały ledwo słyszalne - Pomóżcie... a potem nie otworzyły się już więcej. Kobyła zrobiła jeszcze parę kroków po oblodzonej drodze, a potem - jak gdyby nigdy nic - skręciła na pobocze i zaczęła przedzierać się przez zwały śniegu. Parła uparcie w kierunku wód zmrożonego jeziora.

- Nie podoba mi się to - głos dziewczyny powędrował do uszu jej towarzyszy. Rogacz zawarczał po cichu i wyszedł z powrotem na drogę. Otrzepał spodnie ze śniegu i spojrzał za oddalającym się mężczyzną. Gnom pomógł Juvie przeskoczyć nad zaspą, a sam przeszedł na ścieżkę, ściskając w dłoni czerwoną perłę.

- Obawiam się, że to była kelpie... - Horst westchnął żałośnie.

- Skoro tak, to trzeba mu pomóc! - Krzyknęła druidka. Rogacz pokiwał głową i ruszył za koniem.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

4
Grimber nękany przeczuciem że tylko on jeden nie wie co się dzieje ani jak może pomóc rzucił się za biegnącą parą. W głowie pojawiały mu się wizje wszystkich potworów i bestii o jakich czytał, w aspekcie składników alchemicznych, jednak kelpie było czymś nowym. Zdezorientowany leciał pędem i darł się do wyprzedzających go druidów. Do diabła co to jest, cóż to za kolejna bestia, jak to zatrzymać i czemu ten nieszczęśnik sam nie schodzi z grzbietu? Co wy chcecie zrobić, powiedzcie mi to pomogę. Dysząc ciężko z powodu dystansu i swoich krótkich nóżek pokonujących go wściekły i zły przeklinając próbował dogonić resztę. Był ciekaw czy koń będzie miał połamane nogi, czy też zatrzyma się po dobroci.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

5
Rogacz pomknął za oddalającym się koniem. Juva też chciała jakoś pomóc, ale była obarczona bagażem, który od samego początku niosła przecież na plecach. Obserwując, jak Horst z łatwością dogania straceńca jadącego wierzchem, poniechała pogoni i czekała na rozwój wypadków. Darując sobie nawet komentarze oraz wrzaski, w bezruchu stała na drodze. Gnom zareagował automatycznie. Choć nie wiedział, z czym tak właściwie ma do czynienia, to ruszył pędem przez śnieg, mknąc śladem druida w stronę połyskującego jeziora. Z trudem zachowywał równowagę na oblodzonej powierzchni - ale jakimś cudem udało mu się dotrzeć do konia bez wcześniejszego kontaktu z twardą ziemią. Horst maszerował obok zwierzęcia, szarpiąc się z jeźdźcem.

- Zrzuć go! - Warknął rogacz do bohatera. - Utopi się w wodzie! - Choć z całej mocy próbował ciągnąć rycerza za rękę, wyginając blachy w jego pancerzu, ten uparcie siedział na górze i jakimś cudem opierał się potężnemu mężczyźnie. Horst nawet słowem nie wspomniał o tym, żeby zająć się koniem. A może po prostu nie chciał tego robić? Zapewne - jako druidowi - kaleczenie zwierząt nie przychodziło mu tak beztrosko, jak zabijanie zakonników.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

6
Zaaferowany gnom pędem biegł za druidem ciężko sapiąc. Sam fakt że nie połamał żadnej kości, nie spotkał go zaszczyt wylądowania zadkiem na lodzie czy też inne tego typu przyjemności, zakrawał niemalże na cud. Z trudem łapiąc oddech dotarł do szamoczącego się Horsta, ze zgrozą widząc brak jakichkolwiek efektów. Gorączkowo myśląc zastanawiał się jak niby może pomóc, skoro taki siłacz nie jest w stanie niczego zrobić. Jedyne rozwiązanie jakie widział na pewno nie spodoba się jego towarzyszom, jednak drżącym głosem pełen obaw o gniew druida krzyknął do niego. Horst do wszystkich czartów, toż to zwierze jest już opętane i tak, nikomu nie da rady już pomóc, poprowadzi tylko każdego na zgubę, błagam zabijmy je i oswobodźmy tego nieszczęśnika, szybko póki jeszcze mamy czas. Ten koń, jemu niż nic nie pomoże, myśl logicznie. Zakończył i zaczął szukać słabych miejsc w ciele konia, gotów kłuć go gdy tylko będzie pewny że druid go nie zabije w afekcie.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

7
Uderzenia wiatru, które teraz cisnęły się gnomowi prosto na twarz, zagłuszyły większość słów przez niego wykrzyczanych. Zdyszany bohater mimochodem wypuszczał powietrze z płuc, co dodatkowo utrudniało mu mówienie. Nie zważając na to, Horst od razu zrozumiał zamiary towarzysza i uznał, że trzeba przyznać mu słuszność. W międzyczasie koń nieco przyspieszył, co zmusiło obu mężczyzn do przejścia z marszu w przyspieszony trucht. Jednak już po momencie stało się coś niespodziewanego...

Horst zareagował bardzo szybko. Z rozpędu skoczył naprzód, aby zaraz potem złapać kroczącą kobyłę za szyję. Jego ogromne ramię zacisnęło się na końskim karku. Zwierzak zaczął się szarpać, posyłając kopyta do za siebie. Gnom odruchowo uniknął potężnego ciosu. - Zrób to! - Wrzask rogacza przedarł się przed skowyczenie wierzchowca. Jeździec mimo tych wypadków uparcie trzymał się na jego grzbiecie, jakby był przywiązany do niego niewidzialnymi sznurami. Horst poprawił chwyt. Unieruchomiona kobyła stanowiła łatwy cel dla stojącego obok gnoma. - No dalej... - wysyczał druid przez zaciśnięte zęby.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

8
Gnom błyskawicznie dostosował się do zmiennego tempa zwierzęcia, wpatrując się w Horsta i niemą akceptacje szukał na ciele konia słabszych punktów, jednocześnie chcąc je zabić, nie okulawić, nie chciał by cierpiało. Sztylet w dłoni błyszczał oczekując na kontakt z celem, gnom uznał że próba trafienia w bok unieruchomionego będzie najlepsza, jeżeli nie uda mu się trafić, postara się zaatakować głowę i mózg, by poprzez te ciężkie obrażenia zabić lub unieruchomić na dłużej konia.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

9
Z powodu przejmującego mrozu palce gnoma trochę zesztywniały, przez co utrzymanie ostrza w pionie okazało się dla niego nie lada wyzwaniem. Koń szarpał się bez przerwy, miotając głową na wszystkie strony, a dosiadającym go mężczyzną rzucało jak worem ziemniaków. Horst mocniej zaparł się nogami o ziemię, jednak mokry śnieg utrudniał mu zachowanie równowagi. Rogacz runął na jedno kolano, podrywając zad kobył nieco w górę. Grimber stał obok towarzysza, ale w bezpiecznej odległości od tańczącego w amoku zwierzaka. Ciemne ostrze kołysało się w jego kostniejącej ręce.

Gnom nie przymierzał się do tego ciosu. Po prostu - pchnął sztychem w bok rozszalałego konia. Wierzchowiec z początku nie zareagował, zupełnie jakby nie poczuł bolesnego cięcia, ale po momencie zaryczał tak głośno, że stojąca na drodze Juva zawtórowała mu wystraszonym wrzaskiem. Choć cios miał na dobre zatrzymać zwierzaka w miejscu, to stała się rzecz wręcz odwrotna. Wierzchowiec runął z kopytami na gnoma, wytrącając mu sztylet z dłoni. Broń poleciała na śnieg i spod białego puchu wystawała jeno ozdobna rękojeść. Horst naparł z większą mocą, sprowadzając konia do parteru. Jego zmęczony oddech produkował kłęby pary uchodzące z ust. - Pośpiesz się... - powiedział do bohatera, zmieniając chwyt na karku zwierzęcia. Grimber dostrzegł swój oręż śród zaspy. Kątem oka zobaczył też, że Juva - zaalarmowana hałasem - zmierza w ich kierunku. Krew ściekająca z poranionego boku kobyły skapywała na ziemię. Ciemnoczerwone plamy były niewidoczne śród czarnej sierści, jednak nabierały koloru w kontakcie ze śniegiem. Stęknięcie rogacza świadczyło o tym, że gnom powinien zacząć działać.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

10
Grimber z trudem panował nad ostrzem, mróz ruchomy cel, niepewność a nawet strach, każde z nich było przeszkodą by unieszkodliwić konia. Po chwili zdołał dotrzeć do przerażonego zwierzęcia, krótko i bez namysłu zaatakował, jednak wynik był całkowicie inny od zamierzonego. Gnom cudem uniknął nokautu i uciekł spod kopyt rozszalałego zwierzęcia, i zaczął atakować małego bohatera. Przed stratowaniem uchroniła go jedynie natychmiastowa pomoc Horsta, który resztkami sił zatrzymał rozszalałego konia, który już chciał zgnieść leżącego alchemika. Szybko raczkując jak niemowlę czołgał się by złapać swoją broń, a następnie obszedł i zaatakował konia, starając się kolejny raz trafić i uczynić jak największa szkodę, wiedział że jeżeli trafi raz, musi zrobić to powtórnie, tylko po to by osłabić konia, a być może całkowicie go wykończyć, nim tamten ostatkiem sił dotrze do jeziora, topiąc swą ofiarę. W tym wszystkim słowa Horsta i krzyki Juvy stanowiły jedynie dodatkową motywacje, w walce o kolejne istnienie.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

11
Broń na powrót znalazła się w ręce gnoma. Mokra od śniegu rękojeść z ledwością trzymała się jego skostniałych palców. Bohater nie miał czasu na wahanie. I pewnie z tego powodu nie zawahał się nawet przez chwilę. Słowa rogacza - coraz bardziej zmęczonego zapasami z koniem - podziałały na niego jak rozkaz. W momencie, gdy Grimber doskoczył znów do wierzchowca, gotów ciąć go, dźgać i uderzać gdzie popadnie, Horst mocno złapał za głowę zwierzaka i podsunął ją pod nadlatujące ostrze. Klinga zagłębiła się w czaszce kobyły aż do połowy, wypuszczając na zewnątrz cienkie strugi krwi. Horst odepchnął konia od siebie i stanął na nogach, oddychając ciężko - jakby walczył z jakimś smokiem, a nie pierwszą lepszą kelpie. Juva podbiegła właśnie do swoich towarzyszy o pomogła rogaczowi utrzymać równowagę.

Cała drużyna przypatrywała się leżącemu na glebie zwierzęciu. Atak alchemika powalił go od razu - koń zachwiał się, zaryczał nędznie i upadł na bok. Nie wstawał. Jeździec zsunął się z jego grzbietu prosto na śnieżną zaspę. Lampa, którą do tej pory uparcie dźwigał w dłoni, zgasła z cichym sykiem. Pod wierzchowcem utworzyła się ciemnoczerwona kałuża, która zaraz zaczęła wsiąkać w puch. Druidzi stali nieco z boku, patrząc ponurym wzrokiem na umierające zwierzę. Grimber znajdował się najbliżej parującego końskiego ciała oraz leżącego na śniegu mężczyzny, który obecnie nie dawał żadnych znaków życia. Ostrze sztyletu wciąż tkwiło w czerepie kobyły - między jej oczami. Krew przestała już wypływać ze śmiertelnej rany. Gnomowi udało się powstrzymać kelpie raz na zawsze.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

12
Grimber niemiłosiernie skostniały próbował zadać cios, sztylet nie tworzył jedności z jego dłonią, wręcz przeciwnie, za wszelką cenę starał się mu uciec. Lód sprawiał że ranił kończynę, dodatkowo wyślizgując się i utrudniając wycelowanie. Ostatecznie heroicznym wysiłkiem Horst przybliżył i zatrzymał na moment głowę opętanego konia, a gnom nie zastanawiając się zbyt długo, z całej siły wbił ostrze w czaszkę, przebijając skórę, kości i docierając aż do mózgu. Biedny koń zarżał i upadł ciężko, niemalże przygniatając dosiadającego go przymusowo mężczyznę i naszego małego gnoma. Jednak szczęście sprzyjało obu i po chwili obaj, Szczęśliwi i cali uwolnili się i wstali otrzepując się ze śniegu. Ciężko dyszący Horst stał z Juvą i ze smutkiem patrzyli na dogorywające zwierze, pewnym było że kwestią paru chwil na tym mrozie jest jego śmierć, nie było sensu, nawet brudzić się i go dobijać. Alchemik spojrzał na uratowanego i powiedział. Mało brakowało, teraz mów szybko jak wpakowałeś się w tą sytuację, a nade wszystko, skąd się tu w ogóle wziąłeś, Juva, Horst, może wspomożecie mnie, dowiedzmy się kogo uratowaliśmy.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

13
Nad końskim truchłem pojawiła się znikąd cała zgraja bzyczących much - co było o tyle dziwne, że przy takiej temperaturze żaden owad nie powinien sobie beztrosko latać. Czarne robale dorwały się do wciąż parującego ciała i całe ich mnóstwo okupowało broczące posoką rany. Gnom stał teraz nad zanurzonym w śniegu mężczyzną. Jegomość nie reagował żadne na pytania. Wszystko wskazywało na to, że podczas jazdy na wierzchowcu postradał przytomność lub nawet życie. Bohater nie pomyślał chyba o tym, żeby sprawdzić czy uratowany przed momentem żołnierz jest już martwy. Juva zostawiła Horsta samego i podeszła do leżącego w śniegu faceta.

- Oddycha - powiedziała po chwili nasłuchiwania. - Nie możemy zostawić go na tym mrozie.

Rogacz niechętnie przyznał towarzyszce rację. Pewnie nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za nieznajomego, ale mimo to nie protestował. Dziewczyna wydobyła ze swojej torby zakorkowaną butelczynę. Długo męczyła się z jej odetkaniem, a potem przystawiła ją do nosa nieprzytomnego mężczyzny. Żołnierz otworzył nagle oczy i zaczął kaszleć, zakrywając twarz rękoma.

- Co tak strasznie śmierdzi? - Wycharczał podczas kasłania.

Jego wzrok skakał po otaczających go postaciach. Choć widok gnoma oraz ciemnowłosej kobiety nie zrobił na nim większego wrażenia, to sylwetka rogatego druida musiała go mocno przerazić. Nieszczęśnik z tego powodu znów osunął się na ziemię. Juva ponownie użyła swojego sposobu, aby doprowadzić go do stanu używalności. Facet odetchnął głęboko chłodnym powietrzem, zamrugał parę razy, a następnie z trudem stanął na nogach. Z chrzęstem odezwała się jego zbroja. Potem odezwał się on sam.

- Kto wy jesteście? Co się tutaj dzieje? Gdzie moja drużyna?

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

14
Gnom obrzucił spojrzeniem leżącego mężczyznę, nie był pewien czy wysiłek był potrzebny, tamten wyglądał jak trup. Zdenerwowany podszedł bliżej, szukając śladów życia, lecz dopiero Juva zdołała doprowadzić tamtego do stanu używalności. Mimo oprzytomnienia nie był specjalnie świadomy tego gdzie jest i co przeżył, pytania jakie zadał mogły tylko spotęgować to doznanie. Alchemik zafrasowany podrapał się po głowie i odrzekł w imieniu grupy. Jestem Grimber, a to moi przyjaciele, podróżujemy przed siebie, zima nie pozwala zatrzymywać się w miejscu, zwłaszcza w takiej głuszy, tyle o nas, byłeś sam, powiedz co pamiętasz jako ostatnie wydarzenia, może dowiemy się co spotkało Ciebie i resztę twojej drużyny. Po tych słowach wpatrując się w twarz mężczyzny czekał na odpowiedzi.

Re: Droga na wschód [Jezioro Yanga]

15
Mężczyzna stał już wyprostowany, ale nogi wciąż mu się trzęsły. Choć jakimś cudem utrzymywał równowagę - co przy takim wietrze wcale nie było łatwym zadaniem - to wciąż wyglądał raczej niemrawo. Juva na powrót znalazła się przy Horście, podczas gdy gnom stał z boku i obrzucał zakłopotanego żołnierza całą masą słów. Był on na tyle zamroczony, że większa część przemowy Grimbera nawet do niego nie dotarła. Świst zawieruchy dodatkowo przeszkadzał wędrowcom w rozmowie. Jednakowoż, poszkodowany facet coś tam jednak usłyszał. Wpierw złapał się za głowę, jak gdyby chciał powyrywać sobie włosy - których niewiele już mu zresztą zostało - a potem opanował niespokojne nerwy, złapał haust powietrza i zaczął z wolna mówić.

- Ja nic nie pamiętam. Na gniew Xanda! Co się ze mną stało? - Zerknął dookoła, jak gdyby szukał na śniegu czegoś, co pomoże mu przypomnieć sobie wcześniejsze wydarzenia. Wtedy jego oczom ukazało się parujące truchło konie. Mężczyzna wzdrygnął się i pustym wzrokiem obserwował martwego wierzchowca. - A więc to tak... Coś mi świta... Jechałem na wschód ze swoją drużyną. Dostałem rozkaz, miałem dołączyć do wojsk pod Ujściem - mówił bardziej sam do siebie, niż do stojącego nad nim bohatera. - Ktoś nas zaatakował, nie wiem kto. I wtedy... No tak! Zobaczyłem jak wszyscy uciekają...

- Co się wtedy stało? - Zapytała Juva, widocznie zaaferowana monologiem żołnierza.

- Wtedy... wtedy... zobaczyłem jak na drodze stoi ta szkapa - wskazał ręką na pożeranego przez owady trupa. - Postanowiłem jej dosiąść, musiałem przecież uciekać z resztą drużyny. Wdrapałem się jakoś na grzbiet, słyszałem wrzask... Ale nie wiem, co stało się potem. Naprawdę, nie mam pojęcia... Przepraszam was... - mężczyzna rozglądał się dokoła, patrząc druidom po twarzach. Zmęczył się podczas przemowy. Cały dygotał z zimna. Jego zbroja pełna była wgnieceń, a w niektórych miejscach nosiła białawe ślady szronu. Rycerz chuchał sobie w dłonie dla rozgrzania zmarzniętych palców. Skończył mówić. Dyszał dosyć ciężko i czekał na reakcję swoich ratowników.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”