Re: „Stary Topór”

46
Karczmarz wyglądał na miłego pana. Od nadmiaru smrodu dał dyla w stronę okna zostawiając go sam na sam z krasnoludem. Sam przybytek był dość przytulny poza jedną wadą każdego przybytku. Posiadał dach, który odcinał go od nieba.

-Dzięki za uczynność - powiedział do pleców starzec. -Wątpię, czy ma pan pomarańczę w komróce. Gdyby tak było, to nie trzymałby ich pan w komórce ze śmieciami, gdyż to owoc jest godny króli!

Nawet gdyby był trzydzieści lat młodszy nie oddałby serca kobiecie. Jego kochanką była droga, a miłością kompot. Szukał dla siebie celu w życiu, a zrobienie kompotu z pomarańczy wydawało się dość dobrym pomysłem.
Krasnal nie wzbudzał zaufania, jednak warto było się trzymać nadziei, że doprowadzi go do owocu nazwanego na cześć koloru.
- Bardzo dobry kompot tu robicie - skłamał Tahu. - Dlatego pana browarek. - Mały brodacz zaczął czkać. Wbił zamglone spojrzenie w piersi karczmarki, wydłubując sobie coś z ucha. Gdy dostał kufel uśmiechnął się chciwie i mrugnął do starca.
-Zwą mnie Tahu. Jestem podróżnikiem i księgowym Powiedz mi, nim się napijesz jaka jest pomarańcza? Okrągła jak jabłko? Mała jak jagoda? Słodka jak gruszka? Czy rośnie w ziemi jak ziemniaki? Czy próbowałeś pomarańczowego kompotu? Musi mi pan wszystko opowiedzieć.

Oparł się o miedziany pręt wsłuchując się w słowa pijanego krasnoluda.

Re: „Stary Topór”

47
Tahu miał obecnie co porabiać. W odróżnieniu od większości nieboraków z szerokiego świata, on znalazł swe przeznaczenie w poszukiwaniu nieznanego owocu. Nie interesowała go żadna rzecz ponad to. Pomarańczowa mania zdawała się siedzieć na dnie starczego serducha i z wolna zmieniać się w dziwną chorobę. Niezłomność, a może ostateczność, kazała Sakiewowi wchodzić w knowania z krasnoludem zza kontuaru. Choć ta brodata osoba nie budziła w nim szacunku, to w przekonaniu siwca uchodziła za nosiciela nadziei – bohatera dzierżącego smaczne pomarańcze. Samu krasnoludowi ewidentnie nie zależało na takich honorach, on musiał zadbać o dostarczanie swoim trzewiom powietrza i przełamać wreszcie czkawkę. A udało mu się to właśnie z pomocą naszego Taha. Patrząc na postawione przed sobą piwo, które zostało przecież zamówione przez wiadomego staruszka, brodaczem wstrząsnęło wzruszenie. Ta nieoczekiwana fala uczuć spowodowała za to małe zapowietrzenie, na dobre kończące niechciane czkanie.

Czereśnie! — powiedziała karczmareczka wesoło w odzewie na nieszczerą pochwałę Sakiewa. Dziewka chciała pewno dać znać z czego składa się sączona przez starucha nalewka, choć wcale nie smakowała ona jak rzeczone, krwawoczerwone, z drzew pochodzące owoce. Radość dziewczęcia zmalała na widok uratowanego krasnoluda. Niewinna panna wolała bowiem zboczonego brodacza duszącego się niż męczącego swą zbereźną gadaniną. A ten, skoro miał w ręce browar i nie dokuczała mu suchość w ustach, machał ozorem bez zażenowania.

Ha, czołem, Tahu! — zawarczał hulaka z animuszem i to wcale zrozumiale, bowiem bez mamrotania. — Jestem Swarosz z Domu Żelaza, wędrowna studnia nauk oraz, proszę ciebie, poszukiwacz skarbów. Zwiedziłem ćwierć świata i skosztowałem trunków z wielu bimbrowni. W obławie za przednim winem dotarłem nawet na samiuśkie południe, do — krasnolud zacharczał pokazowo — Wielkiego Królestwa Wysp Archipelagu! Tam właśnie, druhu, rosną sobie pomarańcze...

Dokładnie tak — kontynuował po zanurzeniu się w piwsku. — Są one, nomen omen, pomarańczowe i do tego cholernie kwaśne. Zbiera się je z drzew? Nie wiem, może. Ja widziałem te małe draństwa na na stoisku, zerwane do, no wiesz, przehandlowania. Zmartwię cię może, ale to nie są wcale smaczne owoce. Wziąłem sobie kęsa i aż mną zatrzęsło. Takie to niedobre!

Bo nie obrałeś ze skórek... — powiedziała cicho dziewka stercząca wciąż za ladą.

Co? — przerwał Swarosz. — Coś mówiłeś, Tahu?

Re: „Stary Topór”

48
Tahu musiał wierzyć na słowo krasnalowi. Archipelag był odległym miejscem, ale droga była nauczycielką, a cel nagrodą. Nie potrafił przestać się uśmiechać. Znalazł cel. Soczysty owoc, którego należy obrać wpierw ze skórki znajdował się tak daleko. Ile rzeczy nauczy się w trakcie podróży. Starzec zaczął przebierać nogami. Powstrzymał się ostatkiem sił przed ucałowaniem brodacza i karczmarki. Najprościej będzie nająć się na statku jako mag pogody. Będzie nadymał żagle i odpędzał złe chmury. Potem do jakiegoś większego miasta Archipelagu i na farmę pomarańczy. Stary czarodziej klasnął w dłonie. Niekontrolowany podmuch wiatru magii zgasił świecznik i potargał czuprynę.
-Wspaniale! Cudownie! Zatem jutro rano wyruszam na Archipelag w poszukiwaniu tego owocu. Zrobię najlepszy kompot świata. Ludzie będą piszczeć na samą myśl o spróbowaniu! Proszę o pokój. Wyruszam z samego rana.

Wieczór spędził na rozmowie i picu kompotu. Dowiedział się trochę o krasnoludzkim stylu życia. O tym jak bardzo lubią piwo i hulanki(przynajmniej Swarosz). Gdy zrobiło się już ciemno wymknął się na zewnątrz popatrzeć w gwiazdy. Chciał ich dosięgnąć za pomocą swojej mocy. Były znacznie wyżej niż chmury i widziały od nich znacznie więcej. Gdy spadały na ziemię pozostawiały po sobie ogromne blizny. Pokręcił się trochę po okolicy po czym wyszeptał wiadomość do swego mistrza.
- Jestem w Zachodniej Prowincji. Poszukuję pomarańczy. Jutro ruszam w stronę Archipelagu.

Re: „Stary Topór”

49
Tahu miał to do siebie, że dość często sobie wrzeszczał – zarówno w smutku oraz radości. Choć wiosen miał na karku niemało, nie zanosiło się na to, że zostanie niemową i wrzeszczeć przestanie. Również teraz, na nową wieść o pomarańczach, nie szczędząc sobie trudu – zahuczał donośnie, zwracając na swą skromną osobę zainteresowanie zebranego w karczemce środowiska. Jakaś niewidoczna persona zawarczała doń złorzecząc oraz prosząc o ciszę. Jak ostatnio, ktoś wstał bezcelowo od stołu i schował się zań zaraz, miast orka widząc rozochoconego starca. Sakiew zastanawiał się nad nowinami od krasnoluda siorbiąc wolno czereśniową naleweczkę. Pomocna, wciąż uśmiechnięta szeroko dziewka zabrała odeń srebro, a w zamian dała siwcowi klucz do pomieszczenia na parterze. Niemała, umeblowana izba pasowała Tahowi akuratnie. Przecież nie raz i nie dwa zdarzało mu się nocować w lesie bądź na pastwisku. Owleczone betami łoże oraz misa z niebrudną wodą to w mniemaniu tak doświadczonego człowieka dostatnia ustawność.

Ha! Słusznie, słusznie! Ja też ruszam na dniach — powiedział Swarosz na moment przed osuszeniem browara. — Do zobaczenia na trakcie, strzeż się problemów i niechże cię nic nie zwiedzie na manowce! Jak będziesz miał ochotę na zabawę albo szukanie skarbów — brodacz z mlaśnięciem oderwał dzban od ust — wiesz do kogo uderzać.

U nas zawsze dostanie pan kwaterę i coś na ząb — dodała dziewuszka.

Tahu natomiast nie chciał wcale skarbów, zabaw ani nawet żarcia. On wolał pomarańcze.

Wieczorem staruszek oddawał się temu, co od zawsze sprawiało mu uciechę. Poza sączeniem owocowego soczku Sakiewowi odskocznię od trudu dnia codziennego dawało patrzenie w bezkresną toń czarnonocnego nieba. Prowadząc nieco pozarozumowe rozważania na temat brawurowości słonecznego rodzeństwa oraz zakresu swoich czarów – nasz bohater podróżował w sferze marzeń. A na koniec, zanim nadeszło wieczorne zimno a on udał do łoża, do zrobienia została jedna rzecz. Zawiadomienie mentora.

Poranek ziewał jeszcze beztrosko, a Tahu z tobołami na barkach maszerował zabłoconą dróżką w kierunku zachodnim. To tam pomarańczowe słonko miało zanurkować za pewien czas i to tam miało drzemać aż do wtórego brzasku. Dodatkowo, to tam Sakiew miał znaleźć port – a w nim statek. Ścieżka, na którą udało mu się dostać bez problemu, wiodła w stronę Srebrnego Fortu. Ponieważ siwca czekała teraz wielodniowa wędrówka, samodzielnie musiał orzec gdzie stanie, zanim zbierze się w dalszą robinsonadę.

(S)Tahu zdecydował, że teraz uda się tu: http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=22 ... 647#p26647

Re: „Stary Topór”

50
Spoiler:
Nowy, potencjalny cel podróży wymagał przygotowań. Brenna nie miała wyboru. Jeśli razem z Zahrą miały udać się do Meriandos w pościg za kuroliszkiem, należało przed podróżą uzupełnić zapasy. Szczęśliwie, bandyci jakich spotkały w ruinach, nie sprawiali problemów, a wręcz leżeli nieprzytomnie, co dawało nawet spore pole do manewrów- między innymi, do opuszczenia obozowiska cichcem.
"Stary Topór" ujrzały jeszcze przed południem, nim słońce zaczęło stawać w zenicie. Był więc ranek... Przed gospodą krzątał się właściciel, który właśnie zamiatał zalegający na ganku kurz. Z daleka skinął głową obydwu przybyłym, uśmiechając się przy tym nieco nieprzytomnie. Widać, wczoraj musiała być sroga biesiada. Budynek o tej porze wręcz zachęcał do odwiedzin. Tynkowane ściany świeciły w porannym blasku złotej tarczy słońca, a ogrom budowli potęgował uczucie jakby gość nie wchodził do zajazdu, lecz ogromnej willi kupieckiej. W miarę jak się zbliżały, karczmarz zwalniał tempo pracy, aż w końcu podpierając głowę prawą ręką i opierając się lewą o miotłę, zapytał:
- W czym panienkom usłużyć?
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”