Puszcza na zachodnim brzegu

1
[img]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/243/2216556_swamp.jpg[/img] Zmoczona nadmorską aurą i częstym deszczem puszcza porasta zachodni brzeg Księstwa Grenefod. Poskręcane drzewa nurzają się w bagnach i sączą zamuloną wodę za pomocą korzeni. Każda droga wiodąca przez las schowana jest pod warstewką błota. W powietrzu czuć dosadnie zaduch i smród rozkładu. Gdzie okiem sięgnąć - brąz oraz zieleń. Brązowe są pnie, otaczająca je kora, również ziemia jest brązowa. Zielone są za to krza i mech porastający każdą prawie przestrzeń. Takie środowisko stanowi świetną otoczkę dla mnogości różnych stworów. Są tu obecne niedźwiedzie i skolopendromorfy - ale jak dobrze poszukać, to nawet wiwernę można znaleźć. Gdzieś pośród kniei da radę stanąć suchą stopą. Zdarzają się niepodmoknięte połacie terenu - tam też obozowiska stawiają drwale. Niewielu jest takich, co toporem sieką bestie równie sprawnie, co drzewa. A zachodnia puszcza obfituje zarówno w jedne, jak i w drugie.

Dlatego strzeż się, wędrowcze.

Re: Puszcza na zachodnim brzegu

2
- Wiesz, co masz robić? - Dziwak w płaszczu podał Alakresowi wodze jego konia, spoglądając nań z powątpiewaniem. - Nie? No to powtórzę. Pan Camruz chce, żeby jego córa dotarła do dworu cała, zdrowa i nienaruszona. Masz znaleźć dzieweczkę w lesie, a potem zabrać ją z powrotem do domu. Jak będzie trzeba, to możesz ją trochę poszarpać, nastrachać, ale za każdego siniaka osobiście odpłacę ci batożeniem - mężczyzna uśmiechnął się paskudnie i wdrapał się na swego wierzchowca. Pachołek otworzył bramę prowadząca podwórze. Światło zachodzącego słońca napchało oborę ciepłem. - Sprawa jest jasna? No, to w drogę. Na noc w lesie robi się niebezpiecznie...

Wieczorne zimno nad morzem zawsze sprawia podróżnikom problem, a on w Księstwie pokazał się nie tak dawno. Podróż statkiem z Qerel zabrała mu dwa dni - a na Grenefod bawi się od dziesięciu. Rudzielec miał to szczęście, że jeszcze w porcie dostał pierwsze zlecenie. Lord Camruz - magnat od handlu zbożem - zapłacił mu za eskortowanie karawany. Potem ten sam pracodawca znalazł dla Alakresa nową robotę, za dokończenie której młodzieniec właśnie się zabiera.

Błoto chlapało pod podkowami Immuresa. Ścieżka wiodąca przez puszczę zbierała w sobie deszczówkę z ostatnich paru lat. A tutaj pada prawie codziennie. Alakres postawił kołnierz, chroniąc się przed chłodem. Jazda przez las okazała się już od początku wcale niebezpieczna. Choć jeszcze żadna bestia nie zaatakowała ani Alakresa, ani jego kompana, to poruszanie się po zabłoconej drodze sprawiało im obu spore trudności. Nie zanosiło się na ulewę, a jednak w powietrzu wisiała jakaś drżąca burzą aura. Czuć się dało zapach ozonu i butwienia. Bohater miał za towarzysza jednego z dworaków pana Camruza. Jegomość nie chciał powiedzieć mu jakie nosi nazwisko, co rudzielca wcale nie powinno dziwić. Szlachta często nie ma za grosz szacunku do takich jak on - do najemników bez urodzenia. Teraz jednak - na potrzebę zadania - mężczyzna w płaszczu postanowił rozmawiać z Alakresem jak swój ze swoim.

- Deborah, córa naszego pana, została porwana albo uciekła, więc bądź gotów do miecza.

Wąska droga prowadziła prosto przez puszczę. Po obu stronach Alakres dostrzegał powalone pnie i ciemność, która rosła w miarę, jak słońce znikało z nieba. Od siedzenia w siodle bolało go udo - poobcierane w źle dopasowanych sztanach. Podróż nie zapowiadała się na długą, ale jak na razie cel nie pokazał się w zasięgu wzroku. Rudzielec miał po prostu szukać młodej dzieweczki w środku kniei. Zdawać się może - nic prostszego, ale to się jeszcze okaże...

- Masz jakieś pytania? Później może nam brakować czasu rozmawianie.

Re: Puszcza na zachodnim brzegu

3
- Pytania? - mruknął Alakres pod nosem, nieco drwiącym tonem. - Zdawało mi się, iż wszystko stało się jasne zaraz po naszym wyruszeniu? Ale nie, nie mam żadnych zagadnień, na które potrzebowałbym natychmiastowej odpowiedzi... Choć właściwie, możesz mi powiedzieć, dlaczego zgodziłem się szukać jakiejś rozpieszczonej szlachcianki wśród błota i skażonej brudem wody? - zakończył pytaniem.
Jednak mimo wszystko na rękę było mu przedzieranie się przez bagno. A nuż natrafiłby na jakiś drogocenny przedmiot, który to dałoby się odsprzedać na targu za kilka srebrników? No a może i znajdzie się ta dziewucha, a młodziak będzie mógł odebrać nagrodę? Kto wie... Alakres nie pogardziłby nawet futrem wiewiórki, jeśli takie by się akurat nawinęło. Jednak kto dałby radę znaleźć chociażby połamaną strzałę wśród tych osadów?
Tak więc Immures kontynuował swoją wędrówkę przez błocisko, w poszukiwaniu dziewczyny, która rzekomo uciekła z domu lub została porwana przez jakichś rozbójników. Co by to nie było, misja jest prosta i kobieta raczej nie powinna sprawiać problemów... Alakres bardziej martwił się otoczeniem. Nie jest on wyśmienitym strzelcem, ani też magiem go nazwać nie można, a walka mieczem w takich warunkach na wiele się nie zda.
Koń, na którym dotychczas podróżował młodzieniec padał już z wycieńczenia. Nie jest łatwo wędrować po moczarach, nawet tak zwinnemu i szybkiemu zwierzęciu jakim jest rumak... Alakres zeskoczył więc żwawo z ogiera i wyszedł nieco do przodu - przed jego kompana i zwierzę - rozglądając się za czystą przestrzenią, taką, która nie jest zabrudzona mułem i nadaje się do spokojnego odpoczynku. Na jego szczęście znalazł takową dość szybko, w dodatku nie była ona szczególnie oddalona od ich położenia. Alakres, wraz z jego wierzchowcem i sojusznikiem bez pośpiechu doszli do czystej, suchej ziemi, gdzie zatrzymali się na nieco dłuższy czas, aby odpocząć... Tymczasem zbliżał się już wieczór. Nie było raczej sensu dalej iść tego dnia, tak więc krótkie złapanie oddechu zamieniło się wówczas w sen.
Immuresowi długo zajęło znalezienie obeschniętych badylów, by było coś do wrzucenia w ogień, jednak w końcu, dopiero pod noc udało mu się rozpalić ogień. Tak też zakończył im się dzień - na przeszukiwaniu mokradeł i gęstwin za pewną dziewczyną. Normalnie byłoby to nie do pomyślenia, by przedzierać się przez bagno dla jakiejś wyżej urodzonej dziewuchy.

Re: Puszcza na zachodnim brzegu

4
- Bo potrzebujesz srebra - z ust faceta w płaszczu padła nieoczekiwana odpowiedź. - A pan Camruz obiecał ci nagrodę.

Bohater - mimo nieciekawego położenia - odnalazł podczas rozważań parę pobudek opowiadających się za koniecznością brnięcia przez bagienne manowce. Choć rudzielec jako tako dawał sobie radę z trudem podróżowania w niesprzyjających warunkach, to jego kompan - dworak - niekoniecznie. Bohater przezornie zastanawiał się nad ewentualnością walczenia i uważnie obserwował otoczenie - a jego towarzysz bezustannie narzekał pod nosem, od czasu do czasu psiocząc także na głos. Jego duma i nauczona pewność siebie marniała w miarę zagłębiania się w otchłań ciemnego lasu. Im bardziej w puszczę - tem bardziej dąsał się dworzanin.

Immures poprowadził rudzielca na suchą połać terenu. Koń - mając pewnie po uszy kroczenia w błocie w błocie - sam skierował się na niepodmoknięte ziemie. Polana okazała się leżeć wcale niedaleko ścieżki - co dla podróżnych oznaczało mniejszą groźbę zagubienia się w gęstwie drzew oraz krzów. Tam też - na osuszonej łące - postawiono obozowisko. Choć obozowiskiem trudno to nazwać. Nie rozłożona namiotów, nie rozciągnięto nawet derek. Wędrowcy nie spodziewali się chyba zostawać na noc w kniei, bo nie zabrali ze sobą potrzebnego ekwipażu. Akalres po prostu dał znać, że jazda po ciemku nie ma sensu, a jego kompan nie oponował.

Namoczone wszechobecną wodą drewno wesoło strzelało w palenisku, stawiając opór pomarańczowym płomieniom zamiarującym je pożreć. Trzaskanie gałązek w zarzewiu działało na Alakresa jak pieśń nucona dzieciom przed snem. Młodzian od dawien dawna nie zasnął tak łatwo. Choć ostatnią noc przeleżał przecież na dworze Camruza - w czystym łożu i pod miękką pościelą - to miał problem tam z zapadnięciem w sen. A teraz - zalegając na mchu bez poduszek oraz koca - zaspał jak oczarowany nasenną miksturą, marząc i marznąc od wieczornego chłodu. Wstał dopiero po świtaniu, z samego rana.

Po pobudce rudzielec nie znalazł swojego towarzysza. Ani jego posłania. Ani jego konia. Ani żadnego śladu wskazującego na to, że pechowiec został nocą pożarty przez potworę z bagna. A jednak, Alakres został teraz pozostawiony sam sobie. Sterczał sam pośród niczego - w otoczeniu drzew, oparów, smrodu oraz natrętnych owadów. Na szczęście jego wierna szkapa - Immures - ocalała. Wierzchowiec skubał trawę tam, gdzie młodzian uwiązał go przed rozłożeniem obozowiska.

Prawie pusta sakwa z monetami przypomniała bohaterowi o powierzonym mu zadaniu. Rudzielec miał parę sposobności. Mógł doprowadzić to do końca samodzielnie i poszukać dziewczęcia w gęstwie lasu lub wrócić do lorda Camruza bez wieści o jego córce. Mógł też porzucić to zlecenie, zawrócić konia i pomkną gdziekolwiek. Każden z tych wariantów zdawał mu się równie żałośnie słaby i równie niebezpieczny.

Re: Puszcza na zachodnim brzegu

5
Gdy promyki gorącego słońca lekko wyjrzały zza koron drzew i poświeciły na lico Alakresa, ten obudził się prawie natychmiastowo. Niezwłocznie otworzył oczy, a rozejrzawszy się dokładnie po otoczeniu, dostrzegł, iż nie ma nigdzie jego kompana oraz ciepłego, przytulnego posłania, na którym wcale tak niedawno przyjemnie sobie drzemał. Ręką poprawiając jeszcze potargane przez niewygodny sen włosy, głowił się nad zniknięciem towarzysza.
Nawet głośne nawoływanie dworzanina nic nie dało. Było słychać tylko ptaki śpiewające w górze i przeżuwanie trawy przez Immuresa. Młodziak podszedł do rumaka i poklepał go po karku, dając znać, że czas w drogę.
- Szkoda, że nie możesz mi powiedzieć, co się tutaj stało... - gadał Alakres. - No nic. Myślę, że trzeba nam znaleźć naszego nadwornego nieboraka - po tych słowach wskoczył migiem na ogiera i kopnął go lekko, a ten wyruszył z kopyta. Immures obrał kurs prosto w gęstwinę, stąpając dumnie po błocie, jakby było pozłacaną drogą miasta. O dziwo, szkapie o wiele trudniej się szło przez błocisko teraaz, niżeli we wcześniejszym dniu, kiedy to koń przeszedł parę kilometrów, mając w dodatku na grzbiecie Alakresa. Po kilkunastu minutach, wojownik zlitował się nad biednym zwierzęciem i zeskoczył z niego mówiąc pociesznie...
- Najwidoczniej nie zniesiesz dłużej mojego ciężaru... I jeszcze musimy przedzierać się przez te rozlewisko - po czym złapał za uprząż i prowadził dalej Immuresa.
Mimo, iż łatwiej byłoby porzucić całą sprawę i udać się w inne, bardziej dogodne miejsce, to Alakres nie należał do osób, które zostawiłyby innego człowieka w głuszy. Bogatego, czy biednego. Wtedy też na pierwszym miejscu stanęło zadanie znalezienia jego towarzysza, a dopiero potem odszukania zaginionej córy szlachcica.
Młody podróżnik spojrzał wewnątrz swego skórzanego bukłaka, w którym woda już się kończyła. Podał jeszcze tylko trochę zielonkawej trawy swemu, wiernemu koniowi i poszli dalej... Po kilku minutach Alakres dostrzegł światło odbijające się od pni drzew. "Ognisko?" pomyślał. W jednej chwili zatrzymał się i puścił sznur, za który dotychczas trzymał i którym kierował rumaka, a sam ukrył się za jednym z podmokłych drzew i wyjrzał zza niego lekko. A wtedy zobaczył całkiem przyzwoity obóz i grupkę nieznacznie uzbrojonych ludzi siedzących wokół paleniska. Koczowisko wydawało się wielkie, choć wprawdzie nie było aż tak duże... Alakres jednak nie podejmował żadnych ruchów. A raczej myślał, co by tu zrobić w takiej sytuacji. W końcu to mogły być oprychy, które porwały jego kompana albo też ludzie mogący więzić dziewczynę... O ile ta w ogóle została porwana przez kogokolwiek. Tak więc chłopak czekał na ruch, jaki wykonają rabusie, bo wędrownymi kupcami raczej nie byli.

Re: Puszcza na zachodnim brzegu

6
Immures - rzecz jasna - nie odpowiedział bohaterowi nawet słowem, ale za to zamachał głową i parokrotnie zastukał nerwowo podkowami. Przeżuwając brudnozieloną trawę, z zaniepokojeniem obserwował otoczenie. Chwostem odganiał natrętne owady - na bagnach można uświadczyć mnóstwa różnorakich much oraz komarów - raz po raz uderzając się po zadzie. Alakres, nie zastanawiając się nawet nad powodem strachu u wałacha, miał w głowie całą masę rozsądnych uzasadnień. Już samo to, że ostatnią noc przespał w sercu mrocznego lasu, mogło konia mocno przerazić.

Alakres także ostatnią noc przespał w sercu mrocznego lasu, ale - mimo to - samopoczucie miał wcale dobre. Jego kamienny sen przestał trwać dopiero nad ranem. Bohater ogarnął się w parę minut i zaraz potem był gotowy do dalszego podróżowania. Immures poniósł go zabłoconą ścieżką jeszcze bardziej w puszczę. Po paru stajach - widząc zmęczenie wierzchowca - rudzielec postanowił pomóc mu nieco w znoszeniu trudów wędrowania i od teraz maszerował obok konia, zamiast jechać na jego grzbiecie. I w ten właśnie sposób - wcale niezamierzenie - dotarł do schowanego w gąszczu obozowiska. Koczując za drzewem, obserwował ruch na polanie.

Dokoła ogniska siedziało jeno parę osób. Reszta - porozstawiana w różnych punktach obozu - pozostawała dla Alakresa niewidoczna. Młodzieniec dostrzegał zamazane postaci sunące przez cienie między drzewami. Dopiero teraz zorientował się, że coś go rozprasza. Do jego uszu dochodziło miarowe, nawet głośne stukanie. Stanowczo za wolne jak na dzięcioła i jednocześnie za równe jak na koński tętent. Po momencie rozważania bohater doszedł do wniosku, że ma przed oczami polanę drwali. Bo - po prawdzie - właśnie tam się znalazł. Donośne stukanie to po prostu odgłos będących w robocie toporów. Zatem - siedzące opodal paleniska postacie to nie wędrowni handlarze, ani nawet rabusie, ale rębacze.

- Dobra, hałastra! Nie ma na co czekać! - Wrzask jednego z mężów przedarł się przez dźwięk ścinanego drewna. Potem parę osób podniosło się i rozeszło w różne strony. Dwie z nich maszerowały prosto na Alakresa - dzierżąc topory w łapach - mając w zamiarze położenie drzewa, za którym bohater się schował. Za parę sekund zobaczą go - czuwającego w chaszczach.

Re: Puszcza na zachodnim brzegu

7
Alakres doszedłszy do wniosku, iż dalsze siedzenie nieruchomo w miejscu i baczne spoglądanie na drwali nie ma większego sensu, postanowił wyłonić się z ukrycia. Miał też szczerą nadzieję, że rębacze nie przepołowią jego czaszki na pół.
Zatrzymał dwójkę mężczyzn gestykulując rękoma, próbując od razu uspokoić dzierżących topory w łapach drwali...
- Spokojnie, spokojnie! Nie róbcie nic pochopnego! - mówił im. W prawdzie ta dwójka nie zdążyła nawet się zamachnąć, mimo to, warto było jakoś unormować sytuację. Młodziak, nie dając rębaczom ani chwili zastanowienia, począł opowiadać im o całej okoliczności, jaka zaszłą rano. - Nim zdecydujecie się zapytać mnie o imię, pochodzenie oraz cel mej podróży, dajcie mi wytłumaczyć jedną, ważną rzecz, ponad inne! Widzieliście państwo może młodą dziewkę, pałętającą się tu, po bagnach? Albo chociaż starego dworzanina, z którym to wcześniej podróżowałem? Pragnę dodać, że wcale a wcale nie mam zamiaru ich skrzywdzić!
Kto uwierzyłby młodemu, uzbrojonemu wojownikowi? Ano raczej nikt. Jednak Alakres był święcie przekonany, że drwale jako tako zdali się na jego słowa i nie zdecydują się wrzucić go do brudnej, zabłoconej wody. Biorąc pod uwagę fakt, iż rzekł on coś o panience i tego, że jej szuka, takie powalenie go na ziemie byłoby normalnym odruchem... Alakres nie miał zamiaru walczyć z niewinnymi i nieco bezbronnymi rębaczami. To jeszcze bardziej zaniżyłoby jego reputację... O ile w ogóle takową posiada.

Re: Puszcza na zachodnim brzegu

8
Zaszumiała gęstwa i rozdeptana butem trawa. Alakres przestał chować się za krzami. Prowadząc wierzchowca przez chaszcze - głównie dziko rosnące jałowce - pokazał się drwalom na oczy. Immures opierał się nieco, ale w końcu, zachęcony szarpnięciem postronka, przeszedł na skraj polany. Rębacze na widok rudzielca ostrzegawczo zwrócili ręce w kierunku zawieszonych u pasa trzonków toporów. Bronie, będące dla nich także narzędziami, nadawały się do czegoś poza ścinaniem drzew. Ściąć siekierą głowę też się dało, a za sprawą dziwnego kształtu ostrza - przypominającego raczej to katowskie - owa sztuka nie wymagała wcale wiele trudu. Bohater dopiero po momencie zdał sobie sprawę z tego, że obaj drwale są krasnoludami. Kwadratowa budowa ciała, nalane twarze i wcale pokaźne brody, odwrotnie proporcjonalne do wzrostu, potwierdzały to stwierdzenie niezaprzeczalnie. Po ogarnięciu wzrokiem większego skrawka obozu rudzielec doszedł do wniosku, że większość postaci na polanie to właśnie potomkowie Turoniona. Bo kto nadawał się do cięcia drzew niż krasnolud? Zastępując oskard toporem, a skałę pniem, dostać można drwala znającego się na robocie i wprawionego w machaniu czym popadnie.

Alakres nabrał pewności, że rębacze nie zaatakują od razu, więc wrzasnął w ich stronę parę słów mających rozładować narastające napięcie. To jednak zdało się na nic. - Te, patrz na niego - powiedział krasnal ni to do siebie, ni to do swego kuma. - W dupie mam to jak nazwała cię mać. A to, dokąd jedziesz, też wcale mnie nie obchodzi. Ganiasz po lesie za jakąś dziewką? To pewnie źle cię koń zaprowadził. Widzisz przecie, że tu są sami faceci.

Prawda to. W obozowisku dało się dostrzec jeno mężów - głównie krasnoludów, ale też paru ludzi abo mieszańców. Większość drwali cięła właśnie drwa, a reszta krzątała się wte i wewte. Dwaj brodacze, które rudzielec zabawiał rozmową, nie chciały dłużej zwlekać z powrotem do pracy. Pewnie podobało im się uśmiercanie konarów. - Idź tam - drugi rębacz wskazał na drewnianą budę stojącą pośrodku obozu. - Zaczep Jaro, naszego szefa. Może on będzie coś wiedział. Od paru dni szwenda się wieczorami po bagnach, zamiast pomagać nam przy drzewie. Jak ktoś będzie coś wiedział, to pewnie on.

Re: Puszcza na zachodnim brzegu

9
No tak, że też Alakres wcześniej tego nie dostrzegł. Dwaj, potężnie zbudowani mężczyźni o tak niskim wzroście... Krasnoludy jakich pełno. Ale dlaczego akurat tutaj? Rozlewiska, takie jak to - pełne potworów, natrętnych moskitów i skażonej błociskiem wody - nie są najlepszym miejscem na rąbanie drewna, które i tak przemoknięte jest do suchej nitki.
Dwójka krasnali nie odnosiła się do młodego zbyt przyjemnie. Ale chyba między innymi właśnie z tego słyną te knypki? Nie są to zbyt dobroduszne i miłosierne osoby.
- Jaro, powiadasz? Dobrze. Dziękuję za informacje - rzekł Alakres i udał się w stronę wzniesionej ze solidnych desek budy. Nareszcie błoto nie rozstępowało mu się pod nogami, a woda nie wlewała się do buciorów. Sucha ziemia jednak jest czymś, o co warto było przedzierać się przez te gęstwiny i gałęzie, co to torują drogę.
- Witaj. Ty jesteś Jaro? Dwóch twoich przysłało nie tutaj... Chciałem zadać ci pytanie o pewną dziewczynę, która ponoć się tu pałęta oraz jednego chłopa, który podróżował wcześniej ze mną. Doszły mnie słuchy, iż często wieczorem tutaj spacerujesz, widziałeś może tę dwójkę? - zapytał młodziak, stając pod budką i przyglądając się krasnoludowi. Każdy, bez wyjątków, krasnal w tym obozie miał pokaźną, długą i zaplecioną w jakiś sposób brodę... Ten akurat brodę miał niczym miedź - tegoż koloru i poplątaną jak cynowe druciki. Przez jego usta przechodziła całkiem duża blizna, której pewno nabawił się podczas potyczki z silnym przeciwnikiem. Ale czy nie dość przyglądania się Jaro, lepiej wysłuchać co ciekawego ma do powiedzenia.

Re: Puszcza na zachodnim brzegu

10
Jaro okazał się niski nawet jak na krasnoluda. Jeno jego broda - długa i kędzierzawa - dowodziła tego, że jest potomkiem Turoniona, a nie gnomem abo niziołem. Nawet stercząc prosto, dumnie, z wydętą piersią, dosięgał Alakresowi do pasa. Mimo to, zdawał się nie mieć problemów ze swoim wzrostem i hardo patrzał na bohatera wzrokiem spod krzaczastych brwi. Dowódca obozu przechadzał się po budzie w zdenerwowaniu, co parę kroków pociągając za miedziany zarost. Na początku wcale nie zorientował się, że ma u siebie w komorze gościa. Dopiero głos rudzielca spowodował u niego zaskoczenie.

- Co? Aaa, taa, jestem Jaro - brodacz zrobił małą przerwę w odpowiedzi, zastanawiając się pewnie, co to za dwóch takich nasłało na niego jakiegoś natręta. - Nie mam teraz czasu, cholera, na przejmowanie się bzdurami. - powiedział, gdy już zorientował się, kto zorganizował im spotkanie. - Dziewka i chłop? Na bagnach? Rozum postradałeś? - Krasnolud zatrzymał się i znów poniechał mówienia. Odpowiedź przerwał mu wrzask. Ktoś na zewnątrz kanciapy wcale głośno krzyczał. Jaro nie przejął się za bardzo - po prostu przestał mówić, bo wrzask mógł zagłuszać jego słowa. Tu, na podmokłej polanie rębaczy, takie dźwięki były pewnie równie częste, co pohukiwania ptaków albo szum wiatru. - Psia krew, ktoś znowu uciął sobie palca - zawarczał szef obozu. - Co ja się z nimi mam. Te ćwoki nawet topora nie potrafią utrzymać pod kontrolą.

- Słuchaj mnie, ja naprawdę nie mam czasu na bzdury. Ale mogę iść na układ. Ja pomogą tobie, skoro ty pomożesz mnie. Muszę odnaleźć swoją broszę, a przesiałem ją gdzieś na bag... - dalszą mowę brodacza przerwał następny wrzask. Tym razem głos nie dobiegał z daleka, ale tuż spod deskowanej budy. Jakiś krasnolud stanął obok Alakresa wycisnął z siebie jedno zdanie.

- Pa...panie Jaro! Drzewiec, kurwa! Drzewiec atakuje naszych!

Rudzielec nie mógł tego dostrzec, stercząc po tej stronie budyneczku. Drewniana ściana zasłaniała mu widok. Jednak naprzeciw niego - na odległym skraju obozu - spore drzewo, machając gałęziami, okładało jednego z drwalów po mordzie. Rozszalała potwora wpadła w szał. Wszędzie latały drzazgi oraz żółto-pomarańczowe liście. Nienaturalnie przerośnięty kasztanowiec stawał w szranki z paroma rębaczami, waląc w nich dziwnie długimi konarami ozdobionymi w zielone, kolczaste kule kasztanów.

Re: Puszcza na zachodnim brzegu

11
PRZYGODA ZAWIESZONA
Słowa Jaro wskazywały na to, iż nie wiedział, gdzie mogły podziewać się te ofiary losu... I Alakres miał zamiar już spełnić żądania krasnoluda, gdyby nie te wrzaski. Już przy pierwszym krzyku młodziak stał się zdenerwowany i chciał jak najszybciej dowiedzieć się co, u licha, jest grane kilkanaście metrów dalej. A gdy jakiś rębacz przerwał w połowie rozmowy i wykrzyczał coś o stworze - łażącym swobodnie drzewie - Alakres stał się jeszcze bardziej zaniepokojony. Szybko chwycił za łuk, który dotąd umieszczony miał na plecach i równie szybko nałożył smukłą strzałę na cięciwę, napinając sznur do granic możliwości. Chyżo wyłonił się z ukrycia, bo aż do teraz schowany był za drewnianą ścianą. Obrał za cel zdrewniałe ciało potwora... Jednak w ostatniej chwili zrozumiał, że zwykły bełt nic nie da.

Wielki kasztanowiec okładał krasnali ze wszystkich stron swoimi długimi i elastycznymi gałęziami. Alakres już po kilku sekundach dostrzegł ognisko powoli wypalające się, aczkolwiek dając wciąż ciepły ogień. "Podpalona strzała powinna załatwić tą bestię na dobre!" pomyślał sobie młody wojownik. Na szczęście palenisko znajdowało się jedynie dwa metry od chłopaka. Błyskawicznie podbiegł on do ogniska i owijając snop suchego siana na promień, który trzymał w kieszeni, specjalnie dla swego konia - Immuresa. Następnie włożył strzałę do ognia, wcale nie puszczając jej z uścisku. Wycelował dokładnie w korzeń drzewca i strzelił. A strzała niesiona siłą wiatru wbiła się głęboko w twardą skorupę potwora. Teraz wszystko zależało od szczęścia - czy pocisk rzeczywiście bestię, czy też po prostu wbije się weń i tak pozostanie?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Grenefod”