Ruiny starego fortu

1
Obrazek
Niebo nad zachodnią prowincją Keronu zawsze przykryte jest całunem utkanym z szarych chmur. Grobowa aura napływa nad tę część kontynentu od strony morza, przytargana przez szalejące w Cieśninie Martwego Ptactwa wichry i zawieje. Okolice Srebrnego Fortu porastają rzadkie, ponure lasy, w których aż roi się od wszelkiego rodzaju drapieżników. Można tam spotkać przeróżne bestie, przy których nawet ogromne wilki zdają się być potulnymi szczeniakami. Niewielka ilość życiodajnego światła potrafi przedrzeć się przez zasłonę pierzastych obłoków. Żałobna atmosfera, powodowana obecnością Wysp Umarłych, nie pozwala roślinom swobodnie kwitnąć. Obleczone czarną korą drzewa wyrastają strzeliście ze skażonej śmiercią ziemi, chwytając cienkimi gałęziami ostatki słonecznych promieni. Powykręcane konary przybierają upiorne kształty, jak gdyby były przerażone swą własną istnością.

Właśnie w takim otoczeniu, śród straszących drzew i nędznego czaru, stoi na niewielkim wzgórzu zrujnowany fort z kamienia. Budowla ma już dawno za sobą dni świetności. W czasach Wieży, gdy demony przypuściły szturm na Srebrny Fort, była ona schronieniem dla nielicznych uciekinierów, którym cudem udało się wydostać z atakowanego miasta. Czarty nie znają jednak litości - dorwały uchodźców w murach posępnego zamczyska i wybiły ich do nogi. Krew spłynęła tamtej nocy na zmurszałe głazy. Stwory niosły ze sobą zniszczenie, więc konstrukcja fortu mocno ucierpiała podczas demonicznej przeprawy. Cegły straciły swój dawny kolor oraz moc - zaczęły kruszeć i odpadać. Wieże zawaliły się pod ciężarem własnych stropów, nadgryzione bezwzględnym zębem czasu. Brudny mech pokrył wiekowe ściany, a zielony bluszcz zmacał długimi łodygami wszystkie zakamarki potężnej fortecy. Błoto zalało marmurowe posadzki, po których stąpały niegdyś, okute w żelazo, stopy wielkich rycerzy. Przeszłość zostawiła na zgliszczach swe tragiczne piętno. Miejsce to wypełnione jest smrodem gnicia i ogarniającej zrozpaczonych ludzi grozy. Fort na wzgórzu nosi wiele śladów przeszłej chwały, ale makabryczne rumowiska sprawiają, że przypomina bardziej zapomniane cmentarzysko niż twierdzę godną nawet najmniej wybrednego włodarza.

Re: Ruiny starego fortu

2
Grimber zjawił się w tym starym, opuszczonym forcie po tym, jak zrobił go w konia pewien fioletowy demon.

Wiatr zawiał głośniej, nucąc swoją żałosną melodię. Smutny podmuch przeciskał się przez gęste zarośla i patykowate gałęzie wysokich drzew, a potem wleciał przez pozbawione szyb okiennice do opustoszałych komnat zrujnowanego fortu. Schowane w kątach lisy zadrżały z zimna, przykrywając zmarznięte pyski rudymi ogonami. Jakaś sowa zahuczała ponuro, a jej głos przeleciał echem przez zasnute cieniem korytarza i wyfrunął przez wyrwane z zawiasów drzwi prosto na dziedziniec. Smutna cisza otoczyła zapomnianą fortecę ze wszystkich stron. Zachodzące słońce rzucało jakieś blaski na pozostałości ogromnych wież, z których ostały się jedynie obdarte z cegieł szczątki...

Wtem coś nagle uderzyło! Potężny huk rozdarł na strzępy leśną martwotę. Ptaki z całej okolicy gromadą wzleciały nad puszczę, panicznie machając rozłożystymi skrzydłami. Niebo rozdarło się jak stare prześcieradło, gdy je przeciął nagły piorun. Biała błyskawica rozorała bure chmury. Spomiędzy obłoków spadł na ziemię... statek. Wielka, drewniana konstrukcja łodzi uderzyła z niezwykłą siłą o twardą glebę. Żagle zahaczyły o drzewa i porwały się tak, że tylko gdzieniegdzie jakieś skrawki materiału zwisały w całości. Pokład trząsł się jak człowiek pogrążony w malignie. Deski połamane, rozbite na kanciastych skałach. Cholerna dziura w burcie. Maszt - jak zapałka - przełamany na dwoje. Muszelka już nigdy więcej nie popłynie...

Gdy ogłuszający hałas ustał, w powietrzu rozbrzmiewało już tylko skrzypienie powybijanych belek. Zwierzęta, które znalazły schronienie w cieniach zamczyska, już dawno się stamtąd wyniosły. Instynkt kazał im brać nogi za pas. Niestety, nawet najdoskonalszy instynkt nie mógł przygotować Grimbera na to, co zaszło za sprawą zabutelkowanego demona. Gnom pamiętał tylko kolosalną, fioletową bańkę i wyrwane z kontekstu słowa podstępnego czarta. Potem... widział już tylko to, co teraz rozciągało się przed jego zmęczonymi oczyma. Wszędzie połamane drewno, czyjeś głośne krzyki, gdzieś tam wielka plama krwi. Obok niego leżał Zervan - w bezruchu - miał na twarzy kilka ciemnozielonych liści. Wrzaski stawały się co raz głośniejsze.
.

Re: Ruiny starego fortu

3
Gnom przebudził się z upiornego snu, wydawało mu się, że skala tego jakie nieszczęścia mogą go spotkać, sięgnęła zenitu w więzieniu, jakże się mocno pomylił. Otworzył oczy i był pewny, że jeszcze nadal śni, że nigdy nie miał tak długiego i szczegółowego snu. Widok jaki ujrzał, upewnij go jednak, że nie śpi, co więcej jest aż nadto obudzony i w kiepskim stanie. Pobrudzony strój roboczy, zgubiona część wyposażenia, w tym broń kapitana. Miał tylko swój sztylet, wytrych i część narzędzi jubilerskich, szczęście w nieszczęściu, można tak to ująć, miał nadzieję, że ubranie będzie mógł zmienić, jeżeli nieszczęsny statek, nie zniszczył zapasów. To wszystko uciekło z głowy, gdy usłyszał przeraźliwy wrzask, nie mógł umiejscowić dźwięku, jednak rzut oka na otoczenie, ujawnił tylko Zervana. Niedaleko obok, była olbrzymia plama krwi, gnomowi zrobiło się niemal słabo, kto mógł stracić tyle krwi a nadal żyć, albo kto tak przeraźliwie krzyczał. Podpełzł do kuglarza i chciał sprawdzić czy z nim wszystko w porządku, jeżeli nie znajdzie nic złego, a tamten będzie tylko nieprzytomny, obejrzy dokładnie kałużę krwi, a następnie spróbuje odnaleźć, źródło tego wrzasku.

Re: Ruiny starego fortu

4
Zniszczenia były wręcz katastrofalne. Wszędzie sterczały połamane deski, groźnie strosząc drewniane kolce. Przewrócone bele rozniosły w pył niską balustradę oraz środek pokładu, otwierając w nim ziejącą chłodem dziurę. Roztrzaskany maszt poleciał naprzód, rozwalając kapitańską kajutę jak domek z kart. Oswobodzone z grubych więzów beczki i skrzynie rozsypały się w drzazgi. Metalowe okucia leżały śród pokruszonych towarów oraz resztek nadpsutego jedzenia. Muszelka nie przetrwała spotkania ze skalistym zboczem łagodnego wzgórza. Z cyrkowej łodzi nie został się kamień na kamieniu, czy raczej deseczka na deseczce.

Grimber przyszedł już nieco do siebie i obrzucił otoczenie mętnym spojrzeniem. Zobaczył zgliszcza. Obok dostrzegł nieprzytomnego Zervana. Podczołgał się do niego, aby sprawdzić, w jakim stanie jest cyrkowiec. Gdy gnom niechcący dotknął jego dłoni, mężczyzna zakaszlał, ze świstem wypluwając powietrze z obtłuczonych płuc. Zdmuchnął liście z poranionej twarzy i z trudem podniósł głowę, opierając się na łokciach. Przez krótką chwilę spoglądał na Grimbera nieobecnym wzrokiem.

- Co... się stało? Gdzie jest Cynthia? - Ciche pytanie zawisło na jego sinych z bólu ustach.

Przejmujący krzyk znów rozdarł wieczorne powietrze. Alchemik mimowolnie podniósł oczy, spoglądając nad ciałem zdezorientowanego cyrkowca. Obraz przed nim był trochę zamazany. Strach oraz skrajne zmęczenie odbierały mu powoli wszystkie zmysły. Całkiem przytępiony słuch, niewyraźne widzenie, martwy dotyk. Grimber zmusił się do wysiłku i skupił myśli na tym, co widniało po drugiej stronie statku. Ciemnoczerwona plama krwi ściekała na dechy zza wyrwanych z futryny drzwi. Prostokątne wrota były oparte o jakaś skrzynię, na której leżał, dysząc ciężko, sternik Puck. Ogromny kawał żelaza sterczał z jego rozerwanej piersi. Posoka tryskała z niej co chwilę, wyrzucając strumyczek czerwonej cieczy w rytm niespokojnych oddechów półorka. Zervan był tylko nieznacznie zamroczony, tymczasem Puck potrzebował natychmiastowej pomocy.

Co do reszty załogi - z dziury w pokładzie dochodziły czyjeś zduszone jęki, cierpiętnicze kwilenie.
.

Re: Ruiny starego fortu

5
Grimber niezwykle obolały, jak pomyślał tak zrobił, klęcząc nad Zervanem, szukał wzrokiem widocznych ran, dzięki bogom, choć ten był w dobrym stanie, gdy przypadkowo go dotknął, okazało się że jest lepiej niż można było przypuszczać. Jednak pierwsze słowa, które z siebie wyrzucił po ujrzeniu gnoma, sprawiły że Grimber, przeraził się bardziej niż wcześniej. mimo wycieńczenia zaczął się rozglądać, niestety jego wzrok utknął na kałuży krwi, bardzo szybko odkrył, skąd ona się brała. Widok niemal przyszpilonego Pucka do statku, przez nieszczęsny odłamek żelaza, bez wątpienia konstrukcja spowodowała wiele szkód, ale to już była tragedia. Gnom ruszył w jego strone, dziwił się, że tamten jeszcze żyje i reaguje, stracił olbrzymią ilość krwi, słyszał że pół orkowie to prawdziwe bestie, ale tego by się nie spodziewał. Krew była bardzo ciemna i wypływała miarowo. Uszkodzona była tętnica, to wiedział każdy, nawet osoby bez wiedzy medycznej, nie wolno było ruszać metalu, gnom mimo braku sił, zaczął zdzierać górną część ubrania i obwiązywać tym ranę, miał nadzieje że ktoś tu pomoże, on sam nie dawał wielu nadziei. w między czasie, rwąc góre ubrania i dokładając kolejne porcje na pierś krzyknął do Zervana.

Ratuj innych, sprawdź co z nimi i chodź tu szybko, nie znam się na medycynie, nie umiem tu pomóc, nie wiem jak , i za chwile, skończy mi się ubranie. do kurwy nędzy, pospiesz się olbrzymie i myśl...

Wściekły gnom, rozglądał się dookoła, próbując znaleźć cokolwiek, co pomoże zatamować krew, nie wierzył że Puck to przetrwa, ale chciał o niego walczyć.

Re: Ruiny starego fortu

6
Grimber był od stóp do głowy umazany brudną posoką, buchającą potężną strugą z piersi sternika. Czerwień spływała po jego rękach i obnażonym ciele, zostawiając ślady na jasnej skórze. Porwane skrawki ciuchów, którymi gnom próbował za wszelką cenę zatamować krwotok, przemokły zupełnie już po kilu chwilach. Puck wyrzucał z siebie powietrze nie bez trudu - przeszkadzały mu w tym roztrzaskane żebra. Ciche jęczenie wydobywało się z rozchylonych w bolesnym grymasie ust półorka. Gnom robił wszystko, aby ulżyć mu w cierpieniach, ale w tej sytuacji doprawdy niewiele mógł zdziałać. Sternik walczył sam ze sobą, aby nie stracić przytomności. Nic nie wiedział i nic nie słyszał, czuł jedynie ogień uderzający falami w klatkę piersiową. Utrzymujące go przy życiu siły wyczerpywały się w zastraszającym tempie i już niedługo miało ich zabraknąć.

Słowa alchemika podziałały na Zervana jak natchniony boską mocą rozkaz. Mężczyzna bardzo szybko odzyskał trzeźwość myślenia, choć wciąż był nieco oszołomiony ogromem zniszczeń, które teraz mógł zobaczyć na własne oczy. Cyrkowiec wydobył z siebie pokłady nieznanej energii i w końcu dźwignął się na nogi. Chcąc wykonać polecenie gnoma, chwiejnym krokiem podszedł do ogromnej wyrwy na środku pokładu - usłyszał dochodzące stamtąd nawoływania. Stanął nad krawędzią rozpadliny, a potem zajrzał do środka. Cynthia znajdowała się na samym dole, w otoczeniu licznych sprzętów oraz porozrzucanych garnków, naczyń i błyszczących w ciemności sztućców. Była chyba w starym magazynie - a raczej w tym, co zostało z niego po katastrofie.

- Morgan... on nie żyje! - Słaby głos cyrkówki wyleciał z głębokiej szczeliny. - Szybko, rzuć mi jakąś linę!

Zervan niechybnie cieszyłby się z tego, że jego ukochana jest cała i zdrowa, ale miał przecież ważniejsze rzeczy na głowie. Zaczął maszerować po deku, szukając wystarczająco długiego sznura. Uśmiech nigdy nie schodził mu ze zdeformowanej twarzy, ale tym razem wyszczerzone zęby zdradzały prawdziwą, niekłamaną radość. Kuglarz dostrzegł linę, która podtrzymywała wcześniej maszt, leżącą tuż obok Grimbera, wiec bez namysłu ruszył w jego kierunku. Podszedł do alchemika i od niechcenia rzucił okiem na umierającego półorka. Szczęście odpłynęło z niego tak szybko, jak się pojawiło. Ostrożnie położył dłoń na barku gnoma, próbując odciągnąć go od nabitego na pal truchła. Puck właśnie przestał oddychać. Krew płynąca w jego żyłach zatrzymała się.

- Zostaw... już mu nie pomożesz - szepnął kuglarz, choć chciał powiedzieć to głośno.

.

Re: Ruiny starego fortu

7
Grimber stracił niemalże dół swoich spodni. Niestety na niewiele się to zdało, wszystko przemakało, krew była wszędzie, niewiele nawet widział, sam nie był pewny, to krew czy łzy bólu i wściekłości, najpewniej jedno z drugim. Przestał odrywać kolejne kawałki, teraz tylko dociskając wszystko do rany, jak przypuszczał na samym początku, nie miał szans go uratować. Przeklęty demon zabrał niemalże kolejne życie, które teraz uciekało z jego rąk. Nie patrząc już na pół orka, zaczął się rozglądać, poza powszechną ruiną, tylko Zervan, zmotywowany jego krzykiem, chyba kogoś znalazł. radosny wyraz jego twarzy, świadczył o tym , że to musi być Cynthia, tylko to mogło go tak ucieszyć. Gnomowi kamień spadł z serca, przynajmniej ona, najprawdopodobniej jest cała i zdrowa. Usłyszał że krzyczała, by Zervan znalazł linę, ,tyen faktycznie ruszył w jego stronę, Grimber zorientował się, że niemal na jednej stoi. Radosny wyraz twarzy cyrkowca jednak zniknął, gdy tylko pojrzał na pół orka, słowa które wyszeptał do gnoma, z trudem dotarły do jego głowy. nie był przyzwyczajony ani do śmierci, ani do takiego widoku, jak widać, teraz głównie tego może się spodziewać. Przełykając ślinę oderwał dłonie od martwego ciała i siląc się na spokój rzekł.

Dzięki Bogom chociaż wy żyjecie. Mam propozycję, by nim wyciągniemy Cynthie, sprawdziła czy na dole, nie ma nikogo żywego, ani nic co mogło by nam się przydać, jak widzisz, nie jest to bezpieczne miejsce, ogień, broń, schronienie i żywność, ubrania, podejrzewam że wszystko może nam się przydać, być może spędzimy tu trochę czasu ,czy się to komuś podoba czy nie. Ledwo się mogę zorientować gdzie jesteśmy, potrzebuję chwili by zebrać myśli, akceptujesz ten pomysł? Może nie mam autorytetu i doświadczenia, ale wydaje mi się, że jeżeli Cynthii nic nie jest, może to zrobić, ewentualnie wpuść tam mnie, jestem mniejszy i prędzej wszędzie wpełznę. Jeszcze raz muszę przyznać, ten pierdolony demon, to jego wina, odszedł od nas, pozostawiając śmierć i zniszczenia, przykro mi.

To mówiąc starał się wpatrywać w oczy towarzysza, mimo iż nie było to łatwe, miał przeczucie, że nie każdy uzna, że to nie była jego wina, śmieć, zmiana planów, głusza i kolejne niebezpieczeństwa. Uświadamiając sobie fakt o zmianie planów, ze strachem zaczął przeszukiwać kieszonkę na piersi, mając nadzieję, że choć receptura przetrwała ich nie planowaną podróż.

Re: Ruiny starego fortu

8
Grimber w przestrachu przyłożył dłonie do piersi. Wymacał nimi kieszeń - była w kilku miejscach porwana i poplamiona krwią, ale w środku bezpiecznie leżała receptura Uśmierzacza Codzienności. Niektóre karteczki nosiły na sobie czerwone ślady, ale wyskrobane w papierze litery pozostawały dobrze czytelne. Chociaż to ocalało z magicznej katastrofy...

Zervan oderwał wzrok od martwego Pucka i spoglądał teraz na gnoma, dzielnie znosząc moc jego zmęczonych oczu. Plan Grimbera wydał mu się dobry, miał na pewno ręce oraz nogi. Jeszcze niedawno wszyscy oni byli marynarzami, a w tej chwili są, co najwyżej, pozbawionymi nadziei rozbitkami. Nadnaturalna przyczyna zniszczenia statku nie zmieniała nic. Muszelka jest zniszczona, a oni muszę sobie jakoś radzić. Szczątki łodzi oraz ocalałe towary mogą im się jeszcze przydać - alchemik ma zatem rację. Należy przeszukać wrak, odnaleźć ocalałych, koniecznie trzeba coś zrobić!

- Jasne, to dobry pomysł - powiedział cyrkowiec, podnosząc z podłogi długi sznur. - Cynthia sprawdzi podpokład, a my przeszukamy górę.

Następnie kuglarz podszedł na powrót do krawędzi dziury. Przywiązał jeden koniec liny do drewnianej balustrady, a drugi zrzucił na dno szczeliny. Jego ukochana stała na dole, czekając cierpliwie.

- Nie wchodź jeszcze na pokład! - Cyrkowiec krzyknął do niej, wstrzymując ją przed wspinaczką. - Zobacz czy na dole nie ma kogoś przy życiu!

Nastała chwila ciszy. Kuglarka milczała, ale w końcu wrzasnęła coś w odpowiedzi.

- Zrobiłam to już wcześniej! Od godziny jestem przytomna. Tutaj na dole leży tylko Morgan i on...

Głos kuglarki zagłuszył jakiś potężny trzask, coś jakby uderzenie gromu. Sterta połamanych mebli oraz różnych śmieci, leżąca gdzieś z boku, wyleciała nagle w powietrze. Drewniane elementy wystrzeliły we wszystkie strony. Za stertą desek były drzwi do pomniejszej kajuty. Stał w nich czarodziej - słaniał się na nogach. Przy nim klęczeli Guts oraz Caska, byli do siebie przytuleni, złączeni ramionami. Kwatermistrz pomachał do Grimbera, widząc go przed sobą. Z jego twarzy można było odczytać wiele emocji, ale nad wszystkimi przeważała niewysłowiona ulga.

.

Re: Ruiny starego fortu

9
Grimber tak jak odpowiedział mu Zervan, zaczął przepatrywać pokład, nie ingerował w to, co zrobi jego kompan, z ulgą schował kartkę, obiecując sobie, przepisać ja na świeży papier, o ile taki znajdzie, a najlepiej wyuczyć się na pamięć. Rozglądał się za czymś przydatnym, miał nadzieje, że kto inny przeszuka nieboszczyk, będzie trzeba go pogrzebać, spalenie może wywołać zwierzęta ludzi ,albo inne wrogo nastawione diabelstwo, lepiej nie ryzykować. Zgarniał kawałki liny i zapamiętywał gdzie leżą większe kawałki drewna, mogły się do czegoś przydać. Szukał skrzyń z zaopatrzeniem, wiedział że nie wszystkie były pod pokładem, tam miał zajrzeć kto inny, wrak trzeba było szybko opuścić, to oczywiste, może do reszty trafić go szlag, tylko kolejnych ofiar brakuje im do szczęścia. Po cichu, liczył też na odnalezienie narzędzi cieśli okrętowego, siekiery, piły, cokolwiek, to wszystko miało teraz wartość.Czuł się coraz lepiej, ale nadal był obolały, jego wygląd nie wpływał dobrze na nastój. Pełen ponurych myśli, usłyszał kolejny huk z pod pokładu, ze strachem runął w kierunku Zervana, by sprawdzić co się może tam dziać. Widok kolejnych żyjących, a przede wszystkim maga, bardzo podniósł go na duchu, kto jak kto, ale ten może im wiele pomóc, widać że był zmęczony, ale kto wie , gdy znów nabierze sił. Krzyknął jeszcze raz do pozostałych, siląc się na zgryźliwy ton, mimo swej radości że żyją.

Noo wreszcie się pobudziliście, myślałem że obiad zjemy w trójkę, no ale jak już jesteście, przeszukajcie dół, wynieście wszystko co znajdziecie, uważajcie po czym chodzicie, to może się zawalić, bogowie wiedzą co jeszcze, wracajcie szybko, my z Zervanem, przeszukamy górę. Jedzenie, ubrania, zapasy, broń, pieniądze, nasz dobytek, wszystko może się przydać. Czekamy.

Ostatnie słowa wypowiedział już ciszej, i wrócił do dalszych poszukiwań.

Re: Ruiny starego fortu

10
Obraz zniszczenia i porozrzucane wszędzie gruzy. Okoliczności nie były zachęcające, ale wszyscy wkrótce wzięli się do pracy. Będący przy życiu marynarze, zmotywowani słowami Grimbera, zaglądali we wszystkie zakamarki statku, szukając czegoś przydatnego, zdatnego do użytku. Osłabiony niedawnymi czarami mag chodził po zdruzgotanych komnatach, ratując wszystko to, co przejawiało jakąkolwiek wartość. Guts pakował do nieporozbijanych skrzyń oraz beczek resztki jedzenia, które znalazł w pozostałościach magazynu. Caska pomagała Cynthii przy zbieraniu ocalałych kosztowności. Odgłosy pośpiesznych kroków, przestawianych sprzętów i cichych rozmów wypełniły podpokład.

Ogromna dziura, przypominająca rozdziawioną paszczę morskiego potwora, otwierała się w drewnianym deku. Zervan chodził wte i wewte, okrążając ją szerokim łukiem. Grimber też uważał, aby przez przypadek do niej nie wpaść. Przywiązana do balustrady lina ginęła gdzieś w czeluściach rozpadliny. Gnom maszerował przez pokład, podnosząc z podłogi różne przedmioty, mogące się jeszcze do czegoś przysłużyć. Znalazł właśnie cztery, cudem ocalałe z katastrofy, butelki jakiegoś przedniejszego rumu - największe skarby byłego kapitana. Kwiecisty trunek na niewiele jest im teraz potrzebny, ale zawsze warto mieć przy sobie kilka łyczków czegoś mocniejszego. Słońce właśnie chowało się za drzewami, rzucając jasny blask na wypełnione bursztynowym płynem szkło. Alchemik poczuł senność oraz narastające zmęczenie. Już od godziny jest przytomny i przez cały ten czas ma zajęte ręce - ani minuty spokoju.

Wieczór rozpoczął się na dobre. Ostatnie słoneczne blaski przelatywały miedzy powykręcanymi gałęziami, rzucając pomarańczową łunę na pokład statku. Prace dobiegały już końca. Wszystko, co było do odratowania, zostało wyciągnięte na dek i złożone w jedno miejsce. Rzeczy spod pokładu wciągnięto na górę po sznurze, a inne sprzęty ustawiono tam zawczasu. Członkowie załogi powychodzili z dziury i dołączyli do cyrkowca oraz gnoma, którzy czekali na nich niecierpliwie. Grimber mógł przywitać się z ocalałymi, wymienić z każdym uścisk dłoni, wyrazić jakoś swoją radość. Gdy emocje opadły, porządki znów ruszyły. Było jeszcze trochę rzeczy do ogarnięcia.

Zervan i Guts złożyli ciała Morgana, Roya oraz Pucka w najdalszym końcu łodzi. Chwilę zajęło im odszukanie zwłok elfa, ale w końcu wywlekli je jakoś z zawalonego pokoju. Teraz panowie szykowali skromny pogrzeb - trzeba było jak najszybciej pochować zmarłych, bo ich zapach mógłby wywołać z puszczy głodne stwory, albo coś znacznie gorszego. Cyrkówka wraz z Caską przeglądały zebrane materiały. Stały przy sześciu skrzyniach, które jakoś ocalały i segregowały ułożone w nich rzeczy. Doszły wkrótce do wniosku, że jedzenia oraz napoi starczy im na około trzy dni - podróż Muszelką miała trwać nie dłużej. Dla każdego znalazło się ubranie na zmianę, choć ciuch Grimbera był nieco przyduży. Gnom musiał odcinać rękawy i nogawki od spodni. Z pozostałych przedmiotów panie wynalazły jeszcze klika pochodni, cały zapas krzesiwa, jakieś notatniki czy dzienniki pokładowe, a także sakwę z czterdziestoma gryfami. Wypchane kosztownościami worki, które alchemik przytargał ze sobą z Qerel, przepadły nagle bez śladu.

Nim cyrkowiec i kwatermistrz zaczęli kopać prowizoryczne groby, nakazali Grimberowi, aby ten zbadał okolicę. Wznoszące się nad szczątkami statku ruiny starego fortu wyglądały niezachęcająco, ale oprócz nich nie było dokoła nic ciekawego. Wszędzie rozpościerała się mroczna puszcza, świecąca setkami maleńkich ślepi wpatrzonych w zapracowanych rozbitków.

.

Re: Ruiny starego fortu

11
Podbudowany ocalałymi gnom z zapałem zaczął przeszukiwać pokład, dziura po środku bardzo zniechęcała, uważnie stawiał kroki, lecz jeszcze pilniej wystrzegał się podchodzenia na jej skraj, perspektywa załamania pokładu, była jeszcze mniej zachęcająca, niż upadek przez już gotową dziurę. Krążąc dookoła, łapał dosłownie wszystko, liny, jabłka wyrozrzucane po pokładzie, wcześniej ukryte w skrzyni pod żaglem. Wszystko co mogło im się przydać. Odkrył worek z narzędziami których tak wypatrywał, zdolne dłonie mogły sporo nimi zdziałać. Ku swej pogłębiającej się nostalgii odnalazł też cztery nienaruszone butelki rumu, kapitan nie oszczędzał sobie, tego nie można było mu odmówić. Poszedł z nimi na druga stronę i delikatnie ułożył wśród powiększającej się kupce przedmiotów. mimo iż nogi miał jak z ołowiu w dalszym ciągu patrolował swój obszar, zabierając i dokładając do kupki innych rzeczy narzędzia. Ostatecznie po paru godzinach usiadł na chwile, w sam raz by powitać ocalałych, trzeba przyznać że cieszył się w duchu i to bardzo. Szybko też rzucił się z innymi i zaczął ubierać. Co było łatwe do odgadnięcia, wszystko było za duże i za szerokie, ale przynajmniej było. Gnom poodcinał niepotrzebne kawałki i zaczął wzbudzać pierwsze uśmiechy, samym swoim widokiem. Sfatygowane ciemno brązowe spodnie , a do tego niemal błękitna kamizelka i koszula pod spodem, wszystko niedbale porozcinane, taki wygląd musiał wzbudzić takie emocje. chwilę później zobaczył wydobyte ciała, położono je z daleka od wydobytych rzeczy, przeniesiono tam też oczywiście Pucka. Grimber zszedł na dół i chciał pomóc, w kopaniu grobów, jednak Zervan i Guts mieli inny plan dla niego. Kazali mu sprawdzić najbliższa okolicę. chcąc nie chcąc musiał to zrobić. Upewnił się że sztylet lekko wychodzi zza pasa ruszył w kierunku ruin, chciał wyszukać jakieś małe pomieszczenie, albo jaskinie w której przeczekają noc, wolał nie zapuszczać się między drzewa, w świetle dnia miał zamiar tam się udać i wyszukać coś zdatnego do jedzenia, oraz zioła, które mogły by im pomóc.

Re: Ruiny starego fortu

12
Grimber wszedł między porośnięte strzępkami brudnej zieleni ściany. Stara budowla górowała nad nim i przytłaczała swym ogromem. Wiekowe mury emanowały dziwnym zimnem, jak gdyby w dzielących cegły przerwach zebrał się cały wieczorny chłód. Gnom maszerował szerokim holem, który dosłownie tonął w mroku. Głupotą z jego strony było to, że nie wziął ze sobą jakiejś pochodni, ani nawet odrobiny hubki oraz krzesiwa. Już kilka razy potknął się nieuważnie o korzenie dzikich drzew, wyrastające niespodziewanie spod marmurowej posadzki. Opuszczony fort wyglądał od wewnątrz równie strasznie, co od zewnątrz. Różne kształty, na co dzień oświetlone słonecznym blaskiem, a teraz skryte w gęstych cieniach, przybierały przed oczami alchemika upiorne formy. Gra wyobraźni i lęków rozpoczęła się w głowie niedoszłego marynarza. Spustoszona twierdza była dziełem ludzi - elementy typowe dla ich architektury były widoczne już na pierwszy rzut oka. Gnom także je dostrzegł. Zobaczył przez dziurę w dachu fragment strzelistej wieży, a na jej wierzchołku - stado rozwrzeszczanych kruków.

Nagle nad jego głową przeleciał pędem nietoperz, przecinając powietrze błoniastymi skrzydełkami i wydając z siebie niepokojące piski. Spłoszyła go obecność ciekawskiego alchemika. Obszerny korytarz kończył się małymi drzwiami, z których ocalała tylko jedna połówka. Drugie skrzydło zostało wyrwane z futryny razem z zawiasami i leżało teraz na ziemi, przysypane ciemnym piachem. Gnom szukał jakiegoś pomieszczenia na nocleg - więc je znalazł. Opustoszała komnata nadawała się do tego doskonale. Przez dziurawy strop wpadało do środka trochę światła, ni to słonecznego, bo słońce już przecież zaszło, ni to księżycowego, bo żadne z oczu Hyurina nie zawitało jeszcze na niebie. Pomieszczenie, do którego wtargnął, mogło niegdyś służyć za jadalnię. W różnych miejscach poustawiane były drewniane stoły, wciąż stawiające opór próbie uciekającego czasu. Pomimo upływu bardzo wielu lat, w izbie nadal unosił się subtelny zapach jedzenia. Żołądek Grimbera wyczuł to i zaakcentował ten fakt głośnym burczeniem. Odgłos był na tyle donośny, że spłoszył ptaszyska siedzące na dachu baszty. Stwory uciekły w przestrachu. Gdy ich krzyki wreszcie ucichły, a trzepot wielkich skrzydeł zniknął gdzieś w nocnej ciszy, gnom został sam na sam z ponurą atmosferą zamczyska.

Właśnie wtedy, śród rosnącej głuszy, usłyszał jakimś cudem czyjś przytłumiony oddech. Prawie nieuchwytne, smutne sapanie dochodzące zza jego pleców. Nie odwrócił się jeszcze, a już czuł za plecami czyjąś obecność. Wiedział, że prawdopodobnie ma przejebane. Spokojny skowyt wydawał z siebie... czarny lis. Jego sierść zdawała się przylegać do skłębionych w komnacie cieni, dlatego do tej pory zwierzak pozostał przez gnoma niezauważony. Tam, gdzie zwyczajne lisy mają rude futro, on pokryty był smolistej barwy szczeciną. Z jego obnażonych kłów ściekała powoli leniwa piana, przypominająca nieco tą, która wieńczy morskie fale. Rozeźlony stwór machał gwałtownie swym nie-tak-znowu-puszystym ogonem, z którego wystawały tylko kępki ciemnych kłaków. Zwierzak był tak wychudzony, że alchemik mógłby policzyć na nim wszystkie żebra. Był również zdesperowany i gotowy do ataku, byle tylko zatopić choć na chwilę zęby w skórze nieproszonego intruza.

Tymczasem na statku przygotowania wciąż trwały. Grobowe doły zostały już wyryte w ziemi, a ciała poległych marynarzy zniesione w ich pobliże. Guts i Zervan robili wszystko, co tylko mogli, aby przyspieszyć niezbędny ceremoniał. Podobnie zresztą cyrkówka oraz Caska - kobiety skończyły przekładać uratowane towary i pomagały teraz towarzyszom przy dokańczaniu prowizorycznych mogił. Tylko czarodzieja jakoś nie było nigdzie widać. Nikt, co prawda, nie przejmował się nadto jego zniknięciem, bo wszyscy myśleli, że po prostu próbuje w ten sposób uniknąć męczących obowiązków. Prawda była zgoła inna - mag jeszcze przed Grimberem postanowił zwiedzić okoliczne ruiny, które nęciły go swoją pradawną mocą oraz aurą niezwykłej tajemniczości...

.

Re: Ruiny starego fortu

13
Grimber błąkając się na oślep przeklinał swoją głupotę, odrobina światła była by teraz na wagę złota, jednak on bujał w obłokach, zamiast zastanowić się, co może mu się przydać. Delikatny ciężar sztyletu, nie poprawiał z żadnej strony jego sytuacji. to nie było światło, służyło do obrony, ale sprawdziło by się bardziej, u osoby posiadającej doświadczenie z nim. Gnom mógł niemalże używać go jako krótkiego mieczyka. Zły rozglądał się dookoła, co chwila patrząc pod nogi. Szukał miejsca dla siebie i reszty grupy. Rozsypujące się korytarze, powybijane dziury, pył, trawa, drewno czy kamienie, nie ułatwiały mu ani wędrówki, ani cichego przemykania, jakie miał zamiar stosować. Będąc juz przekonanym, że wróci do obozu z niczym, natchnął się po połowę drzwi, w całkiem dobrze zachowanej sali.Druga połowa zniszczona zębem czasu, lub ingerencją innych czynników, leżała obok, wydawało się że coś ją dosłownie wyrwało z zawiasów. Grimber wolał tego nie spotkać. Powoli zajrzał do środka, wsuwając tylko czubek głowy, wolał upewnić się, że w środku nikogo nie ma. Okazało się że najprawdopodobniej trafił do jakiejś starej i opuszczonej jadalni. Stoły wewnątrz były w niezłym stanie, nadawały się w większości do użytku. W powietrzu unosił się zapach jedzenia, gnomowi skojarzył się z jabłkami, brzuch przypomniał mu o tym że jest naprawdę głodny. Podszedł bliżej stołu, gdy Grimber wyczuł, że coś się zmieniło, że nie jest już sam. Starając się zachować spokój powoli obrócił się, ujrzał czarnego lisa, nigdy nie widział czegoś takiego. Siląc się na spokój i pokonując własny szok i strach, powoli wyciągnął dłoń i wyjął swoją broń, cofając się w stronę stołów, chcąc się choć trochę zasłonić, a może złapać też ułamany kawałek nogi od stołu cofał się w jego kierunku. W tej chwili, zapach jadła i wszystkiego wyparowały z jego głowy, pozornie mało niebezpieczne zwierze, wściekle głodne i wychudzone, było zdeterminowane zabić by się pożywić, wiedząc że lisy jedzą tylko padlinę, musiał niestety go zabić. Wychudzony zwierz, zapewne skażony czymś z powodu swego koloru, błyskał zębami i szybko się zbliżał. Grimber postanowił uderzyć w lista, gdy ten tylko na niego skoczy, będzie starał się go odganiać ale też ranić. Gdy będzie miał na to okazję, pomoże sobie odłamkiem stołu, przy okazji korzystając z jego osłony, jego celem jest odgonić lub zabić, ale nie gonić lisa, musi być cichy, bogowie wiedza, kto jeszcze może się czaić w mroku.

Re: Ruiny starego fortu

14
Wściekły sierściuch stał pewnie na cienkich łapach, sukcesywnie przenosząc ciężar ciała do przodu. Jego żółtawe oczy śledziły uważnie każdy krok alchemika, a napięte mięśnie bez przerwy drżały pod okrytą czarnym futrem skórą. Gdy gnom ostrożnie wyjął zza pasa swój adamantowy sztylet, zwierzak od razu zaczął nań groźnie warczeć. Puszczał przy tym z paszczy jeszcze większe ilości brudnej piany. Stróżki śliny wyciekały mu z mordy i spadały na wysadzaną marmurowymi płytami podłogę. Grimber, cofając się z wolna, dotarł wreszcie do jednej z drewnianych ław. Duże stoły mogą mu posłużyć jako osłona przed szarżującym lisem, w końcu lepsze to niż nic. Taka bariera nie zatrzyma go na długo, ale być może pozwoli alchemikowi na wyprowadzenie decydującego cięcia. Otoczenie sprzyjało mu, ale na tym szczęście gnoma miało swój kres.

Był skrajnie zmęczony i okropnie niewyspany. Marynarskie łachmany ciążyły mu co najmniej jak blaszana zbroja. Wąski sztylet nie leżał w ręce, co chwilę wyślizgiwał się ze - zdawało by się - pewnego uchwytu. Gdy Grimber był już skryty za ławą, futrzak zaczął leźć w jego kierunku. Wyliniały ogon kołysał się na wszystkie strony. Alchemik uniósł broń nieco wyżej, czekając na nieunikniony atak. W lewej dłoni ściskał ostrze, a prawą próbował wymacać odłamaną nogę od stołu. Schwycił mocno kawałek drewna, chcąc użyć go jako dodatkowego oręża. Okazało się, że meble w starej jadalni są naprawdę wytrzymałe. Jakimś cudem większość z nich pokonała próbę czasu - na pewno ten, który chciał wykorzystać gnom. Rzeźbiona podpora, wbrew oczekiwaniom niedoszłego marynarza, nie oderwała się od reszty konstrukcji. Grimber zaczął szarpać ociosaną nogę stołu. Czujny lis nie mógł przegapić takiej okazji...

Skoczył bez ostrzeżenia, niemal bezdźwięcznie odrywając łapy od podłoża. Grimber był skupiony na walce z ławą - atak zwierzaka dostrzegł tylko kątem oka. Jednak to w zupełności wystarczyło. W jednym momencie, kiedy sierściuch był jeszcze w powietrzu, alchemik przerwał bezsensowną szarpaninę i wykonał błyskawiczny odskok. Mimo całego zmęczenia, jego organizm zareagował prawidłowo. Leniwy obrót pozwolił gnomowi uniknąć błyskających w ciemności zębów. Lis kłapnął szczękami, rozgryzając nimi pustkę. Potem poleciał jak sztywny do przodu, wpadając na porzuconą stertę kamieni. Grimber poczuł wzrost adrenaliny. Różne plamy zamajaczyły mu przed oczami, ale wzrok skupiony był na poczynaniach futrzaka. Stał naprzeciwko niego, a czubek adamantowego sztyletu kreślił w próżni maleńkie koła. Lisiura podniósł się z rumowiska i zaczął obchodzić przeciwnika z prawej strony - utykał na przednią łapę. Gnom mógł teraz kontratakować, czekać na kolejny ruch czarnego sierściucha, bądź zrobić cokolwiek innego.

.

Re: Ruiny starego fortu

15
Gnom mimo stanu wskazującego na wycieńczenie starał się zachować resztki sił i trzymał nerwy na wodzy. Krążył cofając się krok za krokiem, aż natrafił na opór drzewa za plecami, znak że jest już w otoczeniu stołów. Wolną dłonią walczył z nogą od stołu, która ku jego złości nie chciała się oderwać. No cóż gnom w tym momencie pomyślał pewnie
-Jak ktoś ma pecha to i w dupie palec złamie, pierdolony zwierz, pierdolona noga, podsumowując zero spokoju... Gnom skupił się na tym ,niemal zapominając o niepozornym acz groźnym dla niego zwierzęciu. Gdy tamten zaatakował bohater ledwo zdążył odskoczyć. Zauważył że po nieudanym ataku list mocno kuleje, zasadniczo porusza się na 3 łapach, nadal był szybki i miał swoje zęby, na które trzeba było uważać. Grimber ruszył w stronę ściany, starając się być osłonięty ciągle z dwóch stron, postanowił nie atakować, ale unieszkodliwić lisa, wykończyć go, łapał oddech ,starał się go uspokoić i nabrać sił. Sztyletem zataczał koła ,zmieniając jego kierunek, starając się zgubić lisa. Jeżeli lis zaatakował by go, starał by się zrobić unik i ciąć zwierzę, a jeszcze chętniej po prostu je odstraszyć. Jeżeli lis nie wykaże chęci do ataku, mimo wrogiej postawy, Grimber postanowi powoli do niego podejść i zaatakować jego ciało, gdy tamten będzie skakał w jego kierunku, lub do ucieczki.

Wróć do „Zachodnia prowincja”