Lasy na północ od Grenefod

31
Ku jej uciesze i zarazem zmartwieniu, nie zjawy, lecz w pełni żywi ludzie wyłonili się z ciemności, co gorsza okuci w pełne zbroje i dodatkowo dzierżący dobrej jakości klinki, a jakby i tego było mało, mieniące się dziwnie, zupełnie jakby zostały zaklęte, gdyby sama krawędź zaostrzonego metalu okazałaby się niewystarczająca. Osaczona niemal z każdej strony, nie miałaby dokąd uciec, gdyby czwórka zbrojnych zechciała ją teraz zaatakować. Jej prosta w wykonaniu włócznia z trudem zdołałaby przebić się przez najcieńszy element ich pancerzy, a co dopiero skontrować cios twardego metalu.
Nie dając po sobie poznać beznadziei, jaka ją spotkała, dzikuska szczerzyła kły i warczała tak samo jak w przypadku spotkania Blu-Fai. Wtedy bowiem ten zabieg wystarczył, ale czy i w tym przypadku będzie tak samo?

Trzymając w jednej ręce włócznie, wymachiwała nią na oślep, znacząc niewidzialną linią obszar, do którego nie należało się zbliżać. W drugiej zaś ręce skrywała półmisek z poćwiartowanym mięsem bażanta, co chwila, zbliżając ją do ust i posilając się kawałkami, jakby to o to chodziło mężczyzną.
Stojąc tak zaszczuta niczym pies, zdołała wypatrzeć jeszcze dwóch osobników. Jakiegoś lichego woźnicę i starego piernika, któremu prędko nadała przydomek Gołti.

Staruch beczał coś z wielce zadowoloną gębą. Mówił pierw do swoich w zwykłym języku następnie do dziewczyny w jej ojczystej mowie. Zdziwiona tym faktem wytężyła wzrok, by lepiej mu się przyjrzeć. Pierwszym, co przykuło jej uwagę, to zadziwiające podobieństwo jego szat do tych noszonych przez Zirte. Czyżby byli z jednego plemienia? Neshkala brała taką możliwość pod uwagę, zważywszy na to, że zarówno on jak i wcześniej poznany osobnik posiadali podobne zdolności.

- Łot du ju łon? Dys ys maj qłori. Aj łil not giw bak - odgrażała się nie na żarty, w międzyczasie szukając wyrwy w szyku domniemanych napastników, by w razie czego móc prędko przecisnąć się między nimi i pognać w stronę gęściejszych zarośli, gdzie mieliby trudności z poruszaniem, a ona pozyskałaby jakąkolwiek formę kryjówki, w konsekwencji zdobywając czas na wyciągnięcie z kieszonki kostek i przyzwania pomocników.

- Ichach - spostrzegła czworonożne, kopytne stworzenie. Kiedyś już takie spotkała. Wiedziała, że są dosyć płochliwe, to więc obmyślając drugą alternatywę, mogła spróbować przedostać się na wóz i spłoszyć zwierzę, a te pognałoby pełnią sił, z dala on parszywych ijon i ich przeklętego żelastwa.

Ale to w razie czego, obecnie wyczekiwała na reakcję zwrotną, szykując się do nagłego zrywu, gdyby sytuacja zaczęła nabierać gorszego obrotu, o ile w ogóle było to jeszcze możliwe.

Lasy na północ od Grenefod

32
Przybysze nie wydawali się być przerażeni szczerzeniem zębów Neshkali ani jej piką, tak lichą w porównaniu do wspaniałych mieczy wojowników. Przyciśnięta do niemal pionowej kamiennej ściany, nie miała drogi ucieczki innej, aniżeli przed barierę ostrzy i pewnego siebie brodacza. Mężczyzna, który nieco przypominał Zirte, wcale nie był tak stary, jak mogło wydawać się na pierwszy rzut oka. Bródka z pewnością go postarzała, również w jego postawie brakowało młodzieńczości, która zastąpiona była przesadną pewnością siebie, typową dla tych dojrzałych wiekiem.

Przywódca postąpił krok na przód.

- Zrozumieliście coś? - Zakpił, patrząc na wojowników. Żaden z nich nie odpowiedział, gdy byli skupieni na Neshkali. - Sakirze! - Westchnął znów brodacz. - Cóż to za dziwny dialekt?

- Billastinie? - Z wnętrza powozu dobiegł kobiecy głos. - Coś się stało? Myślałam, że mieliśmy zatrzymać się na nocny odpoczynek. - Dodała kobieta, a jej ton sugerował, że nie przyjmie możliwości, by było inaczej.

- Oczywiście, matko! - Odpowiedział Gołti. Wyglądał, jakby dalej chciał dyskutować z Neshkalą, nawet jeśli uciekał mu sens jej słów. - Pojmać ją, zabierzemy ją do Nowego Hollar. Należy poznać jej język. - Dodał, ale bez większego przekonania, jakby językoznawstwo nie było jego ulubioną dziedziną. Nauczył się już przecież ogólnego języka dzikusów z tej części świata, na cóż szukać głębiej i rozkładać go na dialekty?!

- Oczywiście, panie. - Rycerz, który najwyraźniej przewodził niewielkiej ochronie powozu, wydał znak do ataku, samemu sięgając do pasa, gdzie w ciasnym zwoju przygotowaną miał linkę. Trzej mężczyźni rozdzielili się, zachodząc Neshkalę od trzech stron, by uniemożliwić jej ucieczkę.

- Not srtagel. - Polecił Billastin łamanym językiem dzikusów. Jego mina sugerowała, że bawi go cała ta sytuacja, a spotkanie dzikiej było szczęśliwym zbiegiem okoliczności. - Poddaj się. Rączki do przodu! - Zaprezentował, co ma zrobić, samemu wyciągając przed siebie dłonie. Rycerz rozwinął sznur.

Słońce zaszło, a jedynym źródłem światła był płomień pochodni zdobiących powóz i dopiero co rozalonego ogniska. Ogniki tańczyły w stali rycerzy, zdradzając, że dzika nie ma wielkich szans, by uciec ich ostrzom i linie, która była przeznaczona do jej pojmania. Tymczasem z powozu, przy pomocy służki, wytoczyła się kobieta. Matka miała nadwagę, odziana była w bogatą szatę, dostosowaną bardziej do salonów i pałaców aniżeli dziczy. Jej srebrzyste włosy upięte były w wysoki kok.

- Kończ tę zabawę. Czas na wieczerzę.

Za pierwszym powozem nadszedł kolejny orszak - wóz zaprzężony w konia, a na nim zapasy. Wokół wozu kręcili się słudzy w towarzystwie kolejnego zbrojnego.
Obrazek

Lasy na północ od Grenefod

33
Z każdą chwilą sytuacja stawała się bardziej napięta. Podczas gdy brodacz skryty za plecami sługusów wydawał im kolejne polecenia, Neshkala niemal wtapiła się w urwisko, jakby wyczekując, że w szczytowym punkcie wrota ukrytego w górze sezamu zostaną otwarte, a ona sama zyska szansę zbiec znienawidzonym ijon, którzy wbrew wszelkim pozorom, zamierzali dobrać jej się do skóry.

Czas niby zwolnił. Wytrawna łowczyni obserwowała każdy krok agresorów, każdy ich najmniejszy ruch ręką i najszybsze mrugnięcie okiem. Przyparta jak ten biedny szczur przez kota, desperacko szukała najmniejszej nawet szansy na wydostanie się z tarapatów. Okazja nadarzyła się już po chwili. Wyjście grubego babska zwróciło uwagę wszystkich pozostających na ziemi. Ten krótki moment wystarczył, aby dzikuska znalazła słaby punkt w zbrojnej formacji. Podobnie jak czyni się to w przypadku ataku watahy wilków, wyszukała najsilniejszego osobnika. To właśnie jego należało zneutralizować, żeby pozostała część grupy wiedziała, iż obrana ofiara nie należała do najsłabszych, ale stanowiła dla nich poważne zagrożenie, zbyt wielkie do mierzenia się z nim. Jednak w tym przypadku bezpośrednie starcie nie wchodziło w rachubę. Należało więc ich przechytrzyć sposobem.

Słońce praktycznie już całe skryło się za horyzontem. Wokół zapadł wszechogarniający mrok, rozdzierany bladą poświatą ledwo narodzonych płomieni paleniska. Pomimo niezrozumiałych słów, jakie kierował do niej mężczyzna ze sznurem w rękach, pojęła, o co mu chodziło. Spokojnie przewieszając przez plecy włócznię, wyciągnęła jedną ręką do przodu, drugą z miską, nadal trzymając przy ciele. Ostatnie słowa ociężałej kobiety w długiej sukni, bezskutecznie fałszującej jej faktyczne rozmiary, stanowił sygnał do rozpoczęcia próby ucieczki.

W tym samym momencie dzika przejechała stopą po ziemi, zalewając niskie płomyki falą błota i resztek, zarazem posyłając prosto w twarz domniemanej alfy stada półmisek. Zrobiła susła w przód, wykonując tym samym pozorowany atak, a następnie błyskawicznie zmieniając kierunek, odskoczyła w bok, z nadzieją na wyminięcie zerwanego do ataku drugiego zbira, który poruszony nagłym obrotem spraw, ruszył swemu przywódcy na pomoc. Między jednym a drugim skokiem zdołała sięgnąć do torebki i wygrzebawszy z niej naprędce kostkę, natrafiła na wielki pazur niedźwiedzia.

- Arrajw! - wysyczała pełna gniewu, porzucając kość wewnątrz śmiertelnego kręgu, w jakim się znalazła.

Tymczasem na celowniku miała już kolejny punkt. Powóz, a ściślej mówiąc, jego siłę pociągową. Planując wskoczyć na grzbiet jucznego ichach'a zamierzała zmusić go poprzez uderzenie w zad do zrywu. O pasażerów się nie przejmowała. Gdyby ci próbowali ją powstrzymać, zawsze mogła przyzwać króliczą zjawą, by ta ich zabawiała podczas podróży lub do czasu, aż nie zdoła poprzecinać wiążącej pysk zwierza uzdy i zupełnie oswobodzić go od ciężkiego bagażu.

Lasy na północ od Grenefod

34
Ijon nie widzieli w Neshkali zagrożenia. Jedna dzika uzbrojona w pikę nie wydawała się kimś, kto może zagrozić odzianym w stal rycerzom, dzierżącym magiczną broń. Po ich minach było widać, że nie przyłożyli się do sytuacji tak, jak być może powinni i Neshkala to wykorzystała. Sądząc, że dzika poddaje się, najpewniej onieśmielona widokiem Matki, nieco opuścili gardę i był to ch błąd.

- Brać ją! - Wrzasnął jeden z rycerzy, gdy półmisek poleciał w kierunku Billastina. Gdzieś w tle rozbrzmiał oburzony krzyk Matki, a jeden z trójki okutych w stal mężczyzn zmienił pozycję, tak, by chronić otyłą kobietę. - Nie pozwólcie jej uciec!

Zwinność Neshkali pomogła jej w uniknięciu śmierci, jednak nie uciekła od ostrzy wojowników. Ci najwyraźniej nie zamierzali brać już Neshkali żywcem. Znajomość egzotycznego języka nie była tak cenna, by przepuścić jej potwarz.

- Zabić!

Ból przeszył ramię Neshkali, gdy miecz pozostawił na jej ramieniu gładkie cięcie. Rana nie wydawała się głęboka, ale ostrze sięgnęło do mięśnia, powodując krawienie i ból, który częściowo utrudniał korzystanie z uszkodzonej lewej ręki. Mimo to, Neshkala zdołała przywołać niedźwiedzia.

Nieumarła bestia wydała z siebie ryk i ruszyła w kierunku rycerzy, skutecznie ich zajmując. Krzyk mężczyzn, jak również Matki, rozbrzmiał w oboziku, a pionowa ściana potęgowała dźwięki, sprawiając, że walczący brzmieli jak diabelskie pomioty aniżeli ludzie. W obliczu pandemonium i niedźwiedzia, konia nie trzeba było nawet klepać, by zerwał się do biegu. Z przerażonym rżeniem, zerwał się do galopu. Neshkala ledwie zdołała wskoczyć na zwierzę, gdy to ruszyło w panice, nie zważając na fakt, że musiało ciągnąć balast. Przecięcie uzdy nie było proste, gdy stanowiły ją paski wykonane z porządnej, utwardzanej skóry, do tego nie wystarczyło to, by oswobodzić konia z powozu. Skomplikowana uprząż urzymywała wóz za zwierzęciem. Szalony bieg nie dawał możliwości, by przyjrzeć się wiązaniu bliżej. Neshkala przylgnęła do grzbietu konia, starając się nie spaść - próby zeskoczenia mogłyby skończyć się śmiercią pod kopytami lub kołami powozu. Pozostało jej czekać, aż przerażone zwierzę, nieprzyzwyczajone do widoku walki czy nieumarłego niedźwiedzia, zatrzyma się samo.

Chyba tylko dzięki wozowi koń zmęczył się dość szybko - po dobrych ośmiu-dziesięciu minutach biegu. Neshkala nie miała pojęcia, gdzie zabrał ją koń. Widziała granicę lasu, z drugiej strony rozciągały się łąki, w oddali, w świetle wychodzącego zza chmur księżyca, tafla wody błyszczała pięknie. Noc była ciemna i chłodna, ale również cicha w tej części świata, zupełnie, jakby na powrót znalazła się w przeklętym lesie. Ciszę przerywało tylko szybkie oddychanie konia, który z pyskiem pokrytym pianą łapał oddech po galopie, jak również... dziecięcy płacz. Dźwięk dochodził z wnętrza powozu.
Obrazek

Lasy na północ od Grenefod

35
Dzika nie zatrzymała się nawet na sekundę. Przemknęła między zbrojnymi niczym cień i chyba tylko dzięki wyjątkowemu szczęściu jeden z nich zdołał ją boleśnie trafić w ramię. Ignorując powstały ból, parła dalej, aż w końcu opuściła śmiertelny krąg i gnając co sił w nogach, ledwie dała radę uczepić się uzdy przerażonego czworonoga, nim ten wystrzelił niczym strzała z wojennego łuku, galopując przed siebie.

Podczas tego szaleńczego biegu ściskając udami boki konia Neshkala próbowała oswobodzić go z więzów, jednak bezskutecznie. Ostrze jej włóczni nie cechowało się wystarczającą ostrością, by przeciąć mocne pasy, nim zwierz opadł z sił, z powodu ciągniętego ciężaru.

Gdy powóz wreszcie przestał się toczyć, kobieta puściła lśniącą w świetle księżyca grzywę ichach'a, dopiero teraz odczuwając skutki poniesionych wcześniej obrażeń. Krwawiąca rana nie wyglądała najgorzej, co nie znaczyło, że można było ją zignorować. Zanim wzięła się za leczenie, pierw stanęła na grzbiecie zwierzęcia i rozejrzała się wokół by sprawdzić, czy zbrojna kompania czasem się za nią nie puściła. Miała bowiem nadzieję, że upiorny niedźwiedź zdołał powalić, chociaż dwóch z nich i zatrzymać na wystarczająco długo resztę, by dać kobiecie na tyle sporo czasu, żeby ta mogła uciec i ukryć się w wysokiej trawie lub gąszczu nieopodal znajdującego się lasu.



- Lyl men - zareagowała na płacz dziecka, lecz nie przejęła się nim dogłębnie.

Neshkala miała już nie raz do czynienia z dziećmi, najczęściej podczas napotkania przyjaznych, obwoźnych kupców i ich rodzin. Czasem nawet bawiła się z nimi, o ile ich rodzice na to zezwalali, to ganiając je po łące, to ucząc wspinaczki na skały i karłowate drzewa, z rzadka i pokazując jak karmić z ręki leśne stworzonka. W tym jednak przypadku o swawolach nie było mowy. Zresztą jakby mogła bratać się z kimś, spokrewnionym z ijon, zaprzeczyłoby to jej zasadom.

Nie zważając na dochodzący z wnętrza wozu dźwięk, zajrzała do środka, spodziewając się znaleźć tam kawałek materiału na opatrunek i po szybkim jego porwaniu, zeskoczyć na ziemię, przy okazji płosząc ponownie konia, tym samym oddalając od siebie widmo pościgu pozostałej części świty, którzy wabieni widokiem zagubionej części karawany, puszczą się za nią, zamiast kontynuować dręczenie niewinnej kobiety.

Lasy na północ od Grenefod

36
Adrenalina nie pozwalała Neshkali w pełni poczuć bólu cięcia, jakie jeden z rycerzy pozostawił na jej ramieniu. Choć koń zatrzymał się, dzika pozostała czujna.

Zwierzę przestępowało z nogi na nogę, starając się uspokoić mięśnie po szaleńczym biegu, jakby te dalej rwały się do galopu. Klatka piersiowa konia rozszerzała się gwałtownie i opadała, jakby tylko pasy uprzęży powstrzymywały jej ruchy łapaniu oddechu. Wałach nie przejmował się jednak płaczem dziecka.

Neshkala w powozie ujrzała całkiem ludzkie dziecko. Malec miał może około trzech lat. Okrągła buzia, wykrzywiona w płaczu, czerwona od łez i nieszczęścia, na widok której każdej kobiecie przeznaczonej do macierzyństwa krajałoby się serce, zwróciła się ku dzikiej. Mimo dłużych włosów, zebranych w wysoki kucyk, sterczący śmiesznie z tyłu głowy, podlotek wydawał się być chłopcem. Jego ubranie nie było może bogato zdobione, ale czyste i zdecdowanie dobrej jakości.

- TATA! - Chłopiec zawył błagalnie, najwyraźniej zupełnie przerażony sytuacją. Zważając na to, że maluch siedział między ławeczkami powozu, można było mniemać, że spadł tam podczas szaleńczej ucieczki konia.

W powozie nie znajdowało się wiele - siedzenia wyłożone poduszkami, zasłony w oknach i właśnie płaczące dziecko, wyciągające ręce ku Neshkali. Koń, za to, ani myślał dalej uciekać, tym bardziej, gdy wciąż był upięty do wozu.

Chwilowo Neshkala nie miała podstaw, by przypuszczać, że pościg jest gdzieś niedaleko. Zresztą, grupie przy ognisku z pewnością chwilę zejdzie z niedźwiedziem.
Obrazek

Lasy na północ od Grenefod

37
Trzonkiem dzidy rozsunęła kawałek materiału służący za prowizoryczne drzwi do części noclegowej krytego wozu. Ostrożnie zagłębiając się w jego czeluści, w pierwszej kolejności spostrzegła spłakane dziecko, na oko mające nie więcej jak kilka latek. Wzdrygnąwszy się na bijący w jej uszy krzyk, wyskoczyła z powrotem na zewnątrz i po szybkim otrząśnięciu, weszła na nowo.

- Cii... woria dont kraj - uspokajała go chłodnym tonem głosu.

Pominąwszy malucha, w jej rękach prędko znalazł się strzępek materiału zawieszony tuż nad otworem w ścianie. Wylizawszy najpierw dokładnie krwawiące ramię, owinęła je ściśle zagarniętą szmatką, tworząc tym samym prowizoryczny opatrunek.

Skoro jeden problem został rozwiązany, należało zająć się drugim. Podczas swojego planu ucieczki nawet nie zakładała, że ktoś zdoła się uchować w niebezpiecznie rozpędzonym i podskakującym na wszelkich nierównościach wozie. Facet trzymający sznurki, za pomocą którymi kierował zwierzęciem, Gołti i gruba baba bądź to wyskoczyli przestraszni, bądź sturlali się podczas jazdy na ziemię, znacznie odciążając zniewolonego konia. Dzikuska nie przewidziała jednak tego niewielkiego przypadku, który jakimś cudem pozostał na swoim miejscu.

Wyłaniając głowę na zewnątrz, upewniła się, że nikt jeszcze nie podjął pościgu. Dopiero po tym, wreszcie zechciała zająć się brzdącem. Przyklękając tuż przed nim, wzięła go w swe ramiona i utuliła na miękkich piersiach. W jej kręgach wymierającej kultury pojawienie się nowego dziecka związane było z wielką uroczystością, z tego też powodu każdą osobę, nieważne czy kobietę, czy mężczyznę uczono właściwiej opieki nad młodszymi braćmi i siostrami. Toteż czy jej się to podobało, czy nie, jej obowiązkiem było zajęcie się maluchem do czasu, aż jego rodzice nie wrócą po niego.

Na tę myśl twarz jej wyraziła głębokie niezadowolenie. Po tym co się wydarzyło, nie sądziła, że pozostawiająwyrazić swoją wdzięczność i podziękowania za wzięcie roli niańki. Powstawszy na nogi i nadal trzymając na ramionach chłopca, wyszła z planem oswobodzenia ichacha, nim reszta zdoła do nich dotrzeć. System skomplikowanych więzów i dziwacznych zatrzasków wcale nie ułatwiał tego zadania. Po kilku chwilach dokonywania oględzin, dzika wreszcie odkryła, że za utrzymywanie skórzanych pasków odpowiedzialne są małe, metalowe ramki, przez które przechodziły krótkie, podziurawione końcówki. Odciągając je lekko w tył, zdołała je wypiąć, dzięki czemu reszta pasków nabierała luzów. W następnym kroku postanowiła odciągnąć czteronoga o kilkanaście metrów od wozu, by ten mógł popaść się nieco pożywną trawą i zregenerować siły. Dziecko natomiast usadowiła na wozie, a sama wzięła się za zbieranie potrzebnych materiałów na małe ognisko, co by lyl men nie zmarzł za bardzo. Na końcu pozostawiwdzy go samego, przykucnęła przy wierzchowcu i kryjąc się za jego cielskiem, dyskretnie obserwowała najbliższą okolicę tak, aby mieć na oku zarówno podobiecznego jak i ewentualnie nadciągającą świtę. A gdy upewni się, że wszystko wróciło do normy, chwytając się boku konia, spłoszy go i ucieknie od nieprzyjacielskich ijon.

Lasy na północ od Grenefod

38
Rana na ramieniu została opatrzona, choć prowizorycznie, to wystarczająco, by powstrzymać krawienie. Ból jednak odzywał się przy każdym ruchu, ograniczając mobilność i zwinność Neshkali.

Dziecko nie dawało za wygraną. Dalej płakało, a jego mokra od łez twarz poczerwieniała jak jesienne jabłuszko. Chłopiec tarł oczy, ciekło mu z nosa, przedstawiał swoją osobą obraz rozpaczy i żalu. Znalazłwszy się w ramionach kobiety, wtulił się w nią, przerażony całą sytuacją. Minęła dłuższa chwila nim malec przestał szlochać, a jedynie kwilił cicho, nawołując tatę. Wśród niezrozumiałych słów chłopca pojawiło się kolejne określenie, niewiele znaczące dla Neshkali: babcia.

Sprzączki nie stanowiły dla Neshkali bariery nie do przeskoczenia. Choć manewrowała przy nich jedną ręką, drugą przytrzymując dziecko, udało się jej popuścić paski i koń po chwili mógł pójść wolno, z dala od wozu. Zwierzę chętnie skorzystało z okazji, by posilić się trawą, choć zdecydowanie bardziej wolałoby wodę!

Plan na rozgrzanie dziecka był słuszny, jednak chłopiec nie chciał usiedzieć na wozie. Nie dość, że zgramolił się z niego, wpadając w trawę, co wywołało kolejną salwę płaczu, to jeszcze nie chciał usiedzieć przy ciepłych płomieniach. Przerażony wydarzeniami wieczora, pełzł w kierunku Neshkali, nawet wtedy, gdy ta schowała się za koniem! Lada chwila, a mógł wejść zwierzęciu pod kopyta. Wciąż wyciągał rączki ku Neshkali i nawoływał, płacząc.

W oddali rozległo się rżenie konia, a następnie ludzkie nawoływanie. Na granicy horyzontu Neshkala dostrzegła jeźdźca.
Obrazek

Lasy na północ od Grenefod

39
Wystarczyło zaledwie kilka chwil, by przekonać się, iż opieka nad dzieckiem nie jest wcale taka prosta. Raz uspokojone, niebawem na nowo rozpoczęło salwę płaczu i nawoływań, gdy zwaliwszy się z wozu, nowo zapragnął kontaktu z kobietą, która nie specjalnie miała ochotę na dalsze jego niańczenie.

Ech, gdyby malec spokojnie siedział na miejscu, plan posłużenia się nim jako przynęty miałby szansę wypalić. Niestety, uporczywe dążenie malca do spoczęcia w objęciach sprawiło, że plan spalił na panewce i to w momencie, gdy na horyzoncie najprawdopodobniej zamajaczyła figura jednego z prawowitych opiekunów brzdąca. Neshkala szybko przeanalizowała sytuację. W wysokiej trawie chłopiec ledwie wystawał poza jej źdźbła, a panująca ciemność dodatkowo zacierała jego kształty. Istniała więc spora szansa, że nadciągający osobnik mógł nie zauważyć go w porę, tym samym doprowadzając do wielkiej tragedii.

Dmuchając na zimne, Nes przemknęła pod pasącym się koniem i krocząc dalej w stronę urwisa, wyciągnęła ku niemu ręce, by ten, czym prędzej się w nich znalazł. W miarę możliwości zamierzała też na nowo zniknąć za wałachem, chociaż wiedziała, że kryjówka ta mogła bardzo szybko zostać zdemaskowana, przez dobiegający zza zwierzęcia odgłos czyjegoś piskliwego głosiku. Pomijając ten szczegół, postanowiła zaryzykować. Nawet jeśli jej kryjówka na nic by się nie przydała, zawsze istniał ten cień szansy, iż nieznajomy najpierw postanowi zająć się dziecięciem, a dopiero później jego porywaczką. Ta chwila zapewne przydałaby się, żeby wyklinić kolejny krok. Wszakże nawet ranna stanowiła poważne zagrożenie dla pojedynczego agresora. Przecież nadal posiadała kilka zębów dzikich zwierząt, a do ich skutecznego wykorzystania, nie potrzebowała więcej niż kilku sekund. Abstrahując od przywołania zjaw, człowiek zakuty w ijon, to przecież tylko człowiek. Musiał istnieć jakiś sposób, aby wyeliminować go tradycyjną metodą. Z pomocą mógł przyjść nawet oswobodzony koń. Wystarczyło spłoszyć go w odpowiednim momencie, a nogi czterokopytnego stworzenia powędrowałyby w górę, wymierzając potężnego łupniaka w dyńkę niczego niespodziewającego się agresora.

Rozmyślając tak o dobraniu odpowiedniej strategii, gdyby to sprawy przybrały dramatyczny obrót, dzika z powrotem przyczaiła się za ichachem. Nim tamten zdąży ją wypatrzeć lub chłopiec sam postanowi ją wydać, będzie zdolna do reakcji w adekwatny sposób. Najbliższy czas zadecyduje, a tymczasem, dzikuska bacznie śledziła wzrokiem pędzącego ku jej jeźdźca, niczym wilk polujący na swą zdobycz.

Lasy na północ od Grenefod

40
Światło ogniska, jak również sylwetka konia i porzuconego powozu, naprowadziły jeźdźca na miejsce, gdzie ukrywała się Neshkala wraz z małym pasażerem na gapę.

Chłopiec z pewnością nie miał pojęcia, że Neshkala przekładała jego zdrowie i życie ponad własne bezpieczeństwo, a więc nie mógł być jej za to wdzięczny. Znalazłwszy się w objęciach dzikiej, przylgnął do jej piersi, uspokajając się tylko odrobinę. Dziecko najwyraźniej nawykło do przytulania przez obce mu osoby, więc lgnęło do wszystkich, kto tylko wykazał zainteresowanie.

Równe tempo kopyt zwolniło, gdy jeździec znalazł się bliżej opuszczonego powozu. Z torby przytroczonej do siodła wyciągnął coś, co dla obserwującej zza konia Neshkali mogło wydać się kawałkiem drewienka, nie grubszym, niż pień trzyletniej sosenki. Jeździec jednym ruchem strącił górną część pojemniczka, a następnie wyciągnął go w górę, w stronę nieba. Śnieżnobiała iskra, niczym wzlatująca ku ciemności gwiazda, wzniosła się w powietrze ze świstem. Po osiągnięciu odpowiedniego pułapu wybuchła niczym magiczny pocisk, rozsiewając dookoła miliony drobnych światełek. W blasku sygnału Neshkala mogła dojrzeć nie tylko charakterystyczną bródkę mężczyzny, ale też plamy krwi, które pokrywały jego twarz i zbroję.

- Acri! - Wrzasnął mężczyzna, zeskakując ze swojego konia. W jego głosie przebrzmiewało przejęcie, rozpacz. - Acri, synku, gdzie jesteś?!

Chłopiec zmamrotał, reagując na swoje imię, jednak jego głos był zagłuszony przez ubranie Neshkali, w które wciskał swoją buzię. Brodacz dopadł do powozu, by z, wydawałoby się, niepotrzebną werwą odsunąć zasłonki.

- Acri!
Obrazek

Lasy na północ od Grenefod

41
Świetlny pokaz sprawił, że dzika rozradowała się jak dziecko, gdy snop lśniących płatków lecących z nieba rozproszył otaczający ich mrok. Z pewnością, gdyby okoliczności jego powstania nie wiązały się ze spotkaniem oko w oko z niebezpiecznym wrogiem, który jakimś cudem nie zdołał wychwycić jej położenie i to pomimo gaworzenia malucha, poprosiłaby o powtórkę.

- A-kri - powtórzyła cichuteńko nowe słowo, które sądząc po reakcji chłopca, musiało oznaczać jego imię lub jakieś znane mu zawołanie.

Śledząc dalsze poczynania zakapturzonego ijon, w jasnym świetle na moment mignęła jej twarz Gołti, przyozdobiona pokaźną ilością krwi. Jako że on sam poruszał się bez większego problemu, Nes założyła, iż przyzwane widmo niedźwiedzia musiało rozprawić się z pozostałą resztą, na co niezmiernie się ucieszyła.

Wykorzystując moment, gdy to ów mężczyzna był zajęty przeczesywaniem wozu, zakradła się do jego konia z ochotą przeszukania przyczepionej obok puśliska torebki. Jeśli bowiem brodacz posiadał jeden patyk, w którym zaklęto moc tworzenia świecącego śniegu, musiał i mieć ich jeszcze kilka.

To więc upewniwszy się, że dziecko zajęło wygodną pozycję na ręce i ściśle przylega do jej ciała, na ugiętych nogach wynurzyła się zza zwierza, obierając najkrótszą drogę do interesującej jej rzeczy. Nie miała zamiaru kraść wszystkiego, raptem kilka patyków, które mogły przydać się jej później, bądź to do oświetlenia drogi, bądź też po prostu do zabawy. Zresztą, zbyt duża ilość niesionych na sobie przedmiotów tylko by ją spowalniała. Już sam maluch sprawiał jej spore trudności, a co dopiero obładowana różnościami torba.

- Lyl men ent Gołti, famyli - nagle ją oświeciło.

Biorąc pod uwagę to, że obaj znajdowali się na tym samym wozie i jeden drugiego szukał, mogło przecież świadczyć o tym, iż stanowią jedną rodzinę lub są bardzo blisko ze sobą spokrewnieni. Wielki kamień spadł kobiecie z serca, sprawiając, że pomimo podjętej akcji, odzyskała pokój ducha. Zawsze przecież mogła posłużyć się malcem jako zakładnikiem lub przedmiotem do wymiany. Nie sądziła, że rozgorączkowany facet okaże się na tyle pochopny w działaniu, by wywinąć coś, co mogłoby zagrozić podopiecznemu. Z tego też wywnioskowała, że tak długo jak będzie przy sobie trzymała Acri, jej własne bezpieczeństwo pozostawało względnie zachowane.

Skoro tak malowała się sprawa, już bez większych ogródek podeszła do drugiego konia i zaczęła buszować po torbie. Przez tę chwilę postanowiła bowiem zażartować z Gołti i wcielić się w rolę bezdusznego porywacza. W ramach okupu chciała to, co uda się jej wyciągnąć oraz pewność, że ów człowiek okuty w żelazo za nią nie podąży. Dodatkowo zamierzała przywłaszczyć sobie jednego z ichachów. Co prawda nie potrafiła na nich jeździć, jednakże nadal mogła posłużyć się nim jako źródłem pożywienia lub przynętą.

Lasy na północ od Grenefod

42
Mężczyzna był zbyt przejęty koniecznością znalezienia syna, by rozgladać się za możliwymi niebezpieczeństwami. Być może narażał się na atak, ale w chwili, gdy w grę wchoddziło zdrowie i życie dziecka, nie liczyło się nic więcej.

Neshkala dopadła do zwierzęcia, które zostało pozostawione przez Billastina. Nie sposób było nie zauważyć, że sierść konia posklejana jest zakrzepłą posoką, sam wierzchowiec wydawał się jednak nie raniony. Do siodła przytroczone były jeszcze dwie magiczne tubki z zaklętym światłem, jak również porządnie wykonany sztylet w skórzanej pochwie, z ostrzem długim na pół łokcia. Wszystkie te rzeczy były na wyciągnięcie ręki Neshkali, musiała jednak działać szybko.

Koń Gołtiego zarżał, a dziecko zaczęło wyrywać się z objęć Neshkali, najwyraźniej rozpoznając znajome zwierzę i głos mężczyzny.

- Tato! - Wołał malec, wyciągając ręce ku przybyszowi. W jego oczach na nowo pojawiły się łzy, a z gardła wyrwał się jęk rozpaczy.

Głos dziecka zwrócił uwagę rycerza. Zeskoczył z wozu i wyciągnął miecz, pokryty rdzawymi plamami krwi. Ostrze błyszczało w nikłym świetle gwiazd.

- Acri! - Powtórzył mężczyzna, wyciagając przed siebie ostrze. Dostrzegł sylwetkę Neshkali za swoim koniem. - Oddaj mi chłopca i odejdź! - Zaproponował ijon, choć jego słowa pozostawały niezrozumiałe dla Neshkali. - Nie rób mu krzywdy!

Billastin nie robił nic, co mogłoby zdradzić jego zamiary wobec Neshkali. Powoli zbliżał się do konia, z rozłożonymi rękoma sugerującymi pokojowe zamiary, choć wciąż z bronią w dłoni. Koń przestąpił z kopyta na kopyto, parsknął.
Obrazek

Lasy na północ od Grenefod

43
Choć z początku to zawierający w sobie moc tworzenia świecącego śniegu patyk przykuł uwagę dzikuski, jej dłoń prędko zmieniła kierunek ruchu w stronę krótkiego sztyletu. Zwyczajowo brzydziła się wytworów tych, co posiedli moc formowania kruszców wydartych z wnętrza ziemi, lecz jeśli jakaś rzecz wydała jej się na tyle interesująca, tudzież pomocna na przyszłość, nie stroniła od okazji do zawłaszczenia, nawet jeśli w niedługim odstępie czasu miała ją wyrzucić, gdyż sposób jej użytkowania pozostawał dla niej zagadką. Czym innym natomiast był owy sztylet. Sądząc po jego kształcie jego rękojeści, mógł łatwo zostać przyczepiony do trzonka włóczni i posłużyć jako jej sztych, a także zostać użyty w tradycyjny dla niego sposób. Z całą pewnością narzędzie to będzie stanowiło wielką zdobycz, a w konsekwencji wyeliminuje przymus rzeźbienia dotąd używanych grotów z krzemieni, które bardzo łatwo pękały i tępiły się.

Na zbliżanie się uzbrojonego osobnika Neshhkala zareagowała w swój standardowy sposób. Uginając lekko nogi, słała nienawistne spojrzenie, wydając przy tym odgłos zbliżony do warczenia wilka. Potrząśnięciem głowy dała znak mężczyźnie, że ten ma zaprzestać kroczenia w jej stronę i wyrzucić dzierżoną broń. Rzuciwszy jeszcze raz okiem na torebki, jako pierwsze wyciągnęła z nich ostrze. Zaraz po tym ostrożnie odłożywszy malca na trawę, pozwoliła mu popełznąć w stronę ojca, a gdy tylko jej ręki został odjęty, przeskakując krótkimi susłami, zamierzała dostać się z powrotem do wcześniej upatrzonego konia, by uczepiwszy się jego boku, sprowokować go do biegu i wreszcie na dobre móc pozbyć się goniących za nią rycerzy.

Lasy na północ od Grenefod

44
Mężczyzna posłusznie zatrzymał się i opuścił miecz, by pokazać Neshkali, że jest zdolny do poświęceń, jeśli tylko jego syn będzie bezpieczny.

Dziecko pobiegło w kierunku ojca. Brodacz porwał chłopca na ręce, a następnie szybko usadowił go na siodle swojego konia, gdy tylko miał do niego dostęp.

- Trzymaj się! - Nakazł dziecku, mimo, iż to wyciągało ręce i na nowo zaczęło płakać, chcąc znaleźć bezpieczeństwo w ramionach rycerza.

Billastin nie dał Neshkali zbyt dużo czasu na działanie, również koń nie chciał współpracować. Kiedy Neshkala uczepiła się boku zwierzęcia, to wierzgnęło, nie do końca zdając sobie sprawę z intencji kobiety. Kopyta, wyrzucone z dużą siłą w powietrze, nie spotkały się z żadną przeszkodą, za to wytrąciły dziką z równowagi i nie pozwoliły wdrapać się na grzbiet. Wojownik uniósł miecz i z rykiem rzucił się w kierunku kobiety, która ledwie łapała równowagę po wybrykach wałacha.

- Nie ujdziesz z życiem! - Ryknął Billastin, zamachując się ostrzem w kierunku dzikiej.

Śnieg skrzypiał pod stopami mężczyzn, którzy nadchodzili od strony obozu. Billastin wezwał wsparcie.
Obrazek

Lasy na północ od Grenefod

45
Ten jeden raz Neshkala postanowiła pójść na układ z ijon, niemal od razu żałując podjętej decyzji. Mogła się przecież tego spodziewać. Ludzie noszący na sobie żelazne elementy są gorsi w swej zaciekłości niż wygłodniałe wilki i bardziej niewdzięczni od jadowitego węża. Ledwie maluch został usadzony, jego ojciec zaraz powziął zemstę na porywaczce, która w tym samym czasie odzyskiwała równowagę, po tym jak koń nie zechciał z nią współpracować. Sytuacja nabierała zgoła niewesołych barw. W oczach Gołti widziała żądze mordu. Uprowadzenie jego syna, nawet jeśli było niezamierzone, wprawiło go w nie lada wściekłość, toteż prąc w kierunku dzikiej, nie ulegało wątpliwości, iż postanowił skrócić ją o głowę.

Na reakcję nie pozostawało jej wiele czasu, jak tylko na czas kilku uderzeń serca. Widząc zatem, co się święci, przeturlała się pod koniem, by dzięki niemu odseparować się od mężczyzny. I pomyśleć, że żywiła nadzieję na pokojowe rozwiązanie sprawy. Myliła się. Ijon zawsze pozostanie ijon i należy trzymać się od nich z dala lub zabijać, gdy tylko nadarzy się okazja.

Jakby tego było mało, na horyzoncie pojawili się jego kompani, lecz w mroku, nie potrafiła określić czy wszyscy z nich, czy też tylko ci, co przetrwali kontakt z bestią. Wszakże srogie ślady krwi na pancerzu i mieczu niewdzięcznika nie mogły pochodzić od upiornego niedźwiedzia, przynajmniej jedna lub dwie osoby musiały polec. Ale nawet jeśli, to nadal nie stawiało dziewczyny na dobrej pozycji. Być może, że z pojedynczym wrogiem dałaby sobie radę, zwłaszcza że zdobyła groźniejszą zabawkę - żelazny sztylet. Jednakże mając za przeciwników jeszcze dwóch lub więcej wrogów tego samego pokroju, szanse na jej przeżycie malały z każdą chwilą.

- Liw mi elon, ijon! - warczała.- Aj hew nofin egenst ju! - próbowała przemówić mu do rozsądku, jakby miało to coś pomóc.

Ach, gdyby nie kierowała się wpajanymi jej zasadami, pozostawiłaby dzieciaka, a sama zaś zbiegła daleko stąd. Z pewnością jeśli uda jej się przetrwać, będzie miała nauczkę na przyszłość, że nawet dzieci ludzi z żelaza mogą przysporzyć jej wielkich kłopotów.

Kontynuując natomiast nierówną walkę, obmyśliła naprędce plan ucieczki. Skoro Gołti okazał się niewdzięcznikiem za zwrócenie syna, straci go ponownie. Toteż zebrawszy się z ziemi najszybciej, jak umiała, sięgnęła do torby i w biegu wyrzuciła z niej dwa średniej wielkości zęby wilków, wypowiadając przy tym inkantację przywołania, by te ją strzegły i zaatakowały, gdy tylko da im rozkaz. Jej celem było dziecko. Zamierzała wskoczyć na grzbiet konia, a gdyby ten okazał się równie niesforny, co poprzedni, najzwyczajniej w świecie ściągnie z niego pasażera, traktując go jako zakładnika. Gierki się skończyły, jeśli zbrojni nie zamierzają dać jej spokoju, będą musieli liczyć się ze sporą stratą. Neshkala nie chciała posuwać się do tak drastycznych kroków, ale skoro tamci nie zamierzali odpuścić, musiała zastosować drastyczne środki przymusu. Źli ludzie zamierzali skrzywdzić ją, z powodu który nawet nie był jej znany. Dlatego też nie mogła pozostać im dłużna. Albo oni, albo ona.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Grenefod”