Re: Tunel z Irios

31
Skrupulatna inwigilacja komnaty nie posuwa czaromiota w żadnym razie na przód. Macanie złotych figur co najwyżej łechcze jego ego. Żadnych dodatkowych znaków tudzież podpowiedzi nie znajdziesz pośród zakamarków pradawnego rzemiosła. Wszystko było i jest takie samo, zero dodatkowych informacji. Co najwyżej reakcja ze strony zniewolonej duszy, brak aktywności wywołuje u niej widoczny niepokój. Powoli wiruje dookoła ołtarza, przekręcając głowę z ramienia na ramie. Czasami pomacha rączkami, aż finalnie załapie postój i z neutralną mimiką rzeknie

- Przemierzyłeś cały świat, by do mnie dotrzeć. A teraz się boisz? Wycisz serce, łomocze tak głośno.
Nie bój się, dałeś słowo. Słowo ponad słowem, za które wynagrodzę Cię najlepiej jak potrafię.
Uplotę ci złoty kołacz z moich złocistych promieni. Już ty się człowieku nie kołacz!
Tylko wejdź w krąg, złóż me zwłoki na ołtarzu i wyciągnij z torby to co dla ciebie drogocenne.

Mężczyzna pomyślał o artefakcie, który niegdyś otrzymał.
- Odczytaj go.

Re: Tunel z Irios

32
Z minuty na minutę zacząłem się irytować coraz bardziej. Nie było tutaj nic. Kompletnie nic!
W dodatku głos zjawy wcale mi nie pomagał. Był jak gniazdo rozjuszonych szerszeni umieszczone wewnątrz mojej czaszki, buzując i męcząc myśli.
Niepewnym wzrokiem spojrzałem w stronę kręgu. Kości kobiety dalej tam leżały. Czekały aż dopełnię rytuału. Posłusznie wszedłem w krąg, czując jak serce bije mi coraz mocniej. Na tyle mocno, bym odniósł wrażenie, że zaraz przebije się przez klatkę piersiową by wyskoczyć na zewnątrz.
Ofiara z mocy. Odczytaj go... co to do cholery mogło znaczyć? Co mogło być tak cennego aby...
I wtedy właśnie olśniło mnie, gdy uświadomiłem sobie, jak niedomyślny byłem do tej pory.
Przecież jedyna rzecz jaką posiadam, CENNĄ rzecz, to stary pergamin, który od lat próbowałem otworzyć. List jaki otrzymałem od maga, bez którego istnienia przenigdy nie byłbym tym, kim jestem, i dzięki któremu nie skończyłem jako żebrak na ulicy gdy szczęście mojej familii legło w gruzach oraz popiele. Czy byłem gotów zaryzykować życie innych ludzi by poznać sekret mistrza, a przy tym poszczuć ich dawno uwięzionym duchem? To zależy, bowiem mimo bycia wychowanym w miłości do Sakira, nigdy nie otrzymałem od tego bóstwa tego, co chciałem. Pamiętam jak prosiłem by po aresztowaniu mój ojciec powrócił do domu, prosiłem o zdrowie dla najbliższych i o to, bym mógł dalej się uczyć.
Widocznie wystarczy tylko raz rzucić kulą ognia, a dobrotliwy bóg już Cię odrzuca, zsyłając swoje sługi.
Ta myśl wywołała we mnie wściekłość. Tak wielką oraz nagłą, że mogłem poczuć jak policzki mi czerwienieją od wezbranej w niej wrzącej krwi, zaś twarz przybiera kształt gniewnej maski.
Właśnie tak. Gdyby nie inkwizytorzy, gdyby nie ogień stosów i tortury, gdyby nie zabranie mi rodziny, nadal mogłem być szczęśliwym człowiekiem. Nie byłbym wędrownym magiem szlajającym się po gospodach, a zamiast tego mógłbym wyjechać do akademii w Oros prowadząc ważne badania nad jakimś ważnym zagadnieniem. Poza zostaniem czarodziejem, mogłem być kimś. A Sakirowcy wszystko to obrócili w niwecz.
"Bo aby zaprowadzić człowieka na męki, wystarczy jeden donos od zazdrosnego sąsiada."
Chwyciłem za jutowy wór i wysypałem kości na ołtarz. Wyciągnąłem pergamin od maga Angiusa, po czym spróbowałem go odczytać, łamiąc uprzednio pieczęć celem otwarcia pisma.
Spoiler:
Obrazek

Re: Tunel z Irios

33
Zgrzyt łamanej pieczęci wypełnia salę po brzegi. Ten pozorny pstryk wprowadza mistyczną atmosferę. Atmosferę otuloną mgłą, słynącą z czarów i zjawisk magicznych. Leżące tuż-tuż obok czarownika zwłoki, jakby drgnęły po przełamaniu pieczęci. Jeśli rzeknie się "A", mus wyrecytować cały szereg do "Z". Zupełnie jakby pergamin żądał odczytania, nieoficjalnie popychał Cruxa do swej treści.
Przyciągany magnetyczną mocą czaru drzemiącego tam, rozpoczyna recytację.
Słowo za słowem, nieznane znaki oraz często bezsensowne zdania zdają się być stekiem bzdur, pozbawionym jakiegokolwiek ładu czy składu. Zjechawszy do połowy treści, dostrzegasz nienaturalne zjawiska. Dziwny wiatr przybywa znikąd, gasząc entuzjazm i podnosząc szaty do góry. Równie dziwne światło poczyna emitować zza kamiennej zasłony- wrót. Szczelina poszerza się, a z jej majestatu wylatuje niezmącona wiązka niebieska, iście niczym wyszlifowany szafir. Strach spowił umysł, chwila pauzy i niedowierzania. Nagle ulokowana nieopodal dusza przedziera się krzykiem przez szalejący wiatr.
- Nie przestawaj! Czytaj dalej! Czytaaaj!
Słowa wybudzają, pozwalają otrząsnąć się z przelotnego zadumania. Zważając na prośbę ducha, doczytujesz ostatnie fragmenty litanii- równie nonsensowne co poprzednie.
I cisza, nic, totalna pustka. Wiatr ustał, a światło ze szczeliny zamarło w ciemności. Nie słychać niczego, nawet czas uciekł z tego miejsca. Ażeby jak ten bumerang, zatoczyć koło i wrócić do punktu wyjścia. Wtedy powraca i wiatr i światło. Ze zdwojoną siłą manifestują się. Na tyle intensywnie, iż część niebieskiej energii trafia w ciebie. Popchnięty blaskiem jasności, wirujesz w przestworzach, by ostatecznie wylądować poza kamiennym ołtarzem. Z perspektywy klęczącego sługi, dostrzegasz jak błękitne kosmki światła wirują po sali. Część opuszcza ją, ucieka w popłochu poprzez ściany oraz tunele. Jeden zaś trafia do wspomnianej duszy. Koniunkcja sfer. Łączą się w różnym stosunku, kolejno kreując żywą istotę. Ona też leży, z tym że wartko powstaje. Nie odrywając stóp od podłoża, powstaje jak zaczarowana. Wcześniejszy obraz uległ znaczącej modyfikacji. Już nie ma pięknej panny w sukni. Teraz widzisz tę samą kobietę tylko z czerwonymi oczyma i opatuloną w białą szatę. Szata skalana jest śladami krwi.


- Lady Anabell powstała na nowo- zabełkotała, dalej wzdychając i przeciągając się jak po bardzo długim śnie. Wnet przypomina sobie o sprawcy zdarzenia, dlatego powolnym krokiem kroczy w jego kierunku. Kiedy stopy Lady usytuowane są przy głowie leżącego, z góry schodzi pomocna dłoń. Anabell wyciąga rękę do mężczyzny, by pomoc mu wstać. Nie, jednak nie. Nie pomaga mu wstać, tylko podała rękę. Uśmiechnęła się, podczas tego idzie dostrzec długie, nienaturalne kły, które wystają poza szereg zębów. Mając kontrolę nad wyciągniętą do góry ręką Cruxa, rozpoczyna gawędę.
- Jestem strasznie głodna. Ohhh, aż mi niedobrze. Z chęcią wyssałabym cię do cna. Jednakże ty mnie uratowałeś, czarowniku. A ja pamiętam o swych sojusznikach, więc zadam Ci pytanie. Czy chcesz nagrody? Chcesz stać się dziecię ciemności, którego nie imają się choroby i nie goni czas? Dziecię silnym, nieposkromionym i niezwalczonym. Cudem, którego boją się wszyscy śmiertelni. Czy chcesz być taki jak ja?


Spoiler:

Re: Tunel z Irios

34
W miarę jak odczytywałem zawartość pergaminu, mogłem poczuć narastającą ekscytację, ale i niepokój. Zresztą, do cholery, przyznajcie, że będąc na moim miejscu mielibyście podobne odczucia. W zasadzie... pewnie byłyby nieliczne wyjątki, ale to wariaci.
...
...
...
A ja wariatom nie ufam.
"Czytaj dalej! Czytaaaj!"
Zgodnie z poleceniem, kontynuowałem czynność, choć zdania jakie przyszło mi odczytywać, były na poziomie tych, które zadawano kilkuletnim dzieciom w ramach nauki czytania. "Pszenica, koło, miele młyn". Rozumiecie? Nie? No i po cholerę ja się wysilam?
Wraz z końcem odczytywania manuskryptu, czuję emanującą zewsząd energię magiczną. Mana wirowała niczym huragan, wypełniając całe pomieszczenie barwą błękitu. Wiatr, który zdawał się przybyć z innego świata, objął mnie w nogach, pasie, tułowiu i szyi oplatając swą chłodną serpentyną oraz obezwładniając do tego stopnia, że przez krótką chwilę straciłem świadomość tego, co ma w ogóle teraz miejsce.
Właśnie wtedy też poczułem jak pod moimi stopami zaczyna wyrastać swoista poduszka powietrzna i porywa w siną dal. Wnętrze komnaty zawirowało mi przed oczyma, przez upadek na zimną posadzkę omal nie wybiłem sobie zębów.
Mimo to patrzę na ołtarz oraz na wyładowania jakie mają teraz miejsce. Patrzę i cholera jasna, nie dowierzam. Tak samo jak temu, co widzę chwilę później. Kobieta w skrwawionej sukni zeszła z piedestału, a jej zniekształcona rzeczywistym wizerunkiem sylwetka wprawiała w paraliż. Cóż, karmazynowe plamy z całą pewnością nie były śladami po soku malinowym...
Wyciągnięta, smukła dłoń oraz zimne, acz uprzejme spojrzenie powodują, że przerywam rozmyślania na temat ewentualnej ucieczki. Propozycja jaką mi złożyła tylko wzmagają powrót do racjonalnego myślenia.
Wampir. Istoty rzekomo wymarłe, bądź istniejące jedynie w baśniach, a jednak egzystujące. Wampir. Wskrzeszona kobieta o bladej, kredowej cerze. Wampir. Stworzenie żywiące się krwią. Rozumne, mogące przeżyć całe wieki. Inteligentne, zdradliwe. Podobno nieistniejące.
Jaki był cel tego, że mój dawny mistrz zostawił mi pergamin z zaklęciem mającym moc odpieczętować ścisłą granicę między światem eterycznym, a światem żywych? Czyżby miał w tym jakąś intencję? Czy był wampirem? Pytania mnożyły się niczym trupy bydła w czasie pomoru, a ja nie miałem czasu by móc sobie na nie wszystkie odpowiedzieć. Uściśnięto moją dłoń i złożono ofertę nagrody. Wiecznego życia, zapewne jako istota żywiąca się ludzką krwią.
Czy miałem opory? Oczywiście, że tak. Każdy by miał. Niemniej wierzyłem, że pewne skrzywienia można będzie próbować w przyszłości naprostować bądź wyleczyć, zaś rządzę krwi stłumić na tyle, by mieć nad tym kontrolę. Ciężkie zadanie dla naiwnych... zwłaszcza takich, którzy z krwiopijcami spotykają się pierwszy raz. Z drugiej strony jednak miałem przed sobą perspektywę wiecznej egzystencji. Bycia kimś kto przeżyje tych wszystkich dupowatych mądrali w Oros i posiądzie wiedzę tajemną tak wielką, że do końca znanego świata nie będę musiał kulić ogona przed nikim. A już na pewno nie uciekać przed Sakirowcami. Być może, pewnego dnia, będę kimś wielkim. Kimś, kto nie będzie musiał żyć na ulicy i chodzić od karczmy do karczmy by spać na sienniku. Nie.
Już nie.

- Pani, zaszczycasz mnie.- rzekłem, powstając z ziemi- Przyjmuję Twój dar. Obiecaj mi tylko, że nie będę musiał biegać w białej sukni takiej jak Twoja. Rozumiesz. W moim wypadku byłoby to nieodparcie komiczne. Ten krój nie pasuje mi do zarostu. Nie sądzę bym miał prawo prosić o więcej, ale przydałoby mi się też złoto. I nie, nie mówię tu o jakimś wielkim bogactwie. Życie, nawet jeśli wieczne, na Irios bywa strasznie problematyczne. Stosy, Sakir... i takie tam. Sama znasz ten temat dużo lepiej ode mnie. Muszę opuścić to miasto. Możliwie szybko.
Obrazek

Re: Tunel z Irios

35
Żadne słowa nie popłynęły od Lady Anabell. Nie mówiła już niczego. Jej złote jak wysuszona pszenica włosy spowijają rękę mężczyzny. Odsłonięte przedramię jest smyrane przez falowane kosmki. To zwiastuje nadciągającą głowę. Łeb mieni się żółcią, zaś usta z każdym zbliżeniem pęcznieją, tak jakby miały eksplodować. Koniec końców usytuowana od spodu ręka znajduje się w zasięgu warg.
Lepki niczym ślimacza noga, język dotknął podskórnych żył, które widać nieopodal sękatej dłoni. Bardzo przyjemne doznanie to lizanie. Uspokaja, pozwala się odprężyć i wprowadzić w pierwotny stan osłupienia. Na skutek doznań oczy spowija ci mgła, zamykasz je, aż znikąd fala goryczy nakazuje wytrzeszczyć gałki. Straszliwe ukłucie w ręce, jakoby ktoś lub coś wyrywało naczynia krwionośne. Fortunnie tak szybko jak przychodzi, tak szybko odchodzi. Ból trwa krótko. Jednakże z każdą sekundą czujesz jak krwiopijca osusza twoje ciało. Z każdym twym oddechem masz w sobie mniej życia, ból poczyna doskwierać, myśli szaleją, niedowartościowane serce łomocze w piersi- woła o pomoc. Ktoś spuszcza z ciebie wszystko. Wszystko ucieka, fizjologicznie jak i duchowo, nie możesz chociażby myśleć, bowiem brak ci sił. Udało się, skraj śmierci właściwie gości. Zbyt silny by umrzeć, zbyt słaby by żyć. Straszliwy to stan, lecz przyszło w nim być.
Śmierć przychodzi od stóp, martwica pnie się coraz to wyżej i wyżej. Aż do momentu, gdy sprawczyni zaprzestaje, odczepiając się od źródła życia. Miota łbem niczym nieposkromione zwierzę, po czym dopada do swej ręki. raptownie wgryza się w nią, a ciemniejsza niż garbowana skóra krew ścieka po palcach. Pani chcę, żeby palce znalazły się przy twych ustach. Jej krew spowija policzki, jest jej tyle, że leci nawet za ubranie i po uszy. Część kapie na wargi, a stamtąd do ust. Kilka kropel wampirzej krwi przywraca siły. Odczucie napływającego szczęścia oraz bezkresności wypełnia całkowicie. Wypełnienie przegania inne dotychczasowe rzeczy. Toteż zmienia się podejście do otaczającego świata, gdyż tak jakby siła zajmuje miejsce duszy. Nie masz więcej duszy, zero moralnych pobudek czy przemyśleń o losach innych.
Chociaż pełen wigoru, zamykasz oczy. Kiedy powtórnie je otworzysz, mają koci kształt z czerwoną tęczówką. Rana na dłoni zasklepiła się, tak samo jak u matki. Przestaje doskwierać chłód kamiennej podłogi, chwilę temu ziębiła stopy przez podeszwy. Z kolei teraz nie odczuwasz chłodu, bowiem jesteś równie chłodny co posadzka. Zmienia się coś jeszcze, z szeregu prostych zębów wyrastają szpiczaste kły. Trochę wystają poza dolną wargę, lecz wzrok matki jakby uspokajał, iż z czasem opanujesz ich skrywanie za ustami.
- Wstań dziecko- powiedziała przez zaciśnięte zęby. Jak tylko Crux zarysował pion, Anabell ponownie złapała jego rękę, skalaną blizną po ukąszeniu. - Jesteś synem ciemności. Silniejszy, szybszy i niebezpieczniejszy. Nieuchwytny dla śmiertelnika. Nie ima się ciebie choroba ni chłód. Widzisz i słyszysz więcej, a noc nie skrywa przed tobą tajemnic.
Słowa Lady Anabell stawiały ją w dziwnym świetle. W oczach młodego wampira, była niczym matka. Czuł pokrewieństwo krwi i wewnętrzny przymus słuchania jej, bycia wiernym. Ta nienormalna więź pomiędzy nimi, lekko zaniepokoiła mężczyznę.
- Czas... Czas również nie ima się wampira. Możesz egzystować wiecznie o ile... Mój drogi, wszystko ma swoją cenę. Ty, za swój dar będziesz zmuszony nasycać ciało ludzką krwią. Każdej nocy, za każdym razem. I nie zapomnij o tym, bo straszliwe są konsekwencje dla tych, którzy sprzeciwiają się własnej naturze. Zapomnij o ucztach i mieleniu ozorem, do szczęścia wystarcza tylko kropla krwi. - Uśmiechnęła się delikatnie, tak, że tylko jeden z kącików podnosi się do góry.
- Wystrzegaj się słońca i ognia, od teraz to one są twym największym wrogiem. O ile w pochmurny dzień nic ci nie będzie, o tyle w słoneczny... Nie zostanie z ciebie nic poza popiołem. - Będąc wampirem, introdukcję mieli już za sobą. Nowe życia dawało ciekawe możliwości, także ograniczenia. Samo usposobienie już uległo przeinaczeniu, Crux czuł, iż nie jest dawnym sobą. Ma umysł drapieżnika, łowcy, dla niego życie - czy też egzystencja, jak wolą mówić wampiry - to jedno wielkie polowanie. Usłyszał tak wiele, a z pewnością jeszcze więcej chciałby się dowiedzieć od stworzycielki.

Spoiler:

Re: Tunel z Irios

36
Początek całej przemiany był dość przyjemny. Do czasu... jak zwykle.
Jeśli ktoś kiedykolwiek chciałby się mnie zapytać jak to jest być ugryzionym przez wampira, to już objaśniam- weźcie sobie młotek, dwa gwoździe, a następnie korzystając z pomocy osoby trzeciej, wbijcie je sobie w nadgarstek na głębokość ponad półtorej centymetra. I nie patrzcie tak na mnie. To na prawdę cholernie boli.
Do tego stopnia, że pierwsze kilka sekund wyję z bólu, a na oczy wstępuje mi szara mgła pozbawiona kolorów. Zupełnie jakbym na moment Zapadł się w jezioro chmur. Wyjście następuje jednak bardzo szybko w momencie gdy uświadamiam sobie, że rozdarta rana na ręce zdołała się już zasklepić.
Jest to równie niepokojące co i przynoszące ulgę... w mordę króla! Nigdy więcej!
A jednak czuję, że coś uległo zmianie. Coś, to znaczy wewnątrz mnie. Pewne, dotychczasowe uczucia uleciały jakby spuszczono je ze mnie. Racjonalne myślenie choć dalej mi towarzyszące, zostało lekko przytłumione silnym, pierwotnym instynktem nakazującym odczuwać głód.
"No to nieźle... paździochy wypasające swe owce po zmierzchu, drżyjcie i rozpaczajcie!"
Resztka człowieczeństwa jaka we mnie pozostała, walczyła dalej. W zasadzie, jeśli mam być szczery, mam nadzieję, że kiedyś wygra. Nawet pomimo dziwnej, chorej więzi z wampiryczną kobietą.
- Koniec uczt i mielenia ozorem?- podjąłem nieprzytomnym głosem- Ale mam nadzieję, że nic nie zabroni mi wypić wina? To byłoby trochę smutne gdybym poza krwią nie mógł sobie golnąć.
Przez cały czas próbowałem nadrabiać miną i humorem ale wierzcie mi, mili moi. Nie było mi do śmiechu i czułem, że będę potrzebował wielu dni aby zrozumieć na co właściwie przystałem.
- Pani... ta więź... czuję jakbym był z Tobą spokrewniony od dłuższego czasu. Czy to normalne? Czy są inne wampiry takie jak my? Gdzie mogę się udać aby znaleźć schronienie? Wskażesz mi drogę do wyjścia z Irios?
Zasypałem Anabell licznymi pytaniami, które nie dawały mi spokoju.
Obrazek

Re: Tunel z Irios

37
Delikatne dłonie pani Anabell właśnie obejmują sękate palce czarownika. Uważne smyrania paluszka o palec zdają się malować liryczne uniesienia. Jak wynika z odczuwanych doznań, rządzą nimi rodzinne koligacje. Przeto żeńska strona podnosi rękę, tę samą, którą niedawno kąsała. Powoli przyciąga ją do siebie, aż natrafi na policzek. Sterowana, powoli ociera się o twarz. Nie tylko policzek, lecz także kąciki ust, uszko a nawet nos. - Od tego momentu- zazgrzytała- łączy nas więcej niż śniączka mogłaby sobie wyśnić. W twoich żyłach- odsłoniła rękaw, aby oboje spojrzeli na bliznę po ukąszeniu- płynie moja krew. Nosisz ją w sobie, wypełnia całego ciebie- każde słowo wypowiadała bardzo powoli, ale nie nużąco, ciekawie- Jestem częścią ciebie, toteż ty jesteś częścią mojego bytu lub niebytu- spauzowała na chwilę, oczy zatracone w pustce wędrowały gdzieś daleko, żeby po otrząśnięciu głową powrócić. - Związałeś swój los ze mną, więc nie obawiaj się. Csiii, skarbie. Cichutko. Odpowiedzi już idą- podniosła wolną rękę, za sprawą której wskazuje sprawcę zamieszania- ołtarz. - Setki lat temu, kiedy kombinacja słońca i opadów dawała temu regionowi dostatek, przybyliśmy do wzrastającego w dobrobycie regionu. Ludzie lęgli się tu niczym dzikie zające, dlatego i nam pokarmu nie brakowało. Uśmiechnęła się sama do siebie, wspominając- Polowania po zmierzchu, czyhanie na traktach przed miastem, odwiedzanie okolicznych wiosek lub zagarnianie przechodniów w ciemne uliczki. Taaak- przeciągnęła- to były krwawe czasy. Tyle że nie trwały długo. Mieszczanie plotkowali, wieści o zaginionych niosły się w świat. Na zachód- posmutniała- z zachodu przyszli oni. Zakonnicy zainteresowali się sprawą, uknuli intrygę. Zniszczyli ciała, lecz nigdy nie unicestwili ducha. Głęboko pod ziemią zaklęli nasze duchy, a ciała rozwieźli po świecie. Poza moim naturalnie. Materia rozpadła się do kości, ale wystarczyły one, żebym wróciła. Wróciłam dzięki tobie. Śmiertelnik mógł wkroczyć w krąg, jaki zaklął inny śmiertelny. Artefakt, którym się posłużyłeś miał wielką moc. Wyczułam to od początku, w innym wypadku musiałbyś umrzeć, pamiętasz przecież ostrzeżenie. Na wspomnienie miasta Irios mina nieco zrzedła- Irios, tak miasto. Musimy wydostać się na powierzchnię, resztę usłyszysz po drodze. W trakcie zawracania, Crux czuł jak pokonuje tę samą trasę po raz kolejny. Jednakże tym razem szło mu to o wiele szybciej. Jako wampir przebiera nogami jak szalony. W dodatku pani Anabell prowadzi nieco odmiennymi ścieżkami. Mówiąc oględniej, trasa częściowo powieliła się. W połowie obrali inny korytarz, w którym brakowało światła i cywilizacji. Był on zlepkiem gliny, która w każdym momencie mogła się osunąć i zatopić wampiry. - To jedyne ziemne rozgałęzienie od sakirowskiego tunelu. Nie jestem pewna, gdzie ono prowadzi. Mniemam, iż z dala od miasta, bo pod tupotem ludzkich trzewików ten kanał już dawno by się zawalił- pociągnęła go za rękę, tak żeby przyspieszył. - Wracając do innych. Jesteśmy, ale podzieleni i ukryci. Nie znam wielu wampirów, bo niewielu przeżyło. Widziałeś jak z wrót wydobyły się cztery inne dusze, to z pewnością moi towarzysze. Lecz pal licho wie, gdzie te dzienne szczury skryły ich mogiły. Mogą być wszędzie! Uprzedzając twą ciekawość. Wiesz dlaczego jest nas tak mało? - Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała- Niedługo osobiście tego doświadczysz. Młode wampiry są nad wyraz podatne na światło i ogień. Często nie potrafią przeczekać, zatem nie dożywają wiecznej starości. Wodzą Cię już instynkty, wodzą. Jesteś zwierzęciem, polującym łowcą nocy. Kiedyś byłeś myślącym człowiekiem i nie zatracaj tego, bo bez zdrowego rozsądku zaraz wpadniesz w niepowołane ręce. A schronienie jest jedno, ale o tym później. Gdzie teraz?
Stanęła Anabell, przytrzymując brodę jak rasowy erudyta. Byli pod ziemią, nad nimi powierzchnia. Ona zastanawiała się nad wyjściem, gdyż tunel kurczył się, tym samym uniemożliwiając swobodne przemieszczanie.

Re: Tunel z Irios

38
Wraz z dotykiem wampirzycy poczułem dreszcz przebiegający po moich plecach niczym chłodny, poranny powiew. Tak chłodny, że gdybym nadal był zwykłym śmiertelnikiem, zapewne musiałbym z wrażenia nakryć się grubym płaszczem. W tym przypadku jednak organizm był tak zobojętniały, iż mimo dawnych jego nawyków, na skórę nie wstąpiły nawet najmniejsze ciarki. Dziwne- to trochę tak, jakby wejść do zimnej wody na około godzinę i wyjść z gładkimi dłońmi. Chrzanić. Na poznanie swojej nowej anatomii oraz nawyków ciała miałem całą wieczność. Pieszczoty Anabell przyjąłem z należnym spokojem, niemniej
Uważnie wysłuchałem słów wampirzycy starając się puścić określenie "skarbie" mimo uszu. Nie lubiłem gdy ktoś okazywał nadmiar czułości w słowach czy czynie, a już zwłaszcza gdy łączył jedno z drugim. Trzeba wam bowiem wiedzieć, mili moi, że wasz pokorny sługa nieszczególnie lubił gdy go dotykają co za życia zwykłego śmiertelnika okazywałem dość dosadnie. Nawet jeśli dotykała mnie piękna kobieta.
Mimo to zdzierżyłem wszelkie gesty kobiety gdyż zależało mi na tym, by skupić się na konkretach i opuścić te katakumby możliwie szybko jak tylko było to możliwe. Historia wampirów była bardzo ciekawa ale również na swój sposób smutna. Czułem ten smutek nawet w żyłach, płynący razem z nową krwią pompowaną przez sczerniałe serce. Wieczne łowy, idealne warunki do życia, korzystanie z egzystencji pełnymi garściami przerwane przez bandę nadgorliwców z pochodniami, płytowymi zbrojami oraz imieniem ich pana na ustach. Swoją drogą ciekawe jak dawno temu te wydarzenia musiały mieć miejsce, skoro gość, którego znalazłem całkiem na początku swej wędrówki przez kanały również musiał mieć swoje lata ginąc jako poborowy... Widocznie tutejsze wampiry musiały istnieć w murach Irios od wielu wieków, skoro do przybycia inkwizycji bezkarnie napadały na przyjezdnych. Tylko właśnie, czym jest "kilka wieków" dla kogoś kto żyje wiecznie? No, wyłączmy młode durnoty mające problem z przystosowaniem do nowej drogi życia. Jak wynikało z opowieści Anabell, często zakończonej pod ciężkim klapkiem złotej tarczy słońca, które wyraźnie nie lubiło jak w ciągu dnia coś je szczypało w jaja.
Po drodze minęliśmy kilka znajomych korytarzy i w głębi ducha plułem sobie w brodę za to, że musiałem trafić akurat na taką, a nie inną ścieżkę prowadzącą do ołtarza. Pomijając to, jedna kwestia nie dawała mi spokoju.
- Wspominałem Ci już wcześniej, że jestem poszukiwaczem wiedzy tajemnej. Czy Ci pozostali również są magami? Byliby w stanie mnie czegoś nauczyć albo pomóc w tych poszukiwaniach?
Nim nadeszła odpowiedź, stanęliśmy. Wyglądało na to, że dalsza droga nie miała sensu. Korytarz zwężał gwałtownie, tym samym uniemożliwiając normalne przejście. Chyba, że na klęczkach.
- Nie obraź się ale jako dzieciak zawsze sądziłem, iż wampiry potrafią przybierać formę mgły albo kształty nietoperza. Czy obecna sytuacja oznacza, że trafiliśmy właśnie w ślepy zaułek?-Spytałem znowu, choć wiedziałem jaka będzie odpowiedź na drugie pytanie. A przynajmniej się domyślałem.
- Gdybym dysponował odpowiednimi czarami, poszerzyłbym ten ten tunel jakimś zaklęciem ofensywnym ale nie ma takiej opcji. To zbyt niebezpieczne. Znam za to pewien rytuał, mogący nam pomóc w odnalezieniu drogi na zewnątrz. Przy jego odprawieniu będę potrzebował jednak Twojej pomocy i... jakiegoś katalizatora magicznego słabszej jakości, najlepiej w formie sypkiej. Wnioskuję jednak, że nie masz przy sobie czegoś takiego.
Rzekłem, przy czym zgarbiłem się przed wejściem do ciaśniejszego odcinka drogi próbując dojrzeć czy jest sens się tędy przeciskać.
Obrazek

Re: Tunel z Irios

39
Słowo odtrącone, jak nadciągający pocisk przez tarcze. Zero posłuchu ze strony niedoszłego maga. Pomimo tego Lady Anabell wciąż wyczekiwała odpowiedzi. Wciąż utrzymywała pozę erudyty z głową opartą na prawej dłoni, która z kolei była podtrzymywana przez lewą kończynę. Zamiast konkretnej treści odnośnie uwolnienia się, z ust młodego krwiopijcy sunie się pytanie o wiedzę tajemną oraz pozostałe dusze, jakie uwolniono po przełamaniu zakonnej klątwy. Anabell ochoczo zareagowała na jego słowa, na tyle intensywnie, że w mig skierowała myślicielski wzrok na kruczowłosego.
- Czekorana majtere, sam der morse- wycedziła nieprzyjemne, gdy z oczu emanował gniew. Z oczu, teraz dzikich, przekrwionych oraz złowrogich. - Kowe roumr, rado re sontara.
Nie miał pojęcia z jakiej mowy zasięgnął języka, ale nie był on żadnym z mu znanych. W gruncie rzeczy znał tylko jeden... Ten był warkotliwy, donośny i cuchnął posmakiem wojny. Nieważne, co powiedziała prastara wampirka, z pewnością było to coś niemiłego, co miało na celu skarcić lub zatkać usta mężczyźnie. Dziwnym trafem wzmianka o reszcie oraz magii, zirytowała blondynkę.
Mężczyzna pojął w chwili nieprzyjemnej, że żal ciągnąć temat, toteż przeszedł do bardziej palących kwestii. Kwestii wydostania się z tunelu. Wspomina nieco o możliwości dematerializacji, jednakże wymaga ona zasilania w formie sypkiego katalizatora. Tych zaś pod dostatkiem jest w Srebrnym Forcie i na uczelniach. Słusznie mniemał Crux, iż Lady nie posiada na wyposażeniu wspomnianego proszku. W ogóle była ona tylko w białej sukni, bardziej przypominającej owinięte prześcieradło, na szyi wisiał jej sporej wielkości medalion. Przez dłuższą chwilę milczeli lirycznie, aż wampirzyca postanowiła skomentować zmyślny plan.
- Nie, nie mam katalizatora. I na nic zda się twa magia- dodała z przekąsem. W tym samym czasie dłoń, niczym błyskawica, wzbija się w górę. Wprost na gliniane sufit, ochoczo rozsadzając okoliczny piach. Ziemia drży, a na wampiry zsypuje się fala mokrego błota, przemielona z czerwoną gliną i chwastami z powierzchni.
- Mądry korzysta z tego, co ma. Nie bawi się na około, bo za zabawę się płaci. - podsumowała swoje poczynania. Od teraz byli brudni i trąciło od nich mokrym psem. Przynajmniej wyjście się znalazło, szkoda tylko, że resztę ziemnego tunelu przykryła opadająca glina. Wampiry zaś raptownie wzniosły się po piasczystym deszu, wychodząc na powierzchnię. Działanie ryzykowne, lecz opłaciło się. Na świeżym powietrzu wita ich mrok, niewiele gwiazd migocze na niebie, a księżyca w ogóle nie widać. Umazani błotem leżą na równie mokrej, co oni, trawie.
Z daleka szło dostrzec płomyki ludzkich okien. Nie wiedzieli gdzie się dokładnie znajdują, tunel mógł prowadzić wszędzie, lecz jedno jest pewne. Muszą szybko zaspokoić głód, dlatego, niczym żywe trupy (brudne i zmarnowane), maszerują wprost do światła latarni.

Re: Tunel z Irios

40
Biegłem.
Biegłem jak oszalały, nie patrząc za siebie, tak samo jak nie patrzałem za siebie, gdy przyszło opuszczać rodzinny dom. Nie zważałem na ból, szok spowodowany rozstaniem z wampirzą matką, czy też pościg jaki zapewne się zacznie, gdy tylko wzejdzie słońce.
Musiałem myśleć i kombinować jak wyjść cało z opresji, ale póki co, na razie po prostu dotarłem do tunelu, do którego wbiegłem bez większego zastanowienia, obierając drogę naprzód. Żadnego skręcania, żadnego zastanawiania. Chłodna kalkulacja i pęd przed siebie.

A gdy tylko uznałem, że mogę odpocząć, gdy tylko mogłem złapać oddech, ledwie powstrzymałem się przed padnięciem na kolana w błotnisty grunt, emanujący obrzydliwym odorem zgnilizny, od którego normalny człowiek już dawno by zwymiotował po przekroczeniu progu kanałów. Oparłem się ręką o wilgotną ścianę tunelu. To co robiłem, nie było w żadnym stopniu normalne.
Płakałem, śmiałem się i wściekałem.
Gorące łzy ściekały po moich bladych policzkach, by zaraz potem wsiąknąć w rękaw ubłoconej szaty podróżnej oraz nagłemu napadowi złości, objawianemu przez walenie pięścią w mur.
Byłem zły na siebie za to, że zostałem magiem. Byłem zły na siebie za to, że rzuciłem majątek ziemski w cholerę, oraz za bezmyślność z jaką przyjąłem na barki "dar" wampiryzmu- chociażby dlatego, iż po raz kolejny z rzędu, zostawiałem na tyłach kogoś, kto był, lub mógł być mi bliski.
Rozpacz po Annabelle trwała niepokojąco krótko. Była gwałtowna, cholernie bolesna i nie pytając o pozwolenie, zniknęła, pochłonięta zapewne przez tę bardziej "ludzką" część mnie, która w jakimś marginalnym, acz odczuwalnym stopniu, musiała gardzić bestiami takimi jak... hm, ja? Na tyle, iż musiałem chwilę przykucnąć, żeby zebrać myśli i zrozumieć kim, a właściwie czym jestem.
Nigdy więcej piwa w karczmie, nigdy więcej tańców oraz hulanek. Tylko wieczne łowy.
Ale czy na pewno? Nie sądziłem, bym kiedykolwiek przemienił się tak, jak to miało miejsce z Charliem. Sama świadomość możliwości transformacji w kogoś takiego, działała na mnie gorzej niż świadomość, że od dzisiaj, a właściwie wczoraj, ogień oraz światło dzienne są moimi najgorszymi wrogami.
To chyba jeszcze nie tak źle ze mną, hm? Tak czy inaczej, jedno było pewne.

Zarówno za życia śmiertelnika, jak również obecnego, byłem pospolitym dupkiem. I dalej zamierzałem zgłębiać nauki magiczne. Zarówno te "dobre" jak i "złe". Bez względu na cenę.

Otarłem twarz z potu i rozejrzałem wokół siebie. Zaraz potem cofnąłem się do rozwidlenia tuneli, gdzie przy wejściu na szlak po prawej, naznaczyłem glif, który przy próbie przekroczenia go, wywoła przeraźliwy wrzask. Pomyślałem bowiem, że jeśli w jakiś sposób zechcę zniechęcić potencjalnego paroba do przejścia tędy, najpewniej spróbują zbadać właśnie ten korytarz w pierwszej kolejności.
Instynkt kazał działać, więc nie stawiałem oporu. Ruszyłem na spotkanie nieznanego, w głównej mierze próbując kierować się węchem. Oczywiście, mieszanina wszelakich odpadków skutecznie to utrudniała, niemniej wychodziłem z założenia, że być może w ten sposób zdołam wychwycić coś, co mnie interesuje. W tym konkretnym przypadku, morze. Zapach soli, ryb, którymi gardziłem. Zapach gnijącego drewna. Kanały w miastach nadmorskich często wyprowadzano wprost do morza. Gdybym zdołał dotrzeć w obręb portu i zabić jakiegoś rybaka, (wszak często łowią nocą) a potem zapakować niepostrzeżenie na statek, byłby to dość spory sukces. Z drugiej strony jednak, czy właśnie ta okolica nie będzie najbardziej strzeżona? Mało który kapitan chciałby wypłynąć na otwarte wody, mając świadomość, że być może właśnie na jego pokładzie czai się wampir, w dodatku władający magią. Nie, szansa na powodzenie marna. Mimo to, warta przemyślenia, bo i czy już właśnie nie byłem w fatalnej sytuacji?

Próbując nie medytować zbyt długo (bo przyznajcie, miejsce ku temu było słabe) ruszyłem tunelem prowadzącym na wprost. Ku przygodzie!

Oby tylko po drodze było coś do jedzenia...
Obrazek

Re: Tunel z Irios

41
Tunel brudny i śmierdzący. Ściany, porośnięte przez różne mchy i porosty, były oblepione grubą warstwą gęstej i ciemnej mazi, która ściekała i kapała do wielkich kałuż z równie cuchnącą quasi-wodą. Nad breją unosiły się różne muchy, komary i inne robactwo, które wzruszyłyby u zamożniejszego mieszczanina żołądkiem. Każdy krok, który zanurzał się w niej, wznosił chmary latających i denerwujących stworzeń. Obsiadały one spocone i przesiąknięte już wonią kanałów ciało, aby wgryźć się w jego skórę. Niesamowite uczucie. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, że każde wbijające się w niego niewielkie narządy owadów, odczuwał ze zdwojoną siłą. Potrafił idealnie zlokalizować, gdzie się znajdowało i zabić je jednym uderzeniem. Miał jednak już dosyć tego miejsca. Wszystko go swędziało. Czuł na sobie całe chmary robactwa, jakby te wybrały sobie go na dom.

Wybrał swój węch za przewodnika po nieprzyjemnych i obcych podziemiach. Na początku, aż go zemdliło, gdy zaciągnął się zatęchłym powierza tego miejsca. Potrafił doskonale opisać woń odchodów, zgnilizny, nieziemski fetor rozkładających się zwłok szczurów, na którym żerowały larwy much. Piekły go oczy. Dopiero za którymś razem zmysł powonienia przyzwyczaił się i był w stanie określić względny kierunek swojej drogi. Przeszedł jeszcze bardzo drugą drogę na wprost, a później minął cztery odgałęzienia. W ostatnim momencie skręcił na prawo w mniejszy tunel.

Krajobraz trochę się zmienił, choć dla zwykłego człowieka byłoby to niezauważalne. Przez gamę nieprzyjemnych zapachów, przedzierała się charakterystyczny słony aromat morza, który pozostawał kryształami na języku. Ściany zaś miejscami były przyprószone wręcz niedostrzegalną białą warstwą soli. Zresztą nawet fakt, że kanał stał się węższy i dostawało się do niego więcej dziur z odpływem, świadczyły o tym, że znalazł się pod miastem.

Pościg zostawił za sobą, choć może już go poszukiwali. Może wpadli w jego pułapkę i dali się oszukać. Nie wiedział jednak co działo się z Anabelle, choć potrafił sobie wyobrazić cierpienie, które doświadczy pod opieką rycerza zakonnego oraz jego przyjaciół z inkwizycji. Nikt by nie chciał znaleźć się w lochach Zakonu Sakira, gdzie nie tylko wyciągano odpowiedzi na głęboko skrywane pytania, ale również „oczyszczano duszę” z wszelkiego grzechu. Czy wampir może odpłacić za swoje grzechy nawet wielkimi katuszami? Z pewnością i tak skończy na stosie każdy z nich.

W pewnym momencie dostrzegł jakieś kształty poruszające się w bocznym tunelu (na lewo). W oddali zaś słyszał czyjeś głosy, szepty i gwizd. Dźwięki jednak odbijały się od sieci korytarzy i nie potrafił określić skąd dobiega hałas. Może dobiegały zewsząd? I co tutaj robili ludzie? Może byli to podobni jemu, którzy byli odmieńcami świata, ukrywając się przed władzą? Gdzieś tam może był również jakiś wampir, który byłby w stanie mu pomóc? Albo już Sakirowcy szykowali na niego pułapkę?

Mógł pójść głównym większym tunelem przed siebie, którym szedł już od kilkunastu minut. Był pewien, że ten zaprowadzi go do portu, a stamtąd będzie prosto wydostać się na świeże powietrze. Nie wiedział jednak jaka jest pora i jak długo siedzi w tych cuchnących podziemiach. Słońce nie służy zbytnio na jego cerę. Mógł również skręcić w lewo, gdzie widział jakieś cienie i sylwetki. Była to węższa i mniejsza część tunelu, która prowadziła pod jakimś budynkiem, gdzie zrzucano odpady i odchody. Mógł również zawrócić i poszukać okrężnej drogi, aby nie narażać siebie na większe niebezpieczeństwo. Jednakże skąd mógł wiedzieć, gdzie było większe ryzyko?

Głód jednak coraz bardziej mu doskwierał. Raz posmakowana krew, stała się wielkim przysmakiem. Pragnął znów zanurzyć kły w delikatnym dziecięcym ciele i zachłysnąć się ciepłym słodkim płynem. Nie wiedział czy bardziej pobudzało go samo osocze, czy wysysanie sił witalnych z beztroskiej i niewinnej istoty. Przemawiający z tyłu głowy instynkt, zwierzęcy głos bestii mieszkającej w niej, nie był głośny. Stłumiony przez logikę Cruxa. Nie przejmował nad nim kontroli tak jak miało to miejsce w posiadłości Rutherdorów. Tej nocy zdążył się już pożywić i nie musiał słuchać się własnej żądzy. Był jednak pewien, że coś w nim przemawiało. Mógł przecież pochwycić w dłonie jednego ze szczurów i byłby w stanie to zrobić w ostateczności, a jednak w jego wyobraźni widział siebie nad zwłokami dziecka. Pobudzało go to niesamowicie.

Re: Tunel z Irios

42
"O kurwa"
"Zostaw mnie ty mały karakanie"
"Ja pierdolę"
"Matko jedyna, gdzie ty wlazł?"
"A to za mamę, która mi mówiła, że jak dorosnę, to zostanę gackiem, który wpierdala brzoskwinie!"

Przez całą drogę węszenia (niezbyt przyjemnego, tak swoją drogą) myślałem jak usprawiedliwić przed sobą to, w jaki sposób potraktowałem wampirzą matkę. Z jednej strony zwierzęca natura czuła pustkę i ból. Coś jak czarna dziura, która nie daje się załatać, mimo iż ten sam instynkt pchnął mnie ku przetrwaniu, oraz temu, żeby ją rzucić w cholerę. Nie miałem wyrzutów sumienia, niemniej byłem wściekły na siebie za lekkomyślność oraz fakt, że nie zabiłem Annabelle nim słudzy Rutherdorda dobrali się do niej z widłami. Tak byłoby lepiej dla nas obojga. Tak byłoby lepiej dla mnie. Cruxa Lowefella, maga. Człowieka.
Pociągnąłem nosem.

"Krwiopijcy...

Inna kwestia. Kim do cholery był Charlie? Zezwierzęcony wampir trzymany w piwnicy domu, mógł stanowić potencjalny, słaby punkt zakonnika. No bo powiedzmy sobie szczerze, jaki inkwizytor trzyma prywatnie magiczne stworzenia pod swoim dachem? A może Charlie był członkiem rodziny, który niefortunnie uległ przemianie i zaślepiony łowca heretyków próbował go odczarować? Tak, niewątpliwie był to słaby punkt, w jaki mogłem kiedyś wymierzyć. Może, jeśli kiedyś dojdzie do epickiej walki (albo jeszcze mniej epickiej rozmowy przez kraty celi w Srebrnym Forcie) to nie omieszkam spytać o to Rutherdorda. Jeśli był taką samą łajzą co jego żona, być może nie rozpłacze się na myśl o wytrzebionej rodzinie. Po drodze sporo myślałem. Myślenie oraz medytacja nad takimi pierdołami jak czyjeś cierpienie sprzyjały utrzymywaniu ludzkiej tożsamości. Zwłaszcza, iż niejeden człowiek zyskiwał sporo satysfakcji gdy dom sąsiada nieoczekiwanie stanął w płomieniach, albo gdy ktoś z sąsiedniej wioski ciężko zachorował. Osiemdziesiąt procent czułoby wielką satysfakcję, a pozostałe dwadzieścia (nie licząc rodziny poszkodowanych) machnęłoby na to ręką, lub w porywach heroizmu, poklepałaby żałobników po ramieniu. Taka już była nasza natura.

I nie kręćcie głowami.
Wiecie, że tak jest.
Wszyscy jesteśmy ignorantami.

I tą cudną puentą zakończyłem mobilną medytację, nic nie wnoszącą do niczyjego życia.

Kontynuowałem wędrówkę przez niegościnne kanały, raz po raz pociągając nosem, doszukując się w pięcioliniach obrzydliwości, przynajmniej jednej nuty, mogącej naprowadzić mnie na pożądany trop.
Podejrzewałem, że noc powoli dobiegała końca, a choć zgromadzone tropy dosyć łatwo mogły mnie doprowadzić do portu, sądziłem, że nierozsądnie będzie przeć na siłę na świat zewnętrzny. Przystanąłem.
Gdy tylko do mych uszu dotarły dziwne dźwięki dochodzące z lewego tunelu, pociągnąłem nosem w tamtą stronę, a moje nozdrza niemal natychmiast zostały spenetrowane przez ostry smród odchodów. Niedaleko musiała być latryna. Może w pobliżu na zewnątrz stała jakaś karczma albo zajazd?

Oczywiście, mogłem poszukać innej drogi, jednakże wiązało się to z utratą czasu, który próbowałem możliwie najlepiej wykorzystywać. Tym bardziej, że pragnienie krwi doskwierało dalej, choć z mniejszą mocą. Wasz pokorny sługa wolał uniknąć ponownego pełgania po ziemi, dlatego należało podjąć decyzję.
Niechętnie, ale jednak, wybrałem tunel po lewej. Kontynuując tułaczkę, starałem się zachowywać możliwie najciszej.
Obrazek

Re: Tunel z Irios

43
Bycie wampirem wyostrza wszystkie zmysły, a wcześniej niedoceniane z nich, okazywały się niezwykle przydatne nie tylko w łowach, ale również przetrwaniu. Wdychając ciężkie od zgnilizny i odchodów powietrze przez usta, aby nie czuć obrzydliwej woni, na jego języku opary pozostawiały kropelki smaków. Nigdy nie zwróciłby na to uwagi, a może nie byłby w stanie wyczuć czegoś, gdyby nie był przeklęty. Słony smak morskiej wody i portu, który mieszał się z męskimi feromonami i adrenaliną, którą wydzielała ich skóra i miały specyficzny posmak. Dołączywszy do tego słyszalne tylko dla niego oddechy i charakterystyczne bicie serca, które zapraszało do skosztowania krwi jego właściciela. Skupiwszy swoją uwagę mógł określić ile ich miej więcej było. Cztery, albo pięć osobnych bębnów bijących w swoich tempach przez pierś. Rytm łowów.

Przekroczył próg tunelu, który następnie przeradzał się w większe pomieszczenie. Szersze, gdzie zlewano wszelkie ścieki z kilku pobliskich pomieszczeń. Powietrze było tu gęstsze i bardziej nieprzyjemne dla nozdrzy. Paliło się tutaj jednak pochodnia, jakby miejsce było często uczęszczanym korytarzem, który łączył zewnętrzną część miasta z jego podziemiami. I właśnie tak było. Na przeciwległej ze ścian, która była obrośnięta obrzydliwymi grzybami i grubą warstwą brudu, znajdowała się równie obrzydliwa drabina, prowadząca na kamienną kładkę, która z pewnością dalej prowadziła do wyjścia na wierzch.

Świat jest plątaniną absurdów i ciągłych sprzeczności, które przybierają postać zupełnych odwrotności, niż można byłoby się po nich spodziewać. Raz jesteś aktorem, a później stajesz się biernym widzem. Raz jesteś zwycięzcą, aby po chwili przyznać się do własnej porażki. Raz jesteś wygłodniałym niedawno przemienionym wampirem, który wybrał się na łowy, a nagle stajesz się ofiarą swoich wyostrzonych zmysłów i wpadasz w jedną z pułapek bandytów.

Crux zanim przekroczył próg dostrzegł w ciemnościach kryjącego się bandytę. Niewysoki w czarnym stroju z krótkimi włosami i czujnymi oczami, które wypatrywały go. Spodziewali się jego wizyty, choć ciężko było stwierdzić skąd. Wymierzoną miał kuszę w stronę wejścia, ale jeszcze go nie widział. Była też możliwość, że nie zamierzał go zabić, a jedynie zobaczyć kim jest i czego tu szuka. Prawdopodobnie znalazł się na terenach, które były kontrolowane przez jakiś gang, a on był nieproszonym gościem. Nie chcieliby przecież zabić przydatnej osoby. Nie byli jednak świadomi, że lepsze byłoby pozbycie się nieznajomego, niż stanie się jego obiadem.

Kolejni dwaj znajdowali się przy ścianie, gdzie wychodził tunel. Mag więc ich nie widział, ale był w stanie wyczuć. Z pewnością przyszykowali mu nieprzyjemne powitanie i wejście do środka spowoduje tylko wpadnięcie w zasadzkę, której nie mógł jednak uniknąć. Za to miał szanse wykorzystać ją na swoją korzyść i przy okazji napełnić spragniony krwi organizm.

Ostatni, którego potrafił zlokalizować na tej niewielkiej przestrzeni, siedział na jakimś stołku, niczym król. Trzymał w dłoniach nóż, którym się bawił i żuł coś w ustach. Był postawny. Niski choć bardzo zbudowany. Przypominał wyrośniętego krasnoluda. Nie miał jednak brody tylko zarost. Głowę miał łysą, a na niej założoną opaskę z jakiegoś ciemno-bordowego materiału. Jego kpiące spojrzenie oczekiwało wampira, choć tak naprawdę nie był świadomy, kto przekroczy próg.

Re: Tunel z Irios

44
Nie będę się użalał nad moim czułym powonieniem.
Nie będę się użalał nad moim czułym powonieniem.
Nie, nie.
...
...
...
Nie.

Przechodząc przez kolejny korytarz, ledwie daję radę oddychać obrzydliwym fetorem, dobiegającym zewsząd (ciężko mi sobie wyobrazić ile kąpieli będę musiał zażyć, by w końcu zedrzeć z siebie odór gnojówki zmieszany z nutą soli morskiej) i zasadniczo na tym mógłbym skończyć swój lament. Gdyby nie kolejne problemy na mej drodze. Nie ma co ukrywać, dość spodziewane, i to w dodatku w takiej formie, w jakiej oczekiwałem, że się objawią.
Przez pierwszych kilka sekund próbuję wytężyć słuch oraz nozdrza, tłumiąc obrzydzenie do otaczającego mnie środowiska.

Każde z tych serc biło swoim rytmem, oddalone ode mnie o parę metrów. Czterech uzbrojonych bandytów. Ale czy na pewno? Zasadniczo, głupie pytanie- no bo kto normalny poza takimi szumowinami siedzi w podziemiach Keronu będąc uzbrojonym po zęby? Podchodzę trochę bliżej, świdrując wzrokiem obraz przede mną. Niewysoki mężczyzna z kuszą. Szybka analiza.
Kusza ma naciąg większy niż łuk. Strzela także pociskami zwanymi bełtami. Bełty bez problemu penetrują zbroje płytowe razem z ich posiadaczami. Nie lubię bełtów. Kuszy również.
Nieco na tyłach daję radę dostrzec również jakiegoś amanta bawiącego się nożem. Zupełnie jak wsiowe baby, co strugały kartofle na obiad. Był jednak barczysty, a to oznaczało, że nie mogłem go lekceważyć.
Gościa na czatach również. Ani też pozostałych dwóch, którzy cholera wie, jak byli uzbrojeni.

Sądząc po obecnej sytuacji, głupio byłoby teraz się cofnąć. Odwrócony plecami, mogę oberwać pociskiem między łopatki- wszak widać po minie wartownika, że musieli już słyszeć moje kroki. Profilaktyczny strzał był nieunikniony. Jeżeli rzucę zaklęcie bojowe, mogę nie trafić. Była też trzecia opcja, równie wątpliwa, acz teoretycznie dająca największe szanse powodzenia. Mogłem spróbować wywołać zamieszanie, które mogłoby zdezorientować całą czwórkę. Tylko jak?
Czając się w ciemnościach, odszedłem aż pod wilgotną ścianę i przyklęknąłem, uważnie obserwując każdy ruch obwiesia z kuszą. Patrzałem i inkantowałem. Cicho, długo oraz cierpliwie- w pełni skupiony na celu.

"Jesteś kolejnym wytworem patologii. Małym, nędznym robakiem, którego spłodzili w slumsach na obrzeżach miasta, albo który był regularnie bity przez ojca, pozbawiony wsparcia. A może spłodził Cię ktoś z dziewką służebną, wyrzucając na ulicę oraz pozwalając byś zgnił wśród biedoty, nie wiedząc nic o własnych korzeniach? A może matka nadstawiała dupy wsiowym chłoptasiom żebyś mógł pod wieczór wepchnąć podpłomyka do swojej szczerbatej gęby nie bacząc na to, że i tak dręczony jesteś szkorbutem i próchnicą? To nieistotne, bo jesteś nikim. Kolejnym odpadem, który odpowiednio rzucony na ziemię, w końcu obróci się w niwecz, robiąc za nawóz dla istot o ważniejszym przeznaczeniu. Ty i Twoje życie nie macie sensu. Trzymasz narzędzie, które wcześniej ukradłeś, lub zabrałeś od trupa znalezionego w kanałach. Wiem to, bo taki nędzarz jak Ty, nigdy nie mógłby liczyć na podobny wydatek, a i tak cud, że masz co na siebie włożyć, i że znalazłeś ludzi znoszących Twoje towarzystwo. W najlepszym wypadku, jesteś po prostu kolejnym alkoholikiem, który wymarzył sobie karierę wielkiego zbója. Wiemy to obydwaj. Wiemy to, bo jesteś świadom swojej żałosnej ścieżki donikąd. Skończ to. Skończ ze sobą, a Twoje cierpienia dobiegną końca. Tak, na to masz moje słowo."

Myślałem- ilekroć myśli te płynęły, pozwoliłem by zawarta w nich odraza oraz nienawiść do życia ludzkiego, przelały się w czarę wypełnioną magiczną energią. Gdy proces dobiegł końca, napiąłem mentalną nić między umysłem moim a ofiary, rzucając na nią czar.
Jaki miał być efekt? Cóż, na pewno nie do końca przewidywalny. Ofiara mogła zacząć krzyczeć w histerii, rzucać się na ziemi, wydrapywać sobie skórę na ciele- a posiadając broń? Może nawet pociąć się lub zabić? A może potencjalny oponent po prostu zacznie panikować i strzeli na ślepo w ciemność? Pewności mieć nie mogłem, ale najpewniej było to lepsze niż próba wbiegnięcia do środka z zaklęciem ofensywnym na ustach.
Spoiler:
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”