Re: Trakt do Grenefod

31
- A ty co? Medyk? - Odburknął zagadnięty dezerter.
Razem z Gustawem porąbali konia przy pomocy miecza i topora, po czym wyrzucili szczątki w zarośla. Może nie była to kryjówka idealna, bo nadal nierozwiązana pozostawała kwestia strasznego smrodu bijącego z zarośli, ale wystarczyło by przez dwa dni nikt nie przejeżdżał traktem a wiedziona zapachem wataha wilków z pewnością pozbędzie się dowodów zbrodni. Le Ver został potraktowany równie bestialsko jak jego wierzchowiec. Głowa, która utknęła w wygniecionym hełmie została odcięta od reszty ciała i zakopana byle jak na polu, natomiast ciało spoczęło w krzakach z resztą dowodów. Wszelkie przedmioty, których zbóje nie zabierali ze sobą zostały zgarnięte z drogi do rowu.
Gdyby nie plamy krwi na sieczonej deszczem błotnej drodze na pierwszy rzut oka nie było śladu po napadzie. Oczywiście przedstawiciele prawa przejeżdżający z Grenefod do okolicznych wiosek natychmiast zwęszyliby, że coś tu się stało ale jedna noc ulewnych deszczy i jedno stado wilków wystarczyło by ukryć zbrodnię na zawsze.
Brodacze wsiedli na konie razem ze swoim jeńcem. Gustaw jechał sam, ale jego koń został dodatkowo obarczony ekwipunkiem zrabowanym od rycerza, natomiast Lesław jechał siedząc za Balesio, ponieważ z tej pozycji łatwiej było w razie czego poderżnąć jeńcowi gardło.
- No, panowie, jak to mówili w wojsku: spinać dupy! - Zawołał Gustaw zawracając konia. - Musimy znaleźć jakiś dobrych gospodarzy, żeby przenocować. Ej!
Ostatni okrzyk skierowany był do rumaka, który ruszył z kopyta w kierunku, z którego przyjechał bard i jego kompani. Ponieważ Morski Bard siedział z przodu, to jemu powierzone zostały lejce. Jeżeli chciałby uniknąć sztyletu w plecach, powinien spróbować zapanować nad koniem tak jak zrobił to dezerter i nadążyć za nim. Może to okazać się nawet nie takie trudne, bandyta poruszał się co prawda galopem ale nie z zawrotną prędkością mając z pewnością na uwadze kondycję mocno obładowanego konia.

Re: Trakt do Grenefod

32
- Medyk może nie, ale wiem więcej niż większość ludzi, jeśli o opatrywaniu ran mowa.
Balesio zdawał sobie sprawę, że jego umiejętności konne, których przecież nigdy nie było, nie pojawiły się nagle, a on był wykończony po jeździe z byłymi kompanami, zziębiony, a potworny ból w plecach nie pomagał. Niestety, wolał nie nadwyrężać cierpliwości i dobrej woli Gustawa, w związku z czym siła woli i zręczność musiała wystarczyć. Wszakże kilkadziesiąt minut temu radził sobie całkiem nieźle.

Przypominanie o wojsku go zdziwiło, nie rozumiał czemu ktoś kogo obecność w wojsku tak bardzo zniechęcała, że wolał uciec pod groźbą śmierci wspomina o tym. Ale doszedł do wniosku, że przecież nie wie wszystkiego, a na dłuższą metę, nawet go to nie interesuje.

Nie mógł też powiedzieć, żeby napadanie i zabijanie Bogom ducha winnych chłopów było mu na rękę, ale podstawowe prawa natury rozumiał, może i był bardem, ale jego romantyzm nie przeszkadzał mu w dostrzeganiu tak ważnej rzeczy jak to, że w jego umyśle, to on, Balesio jest centrum wszechświata, a to słabsi giną. Z drugiej strony on też do najsilniejszych się nie zaliczał, nieważne. Zresztą dla niektórych śmierć może być wcale nie najgorszą alternatywą wobec pracowania na polu bez gwarancji wykarmienia rodziny dnia następnego. Zresztą te rozmyślania nie były mu na rękę, powinien skupić się na jeździe...

Re: Trakt do Grenefod

33
Ku zaskoczeniu Morskiego Barda koń puszczony w galop trząsł jeźdźcami mniej niż podczas truchtu. Mając opanowane podstawy siedzenia w siodle i trzymając się go kurczowo potrafił on już nie spadać (choć pęd wiatru i prędkość była nieco zatrważająca), a poza tym zwierzę zdawało się rozumieć ideę jazdy za Gustawem i nie skręcało bez powodu z trasy.
Po ujechaniu pewnej odległości bandyta wstrzymał konia i wskazał ręką na lewo. Na horyzoncie widać było niewielki domek na skraju ogromnego pastwiska.
- Dzisiej tam nocujemy. - Powiedział i ruszył przez łąkę. Balesio podążył za nim i już po chwili zatrzymywał rumaka przed chatą. Było to miejsce jakich wiele w księstwie Grenefod. Domostwo pasterza owiec zaliczające się pewnie do jakiejś wioski ale stojące tak daleko od wszelkich zabudowań, że w zasadzie stanowiło wysepkę cywilizacji. W pobliżu kończył się las, zapewne pełen dzikiej zwierzyny, wspinający się mocno pod górkę na jeden z wielu pagórków, których pasmo zaczynało się w tej okolicy i ciągnęło na północ przeradzając się w potężne góry Ghuz Dun. Na prawo od chaty stały szopa i owczarnia.
Słońce zaszło już za horyzont i niebawem miało zrobić się ciemno. W hacie paliły się światła i dobiegał z niej piękny zapach gotowanego gulaszu. Lesław załadował napiętą kuszę bełtem i wycelował ją w drewniane drzwi, natomiast jego kolega uderzył w owe drzwi pięścią z siłą małego taranu.
- Kto tam? - Rozległo się ze środka, na co Gustaw mruknął pod nosem, że "nie ma na to czasu" i wyważył drzwi potężnym kopniakiem.
Ich oczom ukazała się rodzina ludzi złożona z mężczyzny, kobiety i czwórki dzieci - dwóch dziewczynek i dwóch chłopców. Rodzice byli raczej w podeszłym wieku jak na standardy Grenefodzkie, czyli mięli tak koło 40-50 lat na karku, ich dzieci (albo wnuki) natomiast nie starsze niż dziesięć lat. Bandyta wmaszerował do domu z toporkiem w jednej i morgenszternem w drugiej ręce.
- No, medyk! - Zawołał do Balesio przez ramię rozglądając się po pomieszczeniu. - Trafiły nam się istne luksusy, opatrzysz się tu jak trzeba i policzymy łupy.
Lesław bez słowa zdjął załadunek z koni, wrzucił go do chałupy, złapał wierzchowce za lejce i poprowadził je do szopy. One potrzebowały odpoczynku najbardziej, były wyczerpane po całodziennej jeździe. Toczyły pianę z pysków po ostatnim, najszybszym odcinku trasy, na którym to były też przeładowane. Gustaw wydawał już polecenia w chacie.
- Ej kobieto! Trzy miski strawy i coś do picia dla mnie i moich kompanów! A wszyscy pozostali do kąta i stulić pyski, bo łeb rozwalę... Medyk, jak ty się w ogóle nazywasz? Właź do środka i częstuj się żarciem.

Re: Trakt do Grenefod

34
Bał się, że Gustaw zabije tę rodzinę, choć w sumie wątpił, żeby tego nie zrobił, pewnie tylko odwlekał ten moment. Nawet jeśli nie miał zamiaru dać po sobie poznać zniesmaczenia hipotetyczną sytuacją. Nie patrząc gospodarzom w oczy ukląkł przy palenisku, ażeby się wysuszyć i poprosił kobietę o wodę, może nazbyt grzecznie jak na kogoś kto ma udawać banitę, bo zwrócił się tymi słowy:
- Mogłabyś dać mi wiadro wody?
Wiedział, że jest zajęta, więc natychmiast zmienił prośbę:
- Oh, wszakże masz zajęcie, mężczyzno, ty to zrób, o ile Gustaw nie ma nic przeciw.
Nic wykwintnego, lecz wobec kultury jego towarzyszy, choć myśl o nazwaniu ich tak obrzydzała go, było to zachowanie godne najbogatszych dworów.

- Jestem Balesio, Gustawie, a moim głównym fachem jest bardostwo, leczenie to tylko umiejętność nabyta w trakcie podróży, uczono mnie tego kilka lat. - odpowiedział dezerterowi.
Zdjął koszulę i czekał na wodę, nie było o nią trudno, przecież padało dobrych kilka godzin. Gdy już dostał ową wodę* zmieszał ją z piwem które trzymał całą drogę, nie myśląc o Gustawie i Lesławie, mogli mieć coś przeciw, jednak chciał przemyć tę ranę. Ostrożnie, choć to nie powstrzymało bólu zdjął opatrunek i starając się nie jęczeć wyciągał pojedyncze nici, które się znalazły w jego ciele. Następnie biorąc swój flet w usta, z zamiarem nieodgryzienia sobie języka, wszak to jego główne narzędzie zarobku, wylał mieszaninę na plecy i przeciągle jęknął. Piekło jak diabli, ale było to konieczne, nie życzył sobie żadnych ropieli, ani gorszych efektów niezdenzynfekowanych ran. Perspektywa codziennego powtarzania tej czynności nie była dla niego zbyt miłą nowiną.
- Macie tu jakieś zioła, staruszko? - nie wiedział, czy kobieta jest stara, ale na pewno starsza od niego, a poza tym wątpił, żeby zła tytułowanie jej w tym momencie było największym problemem. Jeśli otrzymał odpowiednie to uważnie je badając użył ich dla szybszej regeneracji, jeśli nie, po prostu ominął tę czynność i wymytą w zimnym deszczu chustą obwiązał ranę choć wiedział, że zdejmowanie tego będzie cholernie bolesne.

Gdy już skończył poprosił do siebie Lesława, jemu też wypadało pomóc.


* - myślę, że nie ma to wpływu na fabułę, więc uznam, że dziecko bądź mężczyzna dostarczyło. Jeśli się mylę, proszę mnie poprawić.

Re: Trakt do Grenefod

35
Lesław popatrzył na Gustawa pytająco jakby obawiał się opatrywania przez nieznajomego. Otrzymawszy skinienie głowy towarzysza usiadł na stołku na przeciwko pół-elfa prezentując mu głowę, w którą wcześniej porządnie oberwał. Na czole widniał wielki guz, na którego czubku skóra była rozbita pałką, więc do nosa spływała stróżka krwi. Spojrzenie bandziora również nie było zbyt bystre, co mogło wskazywać na głębsze skutki uderzenia, ale mogło też być cechą wrodzoną. Na wcześniejsze zapytanie o zioła babcia pokręciła głową. Wykonując jednak polecenia, czyli nalewając do misek strawy i wyciągając zza pieca bohen chleba wyłożyła na stół również butelkę gorzałki, która pewnie lepiej nadawała się do odkażania ran od piwa, a mogła przecież równie dobrze posłużyć za znieczulenie "od środka".

Gustaw czujnie łypiąc na wszystkich obecnych w pomieszczeniu wbił w stół niedomyty po ostatniej walce toporek i zasiadł do gorącej strawy, po czym zaczął ją połykać jakby nigdy nie widział jedzenia. W izbie wisiała atmosfera strachu i terroru. Domownicy skulili się w kącie obejmując się na wzajem i dodając sobie otuchy.

Re: Trakt do Grenefod

36
- Cóż, nabiłeś so... - przerwał Balesio wpół słowa, mówienie o tym, że Lesław to zrobił mogło go denerwować, więc dokończył prościej
- Masz guza - nic wielkiego, teraz zimny okład, od jutra dopóki się nie zagoi należy okładać mokrym, w miarę możliwości ciepłym. Pada grad więc pójdę po trochę - gdy to powiedział sięgnął po gorzałę i wylał trochę na guza, wiedząc, że szczypie, drugą ręką się zasłonił, na wypadek agresywnej reakcji na szczypanie.
- Użyję na policzku a z resztą zrób co chcesz, dobrze, Lesławie?

Policzek bolał coraz bardziej, czuł, że chce puchnąć, wiedział, że musi szybko się tym zająć. Nie liczył na zwierciadło, ostrożnie badając ręką drzazgi, szukając tych dużych. Ponownie chwytając flet w usta, odczuł żal, że może się zepsuć, ale w tym momencie nie będzie mieć okazji do występów. Wyciągał je ostrożnie choć czuł, że bardzo boli. Teraz czekał go najgorszy moment. Mocniej ugryzł flet czując jak drewno delikatnie się ugina, ale potem stawia zdecydowany opór i kładąc się na prawym policzku, wylał część wódki na lewy i po raz kolejny jęknął. Wyciągając z ust zmasakrowany flet czuł zmęczenie, okropne pieczenie, zdecydował się nie zakładać opatrunku na policzek.

- Masz Lesław - mruknął podając mężczyźnie wódkę. Istaniała szansa, że Gustaw upomni się o swoją połówkę, ale to już nie powinien być kłopot barda. Delikatnie dysząc i starając się nie ruszać twarzą dość niewyraźnie, lecz zrozumiale, wedle jego opinii spytał się banitów
- To co teraz?

Re: Trakt do Grenefod

37
Lesław stęknął parę razy z bólu podczas zabiegu, ale koniec końcem nie krzyczał ani nie rzucał się na swoim stołku. Z podanej butelki wyżłopał na raz pół zawartości, po czym wstał i podszedł do stołu żeby zagryźć chlebem. Gustaw skończył już swoją miskę gulaszu i nakładał sobie kolejną z garnka nad paleniskiem.
- Teraz opowiedz nam panie grajek kim byli ci co z nimi podróżowałeś i po co żeś z nimi jechał... I jedzcie i pijcie, musimy odpocząć przed jutrzejszą drogą.

Re: Trakt do Grenefod

38
- Więc... Jechałem z rycerzem zwanym Alfredem Le Ver i magiem - Kreilonem. Miałem zagrać na dworze Greneford, u starosty, miałem dostać aż 1000 gryfów. Wcześniej byłem w wiosce Otrawie Mniejszej, był tam jakiś ptak, a jeszcze wcześniej z jakimś kupcem, ale jechał on w przeciwną stronę. - nie miał nic więcej do powiedzenia. Czekając na następne pytania spojrzał na chłopską rodzinę chcąc zobaczyć ich twarze, emocje, nie byli w najlepszej sytuacji, do jutra mogą być martwi.
Nie był zbyt głodny, ale ostrożnie zjadł, potrzebował tego do regeneracji. Zarówno ciała jak i umysłu. Czekał na następne pytania gapiąc się na swój pokarm.

Re: Trakt do Grenefod

39
- Na dwór starosty powiadasz, ej? - Powtórzył po bardzie Gustaw i podrapał się po brodzie.
- Ty... - Rzucił do niego Lesław. - Tylko niech cię się głupie pomysły nie trzymają, znam to twoje durne spojrzenie. Ostatnio jak żeś się zaczął tak nad czymś zastanawiać, na drugi dzień wylądowaliśmy w wojsku...
Najwidoczniej alkohol uderzył już bardziej poturbowanemu z bandytów do głowy. Pałaszował gulasz nie bacząc na jego temperaturę i zagryzał chlebem popijając wszystko wódką.
- Zemknij durny ryj warchlaku. - Warknął w odpowiedzi pierwszy z nich i znowu zwrócił się do Morskiego Barda. - Czyli pewno jakaś uczta się szykuje, co? A nie chciałbyś jeszcze zarobić tych swoich tysiąc gryfów? Bo chyba wymyśliłem sposób na dobry zarobek, tylko musisz mi powiedzieć dokładnie po co oni tam jechali. Znają ich tam na dworze? Z daleka jadą? Znani to byli w świecie panowie?
Rodzina w kącie wyglądała na przerażoną. Najmniejsze z dzieci łkały cichutko w ramionach chłopa a starsze powstrzymywały łzy wpatrując się w uzbrojonych po zęby przybyszów. Mężczyzna miał smutne spojrzenie oznaczające, że chyba pogodził się ze swoim losem, natomiast kobieta cała trzęsła się zasłaniając resztę rodziny ciałem.

Re: Trakt do Grenefod

40
- Nie wiem czy znani, Kreilon był magiem, więc śmiem twierdzić, że tak... A rycerz nosił miano Alfred Le Ver, twierdził, iż jest znany, podobno pogromił ożywieńców, lecz gdy teraz o tym myślę... Nie chciał pokazywać twarzy, chyba magowi też, bo gdy ten chciał mu dać miód pitny, rycerz wolał go nie pić niż otworzyć przyłbicę...
Bard uznał za potwierdzenie chęci zarobienia pieniędzy te słowa. Niestety teraz to podejrzenie rzucone na prawdopodobnie martwego rycerza nie dawało mu spokoju, próbował się uspokoić, ale niestety nie czuł, żeby to było możliwe...

- Kurwa - mruknął kilka sekund pózniej bard. Coś czuł, że chłopi nie przeżyją kilku następnych minut, a on nie odpocznie w tym domu tylko pójdzie poznać zniekształcone lico Le Vera.
- Twierdził, rycerz, że jest znany na dworze... A jego opowieści o ożywieńcach i liszu, którego zabił mogą być prawdziwe. Choć może to tylko bardzie wierzenia ma wyrost...

Re: Trakt do Grenefod

41
- Znany powiadasz, ej? - Na chwile zasępił się Gustaw.
Zapatrzył się na swoich jeńców zgromadzonych w kącie niewidzącym wzrokiem. Najwidoczniej liczył w głowie szanse powodzenia swojego planu. W końcu po minutach milczenia rozpromienił się i odezwał. Jego głos brzmiał niemal radośnie.
- To nawet dobrze, że ich tam znają, musimy jedynie dokupić do zbroi hełm i szatę czarodzieja. Zrobimy to w Grenefod, zanim pojawimy się na zamku. Ty bardzie będziesz nas zapowiadał i przygrywał na lutni podczas, gdy my wjedziemy na dwór... Lutnię ci odkupimy.
- I co jeszzzz... - Powiedział Lesław pijany w sztok po wypiciu całej butelki. Wieśniak z kąta bąknął coś o tym, że mocny jakiś samogonik mu ostatnio wychodzi. Gustaw zignorował kompana i ciągnął dalej.
- Po dostaniu się na dwór nie będziemy się tam z nimi pierdolić tylko od razu pójdziemy do skarbca pożyczyć od pana starosty trzy tysiące gryfów, po jednym dla każdego. Na drobne wydatki i gażę dla słynnego grajka... Przy okazji damy któremuś z gości na dworze w łeb i wyniesiemy trochę złota. No nie widzę w tym planie słabych punktów. Kładźcie się wszyscy spać, jutro o świcie ruszamy na prom, a pod wieczór będziemy wszyscy bogaci. Potrzymam wartę przez całą noc, żeby naszym kochanym gospodarzom coś nie strzeliło do łbów. Jak się uda to jeszcze w ten sposób obskoczymy kilka innych dworów.
Lesławowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. W ogóle nic nie trzeba było do niego mówić bo zalany do nieprzytomności spał z głową w pustej misce po gulaszu. Drugi z bandytów walczył z sennością w inny sposób. Wyjął zza pazuchy małą tabakierkę, wysypał z niej sporą dawkę białego proszku na wierzch dłoni i wciągnął wszystko w jedną dziurkę do nosa.
- Gospodarzu, macie bryczkę i własne konie? Najwyraźniej magiczny pył rozjaśnił mu umysł na tyle, że pojawił się w nim nowy pomysł.
- Ano jakąś mam.
- No to witam w świcie rycerza Alfreda. Przebierzemy was za moją służbę i jak dobrze się w tej wyprawie spiszecie odpalimy waszej rodzinie słuszną działkę. Śpijcie, jutro pracowity dzień.

Re: Trakt do Grenefod

42
Dla spokoju ducha bard wolałby sprawdzić, o ile to możliwe, kim był rycerz, może jakiś książę podróżujący pod obcym mianem, incognito, ale miał wrażenie, ze to jednak nie ta historia. Co to dużo mówić, nie podobał mu się ten pomysł, ale jego mózg podpowiadal mu, ze nie do końca miał wybór. Niewątpliwym pozytywem tej akcji było zachowanie chłopskiej rodziny przy życiu.
- Niech tak będzie - powiedział bard, nie do końca zadowolony, ale wierzący, ze pieniądze są tego warte. W każdym razie, w razie schwytania tamtych mógł się wyprzeć, bądź tez powiedzieć prawdę, mówiąc, iż nie miał wyboru.
- Gustawie, a jak wytlumaczymy rany? Moje rany? Wiem, ze w razie pytań będę musiał zmysłach, ale byłoby dobrze ustalić jakaś wspólna i wiarygodna wersje.

Zdziwił się tym, jak bardzo inni byli banici, gdy nie walczyli. Czekając na uzgodnienia reszty planu, oraz sen, starał się wszystko ułożyć w głowie coraz bardziej będąc przekonanych do pomocy dezerterom, nie władzom, bądź co bądź tym drugim nie zawdzięczał zbyt wiele.


(przepraszam za brak niektórych znaków, ale nie mam dostępu do komputera, a tablet to jednak nie to samo.)

Re: Trakt do Grenefod

43
Gustaw odpowiedział uczonym tonem.
- Rany nabyłeś podczas ataku bandytów, których to jaśnie wielmożny pan Alfredo posiekał mieczem a mag Kreilon usmażył żywcem czarami, czy jakoś tak. Ot i cała historyja. Do spania, jutro rano ruszamy.

Nad ranem juki zostały przepakowane na powóz. Rodzina pełniąca teraz u rycerza "Le Vera" służbę usiadła razem z bagażami na powozie i zrobiła miejsce dla Morskiego Barda. Bandyci jechali po bokach powozu na koniach. Droga upływała im szybko i nawet znośnie, bo poprawiła się pogoda (przestało padać). Starsza kobieta była sceptycznie nastawiona do pomysłu brania udziału w kradzieży ze starościńskiego dworu ale chłop wyglądał nawet na zadowolonego, że taka okazja na zarobek mu się trafiła. Gdzieś zaraz po południu cała karawana dotarła do promu.

Prom, a raczej barka mieszcząca ze dwa duże wozy z zaprzęgami poruszała się przez spokojne wody zatoki przy pomocy wioseł wystających z burt. Pod pokładem musieli siedzieć zaprzęgnięci do nich wioślarze. Na górnym pokładzie znajdowała się tylko jedna osoba odpowiedzialna za pobieranie opłat i dawanie sygnału do startu. Był to otyły krasnolud z siwą brodą. Musiał nienawidzić swojej roboty, co prezentował światu zewnętrznemu poprzez poziom kultury osobistej i wdzięku. Po wjechaniu na łódkę Gustaw zapłacił mu złotem i zawiadowca dał sygnał do odpłynięcia.

(jeżeli chcesz podjąć jakieś akcje, to proszę bardzo, jeżeli nie napisz krótkiego, nic nie wnoszącego posta)

Re: Trakt do Grenefod

44
Balesio obserwował otoczenie, starając się zapamiętać wszystkie ścieżki, laski, wzgórza, wolał poznawać okolicę w wypadku ewentualnej, przymusowej, ucieczki. Gdy zobaczył krasnoluda, niezbyt się ucieszył, ta rasa kojarzyła mu się z brakiem kultury osobistej, mimo swej starości. Nieważne, po prostu chciał jak najszybciej mieć to za sobą i uciec.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Grenefod”