Re: Morze traw

16
Gdy tylko kobieta złajała ją, Dieran zrozumiała, jak źle postąpiła. Dalej krnąbrność walczyła u niej z dobrym wychowaniem. Jakkolwiek czuła się zawstydzona, na wspomnienie matki znów rumieniec oburzenia wstąpił na jej twarz.

- Jakbyś nie zauważyła, mojej matki tu nie ma. NIKOGO tu nie ma. Jesteśmy tu same, same jak palec, mogą nas pobić, wywieźć w nieznane albo nawet... nawet... no wiesz - głos jej się zawiesił, nie chciała mówić okropnych słów, nie chciała zapeszyć.

Widać po niej było i zmęczenie, i strach, nie miała jednak zamiaru tego wykorzystywać i robić z siebie męczennicy. Normalnie dobrze sypiała, odżywiała się i spędzała czas w cieple. Cud, że jeszcze nie zachorowała.

- Wcale nie mam niemądrego wyrazu twarzy, po prostu jestem śpiąca, to raz. A dwa, nie śmiej się ze mnie. Myślę, że w lochu możemy sobie odpuścić uprzejme zwroty, o ile czcigodnej to nie przeszkodzi. Nie wyśmiewaj się już ze mnie. Nazywam się Dieran.

Starała się nie pokazywać zainteresowania małpkami. Nic a nic ją nie obchodziły, co z tego, że podobno były podobne do kotków i całkiem wyjątkowe. Nic jej nie obchodziło, chciała do domu, do mamy i do swojej przytulnej komnaty. Zaczęło zbierać jej się na płacz.

Re: Morze traw

17
- No tak. Oj, nie maż się. Mojej mamy, wystaw sobie, też tu nie ma, i jakoś nie pociągam nosem z tego powodu jak jakaś mała beksa - rzuciła Aishele, dostrzegając łzy stojące w oczach dziewczynki.

"A może powinnam" - dodała w myślach. "Powinnam płakać, bo przecież w gruncie rzeczy jest beznadziejnie. Tylko po tym wszystkim, co mnie spotkało, jest mi już za bardzo wszystko jedno... A jej jeszcze nie jest, ona ma wszystko przed sobą. Nie powinnam jej tak wyśmiewać." Wskutek tej refleksji zrobiło jej się trochę głupio, więc dodała na zgodę:

- Jak chcesz, możemy udawać, że ja jestem twoją mamą. No wiesz, póki tu razem siedzimy. Dieran. Żeby nam było raźniej. I oczywiście żartowałam z tą "czcigodną"...

Białowłosa poprawiła koc, którym okryła się jej młodsza towarzyszka. Pełen troski gest połączony z miłym uśmiechem powinien chyba zjednać jej przychylność rudego stworzonka.

- Posłuchaj, zanim pójdziesz spać, musisz odpowiedzieć mi na kilka ważnych pytań. Kim tak właściwie jesteś i skąd pochodzisz? Długo już cię tu trzymają? Skąd cię uprowadzono i dlaczego? Masz pojęcie, dokąd cię... a raczej NAS wiozą? Co planują?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Morze traw

18
Pociągnęła nosem jeszcze raz, nie mogąc się powstrzymać. Było jej zwyczajnie smutno, to coś dziwnego w takich warunkach? Złość trochę opadła.

- Ja... ja przepraszam, że byłam niemiła, pani. Po prostu, to nie wytłumaczenie, jest mi zimno, przykro i ogólnie... - składanie zdań zbytnio jej nie szło. Byle chłopka wysłowiłaby się w tym momencie ładniej. Biorąc na to poprawkę, Dieran zamilkła na chwilę, pozwalając Aish mówić.

- Nie dasz rady zastąpić mi mamy. Możesz być moją opiekunką, jeśli zechcesz. O ile to nie problem - gdy kobieta poprawiła jej koc, pierwszym odruchem była chęć odsunięcia się. Zdziczała trochę w tej celi. Powstrzymała się jednak, reagując jedynie słabym uśmiechem.

Oczy zaczynały jej się kleić, chciała jednak naprawić złe wrażenie, jakie wywarła na towarzyszce. Dalej była nieufna, ale teraz kobieta wydawała jej się bardziej... ludzka? Spełniła więc prośbę najlepiej, jak umiała.

- Jestem Dieran z Gryfiego Gniazda, córka zarządcy. Porwali mnie z balu organizowanego na zamku. Nie mam pojęcia o niczym więcej. Straciłam zarówno rachubę czasu, jak i miejsca. Nie wiem. Kim ty jesteś? Co ty wiesz?

W trakcie rozmowy przeszła na 'ty", gdzie normalnie byłoby to niedopuszczalne. Teraz jednak nie zwróciła na to uwagi - jeśli towarzyszka będzie chciała, po prostu ją upomni.

Re: Morze traw

19
Nie upomniała.

Podczas odsiadki w klasztorze Kedesz Aishele wyzbyła się przywiązania do towarzyskich konwenansów, a mieszkając w chacie pasterza Iona zapomniała o nich już niemal doszczętnie. Swoją drogą - biedny Ion. Pewnie wrócił właśnie głodny z pastwiska, a obiadu nikt mu dziś nie naszykował. Ciekawe, czy zaduma się choć na chwilę nad losem swojej białowłosej lokatorki, czy, jak wzorcowy mieszkaniec tej apatycznej wyspy, przejdzie się dla porządku kawałek po plaży, popatrzy w prawo i w lewo, żeby mieć czyste sumienie, po czym wzruszy ramionami i zapomni o kobiecie na zawsze.

- Kasztelanówna z Gryfiego Gniazda. No proszę. Ja nie jestem nikim specjalnym - rzekła wymijająco Asta. - I prawdopodobnie w przeciwieństwie do ciebie nie mam ojca postawionego tak wysoko, by miało mnie szukać teraz kilkudziesięciu rycerzy i może nawet kilku magów. A wiem tyle, że ci piraci próbowali ograbić wiejską świątynię w Grenefod i byli bardzo rozczarowani faktem, że nie znaleźli tam nic cennego. Na tyle rozczarowani, że zabrali z niej największy i jedyny skarb, czyli mnie. - Kobieta zaśmiała się krótko. - Ktoś dał im fałszywe informacje, może spreparowaną mapę... Z ich reakcji wywnioskowałam, że już nie pierwszy raz im się to przytrafiło, tedy konkluzja prosta. Nieudacznicy z nich i tyle. Sama tylko nie wiem, czy to dla nas dobrze, czy źle...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Morze traw

20
Zza sterty beczek rozległo się leniwe klaskanie.

– Wzruszające. – Dobiegł ich kpiący głos, należący... do Debs. Która nadal klaskając powoli wyszła z cienia i stanęła w kręgu mętnego światła, rzucanego przez lichą lampę, wiszącą u powały. Dwa sztylety kiwały się na luźno zapiętym pasie, opuszczonym aż na biodra. Kobieta wyraźnie nie przejmowała się tym, że nosząc broń w ten sposób łatwo może ją zgubić.

– Naprawdę, wzruszyłam się. – W jej oczach pojawiły się iskierki. – Hej, kapłanko, a moją matką byś być nie chciała? No wiesz... – Mruknęła jeszcze, przygryzając dolną wargę.

– No ale ja tu nie dla przyjemności. Przynajmniej, hihi, nie takich. Łapcie. – Powiedziała, rzucają dwa jabłka do celi. – Żeby nie było, że nic wam nie dałam.

Kobieta podeszła bliżej i przyłożyła twarz do kraty.

– Radzę wam się dobrze wyspać. Ojciec wysłał kruka do miasta, rano pewnie będzie odpowiedź. A wtedy okaże się, ile warte jesteście.

Kobieta przeciągnęła się, stanęła na palcach i podciągnęła się lekko na kracie, przyciskając ciało do prętów.

– I miejcie nadzieję, że zapłacą za was sporo. Bo inaczej sprzedadzą was do zamtuzu. A to tylko wtedy, gdy będziecie miały szczęście. Bo chłopy na statku chcieliby mieć pokładowe dziewki... Oj chcieliby.

Kobieta najwidoczniej o czymś sobie przypomniała, bo obróciła się i zaczęła grzebać w przewieszonej przez ramię torbie.

– W sumie fajne z was dupy. – Powiedziała, wyciągając trzy butelki. – Może się ze mną napijecie? To cahkyem dohe... wino. – Dodała, wypluwając korek, który przed chwilą wyciągnęła zębami.

Była noc, a fale łomotały o burty statku. Sztorm, w całej okazałości, prezentował swoje niezadowolenie. Deski skrzypiały, światło migało a z góry dobiegały krzyki majtków, mających wartę na pokładzie. Gdzieś głębiej, w ładowni nadal turlała się jakaś beczka. W tą i z powrotem. W lewo i w prawo... Systematyczne skrzypienie mogło uspokajać, lub działać na nerwy. Gdzieś coś trzeszczało, gdzieś kapało, a coś małego zawzięcie tupotało w kącie. To mogła być długa i męcząca noc...
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Morze traw

21
- O. Jaka piękna niespodzianka. Mówisz, Królewno, że twój przemiły tatko wysłał kruka do miasta? - Aishele bardzo starała się nie zaniepokoić tą informacją. - A do którego miasta, tak konkretnie?

Jeśli do podupadłego Grenefod, to pół biedy - tam pewnie nikt nie wiedział o skandalu małżeńskim Lainarów spod Qerel. W samym zaś książęcym mieście też starano się sprawę zatuszować - starał się przede wszystkim ojciec młodej zbrodniarki - ale plotka, choćby ją dławić i tłamsić, zawsze którędyś wypłynie na wierzch. Zwłaszcza plotka emocjonująca, taka o miłości i zdradzie, o dumie i uprzedzeniu, o zbrodni i karze...

Debs wynurzająca się z mroku i kusząca niewinne więźniareczki słodkimi jabłkami przypomniała samozwańczej kapłance pewną piękną rycinę z Krinn, Królową Węży, wygrzebaną z biblioteczki w Kedesz. Swoją drogą - że też kapłanki Osureli pozwoliły, by coś takiego znajdowało się na terenie ich klasztoru! Przeoczenie? A może ilustracja miała przestrzegać pensjonariuszki przed obraniem złej drogi? Tak, pewnie tak - Aishele przypomniała sobie teraz wyraźnie, że jabłko w dłoni Pani Pokusy od połowy było czarne od zgnilizny... Cóż, autor obrazka wyrysował jednak Krinn tak cudownie zmysłową, że chyba mimo wszystko nie był do końca przekonany do tezy o wyższości słodkiej Osureli nad jej odwieczną boską przeciwniczką. Białowłosa szlachcianka również przekonana do niej nie była, dlatego zgrabnie złapała podarowany jej owoc i ugryzła. Jeśli był to symbol pokusy, to skwapliwie skusić się pozwoliła. Kropla słodkiego soku ściekła jej na podbródek - starła ją bardzo powoli.

I nagle upicie się podłym winem z niegrzeczną porywaczką wydało się jej całkiem dobrym pomysłem.

- Wino na dobry sen? Czemu nie. Szkoda - dodała szeptem, wstając i też opierając się o kratę - że jesteś po drugiej stronie, inaczej może ładniej podziękowałabym ci za tę fatygę. Bo uwierz - szeptała dalej wśród szumu fal i słonego zapachu morza, wśród rytmicznych trzasków i jękliwego skrzypienia desek - uwierz, że moja bogini uczyła mnie bardzo ładnie dziękować, Królewno. Prawdziwie po królewsku.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Morze traw

22
Wzdrygnęła się, słysząc klaskanie. Mimowolnie przysunęła się do Aish - zaczęła się do niej delikatnie przekonywać, a lepsze to, niż ta podła flądra, która właśnie wynurzyła się z cienia. Kruk do miasta, myślałby kto. I ta pewność, przekonanie, że im się uda. Dobre sobie.

Ojciec jej szuka, z pewnością szuka - i nie pozwoli, żeby jej się coś stało. Kiedy tylko jego ludzie dowiedzą się czegokolwiek, uwolnią ją, uwolnią je obydwie. A oni pożałują. Będą mieli wiele czasu do namysłu w lochach Gryfiego Gniazda. Na pewno będzie ich interesowało, w jaki sposób zginął. Może stryczek? Albo ścięcie? Powinni już spisywać testament.

Ignorowała słowa Debs, nie reagując też na propozycję wina, nie zauważając wręcz rzuconych jabłek. Jedną rzecz kobieta powiedziała mądrze - przydałoby się w końcu wyspać. Nie miała już siły na nic, była wyczerpana. To za dużo jak na zwykłą czternastolatkę. Spojrzała na towarzyszkę i, gdy Debs poszła, odezwała się.

- Pilnujemy, czy nikt nie idzie na zmianę, czy to nie ma sensu? Potrzebuję spać, jestem wyczerpana, nie dam rady... - rozkleiła się już niemal całkiem.

Czekając na odpowiedź, skuliła się gdzieś pod ścianą. Powieki jej ciążyły. Jeśli Aish nie miała nic przeciwko, lub zbytnio zwlekała z odpowiedzią, dziewczynka zasnęła. Fale kołysały ją do snu.

Re: Morze traw

23
Noc ciągnęła się niemiłosiernie. Jedyną rozmówczynią Debs została Aishele, gdyż jej młodsza towarzyszka najwyraźniej poszła spać.

– Do którego miasta? – Kobieta jakby nie zrozumiała pytania białowłosej. A może najwyraźniej uznała je za absurdalnie głupie? – Do Grenefod, jeśli chcesz wiedzieć. Ale to bez znaczenia, ponieważ wysłał je do pewnego lichwiarza, skurwysyna jakich mało. Ten, jeśli nic o was nie wie, zapewne uruchomi swoje kontakty, wysyłając kolejne ptaki do innych agentów... – Dziewczyna poczęła pokrótce wyjaśniać działanie siatki agentów. – Więc jak sama rozumiesz, w końcu ktoś, kto cokolwiek o was wie, się znajdzie. Może to zająć trochę czasu, jednak jest cholernie skuteczne. Wiem co mówię, sama nieraz widziałam pracę tego systemu.

– Wiesz – mruknęła dziewczyna, oblizując się zaczepnie na myśl o propozycji kapłanki – ja to bardzo chętnie, ale niektórzy tutaj – kiwnęła głową w stronę zasypiającej dziewczyny – mogą czuć się zgorszeni. Więc może odłóżmy to na inną okazję.

Reszta nocy, mimo sztormu, przebiegła w miarę spokojnie. Upojone alkoholem niewiasty, każda, co do jednej (jednak czy aby na pewno?), zapadły w zdrowy, spokojny sen. Debs, która wypiła chyba najwięcej, spała przytulona plecami o kraty, z głową opartą na kolanie zgiętej nogi. W jednej ręce trzymała praktycznie pustą butelkę wina, a w drugiej jeden z noży, którymi otwierała kolejne butelki. Drugi z noży gdzieś się zawieruszył. Po podłodze, w zgodzie z rytmem fal bujających okrętem, toczyło się nadgryzione jabłko.

W pewnym momencie bandytka drgnęła, gdyż najwyraźniej śniło jej się coś niedobrego. Butelka wypadła jej z ręki, a od pasa, z brzękiem odpadło, uprzednio najwyraźniej źle doczepione, kółko z kluczami. Kobieta wymamrotała coś przez sen, po czym znieruchomiała, a jej oddech się wyrównał. Spała jak suseł.

A przynajmniej takie wrażenie sprawiała.
Spoiler:
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Morze traw

24
Pijana w sztok piratka, śpiąca tuż pod kratą i gubiąca klucz do celi - idealna, modelowa wręcz sytuacja, obiecująca wyjście z kłopotów. Och, gdyby nie jeden szczegół. Zamknięta po drugiej stronie owej kraty więźniarka - a w każdym razie jedna z nich - też zdążyła się porządnie spić winem. I zapaść w obiecany dobry sen, z którego tylko na chwilę wytrącił ją metaliczny brzęk, a i to wyłącznie po to, by uchwyciła kółko z kluczami kątem oka, wyciągnęła po nie dłoń między prętami swojego okrętowego więzienia... i w sennym otępieniu zapomniała w pół ruchu, po co właściwie sięga. Zamarła z ręką bezwładnie opartą o ramię porywaczki.

Białowłosej szlachciance śniły się szybkie, chybotliwe, gnające dokądś w nocnej burzy sny. Śniła zgodnie z rytmem wybijanym przez pluskające o kadłub fale. O czym? Zapytajcie, jak ją kiedyś spotkacie, jeśliście tacy ciekawi. Po tym błąkającym się po jej ustach uśmieszku, po przygryzionej wardze możecie wnosić, że pewnie o czymś przyjemnym.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Morze traw

25
Pijacki sen nie trwał długo. Kobiety ocknęły się niemal jednocześnie, nie wiadomo czy z powodu donośnych krzyków dobiegających z pokładu, czy może dla tego, że statkiem trzęsło i bujało jakby było drewnianą zabawką szarpaną w złości przez jakieś gigantyczne, nieznośne dziecko. Debs poderwała się z ziemi i po chwili znowu padła, zdzielona spadającą z sufitu lampą.

Oo... Kurrrwa... – Stęknęła, podnosząc się i masując czoło, po którym spływać zaczęła strużka krwi. – Idę sprawdzić co się dzieje! – Krzyknęła, poważnie zaniepokojona, wbiegając po schodach – Trzymajcie się czegoś!

Butelki przetaczały się z brzękiem po ładowni, jedna roztrzaskała się nawet, przygnieciona baryłką, z której wysypały się solone śledzie, zasypując swą oślizgłością celę i zamknięte w niej kobiety.

Trzęsło coraz mocniej. Cały pokład trzeszczał już jękliwie, co jakiś czas jęk okraszając trzaskiem łamanego drewna. W pewnej chwili, wśród przerażonych wrzasków załogi, z przeraźliwym łomotem coś ciężkiego upadło na pokład, przebijając deski i wpuszczając strugi wody do ładowni. Mogło to być tylko jedno. Odłamał się jeden z trzech masztów statku. Chwilę później wyłamany, a właściwie wyrwany został drugi z nich, siejąc drzazgami po ładowni. W tym samym momencie po schodach zbiegła piratka w towarzystwie brodacza i szpakowatego.

Wpadliśmy, kurwa, w jakiś wir! – Wydarła się, przekrzykując hałas. – Jeśli chcecie żyć, pójdziecie ze mną na... – Nie dokończyła, bo statkiem zatrzęsło tak potężnie, że ludzie, bezwładnie jak kukły rozsypali się po ładowni. Klucze Debs wpadły prosto do celi i pogrążyły się w stercie śledzi. Wszystko zaczęło wirować.

Toniemyyyy... – Zawył jeszcze któryś z mężczyzn, a później nastała cisza. I ciemność.

bul bul bul...
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Morze traw

26
POST BARDA
Wczesna zima, rok 93
Czas mijał szybko, niezwykle szybko. Dwa lata spędzone w niemal ciągłej podróży upłynęły jej jak w okamgnieniu. Ledwie wczoraj Florenz przyjęto w szeregi kultu, a dzisiaj mogła czuć się jego pełnoprawnym członkiem z wieloma misjami na koncie. Ten okres nie był dla niej zupełnie łaskawy, ale z pewnością niejednego akolitkę nauczył. Codzienność niskiego rangą wyznawcy Drogi Bólu przeważnie jawiła się wyjątkowo nużącą. Lwią część tygodnia spędzała na wędrówce od jednego punktu na mapie do kolejnego. Rzadko kiedy ktoś wymagał od niej pośpiechu, a jeśli już to dlatego, że winna była przekazać jakąś zapieczętowaną wiadomość lub dostarczyć nieduży pakunek. W większości przypadków nie chodziło o nic podejrzanego, ot składniki do poczynienia rytuału, środki pieniężne, mikstury, lekarstwa. Rolą osób takich jak ona było wspieranie działalności każdego wyżej postawionego, najczęściej zaś chodziło o Starszych. Mowa o wszystkich tych, którzy ukończyli okres kilkuletniej służby, wykazali się talentami bądź lojalnością, tym samym czyniąc jeden krok dalej na szczeblu wewnętrznej hierarchii. Naturalnie im wyżej ktoś znajdował się na tej drabinie, tym większe ponosił ryzyko, tym więcej znał tajemnic organizacji oraz podejmował się trudniejszych zadań. Oczywiście praca Anais nie polegała wyłącznie na pełnieniu funkcji posłańca, o nie. Akolici byli traktowani również jak asystenci w badaniach, króliki doświadczalne, mięso armatnie, wabiki, służba, bądź innego rodzaju wsparcie. Wiele zależało od osoby i okoliczności, w jakich przychodziło im pełnić swoją posługę. Dla niektórych byli niczym uczniowie, o potencjale, który niegdyś dostrzeżono i teraz należy rozwijać. Mimo to byli i tacy, którzy nie odróżniali świeżego narybku od narzędzi lub ruchomego aktywa.

Do Grenefod zawitała niedawno, raptem kilka dni temu przybijając do portu w roli pasażera na kutrze rybackim. Jej obecna misja była... dość niejasna. Po przybyciu do Qerel z pękiem listów spotkała się z lokalnym grabarzem, agentem działającym pod przykrywką. Osoba ta przekazała jej, że musi udać się na wyspę, odnaleźć miejsce zwane morzem traw, rozbić tam obóz i zaczekać, dopóki ktoś inny nie przybędzie jej na spotkanie. Nie otrzymała żadnych więcej informacji - ani kim ma być ów persona, ani na czym będzie polegać zadanie. Zazwyczaj wiedziała przynajmniej jak rozpoznać drugiego kultystę, czy to po wyglądzie, czy ustalonym wcześniej sygnale. Niemniej pomijając zagadkowe aspekty tego nietypowego wezwania, zdaje się, że powinna, chociaż mieć świadomość, z czym przyjdzie jej się zmierzyć, czyż nie? Wówczas miałaby szansę odpowiednio się przygotować. Grabarz jakkolwiek nie chciał lub nie mógł wyjawić nic ponadto. Koniec końców była zdana wyłącznie na siebie.

Tymczasem morze traw, jak zwali ów miejsce lokalsi, okazało się przestrzenią obfitą w pola i łąki niemal po sam horyzont. Gdyby nie odległe wzniesienia oraz lasy rosnące u ich stóp z pewnością mogłaby dostrzec miasto portowe, a wraz z nim rozległe wody stanowiące jedyną drogę na kontynent. Jej obozowisko było skromne - prowizoryczny namiot, ognisko, sterta kamieni czyniąca względną ochronę przed nadchodzącym od wybrzeża wiatrem. Choć nie zastała tu śniegu, a pośród zieleni wciąż widziała pojedyncze pąki kwiatów to nocami bywało chłodno. Wszak od północnych krain dzieliło ją najwyżej dwa dni drogi, co więcej najsurowsza z pór powoli zbliżała się do Keronu. Grenefod jednak pod tym względem jak zawsze pozostawało nijakie. Niezbyt ciepłe, niezbyt zimne, jakby wyspa sama nie mogła się zdecydować, jaka atmosfera winna na niej panować. Tej nocy firmament zdobiły liczne gwiazdy, a choć występowały na nim również gdzieniegdzie chmury Anais z łatwością mogła dostrzec błękitny księżyc. To Zarul pokonywał samotnie nieboskłon, zatem gdzieś z pewnością kryła się też Mimbra. Powietrze było czyste, orzeźwiające, nikogo jak okiem sięgnąć. Całe to miejsce, cały ten czas miała wyłącznie dla siebie.

Sygn: Juno

Morze traw

27
POST POSTACI
Anais Florenz
Skaczący płomień, kilka owadów gdzieś dawało o sobie znać, daleko stąd pohukiwała sowa. Moment zgoła podobny do wielu poprzednich, niby jałowych wyzbytych z emocji, acz skądże znowu. Spoglądając w ogień można było przypomnieć sobie żar minionych chwil, zreflektować się nad czymś, albo i nawet pomarzyć. Samotność mogła budzić niepokój, acz dla akolitki był to przedsionek. Nieskończenie długi, acz prowadzący do wielu drzwi. Towarzysz jej ciągłych podróży, przypominający o rzeczach, których pragnęła i o tych, których nienawidziła. Nie mając jednak bezpośredniego kontaktu z większością wspomnianych przez większość czasu, pozwoliło jej to nabrać dystansu, a sama nauczyła się czegoś o cierpliwości, planowaniu oraz zachowywaniu się, zwłaszcza mając do czynienia z tymi ze Starszych, którzy nie widzieli w niej nic prócz kawałka mięsa na sznurkach. Hierarchia i jej znaczenie było bezwzględne. I choć ból łączył wszystkich w kulcie i otwarta była na kolejne poziomy upodlenia się w tej materii, miała w głowie już ambicje sięgające dalej niż topienie się w ekstazie dla samego topienia się. Dojrzała przez te zaledwie dwa lata i była bardziej niż pewna, że utopić trzeba było wszystko i czas apokalipsy był bliski... choćby jej sercu.
Było tak wiele do zrobienia i choć wiele nie uczyniła w tym kierunku przez te dwa lata, zdołała już wykuć wiele masek, które przybierała wedle potrzeby. Zaś czas w podróży i wzrok kierowany ku niejednemu ognisku dał miejsca jej wyobraźni, co należałoby zrobić i czego ku temu potrzebuje, choć wiele rzeczy stało pod znakiem zapytania. Tak też zaczęła się jej wędrówka ku mocy, jako posługa tych, którzy mają jej więcej w organizacji. Tyle w tym, że łączyły ich liczne wspólne cele i Anais była przekonana o swojej roli i drodze w kulcie, a miała ona być niebywała.
Teraz zaś mogła być po prostu sobą przez ten krótki moment, siedząc przed ogniskiem. Otulona w prosty płaszcz podróżny z głębokim kapturem. W wełnianym swetrze i długiej spódnicy. Wyglądała jak szary podróżnik, nie mający przy sobie nic cennego poza własnym życiem. Samotna kobieta mogła stanowić łup dla bandytów czy łowców niewolników, acz Anais i na te okazje była przygotowana, choć naturą rzeczy była prewencja i poruszanie się po odległych kontynencie niepostrzeżenie. W końcu pośpiech rzadko stanowił o ich działaniach. Pośpiech był niejednokrotnie symptomem braku kontroli, jednym z ostatnich spazmów przed jej całkowitą utratą.

Po prostu czekając mogła sobie pozwolić na swobodę. Światło było zbyt wątłe, aby sprawnie coś napisać czy czytać. Pole było zaś równe, okolica przyjemnie pusta, humor miała dobry:
Pośród martwych drzew, Loliusz sadzi krzew. — Zaczęła nucić rytmiczne i z drwiną w głosie. Wstała patrząc w gwieździste niebo
Sulon czule chucha, deszczu chmurkę dmucha. — Krok w bok i półobrót, dmuchnęła przed siebie z wydętymi ustami
Turonion zaś miał wstrzymać dech, lecz by nie było to fair. — Krok w bok i znów półobrót, wyciągając ręce ku księżycowi z miną poważną i nieprzejednaną, a głosem gromkim i nieznającym kompromisu.
Tak też Drwimir z pomocą im się zwalił, lecz swą siłą krzaczek powalił. — Tutaj szybko trzy kroki w stronę kępy trawy, aby to na nią nadepnąć i obrót z powrotem w stronę ogniska. Padały kolejne wersy wraz z kolejnymi spontanicznymi krokami w nieokreślonym tańcu. Satyra coraz przyjemniej wybrzmiewała, osładzając każdy krok, mimo że nie zawsze udawało się jej trafić w rym, acz na pewno w rytm.
Pośród martwych drzew, Loliusz znowu sadzi krzew.
Tenatir nie swą ziemię sprzedał w żarcie Garonowi, Sakir wtem się awanturował, wyznawców swych powołał.
A za nimi orkowie i gobliny, posłani przez Xanda, czysto w prowokacji oraz drwiny.
Krzaczek zdeptał przypadkiem rycerz Osurelli, co walczył w imię piękna ku uciesze Usala
Toż to Osurella i pan zaświatów, toż to była para!

Morze traw

28
POST BARDA
Pieśni kultystki pobrzmiewały niesione przez wiatr, a jej cień tańczył z werwą do melodii. Płomień wznosił się ku niebu jakby chciał dołączyć zaś gdy łamały się weń drwa strzelał wesoło iskrami. Morze traw było jej parkietem, partnerką w tańcu sama natura. Gwiazdy przyświecały jej w tę ciemną noc, księżyc wzięła sobie za widownię. Nikt jej nie przeszkadzał - ani ludzie, ani bogowie, o których snuła swe opowieści. Ci ostatni być może nigdy nie byli nią zainteresowani, ale któż mógł o tym wiedzieć? Czy kiedykolwiek nadali sens jej życiu? Czy odpowiedzieli, gdy szukała właściwej drogi? Nie. Swoje światło odnalazła w mroku, swoją drogę w cierpieniu. Wybrała ścieżkę, której wielu nawet nie znało, a nieliczni odważyli się podążyć. Anais jakkolwiek szła nią bez żalu w sercu, ba! Ona na tej drodze wręcz tańczyła na przekór dzieciom Hyurina.

Zabawa trwała w najlepsze, acz na wszystko w końcu przychodzi czas. Tak i dla niej między jednym oddechem a drugim nadszedł moment, gdy obracając się w euforii dostrzegła na horyzoncie cień. Niewyraźny kształt, który zmierzał w stronę obozowiska, wciąż odległy, jednak dziwnie znajomy. Przybysz uniósł rękę, pomachał żywo, jakby się zastanowić nie czuła w tym żadnej wrogości. Cień zbliżył się sunąc przez łąki. Wnet zza chmur wyjrzał jej sprzymierzeniec, Zarul i odkrył przed nią wszelkie tajemnice. Kształt przybrał formę człowieka - znanego Florenz podróżnika-kultysty. Mężczyzna ów mógł najlepsze lata mieć dawno za sobą lub niewiele odbiegać od niej wiekiem. Wszak twarz miał zmęczoną, suchą, zaniedbaną, lecz nie sposób powiedzieć, czy wynikiem choroby, wieku, czy też źródło problemu leżało gdzieś indziej. Czarne, przetłuszczone włosy starannie zaczesano na bok, na ustach zaś gościł niegasnący uśmiech - od zawsze emanujący spokojem, jakimś ciepłem, niemal życzliwością. Dla innych być może był nieco upiorny, dla niej niczym widok członka rodziny - kogoś jak brat, stryj, bądź inny krewny.

Zbyt długo już się nie widzieliśmy! — zakrzyknął Tytus.

Szedł sam. Żadnego konia ani akolity u boku. Za towarzysza miał jedynie plecak niesiony na barkach. Mówiąc krótko: miała gościa.

Sygn: Juno

Morze traw

29
POST POSTACI
Anais Florenz
Chwile tego typu były zwykle równie słodkie co ulotne. Ledwie padły trzy zwrotki w satyrze, a cień obcego pojawił się nagle na horyzoncie. Starszy? Poprawiła spódnice, zdjęła kaptur, przeczesała rękami włosy. Uśmiechnęła się raz, ściągnęła minę, drugi raz uśmiech i znów powaga. Rozluźniła nadgarstki strzepując luźno palce i opuściła ręce wzdłuż tułowia. — Dobrze Anais, dobrze, tym razem się uda — Wyszeptała powoli do samej siebie, myśląc że uda jej się dowiedzieć czegoś więcej, wtem nagle dostrzegła zarys osoby, którą znała i to nie była zła znajomość!
Hej! — Zawołała krótko i ruszyła w jego kierunku — Trzymasz się jak zwykle, fenomenalnie! — Rzekła, jak już była bliżej, po czym przywitała go jak kogoś kogo mogłaby nazwać przyjacielem, przyszywanym dobrym wujkiem, czy poniekąd ojcem, jako że to on ją odnalazł. I dzięki niemu przemierzała świat z celem w sercu takim a nie innym. Przytuliła go serdecznie z pełną śmiałością, acz bez pośpiechu i jak się już odkleiła, spokojnym gestem zaprosiła w stronę ogniska — Na pewno jesteś strudzony podróżą, posiłek mam skromny, ale starczy dla nas obojga. Proszę, proszę! — Zachęcała. W żadnym przypadku nie był on upiorny dla Anais, bo to przecież był Tytus i wyglądał jak Tytus. Z resztą widziała więcej dziwadeł przez te dwa lata niż przez całe życie i tego typu rzeczy nie robiły już na niej takiego wrażenia, no i Tytus nie zaliczał się dla niej do tej kategorii, już.
Zaraz podgrzeję zupę — Rzekła po czym sięgnęła bo garnuszek z jedzeniem i ostrożnie ustawiła nad paleniskiem na kamieniach. Wnet usiadła przy ognisku i zapytała — Ile to już czasu minęło? I jak podróż w ogóle? — Pytała acz w wyluzowanej manierze. Sięgnęła za chochelkę i zamieszała w garnku.

Morze traw

30
POST BARDA
Mężczyzna odwzajemnił uścisk, a ona poczuła przez szatę, że ciało ma wychudzone, może nawet zbyt wychudzone jak na kogoś o jego wzroście i wieku. Mimo to nie sprawiał wrażenia zniedołężniałego, czy słabego. Wręcz przeciwnie. Twarz kultysty nie przejawiała oznak bólu ani zmęczenia, biło od niego ciepło - nie to metaforyczne, lecz po prostu. Jeśli podróżował długo to potrafił o siebie zadbać na tyle, żeby nagle nie opaść z sił, jeśli zaś faktycznie głodował to umiał to dobrze zakamuflować. W każdym bądź razie nie odrzucił jej zaproszenia i posłusznie skierował się za lazurowoką w stronę obozowiska. Na miejscu zrzucił z barków ciążący mu bagaż, oparł o stertę kamieni, po czym zasiadł bliżej płomieni czyniąc sobie za siedzisko nieduży głaz.

Jesteś bardzo gościnna, Anais. Dziękuję. — był oszczędny w słowach, ale łatwo dało się poznać, że nie zamierzał odmówić strawy, choćby miała to być bardzo skromna porcja. Przyglądał jej się z uwagą, jak nauczyciel, który w ciszy ocenia swojego ucznia, niemniej było w tym też coś innego, może... troska?

Wierzę, że minęło niemal dwa lata od naszego ostatniego spotkania. Martwiłem się o to, jak sobie radzisz, ale widzę, że niepotrzebnie. — odebrał od niej miskę z ciepłym naparem, aby lada moment zacząć konsumpcje. Nie śpieszył się jak zawsze z resztą. Między jedną łyżką a drugą odpowiadał na pytania — Dla nas podróż nigdy się nie kończy, ale na tym polega jej piękno. Zapewne z resztą widziałem to samo co ty? Herbia pogrążona w wiecznych konfliktach, magiczne anomalie na niespotykaną wcześniej skalę, a teraz inwazja istot spoza naszego wymiaru. Dla wielu to czas zmartwień, lecz dla "Drogi"? Hah...

Pierwszy raz usłyszała śmiech Tytusa. Był to ledwie stłumiony odgłos rozbawienia, który mógł wyrwać się w porywie chwili, niemniej miał w sobie coś niepokojąco przyjemnego, jakąś ponurą naturalność wręcz niepodobną stoikowi. Brzmiał, jakby cierpienie świata przynosiło mu ukojenie, bawiło go. Zasadniczo oboje należeli do kultu czczącego sadystycznego boga, więc może w tej obserwacji znalazłoby się sporo prawdy.

Wszystko u mnie w porządku... właściwie jest nawet lepiej niż "w porządku", ale dość o tym staruszku. — odłożył na bok niemal pustą miskę, nachylił się i złożył przed sobą dłonie jak do modlitwy spoglądając za nich na Florenz — Powiedz mi co u ciebie? Opuściłaś rodzinne miasto, dołączyłaś do kultu, namówiłaś Geriona by za tobą podążył. Minęło sporo czasu, więc zapytam wprost... jesteś zadowolona z takiego życia? Czy tego oczekiwałaś?

Trzeba przyznać, że jak na milczka był dzisiaj nadzwyczaj rozmowny.

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Grenefod”