Przystań

16
Mordred wraz z Nehemą i wytworem magicznego eksperymentu przybywa z Zachodniej Ciemnicy w Akademii.


Obrazek
Daleko na południe od rozciągającej się niemal na całą wysokość miasta dyspozytury statków, leżało nabrzeże dzikie i zielone. Porośnięte przez wiecznie złote klony, wyraźnie odcinające się od wapiennej bieli skalistych uskoków plaży. Zaczarowane drzewa, jedne z wielu w Nowym Hollar, to one zdobiły to oddalone od zgiełku centrum miejsce, tak niepopularne pośród lubujących się w czystości i nowoczesności elfów wysokiego rodu. Tu błyskała rzeka, wstęgą roztopionego srebra wijąca się dnem kotliny, gdzie woda była płytka. Omijali ten brzeg rybacy, chcąc uniknąć mielizny, a i na ustach mieszkańców niosły się plotki, jakoby nie tylko na dziką plażę rzucono czar. Jego efekty dotąd niezbadane przez żadnego uczonego, okryte są dozą mistyczności. Podobno fragment czaru dotknął wodnej roślinności. Odtąd szarozielone glony wiją się niczym węże, porywając każdego, kto zechciałby zażyć kąpieli na tej plaży...

Mordred z zachwytem patrzył na tarasiki, na podobne kwiatom róży sterczące z wody wieżyczki, na mostki wiszące nad rzeką jak festony bluszczu, na schody, schodki, balustradki, na arkady i krużganki, na perystyle, na kolumny i kolumienki, na kopuły i kopułki, na smukłe, przypominające szparagi pinakle i wieże, które mijali przy wybrzeżu Sary od strony miasta. Noc ciemna jak melasa mroku dodawała im chyżości. Przemknęli cicho, bezszelestnie niezauważeni niczym kuchenna mysz wyjadająca w nocy ziarno z wora.

Udało się, pomyślał czując jak woda przenika przez zatopione w lepkim błocie onuce. Istota z głębin ukradkiem prześlizgnęła się między skałami, zrzucając czarną opończę. Była bezpieczna, na razie. Chlupnęła wodą, dając nura głęboko w zaklęty brzeg. Plusk tnącej taflę wody niczym ostrze hybrydy przypominał radosną kąpiel dziecka.

Co dalej? – spytała z przeplecionymi na piersi dłońmi Nehema. – Informujemy nadzieję magii czy ukrywamy ją tak długo jak to tylko możliwe? Ją, jego – poprawiła. – Jeśli przejęła umiejętności Delphoxa, niebawem będzie mogła się dzielić. Sara opływa w pokarmie, to idealne środowisko dla rozwoju. – dywagowała zagryzając nerwowo skórki.

Przystań

17
Gdy wężowate ciało wsunęło się do wody a żaden alarm nie rozległ im się za plecami, Mordred niezauważalnie odetchnął. Teraz spoglądał jak jego - w pewnym sensie - potomek, odnajduje się w swoim nowym urokliwym zakątku.

Nehema zadała dość istotne pytanie, jednak jej dobór słów, chwilowo zwrócił myśli Mordreda gdzie indziej.

Undine. – Powiedział nagle, szybko jednak podążając z wyjaśnieniem. – Musimy nadać - jak powiedziałaś, jej lub jemu - jakieś imię, żeby ułatwić sobie określanie. Undine to imię dawnego opiekuńczego ducha wody. Tych duchów już nie ma, ale protoplaście wodnego gatunku, możemy nadać imię Undine.

Podobnie jak Magistri uczynił to z Mandy.

Ale wracając do twojego pytania... – Wojownik spojrzał wzdłuż rzeki, zakładając ramiona na piersiach. Zastanawiał się nad kartami jakie trzyma w rękach i jak powinien nimi zagrać. Zmrużone oczy i postukiwanie palcem w biceps, zdradzały intensywne rozważania toczące się pod jego czerepem.

Wolałbym nie wkurzać Callisto. – Powiedział powoli. – Jej filozofia, choć nie identyczna z naszą, ma wiele wspólnych z nią cech. To czyni z niej naszego nieświadomego sprzymierzeńca i wolałbym żeby tym sprzymierzeńcem pozostała. Ale widziałem też, że jest impulsywna w swoim gniewie i wiele głów spada od takiego impulsu. Z ziarna jakie zasialiśmy wyrósł owoc, ale nie możemy sobie pozwolić na jego utratę na wypadek gdyby Callisto coś nie przypadło do gustu. Jeśli Undine zginie, cała nasza praca tutaj pójdzie na marne. – Zadeklarował.
Podobno lepiej przepraszać niż prosić o pozwolenie. – Kontynuował. – Nie wiem ile w tym prawdy, ale zdecydowanie lepiej przepraszać mając za sobą jakieś rezultaty... I być może siłę zbrojną.

Przerwał, wzdychając głęboko przez nos.

Śmierć Civiale zostanie wkrótce odkryta. Nie wiem jakie wyciągną z niej wnioski ale nie chcę by powiązali ją z pojawieniem się nowej istoty i - nie daj Rubinooki - obwinili ją o to. Z drugiej strony, jeżeli dopisze nam szczęście i uznają sprawę za ingerencję z zewnątrz, będziemy mogli przedstawić Plemię Głębin jako ostatni projekt obronny nad którym pracował Civiale i powód dla którego zginął. To mogłoby zapewnić potomkom Undine ochronę jako sprzymierzeńcom Nowego Hollar... Ale nie chcę by Callisto zyskała nad nimi pełną kontrolę. Nie to jest głównym powodem ich istnienia. Mówię, że powinniśmy trzymać sprawę w tajemnicy dopóki nie będzie ich więcej i upewnić się, że przynajmniej część wydostanie się na otwarte wody, z dala od kontroli wszystkich politycznych frakcji. Dopiero tam będą mieli pełną swobodę rozwinięcia się i stania potęgą jaką potrafią być. – Zdecydował.
Nie wiedział na ile będzie realnie możliwe trzymanie sytuacji za parawanem ale był pewien, że wystawianie jej na światło dzienne gdy los całej rasy spoczywał na barkach jednej istoty, która mogła zostać łatwo zmieciona przez kaprys władczyni, był zbyt ryzykowną decyzją. Trzeba trzymać karty przy orderach aż będzie co rzucić na stół.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Przystań

18
Trwała cisza przerywana tylko szelestem zsuwających się z kopców na ziemię liści. Co robić, myślała Nehema, leniwymi ruchami dłoni drapiąc potylicę. Stanęli w martwym punkcie i tylko czas zdawał się przynieść ulgę w ich udręce. Tylko on miał tyle siły, ażeby rozplątać splecione zrządzeniem losu supły. Pozostało zatem czekać...

***
To jakieś zauroczone miejsce, kurwa, to całe Nowe Hollar. Jakiś urok wisi nad całą tą ziemią. A już nad centrum miasta szczególnie. Dziwił się elfom, dziwił się Nehemie, ale teraz samemu mu się jakoś mgło robiło i w dołku ściskało na myśl o przelatujących przez palce dniach. Każdy dzień w tym kolorowym mieście zdawał się być inny, a jakże krótki i ulotny. Zarost nie zdążył urosnąć, a już mijał tydzień. Coś dodawało temu miejscu chyżości, otaczała je dziwna aura - i nie była to magia. A może, może zwyczajnie osiedli na mieliźnie i w ciepłym kącie dnie poczęły zlewać się w jedno, tygodnie zacierały granice między sobą, zaś miesiące przestały być ciągnącą się w nieskończoność udręką.

***
Wieść o śmierci Civiale pojawiła się szybko. Mówili o tym patrolujący ulicę żołnierze, jak i mieszczuchy na straganie. Wypadek w podziemiach, bom tak ozwali tę sprawę znawcy, przypisano buntownikom. Niejakim przeciwnikom Callisto, zwanym także: zdrajcami krwi wysokiego rodu. Fortunnie morderstwo uczonego zgrało się w czasie z zamachem na miłościwie panującą i z wiadomych przyczyn zaprzestano pielęgnacji śledztwa. W mieście panowały skrajne nastroje, toteż naturalnie asystencję wojska pochłonęły przygotowania do nadchodzącej wojny i zapanowanie nad niezadowolonymi mieszkańcami.

***
Widok ośnieżonych dachów za oknem przypomniał dobitnie, że jesień przemija i ma się ku zimie. Białe miasto zlało się z lekkim puchem z nieba. Dziedziniec rozbrzmiewał gwarem i frenetycznym nawoływaniem kupców, dziką muzyką bitego żelaza oraz siekanych pali. Nowe Hollar szykowało się do wojny. Za murami wzrastały wysokie niczym czarodziejskie wieże konstrukcje, na krańcach których ustawiano potężne balisty. Mordred próbował uciec od tego zgiełku czarodziejskiego miasta, dlatego uciekał nad wybrzeże. Do swojej ostoi spokoju.

***
Ośnieżone wybrzeże, wyglądało wypisz wymaluj, jak zaklęta pustynia, niezawodnie rojąca się od czarów, dziwów i potworów. Lubił tu przebywać. W miejscu, gdzie nie zamarzała woda, a widok wyłonionej na powierzchnię karminowej płetwy podnosił kąciki ust do góry. Siedząc i dumając nad przyszłością, wsłuchiwał się w myśli Undine. Elfom nic jeno uczty, bale, hulanki, pijatyki i miłostki do szczęścia były potrzebne. Ale nie Undine. Magiczną istotę rozpierała niepojęta radość, słyszał to, czuł z każdymi odwiedzinami.

Nadszedł ten dzień, gdy trakty przykrył śnieg, a noc trwała dłużej niż dzień. Jak zawsze przybył do osamotnionego wybrzeża o świcie, gdy mgła zlewała się z świeżo usypanym puchem i wtedy... W jego głowie rozbrzmiała nie jedna, a dwie, trzy, cztery, pięć myśli! Wbrew oczekiwaniom wojownika, wodne istoty szybko zaadaptowały się do środowiska. Nie tylko je przejmując, ale także zapewniając sobie warunki do rozrodu. Civiale był okropnym elfem, lecz jego geniusz zatriumfował po raz kolejny. W podziemiach akademii stworzyli hybrydę zdolną dzielić się niczym pączkujące grzyby po deszczu.

Nasz pan jest z ciebie dumny – wyrwał Mordreda z zadumy głos tak beztroski, tak obojętny, że chłodził bardziej niż spadający śnieg.

Jak tylko zarzucił spojrzeniem przez ramię, rozgarniając opadającą na twarz czarną grzywkę, ujrzał znajomą twarz. Ponurego chłopca, którego spotkał niegdyś w dalekiej północy.

Elementy układanki zaczynają zbiegać się ku sobie – powoli zbliżał się do kruczowłosego wojownika nad brzegiem jeziora. Mówił dużo, i mówił powoli. Sprawiał wrażenie kogoś, komu się nie spieszy. Jak gdyby naprawdę miał do dyspozycji całą wieczność.

W końcu podszedł. Podszedł i siadł na ziemi nie zważając na mokry śnieg. Ze skrzyżowanymi nogami spoglądał na zmąconą od czasu do czasu przez Undine wodę.

Przystań

19
To było niemal zabawne. Mordred nigdy nie przepadał za zimą a jednak to ona ukształtowała go w dużym stopniu. To właśnie zimą przytrafiało mu się najwięcej kluczowych sytuacji w jego życiu i to niekoniecznie dobrych. Nowe Hollar szykowało się do wojny i jeżeli Zakon zdecyduje się na szybki ruch, to i tej zimy nastąpią wstrząsy w historii. Przy tym, co by nie mówić o Callisto, jeżeli wewnętrzne zagrywki nie ustaną nim nadejdzie atak, miasto może tego nie przetrwać.

Teraz jednak czuł się spokojny, wsłuchany w myśli Undine i jej potomstwa (rodzeństwa?). W pewien niezłośliwy sposób jej zazdrościł, że potrafiła czuć bezkrytyczną radość nawet w tym zaropiałym świecie. Ale to chyba przywilej dzieci, nie?

Mordred miał jednak nadzieję, że kiedyś będzie mógł tak swobodnie siedzieć, z Mandy obok siebie, bez strachu, że ktoś rzuci się na nich z widłami, kamieniami czy magicznym orężem i modlitwą do tego czy innego "prawowitego" boga. Niestety Civiale dowiódł, że nawet jego sojusznicy spoza Granfalloon nie są dość godni zaufania by przedstawić im swoja kochankę bez ryzyka, że pójdzie pod czyjś skalpel albo do klatki jako ciekawostka. Może istniało na kontynencie miejsce gdzie jej widok i obecność nie spotkałyby się z groźnym poruszeniem, ale Mordred takowego jeszcze nie znalazł.

Więc takie utworzy, choćby Herbia zadrżała w posadach w procesie.

Może powinniśmy spróbować na południu. Podobno orkowie to ostoja cywilizacji i kultury. – Jego partnerka wspomniała popularny wśród pospólstwa dowcip.

Nim jednak zdążył odpowiedzieć, nowa obecność dała o sobie znać.

Obracając głowę spostrzegł twarz, której nie spodziewał się ujrzeć.

W zasadzie powinienem być zdziwiony, że cię widzę ale chyba zaczynam przywykać do takich wizyt. Minęło sporo czasu. Brzmisz... Spójniej niż ostatnio. – Oznajmił gdy minęło pierwsze zaskoczenie.

Pozdrów go ode mnie. Niewielu jest ludzi do, których mogę się odezwać. – Mandry wtrąciła zainteresowana nagłym przybyciem.

Moja towarzyszka także cię pozdrawia. – Rzekł Mordred zgodnie z prośbą, po czym oznajmił. – Miło słyszeć, że nasze starania przynoszą rezultaty.

Dla Mordreda pochwała ta miała nieco głębsze znaczenie niż tylko satysfakcja z zadowolenia przełożonego, ale zatrzymał te myśl dla siebie. Nie był to czas i miejsce na wylewność.

Tak oto Mordred ponownie spotkał Vacka - o ile było to jego prawdziwe miano. Jednego z niewielu śmiertelników, którzy wiedzieli o istnieniu Mandy, a to za sprawa jego zdolności nadprzyrodzonego widzenia, którą uzyskał po tym jak powinien był utonąć ale cudem przeżył. Wojownik przez chwilę zastanawiał się, czy to właśnie wtedy Magistri wyciągnął do niego rękę, ale to jedna z tych prywatnych kwestii o które nie wypada pytać. Mordred choć znał go krótko, obdarzył go pewna dozą sympatii za sam fakt, że potrafił utrzymać język za zębami odnośnie jego partnerki. Gdy widział go ostatnio, Vacek mówił jąkając się i bardzo niepewnie a gdy Magistri przemówił przez niego, chłopak słabo to zniósł. Jego obecna przemiana w wymowie była iście dramatyczna. Brzmiał niemal jakby osiągnął wyższy stan świadomości. Mordred miał tylko nadzieję, że tym sobie nie zaszkodził. Na dobrą sprawę, nie brzmiał już jakby bał się każdego spojrzenia, więc może osiągnął własną bezpieczną przystań.

Zniknąłem z wioski bez uprzedzenia, ale jedna z naszych mnie wezwała, choć przypuszczam, że to już wiesz. – Rzekł z lekkim westchnieniem. – Mam nadzieję, że lepiej ci się wiodło od naszego ostatniego spotkania. Twoje zdolności... Wyglądały jakby sprawiały ci sporo problemów. – Dodał tonem autentycznej troski. Zawsze czuł się trochę niezręcznie wobec chronicznie cierpiących ludzi. – Jesteś tutaj dla jako takiego sanktuarium, czy ma to ściśle związek z valar dohaeris? – Zapytał wreszcie.

A potem z ciekawości dodał – Widziałeś się z Nehemą? Zadziwiająco rzadko spotykam więcej niż jednego członka naszej grupy w jednym miejscu.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Przystań

20
Tak, t-aa-k – wyjąkał tym razem Vacek, przeczesując smukłymi a wręcz trupio chudymi paliczkami przetłuszczone włosy. – Mi-a-a-łeś salamandrę. Nie? – spytał głucho. – Nie pa-pamiętam! – zaczął bić się w głowę pochyloną między kolanami. Otwartą dłonią kilkakroć sieknął w pomarszczone czoło. – Te grzy-yby. Na jedno pomaga, na dru-u-gie szkodzi. – wyjaśnił problemy z pamięcią. Ciekawe tylko skąd oraz od kogo nabył szemrane lekarstwo, które jak mniemał miało zredukować łamanie języka. Ale ten temat szybko odszedł do lamusa, bom Mordreda ciekawiły bardziej żarzące kwestie.


Nim przeszedł do dalszej części dyskusji, zanurzył palec w materiałowym woreczku przewiązanym rzemykiem. Wyciągnął go potem i czym prędzej wsmarował zielony pył w dziąsła pod górną wargą. Kruczowłosy mógł obserwować proces zażywania medykamentu, a raczej skutków działania substancji. W mgnieniu oka spięte pod żuchwę ramiona opadły w dół. Splecione sztywno w krzyżak nogi falowały na boki, gdy Vacuś odchylał ku tyłowi głowę. Wyglądał błogo. Zrelaksowany jak nigdy dotąd.

Po incydencie w Thirongadzie zostałem sam. Wielki zaprzestał odwiedzania mnie – tłumaczył z lekka załamany. – Postanowiłem, że odszukam Ciebie. Kiedy jesteś w okolicy on się pojawia! Ale nie wiedziałem, gdzie cię szukać. Ruszyłem na zachód. Widziałem biesy z Morlis i kamiennych żołnierzy Orlich Strażników. Wielka wo-o-o-jna Północy. – sięgnął małym palcem do worka i dosmarował dziąsło, zupełnie jakby pierwotna dawka okazała się niewystarczająca. – Tak przewidują wieszcze.

Zaciął się ponownie. Wbitym wzrokiem świdrował taflę wody, jakoby była złotym skarbcem, który mieni się tysiącami kryształów.

Pewnego dnia. Po tym jak czterech oprychów zabawiło się mną, bo "gładka pizdeczka z tego blondaska" – zaczął perorować subtelnie dłońmi, czego nigdy wcześniej nie robił. – Jak leżałem nagi na chłodnym wilgotnym bruku, zjawił się Wielki. Dał nadzieję, siłę, dzięki którym zapewniłem, że huncwoty nigdy więcej nie skrzywdzą żadnego blondaska. Ale potem. Chciał żebym udał się tutaj. Powiedział mi o tobie, o tym, że dasz początek nowym kultystom, że przygotujesz świat na jego przyjście. I że mam cię chronić, bo twoje życie jest zagrożone, a bez ciebie przyjście nigdy nie nastąpi.

Kąciki ust opadły nieco w dół, gdy wypowiadał ostatnie słowa. Wyglądał na zakłopotanego. Próbował przypomnieć sobie coś więcej, marszcząc przy tym nieznacznie czoło.

Nehema? Kto to?

Przystań

21
Wysłuchawszy relacji Vacka, Mordredowi zawirowało w głowie od nowych informacji.

O dziwo, pierwszą myślą jaka się wyklarowała, było zrozumienie, że błędnie ocenił stan zdrowia chłopaka. Być może dlatego, że miał go przed sobą i łatwiej było znaleźć w nim punkt zaczepienia.

Grzyby? Wiedza Mordreda na temat roślinności była ograniczona do łatwo dostępnych zielników, zatem dość pospolita. Jedyny grzyb jaki przychodził ma na myśl w tej sytuacji to bezoar. Rzecz w tym, że używało się go do wywoływania zdolności widzenia, podobnych do tych jakie miał Vacek. Nic mu nie było wiadome na temat stosowania ich wobec ludzi, którzy już takie zdolności posiadali. Ponadto były one niebywale rzadkie i cholernie drogie. Trwałe zaopatrzenie w nie, zdawało się niemożliwe.
Nie, Mordred miał wrażenie, że nie natknął się na tego grzyba w żadnym pospolitym atlasie.
Sposób aplikacji i fakt, że Vacek zdawał się zażywać coraz większe dawki by odczuć efekt, przywodził mu na myśl raczej rynek narkotykowy.

Zdecydował, że wróci do tego za chwilę.

Gdy Vacek wspominał o tym jak go napadnięto, Mordred poczuł najpierw gniew a potem wdzięczność, że Magistri pozwolił chłopakowi odpłacić się swoim oprawcom. Zdejmowało to z wojownika ciężar nierealnych fantazji o wymierzeniu kary bezimiennym oprychom, jaki męczyłby go co najmniej przez kilka dni i zupełnie jałowo.

Zamiast tego mógł się skupić na głównym celu obecności młodzieńca i zaskoczeniu swoją pozycją w całej sprawie. Zawsze starał się wypełniać swoja rolę w ogólnym planie, ale nie przypuszczał, że może być ona tak znacząca, by jego być lub nie-być, miało zadecydować o jego powodzeniu. Nie potrafił stwierdzić, czy jest dumny czy przytłoczony.

Niebezpieczeństwo? – Zapytał w końcu, czując jak Mandy metaforycznie jeży się, na myśl, że coś miałoby ich rozdzielić. – Wiadomo ci coś więcej na ten temat? Byłem pewien, że nigdy nie wykryto mojego udziału w działalności, którą można by uznać za nielegalną. – Stwierdził, po czym podrapał się po policzku z zastanowieniem. – Choć niewykluczone, że naraziłem się komuś prywatnie i wcale nie w związku z naszą misją. – Przyznał. Wszak nie wszystko musiało mieć okazałe korzenie. Nawet jako najemnik, mógł kogoś tam wkurzyć, nawet o tym nie wiedząc.

Na koniec zrozumiał, że musi tez wyjaśnić Nehemę. Co znaczyłoby, że Vacek pewnie jej nie spotkał.
Co do Nehemy to wiedźma, która należy do naszej sprawy. Pomogła mi w ostatnim... Projekcie. – Rzekł ruchem głowy wskazując na wynurzające się od czasu do czasu płetwy. – Z tego co wiem, oryginalnie miała swoją siedzibę gdzieś w lesie na uboczu, dopóki Zakon nie zaczął robić czystek nawet tam i wymiatać kogo się dało z ukrycia. Przybyła tutaj wraz ze mną i zastanawiałem się czy nie wpadliście na siebie, skoro mamy tego samego Mistrza. – Wyjaśnił z lekkim wzruszeniem ramion.

Może mogłaby ci pomóc z twoją mową, choć nie wiem czy fakt wspólnej służby miałby jakieś znaczenie w kwestii jej chęci do pomocy. Może musiałbyś zapłacić albo coś. Zauważyłem, że nasza organizacja nie należy do... Najbardziej zżytych. – To ostatnie dawało mu poczucie pewnego zawodu. Pewnie gdzieś po drodze wyrobił sobie zbyt romantyczny pogląd na więzi w podobnych ugrupowaniach. Kto wie czy gdyby nie waga jego roli, którą właśnie wyjawił mu Vacek, jego współkultyści byliby równie pomocni czy choćby przyjaźni. W takich chwilach naprawdę czuł, że poza Mandy, nie ma nikogo komu mógłby szczerze zaufać na tym świecie.
Skierował jednak wzrok na wodę. Teraz, może jest jeszcze Undine i jego/jej rodzaj. Ta świadomość odpędziła nieco fatalistyczne myśli.
Żeby całkowicie wyrwać się z ponurego nastroju, zwrócił się jeszcze do Vacka.

Jeżeli Nehema ci pomoże, tym lepiej dla ciebie, bo pewnie zna się na tym lepiej ode mnie, ale i tak na wszelki wypadek i z ciekawości zapytam. Co to za grzyby o których wspominałeś na początku i skąd je masz? Chyba nigdy o nich nie słyszałem.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Przystań

22
Wiatr, który się zerwał, złagodził nieco rumienie na licach nagrzanego młodzieńca; bom na takiegoż wyglądał - wątły wyniszczony młodziak o słomkowym włosiu. Nadto wielkie drzewa za plecami rzuciły cień na wybrzeże. Woda zatoki miała kolor mętnej zieleni, gęsto przybrana gałązkami i usypana żółtymi gałkami liści z koron drzew wyglądała niemal jak łąka otulona śnieżnych kożuchem. Lód otaczał poszczególne sekcje jeziora, lecz panujące warunki klimatyczne tudzież działalność Undine uniemożliwiały całkowite zakucie zbiornika zmarzliną.

Och – powiedział szybko, gdy kruczowłosy nawiązał do niebezpieczeństwa. Zadrapał czoło krótko, zbyt krótko, przyciętymi paznokciami. Dumał kręcąc głową, tego Mordred był pewien.

Gorsze niż loch, gorsze niż ciemnica, gorsze niż komnata z zakratowanym oknem – cytował kogoś. – Nie, to nie to! – kontynuował poszukiwania w myślach. – Prastary wróg przypomni wyrządzone mu krzywdy. Zimna krew zawrze, a biały płomień sprawiedliwości postanowi po nią sięgnąć po raz ostatni. Chroń go w godzinie zemsty. Osłoń piersią swą i odbierz wrogowi jego najcenniejszy skarb. – szeroko otworzył oczy, zupełnie jakby coś wbiło mu szpilę w stopę. Po czym westchnął, wzruszył ramionami na niemożność kontynuowania przepowiedni Wielkiego.

Mordred płynnie przeszedł do tematu czarownicy. Nehema była nieocenioną sojuszniczką ich sprawy. Znała tajniki zakazanej magii krwi, a także posiadała wiedzę, której nie powstydziłby się najzacniejszy erudyta. Vacek słuchał go uważnie.

W czym miałabym mu pomóc? – powiedziała, siląc się na spokój. Schyliła się, podniosła kamień, uczyniła ruch, jakby chciała bezmyślnie cisnąć nim w jezioro, w stronę pływających na wodzie liści, pod spojrzeniem Mordreda zaniechała zamiaru. Stanęło więc na tym, że czarownica podrzucała do znudzenia równy kamyczek w dłoni oczekując odpowiedzi na temat, który jednym uchem zasłyszała podkradając się do towarzyszy.

Przystań

23
Mordred z namysłem słuchał słów przepowiedni. Chwilę zajęło mu zorientowanie się, że Vacek powtarza słowa tak jak sam je usłyszał. Była to formuła zwracająca się bezpośrednio do chłopaka i z tej perspektywy należało ją interpretować.

Nim jednak zdążył się za to zabrać, znajomy głos wtrącił mu się w ten zamiar.

Mordred powoli odwrócił się do niedawnej wspólniczki a wyraz jego twarzy sprawiał wrażenie jakby jakaś część jego duszy umarła.

Wreszcie wyrzucił ramiona w górę i przewracając oczami zapytał z irytacją. – Wy macie jakiś fetysz podkradania się czy co? Co rusz ktoś pojawia mi się za plecami albo wychodzi z cienia. Słowo daję, jeszcze dwa lata i zaczniecie wyskakiwać z szafy a ja będę sprawdzał pod łóżkiem, czy się tam zakonna inkwizycja nie chowa, żeby mieć lepsze wejście.

Po tym krótkim (ale jakże uzasadnionym przez powtarzający się trend) wybuchu, westchnął i przywołał się do porządku, przechodząc wreszcie do opóźnionej introdukcji.

Poznajcie się. Vacek, to jest Nehema. – Zwrócił się do chłopaka, jednocześnie wskazując gestem dłoni na nowo przybyła wiedźmę.
Nehema, to Vacek. – Sprezentował w drugą stronę. Jako że Vacek usłyszał już wyjaśnienie kim jest Nehema, sensownie było wyrównać sytuację. – Służy tej samej sprawie co my. Asystował mi na Północy a teraz przybył całą drogę tutaj, z polecenia Rubinookiego. Najwyraźniej ma mnie chronić przed jakimś zagrożeniem.

Przetarł palcami oczy zanim wreszcie przeszedł do pytania Nehemy (która swoją drogą, sama wyglądała na czymś zirytowaną).
Ma problem z mową i ktoś polecił i dostarczył mu jakieś grzyby, które miały mu na to pomóc. Nie znam ich, ale zdecydowanie mają niepożądane skutki uboczne. Zasugerowałem mu twoją ekspertyzę bo jesteś jedyną osobą jaką tu znam, która ma wiedzę dość rozległa by coś tu poradzić. Hunmar może by wiedział bo to jednak medyk, ale nie chcę go wciągać bardziej w nasze sprawy.
Wprawdzie z przyjaznych twarzy była jeszcze Lorelei, ale jej polem była magia i hobbystycznie zwierzęta a poza tym... Mordreda przeszedł dziwny dreszcz na myśl o powierzaniu jakiegoś zadania entuzjastycznej lecz... Nie do końca skupionej elfiej studentce.
Do niczego cię jeszcze nie zobowiązałem. – Powiedział wzruszając ramionami. – Jak i czy dogadacie się w tej sprawie jako współsługi albo na innej zasadzie, już zależy od was. Zapytałbym też, co cie tu dzisiaj sprowadza ale na razie potrzebuję chwili, żeby zastanowić się co próbuje mi dosrać tym razem. – Rzekł odrobinę kwaśno, choć irytacja w wypowiedzi nie była skierowana do żadnego z towarzyszy. Po prostu nie był entuzjastą niejasnych przepowiedni, zwłaszcza gdy odnosiły się do jego potencjalnego zgonu.

Przymykając oczy i zakładając ramiona na piersi, zamyślił się, pozwalając Nehemie i Vackowi rozwiązać (albo i nie) swoje sprawy.
Skupiając się na wewnętrznej ciszy, zaczął analizę ostrzeżenia.
"Gorsze niż loch, gorsze niż ciemnica, gorsze niż komnata z zakratowanym oknem". Ze względu na stan psychiczny Vacka, nie mógł być pewien czy ta część była w końcu elementem przepowiedni czy też nie, jednak na wszelki wypadek uwzględnił ją w rozważaniach i doszedł do wniosku, że miałaby oznaczać, że cokolwiek mu groziło nie było to pościg Kerońskiego prawa.
Dalsza część, co do której Vacek miał już pewność była właściwą przepowiednią była jednak trudniejsza do odcyfrowania.

"Prastary wróg" upominający się o jakąś krzywdę. Wrogów miał pewnie sporo, choć raczej niskiego szczebla, ale kogo mógłby określić jako prastarego? Kontynuacja zdawała się podawać odpowiedź, której jednak podświadomie unikał, bo nie napawała optymizmem. Mordred jak sięgał pamięcią, wkurzył tylko jedną personę do której mogły jednocześnie odnosić się "lód" oraz "sprawiedliwość" i która była prawdopodobnie równie stara co sam świat.

Otworzył oczy i marszcząc czoło, zwrócił się do towarzyszy. – Jeżeli dobrze zrozumiałem wiadomość jaką przekazał Vacek, to Turonion szykuje dla mnie drugą rundę. Nie powiem, żebym czuł się na nią przygotowany. – Przyznał krzywiąc się. – Ale nie wiem czy można przygotować się na zemstę boga. Jedyną pozytywną stroną jest sugestia, że to jego ostatnia próba wymierzona we mnie a może ostatnia w ogóle przeciw nam. – Zaakcentował ostatnie słowo, podkreślając, że ma na myśli więcej niż zgromadzone tu osoby. Nie wiedział czy Vacek pojmie sens, jednak nie było to tak naprawdę problemem.
Vacek najwyraźniej ma istotną rolę do odegrania w całej sprawie. – Powiedział, w myślach dodając jeszcze – Której mam nadzieję nie przypłaci życiem.
Niestety przepowiednia wskazywała, że może do tego dojść. Wprawdzie jako sługa Magistri, Vacek miałby zapewnione miejsce w Arali, jednak Mordred wolałby oszczędzić zagubionemu chłopakowi nieprzyjemnej tranzycji między światami. Pytanie, na ile nieuchronna była sytuacja w której Vacek musiałby stać się żywą tarczą.
W tym wszystkim, nie potrafię jedynie odgadnąć, czym może być "najcenniejszy skarb wroga". Po prostu nie potrafię sobie wyobrazić by Turonion cenił coś na tym padole na tyle, by nazwać to skarbem. – Rzekł kręcąc głowa w rezygnacji.

Wreszcie odetchnął, lub raczej, wypuścił powietrze i pozwolił zwiotczeć napiętemu stresem ciału. Ramiona opadły a ręce bujały się lekko przy boku, jakby trącane wiatrem. Dziwnie przyjemne mrowienie rozprężających się mięśni, biegało mu gdzieś w dłoniach i końcach palców, gdy na koniec zwrócił się do Nehemy.
Cóż... Teraz mogę wrócić do twojej wizyty. Co cię dziś sprowadza?
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Przystań

24
Czarownica z dezynwolturą odniosła się do problemu nowo poznanego mężczyzny. Mierzyła go od stóp po głowę, stale zadzierając podbródek. Zupełnie jakby przesiąkła hollarską pogardą wysokich elfów wobec wszystkiego, co nie jest nimi samymi. Lecz mimo to Mordred tłumaczył wytrwale na tyle, że Nehema wyciągnęła władczo dłoń przed siebie, a gestem nieznoszącym sprzeciwu nakazała przedstawić ów produkt leczniczy.
Jak tylko mały brązowy i z lekka zwilgotniały woreczek znalazł się w jej posiadaniu, zajrzała do środka. Ostrożnie poszerzała ujście, jakoby miała z niego wyskoczyć jadowita kobra bądź tajny agent sakira.

Żadne perfumy herbii nie zamaskują tego smrodu – odparła, gdy smród starannie dobranej mieszanki grzybów dotarł do jej wyszukanych nozdrzy. – Toż to halucyny, pleśń i jakaś egzotyczna pieczara – wręczyła substancję odurzającą ponownie wyniszczonemu blondasowi o wątłych ramionach i krzywych kolanach. Już miała przejść do komentowania i mądrzenia się, już zaciągnęła powietrze po samą przeponę, gdy ozór z nagła odbił się od siekaczy. Milczała, gdy na powierzchnię wypłynęły bardziej żarzące kwestie. Zemsta Turoniona, o której wspominał Mordred zmiotła kobietę z nóg. Stała drętwa, a jej nogi sztywne jak dwa wbite w ziemię pale ni drgnęły choćby na chwilę. W pewnej chwili nie wiedział już, czy czarownica z nimi jest czy duch opuścił ciało. Zdradził ją jednak ruch piersi, toteż kontynuował. Szybko i zgrabnie, bez zbędnego przeciągania. Szczegółowo referował słowa towarzysza od czasu do czasu wtrącając cenne uwagi. I przyszła ta chwila, kiedy w gardzieli zahulała susza. Przełknął wtem ślinę i zakończył monolog pytaniem.

Mnie? – powtórzyła. Musiał wyrwać ją z zadumy. – Dostałeś list od tej nawiedzonej elfki z akademii. – przekazała mu zwinięty w rulonik skrawek pergaminu. – Pragnie się z tobą spotkać dziś wieczorem w dokach. Sprawa jest dyskretna i pilna – podkreśliła, choć nikt nie prosił jej o to, wszakże kruczowłosy potrafił czytać i osobiście mógł zapoznać się z treścią listu.

Mordredzie,
Spotkajmy się dziś wieczorem w dokach przystani. Znajdziesz mnie przy balustradzie z łódkami. Bądź sam. To pilne.

Lorelei

Przystań

25
Obserwując dwójkę swoich skrajnie rożnych współsług, Mordred znalazł całą sytuację niemal zabawną. Szczególnie wyniosłość Nehemy, wyglądała tak teatralnie, że niemal komicznie. Zaskoczyło go jednak, że czarownica faktycznie (na swój pogardliwy sposób), postanowiła użyczyć swojej wiedzy w błahej w sumie sprawie.

Choć najwyraźniej zamierzała coś jeszcze dodać, wiadomość o nadchodzących problemach i to niebagatelnych, wbiła ją w osłupienie, lub przynajmniej zadumę. Mordred był ciekaw do jakich doszła wniosków ale zdecydował się poczekam z tym pytaniem aż będzie miała więcej czasu na przetrawienie wszystkiego.

Tymczasem, przyjął od niej niespodziewany list... Od Lorelei. Która najwyraźniej uznała, że pora na kolejne sekretne spotkanie.
Naprawdę? Akurat kiedy pomyślał jak bardzo NIE CHCIAŁBY ładować się w kolejny z jej pomysłów? Jakkolwiek nie byłaby sympatyczna, podnosiła mu ciśnienie silniej od Varulaejskiej kawy (a to czarne gówno potrafiło postawić cię na nogi, zaraz po tym jak zatrzymało ci pracę serca).

Mordred odetchnął głęboko przez nos. Powieka zadrgała mu kilka razy. Uznał to za sukces w tłumieniu swoich reakcji, które w pierwotnym odruchu przypominałyby raczej bliżej nieokreślony gardłowy odgłos, z kategorii "ARRRGHH!"

Na ten moment jednak, należało skupić się na sprawach bieżących.
Skinął Nehemie głową i rzekł bez krzty sarkazmu czy kpiny. – Dziękuję ci za twoją ekspertyzę.
Pomimo ciernistego usposobienia, bezsprzecznie uważał jej wiedzę i pomoc za cenne i nie chciał ich nadużywać.

Do Vacka zaś zwrócił się ze zmartwioną miną – Słyszałeś diagnozę. Radzę ci pozbyć się tej szemranej mieszanki. Nawet jeżeli pomaga ci na mowę, to już sama pleśń w tym zawarta, pewnie rozwali ci w ciele wszystko inne.

Po chwili zastanowienia, zapytał jeszcze – Masz się gdzie podziać? Jeśli brakuje ci opcji, możesz zatrzymać się u mnie, choć miejsca raczej mało i tylko jedno łóżko.

W tym momencie, Mandy wtrąciła swoje trzy gryfy. – Taa... Świetny pomysł. Zamierzasz odstąpić mu łóżko, czy każesz spać na podłodze? – Zapytała z przekorą, najwyraźniej niezbyt zadowolona z możliwości dodatkowego lokatora w ich małym azylu. Nie żeby musiała się kryć przed Vackiem ale osobiście lubiła mieć własne "terytorium". Nawet jeśli było to tylko skromne mieszkanie.
Mordred westchnął bezgłośnie ale odparł równie sarkastycznie – Potrafiłbym przekimać na krześle i oddać łóżko gościowi... Ale po tym wszystkim co w nim robiliśmy, byłaby to czysta podłość. Jeżeli faktycznie się u nas zatrzyma, trzeba będzie znaleźć jakiś koc i tani siennik.

Hej... A co z seksem? Sądzisz, że będziemy się mogli nadal jebać jak on tam będzie? – Mandy zapytała nagle z intensywnością i powagę, godną naprawdę lepszej sprawy.
Obawiam się, że w takim przypadku będziemy musieli wziąć na wstrzymanie. – Mordred odparł kochance. – Vacek już dość wycierpiał. Psychiczna trauma na widok naszych... Sesji... Już mu nie jest potrzebna.

Po tych słowach obecność Mandy przycichła, gdy poszła burczeć z niezadowolenia z metaforycznym kącie.

Na czym to stanęło? Aha. Na ofercie dachu nad głową dla Vacka w sytuacji kryzysowej.

Dobrze. Skoro to było z głowy, zwrócił się jeszcze raz do Nehemy. – Jeżeli przyjdą ci do głowy jakieś uwagi i propozycje odnośnie nadchodzącej konfrontacji i zechcesz się podzielić, daj mi proszę znać. Tymczasem muszę się chyba przygotować na nowy ból głowy... Czy tam spotkanie. – Mruknął niepocieszony.

Spojrzał w niebo. Świt powoli przechodził w ranek. Spojrzał raz jeszcze na swoje dziwne ale jednak piękne i napełniające pewną dumą, wodne potomstwo i życząc im powodzenia, począł zbierać się do drogi powrotnej.
Nim nadejdzie wieczór, przed nim jeszcze cały dzień. Należało ogarnąć zatem codzienne sprawy i uzupełnić niezbędne zapasy. A potem... Zobaczy z czym ma do czynienia.
Była tylko jedna drobnostka, z której Lorelei nie zdawała sobie sprawy - Mordred nigdy nie był sam.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Przystań

26
Dzi-e-e-kuję – wycedził przez zaciśnięte zęby Vacek, gdy na jego naturalnie posępnej i trupiobladej twarzy zagościł niespotykany dotąd uśmiech. Świadectwo radości w najczystszej postaci. Tacy jak on, ci, którzy nie mają niczego, doceniali każdy gest dobroci. Nawet ten najmniejszy, jak choćby możliwość przenocowania. Młodzieniec był niewątpliwie wdzięczny Mordredowi, a także jego towarzyszce, wszakże Vacek wiedział o niej. Nie do końca świadom swych umiejętności, potrafił ujrzeć Salamandrę w pewnych okolicznościach.

Gdy Mordred prowadził z nią dysputę, Vacek nieśmiało mu się przyglądał, zupełnie jakby słyszał ich myśli. Skrępowany, ze spuszczoną głową i przykrywającą pół twarzy blond-siwą grzywką, bujał się w miejscu niczym dziecię z sierocińca. Dłonie splótł za plecami, bawiąc się palcami, lecz koniec końców nie wydusił z siebie żadnego słowa. Cierpliwie, jak to Vacek, czekał na rozwój sytuacji.

Wtem kruczowłosy wojownik ozwał się do czarownicy. Ta gruboskórnie potaknęła zakrytą przez maskę głową. Wieść o Rubinookim wprawiła ją w osłupienie. Wielki Smok Głębin zsyła im wątłą chłopaczynę, by jego ustami przekazać groźbę samego Turoniona. W całej tej zawiłej układance Nehema starała się dostrzec jakiś wzór, lecz gdy tylko zbliżała się do odpowiedzi, element wymykał jej się z rąk. Irytujące, gdy Rubinooki nie nawiązuje ze swymi wybrankami kontaktu w Nowym Hollar, chociaż nie raz go potrzebowali i nie raz usilnie wzywali. W zamian przysyła Vacka w roli posłańca.Czemu nie ostrzegł ich osobiście? Zadawała sobie to pytanie, zapewne nie ona jedyna...

U-uważaj na siebie – odparł pełnym troski głosem Vacek, gdy opancerzony czernią mąż kroczył ku bardziej zaludnionym sferom przystani.

***
Obrazek

Słońce skryło się za horyzontem, a nad Nowym Hollar zagościł Zarul. Drewniane pomosty pokrywała cienka warstwa białego puchu. Było bardzo ślisko i mokro. Niespokojne jezioro Keliad chlustało o grube pale elfich mostów. Tak oto prezentowała się biedniejsza dzielnica przystani. Domena pojedynczych łódeczek z białego drzewa i niebieskich żagli. Cisza jak makiem zasiał, pomyślał Mordred stawiwszy pierwszy kroki. Tylko odgłos wzburzonej wody przypominał o tym, gdzie jest. Musiał stawiać korki bardzo ostrożnie, jeden błąd i okuty w ciężką skorupę wojownik ląduje w wodzie. A kto wiedział jak głęboko tu jest? Z pewnością nie Mordred.

Kroczył zatem przed siebie mijając co rusz kolejny most, a ten przecinał kolejny i łączył się z dwoma następnymi. Dobrą chwilę mu zajęło, gdy gdzieś na krańcu tej przeplatanki spostrzegł migocącą broszkę Lorelei. Różowy kamień biżuterii odbijał blask Zarula. Stała na uboczu, z dala od brzegu, na najbardziej zaniedbanych pomostach Hollar. Tam, gdzie woda wskakiwała na deski zmywając śnieg.

A więc jesteś – rzekła swym jakże delikatnym głosikiem wróbelka, nie odwróciwszy się do przybyłego gościa. Zwrócona ku niemu plecami wciąż spoglądała przed siebie, w zmącone odbicie Zarula w tafli wody.

Jest coś, co chciałabym ci pokazać. Coś, co może zainteresować twego mistrza – znienacka wtrąciła informację, która aż zakuła serce. Tembr głosu miała niepewny. Chwiejny, zupełnie jak otaczająca ich woda.

Przystań

27
Mordred nie mógł wiedzieć co dzieje się w głowach innych i jakie wątpliwości ich trapią, dopóki nie powiedzą tego na głos. Tymczasem szedł na umówione miejsce spotkania, przeklinając w myślach śliską drogę i mimochodem zastanawiając się, czy nie dało by się wykorzystać magicznych kręgów lub czegoś podobnego, do magicznego podgrzania ścieżek by zapobiegać oblodzeniom. Cóż, w każdym razie byłby to projekt za który władze miejskie musiałyby się wziąć gdy przestaną skakać sobie do gardeł.

Z braku jednak takiego udogodnienia, stąpał ostrożnie co nieco spowolniło jego marsz, jednak nie na tyle by groziło mu spóźnienie. Woda była naturalną słabością zbrojnych. Ciężkie zwierzęta, wbrew pozorom potrafiły utrzymać się na powierzchni, ale "obce ciało" w postaci sterty metalu już nie miało naturalnej wyporności.

Pomimo jednak i tej przeszkody, dobrnął wreszcie na koniec mostowego labiryntu gdzie znajoma elfka powitała go nawet się do niego nie odwracając. Na dobrą sprawę właściwie, bo Mordred nie potrafiłby w porę powstrzymać wyrazu zaskoczenia jaki odbił się na jego twarzy gdy Lorelei wspomniała mistrza.
Tej informacji faktycznie się nie spodziewał.

Przywołując się do porządku i zmuszając swoją twarz do przyjęcia z powrotem neutralnego wyrazu, odparł półgłosem, choć nie wyglądało by mogłyby się tu ukryć podsłuchujące uszy.

Najpierw powiedz mi skąd i ile wiesz. Niech przynajmniej będzie jasne czy myślimy o tym samym. – Powiedział. – Ale tak. Jestem ciekaw co skłoniło cię do tego spotkania i z czym przychodzisz. – Zakończył.

Czyżby Magistri zrekrutował kolejną osobę? A może miała być tylko nieświadomym posłańcem ale (o dziwo) domyśliła się czegoś sama? A może wyciągnęła błędne wnioski z całej sytuacji i mówili o dwóch rożnych sprawach. Dobrze byłoby ustalić fakty nim rozwinie się z tego niepotrzebna farsa.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Przystań

28
Czas był, co prawda, dość ciepły, ale nocą robiło się zimno. I naprawdę straszno.

Woda chlustała o pale, a wysoka elfka nie zamierzała odwracać wzroku od tego spektaklu. Wciągnęła głęboko powietrze, o czym świadczyły unoszące się lekko ramiona.

Ja – jęknęła niepewnie, jakby jakaś nieproszona klucha zaczopowała jej gardziel. W złożonych jak do modlitwy dłoniach paliczki dygotały nerwowo.
Wytłumaczę ci wszystko na miejscu. Tu nie jest bezpiecznie. Chodź za mną proszę, a dowiesz się więcej – Lorelei obróciła się na pięcie. Brązowe kosmki omiotły jej kościstą twarz, zasłaniając niemal wszystko.

Chodź – powtórzyła, odchodząc w kierunku wielkiej skały przy plaży.

Zrobiło się straszniej niż zwykle. Wraz ze zrywającym się wiatrem niebo ściemniało od zachodu, napływające falami chmury po kolei gasiły konstelacje. Nieboskłon wzdłuż horyzontu rozbłysnął krótkotrwałą jasnością Mimbry. Jasność przetoczyła się z mglistą aurą. Wichura wzmogła się raptownie, sypnęła w oczy kurzem i kroplami tańczącego jeziora. Mandy wzdrygnęła, wysłała mentalny sygnał.

Przystań

29
Mordred słuchał i obserwował krzywiąc się nieznacznie. Te całe podchody zaczynały go już irytować.

Ale bardziej jego umysł zaprzątało nietypowe zachowanie zwykle energicznej i entuzjastycznej elfki. Był pewien, że coś tu było nie tak, ale nie miał wyraźnego punktu zaczepienia. Lorelei nie chciała nawet rozmawiać w miejscu gdzie sama go zaprosiła. Zmarszczył brwi rozglądając się dookoła.

Lorelei już ruszyła gdy pogoda zaczęła się jakby gwałtownie psuć. Mandy była niespokojna, a zwyczajowa paranoja Mordreda znów wynurzyła łeb, węsząc zagrożenia. Niestety niczego nie zdołał na razie dostrzec. Po ostrzeżeniu Vacka, chodził napięty, spodziewając się ataku z każdej strony, zwłaszcza gdy temperatura spadała. Czy Lorelei mogła być pionkiem w zemście Turoniona, czy też chodziło o jeszcze inną kabałę?

Czujesz coś konkretnego? – Zapytał jeszcze salamandry, zanim zgrzytnąwszy zębami w frustracji, ruszył za elfką. Jakiekolwiek czekały na niego odpowiedzi, nie dostanie ich stojąc tutaj.

To wszystko śmierdzi pułapką. – Mandy syknęła rozdrażniona cała sytuacją, nie mniej od swojego partnera.
Nie wykluczam, że będziemy musieli wyrąbać sobie drogę ucieczki. – Odparł Mordred ponuro. – Ale też jeśli coś tam na nas czyha, przynajmniej spodziewamy się tego. To marginalnie lepsze, niż gdyby miało nas zaskoczyć zaklęcie w plecy.

Całą drogę krocząc powoli za elfką, rzucał oczami na lewo i prawo, szukając oznak niebezpieczeństwa. W co znowu Lorelei się wpakowała? W co wpakowała jego? Cholera, nie było nawet pewne czy to faktycznie jest Lorelei, czy ktoś z dobrym kamuflażem. Mordred prychnął pod nosem. Już naprawdę niewiele mogło go zdziwić. Na jego liście absurdów na jakie może trafić, naprawdę zaczynało już brakować miejsca...
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Przystań

30
Zapomniane doki przystani

Obrazek
Gdy Mordred zszedł do doków, Mandy co i rusz denerwująco wibrowała, i to w porządnych i czystych, jak mniemali opuszczonych dokach, w których jedyną groźbę stanowiło odbijające się od toni wodnej światło księżyca. Blask Mimbry rozniecał nocną mgłę wielkiej groty skalnej, z której wysokie elfy stworzyły miejsce cumowania drobnych łódeczek, i takie widział kruczowłosy z oddali. Podążając krokami Lorelei zbliżali się do granicy gruntu, skąd ciągnął się zaniedbany pomost z drobną łódką obok. Wyglądała na sprawną i niedawno używaną, w przeciwieństwie do sterty skrzyń pokrytej plątaniną pajęczyn na nitkach których migotało światło Mimbry jakoby gwiazdy.

Elfka zwolniła kroku, lecz to nie uspokoiło ani Mordreda, ani Mandy. Zaklęty w ostrzu demon wzdrygał nerwowo. Stanęła przed zbutwiałymi deskami pomostu, jakie przysypywał łupkowy pył niemal nie rozróżniający ich od podłoża. Wiatr zatrząsnął rogiem halsowym, a potem całą łódką.

Źle was oceniłam – odparła odwróciwszy twarz do rozmówcy. Z dłońmi przełożonymi w wstęgę na piersiach westchnęła.

Nie jesteście bohaterami podróżniku, a mordercą – choć słowa wysokiej elfki mogły być zaskoczeniem, uwagę Mordreda przykuło coś innego. Poczuł niewyobrażalny chłód, którego nie godziły ani ciepłe gobeliny ani skarpety. Coś jarzyło się w cieniu, ale sprawne oko fachmistrza je dostrzegło. Zakapturzona istota, wątła w połowie jego wzrostu – wykalkulował szybko.

Bezbożnikiem, który skalał święty artefakt czarną magią – Lorelei kontynuowała nie zdając sobie sprawy, że ofiara, którą przyprowadziła już spostrzegła czyhającego za plecami oponenta. Był pięć może dziesięć kroków za nim. Nie zwalniał. Szedł naprzód nieświadom odkrycia jego obecności, aż nagle coś błysnęło i nie był to księżyc. Spod peleryny muskała dziwna szara poświata, jakoby zły urok. Sabotaż!
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nowe Hollar”