Re: Wioska Otrawa Mniejsza

16
Właściciel łąki tak samo jak jego gorliwi pomagierzy w akcji zabijania zwierzaka jakby ocknęli się z morderczego transu. Donośny głos Ashleigh i Rzeczowy, pewny siebie ton barda zadziałały na nich jak budzik przystawiony do ucha lunatyka idącego po dachu.
- Zwykły ptak? Nie demon? - Powtórzył Bronson. - No cóż... W takim razie, nie trza go od razu zabijać. Nie po bożemu tak... Niechaj będzie, że kto znalazł, ten niech zabiera. Nie chcę, żeby mie się to koło owieczek kręciło. Skrzydło może i złamane, ale jeszcze tymi szponami ucapi owieczkę i kto mi potem za to zapłaci? - Zastanowił się chwilę. - No tak, ty mi Dunstan zapłacisz, bo to twoja córa owe dziwadło znalazła. Eh, nic tu po mnie. Wracam do chałupy strugać totem ku czci Kariili i wam też ludziska radzę znaleźć sobie pożyteczne zajęcie.
Po tych słowach stary hodowca owiec odwrócił się na pięcie, oddał grabie właścicielowi i poszedł do domu. W jego ślady poszła większość zbiegowiska. Został Dunstan, Ashleigh i Balesio oraz ptak ze złamanym skrzydłem i cylindrycznym pojemnikiem u kostki.

Edit: A Dunstan wdzięczny za wstawienie się po stronie broniącej ptaka bardowi wyciągnął w jego stronę prawicę i powiedział:
- Witaj, bardzie. Dziękujemy Ci za pomoc. Czy w swoim obyciu i rozległej wiedzy wiesz może jak podejść tak duże dzikie zwierzę aby bez uszczerbku na zdrowiu nastawić mu skrzydło?
Słysząc odpowiedź zwrócił się jeszcze do swojej córki.
- Poradzicie sobie beze mnie? Mam do wykucia bardzo ważny miecz, a zostawiłem palenisko niepilnowane, nie chcę, żeby nazbyt wygasło...

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

17
Odetchnął z ulgą, gdy publika uwierzyła w jego słowa, choć sam do końca w nie nie wierzył, no ale na tym w znacznej mierze polegała jego praca, nie tylko na śpiewaniu, do tego był szkolony kilka lat. Uścisnął dłoń Dunstana, po czym odpowiedział - Witam. Co nieco o podstawowych ranach wiem, lecz ludzkich, nie ptasich. Bez wątpienia się to różni, wolałbym oddać go w ręce kogoś bardziej wykwalifikowanego w obejściu ze zwierzętami, lecz, jeśli muszę, zrobię to pod warunkiem, że otrzymam pomoc w unieruchomieniu zwierza, albo też uśpieniu go, aby nic nie zrobił, gdy poczuje ból.
Gdy kowal spytał się dziewczyny, bard spojrzał w jej kierunku i uśmiechnął się półgębkiem, choć sam nie wiedział czemu.

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

18
Drogą, którą dopiero co odjechała karawana Morskiego Barda przyjechało dwóch jeźdźców. Obaj jechali na koniach, a jeden z nich prowadził trzeciego wierzchowca za uprząż. Jeden ubrany był w lśniącą zbroję płytową nakrytą niedźwiedzim futrem chroniącym przed zimnem. Drugi nosił długą, czarną szatę i spiczastą czapkę tego samego koloru. Na kilometr czuć było od przybyszy pieniądz. Blachy zbroi rycerza były polerowane, grawerowane i pozłacane na brzegach. W obrazach rytych na zbroi przewijał się motyw lwa depczącego gryfa, co mogło symbolizować zarówno pogardę dla dóbr materialnych przez lwa, czyli odważnego rycerza, jak i deprecjację jednej waluty względem drugiej (zważywszy ile w paszczy lwa znajduje się zębów). Jako, że jeźdźcy nie wyglądali na bankierów, należało brać ich za hipokrytów.
Uzbrojenie lśniącego paladyna było bardzo obszerne, z pewnością pozwalające na zabicie człowieka na więcej niż tuzin sposobów. Najważniejszymi był wysadzany drogocennościami długi miecz i szeroko zdobiona żelazna tarcza. Mężczyzna siedział wyprostowany w siodle, był wysoki i barczysty. Jego twarz skrywał hełm garnczkowy o opuszczonej przyłbicy.
Drugi z przybyszów był drobniejszej budowy ale siedział na równie wspaniałym koniu o równie drogim, luksusowym siodle. Jego szata wykonana była z miękkiego, puszystego materiału zapewne świetnie chroniącego przed zimnem. Nie nosił w widocznym miejscu żadnej broni, nie licząc drewnianego kostura przymocowanego do jego siodła. Nie wyglądał na starca, który potrzebuje podparcia gdy chodzi, nie miał więcej niż czterdziestkę. Na twarzy nosił równo przystrzyżoną czarną bródkę i wąsy.
Trzeci wierzchowiec przeznaczony był na juki nie mieszczące się u siodeł dwóch mężczyzn. Zapewne był tam jakiś namiot, posłania, jedzenie i inne rzeczy niezbędne do przemierzania dużych odległości.
- Bard! - zawołał czarny jeździec.
- Gdzie? - odkrzyknął hełm i spróbował odwrócić głowę w którąś stronę bez powodzenia.
- Na lewo panie! Ma instrumenty! Weźmy go ze sobą, starosta będzie zachwycony!
Zakuta sylwetka zaczęła szarpać swojego konia zmuszając go do obrócenia się w stronę łąki, na której stał Balesio. Z jakiegoś powodu nadal nie zdejmowała hełmu ani nie podnosiła przyłbicy.
- Ach tak, w istocie! - Zabrzmiał stłumiony przez żelazny pojemnik głos. - Na reszcie ten żebrak nie będzie mi wypominał, że przychodzę z pustymi rękami. Zawołaj go, Kreilon i zaproponuj dużo pieniędzy.
Czarny jeździec zwany Kreilonem podjechał żwawo na łąkę i zwrócił się do Balesio.
- Witaj bardzie! Nazywam się Kreilon z Nowego Hollar i razem z Alfredem Le Ver herbu Lew Nad Gryfem podróżujemy na dwór starosty Grenefod. Czy zechciałbyś udać się tam z nami i za tysiąc gryfów wystąpić podczas uczty?

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

19
Bard ukłonił się, gdy do niego podjechano, wysłuchał słów Kreilona, po czym ukrywając radość z oferty wyrzekł spokojnie, aczkolwiek z respektem - Witam waszmościów. Jeśli pytacie mnie o miano, jestem Balesio, znany również jako Morski Bard, z wielką przyjemnością wystąpię na dworze, a należy zaznaczyć, że nie tylko miejsce jest wspaniałym argumentem, przemawiającym za przystaniem na Waszmościów propozycję, w związku z czym, powtórzę, chętnie tam przybędę i dołożę wszelkich starań, abyście byli kontenci. Pozwólcie mi się jeno pożegnać z aktualnym towarzystwem, zajmie to minutę. - jak powiedział, tak się stało. Uchylił głowę, pożegnał Ashleigh i Dunstana - Niechaj Bogowie Was błogosławią, żegnajcie, znajdźcie kogoś bardziej kompetentego w sprawie nastawiania kości niż ja. Po czym zwrócił się z powrotem w kierunkuj dwójki nowoprzybyłych i czekał na polecenia ze strony Kreilona. Nie był pewny, czy może patrzyć na dominującego tutaj nieznajomego w żelazie, ale zauważył, iż posiada on gryfa deptanego przez lwa w herbie, bądź też komuś tak się znakującemu służy. Nie znał rodów szlacheckich z Grenefodu, ale słyszał co nieco o Gryfim Bractwie, więc rozważał czy może być to jakieś nawiązanie.

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

20
- Wyśmienicie. - Powiedział Kreilon. - Widzę, że nie posiadasz wierzchowca, możesz dosiadać naszego zapasowego wałacha. Ruszajmy.
Artysta i czarny jeździec zbliżyli się do rycerza i zapasowego konia, na co ten pierwszy uniósł prawicę w geście powitania i zawołał spod przyłbicy.
- Witaj śpiewaku! Jestem Afred Le Ver herbu...
- Już mu powiedziałem panie. - Wszedł mu w słowo jego towarzysz.
- Aha... No to w takim razie ruszajmy, chciałbym zdążyć na prom przed świtem.
Poczekawszy na Balesio aż wsiądzie na wolnego konia mężczyźni ruszyli traktem w kierunku Grenefod.
- Hej, czy ty czasami nie występowałeś kiedyś "Pod Świńskim Ryjem" w dokach Qerel? - Zagadnął Kreilon. - Pamiętam stamtąd takiego barda podobnego do ciebie, śpiewał coś o kolbach... albo kolcach, czy może klocach... Takie przyjemne, bardzo mi się tamten występ podobał.

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

21
Bard ukłonił się ponownie, tym razem przed Afredem Le Ver.
Wybacz, panie, nie przypominam sobie, ażebym śpiewał o kolbach, kolcach, ani tym bardziej klocach, aczkolwiek kto wie, możliwe, ze i tam byłem. - odpowiedział wymijająco na pytanie Kreilona. Gdy Poproszono go o wejście na konia, szybko powiedział - Przepraszam Was, ale nigdy nie jeździłem konno, prosiłbym o jakieś rady, i myślę, że sobie poradzę - przecież nie chciał stracić zarobku.

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

22
Kreilon mruknął coś pod nosem o tym, że może to był inny bard. Z kolei wzmianka o braku umiejętności jazdy konnej grajka poruszyła do żywego rycerza.
- Na bogów! - Wykrzyknął i ponownie zaczął szarpać konia aby obrócił go twarzą do nowo poznanego towarzysza podróży. - W jakiż sposób poruszałeś się całe życie, jeśli nie konno?!
Z tonu głosu i spojrzenia spomiędzy szpar w żelastwie wynikało, że pyta jak najbardziej serio. Po wysłuchaniu odpowiedzi odezwał się jeszcze raz.
- Jedziemy wolno, więc nie powinieneś spaść. Spróbuj wsiąść, w razie problemów Kreilon ci pomoże.

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

23
Gdy zakuty w stal osobnik zapytał się jak się poruszał, odpowiedział, że przeważnie statkiem, a gdy schodził to pieszo, kilka razy wozem. Wdzięczny za możliwość nauki jazdy konnej, wszedł na konia, tak jak to wielokrotnie widział u osób, którym towarzyszył w podróży, i utrzymywał się w głównej mierze nogami, starał się zachować spokój co mu wychodziło, licząc, że nic się nie stanie, dał sygnał do poruszenia się, bardzo delikatnie, licząc, że koń się dostosuje do tempa współtowarzyszy.

W wypadku upadku słucha rad i próbuje dalej.

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

24
Nie ulegało wątpliwości, że Balesio był silnym i zręcznym półelfem. Widziany wielokrotnie manewr wskakiwania na koński grzbiet wyszedł mu całkiem nieźle. Dopiero gdy już usadowił się w siodle a wierzchowiec postąpił krok do tyłu z sobie tylko znanych powodów, barda ogarnęła dziwna niepewność. Miała związek z półtorametrową wysokością jego nowego siedziska oraz tym, że posiada ono osobny umysł i cztery potężnie umięśnione nogi zdolne biec szybciej niż wiatr.
- To wałach! - Krzyknął dziarsko Alfred. - Oznacza to, że jak był małym źrebakiem to mu nadworny medyk obciął jaja! Nie poniesie cię, nie masz się czego bać, ruszajmy w drogę.
Chwila szarpaniny z koniem wystarczyła, aby rycerz ustawił się we właściwym kierunku i ruszył stępa.
- To szkolony koń - powiedział jeszcze Kreilon widząc nieporadne próby popędzenia wierzchowca przez artystę. - Reaguje na "idź" oraz "stój", pod żadnym pozorem jednak nie mów mu "verd' alish". - Koń zastrzygł uszami na ostatnie słowa Kreilona. - Ruszajmy, Le Ver nie będzie na nas czekał.

Dalej tutaj: http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=20&t=1663

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

25
Dziewczyna odetchnęła z ulgą, gdy ludzie postanowili zostawić ptaka w spokoju, lecz nadal zastanawiała się, jak ptaka uleczyć. Mogła się przyjrzeć bardowi - był nader wysoki, i mogło się wydawać, że nawet przystojny. Wyglądał na niewiele starszego od niej samej, choć zapewne widział o wiele więcej, niż Ash, która nie ruszała się do tej pory poza Księstwo.
Ashlyn ucieszyła się, gdy ojciec zapytał barda o pomoc. Nie bała się kruka, chciała jedynie pomocy przy jego opatrzeniu.
- Mogę spróbować go zająć czymś, jeśli może Pan nastawić jego skrzydło... - odparła cicho. - Poradzimy sobie, tatko. Przepraszam, że zajęłam ci tyle czasu - powiedziała już normalnym głosem, bez nieśmiałości czy niechęci.

Chwilę później przyjechali dwaj konni jeźdźcy, zmierzający prawdopodobnie na dwór starosty, sądząc po zbrojach, które nosili na sobie, jak i ich orężu. Ash przysłuchiwała się ich rozmowie z bardem, nieco zawiedziona, że pomoc, której upatrywała w bardzie, odejdzie - a raczej odjedzie. Gdy tak przypatrywała się z boku próbom barda jazdy konnej, uśmiechnęła się pod nosem, tłumiąc rozbawienie tym widokiem. Rzeczywiście próby barda wyglądały śmiesznie, lecz nie warto było go kompromitować przed zbrojnymi, skoro miał z nimi jechać na dwór starosty. Gdy już cala trójka wędrowców zniknęła z pola widzenia, Ash westchnęła. Dunstan już wcześniej poszedł do kuźni, by przypilnować ognia, więc Ash pozostała sama z krukiem.
- No co, ptaszyno? Będziesz na tyle uprzejma, że nie zadziobiesz mnie? - zaśmiała się, podchodząc do ptaka ostrożnie. - Może najpierw jednak zobaczymy, co takiego masz w tym cylindrze...

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

26
Ptak nie zmienił swojego podejścia do rasy ludzkiej po incydencie, w którym grupa ludzi ewidentnie chciała przetrącić mu głowę młotkiem. Zamanifestował tę postawę skrzecząc jeszcze raz tak głośno, że Ashleigh poczuła przeszywający ból w uszach, straciła możliwość słyszenia czegokolwiek i po odruchowych oględzinach odkryła, że poszła jej z uszu krew. Instynkt podpowiadał jej, że próba zajrzenia do cylindra mogłaby się skończyć dziobnięciem o efektywności postrzału z kuszy.

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

27
Po rzuceniu zaklęcia, świat kompletnie oszalał. Zresztą, nic dziwnego- takie przenosiny stanowiły bardzo poważną ingerencję w świat natury- nawet tej magicznej. Poczułem jak moje ciało zostaje rozerwane na miliony drobnych cząsteczek, które w jednym, bardzo krótkim momencie pożeglowały gdzieś w siną dal, mijając w nicości całe dziesiątki, jak nie setki mil. Przez cały czas podróży wrzeszczałem w niebogłosy, nie rozumiejąc tego, co działo się ze mną i moim ciałem. Momentami targało nawet mną dziwne przeczucie, jakobym z powrotem wrócił do swojej ludzkiej formy- chociaż tak na prawdę, to mogły być nieśmiałe próby atomów i pierwotnego kodu, próbujących mimowolnie odtworzyć mą dawną anatomię.
Oldetta oraz jej załoga przestały mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, liczyła się tylko wszechobecna pustka, wypełniona moją euforią.

Nim zdołałem na dobre zebrać myśli, gruchnąłem twarzą prosto w kleistą masę błota, która momentalnie objęła mnie w swe wilgotne ramiona. Do tego stopnia, że nie byłem pewien czy przypadkiem nie popuściłem w hajdawery. W sumie, to byłoby dość zabawne, zważywszy, iż koniec końców zdołałem tę teleportację jakoś przeżyć. Chyba. Nie pozwoliłem zbyt długo czekać organizmowi na moją reakcję. Unosząc głowę nad obrzydliwie wilgotny grunt, podniosłem się na łokciach i zwymiotowałem. Raz, drugi, potem trzeci. Upadłem na plecy, zaraz obok kałuży rzygowin, słysząc dobiegające zewsząd beczenie owiec. Nie no, pięknie. Czyżby stodoła? Zagroda? Pastwisko?

"Udało się?...No nie gadaj."

Burknąłem w myślach, spoglądając w granat nieba, zdając sobie sprawę, że jestem na zewnątrz. Miałem nadzieję, że zostało jeszcze sporo czasu do końca nocy.
Gdzieś w oddali tliło się delikatne światło, co sugerowało, iż nieopodal musiał ktoś mieszkać. I rzeczywiście, gdy tylko z powrotem przewróciłem się na brzuch, tym samym oddalając od obrzydliwej zawartości mojego żołądka, dostrzegłem w oddali niewielką chałupkę. Z trudem ustając na nogach, próbowałem sobie przypomnieć wszystko na temat wyspy Grenefod. Czy to aby na pewno tutaj? Pieprzyć to, byle jak najdalej od tej elfickiej łajby.

Cherlawym krokiem przeszedłem kilkanaście metrów, włócząc nogami po mokrym gruncie i wciągając przez nozdrza chłodne, zimne powietrze. Próbując podejść możliwie najbliżej do wejścia, klęknąłem przed nimi i zacząłem pukać. Mocno. Na tyle głośno, by ktoś z wewnątrz mógł mnie usłyszeć.
Jednocześnie, zlustrowałem ranę kłutą, jaką zadał mi tamten smarkacz. Wraz z opadem adrenaliny oraz zwierzęcego instynktu, powróciło nieznośne uczucie bólu. Mimowolnie, oparłem się lewą ręką o drzwi i przywarłem do nich czołem.
Obrazek

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

28
Niezwykła specyfika odbierania wrażeń zmysłowych przez wampiry, bywała szczególnie pomocna w przetrwaniu i znalezieniu ofiary. Oczywiście umiejętności magiczne oraz jednorazowy zwój teleportacji, był wręcz niezbędny do przetrwania oblężenia przez majtków na statku dalekosiężnym. Owa potrzeba jednak wynikała z pewnego niedbalstwa, którym charakteryzował się Crux i lekkomyślności. Inny bardziej pokorny nowonarodzony z pewnością ostrożnie postępowałby na każdym kroku i nie mordowałby na zwołanie, a może to wszystko wina głodu. Teraz jednak funkcje ewolucyjne można było odstawić na bok i skupić się na klątwie z nich wynikającej. Ta cała podróż międzyprzestrzenna okazała się katorgą właśnie z racji ilości doświadczanych barw, dźwięków i odczuć. Już nigdy chyba nie będzie z lekkością przyjmował wszelkich magicznych podróży, jeżeli będzie mu dane odbierać wszystko ze zdwojoną (a nawet potrojoną) siłą. Nadal odczuwał jakieś świsty i gwizdy w głowie, jakby panował tam przeciąg. Wiatr z jednego ucha gnał ku drugiemu powodując zamęt i nieprzyjemną migrenę. I nadal kręciło mu się lekko w głowie co powodowało nadal mdłości, a co z kolei odbierało ochotę na spożycie jakiegokolwiek posiłku. Zresztą to był zwyczajnie ludzki odruch, którego nie zdążył się oduczyć. On już nigdy nie spróbuje zwykłych potraw, a picie krwi zupełnie nie miało się do odczuwalnych mdłości. Nie mnie jednak nie był głodny. Nie miał ochoty na żadną niczego winną ofiarę.

Podniósł się z błota posępnie, znad własnych wymiocin i rozejrzał się po okolicy. Z pozoru smutna miejscowość, w której bardzo często padało, a słońce sporadycznie wychodziło między chmur. Mag mógłby stwierdzić, że jest już noc. Byłby to błąd ponieważ było późne popołudnie chylące się ku wieczorowi. Słońce, gdzieś jeszcze przeszywało nieboskłon skryte za grubymi jak owcza wełna cumulusami. Podszedł chwiejnym krokiem do drzwi chaty. Wszystko wydawało się w jego oczach takie niestabilne, a żołądek protestował. Zastanawiające było na poziomie nauki, czy reakcja jego organizmu była naturalna, czy raczej wyuczona, ale nieadekwatna do sytuacji.

Wyglądał okropnie. Ubrany w łachy majtka, które na szczęście pasowały na niego. Był cały umorusany breją, w której spały zwierzęta. Nie przypominał zwykłego wędrowca. Stan, w którym był raczej przynosił na myśl jakiegoś obdartusa i ochlejmordę. Na szczęście nie czuć było od niego alkoholem.

Musiał załomotać jeszcze dwa razy za nim usłyszał kroki zbliżające się w jego stronę. Na początku jednak doszedł do niego głos kobiety i mężczyzny. Rozmawiali o naprawie dachu, który przecieka oraz wzmocnieniu zagrody. Na dźwięk pukania pomyśleli, że to okiennice uderzały o futryny. Dopiero powtórzenie dało im do myślenia. Byli zdziwieni, że ktoś o tej godzinie do nich przychodzi. Kobieta, która nazywała się Ora, poszła do pokoi dzieci, aby sprawdzić czy to nie one się zabawiają. Mężczyzna Samuel zaś zbliżył się do drzwi i otworzył je pewnym ruchem. Przed Cruxem pojawił się zwyczajny mężczyzna o krótkich blond włosach,dniowym zaroście na twarzy o silnych lecz prostych rysach, wiejskim stroju i potężnej dłoni trzymającej świecznik.

- Dobry wieczór Panu – powiedział ostrożnie stojąc kawałek od wejścia, jakby obawiał się obcego – Co Pana przyniosło pod moje drzwi?

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

29
"Co Pana przyniosło pod moje drzwi?"

Rezonowało przez chwilę w czaszce, nie dając spokoju, i wywołując krótkotrwały ból głowy. W sumie nie wiedziałem co mnie bardziej zabolało- sam głos tego człowieka, przywodzący na myśl ciepły obwarzanek, który jednak lekko zalatuje gównem, czy też może raczej głupie pytanie jakie zadał. Znaczy, nie. Nie było głupie. To po prostu ja traciłem cierpliwość na wskutek minionych wydarzeń. Tak po prostu, mając nadzieję, że zwyczajnie wpuści mnie pod dach swojego domu.

Świat na moment przestał wirować, ból głowy jak przyszedł, tak poszedł, wywiany nocnym powiewem. I całe szczęście, bo już miałem ochotę zacząć rzucać zaklęciami, a to nie skończyłoby się dobrze. Dla nikogo. Sapnąłem kilka razy i wykorzystując swój obecny stan, spróbowałem wziąć gospodarza na litość.
Nic nie mówiłem- zwyczajnie odkryłem ranę zadaną mi przez chłopca pokładowego, syknałem przeciągle z bólu, a następnie zwyczajnie upadłem przed progiem sadyby, zamykając oczy. Udawałem umierającego.
Spoiler:
Obrazek

Re: Wioska Otrawa Mniejsza

30
Nie trzeba było być sprawnym aktorem, aby wymusić na gospodarzu zamierzoną reakcję. Widok rany na ciele mężczyzny i jego ogólny słaby stan, wzbudził w nim współczucie i ten czysty altruizm, który był tak rzadki wśród wszelkich mieszkańców Herbii. Wszystko dopełniał nienaturalny trupi wygląd, wynikający z jego wampirzej natury. Bledsza twarz, silne naczynia krwionośne i usta, cienie pod oczami i bijący chłód. Niektórzy by uważali na nieznajomych. Mógł być bandytą, roznosić jakąś zarazę, albo pochodzić z łona Krinn. To ostatnie było chyba najgorszym scenariuszem dla tej rodziny.

Postawny blondyn rzucił się, aby pomóc wejść do środka rannemu. Pochwycił go pod barki. Wprowadził do niewielkiego korytarza, w którym znajdowały się cztery pary drzwi i schody, a pod nimi zejście do piwnicy. Na jednej ze ścian wisiał obraz przedstawiający tego samego mężczyznę, który obejmował w swoich silnych ramionach niewielkie dzieciątko zawinięte w białe sukno, a przy jego boku stał niewysoki i bardzo podobny do niego chłopczyk. Wyglądał jak mniejsza kopia ojca. Krótkie włosy, piegi na zadartym nosie, intensywnie niebieskie oczy, niewielkie cieliste usta. Postacie na malowidle stały przed rozwartym na oścież oknie, gdzie falowała biała cienka zasłona. W oddali zaś widać było zieloną łąkę i zagrodę, w której spokojnie wypasały się puszyste owieczki. Bardzo sielankowy widok, który mógł zostać zniszczony jednego wieczoru przez rządnego krwi wampira. Zupełnie zdemoralizowanego ostatnimi czasy. Od przemiany stał się maszyną do brutalnego zabijania i coraz mniej przypominał dawnego uczonego maga, który interesował się zakazanymi sztukami.

- Co się Panu stało? Ktoś na pana polował? Zaatakowali jacyś bandyci? Ciągle nas dręczą – dopytywał hodowca parzystokopytnych zwierząt, a po chwili zakrzyknął donośnie – Ora, mamy gościa. Przyjdź tu prędko i przynieś płótno do opatrunków! I wodę, aby obmyć rany!

Skierowali się do pomieszczenia na lewo od drzwi frontowych, kiedy słychać było kroki kobiety, które skierowane były ku schodom. Oni znaleźli się wewnątrz obszernej kuchni, gdy gospodyni stawała pośpiesznie na skrzypiących stopniach. W domu biły jeszcze dwa dodatkowe serca, które trochę przyśpieszyły, gdy po mieszkaniu rozniósł się głos ojca. Z pewnością należały do dzieci. Czujny zmysł Cruxa wychwycił jeszcze dwa dodatkowe, ale o wiele mniejsze narządy pompujące krew w niewielkich organizmach. Z pewnością jakieś malutkie zwierzątka, którymi opiekowały się szkraby.

Kuchnia była miejsce przepełnionym różnymi przedmiotami. W rogu jednej ze ścian stał potężny piec ze stalową płytą i kaflami, które rozchodziły się od ściany, rozgrzewając przestrzeń. Było tutaj zdecydowanie najcieplej, choć wewnątrz panowała przyjemna temperatura. Na jednym ze stołów znajdowało się kilka glinianych garnków, w których odsączały się owcze sery. Stało również naczynie ze świeżą pieczenią z baraniny o intensywnym balsamicznym zapachu ziaren jałowca. W jednej z misek przygotowana była smakowicie wyglądająca złocista konfitura z rokitnika. Nocny łowca mógł tylko żałować, że nie będzie mu dane nigdy spróbować takich pyszności i jest skazany jedynie na krew. Z jednej strony doznawał ekstazy podczas tego aktu, ale z drugiej strony był świadomy swojej słabości, która wynikała z tego stanu rzeczy. Wszędzie walały się inne naczynia, sztućce i narzędzia. Właściciel domostwa chwycił drugą ręką krzesło i przysunął je, a następnie usadził w nim czarownika.

- Zaraz moja żona przyniesie opatrunki i wodę, to przemyjemy pana ranę. Przynieść panu wody? Skąd przybyłeś? Mogę jakoś jeszcze pomóc?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Grenefod”