Re: [Jezioro Yanga] Droga na wschód

31
Podróż przez podmokły teren była na swój sposób rozrywkowa. Nad sobą miał niebo, a dookoła siebie mlaszczące po kostki albo nawet po kolana błoto. Za każdym razem, gdy wyciągał nogę bojąc się o utratę buta ziemia wydawała przezabawny dźwięk ciamkania, niczym starzec pijący kompot.
Łaził trochę po omacku, trochę wypytał o drogę. Jezioro miało swoją magię z szuwarami i odbiciem nieba w tafi. Dopisywał mu humor co okazywał głośnym śpiewem. Płoszył w ten sposób ptaki, króliki i każdego, kto chciałby z nim porozmawiać.

Po kilku dniach o sucharkach i kompociku stracił werwę i oddał się melancholi. Dłubiąc w ziemi i przebierając nogami natknął się na coś innego. Zaskoczyły go wystające z ziemi zwłoki. Widok tych strasznie powykrzywianych twarzy zmusił starca do odsunięcia się o krok. Niemal stracił równowagę i machając rękami jak wiatrakami zaczął się rozglądać. Pojazd konny wraz z końmi. Trochę więcej trupów. Któryś z nich się chyba poruszył.
- Precz ode mnie! - wrzasnął. - Trupy, dużo trupów. Won! Azyr! - Zamachał zręcznie rękami i ułożył je w piramidkę. Błysnęło. Potężny podmuch wiatru rozchlapał część lepkiej mazi tworząc przejście w kierunku wozu, daleko od ciał. Czując pewniejszy grunt zaczął się cofać tyłem. Gdy dotarło do niego, że nie stanowią zagrożenia rozluźnił się troszkę. Odwrócił się w stronę wozu. Coś tam się ruszało.
- Ej ty! Jeśli nie wyjdziesz zaraz z podniesionymi rękami to sobie pójdę! A uwierz mi, że ruszam się nieźle.

Re: [Jezioro Yanga] Droga na wschód

32
Rozrzucona czarem mokra ziemia zaczęła z wolna zlewać się z powrotem w zwartą masę. Sakiew stał w centrum odsłoniętego podmuchem skrawka terenu. Rosła pod nim szarawa trawa, mozolnie pochłaniana przez sunące leniwie błocko. Przed starcem natomiast, za wozem bez towaru, znów coś się pokazało. Przerażona wrzaskiem lub może pokazem czarowania postać ostrożnie podniosła się do pionu, wciąż częściowo schowana za powozem bez wierzchowców. Ramiona, twarz, w sumie całe ciało nieznajomego osobnika uwalała szlamowa maź. Brudne stworzenie drżało w zimnie bądź chorobie. A leżąc w błocie o chorobę nie trudno, zwłaszcza teraz, w czasie zaraz oraz morowego powietrza. Groźba Taha musiała istotnie mocno nastrachać tę umorusaną istotę – podążała ona bowiem za poleceniem siwca i uniosła ręce pod niebo. Ocalała z rzezi, która ewidentnie tu zaszła, bała się braku zrozumienia, a może bała się zostać sama w otoczeniu zwłok.

Nie odchodź — powiedziała cicho tamta, a brzmiała kobieco. — Musisz mi pomóc.

Wicher zawiał ponownie, choć teraz naturalnie, a nie z rozkazu naszego bohatera. Powiew zaatakował Sakiewa chłodem oraz rześkością. Co dziwne, nie niósł on ze sobą smrodu rozwalonego dookoła zbiorowiska trucheł. Pewno leżą tu od niedawna. Pewną są wciąż świeże. Pod chmurami przeleciało stado wron abo kruków. W przestrzeni rozniosło się ich krakanie. Tahu wiedział doskonale, że wkrótce chmara ścierwojadów sfrunie tu i zacznie otwierać pokrwawioną stal w celu nażarcia się mięsem, że wkrótce zacznie się dla nich uczta.

Jestem Tamara — rzuciła panna zza wozu. — Miałam ochraniać tę karawanę i dowieźć jedzenie na zamek któregoś z baronów — zastanowiła na moment, chcąc się widać nastawić na dalszą rozmowę — ale coś nas zaatakowało. Nie wiem, co to za stworzenie, ale zarżnęło moich ziomków i resztę. Zabrało nam towar. Beczkę z winem, z piwem, ciasta, kawior i nawet te pomarańcze, to coś nas...

Przerwała i zaczęła szlochać.

Re: [Jezioro Yanga] Droga na wschód

33
->Wybacz opóźnienie i jakość. Jestem przytłoczony nauką.
Więc dziewczę. One mają jednak talent to przeżywania napaści. Towarzyszom odpadają ręce, są nadziewani na piki, ich głowy toczą się po wozie a ona przeżywa. Czarodziej podszedł w jej stronę, by lepiej się jej przyjrzeć. Błoto ciamkało i zasysało jego nogi. Warknął pod nosem.
- Ciekawą okolicę tu macie panienko. Zwą mnie Stahu Sakiew, wędrowny księgowy i czasem czarodziej. Chodzę po świecie i szukam pomarańczy.
Kobieta była brudna od błota i przestraszona. - Takie są najgorsze. Mama przestrzegała przed takimi porównując je do kwiatu pełnego kolców. Dzięki matczynej wiedzy nigdy się jeszcze nie skaleczył.

A więc pomarańcze istniały. I to jeszcze gdzieś niedaleko stąd banda rabusiów uciekała z całą skrzynią! Sakiew zaczął rozpalać się entuzjazmem. Z rytmu wybił go szloch Tamary.

- Niech pani nie płacze. Chętnie pomogę w ujęciu sprawcy, jeśli zgodzisz się odstąpić mi kilka tych królewskich owoców w kolorze zachodzącego słońca. Za stary jestem na potwory, to pewnie był jakiś bandyta. Nie jestem co prawda wojownikiem, ale zapału mi nie brakuje. Proszę mi tylko wskazać kierunek i wybierzemy się tam razem. Przygoda!

Re: [Jezioro Yanga] Droga na wschód

34
A owszem, dziewucha. W dodatku nie taka normalna i krucha, co to po mieście się za sprawunkami krząta abo w kuchni dnie przepędza. Ta akurat panna miała na sobie – brudną bo brudną – armaturę oraz blask w oczach, którego nie zdołało zamazać wszechobecne, ubarwione krwią błoto. Mimo to, stała sama, samiuteńka na kurhanach swoich ziomków. Coś zdołało pokonać tę butną niewiastę z mieczem u boku. I to coś, będące w mniemaniu Sakiewa ino bandą bandziorów, zabrało ze sobą pomarańcze. I temu czemuś właśnie Tahu zamiarował stawić czoła.

Chcesz sam na nich iść? Przecież to szaleństwo! — Wrzasnęła Tamara w obawie, że osoba, która miała nieść pomoc, okazała się jednak szaleńcem bez zahamowań. — Zobacz, ten potwór pokonał nas tak łatwo. Sześciu w parę minut. Zabrał nawet konie i ten, no, nie dał nam szans. To smok abo inna poczwara. Nie musisz za nim zdążać...

Staruszek w istocie nie widział konieczności w szukaniu sprawców powstałego zamieszania, ale ochota na pomarańcze znów przeważała. Podróż na Południe w celu odnalezienia ferm z owocami zdawała się męcząca i czasochłonna. Los uśmiechnął się do siwca, dając mu szansę na skosztowanie przeznaczenia nie dość, że wkrótce, to również za niesamowicie niską cenę. Bo rozprawienie się z bandziorami to wszakże żadna trudność. Nawet pokonanie smoka w zamian za takie trofeum to przecie nie problem. Ba! Sakiew z pewnością stawi czoła i bandziorom, i smokom naraz – w imię pomarańczowego nieba.

Są tam — powiedziała w końcu dziewka, a palcem wskazała na jezioro. — Las za wodą. Wieczorem widać światło paleniska, a wiatr niesie echo rozmów. Muszą tam obozować. Wiem to, bo jestem — panna się zawahała, nie kończąc zdania. — Po prostu wiem.

Re: [Jezioro Yanga] Droga na wschód

35
Nagły przypływ starczej odwagi. Ile warte było jego zdrowie i życie, gdy pomarańcze były w niebezpieczeństwie. Bandyckie podniebienia zbezczeszczą ten słoneczny owoc jedząc go ze skórką. Jego kroki nabrały sprężystości. Podszedł do dziewczęcia.
- Nie idę przecież sam. Wybierasz się tam ze mną. Twój intelekt plus moja uroda to mieszanka wystarczająca do pokonania jednego potwora. Przecież ten potwór pokonał tylko... sześciu ludzi w sześć minut? Gdy podejdziemy do tego matematycznie, to mamy całą minutę na pokonanie tego nicponia. - Mrugnął łobuzersko do Tamary.

-Zasłoń uszy, przepłoszę tych bandyto-potwora. - Pokazał jak zakrywa się uszy po czym odczekał, aż jego polecenie zostanie wypełnione. Przyłożył palce do ust po czym złożył je w piramidkę bełkocząc. Wiatr rozwiał mu włosy, które opadły na twarz po czym krzyknął.

-SKURWYSYNU ODDAWAJ POMARAŃCZE! - Niesiony przez magię głos zrywał liście z drzew, płoszył ptaki, niektóre zabijał na miejscu, powodował fale na tafli jeziora i uszkadzał uszy. Zadowolony z siebie zaczął maszerować.

Ruszył brzegiem jeziora licząc, że dziewczyna ruszy razem z nim. Błoto dalej zasysało jego stopy, jednak tym razem niesiony był uczuciem podniecenia. Spełnienia swojego celu. Oto po drugiej stronie jeziora czekają na niego pomarańcze. Jedyną przeszkodą był tylko jeden potwór porywający konie i prowiant. Jeśli po usłyszeniu polecenia dranie się nie wystraszą, to na pewno zastawią na nich pułapkę. Jeśli Sakiew i Tamara będą wiedzieć o pułapce, to ona nie zadziała. Chyba, że zadziała. Łatwizna.

- Możesz mi zaufać Tamarciu. Nie jestem może księgowym bojowym, ale z potworami powinienem sobie poradzić. Z bandytami też. Moim nauczycielem był słynny Mistrz Cyrus znany z bycia znanym. Ten to jak krzyknie, to budynki się walą.

Re: [Jezioro Yanga] Droga na wschód

36
Tamara musiała mocno, bardzo mocno zawierzać urodzie abo rachunkom Sakiewa, bo bez słowa zawahania postanowiła iść wraz z nim w stronę mrocznie zielonego matecznika za mrocznie niebieską wodą. A skoro ranna i zmęczona udała się w ślad za starcem, którego nie zdołała nawet dobrze poznać, to widocznie słowa Taha na temat rozumu dziewuszki uznać trzeba za tani duser – tani, a mimo to w sam raz. Tak też, oczarowana czarami siwca, nieostrożna abo może po prostu szczwana dziewucha pomaszerowała nabrzeżem, szlamowatą ziemią w kierunku świateł z lasu. A u boku miała odważnego notariusza. Oraz miecz, bo o nim pomnieć również trzeba.

Echo wrzasku, niosącego ze sobą niekulturalne roszczenia Staha, wciąż brzmiało w koronach drzew i w falach na akwenie. Skakało od konaru do konaru, chowało się w korze, trawach, aż w końcu dotarło do rozstawionego na wzniesieniu obozu. Wraz z wichrem trzasnęło w szmaciane stelaże namiotów i w twarze osób, które znalazło siedzące nad stosami rozżarzonego drewna, a także same czerwone drwa właśnie – niemalże od razu gasząc każde z osobna. Paru bandziorów osunęło się w błoto z rękoma na uszach. Komuś z nich złorzeczenie Sakiewa zaszkodziło tak, że mu krew poszła z nosa. Innemu natomiast zakrwawiła inna, nieskora normalnie do krwawienia część ciała. Słowem, słowo czarownika trochę im namieszało.

Jakie, kurwa, pomarańcze? — Powiedziała cicho leżąca w błocku persona.

Tamarcia, nazwana tak uroczo przez znanego wszem wobec staruszka, nie odezwała się w czasie marszu nawet samotną nutą. Szła, często nawet przed Tahem, zadziornie prowadząc wskroś ssącego obuwie mułu. Choć nie wiedziała ona wiele o siwcu, to z mistrzem siwca nie znała się ani trochę. Nie zadowalała się obietnicą powołaną na nieznane sobie imię. No, ale nie za bardzo bała się nadchodzącego starcia. Parła w las bez strachu, może nastawiała się na waśń nie ze zbirami abo smokiem, ale z parą wiewiórek. Nawet miecz, a o nim pomnieć również trzeba, wciąż miała w pochwie.

Błocko nie popuszczało nawet na moment i w końcu zabrało bohaterowi buta. Sakiew oderwał kamasz, wdział z powrotem, a ino dzięki temu udało mu się ocaleć, bo oto rwąca strzała przeleciała mu tuż obok czoła. Ten to ma szczęście!

Coś za jeden? — Powiedział ktoś, może strzelec, zza drzewa. — Precz, bo cię poharatam!

Re: [Jezioro Yanga] Droga na wschód

37
Maszerowali wspólnie brzegiem jeziora. Dopisywał nastrój brakowało tylko trzymania się za ręce i wianka z kwiatów na głowach.
- Zanim zmierzymy się z potworem, bandytami może mi coś o sobie opowiesz Tamarciu? Lubię słuchać historii, a twoja wydaje się dość dobra.

Mijali gęste szuwary, w których co i rusz rzucały się ryby. Sądząc po samym plusku były to pulchne i smaczne stworzenia. Starcowi zaburczało w brzuchu. Sięgnął do bukłaka z napisem Kompocik. Marny to posiłek, jednak czymś bebzon trzeba wypełnić.
- Ale bym sobie taką rybkę usmażył. Trochę przypraw, ziemniaczki i kompot z pomarańczy. Najedlibyśmy się wiele razy Tamarciu. Nie odbiegajmy od tematu. Plan jest taki: walimy wszystkim co mamy odbieramy łup, pomarańcze, po czym uciekamy. Najlepiej będzie wystraszyć potwora, bandytów, ale nie można mieć wszystkiego. Ja biorę pomarańczę, a ty resztę. Jak uda mi się znaleźć jakąś kuchnie to poczęstuję cię kompotem pomarańczowym. - Tahu zatarł ręce.

Jakieś pół godziny później dotarli na drugi brzeg jeziora. Najpierw poczuł wzrok na karku. Potem usłyszał głos bandyty. Nie tracąc wigoru zakrzyknął:
- Jestem Stahu Sakiew mistrz księgowy, mag bitewny i miłośnik pomarańczy! Oddawać pomarańcze! Te mieszczące się na dłoni pomarańczowe owoce. Inaczej poznacie mój gniew. - Splótł dłonie w litery W,X,Ą. Wokół niego zaczął zbierać się wiatr tworząc malutkie tornado. Jego oczy zaświeciły błękitnym blaskiem. Zaczął zasysać powietrze przez dziurki w nosie po czym posłał podmuch wiatru zdolny połamać drzewa w kierunku głosu. Siła zrywała trawę i liście drzew. Gdzieś w oddali rozległ się dźwięk łamanego drzewa.

Re: [Jezioro Yanga] Droga na wschód

38
Powalone czarem Taha drzewo runęło na ziemię w trzasku i hałasie. Siedząca na nim wrona, niezrażona poprzednim zaklęciem, wnet poderwała się do lotu, teraz przerażona śmiertelnie. W zwałach piachu, które wraz z korzeniami oderwała moc podmuchu, stała postać. Strzelec, mówca, bandzior. A za nim, obok zniszczonego konaru, stała reszta. Ot – czternaście osób, cała banda. Wrzaskowi Sakiewa nie udało się zranić ani obezwładnić żadnego adwersarza, choć zdolność staruszka z pewnością ich zaskakiwała i onieśmielała. Może część z nich miała doświadczenie w starciach z czarownikami, ale każdorazowo taka utarczka zniechęcała równie mocno. I nie ma co się temu dziwować. Zderzenie z kimś, kto może rwać drzewa z korzeniami, prawie zawsze jest jednostronne.

Precz, powiedziałem — zawarczał raz jeszcze tamten, ale teraz trochę mniej odważnie.

Zaraz, zaraz — odezwała się inna osoba. — Tamara? Jesteś Tamara?

To ona — dodała inna postać. — Powiedziano nam, że umarłaś nad jeziorem!

A Tamara, widząc zaskoczenie swoich ziomków, otarła twarz z błota i rzekła na to:

Proszę dać temu panu pomarańczę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”