♫
(polecam zapętlić)
Odpowiedziała jej cisza.
Elficcy panowie pozostali niewzruszeni, nie zareagowali na jej słowa, a po chwili nawet gwarnie ucztujący ludzie zamilkli jeden po drugim czyniąc tym samym wymowny gest w jej stronę. Nie chcieli rozmawiać, nie chcieli ulec wężowej mowie, słuchać pogróżek, ni obietnic. Uważnie obserwowali jak wiedźma mija Carletha, po czym sięga po tron pozostawiając konspiranta samemu sobie, pośrodku sali. Ten zaś gdy usłyszał jej docinki wyraźnie poczerwieniał, nawet jak na wysokiego elfa. Raptem kilka sekund zajęło mu opanowanie nagromadzonych emocji. Patrzył na nią spode łba jakby chciał przeszyć ją wzrokiem, a jego dłoń drżała na trzonie miecza toteż położył nań lewicę, żeby ukryć gniew. Odczekał chwilę, westchnął nieznacznie, po czym podniósł głowę. Wzrok miał bystry, prezencję dostojną, a ton pewny siebie, twardy.
—
Może zacznijmy od tego, że zejdziesz z tronu i oddasz władzę prawowitemu królowi? — odpowiedział chłodno w imieniu zgromadzonych —
Nie sądzisz, że dość już uczyniłaś dla tego miasta? Komu zawdzięczamy wojnę z zakonem? Tobie i tylko tobie. Kto uczynił nas sierotami, pozostawiając miasto na długie tygodnie w rękach niekompetentnych głupców? Ty.
—
Jak śmiesz- — przerwał mu Edvar, lecz nie był w stanie dokończyć, bo naraz Sylmalirius wskazał nań palcem i ryknął.
—
Zamilcz! Nie do ciebie mówię, marionetko! — zaraz wrócił do czarownicy —
Uczyniłaś z naszego domu przytułek dla cudaków! Najpierw trupoluby, potem te pyskate krasnoludy i śmierdzący łojem wieśniacy. A gdy podniosły się protesty? Gdy mieliśmy dość tego wszystkiego? Co zrobiłaś? Zagroziłaś nam magią! Ha! Nie po raz pierwszy z resztą!
Mężczyzna miał wiele pewności co do wypowiadanych słów, najwidoczniej był w swoim żywiole. Zdawkowo przechadzał się po sali, gestykulował, spoglądał na zebranych, którzy szczególnie okazywali mu swoje poparcie - elfy co prawda jedynie potakując, ludzie zaś zanosząc się z okrzykami: "
Powiedz jej!" i "
Niech odejdzie!".
—
Jesteś klątwą ciążącą nad nami, Morganister! — oczerniał ją w dalszym ciągu —
Paktujesz z demonami! Nie wątpię, że to dzięki nim otworzyłaś ten przeklęty portal na dziedzińcu i wybiłaś tych, którzy ośmielili ci się sprzeciwić. Nasi ówcześni włodarze, rektor Apatyt... ile warte były ich życia? A gdy lud sprzeciwił się twojemu postępowaniu? Gdy sięgnęłaś po władzę nie bacząc na innych? Czy wysłuchałaś ich? Nie... o nie, zamiast tego owinęłaś sobie straż wokół palca i skierowałaś przeciwko swoim!
W tamtej chwili kątem oka spostrzegła, jak jej podwładny mocniej zaciska uchwyt na rękojeści łuku. Młody Le'neil zdawał się szczególnie przejmować oszczerstwami Carletha, bądź co bądź uderzały również w jego imie. Jakkolwiek przejęty w żadnym razie nie śmiał zareagować bez jej zgody. Zagryzł zęby i z nieskrywaną odrazą obserwował przedstawienie, które zgotował im renegat.
—
Powiedz tylko słowo. — szepnął napinając mięśnie w oczekiwaniu na rozkaz. Nie podobało mu się jak podstarzały szlachcic znieważa władzę, której ślubował wierność, nie wspominając już o tym jak zmieszał z błotem kompetencje rady.
—
Rodzinie też kazałaś zapłacić za swój sukces? — zapytał sugestywnie, a po nieznacznej przerwie wreszcie wydał wyrok —
Jesteś jeno zarazą, która toczy miasto! Sprzeniewierzasz się naturze i ciągniesz za sobą nas wszystkich w otchłań... nie mogę się na to dłużej godzić. Nie mogę pozwolić, byś doszczętnie zniszczyła dziedzictwo wysokich elfów. Dzisiaj... dzisiaj okażę ci sprawiedliwość, na jaką zasługujesz. — po tych słowach w jednym, krótkim ruchu wyciągnął oręż i skierował ku twarzy wiedźmy. Na ten znak żywo podnieśli się z siedzeń panowie elficcy i podobnie dobyli broni, a ostrza ich zapłonęły złotym blaskiem. Salę wypełnił odgłos przewracanych ław oraz szurających o podłogę stołów, to ród człowieczy oczyszczał sobie drogę i uzbrojony w to co było pod ręką, elementy mebli, ozdobne naczynia, sztućce, gotował się do walki. A choć ich przygotowania do starcia wzbudzały raczej politowanie to nie można było odmówić tłumowi ferworu podobnego zakonnym zelotom.
—
Absterget Sakir omnem lacrimam ab oculis eorum! — zabrzmiał pośród rwetesu donośny głos Carletha i zaraz pierścień na jego dłoni zajaśniał łuną, a miecz oblekły białe płomienie.
—
Twoje życie należy do mnie, czarownico! — wrzasnął i ruszył chyżo gotując się do zadania pchnięcia. Naraz jej przyboczny, Le'neil, wyrwał się do przodu i bez słowa zagrodził drogę napastnikowi tym samym własną piersią stając w obronie Nadziei Magii. Szybko spostrzegła, że młodzian miał napiętą cięciwę, a grot pocisku wymierzony w czerep arystokraty. Ten z kolei nie zawahał się nawet na moment i kontynuował szarże, ledwie kilka kroków dzieliło go od zadania ciosu. Mogłoby się wręcz zdawać, że warunki były nader dogodne dla Callisto, aby mogła zarówno powstrzymać natarcie magnata, jak i w kilku słowach nasyconych magią wystosować wobec pozostałych gości właściwą im karę. Jakkolwiek dopiero w tamtej chwili czarownica spostrzegła, że jeden z elfickich popleczników Carletha również dzierżył łuk. Podobnie i on mierzył w okolice tronu, lecz naciągnięta strzała w tym przypadku obleczona była jaskrawo-zieloną łuną. Nie wiedziała jaki efekt może nieść ze sobą ten typ magii, choć podejrzewała, że jest związany naturą ziemi.
Czarne Płaszcze wciąż pozostawały w gotowości.