Morze traw

1
Aishele, wdowa po generale Jurgisie Lainarze, dawno już przestała przypominać osobę, którą była za jego życia. Nie przypominała również tej, którą stała się po jego śmierci, osadzonej za swoją zbrodnię w klasztorze Kedesz przy granicy z Fenisteą. Nie była też podobną do kobiety przetrzymywanej później w wieży maga Vaeliana ani do tej, która stamtąd uciekła, by... nie, o tym później. Nie wszystkie wspomnienia należy przywoływać, niektóre lepiej pogrzebać i nie wracać do nich, póki się nie jest na to gotowym.

Tego dnia - a był to środek lata w pamiętnym roku 85 - mijało właśnie pół roku, odkąd Aishele znalazła azyl w granicach wyspiarskiego Księstwa Grenefod. Grenefod, ubogie lenno Keronu, od lat było krainą spokojną, cichą i leżącą na uboczu wielkiego świata. W ciągu ostatnich dwóch lat wyspa miała - względem królestwa przynajmniej - chociaż tyle szczęścia, że ominęła ją zagadkowa zima, która, jak do niedawna wieszczono, miała być wieczną. W Grenefod wiosna, lato i jesień mijały swoim zwyczajnym, odwiecznym rytmem - mało upalnie, mało słonecznie, mało urodzajnie, ale przynajmniej bez śniegu w środku lipca.
* Zbierało się na burzę. Jaskółki pędzące ze świstem po ciemnym niebie na podobieństwo czarnych strzał coraz bardziej zniżały swój lot i donośnym krzykiem obwieszczały zmianę pogody.

Rozległe połacie wyschniętej trawy falowały, targane coraz silniejszymi podmuchami wiatru. Na horyzoncie bieliły się stada owiec, gnanych pospiesznie przez swych pasterzy ku bezpiecznemu schronieniu. Granatowe chmury napływały powoli, lecz nieubłaganie, zaś z oddali toczyły się - niby ogromne głazy - pierwsze ponure pomruki gromów.

Wnet jedna z jaskółek zanurkowała gdzieś i zniknęła - swoje gniazdo, jak się okazało, miała przylepione tam, gdzie wśród falującego morza traw przycupnął sobie niski, kamienny budynek. Jego zarośnięty dach upodabniał go do pagórka, jakich dokoła było wiele - na pewno więcej niż rzadko rozrzuconych domostw pasterzy, tkaczy i rybaków.

W domku tym mieszkał Ion - ani młody, ani stary, ani bogaty, ani biedny właściciel niezbyt pokaźnego stadka owiec. I, od pół roku, także Aishele, wdowa po generale Jurgisie Lainarze. Po przejściach, które wyrzuciła z pamięci, musiała uciekać. Z niegdyś jej bliskiego, rodzinnego Qerel przyszło jej umykać, szukać kryjówki, samotności, spokoju. W zamian za pomoc w gospodarstwie znalazła je u Iona.

Ta kobieta w żółtej jak dziewanna sukni, stojąca na wietrze, wpatrzona w burzowe niebo i wsłuchana w krzyk jaskółek - to właśnie ona. Chociaż nie dobiegła jeszcze trzeciej dekady życia, jej włosy były siwe jak u staruszki. Z rozpaczy osiwiała, mawiano. Ale skąd ta rozpacz - nikt w Grenefod nie wiedział i nikt nie pytał.

Jeżeli z domku Iona ruszyło się wąską ścieżką na wschód, ku wybrzeżu, po niedługim marszu miało się szansę trafić do małej, prawie zapomnianej, zdałoby się, świątyni. Modlono się tu do Ula - opiekuna tych, którzy żyją dzięki morzu. Modlono się do Kariili - pani plonów, matki ubogich i głodujących. Modlono się wreszcie do Usala - strażnika tych, co odeszli już z tego świata. I potajemnie wznoszono tu modły do kogoś jeszcze. Poczekajcie, może zgadniecie...
* Aishele, wdowa po generale Jurgisie Lainarze, sypnęła w niebo garścią soli i mąki - dla płanetników, żeby nadchodząca burza nie zniszczyła plonów, żeby grzmoty nie spłoszyły zwierząt, żeby piorun nie spalił nikomu chaty. Później obeszła przyświątynny cmentarzyk - opieka nad nim, jak i nad ta małą świątynką, należała od paru miesięcy do jej obowiązków.

Poprawiła kilka chylących się, spróchniałych desek z okalającego żalnik płotu. "Trzeba będzie to wreszcie naprawić" - pomyślała. "Żeby mi trupy nie pouciekały".

Cmentarz był zarazem ogrodem, przez całe krótkie lato nurzającym się w kolorach i zapachach, wypełnionym brzęczeniem pszczół o trzepotem motylich skrzydeł. Najbardziej z całego ogrodu Aishele lubiła wysokie, kołyszące się na wietrze malwy o płatkach tak ciemnych, że prawie czarnych. Zamyślona zerwała jeden z tych aksamitnych, ciemnopurpurowych kwiatów i zniknęła w chłodnym wnętrzu chramu.

W samą porę, bo właśnie wtedy lunął deszcz.

Odkąd białowłosa przybyszka objęła pieczę nad miejscem kultu, nigdy nie brakowało tam świeżych bukietów, płonących kadzideł i cienkich świeczek z zielonego wosku. Stare posągi bogów odzyskały blask, a na ścianach i podłogach zawisły misternie utkane, wzorzyste tkaniny. Miejscowi zaczęli tu nawet częściej przychodzić. Mało kto wiedział jednak, komu i jak oddaje się cześć w głęboko wykopanej piwnicy. Ktoś odkurzył i odnowił bardzo starą figurę kobiety owiniętej jedynie w płaszcz z własnych włosów, w wianku splecionym z róż i węży. Ktoś na ołtarzu z wypolerowanego onyksu składał co wieczór ofiarę ze spalonego żywcem motyla. Ktoś spędzał tu długie dni na rozmyślaniu i wspominaniu.

Bo tu, na wyspie rybaków, pasterzy i owiec, niewiele więcej można było robić. Wiodło się tu ciche, spokojne i samotne życie. Urządzane czasem przez miejscowych potańcówki wcale nie pomagały się z nimi zasymilować. Owszem, dawano tu azyl każdemu, kto, jak ona, chciał zacząć nowe życie. Ale nic więcej. Łatwiej już było zbliżyć się do trójki elfickich uchodźców z Fenistei, którzy byli tutaj równie - jeśli nie bardziej - obcy. Jednak nawet stosunkowa zażyłość z nimi - odwiedzającymi także z zapałem podziemną świątynię Pani Pokusy z własnych, sobie tylko znanych powodów - była relacją mało obfitującą w słowa.

Mało się więc mówiło, a dużo myślało. Zwłaszcza o wędrówce, o pokutnej pielgrzymce z jednym szalonym i niemożliwym celem.
* Samotność białowłosej kobiety zmącił niespodziewany odgłos czyichś kroków. Czyich?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Morze traw

2
Kroki zbliżyły się do drzwi po czym ucichły. Przez dłuższą chwilę nie działo się nic, jak gdyby... No właśnie, co? Przesłyszała się? Ktoś stroi sobie żarty? Jakiś niespokojny duch postanowił zasiać kolejne ziarno szaleństwa?

Wszelkie wątpliwości przerwał donośny huk. Drzwi, wyrwane z zawiasów, z trzaskiem pofrunęły na przeciwległą ścianę, ciągnąc za sobą wstęgi ceglanego pyłu. Biedna kobieta tylko cudem uniknęła trafienia, instynktownie padając na ziemię. Drzwi, z upiornym łoskotem wyrżnęły prosto w posąg nagiej bogini, zasypując Aishele gradem drzazg i większych kawałów drewna.

Gdy opadł kurz, do pomieszczenia wkroczyło kilka postaci. Jedna z nich gwizdnęła z uznaniem, kilka innych pokasływało głucho.

– Kurwa, rybeńko – mruknął dobrotliwie wielki mężczyzna w skórzanej kamizelce i upiornie wyglądającym kordelasem w dłoni. – Miałeś jeno zamek otworzyć, a nie rozpieprzyć pół chałupy.

– Zamknij się – stęknął chudy, szpakowaty człowieczyna, masujący sobie skronie. – Któryś z tych kretynów szturchnął mnie w łokieć gdy kończyłem zaklęcie. Jak tylko dowiem się który – warknął groźnie, odwracając się w stronę osób stojących w cieniu za otworem pozostałym po drzwiach – to osobiście urwę mu jaja i zrobię sobie z nich wisiorek.

– Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz. – Wyśpiewała wysoka kobieta wchodząc do pomieszczenia. – A pomyślałeś ty, że nie wszyscy tutaj jaja mają? – Protekcjonalnie poklepała szpakowatego po twarzy. – I nie mówię tu o sobie. Rybeńko. Taki Jonathan na przykład. – kontynuowała, nie zrażona parsknięciem złości chudego towarzysza. Zdrobnienie najwyraźniej niezbyt przypadało mu do gustu. – Jest przecież dużo większą kuciapą niż...
O kurwa! – Krzyknęła, sięgając za pas. – Tam ktoś jest!

Istotnie, gdy pył opadł, napastnicy dostrzeli kobietę w pobrudzonej, niegdyś żółtej sukni.

– Jonathan! Gordon! Ruszać dupy, łapcie ją! – Ryknął chudzielec, splatając w dłoniach jakieś zaklęcie. Biegiem, kur...

– Zamknij się, jełopie – warknęła kobieta, gestem powstrzymując wbiegających przez otwór mężczyzn. – Przecież widzisz, kurwa, że nie ucieka. Nawet nie ma dokąd! Ruszże czasem swym pustym łbem.

– Ktoś ty? – Szturchnęła Aishele czubkiem buta. – I co to za... – Przerwała, rozglądając się. – Buda?
Do leżącej kobiety podszedł też olbrzym, bez wysiłku stawiając ją na nogi jednym ruchem ręki.

– Noo, rybeńko. – Zagrzmiał do ucha kapłanki. – Toś wpadła. Jak gówno w przerębel.

– Sam żeś jest gówno. – Pod jego adresem mruknęła cicho kobieta, dłonią podnosząc głowę oszołomionej Aishele. – Lepiej gadaj po dobroci – wyszeptała w jej stronę – bo tamci, przy drzwiach dawno już żadnej panny nie zbałamucili.

No, mów! – Krzyknęła głośno. – Kim jesteś? I gdzie trzymacie tu złoto? Tylko szybko, cholera, bo czasu nie mamy!
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Morze traw

3
- Czasu nie macie? - zapytała leniwie i lekceważąco białowłosa kobieta, pomału odzyskując rezon po pierwszej porcji zaserwowanego jej właśnie szoku. - A dokąd to wam tak spieszno w taką pogodę? Och. Całe złoto, jakie tu znajdziecie, jest wasze, bardzo proszę - dorzuciła ironicznie. - Te całe nieprzebrane góry złota. Co, ktoś z miejscowych opowiedział wam o skarbcach skrzatów wewnątrz trawiastych pagórków? To przykro mi, ale zażartował sobie z was okrutnie ten ktoś.

Może i Aishele powinna być przerażona, ale jakoś na przerażenie nie potrafiła się zdobyć. Po tym wszystkim, co przeszła przez ostatnie dwa lata, zobojętniała na wiele rzeczy i naprawdę trzeba było czegoś więcej, żeby zrobić na niej wrażenie. Owszem, była lekko w szoku, bo nie spodziewała się, że ktoś jej roztrzaska drzwi prawie nad głową, ale wobec panującej nieodmiennie w Grenefod nudy odebrała tę całą awanturę wręcz jako pewne ożywcze urozmaicenie.

- Jak już przestaniecie krzyczeć i rzucać drzwiami, to proponuję pokłonić się przed obliczem bogini. To święte miejsce. Może trochę szacunku? A, i po prawdzie to żadna tam ze mnie panna, wasze "bałamucenie" też jakoś mało mnie przeraża - sprostowała z krzywym uśmieszkiem, obrzucając "tamtych przy drzwiach" długim, badawczym spojrzeniem bezbarwnych oczu.

A potem - trochę bezczelnie, trzeba przyznać - pogładziła wiszącą nad nią awanturniczkę po policzku. Ciekawa była, ile czasu zajmie niespodziewanym gościom zorientowanie się, w czyjej świątyni właśnie wylądowali.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Morze traw

4
– O kuuuurwa, rybeńko... – Zdziwił się wielkolud, słysząc słowa kobiety. Jego towarzysze dopiero teraz porządnie rozejrzeli się po wnętrzu. Miny mieli nietęgie.

– Chwiiiila, czekaj, czekaj, kochanie. – Zająknęła się kobieta, patrząc na posąg potraktowany niedawno drzwiami. – To nie jest to...

– Kurwa! Wy kretyni! – Ryknął mag. Najwyraźniej teraz dotarło do niego co się właśnie stało. – Idioci! Mówiłem wam, że ta gnomia mapa jest do dupy!

– Zamknij się, rybeńko. – Duży poklepał go przyjacielsko po plecach. – Każdemu się zdarza...

– Każdemu? Każdemu?! – Szpakowaty był na granicy histerii. – Sześć razy z rzędu?! Jasna cholera, kapitan nas tym razem zamorduje!

– No ładnie... – Mruknęła kobieta, zamyślonym wzrokiem lustrując Aishele. – Jesteśmy w dupie.

– To co teraz zrobimy? – Jęknął brodacz stojący obok mężczyzny nazywanego Jonathanem.

– Cicho, kurwa, dajcie mi pomyśleć! – Warknęła kobieta, ocierając dłońmi twarz. – Wy dwaj – wskazała na Jonathana i jego towarzysza – poszukajcie tu czegoś cennego. Czegokolwiek, co mieć może jakąś wartość. A ja...

Kobieta spacerowała wokół kapłanki, uważnie się jej przyglądając. Wielkolud skrobał kordelasem po podłodze. Ewidentnie czuł się nieco niezręcznie. W chwili, gdy w pyle kończył rysować smutną buzię, kobieta się zatrzymała, chwytając Aishele za dłoń.

– A... – Mruknęła, oglądając pierścienie. – Patrzcie panowie, toż nie jest to zwykła kapłana. To szlachcianka.

– No i? – Burknął chudzielec. – W świątyni mieszka, znaczy uboga, więc szlachciańskich skarbów nie ma...

– Pomyśl czasem. – Prawie pieszczotliwie powiedziała kobieta. – To nie boli. Pierścienie ma, herby dwa wyryte. Ktoś z pewnością zapłaci okup, choćby po to, by uniknąć skandalu. Zabierzemy ją do kapitana, może ocalimy łby. Kto wie, może i więcej zgarniemy, niż planowaliśmy?

– Zawsze to coś, rybeńki! – Rozchmurzył się wielkolud. – Może tak miało być?

Nikt nie miał zamiaru z nim dyskutować. Pomysł durny, ale kto wie? Nikt nie zna przecie kolei losu. Bogowie bywają kapryśni.

– Dobra, więc postanowione. – Mruknęła znowu kobieta, po czym zwróciła się w stronę kapłanki.

– Jak ci na imię? Wybacz to najście, ale tak jakoś wyszło. Teraz pójdziesz z nami. Od ciebie zależy czy zrobisz to z własnej woli, czy też związana jak szynka na święta. I lepiej nie wzbudzaj niepotrzebnej sensacji. Nie chcemy nikogo skrzywić. No chyba – powiedziała, głaszcząc kobietę po policzku, tak samo, jak i ona przed chwilą ją pogładziła – że nas do tego zmusisz. A bić się potrafimy. Więc jak będzie?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Morze traw

5
- Panowie! - zawołała bezczelnie do tamtych, którym urocza łotrzyca kazała szukać skarbów. - Z cennych rzeczy polecam tamten bukiet róż, o tam przy posągu! Przepiękna odmiana, białe płatki z czarnym brzegiem, nigdzie indziej takich nie znajdziecie! Może ujmiecie nimi za serce żonę tego waszego kapitana, to się za wami wstawi, żeby nie poprzetrącał wam karków!

Żarty żartami, ale w tej ubogiej świątynce naprawdę trudno było znaleźć coś, co miałoby jakąś szczególną wartość materialną. Posągi bóstw, choć ładnie pomalowane, były tylko kawałami próchniejącego, zżeranego przez korniki drewna. Daleko im było do odlanych - jak niosła legenda - z czystego złota figur Turoniona i jego synów z kaplicy w sercu Turonu. Kadzidła, świece, kwiaty - nic drogocennego. Składane przez miejscowych ofiary z mąki, soli, suszonych ryb, wełnianej przędzy czy muszli - nawet szkoda gadać.

- Porywajcie mnie, bardzo proszę, obejdzie się bez związywania i przemocy. Chyba nie myślicie, że będę się z wami biła - na poszarzałej twarzy kapłanki odmalował się wyraz skrajnego znudzenia. - Możemy tylko przeczekać tutaj, aż skończy się ta nawałnica? Z tego co słyszę, szczęście za bardzo wam nie sprzyja, tedy lepiej nie kuście losu. Bo los gotów wam jeszcze zrzucić jakąś suchą gałąź na głowy. Rybeńki. - Zaraźliwa maniera, do diaska. - Albo razić piorunem.

W głosie kobiety pobrzmiewała jakaś zakamuflowana kpina. Pytanie o imię początkowo planowała po raz kolejny zignorować, ale potem rzuciła od niechcenia:

- Jestem Asta.

Oczywiście było to kłamstwo i Aishele przywłaszczyła sobie właśnie - zupełnie bezwstydnie i bez żadnego namysłu - miano jednej z mieszkających po sąsiedzku pasterek.

- A was jak zwać? Skoro już umyśliliście sobie mnie uprowadzić, to pewnie spędzimy razem trochę czasu. Może nawet sporo, jeśli uprzecie się jednak czekać na ten okup... A, właśnie. Żeby nie było później rozczarowań, to powiem wam od razu, że nikt wam za mnie okupu nie zapłaci. Te dwa herby... - poruszyła palcami, by pierścionki złapały trochę światła; przypatrzyła się wyciętemu w ametyście ojcowskiemu "Brzegowi", który wyobrażał kroczącego niedźwiedzia i trzy perły; przypatrzyła się także mężowskiej "Leliwie", wygrawerowanej na ślubnej obrączce, to jest dwóm mieczom flankującym cienki sierp księżyca - ...te dwa herby już nic nie znaczą. Należą do świata, z którego mnie wymazano na zawsze. Rozumiecie? Nie ma nikogo, kogo obchodziłoby, czy żyję, czy może zdechłam. Na pewno nie na tyle, żeby wam za to płacić.

"To nieprawda" - dodała w myśli i poczuła, jak skręcają się jej wnętrzności. Sven, Murk i Reina bez wątpienia wykazaliby zainteresowanie. Nie mieliby nic przeciwko temu, żeby przeklęta szwagierka zdechła. Ba, w sumie może i wygospodarowaliby na ten cel trochę pieniędzy...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Morze traw

6
– Dziołcha, we no chociaż ty nas nie dobijaj. – Mruknął jeden z milczących dotąd mężczyzn, beznamiętnie obmacując drewniany posąg.
– Kurwa mać. – Podsumował smętnie szpakowaty, kopiąc jakiś odłamek w kąt pomieszczenia.

Tylko kobieta zdawała się niezbyt przejęta całym tym zajściem. Co więcej, wydawała się niniejszą sytuacją szczerze rozbawiona. W chwili, gdy kapłanka podawała im swe zmyślone imię oraz informacje na temat rodziny, w oku napastniczki przez krótką chwilę dostrzec można było tajemniczy błysk...

– Dobra, mordy. – Powiedziała wreszcie, otrzepując pyłek z ramienia. Na jej ustach wykwitł tajemniczy uśmieszek. – Pannę szlachciankę... O, przepraszam – poprawiła się, uśmiechając się szerzej – kapłankę, znaczy się, bierzemy ze sobą. Nie ma sensu tu grzebać, bicza z gówna nie ukręcimy, choćbyśmy się bardzo starali. Z pustego to i Osurela nie naleje.

Kobieta wyjrzała na zewnątrz, gdzie burza dopiero rozwijała swe skrzydła.

– Na pana chaosu! – Mruknęła, wracając do środka. – Przykro mi, maleńka, ale czasu nie mamy. Mam szczerą nadzieję, że nie jesteś z cukru, bo pogoda dzisiaj nas nie rozpieszcza. A nie chcielibyśmy przecież, żebyś nam się rozpuściła – powiedziała puszczając oczko do kapłanki – prawda?

– Kurwa mać. – Parsknął znowu chudzielec, poprawiając poły płaszcza. Jakoś stracił chęć do słownych utarczek.

– No, rybeńki – ton głosu wielkoluda był tak bardzo przepraszający, jakby jego właściciel był sprawcą paskudnej pogody. – Lepiej stąd zmykajmy, zanim mieszkańcy połapią się, co się stało.

– Maluśki dobrze gada. – Powiedziała wreszcie kobieta, która najwidoczniej przewodziła tej bandzie. – Ruszamy dupy i nie ważne, że leje. Łódź stoi niedaleko, chwila i będziemy na statku. Może nawet zamiast chłosty otrzymamy dzbaniec miodu, kto wie... – Mruknęła i znowu puściła oczko do kapłanki.

Grupa zebrała się wreszcie i ruszyła w stronę brzegu. Aishele pod bacznym okiem wielkoluda znalazła się w środku kolumny. Pochód rozpoczynała kobieta, a kończył szpakowaty.

– Kurwa mać. – Mruknął tenże, naciągając na głowę wielki kaptur swego płaszcza.

Nikt nie oglądał się w tył. Kobieta prowadziła ich prosto na plażę, gdzie zacumowana była spora łódź wiosłowa. Na morzu, wśród strug deszczu dostrzec można było cień wielkiego statku.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Morze traw

7
- "Porwanie, porwanie! Jak w starej powieści!
Na koniu, jestem twoja, ach, nieś mnie, nieś!
Niech wąs twój jedwabny jak zefir mnie pieści,
niech dreszczem przeszywa mą pierś!"

Tak to podśpiewywała sobie pod nosem Aishele, maszerując dziarskim krokiem w strugach zacinającego deszczu. Podśpiewywała niby to pod nosem. Tak naprawdę - dość ostentacyjnie. Żeby słyszeli. Żeby było im się głupio.

- Moglibyście się czegoś nauczyć z piosenek, wiecie? O porwaniach. Jak to się powinno robić.

Jedno trzeba przyznać - Aishele głos miała przyzwoity. A dworskich pieśni, bardowskich ballad i wesołych przyśpiewek znała bez liku. Dawno już nie miała okazji się ich znajomością pochwalić. Przychodzące do świątyni elfy z grzeczności słuchały, ale kobieta wiedziała, że dzieci Sulona gardzą twórczością ludzi, nawet jeśli tego otwarcie nie okazują.

Zasłoniła sobie szczelniej włosy szarą wełnianą chustą, którą zdążyła jeszcze złapać przed wyjściem. Schowała pod nią też swój notatnik, bardzo starając się, żeby nie zamókł. Po parudziesięciu krokach przestała unosić nad ziemią skraj sukni. I tak była już ubłocona do kolan. Westchnęła, kiedy kolejna błyskawica zaświeciła na grafitowym niebie, ale na żaden większy opór się nie zdobyła - bo po co się opierać?

- Czyli on jest Maluśki, tak? - zagadała samozwańcza kapłanka do przywódczyni bandy, przekrzykując nawałnicę i oglądając się na wielkoluda. - Rzeczywiście, pasuje do tej rybeńki jak ulał. A ciebie... - wymruczała słodkim głosem, przy okazji odwzajemniając mrugnięcie - ...ciebie jak nazwali, królewno?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Morze traw

8
– Tak jakoś wyszło, rybeńko... – Mruknął olbrzym, drapiąc się pod nosem. Czego jak czego, ale wąsa tam nie znalazł.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko, słysząc słowa kapłanki. – Taak, to jest Maluśki, a reszta to... Zresztą, chłopy, przedstawcie się babie! – Krzyknęła dziarsko. – Nie, ty nie Maluśki, ciebie już zna. – Zachichotała jak trzpiotka. – No, dalej kurwa.

Mężczyźni po kolei wymieniali swoje godności. Jonathan był najmłodszym i chyba najgłupszym z całej grupy. Obok niego szedł Gordon, wyższy od swego towarzysza o jakieś pół stopy, z gęstą, czarną brodą i bielmem na jednym oku. Szczurowaty, będący kimś w rodzaju drużynowego maga, przedstawił się jako Magister.

– A co do mnie, waćpanno – powiedziała kobieta, zdejmując kapelusz i zginając się w eleganckim, dworskim ukłonie – to, kurwa, zgadałaś. Królewna jestem, miło mi. Choć dla Ciebie – mruknęła identycznie jak zakładniczka – mogę być nawet cesarzową południowych wysp. Lub po prostu, dodała, klepiąc kapłankę w tyłek i puszczając jej oczko – mów mi Debs.

Podróż łodzią przez wzburzone morze była krótka, choć uciążliwa. Gdyby nie Maluśki, który bezbłędnie, bez cienia wysiłku operował wiosłami, łódź szybko pozdrowiłaby niebo swoim dnem.
Na statek, wśród przekleństw załogi i wrzasków bosmana, wciągnięto ich razem z łodzią, gdyż pogoda nie umożliwiała wejście po linowej drabince.

Bosman okazał się małym, okrągłym goblinem, z dziurą zamiast oka i wielkim kapeluszem wciśniętym na bańkowatą głowę.

– Szybciej, kurwa, psie syny – darł się na załogę – zabezpieczyć łódź i wypierdalać pod pokład! Żebym nie słyszał, że kogoś zmyło, bo inaczej osobiście go wyciągnę i powieszę na flakach! Zrozumiano?!

Goblin, pomagając sobie łokciami i kopniakami, przepchnął się do wyłażących z łodzi ludzi.

– CO TAK, KURWA, DŁUGO?! Już mieliśmy słać po wa... – przerwał w pół słowa, dostrzegając wreszcie kapłankę. – A KTO TO KURWA JEST?! – Darł się, a ślina z jego szerokich ust padała równie intensywnie, co bębniący o pokład deszcz.

– Ciiiicho, rybeńko – powiedziała kobieta pieszczotliwie. Wszystko pod kontrolą. Lepiej wyślij kogoś po mojego ojca.

Bosman poczerwieniał, jednak zanim zdążył coś odpowiedzieć, ze swej kajuty wyszedł kapitan.

– Zamknij się, Malik. – Powiedział cicho do goblina. – Młoda, za mną.

Kobieta oddaliła się od reszty i żwawo gestykulując, półgłosem omawiała coś z kapitanem, który najwyraźniej był jej ojcem. Co chwila któreś z nich niedyskretnie zerkało na trzymaną pod strażą kapłankę.

Gdy rozmowa dobiegła końca, kapitan przywołał ku sobie skrybę i zwrócił się do ludzi trzymających kapłankę. – Jej pierścienie, sucze syny, mają zostać tam gdzie są. Ciuchy i cała reszta także. Matteusie – powiedział do skryby – przerysuj dokładnie herby z jej sygnetów. Następnie zamknijcie ją pod pokładem, razem z tą drugą. A ty, Debs – zwrócił się do córki – każ swoim ludziom stąd spierdalać. Wymyśl im jakieś zadanie, byleby zniknęli mi z oczu.

Skryba uwinął się nadspodziewanie szybko. Pergamin z przerysowanymi herbami, przez chłopca okrętowego przesłał prosto do kajuty kapitana. Kapłanka natomiast sprowadzona została pod pokład i zamknięta w celi... W której ktoś już siedział.

– Drogie panie – powiedział eskortujący Aishele człowiek – poznajcie się dobrze. Wygląda na to, że spędzicie tu trochę czasu. No chyba, że kapitan pozwoli nam się z którąś zabawić.

Jego śmiech słychać było nawet wtedy, gdy wyszedł już na pokład.

Sytuacja wyglądała nieciekawie. Dwie kobiety zamknięte w niedużej celi pod pokładem, z którego w kilku miejscach kapała woda. Podłogę pokrywało trochę słomy, a w kącie leżały szmaty, który od biedy nazwać było można kocami. Kapłanka, rozglądając się, napotkała wzrok stojącej w kącie dziewczyny. Jedyne co mogły zrobić, to czekać na to, co przyniesie los... Lub wziąć sprawy w swoje ręce. Ginie przecież ten, kto przestaje walczyć.

Gdyby w celi znajdowało się okienko, dostrzec by mogły odlatującego w stronę brzegu kruka, z przywiązaną do nogi wiadomością...
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Morze traw

9
Siedziała w ciemnościach, niezbyt wiedząc, co ma robić. Było jej zimno, mokro i niewygodnie. Tęskniła za rodziną, domem i swoim kotem. Szum wody towarzyszył jej nieustannie, jedynie co jakiś czas przerywany głosami i stukotem stóp na pokładzie. Nie wiedziała, co ją czeka, więc starała się zachować czujność.

Gdy tylko drzwi uchyliły się, zerwała się na nogi. Światło wpadło do celi, a ona odruchowo zmrużyła oczy, cofając się jak najbardziej w cień. Obserwowała przybyłych i słuchała tego, co mówią. Zrezygnowała już z pytań i gróźb. Na porywaczach nie robiły wrażenia opisy tego, co może zrobić jej ojciec, gdy tylko ich dorwie, nie były im straszne kary, które czekają ich za uprowadzenie - a przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Nie miało więc sensu produkowanie się i wystawianie na śmieszność.

W pomieszczeniu ponownie nastała ciemność, której towarzyszył jedynie szum wody i dwie kobiety znajdujące się w celi. Niezbyt miła perspektywa. Obserwowała nowo przybyłą ze sporą nieufnością. Jeśli nieznajoma liczy na rozmowę, będzie musiała pierwsza ją nawiązać.

Re: Morze traw

10
Eskortujący Aishele człowiek śmiał się tak głośno i tak był tym swoim śmiechem zaaferowany, że już jej chichot nie zdołał dotrzeć do jego uszu. Usłyszała go za to nowa kompanka kobiety, lecz powód owej wesołości jeszcze długo miał pozostać dla niej tajemnicą.

- Laleczko, nie masz tu aby jakiejś suchej sukienki?

Takie oto stosunkowo beztroskie powitanie Aishele rzuciła do wciskającej się w kąt dzieweczki, jednocześnie próbując choć trochę doprowadzić się do porządku, na przykład osuszyć sobie włosy. Włosy, które - jak mogła dostrzec tamta - mimo dość młodego wieku kobieta miała białe jak śnieg. Jak topniejący śnieg, aktualnie.

Było jej zimno, ubłocona i namoczona suknia o trudnym do określenia kolorze ciążyła jej okropnie i utrudniała ruchy. Z trudem ściągnęła trzewiki, wycisnęła z nich kałużę brudnej wody i powiesiła je gdzieś, gdzie było w miarę sucho. Podobnie uczyniła z wełnianym szalem. Jeszcze gdzie indziej znalazła bezpieczne miejsce dla swojego małego, oprawionego w skórę notatnika, którego strony troskliwie przepatrzyła, czy aby nie skleiły się gdzieś od deszczu.

- To co? Nie masz? Albo koszuli? Czegokolwiek? Niech to, i tak by na mnie nie pasowało, trochę za chuda w biuście jesteś... - Przemoczona przybyszka obrzuciła badawczym spojrzeniem dziewczynę... a raczej dziewczynkę. Spróbowała nadać swojej twarzy przyjacielski, budzący zaufanie wyraz. - Ile masz lat? Pewnie z dwanaście, co? Jak ci na imię? Patrz, ciągnęli mnie tu w najgorszej ulewie i teraz tak tu muszę siedzieć. W tej kałuży. Wybacz, nic nie poradzę. Chyba że...

Kobieta podeszła do drzwi celi i krzyknęła najgłośniej jak umiała:

- Królewno! Hejże! Królewno! Debs! Byłabyś łaskawa użyczyć mi jakiejś suchej odzieży? Słyszyyysz? Suche ubranie! Proszę! Jak umrę jutro na zapalenie płuc, to już w ogóle marny będzie ze mnie pożytek!

Dla dodania swoim słowom wiarygodności i dramatyzmu, zaniosła się na koniec chrapliwym kaszlem. Nie do końca udawanym. Oby tylko ktoś usłyszał.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Morze traw

11
Pięknie. Po prostu cudownie. Nie dość, że zimno, mokro i nieprzyjemnie, że była głodna i pozbawiona domu, to jeszcze siedzi w celi z wariatką. Obserwowała śmiejącą się w najlepsze kobietę, żałując, że nie może uciec. Wiadomo, co to za człowiek? Przecież w ciemnościach lochu może wszystko. Okraść, pobić, zabić... Świetnie. W dodatku doskwierało jej to, ze jest zamknięta, bez możliwości wyjścia. Odzywały się jej lęki, a ona przez to robiła się jeszcze bardziej nerwowa.

Gdy towarzyszka zwróciła się do niej, Dieran odruchowo wzdrygnęła się. Mimo wszystko odwykła, by ktoś do niej mówił. Zaraz jednak wyprostowała się, unosząc wysoko głowę. Co to w ogóle za zwrot? Ona nie jest żadną laleczką. Jest szlachcianką, a ta białogłowa będzie miała nieprzyjemności, jeśli coś jej zrobi, a ojciec się o tym dowie. Mimo wszystko zawsze jest nadzieja, że nieznajoma nie ma złych zamiarów. Wydaje się w sumie niegroźna, jedynie lekko stuknięta. Może jak będzie zachowywać się łagodnie, nic się nie stanie.

Kobieta mówiła dalej, a Dieran, mimo postanowienia sprzed chwili, zmarszczyła brwi, nadąsana. Wcale nie wygląda na dwanaście lat i wcale nie ma małego biustu. Postanowiła zignorować ubliżanie i zająć się przetrwaniem.

- Mam czternaście lat, nie jestem już taka mała. I nie, nie mam nic suchego - zabrali mnie tak, jak stałam. A raczej siedziałam. W sumie nieważne. Obie jesteśmy chyba skazane na przemoczone łachy - mówiła spokojnie, normalnym tonem, pominęła jednak pytanie o imię - nie każdy musi od razu wiedzieć, kim jest.

Patrzyła na dalsze zachowanie niewiasty, oczekując, że ta ma jakikolwiek pomysł na to, co dalej. Były to nadzieje irracjonalne, biorąc pod uwagę, że chwilę wcześniej sama uznała tę kobietę za nieco nieobliczalną. Nie pomyliła się, biorąc pod uwagę, że ta właśnie zaczęła krzyczeć.

-Ej, ej! Nie wydzieraj się tak, chcesz nam narobić kłopotów? Cicho!

Re: Morze traw

12
– Nie drzyj się tak. – Warknął jakiś marynarz, schodząc pod pokład. W rękach niósł stertę... czegoś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak zdechły borsuk. Minę miał nietęgą. – Co ty, głupia dupo, sobie myślisz, co? Żeś na wakacjach?

Za marynarzem weszło trzech kolejnych, z czego jeden niósł dwie miski parującej substancji.

– Macie szczęście – kontynuował ten zirytowany – żeście cenne. Kapitan przesyła wam wyrazy usza... Uszawo... Uszawa... E, kurwa, pozdrowienia śle, wraz z kocami i ciepłą strawą. Kiecek niestety nie mamy, jednak zawsze możecie bez nich paradować, hehe... – mruknął lubieżnie, zerkając to tu, to tam. Jedną ręką trzymał stertę starych, podartych koców z grubego materiału, drugą natomiast począł gmerać przy pasie, szukając klucza.

– Gdzie ja go, kurwa, wsadziłem... – mruczał do siebie, oklepując pas. – Chyba go kurwa, nie... A, jesteś. Teraz, drogie panie, bez głupich numerów. Pod ścianę i ani słówka, bo w mordę zdzielę. Może i jesteście cenne, jednak wszystko ma swoje granice, prawda?

Dwóch strażników stanęło po obydwu stronach drzwi, ten z miskami zaś, ulokował się w bezpiecznej odległości, znudzonym wzrokiem lustrując celę.

Zrzędliwy marynarz w końcu uporał się z kluczem i po chwili zamek szczęknął, a drzwi się rozwarły.

– Jeno grzecznie – przypomniał – bo z prezentów nici.


Statkiem bujnęło raz i drugi. Zatrzeszczały deski, gdzieś po podłodze przetoczyło się coś sporego, skrzypiąc i łomocząc. Zaczynał się sztorm.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Morze traw

13
- Spokojnie, spokojnie. Przecie grzeczne jesteśmy i nic nie robimy - rzekła leniwie białowłosa kobieta.

Wbrew poleceniu nie ruszyła się pod ścianę, ale i nic nie wskazywało na to, żeby miała na przykład próbować się rzucać na marynarzy z pazurami i uciekać. Bo i dokąd? Do morza? I jak? W tej mokrej sukni, ciężkiej jakby ją odlano z ołowiu? Aż tak szalona nie była. Ta mała - zerknęła na nią dla pewności - chyba też nie.

- Za prezenty serdecznie dziękujemy i również przekazujemy kapitanowi pozdrowienia. - Aishele uśmiechnęła nieco wyniośle. Udała, że nie słyszała obelżywych słów o "głupiej dupie". - Strawa pachnie wybornie... - skłamała, odruchowy grymas obrzydzenia usiłując przemienić w pełen zachwytu uśmiech. - Musicie mieć tu prawdziwie zdolnego kucharza, nieprawdaż? Pewnie z samego królewskiego pałacu uprowadzonego, ha?

Oblicze marynarza wydawało się nieskażone głębszą myślą, co nie wróżyło, by miał się dać skłonić do dłuższej pogawędki. Aishele machnęła więc na niego ręką, jej myśli póki co bardziej zajmowała ta młoda towarzyszka niedoli. Niby taka smętna jęczydusza, ale zdawała się ukrywać pod warstwą tych pozorów jakiś charakterek. Cóż, albo zwykłą takim podlotkom bezczelność. Czas pokaże.

- Hej, mała... nie nie, masz rację, nie jesteś już taka mała, masz całe czternaście lat - w głosie kobiety zabrzmiała lekka kpina. - Piękny wiek. Co ja bym dała, żeby znowu tyle mieć...

...znów całymi dniami wyszywać jedwabną nicią kwiaty jabłoni na poduszkach. Długimi jesiennymi wieczorami tkać wzorzyste kobierce. Albo stukać palcami w klawesyn pod okiem niebrzydkiego nauczyciela. Słuchać bajdurzenia piastunek. Nudzić się jak mops wśród gości spraszanych na ojcowskie przyjęcia. Ach, tak - pomyślała z przekąsem, ale zarazem i pewną nostalgią - to były złote czasy. Wszystko było takie proste.

- To jak, mówiłaś, masz na imię?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Morze traw

14
Była mocno zdziwiona, że wrzaski współtowarzyszki, zamiast nagany, spotkały się z pozytywną reakcją. Pod ścianę odsuwać się nie musiała - stała tam wszak cały czas. Gdy usłyszała o kocach, cieple, mimowolnie poczuła się minimalnie - ale naprawdę minimalnie!- lepiej. Gdy tylko drzwi się zamknęły, ignorując kobietę, podeszła do sterty łachów, by zdobyć dla siebie coś ogrzewającego. Posiłek też się przyda, wzięła się więc do jedzenia. Nie interesowało jej już, czy dorzucili tu coś złego. Mieli na to wystarczająco dużo czasu. Była głodna i to się liczyło.
Jadła, okryta na ramionach kocem, obserwując przy tym białowłosą. Gdy ta odezwała się do niej, mimowolnie została obdarzona nieprzyjaznym spojrzeniem. Faktycznie, idealny moment na naigrywanie się i ironię.
- Nie mówiłam, jak mam. Na co ci to, co? Sama się lepiej przedstaw - burknięcie było w niezbyt miłym tonie; przez chwilę przemknęło jej nawet przez myśl, że matka nie byłaby zadowolona z jej kultury. Zaraz jednak uświadomiła sobie z podwójną bolesnością, że mamy tu nie ma. Jest tylko ta wariatka, banda oszołomów i morze. Wspaniale. Ponury humor tylko się pogłębił.

Re: Morze traw

15
- Fiu fiu... Gdzie cię chowali, drogie dziecko, w stodole? - nowa znajoma odgryzła się smarkuli, póki co bardziej rozbawiona niż zła. - Mimo niemądrego wyrazu twarzy i okropnych manier sprawiasz wrażenie, jakbyś nie była jednak córką byle chłopa z Grenefod... A pomyśleć, że kiedyś szlachetne urodzenie do czegoś zobowiązywało. Ciekawe, co na takie pyskówki powiedziałaby twoja matka!

Słowo "matka", wypowiedziane bez większego namysłu, przypadkowo poruszyło w duszy białowłosej kobiety jakąś delikatną strunę, wydobyło bolesną nutę. Aishele nie chciała sobie przypominać, co jej własna matka powiedziała swego czasu o jej wybrykach (wybrykach - trzeba dodać - dużo gorszych niż niegrzeczne zwracanie się do starszych) i ile łez, ile zdrowia ją to kosztowało. Nie chciała sobie przypominać. A niechcący sobie przypomniała. Sięgając po podarty koc i po miskę cienkiej polewki Aishele przez chwilę błądziła myślami wokół tej wątłej, słabej kobiety, która z jej winy pogrążyła się w ciężkiej chorobie. Odegnała wspomnienie tak prędko, jak tylko umiała.

- Ekhm. Możesz się zwracać do mnie "czcigodna pani Asto" - rzuciła z przekąsem. - A skoro ty nie zamierzasz się przedstawić jak należy, będę cię zwała... hm... - przypatrzyła się dziewuszce, mrużąc oczy - ...może Rudą Małpką? Ha, wiesz, co to małpka? Widziałaś kiedy takie zwierzątko? Nie? Nawet na obrazku? Otóż małpki mieszkają na Archipelagu i w dżuglach Varulae, a psotne i figlarne są wielce. Skaczą po drzewach i z pyszczka to podobne są takim niegrzecznym dziewuszkom jak ty, tylko do tego całe porośnięte futerkiem niby kotki.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Grenefod”