Re: Ruiny starego fortu

46
Czarodziej zrobił wielkie oczy i dziwnie popatrzył na Grimbera. Wyglądał tak, jak gdyby zdziwił go fakt, że gnom jest w istocie całkiem sprawnym alchemikiem. Nie mógł w to uwierzyć, a przecież na statku był świadkiem jego doskonałych umiejętności. Krótka chwilka musiała minąć, nim czaromiot zdecydował się odezwać.

- No to na co jeszcze czekasz? - Powiedział podniesionym szeptem. - Moja magia na niewiele się tutaj zda. Próbowałem już rzucać zaklęcia, ale nie mogę przełamać tego uroku. Cholera... pędź na zewnątrz, pod śniegiem na pewno znajdziesz jakieś przydatne zioła! Możesz też zajrzeć na statek, albo do skrzyń, które zostały w jadalni... - dodał po chwili i bezzwłocznie przekroczył drzwi komnaty, nie czekając na reakcję przyjaciela.

Grimber został pozostawiony sam sobie. Obawiał się tego, co może go spotkać za progiem, ale - na szczęście - moment prawdy został tymczasowo odroczony. Słowa maga wciąż rozbrzmiewały w korytarzu, gdy alchemik udał się w kierunku, z którego przyszedł. Postanowienie było jasne - znaleźć coś, co pomoże uratować towarzyszy z opresji. Czas naglił - marynarze weszli to tajemniczego pokoju, będąc na łasce złotookiego. Grimber mógł rozpocząć poszukiwania od ponownego przeczesania wraku Muszelki lub od obejrzenia starej izby, w której stały obecnie wszystkie ich zapasy. Równie dobrą opcja wydawało się dokładne ogarnięcie ruin zamku oraz otaczającej go kniei. Przed gnomem rozpościerały się trzy ścieżki...
.

Re: Ruiny starego fortu

47
Grimber po szybkiej wymianie zdań z magiem ruszył w stronę sali, w której trzymali zapasy, o ile on sam ich ie widział, być może ktoś je dołożył do kupki ich dobytku. wiedział dobrze czego szuka lecz nie był pewny czy mu się uda, odłożył na bok znalezione próbówki i cześć przyrządów do warzenia mikstur, stwierdził że będzie improwizować, czas było odnaleźć składniki wywaru. Zarówno kleofon jak i szczypta wanilii była wszystkim co potrzebował na początek, woda oraz ogień nie były warte wzmianki, były cały czas pod ręką, nie chcąc tracić ani chwili, zrzucił się do dokładnego badania bagażu.

Re: Ruiny starego fortu

48
Gnom odstawił na bok pojedyncze elementy alchemicznej aparatury, które udało mu się odnaleźć śród sterty gratów i resztek zachowanych zapasów. Parę fiolek, alembików, garść probówek i szklane pojemniczki - wszystko to spoczęło na kamiennej posadzce, tuż obok worków z jedzeniem. Marynarze zabrali ze statku dużo jedzenia, całe beczki owoców i warzyw.

Grimber był zakatarzony, bo wieczorne zimno dało mu się we znaki. Raz po raz pociągał nosem i smarkał, ale mimo to, bez trudu wyczuł w powietrzu słodki zapach wanilii. Charakterystyczna woń waniliowych lasek dotarła do jego nozdrzy. Potrzebował kilku minut, aby wygrzebać ususzone pędy rośliny z dna jakiejś wypchanej sakwy. Powyrzucał wszystkie śmiecie na zewnątrz i wreszcie dokopał się do upragnionych strączków. Szybko schował kilka sztuk do kieszeni.

Dalsze poszukiwania nie przyniosły zrozpaczonemu alchemikowi pocieszenia. Miał już potrzebny sprzęt oraz pierwszy składnik, ale nie mógł znaleźć innych niezbędnych ingredientów. Przetrzepał wszystkie zakamarki starej jadalni, lecz w ręce wpadały mu tylko same niepotrzebne rzeczy. Szukał kleofonu, bo to jego teraz potrzebował. Z jego wiedzy wynikało, że kleofon nie rośnie w tych okolicach. Rzadkie lasy porastały głównie mchy i paprocie, grzyby i niskie krzaki owocowe. Istniała szansa na to, że jakiś zbłąkany okaz tej rośliny upodobał sobie cieplejsze miejsce w głębi puszczy i rośnie sobie pod jakimś głazem... o ile srogie mrozy nie ukryły go pod śniegiem.

Gnom mógł udać się do kniei, by tam rozpocząć poszukiwania kleofonu oraz innych przydatnych ziół lub pójść prosto na wrak Muszelki, licząc na to, że gdzieś między zbutwiałymi deskami zachował się jeszcze jeden egzemplarz tej halucynogennej rośliny. Jego towarzysze byli nie-wiadomo-gdzie i robili nie-wiadomo-co. Czasami przez komnaty przelatywał odgłos radosnego śmiechu albo wściekły ryk. Złotooki dalej straszył wszystkich swą huśtawką nastrojów, a kompani Grimbera musieli to znosić.

.

Re: Ruiny starego fortu

49
Gnom zaufał ślepemu losowi i z zapałem przerzucał wszystko co tylko było w pomieszczeniu. Żywność ubrania na zmianę i opał, to wszystko latało dookoła gdy szukał potrzebnych rzeczy, Z zadowoleniem odkrył że przyrządy się znalazły, a nawet ich stan jest znośny. Dzięki charakterystycznemu zapachowi po kilku kolejnych chwilach trafił na wanilię. Miał już niemal wszystko, nieszczęsny kleofon o tej porze roku i w takim miejscu był trudny do znalezienia. Grimber nie zastanawiał się wiele tylko szybko pozbierał to co znalazł, czyli aparaturę i wanilię, rozpalił pochodnię i zabrał ją na drogę, sprawdził czy sztylet lekko się wysuwa, a następnie szybko ruszył przez korytarze, jego celem był wrak, postanowił przeszukać go w każdym dostępnym ale i bezpiecznym miejscu, musiał pomóc przyjaciołom, wiedział że sam nic nie zdziała.

Re: Ruiny starego fortu

50
Przedzierając się przez korytarze, gnom oświetlał sobie drogę rozpaloną pochodnią. Iskry wyskakiwały w powietrze, rzucając słabe światło na pokryte mchem, ceglane ściany. Zarzucił na plecy wór z alchemicznym sprzętem i maszerował w stronę wrót wyjściowych. Idąc przez rozjaśnione ciemności, wciąż wyczuwał wyraźny zapach waniliowych lasek, dobywający się z dna zakurzonej torby. Mocno pociągał nosem, wdychając słodką woń oraz zimne, wieczorne powietrze.

Ogromny wrak statku majaczył w mroku jak przykryta czarną płachtą skała. Drewniany kolos wystawał ze szczytu łagodnego wzgórza, na które Grimber wdrapywał się z wielkim zapałem, sunąc ostrożnie po śniegu. Biały puch odbijał promienie wiszących na niebie księżyców, przez co okolica zalana była jasnym światłem. Prawdę mówiąc, gnom wcale nie potrzebował pochodni, aby bezpiecznie dotrzeć do celu. Jedyny plus z posiadania płonącego łuczywa był taki, że nie zmarzły mu palce.

Przeszukiwania okrętu zajęły alchemikowi dłuższą chwilę. Wiedział, gdzie szukać, bo już wcześniej dokładnie obejrzał sobie całą łajbę. Co prawda, robił to za dnia i w dogodniejszych warunkach, ale nawet teraz doskonale pamiętał, gdzie zostawił rzeczy, które zawczasu uznał za zbędne. Kiedy przenosił towary z pokładu do sali jadalnej, robił to dość pobieżnie, chwytając tylko te najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz musiał szukać we wszystkich zakamarkach, uważnie i ostrożnie. Kleofon mógłby być wszędzie...

Grimber widział podczas podróży jakieś ususzone łodygi kleofonu, ale po katastrofie statku wszystko ogarnął taki bałagan, że nie sposób było znaleźć tutaj cokolwiek. Długo dreptał po drewnianych szczątkach Muszelki, długo zwiedzał pokład oraz to, co było pod nim, ale nie znalazł nawet jednego listka kleofonu. Gdzieś tam dorwał niewielką, zamkniętą na cztery spusty szkatułkę i parę bogato wyszywanych butów... ale nic poza tym.

Pochodnia zaczęła wkrótce dogasać, a Grimber stał samotnie pośród rozwalonych sprzętów ze szkatułą oraz parą trzewików w rękach. Miał już prawie wszystko, czego potrzebował, ale - jak na złość - nie mógł odnaleźć ostatniego składnika zbawczej mikstury. Jego ostatnia nadzieja kryła się gdzieś głęboko w puszczy, rozłożonej szeroko u podnóża niewielkiego wzniesienia. Poskręcane, nagie drzewa nie wyglądały zachęcająco, ale gnom musiał zapuścić się między nie, jeśli naprawdę chciał podać swym kompanom wiadomy wywar.

.

Re: Ruiny starego fortu

51
Grimber szedł korytarzem i rozglądał się dookoła, towarzyszące mu cienie rzucane przez pochodnię nie wzbudzały zaufania. Katar zmęczenie, ciężar jaki niósł, kolejne utrudnienia na jego drodze, dodatkowo wiatr który targał nim jak i płomieniami po opuszczeniu ruin. Alchemik nie chciał ale musiał udać się do szczątków statku, gruntowne przeszukanie pozostałych zasobów zajęło mu sporo czasu, zniechęcony niestety nie znalazł nic, poza butami, które chciał przymierzyć, oraz zamkniętą szkatułą. Pamiętając o tym iż poznał podstawy otwierania zamków, oraz sztuczkę Zervana, postanowił dobrać się do skrzynki, jeżeli nie uda mu się to za pomocą wytrycha, który miał przy sobie w torbie z narzędziami, ani za pomocą znaku, spróbuje otworzyć to za pomocą nożna. Ufał że w tej sytuacji, może znaleźć coś co im pomoże. Jeżeli nie da rady, zabierze szkatułę ze sobą, i uda się w stronę lasu, na poszukiwania roślin. Wcześniej jednak, sprawdzi jeszcze, czy buty pasują na niego.

Re: Ruiny starego fortu

52
Po opuszczeniu zrujnowanego pokładu, Grimber przysiadł na jakimś pieńku i zaczął uważnie przyglądać się nowym znaleziskom. Wykonaną z ciemnego drewna szkatułę odstawił na razie z boku, podczas gdy w ręce trzymał parę szytych złotą nicią bucików. Obuwie było eleganckie, nieco fikuśne i chyba trochę zbyt pompatyczne... ale pasowało na niego w sam raz. Gnom zdjął z siebie stare, znoszone trzewiki i włożył na stopy te kolorowe, eleganckie zamienniki. Poczuł zabawne mrowienie, gdy ostrożnie nasuwał cholewę na łydę, ciągnąc za skrawek ozdobnego materiału, z którego buciki były wykonane. Każdy mógłby uznać, że w takim stroju alchemik wygląda po prostu śmiesznie, ale on sam nie narzekał - obuwie było bowiem niesamowicie wygodne i w dziwny sposób sprawiło, że opuściło go całe zmęczenie. Nogi nagle przestały boleć i ciążyć, a odciski z pięt magicznie zniknęły.

Grimber wstał z połamanego pieńka, by zrobić kilka kroków w nowych trzewikach. Przeszedł tylko parę metrów, a miał wrażenie, że sunie po śniegu z lekkością należną raczej zgrabnej tancerce, niż wyczerpanemu alchemikowi. Był przekonany, że w tym butach mógłby przejść cały kontynent wzdłuż i wszerz, a wcale nie poczułby zmęczenia.

Gdy przestał już dziwować się tym dziwnym buciorom, przyszedł wreszcie czas na otwarcie drewnianego puzderka. W ostatnim czasie gnom trzymał w dłoni częściej wytrych, niż sztylet, toteż bez problemu poradził sobie z przełamaniem prostego zamka. Kłódeczka szybko odpadła, zaczarowana zręcznymi palcami Grimbera. Mężczyzna przezornie uchylił wieko szkatuły - doskonale pamiętał, co zaszło, kiedy ostatnim razem przyszło mu otwierać tajemniczą skrzynię - i zajrzał do środka, wystawiając zawartość pudełeczka na działanie księżycowego światła.

Ujrzał jak blask Mimbry lub Zarula przemyka po gładkiej powierzchni. Z ciemności wyłoniła się maleńka, okrągła perła, nie większa od srebrnej monety. Kuleczka przeturlała się w kąt drewnianego puzderka i spoczęła tam, dopóki gnom nie wziął jej między palce. Była ciepła w dotyku, ale nie parzyła. Przyjemne ciepło emanowało z niej i skrupulatnie wypełniało ciało Grimbera, niwelując starania chłodnego wiatru. Najpierw dłonie gnoma przestały odczuwać ugryzienia zimna, a po sekundzie na całej skórze skakały już gorące ciarki.

Magicznym sposobem rozgrzany i wypoczęty, z dziwną perłą w dłoni i ozdobnymi butami na nogach, Grimber mógł wreszcie zanurzyć się w otchłań nocnej puszczy. Ruszył tedy w kierunku drzew, maszerując po zlodowaciałym śniegu. Przeszedł obok prowizorycznych mogił, w których spoczywali jego niedawni kompani i przyspieszył kroku. Wkrótce znalazł się między niskimi konarami...
Spoiler:


.

Re: Ruiny starego fortu

53
Grimber nie bawił się specjalnie z zamkiem, ku jego zdziwieniu poszło nad wyraz sprawnie, jednak używanie często tych samych umiejętności przynosi skutki. Po ostrożnym podejrzeniu co znajduje się w środku, gnom zdecydowanie otworzył szkatułę i przyjrzał się perle, która w niej leżała, odniósł wrażenie że nie pora teraz szukać skarbów, miał ze złością wziąć ją i wyrzucić za siebie, przekonany że i tak jej nie sprzeda, lecz w chwili w której ją dotknął, poczuł ogarniającego go ciepło. Czerwona perłą była miła w dotyku, mała, a przede wszystkim świetnie rozgrzewała jego kostniejące ciało. Chciał odłożyć ją na miejsce, lecz poczuł że tracąc z nią kontakt, zimno z powrotem go atakuje, musiał bacznie pilnować, by nie wypadła z jego dłoni, potem pomyśli jak przymocować ją na stałe. Następne w kolejce były znalezione buty. Już po chwili od założenia poczuł, że zmęczenie jakie odczuwał znika. Mało tego, odciski jakich nabawił się na twardej posadzce już nie przeszkadzają. Były niemal jak uszyte na miarę. Miał niebywałe szczęście, musiała być w nich dobra magia, ktoś, zapewne jakiś kuglarz musiał używać ich do występów. Śmieszny i żywy kolor jednoznacznie potwierdzał tą tezę, gnom miał nadzieje, że zostaną z nim na stałe, a ich właściciela nie spotka już nigdy. Mocno podbudowany znaleziskiem, założył na plecy wór z ekwipunkiem, sprawdził kolejny raz czy sztylet jest na swoim miejscu, ścisnął mocno perłę, a dogasającą pochodnię złapał w swoją wolną lewą dłoń. Upewniając się że wszystko ma ruszył obok mogił. Mrok i obecność ciał poległych towarzyszy rejsu nie nasuwała optymistycznej wizji, jednak podbudowany znaleziskiem ciągle czuł się w miarę pewnie. Po kilku minutach ujrzał pierwsze drzewa, oświetlając drogę skupił uwagę na poszukiwaniach kleofonu. Jak na złość pogoda i ciemność mu nie pomagały, modląc się by nie trafił na kolejne dzikie zwierzęta, a jednocześnie by pochodnia nikogo nie zwabiła, rozpoczął poszukiwania mięsistej łodygi, poskręcane pnie , zmrożona ziemia oraz brak ściółki, sugerowały mu że musi szukać dokładniej i niestety zagłębić między drzewa. Miotany sprzecznymi uczuciami, trochę przestraszony gnom ruszył przed siebie.

Re: Ruiny starego fortu

54
Szybko odnalazł śród niskich krzaków jakąś ścieżynkę, wydeptaną najpewniej przez zwierzęta lub złotookiego elfa i jego towarzyszy. Kręta dróżka wiła się między drzewami, prowadząc gnoma coraz głębiej w las. Grimber patrzał uważnie we wszystkie strony, szukając jakichkolwiek oznak życia między zwałami białego śniegu. Spod puchu nie wystawały nawet kępy zmarzniętej trawy, co było dla niego raczej przykrym omenem. W takich warunkach umierali ludzie - a to z głodu, a to z powodu odmrożeń - więc szanse na to, że roślinność oparła się niszczącej, zimowej mocy były... dość niewielkie.

Alchemik trzymał się świetnie. Magiczne buty i równie magiczna perła sprawiały, że wyprawa w głuszę nabrała charakteru przyjemnej przechadzki lub spaceru. Nie czując zmęczenia, ani przejmującego chłodu, gnom maszerował coraz dalej między czarne konary, wypatrując wszędzie obecności kleofonu. Pamiętał dobrze, że ten chwaścik preferuje zwłaszcza suche, zacienione miejsca. Knieja, po której przyszło mu chodzić, latem musiała być usiana tymi ziołami, ale teraz - podczas tak srogiej zimy - trudno będzie znaleźć choć jeden zdrowy okaz. Musiałby zdarzyć się jakiś cud, aby Grimber tak po prostu wpadł na ślad kleofonu, idąc sobie wesoło drożynką. Ale on nie poddawał się! Podchodził do każdego zielonego pędu, jeśli zobaczył takowy nad śniegiem i dokładnie go oglądał, próbując przypomnieć sobie jego właściwości oraz nazwę. Zaaferowany poszukiwaniami, zaszedł już naprawdę daleko w las...

Wtem zza krzaków wyłonił się nagle jaśniejący obiekt. Świecąc niby zdjęta z nieba gwiazda, wirujący w powietrzu płomień zbliżał się z wolna w stronę alchemika. Sunął między drzewami, unosząc się kilka stóp nad ziemią. Jego blask tonął w pokrywającej wszystko białości śniegu. Wiatr zawiał mocniej, niosąc ze sobą cichy szept.

- Ja znam drogę i wiem, czego szukasz. Chodź, chodź, za mną chodź - cichy głos rozbrzmiał w uszach gnoma, a po sekundzie przeszedł w równie cichy szum.

.

Re: Ruiny starego fortu

55
Grimber mimo iż oddalał się coraz bardziej nie tracił orientacji, pamiętał skąd przyszedł, kluczenie między pniami i wystającymi korzeniami, a przede wszystkim zaspami śniegu nie sprzyjały, mimo to dzielnie drałował przed siebie. Nie mógł przeboleć że akurat teraz przypadła zima, zabijająca wszelką roślinność, oraz wszystko co tworzy matka natura. Dzięki butom oraz perle nie odczuwał ni zimna ni zmęczenia, jakie powinno go ogarniać po tak długim dystansie. Rozglądał się dookoła, bacznie obserwował każdy liść i gałązkę, jednak poszukiwanego zioła nie odnalazł. Kiedy powoli był bliski rezygnacji, a nogi mimo butów zaczęły ciążyć. Pojawił się tajemniczy błysk. Grimber szybko wyciągnął dłoń w poszukiwaniu sztyletu, gdy usłyszał wołający go głos. Myślał że to halucynacje, jednak gdy sytuacja się powtórzyła, pełen obaw powoli i ostrożnie ruszył za głosem. W tym momencie nie miał innego wyjścia, a ratunek był priorytetem.

Re: Ruiny starego fortu

56
Świecąca kula zatańczyła w powietrzu, kołysząc się z prawej strony na lewą, a potem poszybowała w kierunku gnoma. Zawisła na wysokości jego oczu. Otaczająca ją aura niebieskawego blasku w pewnym stopniu rozrzedzała gromadzące się śród drzew ciemności. Ognik zatoczył koło nad głową alchemika, a potem wleciał w przydrożne zarośla. Grimber wciąż słyszał cichy szum, z którego raz po raz wyłaniały się obiecujące słowa zachęty. Głos rozbrzmiewający pod czaszką zapewniał go, że zna drogę, że zaprowadzi go tam, gdzie zechce dotrzeć. A on z jakiegoś powodu mu zaufał...

Podążając za światełkiem, gnom zszedł z wydeptanej ścieżki prosto w krzaki. Przedarcie się przez gęstwinę nie sprawiło mu trudności, ale pokryte kolcami gałęzie nieco poraniły jego twarz i odsłonięte dłonie. A droga dopiero się zaczęła. Błędny ognik prowadził wędrowca w głąb lasu, kluczył pomiędzy konarami i często uciekał Grimberowi z pola widzenia. Zawsze jednak wracał - niespodzianie pojawiał się znikąd, by powieść go dalej w otchłań zasłoniętej pomroką puszczy. O ile wcześniej alchemik rzeczywiście pamiętał drogę powrotną, o tyle teraz za nic nie wróciłby sam do ruin fortu. Polegał w całości na swoim świecącym przewodniku. Otaczały go tylko poskręcane pnie i zasnuta śniegiem ziemia. Wszystko dokoła stanowiło plątaninę czarnych kształtów.

Grimber nie czuł zmęczenia, nie czuł zimna, ale czuł za to wyraźny niepokój. Rozglądał się na wszystkie strony, lecz nigdzie nie dostrzegł śladów kleofonu. Szepty w jego głowie wciąż dźwięczały, błagalnym tonem prosząc go o niezaprzestawanie marszu. Nie mógł nie usłuchać. Nowe buty zdążyły mu już przemoknąć, gdyż bez przerwy rozkopywał nimi biały puch. W pewnym momencie poślizgnął się nawet i na chwilę wypuścił z dłoni czerwonawą perłę. Dotarła do niego fala przejmującego zimna, która zniknęła dopiero w momencie, gdy ponownie ścisnął w palcach magiczny klejnot.

I wtem gnom poczuł, że traci grunt pod nogami. Postawił krok w nicość. Błyszczący ognik przyprowadził go na skraj przepaści, a on pewnie poszedł naprzód. Oczarowany dziwnym szumem oraz nęcącymi zmysły szeptami, runął przez nieuwagę w dół stromej skarpy. Droga do podstawy wzgórza nie trwała długo. Grimber przestał turlać się dopiero wtedy, gdy z impetem wleciał na rosnące przy rzece drzewo. Czuł zimny śnieg pod koszulą. Jakimś cudem nie wypuścił z rąk dającej otuchę perły. Leżąc w zaspie podniósł wzrok i ujrzał przed sobą złośliwego ognika. Płomyczek zaczął nagle emanować czerwonym światłem, a po paru sekundach zwyczajnie zgasł. I tyle go było. Zwodnik rozpłynął się w chłodnym powietrzu. Grimber został sam - nie wiadomo gdzie. Gdy wyszedł spod zwałów białego puchu, stanął nad wąską rzeką, która z jakiegoś powodu nie dała się skuć lodem. Miał przy sobie cały swój sprzęt, postradał jedynie zdrowie, drogę oraz czas. Był teraz zdany tylko na siebie.

.

Re: Ruiny starego fortu

57
Grimber posuwał się ostrożnie do przodu, każdy kolejny krok coraz bardziej utrudniał mu orientacje w terenie. Kluczenie po tym lesie nie było ani mądre ani przyjemne. Poczucie ciepła i wypoczęcie nie zmieniało faktu, że bolesne razy gałązek i kolców, zaznaczały teren na jego odsłoniętej skórze. Głos w głowie uspokajał i zachęcał do wędrówki, kula pojawiała się za każdym razem, gdy tylko tracił nadzieje że do niego wróci. Po półgodzinie wędrówki, gnom zorientował się że stracił resztki orientacji w terenie, nie miał pojęcia gdzie jest, ani jak trafić na ścieżkę, którą się wcześniej poruszał. Mógł polegać tylko na swoim przewodniku, co wzbudziło w nim kolejne fale niepokoju i nieufności. Coraz bardziej obolały od razów gałęzi zdeterminowany szedł coraz szybciej, chcąc wrócić do spokojnych i mniej uciążliwych ruin, a nade wszystko do swoich przyjaciół i towarzyszy. Coraz bardziej wściekły obiecywał sobie że kiedyś dopadnie przeklętego czarta, ale też przeklętych niby przyjaciół, przez których znalazł się w tej sytuacji, w duchu pomstując nie zauważył końca ścieżki. Trafiając nogą na pustkę, początkowe dziwnie zastąpił strach, gdy krawędź na której stał, zaczęła zsuwać się wraz z nim. Bolesny upadek, który został obwieszczony krzykiem pełnym strachu, a następnie jękami o obolałym kręgosłupie oraz miejscach jeszcze mniej wystawianych na widok publiczny, zmusiły gnoma do powstania. Za sobą miał paro metrową skarpę, przed sobą rzekę, jeszcze nie skutą lodem. Widok był opłakany, brudne ubrania, obolałe ciało to nic. Gnom rzucił się błyskawicznie do worka sprawdzając czy przy upadku nic nie zniszczył lub nie zgubił, poczuł ulgę że wszystko jest jak być powinno, wymacał receptę w kieszeni i wiedział że wszystko jest na swoim miejscu, poza nim samym. Rozglądając się na prawo i lewo, widział tylko brzeg rzeki, widok przed nim nie zachęcał do przeprawy. Kierując się ślepym losem, poszedł w prawą stronę, miał cień nadziei, że idąc wzdłuż koryta, dotrze do ruin, a może znajdzie też coś po drodze. Bacznie obserwował wszelkie rośliny, które tu jakimś cudem, bujniej obrastały brzeg, być może to ziemia i woda miały ten zbawienny na nie wpływ.

Re: Ruiny starego fortu

58
Rwący potok przecinał puszczę niebieskawą wstęgą. Po jego obu stronach rosły drzewa - znacznie wyższe od tych, które gnom podziwiał wcześniej. Gęste krza pokrywały brzegi wąskiego koryta, tworząc naturalną balustradę. Noc na dobre rozgościła się na niebie, zostawiając Grimbera samego w ciemnościach. Gnom dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że jego pochodnia dawno już zgasła. Głownia przestała się nawet żarzyć i ulatywała z niej już tylko smuga szarego dymu. Wędrując z biegiem strumienia alchemik raz po raz potykał się na wstających spod ziemi korzeniach. Jego buciory grzęzły co chwilę w śnieżno-błotnistej glebie. Podróż nastręczyła mu mnóstwa niedogodności, które w pewnym stopniu łagodziła moc magicznych trzewików oraz zbawczy wpływ czerwonej perły. Pewnym jest, że do najprzyjemniejszych ta przeprawa nie należała.

Gnom zupełnie postradał drogę. Szedł po prostu przez zarośla, mając po prawej ręce płynącą rzekę, a po lewej gęstwinę mrocznego lasu. Chłodne powietrze nie dawało mu się we znaki, ale niepokojące odgłosy, które rozrywały je co jakiś czas, przyprawiały go o dreszcze. Jego uszu dochodziły przeciągłe wycia, upiorne nawoływania oraz stłumione wiatrem wrzaski. Choć uważnie spoglądał na boki, to niewiele mógł dostrzec w tej ciemnicy. Gdzieś tam zauważył zmarzniętą kępę trawy, a w innym miejscu kapelusz jakiegoś brązowego grzyba. Zieleń nad strumieniem rzeczywiście zdawała się ignorować obecność siarczystego mrozu - a przynajmniej niektóre rośliny rosły sobie w najlepsze, nie zważając na mroźną porę roku. Alchemik rozpoznawał część z nich w księżycowej poświacie. Pod powalonym konarem zobaczył parę łodyżek tojadu, a zaledwie trzy kroki dalej - całą stertę kwitnących sporyszy. Obok wyrosłych przy strumieniu krzaków znalazł... sztukę kleofonu.

.

Re: Ruiny starego fortu

59
Coraz wścieklejszy Grimber odrzucił pochodnię i utykając ruszył przed siebie, nie miał pojęcia gdzie jest i jak wróci, ale nie lubił marnować czasu. Wszystkie znane mu zioła, min. sporyszcz i tojad skrupulatnie zabierał, chcąc je zachować na inny raz, czort wie kiedy mogłyby się przydać, na jego liście było wielu kandydatów do otrucia... Gromadząc zapasy nie mógł nadziwić się skąd zieleń ma siłę przebijać się przez warstwy śniegu. Utykając i grzęznąc w mule szedł i przeklinał wszystko i wszystkich, a przede wszystkim własną naiwność. Był pewien że nikt nie nabrałby się na to, poza nim samym. Jego nowe buty już dawno straciły swój kolor, teraz całe umazane były zeschniętym i świeżym błotem. Zły głodny i zagubiony kolejny raz upadł. Miał już dostać napadu furii, lecz ujrzał powód dla którego się tu znalazł. Zaledwie parę metrów od niego kwitła mięsista łodyga kleofonu, pędem wstał i delikatnie odciął łodygę, szczelnie owinął w szmatkę i zapakował wraz z innymi składnikami. Miał już wszystko, jednak przygotowanie eliksiru uniemożliwiał wiatr. Zdeterminowany i podbudowany znaleziskiem, ruszył przed siebie, uważnie obserwując, czy nie dojrzy gdzieś ścieżki, śladów lub innych znaków że ruiny są tuż tuż.

Re: Ruiny starego fortu

60
Odnalezienie kleofonu nieco podbudowało wędrującego gnoma i umieściło w jego sercu odrobinę nadziei. Teraz przedzierał się przez chaszcze z podwójnym zapałem, śród mroków szukając drogi prowadzącej do ruin. Drzewa, które górowały teraz nad lasem, przyozdabiały w niektórych miejscach ciemnozielone liście oraz barwne kwiaty. Spod śniegu coraz częściej wystawały źdźbła zmrożonej trawy. Im dalej Grimber posuwał się w puszczę, tym więcej zieleni dostrzegał. W tych okolicach natura toczyła zażartą walkę z zimową aurą... i chyba właśnie wygrywała kolejną bitwę.

Ponieważ droga wzdłuż brzegu strumienia zatarasowana była przez powalone konary oraz gęste zarośla, alchemik musiał odbić nieco w prawo i zbliżyć się do ciemnej ściany lasu. Wszedł między sięgające pod niebiosa drzewa, rozdeptując przy okazji parę grzybów, których naprawdę mnóstwo rosło tutaj pod pniakami. Ciężkie gałęzie szumiały, poruszane mocą wiatru. Szum listków przerwał nagle suchy trzask. Grimber nadepnął swym ubłoconym buciorem na wygaszone ognisko. Przepalone kawałki drewna trzeszczały pod naciskiem jego trzewika, a ostygły popiół wystrzelił w powietrze, jeszcze bardziej brudząc jego obuwie. Palenisko wygasło już bardzo dawno i nawet czarne od sadzy fragmenty kory nie dawały już ciepła.

Lecz nagle... zwęglone kawałki drewna zaczęły się żarzyć, a ich krańce rozbłysły czerwonym światłem. Ognista poświata objęła stare palenisko, pożerając but Grimbera. Płomienie pojawiły się znikąd, by zatańczyć na wypalonych drwach i ozdobnym trzewiku. Prawa stopa alchemika stanęła w ogniu, podobnie jak cały stos połamanych, sczerniałych gałęzi. Pomarańczowe wstęgi wzniosły się do góry, zalewając najbliższe otoczenie jasnym światłem. Ogień daje poczucie bezpieczeństwa, ale przyciąga też stwory z lasu... no i przepala właśnie podeszwę czyjegoś buciora.

.

Wróć do „Zachodnia prowincja”