Re: Tunel z Irios

46
Mężczyzna mimowolnie patrzył się w kierunku, gdzie znajdował się Crux. Nie widział go w ciemnościach, ale jakby pod wpływem uroku, jego wzrok był skierowany na wprost wampira. Poruszał bezdźwięcznie ustami, jakby wypowiadał za nim słowa, których nie był w stanie usłyszeć. Nie mógł wiedzieć czego się spodziewać, ale wyczekiwał właśnie tego nieuniknionego. Moc zaklęcia, które inkantował mag, płynęła już wolnym strumieniem w jego stronę, okręcając się wokół niego i wnikając przez nozdrza i wszelkie wnęki w ciele do głowy. Tam właśnie potężna magia zaczęła z wolna działać w zupełnie nieprzewidywalny sposób. Nawet autor czasu nie potrafił przewidzieć jego konkretnego działania. Prawdopodobnie była ona związana z psychiką oponenta i wszystkimi jego myślami.

Przez chwilę była cisza, która miała zwiastować wpadnięcie w pułapkę nieznajomego, szwendającego się po korytarzach należących do zgrai. Ona jednak wszystkich zwiodła, prócz maga. Szaleństwo, które mieszkało w każdym, właśnie przebudziło się w bandycie. Zaczęło owładnęło powoli jego umysł, a następnie przejmowało kontrolę nad ciałem. W tak kruchej psychice zadziałało dość szybko i z pełnią siłą. Owe zaklęcie nie zawsze mogło zadziałać, kiedy ścierało się z potężnymi umysłami. Magowie i mędrcy często potrafili chronić się przed tego typu magią. Ludzie, którzy posiadali silne poczucie własnej wartości i wszystkie sprawy mieli poukładane, zazwyczaj byli odporni. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, aby zmącić umysł mężczyzny, który był bandytą. Mieszkał w okropnych warunkach. Czuł zawód do samego siebie. Nie potrafił pogodzić się ze swoim losem. Nie miał pieniędzy, aby wykarmić własne dzieci, które za pewne skończą tak samo jak on. Jego życie było przepełnione ciągłym niebezpieczeństwem. W każdej chwili mógł umrzeć lub złapany przez straż miejską. Nie mógł ufać nawet własnym towarzyszą. Wszystkie te myśli nagle przebudziły się i zaczęły świdrować go, kołtunić się w głowie. Szaleństwo trawiło go, niczym rdza pożera stal. Kruszy silną wolę i pozostawia po niej pustkę. W pewnym momencie w oczach rzezimieszka, który podlegał urokowi, pojawiła się bezdenna nicość. Jakby stracił swoją duszę i świadomość nad własnymi czynami. Crux nieraz widział ten stan, wśród osób, na których użył zaklęcia. Było to jak przerwanie nici, spalającej rozsądek ze wszystkimi najgorszymi myślami. Człowiek wtedy tracił kontrolę nad wszystkim i zatapiał się we własnym mroku. Najpierw stopy, kostki, aż w pewnym momencie nie mógł nabrać powietrza, ponieważ wszystkie złe emocje przytłaczały go. Tak samo miało się z tym biedakiem. Przestał prawie oddychać i patrzył się tępo w jeden punkt. Jego wzrok nie był już skierowany intuicyjnie na czarodzieja. On po prostu patrzył. Przed siebie. Gdzieś w niedostrzegalny smutek, który go wypełniał.

Nagle wystrzelił bełt. Palec na spuście ciągle był zaciśnięty. Było w tym coś nienawistnego. Mężczyzna zaczął w ciągu sekundy kipieć złością. Jak gar z zupą, która zbyt długo stoi na ogniu. Wszystko zaczęło z niego wypływać. Cały gniew, który uśpiony był w zakamarkach ciała. Wyrzucony teraz z niebywałą siłą.

- Co Ty kurwa wyprawiasz gnido?! – wyrwało mu się w warkocie bólu i złości.

Strzała wbita była w bok łysego barczystego mężczyzny, który jeszcze przed chwilą z pewnością siedział na stołku bawiąc się nożem. Teraz zupełnie zaskoczony darł się, trzymając za ranę. Ciężko było określić czy więcej w nim było zdziwienia, czy agresji. Podniósł z ziemi nóż, który spadł mu w momencie, kiedy oberwał. Złamał drewniany promień sterczący z jego boku i chciał odegrać się na opętanym. Ten jednak zdążył się na niego rzucić i przewrócić obu. Wydał z siebie przeraźliwy jęk, który rozszedł się z pewnością po najbliższych kanałach.

Kusznik włożył palce do prawego oka bandyty i wyrwał mu gałkę. W zupełnym szale wierzgał i krzyczał, ale był już prawie martwy. Nóż barczystego bandyty rozpruł mu brzuch, a flaki wylały się na niego razem z płynami fizjologicznymi. Tylko przez szaleńczy przypływ adrenaliny, rzucał się w histerii. Pluł krwią i pianą. Aż w końcu został zepchnięty na bok.

Herszt tej małej bandy był przerażony. Nie widział nic na jedno oko. Wierzgał z bólu na ziemi, nie myśląc już o swoim oprawcy, a tym bardziej o wcześniej wyczekiwanym nieznajomym. Z jego oczodołu sączyła się krew, a nadal był ranny w bok. Dwóch pozostałych bandytów, którzy szykowali pułapkę na maga, podbiegli do rannego. Były podobni do siebie. Ubrani w zwyczajne wysokie buty i czarne płaszcze. Nie wyróżniali się szczególnie. Przynajmniej w tym chaosie czarodziej nie zwrócił na to uwagi. Jeden z nich dostał w pysk od wyrostka. Oczywiście w przepływie bólu i zupełnie przypadkiem. Choć może i bez tego by przyłożył im po mordzie. Każdemu po kolei za to wydarzenie. Próbowali mu pomóc. Jeden podciągnął go pod ścianę, a później zaczęli tamować oba krwotoki jakimiś szmatami. Było duże prawdopodobieństwo że nie wyjdzie z tego. Nawet jak nie wykrwawi się na śmierć, dopadnie go jakaś gangrena. Dookoła było tak dużo brudu, że nie sposób było o zakażenie ran.

Crux miał rację. Było ich pięciu. Jeszcze jeden z nich, zaczął schodzić z góry po drabinie. Był przedstawicielem, któreś z niższych raz. Niziołek lub gnom. Ciężko było określić w jego stroju i tych warunkach. U boku miał jakąś butelkę, zakrzywiony nóż, a na plecach kuszę. Trochę większą od tej, którą używał martwy bandyta. Ta była dostosowana do niewielkich gabarytów rzezimieszka, ale strzelała większymi bełtami niż ten, który utkwił w herszcie.

Zapach krwi, która zaczęła przedzierać się przez nieprzyjemny smród kanałów, pobudził wampira. Właśnie na to miał ochotę. Na poczucie smaku gorącej, słodkiej i metalicznej krwi. Osocze zaczęło zabarwiać nawet brudną breję pod rannym. Krew bandyty nie była tak kusząca jak czerwony nektar życia młodych dziecka. Tak jak tamtej dziewczynki. Przez moment przed oczami maga pojawiła się martwa twarz dziecka z tamtego domu. Jej martwa, jakby porcelanowa twarz. Nie był to ten sam szał i pragnienie. Nie czuł również takiego samego pociągu do brudnego osocza bandyty. Był to jednak gorący obiad. I to się liczyło.

Re: Tunel z Irios

47
Przedstawienie gotowe.

Gdybym tylko nie musiał siedzieć w ukryciu i nie był skromną istotą, podchodzącą z dozą sceptycyzmu do każdego sukcesu, zapewne klasnąłbym teraz w dłonie z zachwytu nad własną przebiegłością.
Moje obawy istotnie podkreślił niziołek, który schodził teraz po drabinie. Również uzbrojony w kuszę- nie chciałem wiedzieć co by było, gdybym stał tam teraz gdzieś pod nim, wystawiony do odstrzału. No, to teraz mogliśmy myśleć nad następnym ruchem.

Cierpliwie obserwowałem jak zaklęcie zaczyna rzeźbić zamierzony efekt w umyśle niczego nie spodziewającego się zbira, by potem nakłonić go do... zasadniczo wszystkiego, co było wbrew jakiejkolwiek logice kierującą ludźmi. Efekt nie był prosty do przewidzenia, bo ofiara w stanie histerii była skłonna do wielu rzeczy. I jedną z nich właśnie zobaczyłem na własne oczy.
Przyjemny zapach krwi dotarł do mych nozdrzy, pobudzając przy tym moje zmysły, a co za tym szło, także głód, który chciałem zaspokoić za wszelką cenę. Jednak, spokojnie. Wszystko po kolei. Co teraz zrobić?
Całe zamieszanie bardzo pochłonęło wszystkich bandytów. Dwóch obwiesiów w czarnych płaszczach właśnie pomagało umięśnionemu gburowi wstać- w dodatku, zwróceni byli teraz do mnie plecami. To oznaczało, że cała trójka była chwilowo bezbronna. I choć opętańcze pragnienie ciągnęło mnie by pobiec w ich kierunku i werżnąć w kłami w kark jednego z nich, wdanie się w szarpaninę na bardzo krótki dystans, mogłoby być opłakane w skutkach. Opętanie kolejnego z nich było bez sensu, podobnie jak dalsza obserwacja. Teraz był najlepszy moment, by uderzyć.

Poczyniwszy kilka kroków do przodu, tak by zwiększyć swoje szanse na trafienie, wymierzyłem kostur w całą czwórkę (tak, by wyczarowana przeze mnie fala objęła niziołka schodzącego po drabinie) i zacząłem inkantować. Długo, w skupieniu, cierpliwie koncentrując manę i nie odrywając oczu od zgromadzenia.
Nie, tym razem bez piorunów.
Kończąc formułę zaklęcia, pchnąłem kosturem do przodu, jakbym wykonywał sztych niewidzialną włócznią, a potem cisnąłem przed siebie niszczycielską falą energii magicznej.
Zatańczmy.
Spoiler:
Obrazek

Re: Tunel z Irios

48
Słowa zaklęcia, składane kunsztownie i cierpliwie, zaczęły wypełniać przestrzeń kanałów magią. Przeciętny człowiek, który nie posługuje się czarami, nie zwróciłby uwagi, ale Crux odczuwał wibrującą moc, która łaknęła wydostać się spod jego władzy. W momencie, kiedy wypuścił ją na wolność, pomknęła w stronę bandytów i wybuchła z całą możliwą siłą powietrza.

Herszt grupy strzegącej korytarz nie miał szans. Siedział pod ścianą i tylko czekał na rozwój wypadków. Na wiatr, który wcisnął go w ścianę, aż zabrakło mu powietrza w płucach. Krew z jego oczodołu zaczęła płynąć strumieniem i rozbryznęła się na wszystkie strony. Grot bełta, który tkwi jeszcze w jego boku, wbił się głębiej i poszerzył ranę. Jego życie zaczęło powoli ulatywać. I nic już mu nie pomoże.

Dwóch pochylających się nad nim bandytów nie miało wiele więcej szczęścia. Obaj zostali odepchnięci w dwie różne strony. Jeden wpadł na ścianę, gdzie obił sobie kości, a może nawet złamał coś. Towarzyszył temu głośne chrupnięcie. Zawył z bólu i osunął się na ziemię. Był przytomny, ale zbyt przerażony wydarzeniami, aby móc zachowywać się logicznie. Szukał u pasa swojego noża, jakby chciał obronić się przed niewidzialnym niebezpieczeństwem. Jego towarzysz zaś został pchnięty w głąb tunelu bliżej maga. Spadł na kamienną ścieżkę, która prowadziła koło rzeki ścieków. Uderzył głową o kamień i stracił przytomność. Jednak żył. Wampir potrafił stwierdzić to na podstawie dźwięku bijącego serca i pulsujących żyłach na ciele, które dostrzegał teraz jego wzrok.

Najniższy z grupy został rzucony, ale w ostatniej chwili chwycił się z całej siły poręczy drabiny i uniknął upadku. Jako jedynemu nic się mu nie stało. Przez chwilę machał małymi nóżkami w powietrzu, aby znaleźć metalowy pręt. W końcu postawił stopę na stabilnym szczeblu i z przestrachem wspiął się na samą górę. Z pewnością na kamiennej półce, która górowała nad pomieszczeniem, czuł się bezpieczniej. Cała szajka była zupełnie zdezorientowana. Nikt nie wiedział co się dzieje. Najpierw jeden z ich braci zaczyna atakować ich, a później niespodziewany wybuch powietrza.

Oczy bandyty, który leżał oparty o ścianę i zawodził z powodu połamanych kości, lustrował wszystko dokładnie. Szukał źródła zagrożenia, ale jego ludzki zmysł nie był w stanie dostrzec niczego w mroku. Nawet przez chwilę wpatrywał się na wprost Cruxa, ale niczego nie zobaczył. Większym zagrożeniem mógł być niski jegomość, który właśnie ukrył się na wyższej partii kanałów. Choć wampir był szybki i bardziej spostrzegawczy, nie powinien lekceważyć przeciwnika, nawet jeżeli ten był przestraszony i robił na górze dużo hałasu.

Krzyki i wszelkie jazgoty, które miały miejsce w tej części podziemi, mogły już dotrzeć do reszty. Jeżeli bandyci nie byli tutaj sami, na pewno już zostali zaalarmowani. Źle byłoby, gdyby mag znalazł się w miejscu niezbyt odpowiednim do walki, nawet dla wampira i otoczony z dwóch stron. Choć w chwili obecnej nie miał przed sobą dużego niebezpieczeństwa. Jeden bandyta z połamanymi kośćmi pod ścianą i jęczący z bólu, dzierżył w dłoniach jedynie nóż. Drugi leżał prawie przed Cruxem nieprzytomny. Trzeci wykrwawiał się na śmierć, nieprzytomny z bólu. Czwarty znajdował się piętro wyżej, a ostatni z nich od kilku minut już nie żył.

Re: Tunel z Irios

49
Kakofonia wybuchów, wrzasków, skowytów i wyładowań magicznych, powoli chyliła się ku końcowi. Powoli, ponieważ zanim rzuciłem się na bandytę, który wylądował w pobliżu mnie, musiałem mieć pewność, że żaden z obwiesiów nie dycha. Ku memu rozczarowaniu, dwóch jeszcze żyło. Jeden z poważnym złamaniem, zaś drugi zdołał utrzymać się drabiny i wtarabanić ze swoją kuszą z powrotem na górę. Zgodnie z moimi przeczuciami, nie było już sensu iść tym tunelem. Był zbyt ryzykowny, a co za tym idzie, mógł być ostatnią, pokonaną przeze mnie drogą.
Należało tylko posprzątać i spróbować się zgrabnie wycofać na tyle, na ile umożliwiały to obecne okoliczności.

Jedyne co mogłem teraz zrobić, to dobić z odległości tamtego łamagę, który siedział oparty o wilgotną ścianę, utytłany w brudzie, resztkach żarcia oraz odchodach, wybełtanych sprawnym widelcem czasu, współpracującym z silnymi szczękami czasu. Ku mej uciesze jego uraz był na tyle silny, że nawet jeśli chybię, nie powinien nastręczać mi dużo kłopotów.

Zapowietrzając się, wzniosłem kostur w stronę nerwowo rozglądającego się bandyty. Szeptałem słowa zaklęcia, pozwalając by mana nieustannie, acz stopniowo przepływała przez moje żyły, karmiąc umysł i zaspokajając żądzę... czego?
Mordu? Potęgi? Tworzenia? Nie no, bądźmy poważni.

Ja po prostu nie lubiłem jak ktoś patrzy mi na ręce podczas jedzenia.
Wymawiając ostatnią zgłoskę zaklęcia, cisnąłem czerwoną błyskawicę wprost w połamanego opryszka, celem jego całkowitej eliminacji.
W każdym razie, nawet jeśli zaklęcie nie podziała, pierwszym co zrobię zaraz potem, będzie dorwanie się do nieprzytomnego człowieka leżącego w pobliżu mnie i wbicie w niego kłów celem pożywienia się. Mama zawsze uczyła, że posiłek należy szanować. Najważniejsze, by nie leżał zbyt długo, bo ostygnie.
Jeśli trzeba, należy zjeść coś na zaś. Czekała mnie jeszcze bardzo długa droga.

Spoiler:
Obrazek

Re: Tunel z Irios

50
Ciężko było określić w jakim stanie znajdował się teraz Crux, kiedy wykonywał zaklęcie w kierunku nieporuszającego się i bezbronnego bandyty ze złamanymi kośćmi, leżącego przed jedną ze ścian, wyszukując źródła niebezpieczeństwa. Czy była to niezwykła ekscytacja, która wynikała z mordu, czy doskwierający głód krwi, czy po prostu zmęczenie całym dniem pełnym różnorakich doświadczeń i eksploatowania swoich magicznych pokładów. Pewnym jednak było, że coś dekoncentrowało doświadczonego czarodzieja, a błyskawica nie trafiła w swój cel. Młodzieniec, który zaczął studia na uniwersytecie w Oros pod okiem utalentowanych magów, mógłby się wytłumaczyć. Wampir jednak powinien się wstydzić tak nieudanego zaklęcia.

Czerwony strumień energii, który pognał w kierunku przestępcy, przestraszył go. Mimo poważnych obrażeń, które powinny uniemożliwić mu poruszanie się, ten wstał i próbował wdrapać się na drabinę. Oczywiście ból wzmagał jego nieporadne ruchy. Nie zmniejszyło to jednak motywacji, aby uciec przed potworem, który próbował go zabić. Nie wiedział co się tutaj dzieje. Był jednak przekonany, że chce żyć. W głowie powtarzał obietnicę bogom, że więcej nie będzie zajmował się nikczemnymi sprawami i zajmie się legalną pracą. Ucieczka jednak nie zmniejszy jego problemów zdrowotnych. Połamane kości, które teraz poruszały się w jego ciele raniąc mięśnie od wewnątrz, mogą doprowadzić do śmiertelnego krwotoku. W najlepszym wypadku źle się zrosną. On nie patrzał na konsekwencje. Strach i przypływ adrenaliny, kierował jego rękoma i stopami, które zbliżały go ku wyjściu z kanałów.

Crux jednak nie zamierzał czekać na oklaski, ani szczególne gratulacje ze strony widzów. Oni nie byli zainteresowani jego sztukami. Wszystko by dali, aby nie uczestniczyć w jego sztuce. Czarodziej bez ceremoniałów pochylił się nad nieprzytomnym mężczyzną i wgryzł się w niego. Ten nie zareagował. Gorąca krew zaczęła wypełniać wampira. Poczuł siłę i potęgę w sobie. Był to zupełnie inny smak. Bardziej cierpki i mniej przyjemny, niż delikatne osocze dziecka. Od teraz wiedział, że ludzie są niczym różne gatunki win. Nie każde smakuje tak samo. Niekiedy różnią się subtelnie nutą, a czasem to jak wybór między winem wytrawnym a słodkim. On zdecydowanie wolał młodą krew, która była niezbrukana grzechem świata. Ta jednak również go zadowoliła. W pewnym momencie zaspokoił swój głów. Bandyta nadal żył. Miał otumanione otwarte oczy. Wolno oddychał. Wydawał się zupełnie spokojny. Z pewnością nie potrafił dostrzec nawet rysów twarzy swojego oprawcy. Był na pół przytomny. Jakby był w śnie, którego nie był w stanie kontrolować. Nie poruszał się i tępo wpatrywał w jeden punkt. Crux był najedzony, choć mógł jeszcze bardziej zapełnić swój organizm świeżym płynem, aby zachować dłużej zdrowe zmysły. To jednak uśmierciłoby już leżącego na ziemi człowieka.

W momencie, kiedy wampir poił się krwią, dookoła niego płyną zwyczajnie czas, choć on miał uczucie, jakby stanął na chwilę. Jakimś cudem drugi z bandytów wdrapał się na górę i coś mówił do gnoma (bądź Niziołka). Prosił go o pomoc, ale ten również był wystraszony i sam uciekał ze ścieków. Przyznać trzeba było magowi, że wprowadził niezłe zamieszanie. Owe wydarzenia wryły się w psychikę przestępców i z pewnością długo nie będę schodzić do podziemi miasta. Nie wszyscy jednak omijali tą część kanałów z powodu wybuchów. Słyszał biegnące w tą stronę kroki. Kilka osób zbliżało się do niego. Byli jeszcze kawałek drogi, ale nie mógł dłużej tutaj zostać, jeżeli nie chciał kolejnej konfrontacji. Po dźwięku, który dobiegał do niego z niezwykłą dokładnością, której w śmiertelnym życiu nie mógł doświadczyć, mógł stwierdzić, że znajdują się w tunelu, którego nie sprawdził.

Re: Tunel z Irios

51
Wstyd. Takie pudło.
Zapewne ganiłbym się za tak karygodny błąd, gdyby tylko nie chęć zaspokojenia głodu, który drążył mnie od stanowczo zbyt długiego czasu. Zignorowałem opartego o ścianę bandytę pozostawiając go na pastwę strachu, uczucia beznadziei i zapewne również jego obsranych spodni, choć o tym ostatnim wolałbym w sumie nie wiedzieć.
Na moment odłożyłem kostur, pozwalając sobie na obserwację innego celu. To znaczy tego, który był bliższy memu sercu. Oraz żołądkowi, rzecz jasna!
Nachyliwszy się nad nieprzytomnym zbirem i odkrywając kawałek szyi spod fałdów kaptura, wbiłem w niego kły, z lubością czując jak delikatne dozy rozkoszy przepływają przeze mnie niczym dobre, dojrzałe wino. Ale czy na pewno? Kiedy po raz drugi przyszło mi zakosztować krwi, euforia była znacznie słabsza niż wtedy, kiedy zdołałem dorwać tamtą dziewczynkę. Może to dlatego, że wasz pokorny (a jakże!) sługa zdołał już przywyknąć do podobnego stanu, a może to coś innego. Może to ten jedyny, konkretny rodzaj osocza mogący...
Czując nasycenie, oderwałem skrwawione usta o bandyty. I nie do końca z tego właśnie powodu. Moje zmysły szalały, będąc bombardowanymi przez liczne bodźce zewnętrzne, w tym szczególnie dźwięki. Czyjeś kroki.
Szybkie.
Bieg.
Być może ludzie.
Być może Sakirowcy, zwabieni hałasem jaki wywołałem. Druga grupa bandytów? Też możliwe. W tym wypadku była tylko jedna solucja.
Z nowym przypływem sił, mocno chwyciłem obiema rękoma szyję bandyty, którym właśnie się pożywiłem, a następnie zdecydowanym ruchem, skręciłem mu kark. Im mniej świadków zajścia pozostanie przy życiu, tym lepiej.
Tymczasem, czekało mnie kolejne wyzwanie- znalezienie wyjścia z całej tej sytuacji. Zakładałem najgorsze, czyli pościg Rutherdorda. Nie pozostało mi nic innego więc, niż obrać kolejną ścieżkę.
Tunele odchodzące od pomieszczenia, przed którym teraz byłem, należały do mało wiarygodnych, każdy mógł być ślepym zaułkiem. Stwierdziłem, że się wycofam, po drodze zostawiając w korytarzu glif strażniczy uruchamiający efekt paraliżu.
Zaraz potem zawróciłem i pognałem pędem, tunelem prowadzącym w stronę portu, licząc, że być może uda mi się w porę minąć z grupą nadchodzącą z innego kierunku, zostawiając ją za plecami.
Oczywiście, nie zamierzałem biec bezpośrednio w stronę wyjścia na świat. Według moich wyliczeń, był już zapewne wczesny ranek, a Anabell (na wspomnienie jej imienia, poczułem bolesne ukłucie w piersiach) wyraźnie mówiła, że należy unikać promieni słonecznych.
Pewnie, mogłem liczyć na kryjówkę w cieniach klifu, albo na nabrzeżną chatę, w której na spokojnie przemyślałbym dalszy plan. Złota twarz mogła jednak zmienić swoje położenie na nieboskłonie, a strażnicy w Irios nie należeli do idiotów- wici rozchodziły się szybko. Zwłaszcza, gdy chodziło o wampira. Nigdzie nie mogłem być bezpieczny. Nie teraz. Najważniejsze, to zgubić pościg, a kanały były na tyle rozbudowane, że nawet w drodze nad brzeg morza, mogłem poszukać innego tunelu.
Spoiler:
Obrazek

Re: Tunel z Irios

52
Dźwięk zbliżających się kroków rozchodził się po całym tunelu i tylko na moment usłyszeć można było łamanie karku. Nieprzyjemny chrzęst który oznajmiał o śmierci nieszczęśliwej ofiary wampira. Jego truchło zostawił za sobą, nakładając zaklęcie na ściany tego korytarza, aby osoba przekraczająca go została sparaliżowana. Crux lubił szykować dla swoich oponentów nieprzyjemne niespodzianki. Był trochę jak chytry list, który ciągle ucieka za kolejnym pościgiem myśliwych, ale zostawia pułapki po drodze, wyprowadza ich na manowce lub w paszcze wygłodniałych wilków. W końcu jednak i sam wpadnie w swoje sidła i nie będzie mu do śmiechu.

Ciągle szastał czarami, aby pokonywać wrogów i zabezpieczać opuszczone lokacje. Musiał być oszczędny w swoim czarowaniu, gdyby spotkała go wataha Sakirowców lub gdyby wpadł w łapska bandytów. Nie mógł przecież ciągle uciekać. W końcu będzie musiał znaleźć dla siebie legowisko. Nie mógł przecież niczym nietoperz spuścić się z sufitu i podrzemać. Może również opuścić obecną kryjówkę i wyjść na zewnątrz pod osłoną nocy. Teraz jednak jego życie stało się w pewnych ramach ograniczone. Musiał postępować zgodnie z zaleceniami Anabelle. Słońce jest jego wrogiem, a przecież pojawia się na nieboskłonie każdego ranka. I każdego ranka czeka, aby spotkać się z czarodziejem.
*** Kanały, które ciągnęły się pod całym Iros i jeszcze dalej poza jego mury, były istotnym labiryntem. Od centralnych większych korytarzy rozciągało się wiele mniejszych pobocznych, które odchodziły pod poszczególne budynki. Oczywiście nie wszystkie lokale posiadały dostęp do ścieków. Zastanawiające było jednak przeznaczenie kanałów, ponieważ były tak zmyślnie stworzone, że dziwnym byłoby wykorzystanie ich jedynie jako zbioru ekskrementów. Możliwe podczas rozrostu i związanej z nim rozbudowy portu, brano pod uwagę istnienie podziemnego miasta. Grupy bandytów, którzy funkcjonowali w portowych miastach zazwyczaj napędzały gospodarkę i często wzmacniały sytuację miasta. Tak samo miało miejsce w Ujściu, które obecnie było oblegane przez zieloną władzę. W tak ciężkich czasach dla owych mieszkańców to właśnie podziemna siła walczyła z okupantami. I w Iros funkcjonowały siatki przestępcze o własnych strukturach. Stąd nie dziwne było spotkanie w podziemiach grupki zbirów.

Crux biegł przed siebie, pozostawiając wszystko w tyle. Jego wyczulone zmysły i niezwykła umiejętność wyczucia zbliżającego się żywego organizmu, pozwalała mu na unikanie niebezpieczeństwa. Kiedy na jego drodze znajdował się ktoś, po prostu zmieniał kierunek lub chował się w ciemnościach ślepego zaułku, aby przeczekać minięcie go jakieś grupy. Okazało się, że nie ścigali go jeszcze Sakirowcy, albo przynajmniej nie dotarli jeszcze tak daleko po jego tropie. Była to grupa bandytów, która została zaalarmowana hałasem. Nikt jednak nie spodziewał się spotkania tam masakry po wampirzych łowach. Prawdopodobnie nie będą mieli zbyt trudnego zadania, aby stwierdzić co miało tam miejsce. Pozostało dwóch światków, a tylko jeden źle rokował. Mag stanął w krytycznym miejscu. Musi teraz dobrze się ukryć, ponieważ nie tylko zakonnicy będą chcieli go dorwać, ale również właściciele podziemia. Oni znali również swoje sposoby na mu podobnych. Choćby ogień, który doskonale strawiłby jego ciało. I nawet z jego siłą, zwinnością i magią mógłby sobie nie dać rady z tak dużą grupą.

Mógł teraz spróbować wydostać się na zewnątrz, ale słońce niezbyt gościło go za dnia na ziemi. Musiał więc przeczekać ten czas. Dzięki swojemu wyostrzonemu słuchowi potrafił stwierdzić, dokąd prowadzą poszczególne wyjścia z kanałów. Jedno prowadziło do jakieś karczmy, w której było teraz dość cicho. Zbyt wcześnie na wielkie popijawy i burdy. Większość ludzi była w pracy, aby zarobić na swoje rodziny. W innym miejscu tunel wychodził w okolicach rynku, w którym odwrotnie niż w wypadku oberży- panował gwar. Handlarze głośno wykrzykiwali nazwy oferowanych produktów, nagabywali swoich klientów, sprzeczali się ze sobą i prowadzili żywiołowa targi z potencjalnymi klientami. Crux nie potrzebował jednak teraz znaleźć się w miejscu, które skupiało dużą ilość pospólstwa. Nawet jeżeli wyszedłby w budynku, w którym znajdowała się waga miejska, a które było osłonięte przed słońcem, byłoby to dość dziwne i niekomfortowe. Miał przecież na sobie brudne ciuchy, których materiał z pewnością miejscami był przesiąknięty krwią. Jeszcze zamknęłaby go straż. Jedno miejsce wydawało się bardziej kuszące. Było przy porcie i wydawało się niezwykle ciche, jakby nikt tam nie wchodził. Mogło być to jakieś składowisko, magazyn czy jakaś stara opuszczona rudera, w której można było odnaleźć spokój. W innym miejscu zaś znajdowała się speluna, która z pewnością śmiało była nazywana karczmą. Okropnie cuchnęło tam piwem i zepsutymi rybami. Z drugiej strony doskonale wtopiłby się w tłum obszczymurów i nikt by go nie zaczepił. Chyba że passa nieszczęśliwych wypadków jeszcze się nie skończyła.

Re: Tunel z Irios

53
Wizg wilgotnego powietrza wywołany biegiem, smród gówna i lamenty przeciwników. Dzisiejszy ranek zbierał obfite żniwo, choć nie do końca takie, jakie bym sobie życzył. Za głośne, w sensie.
Pozostawiwszy za sobą kolejne pobojowisko, przez myśl przeszło mi, że powinienem był zacząć oszczędzać magiczną energię. Przed oczami stanęło mi wspomnienie, w którym mistrz pokazywał mi skutki nieodpowiedniego przygotowania, przeładowania many, czy wręcz całkowitego jej rozładowania. Nie chciałbym tego.
W zasadzie, to nikt by nie chciał, zwłaszcza ktoś, kto parał się magią.
Dlatego też postanowiłem dać sobie chwilowo spokój z naznaczaniem glifów, mimo, iż były to stosunkowo mało wyczerpujące zaklęcia. Potrzebowałem tego na później. Chociażby na wypadek spotkania Sakirowców z Rutherdordem na czele.
A tunele ciągnęły się bez końca, jakby powstały na długo przed Irios, tworząc coś na modłę podziemnej metropolii pełnej bandytów i potworów takich jak ja. Pytanie dla potencjalnego poszukiwacza przygód: kto był gorszy? No i drugie pytanie, dla tych bardziej niegodziwych (w tym mnie): kto był na tyle głupi by w tych czasach chodzić przez zapuszczone tunele pełne niebezpieczeństw? Oczywiście, szabrownicy oraz bandyci z przeciwnych gangów. Tylko, że wtedy należało zadać trzecie pytanie...

Stop.

Zwolniłem raptownie, kiedy dotarło do mnie, że dotarłem do rozwidlenia. Każdy prowadził gdzie indziej, i tylko dobry wybór mógł mnie poprowadzić ku świetla... ciemnej przyszłości. Wodząc nosem w kilku różnych kierunkach. Węszyłem, nasłuchiwałem, spoglądałem oczyma to w lewo, to w prawo, to znowu na wprost, szacując oraz ważąc ryzyko.
Wybór nie był łatwy, ponieważ każda z opcji zakładała spore ryzyko. Targ i Karczma odpadały całkowicie, z oczywistych względów. Nawet jeśli jakimś cudem wszedłbym do budynku zajazdu i poprosił o pokój, oberżysta wywaliłby mnie na zbity pysk. To znaczy, próbowałby. Zresztą, co się dziwić, będąc na jego miejscu uczyniłbym to samo. Najbardziej bijące ciszą pomieszczenie wydawało się być najbardziej kuszące, ale jeśli wici o mnie zdołały dotrzeć o miasta, to najpewniej takie bezludne pomieszczenia zostaną sprawdzone jako pierwsze- równolegle z opuszczonymi ruinami domów, mieszkań, studzienkami oraz nieodłącznymi kanałami. Z drugiej strony, gdyby okazało się, że to magazyn portowy, wystarczałoby znaleźć kryjówkę gdzieś w ładunku czekającym na przewóz i spróbować wejść niepostrzeżenie na statek. Ale ten plan również zakładał lukę. No bo co, jeśli zarządzona zostanie inspekcja ładunku i straż miejska zostanie zobowiązana do przeszukania ładowni? Wizja ucieczki przez morze choć najprostsza, nie należała do tych najlepszych.
Pozostawała ostatnia opcja- smród ryb. Mdlący, obrzydliwy, zmieszany z alkoholowym fetorem.
"Czym się strułeś, tym się lecz" powiadają, i choć czasem była to wizja przyjemna, w tym wypadku miałem szczerą ochotę zwymiotować. Z drugiej strony, może to był złośliwy uśmiech losu i ten sam odór jaki towarzyszył mi przy stawianiu pierwszych kroków na kei w Irios, zdoła mnie jakoś z niego wydostać?
W każdym razie, biorąc pod uwagę na prawdę lichą ilość pieniędzy jaką trzymałem w sakiewce, to była najsensowniejsza opcja. A i kto wie? Może trafię na jakiegoś durnia, który da sobie wcisnąć mój buchnięty świecznik i jeszcze na tym zarobię? Pewnie, istniała możliwość oberwania po mordzie, ale jeśli przyrównać to do wojskowej halabardy, wybór zdawał się być oczywisty.
Ruszyłem w stronę cuchnącej speluny.

Ach, byłbym zapomniał. Trzecie pytanie: jaki stopień idiotyzmu trzeba osiągnąć, żeby być zdolnym zaryzykować życie dla paru gryfów za przemyt lub rozbój w podziemiach, w których śmierć może czekać za każdym zakrętem? Cóż, dzisiaj niektórzy już sobie na nie odpowiedzą sami, ściskając dłoń kostuchy.
Bo w końcu nigdy nie jest za późno, prawda?
Obrazek

Re: Tunel z Irios

54
Tunel przypominał miej więcej miejsce, w którym wcześniej dokonał rzezi bandytów. Tutaj jednak nikt nie pilnował wejścia na wyższą partię. Nie było za pewne powodu, ponieważ speluna należała do miejsc zupełnie nieistotnych, a teren podziemi i tak był pilnowany przez szajkę przestępczą. Wszelkie zagrożenia jednak udało się mężczyźnie ominąć. Znalazł się więc w szerszym miejscu, w którym jeszcze bardziej śmierdziało wszystkim co w portach najbardziej cuchnie. Zgniłe ryby, odchody i najgorszej jakości alkohol, który miał woń w tonacji podobnej do uryny. We wszystkim babrały się szczury, które spojrzały wrogo na obecnego tutaj przybysza. Zapiszczały przeraźliwie, aby go wypłoszyć, ale człowiek (choć teraz można byłoby ująć go lepszym pojęciem- wampir) zupełnie się nimi nie przejął. Ruszył brodząc w brudnym chodniku przed siebie w stronę drabiny prowadzącej do góry. Gryzonie z pewnością broniłyby swojego ternu, ale na początku tylko kilka do niego podbiegło. Jeden został wyrzucony kopnięciem wysoko w powietrze i uderzył z trzaskiem o ścianę i zresztą się więcej nie odezwał. I nie było to zamierzone. Po prostu niespodziewanie pojawił się na drodze przed Cruxem i wydawał się bronić swojego kawałka ziemi. Gdyby potrafił mówić, mógłby krzyknąć „nie przejdziesz”, ale nawet to by mu nie pomogło. Reszta ściekowych lokatorów odsunęła się od niego, albo pouciekała do wszelkich dziur i szczelin w ścianach, aby skryć się przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Nieproszony gość jednak nie zamierzał zbyt długo u nich przebywać i po chwili wspiął się i znalazł się w wyższej partii tunelów. Był to przedsionek ku wolności z tej zatęchłej dziury, w której z pewnością rozpoczęło się kolejne polowanie na niego.

Taka sama półka znajdowała się we wcześniejszym tunelu, gdzie wspinał się najpierw gnom (lub niziołek bo ciężko było je odróżnić. Jedno małe i drugie niewyrośnięte), a później poturbowany bandzior. Ten drugi z pewnością już nie żyje, ale ten karypel przekazał wszystko co widział. Wybuchy, krzyki i dużo śmierci. Nie potrzebowali jednak świadków, aby znaleźć winowajcę tej jatki. Ugryzienie na szyi jednego z ich towarzyszy, któremu skręcona z niezwykłą łatwością kar, jednoznacznie wskazywały sprawcę. Był to typowy krwiopijca, których kiedyś było o wiele więcej w Iros, ale wielu lat pozbyto się ich nawet z podziemi. Zresztą nic dziwnego, że bandyci mogli swobodnie pracować w tunelach, pełnili swojego rodzaju straż przed wszystkimi intruzami. Crux właśnie do nich należał i zamierzali go wypłoszyć. Niewielka pochylona drabinka o szerokich lecz spróchniałych stopniach prowadziła wyżej. Klapa prowadząca na zewnątrz byłą jednak zamknięta i nie dało się jej unieść. Prawdopodobnym było, że została zamknięta jakimś żelastwem dla bezpieczeństwa lub położono na nią jakieś skrzynie, ponieważ od dawna nie była używana. Jedno było pewne, tak po prostu za pomocą siły nie dało się jej unieść, co stwarzało dla czarodzieja pewien problem. Mógł znaleźć jakieś inne rozwiązanie, aby dostać się do speluny na górze lub wybrać inny tunel, aby wydostać się z kanałów. Mógł przecież udać się do magazynu, wejść do budynku Wagi lub odwiedzić jeszcze inne miejsce, których z pewnością było wiele w labiryncie. Wystarczyło poszukać. I tutaj znajdował się haczyk. Z każdą kolejną sekundą ścieki, w których brodził jak we własnych problemach, stawały się coraz bardziej niebezpieczne dla niego. Wraz z tym malała jego szansa na przetrwanie.

Re: Tunel z Irios

55
"Nosz chuj."

Zakląłem w myślach, kiedy wchodziłem w kolejny, mało przyjemny korytarz, od którego już gorsza mogłaby być tylko inkwizycja. Jeżeli takie życie Annabelle uważała za wynagrodzenie moich trudów z przywróceniem jej istoty naszemu światu, to stanowczo oponowałem. Z obrzydzeniem wyrzuciłem kopniakiem jednego z ogromnych szczurów, wałęsających się tam i ówdzie, szukających resztek pożywienia w bezdennym morzu wiecznej gnojówy.

Przekleństwo powtórzyłem, kiedy dotarło do mnie, że tędy zwyczajnie nie przejdę. Właz prowadzący wyżej był zaryglowany. Powstrzymałem się od wrzasku wściekłości czy bicia pięściami w ścianę. To były tylko puste gesty, i choć mogło mi to pomóc rozładować frustrację, to w żadnym wypadku nie ratowało z obecnej, mało korzystnej sytuacji. Pewnie, z pomocą magii mógłbym bez problemu wyłamać przeszkodę, a potem przejść dalej. Problem w tym, że tylko zaogniłbym sytuację jeszcze bardziej, bo moje zaklęcia bojowe oznaczały hałas. Hałas, oznaczał sprowadzenie kolejnych, być może większych grup bandytów, a co za tym idzie, kolejne problemy. Wściekły, acz zdeterminowany opuściłem korytarz, zostawiając za sobą małą, szczurzą społeczność. Zaraz potem, ruszyłem do kolejnego przejścia prowadzącego do rzekomo cichego pomieszczenia. Rudera albo magazyn. Oby tylko bardziej przyjazny niż ten, przez który wpadłem do kanałów.

Myśli krążyły nieprzerwanie wokół następnych poczynań. Speluna odpada, więc może tamto zaciszne miejsce okaże się zdatne do dalszych poczynań. Tylko co potem? Statek? Ucieczka lądem? A może posłużyć się starą zasadą, że najciemniej zawsze pod latarnią i znaleźć stałą kryjówkę? Tak, wiem, że wspominałem wam o tym już wcześniej, mili moi, ale gdy nie wiesz co robić, powinieneś robić cokolwiek.
A jeśli robisz cokolwiek, rób to możliwie przemyślanie, aby przyszłość nie śmierdziała kanałami.

E, tak swoją drogą... ma ktoś może czyste ciuchy?
Obrazek

Re: Tunel z Irios

56
Wampir zawrócił, aby przedrzeć się przez kolejne wartkie (Nie, to bardzo złe słowo: wolno stojące i cuchnące) wody gnoju, ciemne korytarze oblepione brudem i następne szczurze plemiona, które gdyby tylko mogły, obaliłyby rządy ludzi. Dźwięk biegnących ludzi, obijających się butów o kamienne posadzki, oddechy i szepty, rozchodziły się po całych ściekach, ale niezwykle wrażliwy słuch mężczyzny potrafił określić, że są daleko w tyle. Miał wiele czasu, aby uciec. Mógł jeszcze chwilę pobłądzić sobie po podziemiach i znaleźć odpowiednią kryjówkę. Pierwsza próba odnalezienia względnie bezpiecznego miejsca nie powiodła się. Nie chciał przecież narobić zbytniego hałasu i oznajmić wszystkim, gdzie jest. Zamiast rozwalać drzwi karczmy mógł po prostu pójść na wprost gonitwy, aby dać im się złapać. Stąd na jego liście lokacji do odwiedzenia znalazł się tunel, który mógł prowadzić do czegoś co byłoby magazynem. Cicho, spokojnie i blisko morza.

Tym razem nie stanęła przed nim przeszkoda nie do zniszczenia bez większego nakładu uwagi. Klapa nie była mocno zaryglowana lub zastawiona jakimiś gratami, czy innym tałatajstwem. Wejście było najzwyczajniej w świecie spięte łańcuchem i kłódką, ale w tak prowizoryczny sposób, że Crux bez przeszkód mógł zajrzeć do środka. Rozerwanie zaś żelastwa nie byłoby dla niego wielkim wyczynem. Nie był już przecież słabym człowiekiem, ale istotą o „nadludzkich” siłach.

Wewnątrz magazynu, bo właśnie doskonale odgadł jego przeznaczenie, było obszerne i zastawione wieloma skrzyniami i beczkami. Były różnych gabarytów i z różną zawartością. Prawdopodobnie był to magazyn jakiegoś kupca, który rozsyła zakupione towary po różnych portach. Przez dach nie dostawały się do środka żadne promienie słoneczne, choć za pewne było jeszcze na zewnątrz widno. Nikt jednak obecnie nie przebywał w składzie. Będzie to więc doskonałe miejsce, aby znaleźć kryjówkę. Nagle oczy maga ujrzały dziwne dwie drewniane skrzynie stojące przy ścianie. Wykonane z dobrej jakości desek dębowych pomalowanych na czarno. Były to trumny z rzeźbionymi scenami po bokach i płaskorzeźbami znajdującą się na górze, które przedstawiały postacie. Jedna należała do dostojnego mężczyzny, a druga do zmysłowej delikatnej elfki. Istne arcydzieło, które musiało kosztować więcej niż niejedna chałupa w Iros. Cóż za ironia losu. Wampir wpada do magazynu i natrafia na trumny.

Re: Tunel z Irios

57
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie... co to będzie.

Gówno.
Oczywiście na podeszwach i tak zużytych butów oraz wyżej. Po tej przygodzie, pierwsze co będę musiał zrobić, to znaleźć porządnego kaletnika albo krawca żeby uszył mi nowe ubrania. To, co zostało z moich szat, powinno podlec natychmiastowej utylizacji- choć zapewne po ostatniej nocy, byłby niejeden śmieszek, który zutylizowałby mnie razem z nimi. Widział kto taką dyskryminację rasową?!
W każdym razie, brnąc przez potencjalne nieskończone tunele, wypełnione po brzegi oceanem ścierwa spływającego z Irios, miałem kolejną zagwozdkę. A co, jeśli kolejna klapa okaże się zamknięta na amen?
Słyszałem dobiegające z oddali kroki butów. Może pościg, może bandyci. Chrzanić ich wszystkich. Gdziekolwiek są, byłem w niemal stu procentach pewien, że próbują odkryć jak to możliwe, że cichy oraz niepozorny kolega, nagle wyrwał szefowi oko, zaś reszta została zmasakrowana. Pieprzony niziołek.
Może jak spodnie napełnią mu się dzisiejszą kolacją z kromki chleba i ziarnka grochu, może podejmie normalną pracę. Widzicie, mili moi? Nie trzeba inkwizycji żeby naprostować człowieka.
Wystarczy wpuścić do jego domu głodnego wampira. Oczywiście, jak w większości wszystkich rzeczy na tym padole łez, była to kwestia niewątpliwie zakrawająca o miecz obosieczny.

Kolejna klapa okazała się mniej upierdliwa i widać było, że prowizoryczne zabezpieczenie zostało założone albo przez słabo opłacanego matoła, albo słabo opłacanego matoła, który stwierdził, że zemści się na swoim chlebodawcy, ewentualnie zwalając winę na kolegę (którego też naturalnie rzecz ujmując, nie lubił). I tak oto kończą się takie historie...
Siłą naparłem na pokrywę, zrywając nieudolnie nałożony łańcuch, po czym wszedłem do środka, zamykając za sobą przejście.

Magazyn nie wyglądał na przesadnie wielki. Oczywiście, jak to budynek służący do fizycznego zabezpieczania i przechowywania gratów- tam i ówdzie stało mnóstwo skrzyń, beczek oraz innych towarów, bardzo pieczołowicie zakrytych oraz obwiązanych sznurami.
To, co zobaczyłem jednak przy jednej ze ścian, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Dwa wysokie, ciemne pudła o charakterystycznych kształtach, tyle, że pokrytych bogatymi freskami. Mieszanina wstrętu i fascynacji przebiegła po mojej twarzy, wymuszając odruch przesunięcia dłonią po dziełach sztuki.
"To jakiś żart."
Bajki o wampirach, a także legendy dotyczące stworów, które śpią w trumnie za dnia, a w nocy wychodzą na łowy. Teraz i na zawsze, częścią życia waszego pokornego sługi. Niestety, choć dzieło na swój spory sposób wzbudzało we mnie pierwiastek fascynacji, miałem poważne wątpliwości co do tego, czy aby na pewno zamknięcie się w tej formie, zdoła mnie jakoś uratować. No bo powiedzmy sobie szczerze, na CZYJEŚ zamówienie musiały zostać wykonane. Może załadują je na statek? A może wyniosą mnie w tym do kostnicy? Tego nie wiedziałem, ale na pewno było to dużo lepsze niż zdychanie w przymałej skrzyni, na której jakiś baran postawiłby dwie inne.
Śmierć przez uduszenie... to dopiero słaby koniec.
Upewniwszy się, że mam przy sobie wszystkie rzeczy, włożyłem skromne tobołki do środka jednej z trumien (dokładnie tej, przedstawiającej mężczyznę), a potem wszedłem sam, zasuwając za sobą wieko.
Zaraz potem, przyłożyłem palec wskazujący do pokrywy, starając się zapamiętać gdzie kreślę glif ze smolistym dymem, by potem móc zdjąć magiczny symbol. Nawet jeśli ktoś wpadnie na pomysł otwarcia tej zabawki, czeka go niespodzianka, która być może da mi możliwość szybkiej ucieczki, albo chociaż zadania ciosu jako pierwszemu. Z trudem, ale jednak, odnalazłem dogodny punkt podparcia dla barków i pleców.

Zmęczony, pełen różnych myśli, oraz niepewny nadciągającej przyszłości, zmrużyłem oczy, mając nadzieję, że może chociaż we śnie odnajdę namiastkę ukojenia, którego w prawdziwym życiu, nie zazna tak na prawdę chyba nikt.

No, chyba, że umrze.
Spoiler:
Obrazek

Re: Tunel z Irios

58
Crux bez żadnych szczególnych ceregieli wszedł do trumny wraz ze swoim niewielkim dobytkiem i zasunął za sobą wieko. Z pewnością nie na takiego gościa oczekiwał kunsztownie zdobiony sarkofag, a właściciel myślący już o swoich ostatnich dniach na ziemi, raczej nie będzie się spodziewać takiego znaleziska. Nieproszonego lokatora we własnym pośmiertnym lokum. Niewiadomo czy będzie okazja spotkać się wampira z właścicielem. Nie raz pewnie wyjdzie ze swojej kryjówki na łowy. Nie wiadomo czy kiedykolwiek w drewnianej skrzyni opuści Iros.

Ogarnęła go znajoma ciemność. Tylko ona mu pozostała i miłowała. Choć jeszcze ktoś nad nim czuwał, gdzieś w odmętach nocnego nieba o hipnotyzującym spojrzeniu. Tak. W mroku czaiła się piastunka wszystkich mu podobnych istot, której krew nadała im obecną formę. Pani Pokusy otaczała opiekom nawet niewierne dzieci, które odwracały twarz od boskich spraw. I na biednego maga, którego szukała inkwizycja i banda przestępców z podziemia, miała spłynąć łaska patronki wszystkiego co najbardziej przyjemne i najbardziej zakazane. Zamknął więc oczy zupełnie nieświadomy przychylności losu i odpłynął w krainę snu.

Otoczyła go zupełna wolność od wszelkich problemów. Śniło mu się, że jest w niewielkiej lecz gustownej rezydencji na wzgórzu w nieznanej mu krainie. Była to chata z wieżą obserwatorską wykonana z szarego kamienia i otoczona wraz z przyjemnym ogródkiem niewysokim murkiem. Wszystko dookoła się zieleniło, a masywna jabłoń dawała już słodkie czerwieniące się owoce. W oddali dostrzegał falujące morze i prowincjonalny port, w którym panował spokój, bo kutry rybackie wypłynęły na wody. Do rezydencji prowadziła kręta ścieżka, która przechodziła przez malutki zagajniczek, w którym można było znaleźć przeróżne zioła- nawet te rzadkie. Na wiatrowskazie, który sterczał ze szczytu czerwonego dachu wieży, oplótł się osobisty chowaniec maga w postaci wężo-smoka o niebieskim cielsku. Furtka skrzypiała na wietrze. „Trzeba ją na oliwić”- przeszło przez głowę mężczyzny. Czuł się w tej krainie beztrosko. Pasował do niej. Miał tutaj dostęp do wszystkie co potrzebował. W chacie posiadał obszerną bibliotekę z wszelkimi tajemniczymi księgami, o których mógłby zamarzyć niejeden czarownik. On jednak miał wszystko co chciał. Spokój, pieniądze i czas, aby pogłębiać swoją wiedzę. Był nieoderwalną częścią tej krainy. Bez niego nie mogłaby istnieć. Choć przez momentem był na zewnątrz, stał już w obszernym salonie. Nie zdziwiło go to zupełnie. Świat snów rządzi się swoimi prawami i ciężko znaleźć w nim brak logiki, choć wszystko się nie zgadza. Nawet tytuły zapisane na grzbietach równo ustawionych ksiąg w hebanowych regałach z pięknymi zdobieniami, zmieniały swoje nazwy. Na jednej ze ścian wisiało piękne zwierciadło o złocistej ramie. I nagle cała kraina prysła jak bańka mydlana, gdy spojrzał w lustro. Zobaczył siebie. Cruxa. Tego nieidealnego cuchnącego odchodami wampira w łachach, w których przedarł się przez kanały. Był upośledzony przez cechy, którymi obarczyła go Anabelle. Nie pasował tutaj. I wtedy otworzył swoje przekrwione ślepia. Był głodny.

Znów znajdował się w skrzyni, ale był pewien, że ta zmieniła swoją lokalizację i nie był to magazyn portowy. Nie panował tu ten sam zapach, który przedzierał się przez drobne szpary w trumnie. Czuł rytmiczne bujanie. Był na statku! Jak to możliwe, że zupełnie przespał moment, kiedy przenosili go do jakieś łajby. Nie zdążył nawet zareagować, zaprotestować i wyrwać im aorty z szyi. Nawet nie wiedział dokąd zmierza, a nie miał kupionego biletu! To przecież irracjonalne. Zanim dotrą do jakiegoś celu on będzie musiał wyżreć całą załogę, a przecież sam nie pokieruje całym statkiem. Znalazł się w dziwnej sytuacji. Wampiry raczej nie preferowały podróży morskich. Po pierwsze z racji małego dostępu do jedzenia, a drugiej strony przez gorące słońce na pokładzie.

Czas się poskładać. Skupił się i był w stanie stwierdzić, że prócz niego ktoś jeszcze znajduje się w danym pomieszczeniu. Na pewno było to ładownia, bo gdzieindziej postawiono by gustowny sarkofag. Oczywiście gdyby byli pewni o jego zawartości zaraz znalazłby się za burtą, ale w tej sytuacji miał o wiele więcej szczęścia (niż rozumu?). Serce potencjalnej ofiary, bo zwiększyło się wydzielanie śliny w jego ustach, było zupełnie spokojne. Hałasował. Prawdopodobnie coś wyjmował z jakieś ze skrzyń.

Re: Tunel z Irios

59
Przed zaśnięciem, w głowie kłębiły się różne myśli. Od tych najbardziej ponurych, po te najprzyjemniejsze, często następujące dokładnie na sekundę przed tym, gdy nasz mózg przestawia się na bardziej przychylny tryb pracy, to znaczy taki, który oparty jest tylko na mieszance wspomnień, wyobraźni oraz pragnień, często tak ciężkimi do zrealizowania dla każdego z nas. Chcesz być bogaty i sławny? Trenuj, szkól swoje umiejętności, ale kosztem spotkań ze znajomymi i brakiem prywatności. Chcesz być wpływowy i rządzić? Wiedz, że najdalej za tydzień już ktoś będzie próbował dybać na Twoje życie. Chcesz być potężnym magiem? Zbuduj potężną wieżę, a potem...

W tym momencie moje myśli wymknęły się spod kontroli, a stopy wsparte o miękką, obijaną aksamitem pofrunęły na miękkiej poduszce. Było lato albo wiosna, a z oddali czuć było zapach oceanu. Nie zrozumcie mnie źle, mili moi, nie lubiłem co prawda statków ani ryb (zarówno pod względem zapachowym, jak i smakowym), niemniej morze jako element natury, nieprzerwanie kojarzyło mi się z bezwzględnym spokojem oraz niszczycielską furią, z czego obydwie na swój sposób, były równie fascynujące.
Niebieski chowaniec po nakarmieniu postanowił, że odpocznie sobie na skrzydłach wiatrochronu, przy okazji chrzaniąc mi pomiary, ale co tam, niech mu będzie. Pupilom trzeba od czasu do czasu poluzować smycz, a nie tylko wysyłać z misją nazbierania ziół albo pomachania miotłą. W tej kwestii miałem dość elastyczne podejście. Jak do wszystkiego. Majątek po rodzinie odziedziczyłem ja, a jako, iż przejawiałem niewątpliwie spore umiejętności, prędko mogłem zacząć naukę w Oros, by po dłuższym czasie zostać rektorem jednej z katedr.
Jak to zwykle bywa w takim nadmiarze dobrobytu, złożywszy ręce na plecach nawet nie zauważyłem jak przekraczam próg drogiej rezydencji, wodząc oczyma po zakurzonych regałach z książkami, uginającymi się pod naporem wiedzy i mocy, jakie zawierały w sobie stare tomiska.
Odwróciłem spojrzenie w stronę zwierciadła, przy którym co rano przymierzałem nowe szaty ściągnięte od najlepszych krawców z samej stolicy, gdy nagle otaczający mnie świat zaczął gnić i niknąć w ciemnościach. Ściany domostwa zmatowiały, światło wpadające do środka budynku wyblakło. Wszystko w ciągu kilku sekund zalała fala nieprzeniknionego mroku, w którym zdołałem dostrzec zaledwie parę błyszczących ślepi. Wiedziałem do kogo należą i wiedziałem, że nie mam na sobie drogich szat. Był tylko gnój, smród oraz ciasnota trumny, do której zdołałem przywyknąć, czując nacisk raz z jednej, raz z drugiej strony. Na początku sądziłem, że muszą teraz nieść trumnę, ale gdy zmysły doznały nagłego uderzenia wielu zewnętrznych bodźców naraz, poczułem dziwny dyskomfort. Ot brutalne uderzenie paskudnej rzeczywistości, chcącej pokazać mi środkowy palec. Dobrze, może o pięknej willi nad morzem mogę zapomnieć... ale miałem wiele innych celów, możliwymi do osiągnięcia. Skup się Crux. Skup się!

Skrzypienie tysięcy poprzecznych desek, jęk owręża okrętowego, stukot skrzyń i sunący odgłos luźnych części ładunku jak owoce z niedomkniętych beczek, drewniane kołki, lub ścięte kawałki luźnych lin. I ten charakterystyczny ucisk na bokach, jakby ktoś próbował mnie kołysać do snu, ale w końcu stwierdził, że fajnie będzie nieco mocniej szarpnąć moją głową w bok, żebym za szybko nie odleciał.

Byłem na statku. Zasranej krypie, płynącej w niewiadomym kierunku, z niewiadomą ilością załogi oraz z masą towaru. Tyle dobrego, że nie było mnie teraz w koi. No ale co z tego, skoro na powrót poczułem uciskające pazury głodu?
Biorąc pod uwagę, że przebudziłem się właśnie teraz, próbowałem oszacować jaką mamy teraz godzinę, aby móc mniej więcej określić na jak długo będę mógł chodzić na zewnątrz pokładu. Jeśli jest wczesny wieczór, zapewne przekazywana jest wachta. Jeśli już noc, to najpewniej przekazano wachtę, a wówczas na zewnątrz jest jedynie sternik, paru majtków oraz oficer wachtowy. Teoretycznie. Tak przynajmniej mi to tłumaczyli matrosi w drodze do Irios. W każdym razie, niezależnie od tego, jaka była pora, co jakiś czas po korytarzach mogli wałęsać się zmiennicy i schodzący...
Stukot. Jakiś hałas dobiegający z nie tak daleka. Jeden osobnik, zapewne człowiek.
Pamiętając o tym, by wcześniej zdjąć glif z wieka trumny, delikatnie je uchyliłem, aby móc wyjrzeć na zewnątrz i zobaczyć przez szczelinę w którą stronę zwrócony jest zbłąkany marynarz, prawdopodobnie próbujący buchnąć coś dla siebie z ładowni. Musiałem też zwrócić uwagę na dystans jaki nas dzielił, oraz czy z pomieszczeniu poza nami, nie ma też nikogo innego.

W sumie, biedak. Takie rzeczy jak kradzież, na morzu od lat karano na gardle.
I wiecie co? Nawet mi go nie było żal.
...
...
...
Nie patrzcie tak na mnie.
Wam też na pewno nie żal kury na talerzu.

Polowanie czas zacząć.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”