Re: Trakt Oros - Srebrny fort

61
Gdy w końcu udało mu się uspokoić zwierze, Verghaz odetchnął z ulgą. O co mogło chodzić Wrońcowi? Przecież nigdy nie panikował, był nauczony i przyzwyczajony do hałasu bitwy. Zwyczajne pogorszenie pogody nie zmieniłoby tak spokojnego konia w kłębek nerwów.
Z każdą sekundą las stawał się coraz posępniejszy. Humory wędrowców również ulegały pogorszeniu. Widząc podenerwowanych wojaków, świeży rycerz zacisnął dłoń na trzonku buzdyganu. Potomek Corvusów zerkał to za siebie, to na mistrza, szukając na jego twarzy oznak niepokoju. Przestał dopiero, gdy pierwsze krople uderzyły z brzdękiem o jego hełm, który zadziałał jak miniaturowy dzwon z głową rycerza w środku.
Zaklął w myślach, po czym sam siebie zbeształ za brak uwagi. Od teraz planował skupiać się na misji: ochronie klientów, a nie wchodzeniu w głowy ich, swojego nauczyciela a nawet cholernego konia. Wyprostował się w siodle i patrzył przed siebie. Wtedy ujrzał to, co znajdywało się przed kolumną. "To" może być pewnym niedopowiedzeniem, bowiem postać miała kształt ludzki.
- Mistrzu, widzisz, co stoi na naszej drodze?
Zadając pytanie, sięgnął przez ramię i zacisnął dłoń na kolbie zaufanej kuszy. Szybkim i pewnym ruchem przerzucił ją przed siebie i naciągnął cięciwę za pomocą kołowrotka. Umieścił łowiecki bełt w łożu i uniósł broń przed siebie.

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

62
Otoczenie było coraz mniej przychylne podróżnikom. Deszcz, mimo, iż silny, teraz dopiero wezbrał, przyzywając na pomoc fioletową wiązkę pioruna, który niczym cięcie pijanego chirurga, przebiegł po puchatych brzuszyskach chmur, uderzając gdzieś w sinej dali. Najpierw był błysk, a niedługo po nim, ogłuszający huk, zakrawający o początek trzęsienia ziemi.
O tak, tylko tego teraz brakowało, a jednak pewne granice zostały osiągnięte. Duszne powietrze ustąpiło miejsca zimnemu powiewowi, który mimo iż kojący, to w połączeniu z mokrymi ubraniami oraz rynsztunkiem powodował, że całość oblepiała ciało rycerza, zwiększając wagę odzienia o ciężar nasiąkłej wody. Uczucie zupełnie nie mające znaczenia w walce, a jednak strasznie irytujące. Zwłaszcza w podróży przez ciemny las, który w przeciągu kilkuset uderzeń serca (co, zasadniczo, jest niewielkim przedziałem czasowym) zaczyna dawać wszystkim gościom do zrozumienia, że skończyła się baraninka i na stole zostało samo niedobre zielsko, którego nikt nie chce.

Niespokojni, spoglądali przed siebie, ale z tj odległości ciężko było ocenić kim tak na prawdę jest nieznajomy. Kilku pozostałych knechtów również dobyło broni dystansowej, napinając kusze i łuki, otoczyli ciasnym kołem stłumionych pielgrzymów.
Ktoś nerwowy nie wytrzymał.
- Panie, co mamy robić?!
Krzyknął zbrojny, czekając na reakcję Glenna i Verghaza.

Starszy paladyn objawiał zdecydowanie mniej emocji. Był spokojny, a jego twarz wyzuta ze wszelkich emocji, pozostawała nieodgadnioną maską, nawet w kolejnej godzinie próby.

- To pułapka. Albo próba polegająca na wmówieniu nam, że jesteśmy otoczeni i nie mamy szans. Typowe dla małych grup zbrojnych. Albo głupców, którym życie niemiłe. Sądzę, że powinniśmy przekonać tego durnia do rozmo...
Któryś ze zbrojnych stojących całkiem na przedzie, nacisnął spust swojej kuszy. Być może przypadkowo, być może intencjonalnie.
- Nie strzelać idioci! NIE STRZELAĆ!
Ryknął Glenn Hawkmoore, patrząc bezradnie jak mały, okuty pocisk przelatuje przez nieskończoną kurtynę ulewy.
Z oddali rozległo się głośny odgłos charakterystyczny dla grotu przeszywającego ludzkie ciało. Pod wpływem impetu uderzenia, nieznany osobnik drgnął nieznacznie, lecz dalej stał w swej niezmiennej pozie. Stary paladyn zamilkł. Jedyne co mogło pomóc w identyfikacji potencjalnego napastnika, to podejście bliżej...
Lub... no właśnie, co?
Obrazek

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

63
Wzdrygnął się na dźwięk gromu, przeszywającego powietrze, lecz nawet to nie zmusiło go do opuszczenia wzroku z nieznajomego. Cięższy ekwipunek kusił go do zdjęcia płaszcza, lecz wizja zardzewiałej zbroi skutecznie go od tego odwiodła. Zamiast tego wziął głęboki oddech, wpuszczając do płuc świeże, zimne powietrze. Jak dobrze...
Po krzyku podwładnego, poczekał aż Hawkmoore dokończy swoją teorię. Może i miał rację, ale Verghazowi coś tu nie pasowało. Wtedy jeden z kuszników wypuścił bełt. Rycerz zaklął, w myślach nazywając głupiego żołnierza znacznie gorzej, niż właśnie zrobił to jego nauczyciel. W geście dezaprobaty pokręcił głową, która zastygła w bezruchu, gdy postać ledwo drgnęła po zostaniu przebitą bełtem.
- Opuścić kusze i łuki! W deszczu tylko je zniszczycie! - Krzyknął w stronę żołnierzy, po czym zwrócił się do Glenna. - Manekin?
Verghaz miał przeczucie, że to nie była zwykła pułapka. Wszystko na to wskazywało, ale te uporczywe drapanie z tyłu głowy nie pozwalało mu tak myśleć. Nie czekając na odpowiedź mistrza, zmusił konia do ruchu w kierunku podejrzanej postaci. Gestem ręki kazał pozostałym czekać. Sam dalej unosił kuszę, która różniła się od własności jego mniej zamożnych podwładnych: jej cięciwa była stalowa, przez co nie groziło jej zerwanie z powodu zamoczenia.
Jego serce przyśpieszało z każdym uderzeniem kopyta o grunt. Jeśli to rzeczywiście była pułapka, jego pierwsza misja mogła okazać się też ostatnią. Jeśli nie miał do czynienia z człowiekiem, co podpowiadał mu cichy głosik z tyłu głowy... Problem był jeszcze większy.
- Unieś ręce nad siebie, a nic ci się nie stanie! - Próbował przekrzyczeć szum deszczu i świst wichury.
Wiedział już, że kusza na niewiele się zda, lecz zawsze była jakimś, lepszym lub gorszym, zabezpieczeniem. Zagryzł zęby, czekając na dalszy rozwój wypadków. Niech się dzieje wola Bogów...

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

64
Ciężka pogoda dokazywała dalej, choć z większym rozmachem, siepiąc i uderzając, spuszczając ze smyczy wściekłe ogary w postaci błyskawic. Niepewność rosła, ilekroć kordon stał w miejscu, przedłużając swój postój w wątpliwej pozycji. Wściekły paladyn poparł krzykiem rozkaz mistrza, gromko przekrzykując nieprzychylne wichry i dojmujący szelest tysięcy koron drzew.

Knechci choć niechętnie, usłuchali, wszak co miał do powiedzenia szeregowy piechur, poza zwyczajowym "tak jest"? Żołnierze opuścili łuki i kusze, lecz nie do końca przekonani słowami rycerza, pozostawili broń nabitą, czekając z niepokojem na rozwój wydarzeń.
Verghaz podjął wiążącą decyzję- wyjechał tajemniczej postaci naprzeciw, trzymając napiętą kuszę o stalowej cięciwie. Powoli, stępa, czuł jak serce podchodzi mu do gardła, aż w końcu, kiedy wzrok jego oczu mógł przejrzeć deszczową kurtynę na tyle, by rozpoznać przeciwnika, zobaczył to.

Trup był obdarty ze skóry i nabity na włócznię, która wcześniej wsparta o ziemię pod kątem czterdziestu pięciu stopni, podtrzymywała gnijące truchło. Zapewne kark musiał również być czymś przyszpilony, by głowa stała prosto, lecz rycerz nie zamierzał tego sprawdzać. Dla lepszej niepoznaki, na oskórowane okrutnie ciało, nałożono podarte lniane szaty, a u pasa przewieszono zardzewiały miecz. Nic dziwnego, że tak wyglądająca kukła, z daleka łudząco przypominała człowieka. Wcześniej wystrzelony pocisk trafił prosto w lewy bark.
Nie to było jednak najważniejsze. Na szyi nieboszczyka zawieszona została prosta, drewniana tabliczka zbita z lipowych desek. Przekaz na niej zawarty, został spisany dość pospiesznie z pomocą węgla drzewnego.

Przyszedłem po ciebie, gnoju.

Słowa proste, typowe dla wsiowych prostaków. Rozejrzawszy się po okolicy, obróciłeś głowę w stronę cofających się towarzyszy podróży. Na ich czele niestrudzenie stał Glenn Hawkmoore. Tym razem jego twarz nie miała już takiego bezinteresownego charakteru. Machnął ręką w stronę młodzika, aby natychmiast wracał. Uderzyła błyskawica.
Jeden z knechtów stojących u boku starego rycerza, nagle zachwiał się, jakby tknięty niewidzialnym palcem, po czym odwrócił w stronę oddalonego od reszty młodzika. Będący tam pielgrzymi jeszcze przez chwilę nic nie zauważyli, ponieważ oczy wszystkich, skierowane były na Verghaza.
A jego zaś... na sterczący z szyi żołnierza stalowy bełt.
Spod kolczego oplotu kapalinu zbrojnego, siknęła karmazynowa posoka. Przed wyzionięciem ducha próbował coś powiedzieć, ale nim to nastąpiło, upadł twarzą w błoto. Gdzieś z oddali zaśpiewał drewniany gwizdek. Pogoda nie pozwalała rozeznać skąd.
Rozległ się alarm. Zbrojni zacieśnili krąg, wystawiając przed siebie wysokie pawęże, a zza całunu burzy zaczęły nadlatywać kolejne pociski.
Kilku pielgrzymów zaczęło wrzeszczeć rozpaczliwie o pomoc, a obstawa robiła co tylko mogła, by nie dopuścić do nich nieprzyjacielskich grotów strzał oraz bełtów. Kolejny z żołnierzy oberwał, choć w ramię.
Brzdęk. Glenn Hawkmoore dostał strzałą, ale naramiennik zbroi poskutkował tym, że odleciała z niemym furkotem, odbijając się głośnym rykoszetem.

Verghaz był oddzielony od grupy, a to czyniło go wystawionym na ostrzał. Kilka metrów od niego śmignął opierzony promień pocisku, który z cichym jękiem utknął w pniu jednego z pobliskich drzew.
Burza wezbrała na sile. Bitewny chaos zdawał się ogarniać całą puszczę.
Z ciemności wychynęły ludzkie sylwetki. Brzęknęło żelastwo. A młodzieniec był wokół tego sam, i kompletnie zagubiony.

Niespodziewanie, zza martwej kukły, a z naprzeciwka rycerza, wychynęła masywna postać. Wysoki mąż, który samym wzrostem niemal dorównywał rycerzowi dosiadającego konia. W dłoniach dzierżył ogromny, utytłany zaschnięta juchą miecz. Twarz zakrywała mu przyłbica salady. Gotycka zbroja brzęczała groźnie z każdym jego krokiem, wygniatając w gruncie ślady podkutych butów. Był jakieś osiem metrów od Verghaza i przez chwilę zmierzał doń powolnym krokiem, aż nagle przyspieszył, ruszając z szarżą wprost na paladyna.
Obrazek

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

65
Przyszedłem po ciebie, gnoju.

Na Sakira... Rycerz obrócił się w stronę kolumny pielgrzymów. Gdy ujrzał konającego żołnierza, skrzywił się i był gotów do krzyku.
Pułapka - słowo kołatało w jego głowie, jakby oświadczając mu o porażce, którą była jego tragiczna pomyłka. Wysoki odgłos gwizdka zwiastował tylko gwałtowne pogorszenie sytuacji.
- Bronić pielgrzymów! Bronić pielgrzymów! - krzyczał w stronę pozostałych.
Robili co mogli, zamykając klientów w ściśniętym kręgu. Ich pawęże powstrzymywały nadlatujące pociski przed zrobieniem z nich makabrycznych imitacji jeży. Verghaz poczuł paskudne ukłucie w trzewiach, gdy ujrzał nadlatujący w stronę Glenna pocisk. Rozpacz wdzierała się do jego głowy, szponami i zębami przebijając się przez warstwy trzeźwego osądu i stoicyzmu. Została brutalnie odparta, gdy pocisk odbił się bezpiecznie od naramiennika paladyna. Uczeń odetchnął z ulgą, lecz było na to zdecydowanie zbyt wcześnie. Prawdziwa walko dopiero się zaczynała.
Coś ze świstem przecięło powietrze kilka metrów obok. Bełt lub strzała. Cholera! Był samotnym celem, który napastnicy mogli zlikwidować równie łatwo, co stado wilków rannego i porzuconego przez stado jelenia.
Pioruny i deszcz przybrały na sile i intensywności. Pozorny chaos bitwy, do którego przyzwyczajano go od zawsze, na dobre roznosił się po całej okolicy. Ujrzawszy pierwszy wyłaniający się z puszczy cień, Verghaz wypuścił w jego kierunku zabójczy bełt, po czym szybkim ruchem przypiął kuszę do siodła Wrońca za pomocą skórzanego pasa. I tak nie zdąży ponownie naciągnąć kuszy. Teraz musiał po prostu jak najszybciej dostać się do kolumny, teraz zbitej w pancerny krąg.
Plan legł w gruzach zanim rycerz zdążył się go w ogóle podjąć. Wroniec parsknął i ponownie tego dnia szarpnął niespokojnie szyją. W porę ostrzegło to Verghaza przed nadchodzącym niebezpieczeństwem: gigantem wychodzącym zza obdartych ze skóry zwłok. Widząc go, natychmiast sięgnął bo buzdygan. Mimo iż przeciwnik odziany był w pełną płytową zbroję, to on miał przewagę w formie wierzchowca i broni, która skutecznie radziła sobie z ciężkimi pancerzami. Wbił pięty w boki zwierzęcia, zmuszając go do szybkiego minięcia wroga z prawej flanki. Kilka stóp przed kontaktem, zsunął się lekko w jego stronę i wziął szeroki zamach. Uderzył poziomo na wysokości szpary wzrokowej, wykorzystując ciężar głowicy i pęd konia. Taki cios zwaliłby z nóg nawet pędzącego szarorożca.

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

66
Kolejne pioruny, ciężkie i twarde niczym grochy krople wody, bitewna zawierucha. Zza zasłony drzew oraz bujnej roślinności, pofrunęły kolejne pociski, niezdarnie ale jednak, znajdujące luki w szyku spanikowanych zbrojnych, sięgające nieuzbrojonych pielgrzymów, tnące powietrze żelaznymi grotami oraz ostrymi lotkami.

Zakonnik robił co mógł, aby wyjść z opresji. Odetchnięcie, głęboki oddech, kolejne odetchnięcie. Wypuszczenie z ust białej chmury gorącej pary. Ziemia zadudniła pod kopytami Wrońca.
Młody rycerz wystrzelił z kuszy niemal na oślep, wszak ulewa, wszechobecna wrzawa oraz mrok puszczy skutecznie utrudniały celowanie. A mimo to... trafił. Bo oto jeden z cieni na tle ponurego krajobrazu wyrzucił ramiona wysoko w górę, puszczając spod barku przeciągły strumień karmazynowej posoki.

Pozostał jednak jeszcze jeden problem.
Zaraz potem Verghaz chowa kuszę i rusza do szaleńczego ataku na olbrzyma z dwuręcznym mieczem.
Szarża z buzdyganem często stanowiła skuteczną formę zarówno ofensywy, jak i obrony. Mało który pancerz był w stanie przetrzymać natarcie ciężkim obuchem, zwłaszcza wyposażonym w ostre lotki, na których jeszcze długo po uderzeniu pozostawały kawałki rozerwanej tkanki mózgowej. Dlatego mimo, iż broń ta stanowiła rzadkość w porównaniu do "normy" jaką stanowił miecz lub włócznia, to nadal budziła respekt... niestety nie przed tym, z kim miał się teraz zetrzeć nasz bohater.
Wykorzystując swój wzrost oraz nadnaturalną długość ramion, olbrzym zamiast atakować, wyczekał aż młodzieniec podjedzie bliżej, a gdy tylko wykonał zamach z grzbietu konia, pochwycił go za przedramię, wyrwał z siodła i cisnął dwa metry za siebie prosto w spróchniałe drzewo, które pod wpływem przyjęcia na siebie takiej masy, złamało się w pół, rozsypując wkoło chmurę drzazg. Zaraz potem Sakirowiec przeturlał się jeszcze trzy razy, omal nie gubiąc po drodze hełmu, zapiętego na solidny trok.
Szczęśliwie dla Verghaza, pancerz całkowicie ochronił go od obrażeń, sprawiając, że mógł poczuć się najwyżej lekko poturbowany.

Napastnik ściągnął z głowy żelazny hełm i cisnął go w bok. Odwrócił się przodem do naszego bohatera, stając plecami do bitewnej zawieruchy, na powrót dobywając zardzewiałej, dwuręcznej klingi.
Obrazek
Obrazek

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

67
Wcześniej obecna w młodym rycerzu pewność siebie uleciała gwałtownie, gdy olbrzym zacisnął okute w żelazo palce na jego przedramieniu. Podobnie wszelkie powietrze, dotąd znajdujące się w jego płucach, podczas uderzenia w drzewo. Jakimś sposobem jego ciało je połamało, wzbudzając burzę próchna i drzazg, i pędziło dalej, koziołkując jak szmaciana lalka.

Co za siła! Nie... Po prostu wykorzystał jego pęd... Prawda? - Pomyślał, gdy obolałe ciało w końcu się zatrzymało.
Verghaz był już pewny, że nie ma do czynienia ze zwyczajnym przeciwnikiem. Żelazny gigant przed nim nie był po prostu jakimś osiłkiem, któremu trafiła się gotycka zbroja, a wyśmienitym wojownikiem, całkowicie na nią zasługującym. W końcu podniósł się ciężko, dziękując Sakirowi, że jego zbroja wytrzymała zderzenia z naturą. Pociągnął za rzemień przy szyi, poprawiając krzywo trzymającą się barbutę. Wtedy właśnie ujrzał swojego wroga w całej okazałości. Bez hełmu. Zakonnik zamarł, nie wiedząc, czy ze strachu, czy prędzej podniecenia. To na to przygotowywał się od blisko trzech dekad. Kilka kroków przed rycerzem stał nieumarły, którego przerażająca aura została tylko pogłębiona przez panoramę bitwy, toczącej się za jego plecami.

Verghaz wyrównał oddech po upadku. Zbierał myśli. Analizował możliwe scenariusze. Jeśli siła, którą wcześniej zademonstrował wróg nie brała się z pędu, rycerz nie mógł dać się trafić olbrzymią klingą. Zbroja nie pozwoliłaby uciąć mu kończyny, lecz złamania zdecydowanie wchodziły rachubę. Jeśli da się trafić bez tarczy... Tarcza! Niebieskie oczy jak rozszalała pędziły po polu bitwy w poszukiwaniu Wrońca, do którego siodła przytroczona była tarcza. Jeśli uda mu się ją zdobyć, walka w zwarciu z nieumarłym nie musiała być jednostronna. Rycerzowi udało się go znaleźć dzięki tętentowi podbitych kopyt. Zwierze znajdowało się kilka metrów za nim. Zatrzymało się w chwili, gdy uświadomiło sobie, że jego jeździec gdzieś zniknął. Zakonnik biegiem rzucił się w jego kierunku. Dopadł do tarczy i sprawnym, wytrenowanym ruchem oswobodził ją z więzów. W pełnej gotowości obrócił się w stronę przeklętej istoty i ruszył powoli w jej stronę z rękami na wysokości piersi: w prawej ściskał zabójczy buzdygan, w lewej zaufany pawęż.
- Dalej, pomiocie! Rób to, do czego cię stworzono!
Okrzyk nie miał za zadanie sprowokowania potwora. Nie, to by nie zadziałało. Prędzej rycerz w ten sposób podnosił na duchu samego siebie. Emocje w takim momencie mogły kosztować go życie, dlatego próbował się uspokoić. Zimna kalkulacja, lata żmudnych ćwiczeń i wrodzony instynkt. Tylko na nich mógł teraz polegać.

Nie atakował. Czekał na ruch przeciwnika, gotowy zmienić jego kierunek tarczą, po czym wyprowadziłby cios w odsłoniętą czaszkę. A może nogę? Obalenie i unieruchomienie potwora mogło być w tym momencie lepszym wyjściem. Plany na nic się jednak nie zdadzą, dopóki wróg nie wykona ruchu. Dopiero wtedy Verghaz będzie mógł zareagować.

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

68
Verghaz dzielnie powstał, otrzepując pancerz z części leśnego runa i błota. Deszcz siekł niemiłosiernie i nie przestając, w dalszym ciągu utrudniał widoczność. Paladyn mógł usłyszeć, co działo się za plecami potwora, wszak przeciwnik rzucił nim za siebie niczym workiem z kartoflami, niemniej pozostałe zmysły zostały niemal stłumione.
Spłoszony Wroniec z początku chcąc uciec w panice, powstrzymał się po kilku przebiegniętych metrach. Widać było, że rumak przeżywa poważne rozdarcie pomiędzy zwierzęcym instynktem przetrwania, każącym koniowi uciekać gdzie pieprz rośnie- z drugiej zaś, lata ćwiczeń podczas procesu oswajania skutecznie przemówiły milknącym echem, sprawiając, iż koń stanął w miejscu, trzymając dystans do swojego właściciela na tyle, by ten mógł ponownie próbować go dosiąść.

W tej beznadziejnej sytuacji Verghaz mądrze uczynił, sięgając po wiszącą u siodła pawęż. Przyszło mu to z trudem, wszak Wroniec cały czas niespokojnie potrząsał łbem i wiercił się w miejscu, ale w końcu zdołał odpiąć część rynsztunku. W obliczu starcia z ogromnym ostrzem napastnika, była to nieoceniona pomoc, mogąca uratować życie. Pozostawało jednak pytanie: jak podejść do tak wielkiej, nieumarłej istoty, mającej w dodatku przewagę w długości broni?
Siedząc na grzbiecie wierzcha, rycerz już wtedy mógł doświadczyć ogromu kolosa, a co dopiero stojąc przed nim na własnych nogach.
Ożywieniec westchnął, jakby próbując coś powiedzieć, ale zamiast tego, z jego ust wypełzła fala robactwa przelewająca się między spróchniałymi zębami, zakrywając szczękę, zeschniętą skórę na policzkach i pokaźne naramienniki. Pancerne rękawica zgrzytnęła na rękojeści wyszczerbionej klingi. Umarlak poczynił krok w przód, obserwując bacznie każdy ruch młodzieńca. Pomimo swej masy i siły, olbrzym był bardzo powolny, więc nim doszło do starcia... zaraz, ale co to?
Nie bacząc na zbroję i miecz, paladyn zauważył wiszący na szyi potwora srebrny medalion. Rzecz o tyle szczególna, że w porównaniu do reszty rynsztunku nieumarłej istoty, wydawała się być zupełnie nowa, nie pasująca do reszty, a ponadto, mająca w sobie "coś" szczególnego.

Nieumarły niespodziewanie przyspieszył, ruszając do ataku i wznosząc klingę wysoko ku górze. Ostrze runęło na Verghaza z głośnym furkotem, by zaraz potem sforsować rant tarczy i wbić się z hukiem w całość konstrukcji, zatrzymując swój pęd na wysokości oczu rycerza. Nastąpił kolejny zgrzyt, tąpnięcie, grad iskier. Młody paladyn poczuł jak pod wpływem ciosu wcisnęło mu stopy w mokry grunt, zaś sztych miecza jako jedyne zaostrzone miejsce, niemal sięgnął głowy, pozostawiając po sobie głęboką rysę na powierzchni wizury lewego oka, niczym bliznę.
Mimo to, osiągnął swój cel. Bo miecz przeciwnika zaklinował się, uniemożliwiając mu następny atak.

Pytanie, jak wykorzysta to Verghaz?
Obrazek

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

69
Gdy robactwo wyszło z pozostałości ust umarlaka, Verghaz się skrzywił. Co za paskudztwo... Po chwili nieumarły zaczął się powoli zbliżać, dzięki czemu rycerz mógł dokładniej mu się przyjrzeć. Obrzydliwe detale gnijącej twarzy, masywna zbroja i podobnie potężny, wyszczerbiony miecz... Oraz specyficzny, niepasujący do tego obrazu medalion. Od razu przykuwał uwagę i wzbudzał zainteresowanie. W przeciwieństwie do starych i wyraźnie wysłużonej reszty rynsztunku umarłego wojownika, ta błyskotka wydawała się całkowicie nowa. Może zabrał ją jednej z ofiar? Ale w jakim celu...? Nie, to nie to... Musiała być ważna. Może była kluczem w walce z potworem?

Gdy umysł zakonnika zalewała fala dylematów, trup zaatakował. Uniósł wysoko dwuręczne ostrze, odsłaniając się na kontratak, który nie mógł zostać jednak wyprowadzony z powodu zbyt znaczącej różnicy zasięgu broni walczących. Zamiast tego, niemal całkowicie tępy miecz opadł ciężko na tarczę Sakirowca. Z jazgotem przeszedł przez wzmacniany stalą rant, lecz zablokował się w drewnie na wysokości oczu rycerza. Iskry i zgrzyt ograniczyły jego zmysły, gdy sztych wyżłobił w hełmie szramę. Verghaz nie miał zamiaru pozostawać bestii dłużny. Zaparł się o mokrą ziemię, w którą obite buty zagłębiły się przy bloku potężnego ciosu, po czym pchnął tarczę nad siebie, jej uszkodzoną część przesuwając za głowę. Pozwoliło mu to na zablokowanie wizji i ciosów z góry potwora oraz umożliwiło kontratak.
Jednak co powinien zrobić? Spróbować zmiażdżyć prawą nogę kolosa i rzucić go dzięki temu na ziemię, czy zaryzykować i odebrać mu medalion? Opierać się na wiedzy i doświadczeniu, czy jednak na instynkcie? Musiał podjąć decyzję natychmiast, każda chwila zwłoki oznaczała więcej martwych pielgrzymów i jego zbliżenie do końca. Zdecydował. Uderzył piórami buzdyganu w lewą pachwinę nieumarłego, po czym zsunął broń tak, by otulony palcami rycerza koniec jej trzonka zahaczył o łańcuszek medalionu. Verghaz zacisnął kciuk tak, by metalowe ogniwa utkwiły między nim, a trzonkiem broni. Szarpnął, odsuwając rękę od zbroi wroga, po czym sprowadził tarczę do pierwotnej pozycji. Z pełnią sił uderzył w płaz miecza przeciwnika, tuż przy miejscu, w których wyłaniał się z uszkodzonej tarczy. Miał nadzieję, że brzeszczot nie wytrzyma impetu ciosu i pęknie, ograniczając zdolność bojową wroga i zmniejszając jego zasięg.

Re: Trakt Oros - Srebrny fort

70
Druzgocące uderzenie nie zdołało wyprowadzić zakonnika z równowagi. Siła z jaką się zaparł była aż nader wystarczająca, by na przekór dość złośliwemu przeznaczeniu, móc stawić opór masywnej bestii jaką był pozbawiony woli nieumarły. Ale czy na pewno?
W jakiś sposób musiał tutaj zawędrować, coś musiało go przywołać i wydać rozkaz. Ktoś rozumny musiał szarpać za sznurki rozkładającego się ciała pozbawionego duszy. Ktoś musiał rozpalić płomień zepsutego życia w dawno wygaszonym piecu.

Póki co, na rozmyślania nie było czasu. Póki umarlak egzystował na planie materialnym, póty stwarzał zagrożenie dla młodego rycerza, który postanowił uderzyć.
Świst piór buzdygana wspartych o ciężki blok stali mogący pogruchotać niejeden czerep rozbrzmiał basowym śpiewem, gruchocząc staw lewej ręki chodzącego nieboszczyka i unieruchamiając ją w ohydnie wykrzywionej pozycji. Gdyby był to żywy człowiek, cios z pewnością do końca życia pozbawiłby go władania tą kończyną. Przyszedł czas na drugą część. No i tutaj był już problem.
Niestety, Verghaz pomimo wielkiej siły i sprawności we władaniu obuchem, nie zdołał ściągnąć medalionu z szyi olbrzyma, a głownia broni ześlizgnęła się z piskiem po powierzchni pokrytego rdzą napierśnika.
Trup jęknął przeciągle, wyrzucając spomiędzy szczelin spróchniałych zębów kłęby białej, śmierdzącej pary. Był wściekły.
Nie powinien być wściekły. Nie powinien przejawiać emocji. Martwi byli pozbawieni uczuć. Przy swojej masie nie powinien teoretycznie być w stanie się ruszyć, a co dopiero walczyć. Nawet jak na ponure "dzieło" zrodzone z czarnej magii, było to coś... dziwnego. Nienormalnego. Srebrny medalion zaświecił złowrogim, purpurowym blaskiem.

Wykorzystując nieruchome położenie ich obojga, monstrum wzięło szeroki zamach prawą nogą i z werwą kopnęło młodego rycerza w prawy, odsłonięty bok mając na celu go obalić, lub przynajmniej wytrącić mu broń.
Co zrobi zakonnik? To wiedział tylko on, ale musiał działać szybko i zdecydowanie.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”