Zawelin i okolice

1
Zawelin.
Spoiler:
I jego władza.
Spoiler:
Oraz problemy.
Spoiler:
Tak sprawa wyglądała, taki był powód jego wyprawy - złowrogie wieści z odległej wsi, jako daleko od głównych sił Zakonu to bezprawie i bluźnierstwo można szerzyć. Niedoczekanie. Ktokolwiek praktykował, czy imitował zakazane praktyki, czy jawnie z tego żartował, zakrawał o bezwzględny wyrok.

Caiden Roe. Zaprzysiężony miecz Zakonu Sakira, czy może raczej szermierz, który na temat machania szablą wiedział to i owo, został wybrany jako członek ekspedycji, mającej zażegnać powstały kryzys na peryferiach królestwa. Drużyna miała zaprowadzić porządek w Zawelin i dowieść tego, że Zakon służy swoim poddanym, broniąc wiernych przed plugastwem i czarnoksięstwem, nawet w takich małych zakątkach. Mając mandat inkwizytorski na mocy uchwały samego mistrza, stali się przedłużeniem woli zakonu i ich ideałów. Oznaczało to również, że stanowili w tym momencie uregulowane prawo w podejrzanym o herezje rejonie.

Zaś dzień ich przybycia i nadszedł. Słonko świeciło wysoko na bezchmurnym niebie, jakby niewzruszone tragediami przyziemnych istot. Śniegiem nie prószyło, ani wiatru zimnego nie było. Iglasty las pachniał przyjemnie. Jakiś dzięcioł nie próżnował w stukaniu. Wybywali właśnie z lasu wydeptaną ścieżką i dostrzegli z oddali dolinę, a w niej zatokę oraz wieś. Dotarli już prawie na miejsce. Z daleka widać było dymy z kominów domków. I nie tylko z kominów domów. Teraz już nawet dało się wyraźniej dosłyszeć czyjś krzyk. Był to jednak głos nadal odległy i niewyraźny.
- Wiedziałem, że to był jakiś krzyk, a nie chędożony dzięcioł - burknął Flaus. Jego głos grzmiał niby burza, basem postawnym, choć wcale nie wyglądał na kogoś grubej kości, wręcz przeciwnie. Łowca Czarownic i jednocześnie przywódca ekspedycji był niskiej i niepozornej skromnej budowy. Na pierwszy rzut oka ktoś mógłby go pomylić nawet z małoletnim wyrostkiem, gdyby nie gęsty kręcony wąs i szpiczasta bródka, czy spojrzenie czarnych podkrążonych oczu, co widziały już niejedno. Ubrany był w kubrak i spodnie oraz płaszcz. Strój uzupełniały ciepłe zimowe buty oraz czepiec. Przy boku miał lekko zakrzywioną szablę, która nie posiadała jelca.
- Powinniśmy pośpieszyć? - dopytał Giovanni. Rycerz błękitnej krwi. Szlachetnie urodzony, ale z powodu niefortunnej historii należał do ubogiej szlachty. Był to wszak postawny, wysoki blondyn o oczach barwy lapisu, szerokiej szczęce pięknych rysach twarzy i wydatnym nosie. Głowę nosił wysoko, niemalże jakby mu ktoś coś powiesił na gardle lub ciągnął za długie włosy do tyłu. Wypisz wymaluj wymarzony książę z bajki o melodyjnym głosie, co proste dziewki wprowadzał w zachwyt. Nawet konia miał białego umaszczenia i nosił się w pełnej płycie. Jego giermek Janus nie odstępował go niczym drugi cień, dając szlachetności Giovanniego walący po oczach kontrast w swej chłopskiej zwyczajności i poniekąd gnuśności.
Sam Flaus na pytanie tylko kiwnął głową, a reszta biorąc przykład z niego szczelniej chwyciła uzdy i popędziła swoje konie w kłus.
Spoiler:

Re: [Zawelin i okolice] - Polowanie na Czarownice

2
Sam Caiden dłuższy odcinek trasy wlókł się gdzieś na tyłach korowodu. Owinięty był dość szczelnie w kawał futra, gdyż pomimo dosyć ciepłego dnia, zwyczajnie było mu chłodno. Starał się jednak zbytnio tego nie okazywać, starannie chowając pod okryciem delikatnie trzęsące się dłonie trzymające lejce. Beznamiętnie wpatrzony w falującą od ruchu końską grzywę zdawał się omijać swoją egzystencją cały otaczający go świat. Niezbyt przejęty trwającymi w podróży rozmowami, czy podziwianiem wzorzystych krajobrazów, które natura sprezentowała grupie, odpłynął w odległe krainy zadumy już dawno temu. Spowodowało to tym samym, iż nieco odstawał on tempem od reszty grupy, co sprawiało pierwsze wrażenie, jakby przemierzał szlak bardziej, jako osobna jednostka. Szeroko otwarte ślepia, niczym zahipnotyzowane śledziły jednostajne ruchy kępy kłaków na końskiej szyi, jakby chcąc wypatrzyć w tym nic nie znaczącym zjawisku jakiegoś boskiego znaku. Pozostawało pytanie, cóż mąciło tak w głowie młodego Sakirowca?

Odkąd zapoznał się ze szczegółami ekspedycji, od początku nawiedzała go jedna myśl. Ten jeden szczegół zdawał się szczególnie zwracać na siebie uwagę. Wzmianka o porwaniach dzieci sprawiła, że Caiden począł mieć bardziej osobisty wgląd na całość misji. Przecie przed niemal dziesięcioma laty sam został wbrew własnej woli wyciągnięty z domu, a następnie więziony i torturowany. Sam Roe zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo odbiło się to na nim i uczyniło go w pewnym sensie bezdusznym naczyniem kroczącym po świecie. Nie chciał, by taki los spotkał jakiekolwiek inne dziecko, wszakże nie dopuszczał do siebie myśli, że osoba trzecia będzie sterować tym, jak dalej potoczy się ich życie. Przywołane wspomnienia sprawiały, że plecy jasnowłosego Sakirowca przeszywał lodowaty dreszcz, choć serce biło dwa razy szybciej, niemalże żarząc się gniewem.

Zjawiska uprowadzeń nie należało bagatelizować i właśnie dlatego młody Roe czuł się tak potrzebny, ponieważ zdawał się najbardziej skupiać własnie na tym pozornie mniej znaczącym aspekcie. Nie wierzył jednak, że ktoś, kto nie przeżył danego zjawiska na własnej skórze, mógłby w pełni przejąć się daną sprawą. I nawet niźli zagrożenie miałoby wcale nie być tak wielkie, jak zakładał, a za porwaniami stałyby zwykłe chłystki, które za garść złociszy na zła drogę wzeszli, należało ich ukarać najsurowiej zgodnie z wolą Sakira. I Caiden do tej dewizy był akurat święcie przekonany.

Wyrwał się z zamyślenia, gdy na przedzie grupy dosłyszał końskie rżenie, a ekspedycja kłusem ruszyła przed siebie. By nie odstawać od reszty, jasnowłosy ścisnął zziębnięte dłonie trzymające kurczowo lejce i dał znać swemu rumakowi, aby i ten przyspieszył, by dogonić grupę. Mężczyzna rozejrzał się i dopiero teraz dojrzał dym unoszący się w oddali. Zbliżali się. Co jednak mieli zastać na miejscu? O tym mieli przekonać się za chwilę.
Spoiler:

Re: [Zawelin i okolice] - Polowanie na Czarownice

3
Dwójka niewspomnianych dotychczas kompanów mruknęła do siebie pod nosem, gdy to trzeba było ruszać. Bywalcy o tęgich ciałach, ponurych uświadczonych bliznami gębach, łypali złowrogo właściwe z samego założenia spoglądania na świat. Byli to doświadczeni najemnicy - łowcy głów, którzy upodobali sobie służbę za pieniądze zakonu. Każdy z zakapiorów miał swoistą reputację i historię wykonanych zleceń. No i byli po prostu skuteczni oraz posłuszni. Za pieniądze oczywiście.
Ten z lewej co jechał za Giovannim zwał się Desmond. W kapeluszu z okrągłym i płaskim rondem i długimi przetłuszczonymi czarnymi włosami odziany był w grube futro z brązowego niedźwiedzia, a przy grubych spodniach i pasie miał liczne zapinki z nożami do rzucania. Przy sakwie na koniu jegomościa wisiała też ciężka kusza - a konkretnie arbalest. Cudo małżeństwa krasnoludzkiej solidności i gnomiej pomysłowości. Mordę o bulwiastym nosie, grubo ciosanych rysach twarzy i kaprawym paciorkowatym brązowym oczkom zdobiła, bo jakby inaczej szeroka blizna od poparzenia całej lewej strony twarzy. Mąż ten mógł samym spojrzeniem wzbudzać grozę. Caiden też widział jak raz się uśmiecha na sprośny żart najemnika po prawej i mógł wtedy z łatwością policzyć jego żółte zęby na palcach rąk. Ręce miał jak imadła, rzeźbione niczym kora dębu i jeździł bez rękawic pomimo temperatury. Brakowało mu wskazującego palca u lewej łapy.
Ten z prawej równie tęgi co tamten, miał jednak rękawice, acz nie miał okrycia łepetyny dla odmiany. Zwał się Ludomir. Nie miał też poparzonej twarzy. Był łysy i raczej otyły, czy grubej kości, choć za warstwą tłuszczu musiała się kryć siła. Odziany był we wzmocnioną naramiennikami i innymi metalowymi płytami konkretną grubą skórznie. Podobnie miało się z jego nogawicami i butami. Na plecach rozwiewała mu nieznacznie ciężka czarna peleryna. A przy sakwach konia wisiała okrągła tarcza z nieznanym Caidenowi czerwono-niebieskim motywem, morgensztern i dwuręczny obosieczny topór o solidnym drewnianym trzonku, wykończonym w artystyczne wzory przypominające te na tarczy oraz szerokim błyskającym od słonecznych promieni złowrogim żelaznym ostrzu, z którym mogła się łatwo kojarzyć sama śmierć. Twarzą przypominał opasłą świnię, której fałdki lubiły się zagęszczać. Jego lazurowe oczy zawsze kipiały zimnem, a wykrzywione grube usta, zwykle otwierały się by coś pożreć. Bo to co on robił z jedzeniem, nie można było nazwać kulturalną konsumpcją. Miał liczne ślady po zadrapaniach lub uświadczonych ranach, czy to na łuku brwiowym, wypukłych policzkach, czy rozlanej w szyję pofałdowanej brodzie.

Tymczasem widok w dół ku wiosce zaczął nabierać większych detali wraz z każdą pokonaną odległością. Jasnym i oczywistym okazało się, że źródłem krzyków są dwie postacie, przywiązane do osobnej dla każdego kłody i cierpiące w żywym ogniu. Zgromadzeni w pobliżu ofiar dziesięciu chłopków trzymało to pochodnie to widły i dopatrywało samosądu. W samej okolicy zdarzenia były pustki, jakby z tej okazji pochowali się ludzie po domach. Jedynie patrząc jeszcze z wyżyny w oddali na drugim końcu miejscowości można było dostrzec ruch przy zamarzniętym brzegu.
Postacie z widłami widząc nadchodzących jeźdźców stanęły murem, jakby gotowali się do okazania zbrojnego oporu. Spomiędzy muru chłopa widać już dokładnie było co się smaży. Jakiś smukły mężczyzna zdawał się już przestać krzyczeć, jego stos dogorywał, zaś mała dziewczęca postać wrzeszczała w niebo głosy przeraźliwej udręki. Dopiero co ogień miał ją strawić. Swąd palącego się mięsa drażnił nozdrza.
- Natychmiast ściągnijcie to dziewczę z ognia! Ugaście stos! Klnę się na słowo mistrza zakonu Sakira! Rozkazuję wam! - Flaus zaryczał, trzymając w ręku rozwinięty pergamin z pieczęcią królewską. Ich szóstka stanęła w odległości dwudziestu stóp od chłopów, zdających się nie przejmować jego słowem, ani jego mandatem, ani obecnością rycerza, czy innych.
- Spieprzaj dziadu, skąd przybyłeś, albo cię nabijem i dorzucim do płomyczków - odezwał się butnie jeden z wieśniackiej hołoty, poprawiając chwyt dłoni na widłach. Mężczyźni mieli nieprzejednane miny. Każda sroga i uparta, mierzyła przybyszów wzrokiem co chciał ich przebić na wylot.
- Zniewaga! - natychmiast w odpowiedzi na słowa i postawę chłopów rycerz zawtórował Flausowi, niemalże teatralnie. A za jego głosem zasyczał dźwięcznie półtoraręczniak. Konie zarżały niespokojnie, tupiąc nerwowo kopytami. Ludomir i Desmond szeroko uśmiechnięci zeszli z wierzchowców, dzierżąc już w dłoniach swoje narzędzia śmierci. Łysy uznał, że skorzysta tym razem ze swojego pokaźnego jak i on sam topora.
Janus poszedł w ich ślady, żeby nie było, ale tak niepewnie chwycił swoją drewnianą pałkę. Ruchy miał by raczej to jego pan na koniu ruszył do boju, a on poczeka na rozwinięcie. Niech oni bojują, a on będzie pilnował by ktoś niehonorowo rycerza od tyłu nie dźgnął. Caiden z łatwością odczytał tchórzliwe zamiary giermka.
- Pogonić to tałatajstwo! - Flaus szybko wydał rozkaz jasno, wyraźnie i sam podjął szablę zeskakując gibko z konia oraz stając na samym przodzie drużyny.
Chłopi co mieli widły, opuścili je w pokracznej falandze. Dwóch z pochodniami trzymało po kamieniu w wolnej ręce. Lada chwila miało się zacząć mordobicie.

Re: [Zawelin i okolice] - Polowanie na Czarownice

4
W miarę zbliżania się do osady, sytuacja nabierała dla grupy pełnego obrazu. Niestety raczej nie był to widok, którego ktokolwiek spodziewałby się na samo powitanie. Caiden od początku uważnie zlustrował zastałą scenerię, starając się wypatrzyć szczegół, który mógł okoliczności owego "przedstawienia" jakkolwiek wyjaśnić. W przeciwieństwie do reszty grupy nie zatrzymał swojego wierzchowca, a powolnym stępem kroczył tam i nazad, czekając na rozwinięcie sytuacji. Atmosfera w jednej chwili stała się tak gęsta, że dałoby się pewnie zawiesić w powietrzu topór, a w żyłach młodzieńca krew zaczęła buzować mocniej, niemalże od razu rozgrzewając uprzednio zziębnięte ciało. Na bardziej tragiczny rozwój sytuacji nie trzeba było długo czekać i zaraz zarówno jego kompani, jak i zastali chłopi gotowali się do bitki. Caiden został na koniu, jako ostatni, wciąż w milczeniu lustrując wzrokiem otoczenie. Zmarszczył nieznacznie brwi na tyle, na ile pozwoliła mu na to jego przypadłość i posłał chłopom puste, choć nieco maniakalne spojrzenie.
Ich żywa parodia formacji bojowej, którą ośmieliliby się nazwać falangą spowodowała tylko nieznaczne uniesienie kącików ust Sakirowca. Przy odrobinie szczęścia i sprytu oraz odpowiednim rozegraniu całej sytuacji, większość szkód zapewne zadaliby sobie sami widełkami, które to kurczowo dzierżyli w dłoniach. Niestety, również po jego drużynie nie można było oczekiwać zbyt wielkich pokładów sprytu, niźli analizowania sytuacji. Młody Roe nie mógł przecież wymagać zbyt wiele od dwójki osiłków, którzy zacierali żylaste łapska na samą myśl o bitce. Obok tego był też rycerzyk, jakby żywcem z baśni wytargany, którego duma zdawała się przyćmiewać zdrowy rozsądek, na pierwszy rzut oka. Z drugiej strony jego giermek nie przejawiał podobnego entuzjazmu, dbając raczej o to, by nikt nie podszedł do niego na zbyt niebezpieczną odległość. I choć skrzętnie starał się to ukryć, Caiden wiedział, że bitka była ostatnim, o czym marzył prosty Janus. Pozostawał jeszcze Flaus, który zdawał się być osobą o sporym bagażu doświadczeń. Jasnowłosemu wydawał się takim "dobrym ojczulkiem" całej grupy, choć może nazbyt idealistycznym.
Choć grupa widocznie garnęła się do bezmyślnego mordobicia, sam Caiden nie zamierzał protestować. Wszakże obraza reprezentanta Zakonu to obraza całego Zakonu.

Młody Sakirowiec zrzucił z siebie futro, którym wcześniej był owinięty i jednostajnym ruchem zsiadł z konia. Natychmiast dobył swojej szabelki i obnażył ją, pozostawiając jednak pochwę w drugiej ręce. Ostrze błysnęło w słońcu, by częściowo skupić uwagę na postaci Caidena. Ten z chłodną, neutralną miną kątem oka zerknął na wrzeszczące na stosie dziecię, a następnie pusty wzrok skierował przed siebie na chłopów. Wtedy właśnie postąpił pierwszy krok naprzód, ku nędznej falandze. Szedł tempem jednostajnym, szablę trzymając pewnie. Zapewne komu, co z bardziej wybujałą wyobraźnią mógłby przypominać zjawę, która zmierzała ku chłopom, by uczynić Sakir wie, jakie okropieństwa! On sam jednak, chociaż nie dawał tego po sobie poznać, miał różne wątpliwości odnośnie zaistniałej sytuacji.
Kim byli płonący ludzie? Czy była to kolejna chłopska rewolta, czy może jedno wielkie nieporozumienie i cała grupa była świadkami samosądu na czarodziejskiemu plugastwu? Z drugiej strony, gdyby tak było, to zapewne któryś z chłopów zareagowałby po tym, jak Flaus przedstawił grupę, jako działającą na mocy samego Sakira. Pomimo gęstej atmosfery, któremuś z chłopów z pewnością ruszyłby trybik, choćby przez wzgląd na strach przed siłami Zakonu. Tak się jednak nie stało i doszło do zniewagi pełniącego swe obowiązki rycerza zakonnego, a to zasługiwało na srogą ka...

Jego niewielką refleksję przerwał skowyt skwierczącego w ogniu dziewczęcia. Spowodowało to tylko, że serce młodego Roe zapłonęło gniewem. Podobnie, jak i reszta grupy, znalazł się w niebezpiecznej odległości od chłopskiej formacji. Nie atakował jednak, a sam czekał na ruch ze strony wieśniaków, uważnie obserwując obraz, który miał przed sobą. Gotów był w każdej chwili uskoczyć, bądź sparować trzymaną w lewej dłoni pochwą, by zaraz szabelką użądlić któregoś gagatka, niczym najbardziej zajadły szerszeń. W jego głowie zabrzmiały jeno słowa "Śmierć wrogom Zakonu!"...

Re: [Zawelin i okolice] - Polowanie na Czarownice

5
Formacja. To było wielkie słowo, za wielkie na tę grupę chłopskiej hołoty. Krzywo trzymane widły na różnych wysokościach, brak trzymania się w równym szeregu. Niektórym drżały dłonie. Nie wszyscy z pośród dziesiątki czuli się pewnie. Caiden dostrzegł paru tchórzy.
Flaus zaś mierzył kroki pewnie, a mniej liczni wysłannicy zakonu zdawali się z wolna otaczać buntowników. Desmond, nie tracąc czasu, w kilku zgrzytach swoimi nielicznymi zębami i stęknięciami z wysiłku naładował śmiercionośną broń. Giovanni popędził konia by wyminąć grupkę od lewej strony, w sam środek grupki przeciwników szedł Ludomir, wymachując wstępnie swoim toporem i rycząc głośno. Z prawej był Flaus i nieco dalej Caiden, co był najdalej z tamtej strony flanki.
- Na widły ich! - zagrzmiał pewnie i złowrogo największy z chłopów, co miał też odwagę zaprotestować przeciwko swoim panom. Rzucił komendę, aby to ruszyć do ataku na mniej liczebnego i rozproszonego wroga. I może chłopi by w pełni posłuchali śmiałka, gdyby nie to, że chwilę potem padł na plecy rażony bełtem prosto w serce. Z zastygniętą w szoku twarzą łomotem okrył się nogami i zamarł.
Natychmiast kilku zaczęło w przypływie szału wrzeszczeć, niby do taktu z dogorywającym na stosie dziewczem i zaszarżowało w nieładzie na Sakirowców. Dwóch z pochodniami i kamieniami w rękach puściło jednak swój oręż i dało nogi za pas. Jeden z widłami nie mógł się zdobyć na atak, pobladł zupełnie i wpatrywał się w oblicze porażonego strzałem z arbalestu pobratymca.

Trzech obrało sobie najbliższy cel w postaci Ludomira. Dwóch na Flausa. Jeden na Caidena.

Tak, widział twarz czerwoną od szału. Chłop tęgi i postawny jak szafa, trzymał pewno i ciasno widły, aż kłykcie mu zbielały. Pędził z wystawioną do przodu bronią, chcąc nabić szermierza. Niby rozwścieczony zwierz.
Spoiler:

Re: [Zawelin i okolice] - Polowanie na Czarownice

6
Sprawy rychło przybrały dość niewygodny obrót, a intymidacja ze strony Sakirowców nie pomogła zakończyć niesnaski bezkrwawo. Chłopi stanęli naprzeciw przyjezdnym mniej zgodni i mniej zdeterminowani, niźli ich przyszli adwersarze. Caiden zdawał sobie sprawę, że przynajmniej połowa lęka się nadejścia Kostuchy, zaś wstając rano z łóżek nie spodziewali się, że mogą dziś wąchać kwiatki od spodu. W widoczny sposób budowało to w nich niepotrzebne napięcie i niepewność, którą zapewne nie tylko młody Roe mógł wyczuć. Inaczej zaś sprawa miała się z drużyną Zakonu Sakira. Ci wiedzieli, że śmierć dziś ich nie spotka, a na pewno nie z ręki nędznego tałatajstwa, które ośmieliło się stanąć na ich drodze. Wszyscy, może poza Janusem, który nawet teraz trzymał się z tyłu z jednym zadaniem - nie dać się zabić. Z pewnością spośród bitki i wypitki stworzony był raczej do tej drugiej rzeczy, a i ogłady nie miał jak nabrać z takim zapałem. Jasnowłosy miał jednak nadzieję, że młody giermek nie połknie własnego języka i nie omieszka ostrzec któregoś z współziomków o nadchodzącym ataku zza pleców. Znana wszakże wśród Sakirowców była opowieść o białowłosym wędrowcu. Zabijał on potwory, jednakże biedaczysko pewnego felernego wieczoru padło nabite na widełki prostego chłopa.

Przewaga choćby w psychice i wyszkoleniu bojowym należała do braci zakonnej, choć pospólstwo widocznie nie zdawało sobie sprawy z tego, jak opłakane może mieć to dla nich skutki. Może zostało to bardziej uwypuklone, gdy główny prowodyr chłopskiej rewolty padł rażony strzałem z arbalestu Desmonda. Nie trzeba było czekać długo na reakcję chłopstwa, gdy formacja rychło rozbiła się na mniejsze kawałki, zupełnie łamiąc szyk, zaś dwójka zwyczajnie chwyciła nogi za pas.

W stronę Caidena czym prędzej ruszył szarżą rosły mężczyzna. Atak kierowany furią i desperacją od razu zdał się Jasnowłosemu oczywisty. Szermierz postąpił krok w prawo, starając się zamarkować przejście na tę stronę w celu uniknięcia wideł. Gdy jednak adwersarz zbliżył się odpowiednio blisko, młody Sakirowiec czym prędzej przeskoczył na lewą stronę, zwyczajnie uskakując od nacierającego chłopa. Nie tracąc ikry, od razu ciął wrąb, kierując swe ostrze w stronę szyi przeciwnika. Nie zamierzał się z chłopstwem patyczkować i w myśl pewnego możnego "Z rewolucją się nie rozmawia, rewolucję się tłumi.", chciał w szybki sposób z oporem się rozprawić. Kto wszak podnosi rękę na wysłannika Sakira, cenę musi zapłacić najwyższą.

Przez ułamek sekundy odwrócił wzrok w stronę pozostałych członków drużyny, chcąc wybadać, jak wygląda sytuacja. Nie wątpił, że grupa wyszkolonych rycerzy zakonnych poradzi sobie z garstką chłopów, jednakże był gotów zainterweniować, gdyby któryś z towarzyszy raczył przecenić swoje możliwości.

Re: [Zawelin i okolice] - Polowanie na Czarownice

7
Śmierć i dziś miała zaśpiewać. Kilka czarnowronów uprzednio zachęconych ogniskiem z żywych, siedziało na dachu okolicznego budynku. Ptaki wypatrując przedstawienia zaczęły krakać donośnie, zwiastując nadchodzące nieszczęście.
Do ogólnie rozprzestrzeniających się krzyków walki na krótko dołączyło pojedyncze trzaśnięcie drewna, kiedy topór Ludomira połamał dwóm chłopom widły w połowie ich trzonków, niby wykałaczki, wyrzucając drzazgi w powietrze. Niedługo po tym dwa głosy zamieniły się w rozpaczliwe zawodzenie w bólu i udręce.
Dwa zgrzyty szabli o metalowe wykończenie wideł, docierały z bliższego otoczenia. Musiał to być Flaus i jego zmagania z dwoma ostrożniejszymi adwersarzami, co korzystali z przewagi dłuższej broni. Gdzieś nieco z odległości przebił się głos Giovanniego co pogonił swojego konia w stronę stosu:
- Janus!!! Do mnie!!! - krzyczał rycerz, najwidoczniej obierając za cel uratowanie płonącego dziewcza. Giermek jak na zaklęcie zareagował natychmiast rzucając się w bieg.

Tymczasem Caiden mierzył precyzyjnie swoje kroki, odskakując nagle i zdradliwie w nieoczekiwany przez chłopa kierunek. Ten minął się z celem, już miał się obrócić, składał ręce do sparowania ciosu, choćby kosztem ręki. Ostrze jednak błysnęło raz w świetle słońca, wyprzedzając jego zamiar. Krew zabarwiła ośnieżoną trawę, chlapnięta czystym cięciem niby machnięciem pędzla.
Potężny człowiek chwycił się za szyję, chcąc powstrzymać nagły krwotok, co z łatwością wymykał mu się między palcami i barwił cały jego kubrak. Zabulgotał gardłowo krwią, spazmatycznie raz wykaszlał, by natychmiast paść rychło na ziemię i zemrzeć mając za ostatni widok zimny śnieg w oczach.

Szermierz szybko rozeznał się w sytuacji. Flaus odstępował czyniąc kroki do tyłu, kiedy to dwójka chłopów straszyła go widłami, chcąc go dziabnąć, ale nie wystawić się. Byli w zupełności skupieniu na nim, nie widzieli co się w okół nich dzieje. Napierali dość skutecznie, byli zgrani i nie pozwalali Flausowi na żaden wyskok, ani wybieg. Caiden jednego mógł zaskoczyć jeśli chciał.
Ludomir właśnie dokonał dekapitacji drugiego chłopa szerokim potężnym cięciem, pozbawiając nieszczęśnika nie tylko głowy, ale i całego ramienia, wyrzucając krew wszędzie dookoła. Pierwszy leżał na ziemi z obciętą nogą w kolanie i ryczał z udręki, zaś jego trzeci przeciwnik rzucił się do ucieczki, ale bełt wbił mu się głęboko w tył głowy, rzucając go czołem w podłoże i kończąc potyczkę sromotnie.
Dwójka uprzednich uciekinierów zniknęła gdzieś między budynkami. Ten który zastygł i nie mógł się ruszyć właśnie zmoczył spodnie, wpatrując się w obłędne oblicze obryzganego krwią i dziko zawodzącego w triumfie wojownika z toporem. Sparaliżowany strachem, nie mógł nawet drgnąć.

Krzyki straciły na sile, ale krakanie wron nie, nasilając się w zniecierpliwieniu do uczty. Kilka jeszcze się zleciało z okolic.

Re: [Zawelin i okolice] - Polowanie na Czarownice

8
Nawet co bardziej rosły chłop nie okazał się problemem, gdy podręcznikowy zwód młodego Sakirowca zadziałał. Po krótkim rekonesansie przerzucił on wzrok na swego niedawnego adwersarza, by na chwilę jeszcze podziwiać żałosne i bezskuteczne próby zatamowania krwawienia i uratowania życia. Napawał się przez moment tym widokiem, aż do ostatniej pośmiertnej konwulsji denata. Przed Jasnowłosym leżał trup, który za nic nie parał się magią. I choć był on ofiarą po stronie cywilnej, jednocześnie był ofiarą konieczną. Wola Zakonu była największą świętością i prawem ponad wszystkie, a kto stawał przeciw niej, musiał godzić się ze śmiercią.
Młodzian szybko wypuścił zgromadzony nadmiar powietrza przez nozdrza, gdy do odgłosów bitwy i wrzasków dziewczęcia na stosie dołączyło coraz to głośniejsze krakanie wron, które wyczekiwały końca bitwy, niczym wołania na ucztę. Choć Caiden nie należał do nazbyt zabobonnych i większość podań oraz wierzeń w "specjalne znaki" odrzucać raczył, wiedział, że te mądre ptaszyska rzadko mają w zwyczaju mylić się, gdy wyczuwają wyżerkę. Zwłaszcza, gdy zlatują się w tak wielkiej chmarze.

Roe nie chciał jednak, by to któryś z jego towarzyszy stał się wałówką dla czarnych ptaszydeł, toteż po szybkim rozeznaniu w sytuacji postanowił z pomocną dłonią, albo i dwiema, ruszyć Flausowi na odsiecz. Raz jeszcze wypuścił nosem zgromadzoną ilość powietrza, niczym rozjuszony byk. Choć jego mimika naturalnie się nie zmieniała i nie było tego po nim widać, w tej chwili pałał bliżej niezrozumianym gniewem. Postąpił pierwszy krok, a za nim kilka kolejnych w stronę walczącej trójki. W tej sytuacji jego przewagą był zupełny brak uwagi chłopów na otoczenie i Caiden doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Starając się poruszać jak najciszej, chciał znaleźć złoty środek, by pokonać dzielący ich dystans jak najszybciej. Zamierzał zajść któregoś z chłopów od tyłu i rozprawić się z nim. Że atak w plecy? Że nieczysta zagrywka? Że niehonorowa? W tej chwili Caiden w rzyci miał honorowość. Żadnej z chłopskiej kompanii nie mógłby mu chyba wyrzucić niehonorowości. Szczególnie, gdy wszyscy byliby martwi.
Gdy Sakirowiec zbliżył się na odpowiednią odległość, chwycił miecz oburącz. Zainspirowany poczynaniami Ludomira oraz jego topora, postanowił pokazać, że również z chłopstwem się nie cacka. Powietrze świsnęło, gdy chłopak nabrał je przez zęby, prężąc się do potężnego cięcia z lewej strony. Następnie wyczekał i sieknął mieczem na szyję przeciwnika.

Cięcie katowskie. Należące do jednych z bardziej widowiskowych, albo i bardziej brutalnych. Wszystko w zależności od interpretacji. Jakikolwiek cios by nie był, dla Caidena miał być wystarczająco skuteczny, aby pozbawić denata głowy w "czysty" i prosty sposób.

Re: [Zawelin i okolice] - Polowanie na Czarownice

9
Niby lis, sprężystym krokiem przemknął bokiem, umykając uwadze zmagających się z Flausem dwójki chłopów. Iście podle bez ostrzeżenia, ani cienia skrupułów wymierzył cięcie nieco odbiegające od pragmatycznej szkoły fechtunku, bardziej na pokaz. Do chwytu dołożył lewą dłoń, nakładając ją na prawą, iż brakło miejsca na trzonie rękojeści szabli na drugą rękę. Caiden złożył się cały do śmiertelnego ciosu.
Ostrze ponownie błysnęło. Chłop był wyższy od napastnika z tyłu i nieco pochylony, siląc się na walce z innym wrogiem. Wymierzenie bezbłędnego cięcia w nietypowym chwycie, zakończyło się wbiciem ostrza do połowy przekroju szyi nieszczęśnika, uśmiercając go natychmiast. Sakirowiec w mgnieniu oka zorientował się, że jego ciało jest ciągnięte do przodu, kiedy to truchło z utkniętą bronią runęło przed siebie. Nie zdążyłby się zebrać do wyszarpnięcia po takim zamachu wymierzonym wysoko. Musiał puścić broń, albo wylądować na plecach trupa, ryzykując niekontrolowany upadek. Siła szarpnięcia i tak już go wybiła z równowagi, pomimo instynktownej decyzji puszczenia szabli. Nagle dostrzegł przed sobą widły. Były niebezpiecznie blisko.
- Skurwesyn!!! - wrzasnął drugi przeciwnik z wymierzoną bronią w Sakirowca. Caiden wiedział, że nie zdąży sięgnąć po sztylet, ani zupełnie uskoczyć przed atakiem. Przeciwnik już miał z dokroku wykonać pchnięcie, kiedy to zastygł wnet. Spięte do granic możliwości dłonie po chwili bardzo niechętnie puściły widły, jakby usiłowały się czemuś przeciwstawić. Z grymasem czystej nienawiści chłop padł przed Caidenem. Na plecach miał ślad po cięciu szabli Flausa.
W nieruchome oblicze popielatowłosego, patrzył niższy, acz starszy od niego mężczyzna. Łowca Czarownic chwilę wpatrywał się ponuro w twarz towarzysza broni, jakby chciał przebić się przez mimikę młodzieńca, nieskutecznie. Wnet kiwnął głową na wystającą ukośnie broń utkniętą w kościach szyjnych rosłego chłopa.
- Zbierz konie, idziemy do przybytku sołtysa. Zachowaj czujność - rzucił niskim zmęczonym tonem i ruszył w stronę Giovanniego i Janusa.

Sam rycerz zdołał jakoś wyciągnąć mała postać z objęcia ognia poświęcając się i osmalając, ale było już za późno. Kobieta, a konkretniej gnomka zmarła na rękach rycerza. Ten widząc, że ma do czynienia nie z tym z czym myślał, że będzie miał, upuścił trzymane ciało na śnieg, niby rozczarowany, czy bardziej z niesmakiem. Na drugim stosie jakby ktoś się dłużej miał przyjrzeć przywiązany był elf.
Ludomir nie oszczędził spanikowanego mężczyzny, co nie był zdolny nawet do ruchu. Nieszczęśnik dołączył do zmasakrowanej braci. Cięty głęboko na odlew przyłączył się do barwienia śniegu na czerwień. Desmond wyrywał bełty z ofiar. Ptaszyska zaś orientując się, że to koniec pobojowiska nabrały odwagi zlatując się i kosztując świeżych zwłok póki czas, kiedy to nikt nie spoglądał z bliska ku nim. Wygłodniałe, jakby nie jadły od wielu dni, dziobały łapczywie. Trzepotały skrzydłami kracząc na przemian przez siebie, jakby nie chciały za bardzo dzielić się posiłkiem między sobą. Kilka czarnowron z zaciekawieniem przyglądało się z odległości kilku stóp samemu Caidenowi, jakby dziwnie zastanawiały się, czy nie mylą go z martwym.
Kilka głów zza rogów odległych od pobojowiska budynków wyglądało zajścia, ale jak tylko na nie spojrzeć te chowały się z powrotem. Gdyby nie szamotanina wron, byłoby to całkiem ciche i spokojne południe. Słońce wciąż świeciło na czystym niebie, jakby nic takiego się przecież nie stało.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Grenefod”