Re: Trakt Oros - Srebrny fort.

46
Gdy tylko ork zbliżył się do osady, posłyszał nawołujące się dźwięki. Zapewne osadnicy, jak ocenił po wzrostach zbliżających się osobników, byli to ludzie. Patrząc się z ciekawością, oblegli go półkolem, a jeden z nich wyszedł do przodu i przemówił, zdradzając głosem lekkie zdenerwowanie

- Kim jesteście, dziwny przybyszu? Czegóż chcecie od naszej osady? Miodu wam trza, smoły na wymianę? My pohandlujem z chęcią, spokojny lud z nas, zwady ni szukamy.
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Trakt Oros - Srebrny fort.

47
Kolejne upierdliwe kroki zbliżały go do wioski ukazującej swój sielankowy - nieco prymitywny jak na północ klimat. Wraz z mijaniem kolejnych oznak cywilizacji zaniepokojony usłyszał nawołujących się wzajemnie chłopów, którzy zeszli się chyba z całej okolicy. Olbrzym zmuszony został zatrzymać się przed kordonem szarej masy. Gdzie widły i pochodnie buraki zawszone? Zapytał w myślach zaskoczony, że komitet powitalny zapomniał o prezentach gościnnych, które zwykli mu wręczać na prowincji.
- Nic we mnie ciekawego nieznajomy, nazywam się Brasdir i borykam się od dwóch dni z ranami, które mnie wykańczają... - urwał wskazując dłonią złamane ramię, zakrwawioną odzież i opatrzoną po partyzancku ranę. - Potrzebuję jedynie pomocy cyrulika bądź medyka kogokolwiek, kto może mi pomóc wykaraskać się z obrażeń... Po gościńcu wałęsają się apostaci i magowie-renegaci, których usiłowałem powstrzymać... - Ponownie urwał zerkając spod swego kaptura nie zagłębiając się w dalszą historię chcąc w ten sposób sprawdzić czy przykuł ich uwagę... Niemniej jednak warto było uprzedzić prostych ludzi o czyhającym niebezpieczeństwie w okolicy. Czarnooki rzeczywiście wierzył, że walczył z renegatami, bandytami, apostatami, ścierwem, które instynktownie wyczuł... Nie mógł obojętnie przejść obok takiego warcholstwa. Taka była w rzeczywistości jego motywacja z poprzedniego dnia i fakt jak skończył utwierdzał go w słuszności swych działań... Szkoda, że tylko ja poległem. Dopowiedział przybity w myślach starając się wyjść jak najpozytywniej. Wszak potrzebował pomocy, a zwady - podobnie jak wieśniacy nie szukał. Żałował, tylko że to zwykli ludzie... Miał nadzieję w końcu zobaczyć prawdziwych niziołków, o których tyle słyszał w rodzinnych stronach.
Głos Mówiony - Miecze - Odzież - Powarkiwania, ryk, skowyt itp

Re: Trakt Oros - Srebrny fort.

48
Tłum zaszemrał nieco, słysząc o czarodzieju renegacie. Rozmówca orka, najwidoczniej starszy wioski, rozpoczął konsultacje z resztą kołtunów, które niejednokrotnie przerywane były wybuchami złości czy też drobnym rękoczynami. Najwidoczniej ci chłopi byli prymitywami nawet w porównaniu do innych chłopów. W końcu ożywiona dyskusja się zakończyła, a sołtys, wypchnięty na zewnątrz półkola ponowne przemówił.

- No, także my z gospodarzymi ustalli, że wy na parę dni ostać tu możecie, rany podleczyć. Ino zapłacić musicie, w złocie albo w robocie, jak wolicie. Co wy na to, Brasdirze, hę? Cyrulika my mamy, Josef tam z pogranycza wiosky mułom kły naprawia i świniaki ne raz łatał, to i z wami se rade da.
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Trakt Oros - Srebrny fort.

49
Cierpliwie czeka aż wioskowa rada dojdzie do konsensusu w między czasie rozglądając się na boki w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Niemniej jednak odpowiedź trochę go zaskoczyła, tym bardziej, że mylili cyrulika z świniopasem. Co za prymitywny kraj... Westchnął bezradnie ciesząc się przynajmniej z tego, że otrzyma jakąkolwiek pomoc.
- W robocie dobry człowieku... Prowadźcie do tego Josefa jeśliś łaskaw - chciałbym jak najszybciej się wykurować.
Głos Mówiony - Miecze - Odzież - Powarkiwania, ryk, skowyt itp

Re: Trakt Oros - Srebrny fort.

50
Tłuszcza, trzymając się nieco na dystans, poprowadziła orka do chaty Josefa. Jedyne co zdążył poczuć ork to ciepło, po czym stracił przytomność.

* * *
Brasdir obudził się. Ręka nie bolała już tak bardzo, a i wyraźnie czuł że krwawienie ustało. Był jednak kompletnie nagi i miał niejasne przeczucie, iż coś jest nie tak. Pomacał się ręką po brzuchu i syknął z bólu. Skóra była rozcięta od mostka po krocze. Na dodatek paskudnie zszyta. Ktoś tu zbyt wczuł się w rolę chirurga... Drzwi skrzypnęły i wraz z lodowatym podmuchem do ziemianki wkroczył dość groteskowy człowiek. Pełen blizn, utykał wyraźnie na jedną nogę, na dodatek ubrany był w czerwony fartuch. Choć... fartuch był jednak biały, to krew barwiła go na taki kolor. Świeża, zapewne pochodząca z samego orka. Postać przemówiła, wyraźnie sepleniąc.

- Nono, fo ja fidze, do zdrofia fracacie fybciej jak myflalem. Jeftem Jofef, felczer. Muficie jeszcze ze dwa dni leżeć, cobyfcie ozdrofieli. No, pięknie się goi, piękne... Jak famopoczucie?
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Trakt Oros - Srebrny fort.

51
Obudziwszy się nieco obolały rozejrzał się dookoła dostrzegając typowe wnętrze dla prymitywnej chłopskiej chaty. Oczy wybałuszył widząc, że jest nagi a na dodatek, kiedy zobaczył paskudnie zszytą... Ranę?
- Komuś ręką drgnęła... - Ironizował niezbyt zadowolony, bo, o ile dobrze pamiętał to rana nie była tak wielka, a na dodatek nie krwawił w okolicach krocza. Albo jegomość to partacz albo jestem twardszy niż przypuszczałem. Pomyślał szczerze zaskoczony, iż nie wyleciały mu wszystkie bebechy, kiedy rana była jeszcze otwarta. Mógł zatem powiedzieć, że to największa doznana rana w jego mizernym życiu. Ni zowąd w drzwiach stanął jego niedoszły cyrulik, który wyglądał jakby dopiero co obrabiał świnie w rzeźni. Waligóra zmarszczył brwi dostrzegając jak beznadziejne to porównanie było.
- Gnaty całe, dumy i tak nie miałem zbyt wiele, więc z grubsza wszystko gra... Brakuje mi tylko szmaty do zasłonięcia rzyci. - Rzekł wymownie dając do zrozumienia, że wietrzenie bioder niezbyt mu odpowiada. Ot drobny tyk po dawnej niewolniczej przeszłości... Zwykle takie rzeczy stosowano w ramach upokorzenia, więc robił się nerwowy w stroju Adama.
- Ja zwę się Brasdir dobry Panie, długo już tutaj dogorywam? Co, to w ogóle za miejsce? - Przedstawił się zadając przy okazji kilka ważkich dla siebie na ten moment pytań. Seplenienie Jofefa nie przeszkadzało mu zbytnio, choć w głowie mężczyzny zaczynał się utrwalać obraz zacofanego kraju ludzi.
Głos Mówiony - Miecze - Odzież - Powarkiwania, ryk, skowyt itp

Re: Trakt Oros - Srebrny fort.

52
- A, niedługo, godzina nie minie jak operować facząłem. Jak fas obaczyłem, to nie mogłem się poffymać aby do frodka nie fajrzeć, fiecie, w tych ftronach takich jak fy fę często nie fidzi. I fa to mi dziękować finniście, bo obaczyłem jak to fasza nerka fkamieniałofci dostała. To fam na fińską fymieniłem. Trzeba było ubić biedne ftfoszenie, bo już mi się nerki pokończyły, ale człofiek... lub ork to coś faszniejsze od swfieszont. Ubrania nie doftaniecie, bo ruszać przez cały dzień to nafet kuśką nie możecie. A jutro to i niefiele fiencej. Uleżeć się musi. - rzekł, i położył na Brasdira koc, uprzednio przykrywając ranę na brzuchu lnianą szmatką.

- Wioska nasza to Ffofne Farfie. Naffa fmieszna, ale za to fłasna. Będziem dla fas mieć robotę, ale jeno fyfdrofiejcie. Przyda fię nam fojennik taki jak fy.
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Trakt Oros - Srebrny fort.

53
- Żebyś, to wiedział przed czym ja się czasem hamuje. - Odparł poddenerwowany na myśl, że ktoś grzebał mu w bebechach. Kiedy usłyszał, że odebrano mu nerkę z powodu "fpfpfpf", bo tyle zrozumiał zrobiło mu się nieco słabo. Nawet jego brunatna cera zrobiła się jakby bledsza, a czarne ślepia zaświeciły jak perełki.
- Szczęściarz ze mnie khy khy. - Wyglądało to jakby miał zaraz się rozpłakać, choć było to zwyczajne lamentowanie. Ja tu sczeznę z tej niedoli... Psia jucha niech mnie ktoś dobije. Przejechał sobie ręką po twarzy ścierając pot, który się na niej pojawił.
- Nie żebym kwestionował Twoje metody, ale tacy południowcy jak ja preferują magię uzdrowicielską, alchemię do urwiej nędzy! Teraz jak ktoś będzie nazywał mnie świnią to wcale nie będzie odbiegał od prawdy. - Zaśmiał się przygnieciony ciężarem tej sytuacji. I tak nie miał sił, by uciec z wrzaskiem z tego wariatkowa, więc cóż innego mógł począć.
- Nie nazywaj mnie orkiem... Zielonoskórego żeś człowieku na oczy nie widział skoroś mnie do niego porównuje. Możesz mnie zwać mieszańcem, a nawet abominacją, ale kategorycznie nie sparszywiałym orkiem. - Uniósł się wyrazie rozgniewany, gdyż nie cierpiał orków a kojarzył ich wyłącznie z niewolniczym panami... Szczęście w nieszczęściu - wina o Panie wina!.
- Do czego wam potrzebny wojak, jeśli można wiedzieć? - zapytał obracając głowę na drugą stronę starając się już nie myśleć o seplenieniu mężczyzny.
Głos Mówiony - Miecze - Odzież - Powarkiwania, ryk, skowyt itp

Re: Trakt Oros - Srebrny fort.

54
Przestawszy myśleć o seplenieniu, Brasdir zdołał wyłowić czystą mowę z ust Igora.
- To jak widać półnoć bardziej zaawansowana, gdyż nie tylko na magii się opiera, hyhy. Alchemii też się na Tobie nastosowałem, Brasdirze. Ty myslisz że łatwo było takiego giganta uśpić, aby go pokroić i nastawić.

Wojak nam potrzebny, bo w okolicy czupakubr grasuje. Trza go ubić, bo zwierzęta nam we wsi podjada. I leży grzecznie a nie się unosi, bo rany się otworzą. Coś jeszcze za pytanie ma czy spać nareszcie pójdzie?
- zapytał rzeczowo zfastrygowany facet.
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Trakt Oros - Srebrny fort.

55
Wywrócił oczami darując sobie tłumaczenie, że stracił przytomność od ubytku krwi i tego, że łażenie z otwartymi ranami jest dużo bardziej uciążliwe niżeli ich łatanie. Zresztą nie był świńskim cyrulikiem, więc nie zamierzał się wymądrzać.
- Zostawcie postęp dla siebie, jeśli łaska. - Wycedził jedynie zniechęcony tym "postępem" preferując szybką i sprawną magię uzdrawiającą oraz specyfiki uzdrawiające. Usłyszawszy o potworze wydął wargi ze zdziwienia, gdyż nigdy nie słyszał o takim zwierzęciu.
- Spać pójdzie. - Odparł szorstko obracając głowę na drugą stronę i starając się zmrużyć oczy.
Głos Mówiony - Miecze - Odzież - Powarkiwania, ryk, skowyt itp

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

56
Pielgrzymi.
Pomimo licznych zagrożeń, co roku w Irios przybywały ich setki, jeśli nie tysiące. Pokutnicy, bijący się za grzechy, skruszeni grzesznicy, szukający w oceanie zła tej jednej, jedynej liny, która została im rzucona przez Pana, lub tacy, którzy liczyli, że długa wędrówka z domu do lokalnej świątyni zmyje z nich wszelkie winy, a wśród znajomych przysporzy szacunku.
Szli więc zbitymi grupami, często nieuzbrojeni, z marnymi zapasami żywności, za to z ogromną ilością złota oraz własnoręcznie wykonanych świętych symboli czy podarków, które rzekomo miały posiadać nadzwyczajne moce. Za nie tak dawnych czasów tak zwanej "wiecznej zimy" wystarczał mróz albo choroba, by takiego pokutnika wykończyć, a wówczas miejscowi bandyci nie musieli nawet sięgać po broń. Pieniądze leżały na ziemi.
Ta epoka jednak minęła, a zakon wykorzystawszy pełne sakiewki ludzi z różnych zakątków świata postanowił zaoferować im ochronę w zamian za niewielki datek, w ten sposób pozbywając się problemu zarówno napadów, jak i różnych, innych nieprzewidzianych przygód, których każdy wolałby uniknąć, gdyby zapomniał zabrać z domu miecza po ojcu, czy tam po dziadku... wuju?
Nieważne.

Tutaj też zaczyna się nasza opowieść, pośród szemrzących konarów rozłożystych drzew, których korony przysłaniały błękit nieba i skutecznie chroniły przed gorącą tarczą słońca, zsyłającego promienie światła na ziemię. Co za ironia... rycerze światłości szukający osłony w cieniu. Ale mogli się pocieszać, że nie tylko oni, bo przecież szli również z grupą dziesięciu knechtów- z których każdy dzierżył miecz, gizarmę, i w zależności od predyspozycji pawęż, niewielki puklerz, czy też kuszę. Szli w szyku rozproszonym, każdy czujny i z twarzą zwróconą w innym kierunku. W środku formacji szła kolumna ludzi powracających z pielgrzymki oraz dwóch jeźdźców- rycerzy. Jeden sędziwy, z brodą sięgającą niemal do brzucha, zakuty w pełną zbroję płytową, drugi zaś młodszy, którzy bystrymi oczyma spoglądał przez szczeliny hełmu na drogę przed nimi.

Jako, że sędziwy paladyn Glenn Hawkmoore był już bliski odejścia na emeryturę, zdecydował się towarzyszyć swojemu wychowankowi w jego pierwszej, a swojej ostatniej misji, celem odprowadzenia pielgrzymujących do bezpiecznego odcinka traktu. Nim wyruszyliście, mistrz poprosił Cię abyś spakował swoje rzeczy i stawił się na dziedzińcu z samego rana. Byłeś podekscytowany, bo i powiedzmy sobie szczerze- co mogło być mniej chlubiące od faktu, iż marzenia jakie sobie postawiliśmy, w końcu stają przed nami otworem? No cóż, faktem jest, iż trzeba uważać czego sobie życzymy.
Pierwsza przygoda Verghaza nie okazała się tak brawurowa, jak mógłby to sobie wyobrazić młody rycerz. Pomimo przyjemnego szelestu leśnego runa i ochrony przed dojmującym gorącem, śmierdziało, wokół panował hałas unoszący się w powietrzu kurz, a zbroja płytowa mimo dobrej ochron również ważyła, ciążąc na ramionach młodzieńca. Czy się tym przejął? Może trochę, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo.
- Jeszcze półtorej mili przez ten cholerny las- mruknął starszy paladyn, jadący tuż obok początkującego rycerza. Zaraz potem sięgnął do kulbaki i pociągnął łyk zimnej wody z manierki. Zaraz potem wyciągnął rękę z naczyniem do Verghaza.
- Trzymaj.
Obrazek

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

57
Ludzki i zwierzęcy smród siłą wdzierał się w nozdrza Verghaza. Przeważnie był rad ze swych ostrych zmysłów, lecz sytuacje takie jak ta zmieniały jego nastawienie. Próbował się przed nim bronić, przystawiając do nosa rękawicę, lecz niewiele to dawało. Mniejszym utrapieniem był harmider i kurz, do których przywykł dzięki latom treningu na zakonnych dziedzińcach i placach, zawsze pełnych wojowników i ludzi, którzy dopiero pragnęli nimi zostać. Stal naciskała na jego ramiona, lecz uczucie te zamiast przeszkadzać, dodawało mu otuchy i chęci do działania. Było dla niego tym, czym powrót do domu i rodziny po godzinach ciężkiej pracy dla zwykłych ludzi. Doznanie te pogłębił tylko znajomy głos. Odwrócił głowę w kierunku jego źródła i wytarł pot z czoła. Wyciągnął dłoń po oferowaną manierkę.
- Chętnie - odpowiedział, siląc się na uśmiech.
Uniósł naczynie, wlewając w siebie płyn. Zimna ciecz przyjemnie go orzeźwiła. Gdy skończył, oddał Glennowi jego własność ze skinieniem głowy.
- Myślisz, że ci ludzie rzeczywiście musieli nas wynajmować? Możemy natrafić na jakieś problemy?

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

58
Glenn Hawkmoore przez dłuższą chwilę nie odpowiadał na pytanie młodego rycerza. Jechali teraz stępem, na tyle wolnym, że Verghaz mógł dokładnie wyliczyć, w którym momencie Wroniec postawi kopyto i w jakim miejscu.
W końcu musieli jakoś dostosować tempo koni do całej grupy pielgrzymów oraz zbrojnych, których nie było jeszcze stać na własnego wierzchowca. Paladyn odrobinę zmarkotniał, ale nie budziło to w młodziku większych podejrzeń. Mistrz po prostu taki już był. Sentymentalny i milczący, zazwyczaj ważący swoje słowa na szali ostrożniej, aniżeli złoto.
- Myślę, że bez nas nie daliby rady nawet spokojnie opuścić miasta, a co dopiero dotrzeć bezpiecznie do domu, bez ryzyka, że po drodze nie zostaliby napadnięci przez jakiegoś potwora. Widzisz aby byli uzbrojeni? Nie. Ale zapłacili, a skoro to zrobili, z pewnością musi być powód. Pamiętaj, Verghazie, nigdy nic nie dzieje się bez przyczyny. A jak dzieje źle, to najczęściej gniewne słowa padają właśnie w stronę nieba.
Sędziwe oblicze wzniosło spojrzenie błękitnych ślepi wprost ku chmurom, które z początku ledwie dostrzegalne zza kurtyny koron drzew, sprawiały teraz wrażenie coraz gęstszych i ciemniejszych, aż w końcu zaczęły przysłaniać samo słońce.
Mimo to, nadal było bardzo ciepło, a choć poczucie obowiązku samo w sobie dodawało swoistej otuchy, droga przed naszymi bohaterami była długa, a jeszcze dłuższa przed tymi, którzy szli pieszo.
Tam i ówdzie spośród tłumu pielgrzymów dało się dosłyszeć markotne westchnięcia. Łatwo narzekać, gdy idzie się pod ochroną zbrojnych.
Tymczasem, Wroniec zarżał niespokojnie, co spowodowało, że Verghaz musiał spędzić chwilę, by okiełznać spłoszonego rumaka.
Rycerz choć młody, był już oswojony z wierzchowcem i wiedział, że ciężko jest go wystraszyć. Koń został przystosowany do hałasu i harmidru bitwy. Mało co było go w stanie wystraszyć, czy też wytrącić z równowagi.
- Wszystko w porządku?
Paladyn posłał młodzieńcowi zmartwione spojrzenie. W między czasie rzucił kątem oka na flanki oraz za siebie. Dalej towarzyszył im szelest drzew, oraz subtelne śpiewy ptaków dochodzące z oddali.
Okolica była spokojna.
Obrazek

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

59
Rycerz zastanowił się nad słowami Hawkmoora. Wiele od niego przejął, lecz sentymentalizm się do tego nie zaliczał. Skwitował słowa paladyna milczeniem. Usłyszawszy za sobą narzekania, rzucił przelotne spojrzenie na winowajców, co o mało nie skończyło się dla niego upadkiem, gdy Wroniec gwałtownie szarpnął umięśnioną szyją. Verghaz przysunął twarz do pyska zwierzęcia, szepcąc mu do ucha, w próbie uspokojenia go. Na pytanie zatroskanego mistrza odpowiedział tylko skinieniem głowy i udawanie beztroskim machnięciem dłoni.
- Coś się stało, mały? - Zapytał, jakby naprawdę oczekiwał odpowiedzi od konia. To dziwne... Wolał rozmawiać ze zwierzętami, niż z innymi ludźmi. Ich przynajmniej nie musiał próbować rozgryźć, były proste i wyraźnie dawały do zrozumienia, czego oczekują. W tym wypadku jednak Wroniec nie dał łatwej odpowiedzi, dalej tylko gwałtownie wyrzucając z nozdrzy powietrze.

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

60
Koń w miarę procesu uspokajania wierzgnął jeszcze, raz czy drugi, niemniej dzięki wprawnej ręce oraz wyczuciu Verghaza, zwierzę wróciło do stępa.
Mimo to, młodzieniec widział i czuł niepokój Wrońca, który rósł z każdą kolejną, szarą chmurą, dołączającą do floty innych, teraz całkowicie zakrywających niebo.
W połączeniu z cieniem rzucanym przez puszczę, dało to efekt półmroku, kładącego swój kałdun zarówno na pielgrzymów, jak i zbrojną grupę zakonu. Niewzruszeni, podróżnicy kontynuowali marsz, choć coraz więcej znaków na niebie oraz ziemi, wieszczyło coś niedobrego.

Większość drogi przebyli w milczeniu, ogarnięci nicością, która na samym początku zdawała się tętnić życiem. Teraz serce puszczy sprawiało wrażenie zgaszonego, pozbawionego chęci pompowania naturalnej energii. Było martwe.
Ciemność potężniała, zbrojni idący po bokach kolumny, zaczęli czujniej się rozglądać, okazując tym samym zniecierpliwienie, ale i pewną obawę. Sami, w samym środku lasu, wystawieni jak na tacy.
Piechur w kapalinie idący po lewej od Verghaza, dobył lekkiej kuszy. Naciągnął cięciwę, szukając punktu zaczepienia, a gdy urządzenie kliknęło, nałożył nań opierzony bełt z kutym grotem.
Niebawem, chmury przybrały barwę szarości graniczącej z granatem, a kilka chwil później, młody rycerz mógł usłyszeć jak pierwsza, samotna kropla uderza o dzwon jego barbuty. Nieśmiałe kryształki nieba, z początku niewinnie muskające pancerz, z czasem zaczęły dokazywać coraz bardziej, przedzierając się przez troskliwe ramiona drzew.

"Brzdęk..."

"Brzdęk, brzdęk..."

"Brzdęk, brzdęk, brzdęk..."

"sszszszszsz....KSZSZSZSZSZ!!!"

Ulewa rozpadała się na dobre, bębniąc o hełmy, mocząc ubrania i denerwując pielgrzymów.
Zaskakujące, że kilkadziesiąt metrów przed nimi mogli jeszcze cokolwiek zobaczyć. Ano, właśnie.
Z końskiego grzbietu łatwiej obserwować otoczenie, toteż nasz młody bohater dostrzegł w końcu w oddali ludzki kształt. Sylwetkę majaczącą na tle lasu. Nieruchomą oraz ewidentnie stojącą na drodze pochodu. Glenn niemal odruchowo wzniósł rękę, dają znak pozostałym, by się zatrzymali, co też uczynili.
Pytanie- co zrobi Verghaz?
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”