Re: Sanktuarium

31
Odprawiony sługa obdarzył Callisto krótkim nieco zlęknionym "Tak Pani", wykonał wzororowy w tył zwrot i ruszył pędem byle dalej od prowadzących badania magów. Ha! To się nazywa za-angażowanie! Widząc zachowanie sługi starszy i spokojniejszy z magów parsknął cicho pod nosem.

Adept, do którego zwróciła się Callisto wyraźnie nie spodziewał się, że zwróci uwagę władczyni. Przez moment patrzył na Nią pustym spojrzeniem. Szturchnięty łokciem przez towarzysza odkaszlnął i zabrał głos. - Pani. Kilka dni temu w komnatach za nami nastąpił fascynujący fenomen paramagiczny. Chodź brzmi to niewiarygodnie nasze badania wykazały, że w dwóch okręgach o promieniu 10 metrów magia... Zniknęła. Moi koledzy uparcie twierdzą, że coś pochłonęło ją całkowicie jednak naoczni świadkowie opowiadają o tworze w postaci dymu. Uważam, że jest to jakiś nowy rodzaj energii której nie potrafimy jeszcze zbadać. Coś takiego nie mogłoby istnieć bez magii bo cóż innego nadawało by kształt i wolę? Bogowie?

Ostatni komentarz młodzieńca przepełniony był kpiną i towarzyszyło mu zwycięskie spojrzenie, jakie posłał koledze. - Co szczególnie wyjątkowe ta nowa magia całkowicie wypiera i rozprasza tę stosowaną przez nas. Zgodnie z wykazami i testami dowolne, użyte w strefie zaklęcie rozprasza się o wiele szybciej. Efekt ten szybko słabnie i już niedługo będzie tu można normalnie czarować. Wyjątkiem jest przestrzeń w odległości 10 centymetrów od Młodych Paniczów gdzie utrzymanie stworzenie lub utrzymanie zaklęcia wydaje się być zupełnie niemożliwe. Część z nas uważa, że to w połączeniu z zaskakującymi... Hmm zdolnościami Paniczów oznacza nałożone na nich zaklęcia. Inni. - tu zerknął na swojego kolegę - upierają się na celestialną interwencję. - dokończył.

"I mają rację." - Ciche mruknięcie rozbrzmiało w głowie Callisto.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Sanktuarium

32
Uważnie, lecz pełna obaw wysłuchała komentarzy uczonych. Ból i wola życia znaczą wszystko na tym świecie, dlatego Callisto zdolna była użyć wszystkich środków, ażeby zapewnić swym pociechom bezpieczeństwo. Czekała chwilę z niecierpliwością, jaką powodują nieznośne pauzy po słowach Hollarskich czarodziejów. A wtem doszedł do niej okropny dźwięk prosto z wnętrza. Obcowała już z nim, był to głos z krainy mroku. Nie po raz pierwszy głosy z alternatywnego świata szeptały do niej i pewna była, że nie czynią tego po raz ostatni. Złapała się za ucho, jakoby chcąc uśmierzyć amplitudę wyimaginowanego dźwięku.

Prześladowana ciekawskimi spojrzeniami dotarła wreszcie do pokoju, gdzie przebywał Zirael. Nim do tego doszło, chłodnym potaknięciem głową podziękowała zebranym za cenne rady. Uczeni nie odeszli, do izby weszli z nią lub doglądali matki z dzieckiem przez otwarte drzwi, wszakże ich nie odprawiła. Ponadto "problem" bliźniaków był zagadnieniem, w które pragnąłby wsadzić swoje wścibskie paluchy każdy porządny uczony.

- Jak się czujesz, kochanie? - spytała przykucając, a jej czarna toga rozlała się dookoła niczym mrok, którym tak dobrze posługiwała się rzucając zaklęcia. Dłonią dotknęła policzka syna, niepewnie przechodząc za ucho, którego uszko smyrała dobrych kilka chwil. A potem? Potem podniosła opierzała twarz do góry i z pytającym wyrazem potrzęsła brwią. - Co dalej? - spoglądała na uczonych.

Z tyłu głowy ciągle miała te myśli, te słowa, którymi poczęstowała ją istota z mrocznej otchłani. Callisto przeczuwała, iż jej synowie nie są wyłącznie wytworem jej samej i jej mężczyzny. Czuła jakby najczystszy mrok wziął udział w akcie, którego efektem są właśnie bliźniaki.

Czyżbym spoglądała na potomka wielkiego Garona? - zapytała samą siebie infiltrując czarne jak mrok oczy Ziraela. Ciarki przeszły jej po plecach. Wzdrygnęła.

Re: Sanktuarium

33
W głowie Callisto rozbrzmiało ciche parsknięcie, kiedy ta próbowała zagłuszyć obcy głos. "Kochanie." - Zakpił głos ociekając sarkazmem. Nie udawaj zimnokrwista suko.. Zaraz po tym komentarzu zaczynając od serca po całym ciele wiedźmy rozeszła się fala chłodu.

- Mama! - chłopak widocznie ucieszył się na widok kobiety w czerni z zadowoleniem kota przyjmując jej czułość. - Czuje się świetnie! Czuję się silny! - młodzieniec widocznie tryskał energią. Zapytany przez władczyni czarodziej wzruszył tylko ramionami. - To Twoja decyzja Pani. Na razie nie wiemy co stało się z młodymi Paniczami ani też jak do tego doszło, ale ich stan, chodź fascynujący zdaje się być stabilny. Nie wykazują również żadnych negatywnych obiawów. Ze strony swojej jak i moich kolegów chciałbym móc zabrać ich do instytutu aby kontynuować badania. - Mężczyzna był widocznie najstarszy z grupy i widocznie miał przy tym również najwięcej do powiedzenia. Nie ukrywał także, że bardziej interesuje go specyfika niezwyklego zjawiska niż dobre zdrowie dzieci Callisto.

Pani Nowego Hollar miała zatem pełną swobodę wyboru tego co zrobić ze swoim potomstwem. Miała również nieprzyjemne uczucie odretwienia spowodowane wypełniającym Ją chłodem. Nie było to może przenikliwe zimno szkodliwe w jakikolwiek sposób ale uczucie bez wątpienia nie należało do najprzyjemniejszych.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Sanktuarium

34
Kobieta pochyliła głowę do przodu, a czarne jak krucze pióra włosy zakryły niemalże całą jej twarz. Wtem uwydatniła policzki wskutek zwierającej się pod dyktando mięśni skóry. Sine i wyzbyte blasku usta napięły się, tym samym odsłaniając górny rząd białych zębów. Callisto się uśmiechała. Sama do siebie, szyderczo jak miała w zwyczaju.

Nikt nie dostrzegł wewnętrznej rozterki kobiety z nieproszonym głosem w głowie. Już chciała czymś zarzucić, jakoś odpysknąć z laickim uśmieszkiem na ustach, lecz ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu. Zamaszystym ruchem odgarnęła włosy, by Zirael mógł spoglądać w jej oczy podczas rozmowy. Głos odchodził na dalszy plan. Mogli sądzić o niej różne rzeczy, sączyć jad czy toczyć z pyska plugawe kalumnie - nawet to coś z jej głowy - lecz mimo wszystko Callisto kochała swoje dzieci.

- Cieszę się - odparła chwytając Ziraela za malutką rączkę. - Pamiętaj, że jesteś silny i wszystko padnie do twoich stóp jeśli będziesz walczył. Nigdy się nie poddawaj, kochanie - wypowiedź zwieńczyła drobnym uściskiem, a potem jak gdyby nic się nie wydarzyło wróciła do naradzających się mędrców.

- Naturalnie - przytaknęła ochoczo najstarszemu z grupy. - Możesz zabrać Ziraela i Laeriza do akademii, eskortować was będą czarne płaszcze. Chcę być informowana o wszystkich zmianach - wyraziła się tonem nieznoszącym sprzeciwu. Potem miała ewakuować się z pokoiku, tak jak reszta uczonych. Kiedy młodsi opuszczali izbę, Callisto chwyciła starszego elfa za ramię, z impetem zatapiając w nim swe kościste paliczki. - Jeśli cokolwiek stanie się moim synom, śmierć będzie tym, o co będziesz błagać - wyrecytowała groźbę z uśmiechem na ustach, chodź oczy jej mówiły zupełnie coś innego. Przepełnione goryczą aż wrzały od gniewu, jaki mógłby dotknąć nieostrożnego erudytę.

I stanęła na rozdrożach, a raczej na przepełnionym elfim kunsztem korytarzu, w którym niejeden szlachcic zechciałby mieszkać. Mogła wrócić do sali tronowej, pójść spać lub zejść się z przybyłymi do miasta gośćmi, którzy ów czas nie kwapili się na to spotkanie. Obowiązki czekały, tych nigdy nie brakowało. Militaryzacja, rozbudowa, rozwój akademii. Nowe Hollar rosło w siłę.

Re: Sanktuarium

35
Młodzi adepci sztuk tajemnych widocznie skurczyli się w sobie, słysząc, jak Callisto wspomina o Czarnych Płaszczach. Obecność tych elitarnych wojowników dodawała otuchy chronionym przez nich osobom, jednak bycie pod ich nadzorem stanowiło zupełnie inne doświadczenie. Patrząc pod nogi, bezzwłocznie ruszyli do roboty. Trochę inną postawą wykazał się starszy nekromanta. Mężczyzna od wielu lat uprawiał mroczną sztukę, nie lękając się zakonu, śmierci ani samego Sakira. Słysząc groźbę władczyni i skinął tylko głową i wyszedł, zabierając ze sobą dzieci.

Po rozwiązaniu naglącej kwestii swojego potomstwa Callisto wyszła na korytarz, trafiając na wcześniej wyproszonego sługę. - Pani? Goście czekają. - Przypomniał zgodnie z Jej poleceniem, po czym pokłonił się i odszedł. Służba, jak i cała kadra wiedźmy była widocznie zaangażowana i robotna niezależnie od problemów, czy nastrojów panujących w mieście. Nie zwlekając dłużej, Callisto ruszyła w kierunku sali tronowej a nieznośne, przeszywające zimno towarzyszyło Jej całą drogę.

<Tym samym decyzją Aishele oddaję Callisto pełną kontrolę nad Jego postacią. >
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Sanktuarium

36
.
Pokojowe rozmowy.

Obrazek
Callisto przemierzyła pełne przepychu korytarze. Sala tronowa spoczywała bowiem na wyższej kondygnacji. Komnata tonęła w mroku, rozjaśnionym igłami słonecznego blasku, wciskającego się w szpary zasłon. Otulonego chłodnym błękitem magicznych lampionów zawieszonych na tęgich kolumnach nośnych z białego drzewa. Z wyrzeźbionymi runami pięciu żywiołów i wizerunkami dawnych elfich czarodziejów. Blask lampionów upiornymi cieniami tańczył po ścianach i sklepieniach.

A pośród cieni i blasków, w samym centrum na tronie z marmuru i palisandru siedziała obrończyni Nowego Hollar - Callisto Morganister. Znużona wyczekiwaniem ziewnęła, przeciągnęła się i popadła w zadumę stukając paliczkami o wykończenia tronu. Przy jej boku czuwał - jak zawsze - ogromny ożywiony tytan. Sir Grim herbu Byk, w przeciwieństwie do elfki, nie reagował na sypiący się przez palce czas. Zahibernowany, niewzruszony stał. Wyglądało na to, że wyczekiwał okazji, żeby wypruć flaki z dowolnego przeciwnika władczyni lub winna temu była towarzysząca bestii trupia aura zepsucia.

Nadszedł ten długo wyczekiwany moment, gdy gości przepuszczono przez bramę Sanktuarium. Krasnolud wraz z człowiekiem mogli podziwiać kunszt elfiego rzemiosła, aż finalnie stanęli przed wejściem do sali tronowej, gdzie doprowadził ich służący. Pozostawieni sami sobie mogli w końcu stanąć oko w oko z uzurpatorką.
Ostatnio zmieniony 14 kwie 2019, 21:50 przez Callisto, łącznie zmieniany 3 razy.

Re: Sanktuarium

37
Pomimo szlachetnie brzmiących słów Pietra, pragnienie władzy kryjące sie w jego wzroku nie było zaskoczeniem. Mordred bardziej zdiwiony był biernością jaka młody elf wykazał w kierunku zdobycia tejże władzy. Nie sprawiał wrażenia leniwego, lecz raczej emanował przekonaniem, że pozycja przywódcy go nie ominie. Zdawał się pewny, że jego siostra sama zawiśnie na pętli splątanej ze swoich intyryg. Może to arogancja a może miał rację. Mordred nie zamierzał wnikać w dworskie knowania i zadowolić się prostym faktem, że Pietr najwyraźniej nie zamierza im sie kręcić pod nogami, dopóki Callisto sama nie spadnie z tronu. Przynajmniej tyle dobrego. No, w sumie nie mozna też przeoczyć korzyści jaką była informacja, że usurpatorka nie jest córką Morganistera. Jaka to korzyść, Mordred nie był pewien, bo wyglądało to na kartę, którą bardzo nie chciałby zagrać wobec samej władczyni. Tak bezczelny szantaż lub groźba to wręcz napraszanie sie o zemstę wpływowej osoby. Ale może ta wiedza przyda im się w innym miejscu. Może nawet bez opuszczania ich ust. Tak czy inaczej, czekała ich istotna wizyta, więc wypadałoby sie ruszyć.

- Czas się zbierać. - Stwierdził w kierunku krasnoluda. - I postarajmy się nie wkurzać najbardziej wpływowej persony w mieście, dobra?

Cholera, Mordred naprawdę chciałby chałupę z taką wypasioną piwnicą.
... Mordred nie wiedział czego oczekiwać po miejscu gdzie zostaną przyjęci, ale gdy wkroczył do sali musiał przyznać, że wygląda ona dość... Ponuro. Może była to wina okna, umieszczonego dość nisko na wprost nich, którego jasnośc zdawał sie dawać mało światła, natomiast czynić wszystko dookoła ciemniejszym w kontraście. Może był to surowy kamienny wystrój i ciemniejsze, stonowane stroje zebranych, tak odmienne od krzykliwych barw w jakie odziewało się jego niedawne towarzystwo. W każdym razie, sala tronowa zdawała się bardziej przynębjająca niż piwnica, która służyła Pietrowi za więzienie.

Wreszcie, po pływaniu w morzu plotek i załyszanych informacji, osobiście zobaczył (nie)sławną Callisto Morganister.

- Przypomina mi Heinę. - Mandy skomentowała, patrząc przez jego oczy.

- Twarz zupełnie inna, ale rozumiem co masz na myśli. Widziałem psy warowne spoglądające przyjaźniej.

Szedł miarowym, niespiesznym krokiem. Obecność Hunmara dawała mu wymówkę do zmniejszonego tempa. Mógł zwolnić dając do zrozumienia, że nie chce zostawić w tyle towarzysza o krótszych nogach ani zmuszać go do biegu nieprzystojnego wobec takiej wizyty. Dzięki temu, miał chwilę czasu by jeszcze pomyśleć po drodze.

- Właśnie dotarło do mnie, że nigdy nie stawaliśmy przed żadnym możnym. Za wysokie progi jak na nasze ówczesne ambicje i pochodzenie.

- Nie masz pojęcie o dworskiej etykiecie, co?

- Odezwała się ta, której co trzecie zdanie to kpina. Cholera, nawet nie wiem jak się do niej zwracać? Szlachetna?

- Szacowna?

- Wielmożna?

- Miłościwa?

-...

- Cnotliwa?

- Kurwa, robisz to specjalnie. Weź mnie nie rozśmieszaj teraz dobra?

- Po prostu pojedź ze "szlachetną." To wyświechtany frazes i nawet pospólstwo używa go jako uprzejmość. Powinien się nadać.

- Cholera, cały ten czas układałem sobie w głowie co powiem a teraz pustka. Ja pierdolę, dlaczego zawsze mi sie to przytrafia?

- Musisz mieć mózg dziurawy jak zawodowy alkoholik. - Tym razem nawet nie starała się ukryć rozbawienia docinką. - Improwizacja idzie ci całkiem nieźle. Ruszyłeś w końcu ten tłum cudaków chowających się w lesie. Po prostu skup swojego wewnętrznego sprzedawcę używanych powozów.

- Hej, bez takich. Nikt nie zasługuje by porównać go do sprzedawcy uzywanych powozów. To uwłaczające.

Niestety tutaj czas na swobodne docinki dobiegł końca, gdyż Mordred i jego krasnolud znaleźli się w "stosownej odległości" by zwracać się do władczyni. Jak już było ustalone, Mordred nie był pewien czy istnieje jakiś protokół, którego miałby przestrzegać podczas audiencji, więc musiał działać "na chłopski rozum". Jak zwykle zresztą.

Zatrzymawszy się, najemnik skłonił się w pozdrowieniu.

- Witaj szlachetna Callisto. Zwą mnie Mordred. Twoja sława jako opiekunki magii sięga daleko a ja przybywam jako reprezentant uczonych i wiedzących. Magów i alchemików maści wszelakiej, szukającyh twej opieki wobec prześladowań i gotowych podzielić się swoją wiedzą.

Tyle tytułem wstępu. Streścił kim jest i z czym przybywa, bez zasypywania władczyni roszczeniami i prośbami już od progu. Krasnolud także musiał dokonać introdukcji a dopiero gdy Callisto oficjalnie przyjmie ich obecność, będzie mógł rozwinąć temat bez wrażenia nachalności i obcesowości.

W między czasie, nieznacznie pociagnął nosem, rejestrując słabo wyczuwalny zapach, który jednak od dzieciństwa tkwił w jego mózgu.

- Czujesz? Wali trupem.

Zmysły współdzielone w jej niematerialnej formie, pozwoliły jego partnerce potwierdzić słowa najemnika.

- Słabo wyczuwalny, ale tak. Gdybyś nie miał tego smrodu zakotwiczonego tak głęboko we wspomnieniach, byłby wręcz niezauważalny. - Chwilowa powaga ustąpiła wkrótce prychnięciu. - Nie mówcie, że nawet nie kwapiła się z usunięciem zwłok poprzednika i po prostu wkopnęła je pod dywan.

W oczekiwaniu na dalsze wydarzenia, Mordred jedynie dyskretnie, przesunął oczami po zebranych.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Sanktuarium

38
Z oddali ku tronowi posuwały się niewyraźne sylwetki dwóch mężczyzn, ledwo oświetlone blaskiem wszechobecnych świec. Z każdym szelestem wprawionej w ruch zbroi zdawali się zatracać dzielący ich dystans. Aż koniec końców stanęli w płomieniach kandelabrów i eterycznych świateł koloru błękit. Obmyci z mroku, w pełni swej majestatyczności byli o krok od marmurowych schodków w liczbie dziesięciu. Prowadzących na wyższy poziom, gdzie wznosił się wzbogacony palisandrem tron.

Wysoki mąż w czarnej jak smoła zbroi zbliżył się, prowadząc towarzysza, osobnika odmiennej rasy. Maści krasnoluda o długiej brodzie z kasztanowym wąsikiem i niechlujnie spiętą bujną czupryną, przypominającego bardziej zbójeckiego obieżyświata niż czystej krwi Turończyka. Ano, może i przypominał kloszarda, lecz czarownica z niejednej misy jadła. Świadoma sprawianych pozorów, powstrzymała się od gorzkiej dygresji, wszakże wiązać ich miały interesy. Potem pokosiła oczy na wyższego z pary. Nosił na sobie uniform wysklepiony, ani za strojny, ani za banalny, praktyczny taki, jak przypada praktykowi. Widziała, że niemało ostrzy cięło go wzdłuż i wszerz. Liczne zarysowania czy szramy, widoczne z bliska, nasuwały kobiecie kolejnych podejrzeń. I wtedy pochylił przed nią głowę.

Callisto nie pozostawała dłużna. Z powściągliwością zbliżyła brodę do piersi, odwzajemniając gest. Krańce oparć, niczym diabelskie sidła, obejmowały jej kościste paliczki. Zblokowane w łokciach ręce chroniły przed niedworskim oparciem łopatek o płytę za plecami kobiety. Prezentowała się jak zakonserwowana figura woskowa. Sztywna z lekko wzniesioną głową. Tylko w przeciwieństwie do muzealnych artefaktów, Callisto należała do świata żywych.

Wysłuchała powitania, a także uprzejmych słów kruczowłosego mężczyzny. Z pewnością milczałaby czas jakiś. Grając w nadworską gierkę, rzucałaby kwiecistymi słówkami, mądrymi powiedzonkami lub zagadkami rodem z opowiastek jej jakże ukochanego pana ojca. Problem w tym, że nie mieli na to czasu. Nowe Hollar wciąż było w niebezpieczeństwie. I oni też byli w niebezpieczeństwie. Gdy za długo siedziała bezczynnie w jednym miejscu, niebezpieczeństwo nie tylko rosło, ale i zaczynało zagrażać ludziom jej życzliwym. I zwykłym postronnym mieszkańcom miasta. Do tego za nic nie chciała dopuścić. Podjęła błyskawiczne negocjacje. Nie lubiła teoretyzować. Jako praktyk wolała rozmawiać o konkretnych przypadkach. Wysokie elfy nazbyt szafowały rozmówkami, bawiąc się w politykę i jednocześnie lekceważąc otaczający ich świat.

- Nie często widuje się wojownika i krasnoluda kolaborującego z czarodziejami - przerwała milczenie.

- Rada jestem waszej obecności w Nowym Hollar oraz podarku, który ze sobą przywieźliście. Ciekawią mnie okoliczności, które sprowadziły was do tej ostoi magii. Jak poinformowała mnie moja prawa ręka, przybyliście pośród setek adeptów z Oros, czarodziejów oraz apostatów i magicznych istot. - akcent wywarty na ostatnie słowa elfki nadał im charakteru zwątpienia lub dziwnej fascynacji.

Re: Sanktuarium

39
Komnata w której się znaleźli bardziej przypominała mroczną świątynię poświęconą Złemu niż salę tronową. Prawdę powiedziawszy Hunmar nigdy w żadnej sali tronowej nie był, ale jej wyobrażenie było z goła inne od tego w czym się znaleźli. Gęsty mrok napierał na nich z każdej strony. Szata kapłana, mimo że nie prana od wielu dni, świeciła w tym miejscu bielą, niczym pochodnia, rozjaśniając przestrzeń wokół niego.

- Wielmożna Pani... - Kapłan ukłonił się sztywno nie odrywając wzroku od damy siedzącej na tronie. ...Wyrzeknij się mroku! Wróć do światłości! Wróć do swego ojca! Wyznaj szczerą wiarę w Sulona a nasz ojciec uraduje się witając cię z otwartymi ramionami, niczym pasterz, który odnalazł zbłąkaną owieczkę. Hunmar bardzo chciał powiedzieć te słowa. Język świerzbił go niemiłosiernie. Obiecał sobie jednak, że niezapytany wprost nie odezwie się ani słowem. Popatrzył więc w kierunku wojownika i pozwolił mu odpowiadać w ich wspólnym imieniu. Nie wiedział tylko jak długo będzie w stanie utrzymać język na wodzy.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Sanktuarium

40
Gdy Callisto odwzajemniła powitanie, Mordred zwrócił uwagę na nietypową sztywność jej ruchów. Czy była to pewna dworska etykieta? Jakiś protokół jaki władca powinien zachować, by utrzymać pewną prezencję? Czy też była to cecha samej Callisto. Każdy ruch mięśnia, każda zmiana pozycji, wymierzona i prosta, jak gdyby ciało podążało śladem linii na matematycznym diagramie. W pewien sposób było to fascynujące.

Władczyni zaskoczyła go też rychłością swojej odpowiedzi, praktycznie uprzedzając powitanie krasnoluda. Chociaż Mordred nie powiedziałby, że nie dała mu czasu dojść do słowa. To raczej Hunmar zdawał się... Nieobecny w tym momencie. Może krasnolud był tylko zamyślony nad ich dalszymi ruchami a może właśnie doświadczał wizji od swojego bóstwa. Mordred nie wiedział co właściwie znaczy być kapłanem jakiegoś boga i jakie relacje łączą sługę i pana.

Mandy była jak zwykle mniej wyrozumiała i stwierdziła, że krasnolud myśli "O dupie Sulona."

Mordred byłby szczęśliwy gdyby zostawiła sprawę w takim myślowym skrócie, ale nie. Jego partnerka musiała rozwinąć temat. Mógł wręcz usłyszeć jak się szczerzy w uśmiechu.

- No bo wyobraź sobie, jak taka wizja musi wyglądać. Widać święty las. Drzewa się rozchylają a spomiedzy nich, wysuwa się wielka dupa. Nagle z odgłosem trąb i rogów, wypuszcza wiatry mądrości w stronę swoich wiernych. Pierwszą mądrością którą poznają, to by podczas kolejnych objawień oddychać przez usta.

No i weź tu kurwa walcz o zachowanie powagi.

Na szczęście dla niego, Hunmar otrząsnął się wreszcie z odrętwienia i ofiarował własne, nieco spóźnione powitanie. Dało to Mordredowi wymówkę by spojrzeć na niego przekręcając głowę... Tak by nie było widać strony po której przygryzł policzek by się nie uśmiechać.

Ból pomógł osadzić go w rzeczywistości, dzięki czemu gdy Hunmar wzrokiem znów scedował prowadzenie rozmowy jemu, mógł odezwać się głosem pozbawionym drgań, wskazujących na tłumiony śmiech.

- Nie każdy może zostać wprawnym rzemieślnikiem, lekarzem lub utalentowanym artystą. A jednak ludzie chętnie korzystają z ich usług i zdolności. Nie inaczej jest z magami. Magia bez wątpienia przynosi siłę, ale przede wszystkim niesie wiedzę. Jaki wojownik pogardziłby zaklętym orężem, albo miksturą chroniącą od ran? Kupiec z pewnością równie chętnie zainwestowałby w solidne drzwi, jak i w magiczną pułapkę która zawiadomi straż lub odpędzi włamywacza. Magia niesie wiedzę i nowe możliwości nawet tym, którzy nie są obdarzeni by sami z niej korzystać.
- Wyjaśnił.

- Nie chcę dopuścić by Zakon zniszczył tą wiedzę, lub co gorsza, zamknął ją we własnym skarbcu na swój wyłączny, hipokrytyczny użytek.

- Widziałem wiele niezwykłości, gdy przebywałem w towarzystwie ludzi z którymi przybyłem. Wielu z nich nie rozumiałem ale wiele uznałbym za przydatne. Może kiedyś sam opanuję magię, może nie. Ale nie jestem ślepy na to co magia może oferować światu i chcę byśmy mieli wybór, którego Zakon chciałby nas pozbawić. Dlatego sprowadziłem tutaj wygnańców, by ich wiedza nie przepadła. Bo to jest najbezpieczniejsze dla nich miejsce i najżyźniejsza gleba dla ich zdolności. Tutaj, mogą praktykować swoja sztukę i wznosić ją na nowe wyżyny. Kto wie, kiedy mogę zechcieć lub potrzebować ich umiejętności.

Wreszcie, gestem ramienia, wskazał na krasnoluda.

- Choć krasnoludom nie przypisuje się zbyt dużego związku z magią, mój towarzysz jest przede wszystkim mędrcem i uczonym. Poszukuje i ceni wiedzę i tak jak ja, nie chce by spłonęła ona na inkwizycyjnym stosie. Ponadto jako medyk, zna wartość życia, więc masakra jakiej dokonaliby Sakirowcy w imię poglądów politycznych i religijnych, jest mu nie w smak w dwójnasób. Jako erudycie i jako lekarzowi.

Gdy skończył, bardziej poczuł niż usłyszał, jak Mandy mruczy z zadowoleniem. Niczym przeciągająca się pantera.

- Łatwo zapomnieć, jak wężowy potrafisz mieć język gdy potrzebujesz.

To co w innych ustach mogłoby być obelgą, w przypadku Salamandry było pochwałą. Szkoda, że na tym nie poprzestała.

- W sumie, jeżeli trafi się posucha w robocie, zawsze mógłbyś handlować relikwiami.

I zanim Morded zdążył odpowiedzieć, Mandy zaczęła naśladować kupiecki ton.

- Autentyczny penis Drwmira! Zapewnia chuć i jurność niezależnie od wieku! Teraz dwa w cenie jednego! Jeżeli nie masz pieniędzy, przyjmiemy w zastaw twój!
- Kup już teraz a w promocji dorzucimy błonę dziewiczą Osureli! Cerowana tylko raz!

No co za wredny jaszczur.
W takich chwilach, Mordred nigdy nie wiedział, czy gdy się zmaterializuje, to ją ucałuje, czy udusi.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Sanktuarium

41
Zasiadająca na tronie wiedźma chybko wzdychnęła, wypuszczając nagromadzone w piersi powietrze przez nos. Bezszelestnie i niezauważalnie. W przeciwieństwie do wzniesionego teatralnie wzroku, jaki wędrował po wypukłym suficie przyozdobionym czterema kryształowymi plafonierami. Niemalże cała skąpana w mikronaczynkach biel oka zajęła gałkę, podczas gdy źrenice chowały się na granicy podniesionej powieki. Doprawdy potok słów ujął za serce obrończynię Hollar i chętnie wysłuchiwałaby kolejnych wyniosłych laudycji umacniając się w przekonaniu, iż pomimo rzeszy nieprzychylnych głosów, zbudowała azyl dla istot o nadprzyrodzonych zdolnościach. Słowa piękne łechtały jej ego, nie zapominawszy o celu przybyłych mężczyzn, wszakże każdy czegoś pragnął. Callisto marzyła o świecie, gdzie magia u boku nauki łamać będzie dotychczasowe standardy i stawiać nowe. Gdzie przeciwstawi się siłom natury, może nawet samej śmierci. O czym marzył wojownik o imieniu Mordred i jego krasnoludzki kompan? Tego nie wiedziała.

- Zakon Sakira wystarczająco długo pławi się terrorem - przytaknęła rekapitulując wypowiedź kruczowłosego wojownika.

- Mój naród jak i wielu innych poddało się tym naciskom, lecz nadszedł czas, żeby raz na zawsze zmieść ten destabilizujący nurt fanatyków. Ptaszyny powiadają, że w trakcie podróży pokonaliście oddział zakonników. Czy to prawda?

Bezwzględnie na uzyskaną odpowiedź, Callisto wkroczyła na kolejny tor dialogu.

- Jeśli dobrze rozumiem; mamy wspólnego wroga. Przywieźliście do Nowego Hollar niebezpiecznych apostatów, zmiennokształtne elfy i zakapturzone bestie, z których jedna zdolna jest wyrżnąć w pień całą osadę - tembr głosu nie ulegał zmianie, jakoby zaczarowana czytała z papirusu.

- Odłóżmy zatem konwenanse na bok - kontynuowała. - Czego oczekujecie w zamian?

Karty zostały odkryte.

Re: Sanktuarium

42
Na palcach pijanego drwala można policzyć persony bezpieczne od ciętego języka Salamandry. Tak się składa, że żadna z nich nie występuje w Keronie.

- Pławić się terrorem? Albo wprowadzili reformy od czasu naszej edukacji, albo ja nie mówić dobrze język Keron. - Mandy uczepiła się dziwnego sformułowania użytego przez władczynię. - Można pławić się w terrorze. Zaś samym terrorem... Nie wiem. Zaciągnąć się? Zaciągałeś się kiedyś terrorem? Musi nieźle trzepać w banię...

Mordred musiał powstrzymać się od przewrócenia oczami, bo to akurat byłoby zauważalne. Odparł więc tylko z niemym westchnięciem.
- To przywilej możnych, by spontanicznie poszerzać słowniki, podczas gdy nam maluczkim, zostaje rzucanie kurwami.

Nie była to jednak pora na dyskusje o gramatyce. Kolejna wypowiedź Callisto była dość istotna. Ktoś doniósł jej o starciu, choć Mordred nie przypuszczał by ktokolwiek poza Zakonem interesował się wówczas ich grupą wyrzutków. W dodatku ktokolwiek ich obserwował, zdołał odejść bez szwanku. Mógł więc to być szpieg natury magicznej, lub też wiedział o potyczce z grubsza. Było zapewne więcej opcji, ale żadna tak naprawdę nie wnosiła nic do ich sytuacji. Nie szkodziło zatem odpowiedzieć.

- Pokonaliśmy zakonny patrol oraz odparliśmy pierwsze uderzenie ich oddziałów. Musieliśmy się jednak wycofać ponosząc przy tym duże straty, gdy przybyły ich posiłki wraz z ciężką konnicą.

To wspomnienie nadal przywoływało smak żółci w ustach, choć Mordred przestał już uzewnętrzniać przejawy tego żalu.

Dotarli wreszcie zdałoby się, do sedna sprawy do uchodźców. Callisto zdawała się być zadowolona z nowych przybyszów i postawiła przed nimi ofertę otwartą.

To było pytanie, nad którym Mordred właściwie się nie zastanawiał. Koniec końców, jego plan sięgał tylko do tego punktu. Sprowadzić tutaj masę czarodziejów i zobaczyć jak wpłyną na miasto i samą Callisto.

Czego właściwie oczekiwał? Swoje pierwotne założenie spełnił i teraz pozostawało mu tylko czekać na kolejne wytyczne Magistri. Po stracie przewodniczki, zostali znowu bez wyraźnego celu (Tą myśl, ukrył staranie przed Mandy, by nie rozdzierać rany od nowa). Co miałby robić w tym czasie to już pytanie otwarte. Poprzednim razem, został wezwany nieprzygotowany i nie zamierzał popełnić tego błędu drugi raz.
Tak naprawdę, miał wiele rzeczy o które chciałby poprosić. Ktoś o tak szerokim magicznym zapleczu mógłby bardzo pomóc w całkowitym zerwaniu więzów Mandy i umożliwieniu jej pełnej autonomii. Jednak nie mógł zaufać komuś kogo dopiero poznał - i o raczej... "Szarej" opinii - by powierzyć jej informacje które mogły okazać się ich słabością.

Mógłby poprosić o nowe wyposażenie. Miecz i zbroja jakie otrzymał od Magistri już sporo przeszły, ale nie były łatwe do zastąpienia czymś równie wyrafinowanym lub lepszym. Być może rzemieślnicy Callisto zdołaliby wykonać coś równie wartościowego a co wsparłoby go w nadchodzących konfliktach...

Wtem znajomy, słodko-jadowity ton odezwał się w jego głowie.

- Hmmm? Nowy miecz? ja ci nie wystarczam?

Mordred nie winił jej za to. Była związana z tą bronią tak długo, że czasami wręcz się z nią utożsamiała. Bez własnych docinek, wyjaśnił więc cierpliwie o co mu chodziło.

- Odkryliśmy, że jesteś w stanie przemieszczać się niezależnie, jeżeli masz miecz przy sobie. Ale w takich wypadkach potrzebowałbym zastępstwa by nie zostać bezbronnym. No i nie oczekujesz chyba, że zacznę cię zdradzać z kawałkiem metalu?

- Ah...


Po tym jednym słowie, Mordred poczuł falę tłumionego zawstydzenia płynącego od jego partnerki. Pominął to jednak milczeniem. To powinno uspokoić jej obawy.

Ale wracając do sytuacji obecnej... Czego naprawdę potrzebował? Co byłoby mu trudno uzyskać bez pomocy kogoś wpływowego?

- Będziemy potrzebować przyczółka operacyjnego. Jeżeli mamy być gotowi na większy konflikt, nie możemy się wiecznie tułać po gospodach. Musimy mieć jakiś punkt odniesienia...

- Powiedz szczerze, że chcesz wygnomić mieszkanie. - Zachichotała Salamandra.
Mordred nie zauważył jednak, by protestowała. Najwyraźniej miała własne plany wobec prywatnego kąta. Uroczo. No ale tym razem nie mogli przeruchać całego wolnego czasu jak ostatnio. A szkoda.

Osiągnąwszy wreszcie konsensus z samym sobą i swoja kochanką, Mordred zwrócił się do władczyni.

- Jak rzekłaś Pani, mamy wspólnego wroga. Dlatego to o co proszę, to bezwarunkowe lokum w Nowym Hollar. Jeżeli dotąd udawało mi się pozostać anonimowym, to tym razem nadepnąłem Zakonowi mocno na palce. Rezydencja w murach tego miasta, gdzie skupia się cały opór przeciw inkwizycyjnym zapędom jest więc naturalnym rozwiązaniem.
- Wówczas również i ja, będę miał stawkę w obronie tego miejsca. - Dodał jeszcze.

Pozwoli mu to też mieć oko na uchodźców z którymi tu przybył. Kontakty mogą mu się jeszcze przydać. Szczególnie zastanawiała go zamaskowana wiedźma, która poinformowała go o Hunmarze i pozostawiła mu runę. Ciekawe co jeszcze skrywa.
W każdym razie to tyle jeżeli chodzi o kwestie materialne. Jak już sobie postanowił, nie może przepieprzyć całego wolnego czasu. Należy go spożytkować na przygotowania.

Między sesjami rżnięcia oczywiście.

- Prosiłbym także o pozwolenie, by pojawiać się w Akademii jako wolny słuchacz. Nie mam dość talentów by marzyć o zostaniu adeptem, ale skoro już tu jestem, wypadałoby zapoznać się z tematem. Choćby po to, by wiedzieć kiedy należy się odsunąć z potencjalnej strefy rażenia.

To był kolejny istotny cel z którego Mordred zdał sobie sprawę. Sam nie potrafił rzucać zaklęć inaczej jak pożyczając moc od Mandy. Nie zdałby tam żadnych egzaminów. Ale wiedza teoretyczna mogła pomóc mu zrozumieć więź jaka łączy go z jego partnerką i lepiej ją dostroić. To coś na naukę czego zdawali się nigdy nie mieć czasu w podroży. Rzucani z miejsca na miejsce, bez możliwości zdobycia nowej wiedzy, poza wertowanymi w biegu kartkami elfiego dziennika.
Niemniej, potrafili już współdzielić myśli i zmysły. Jego towarzyszka mogła swobodnie ucieleśniać się, za jedyne ograniczenie mając położenie miecza, co także potrafiła obejść, zabierając go ze sobą. Jakże olbrzymi postęp w porównaniu do czasów, gdy nie mogła nawet opuścić swojego naczynia a komunikować się mogła tylko na głos z jego wnętrza. Czemu więc na tym poprzestawać? Jeżeli mają stawiać czoła trudnościom w drodze do upragnionego celu, muszą współgrać lepiej i lepiej.

Rynsztunek musi mu na razie wystarczyć jak dotąd. Złoto może zarobić najmując się choćby jako ochroniarz u jakiegoś kupca.

- Nie myślałeś o tym, by zatrudnić się u samej szychy? Przy ostatnich prądach z jakimi dryfujemy, być w jej pobliżu może być nam przydatne. Sądząc po otwartości z jaką przyjmuje wszystko co magiczne i zachęca do rozwoju tegoż... Jej poczynania mogą choćby w części pokrywać się z naszymi. A i płaca pewnie byłaby solidna.

- Przeszło mi przez myśl, ale Callisto nie ma więcej powodów by ufać obcym niż my by ufać jej. Nie przesadzajmy więc z przesuwaniem granic.

Wreszcie, jakby dopiero przypominając sobie z czym tu oryginalnie przyszli, Mordred musiał stłumić własne zawstydzenie, że dał się ponieść chwili i ponownie wskazując na Hunmara, odezwał się raz jeszcze.

- Obawiam się też, że przynoszę mniej radosne wieści. Mój towarzysz jest obszerniej poinformowany o tym problemie i z nim właśnie przychodzi. To co mogę dodać od siebie, to że jeżeli się nie myli, Nowe Hollar także może ucierpieć.

Wreszcie mógł skończyć. Dziwne. Nie przemawiał długo a jednak z jego perspektywy, czas zdawał się rozciągać. To pewnie kwestia dychotomii między myślą a słowem.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Sanktuarium

43
Spotkanie z Callisto było pomysłem Mordreda. To on miał dla niej ofertę z której tylko głupiec by nie skorzystał, ponieważ niesie korzyści dla obu zainteresowanych stron. Wojownik znajdzie dla swojego ludu bezpieczne schronienie a władczyni pozyska nową siłę do obrony miasta przed zakonem. Krasnolud znalazł się w tym miejscu trochę na doczepkę. Nie miał dla Morganister nic prócz informacji lecz ciągle wahał się czy się nimi z nią podzielić. Nie wiedział do jakiego stopnia może jej zaufać. Nie wiedział po której stronie się opowie gdy już dojdzie do spotkania z Orsulą. Na domiar złego siedząca na tronie persona była kobietą. Krasnolud nie lubił kobiet u władzy. Uważał, że zbyt często gubi je pycha i chęć dorównania mężczyznom za wszelką cenę. Już w szczególności nie lubił kobiet u władzy otaczających się mrokiem. Po introdukcji przez Mordreda musiał jednak coś powiedzieć, więc spuścił język ze smyczy.

-Pani - Krasnolud pochylił ponownie głowę. - Przybyłem do tego miasta z dalekiej północy. Nas, mieszkańców Splugawionych ziem i Turonu nie obchodzą wasze gry o władzę, tak jak was nie obchodzą sprawy Wieży i demonów z niej wychodzących. Pojawiło się jednak zagrożenie które może zesłać śmierć zarówno na was jak i na nas. Nadchodzi zima, a wraz z nią głód, choroby i śmierć. Zima która już raz skuła Keron na wiele miesięcy, teraz skuje go na lata, jeśli jej nie powstrzymamy. Wyruszyłem na południe szukając pomocy. Szukając przyjaciela z którym kiedyś to zagrożenie pokonaliśmy, jednak nie do końca. Tylko dobry Sulon sprawił, że pośród wszystkich miast spotkałem go właśnie tutaj. - Kapłan dotknął dłonią zielonego liścia wyhaftowanego na białej szacie i skinął głową w kierunku Mordreda.

- Mój przyjaciel uważa, że tym razem sami sobie nie poradzimy. Że znów zostawimy sprawę niedokończoną. Mój przyjaciel uważa, że Ty, Wielmożna Pani mogłabyś nas wspomóc. Tak więc jestem tu, przed twoim obliczem, prosząc cię o pomoc. Czy będziesz skłonna dopomóc w ratowaniu Keronu, czy też zaszyjesz się w swoim grobowcu czekając aż zrobią to inni?

Hunmar cofnął się o krok i zrobił głęboki ukłon zamiatając swoją brodą ciemną posadzkę. W tej chwili nie zamierzał mówić nic więcej. Nie osobie która otacza się mrokiem i bez wątpienia obcuje z demonami. Oczywiście w sali tronowej była również inna osoba która utrzymuje bliskie kontakty z istotą z innego wymiaru, ale w umyśle kapłana Mandy już dawno uzyskała miano istoty ludzkiej.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Sanktuarium

44
Prośby Mordreda nie zdawały być się nazbyt wygórowane. Wojownik zajmujący lokum nieopodal południowej bramy. Potencjalnemu miejscu pierwszej potyczki z siłami Zakonu - o ile do takowej miałoby dojść - było władczyni niebywale na rękę. Automatycznie machnęła nią bezwładnie, a ta gibała się na nadgarstku jak połamana. Było to takie proste, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Bez zbędnych słów czy umów. Samym potaknięciem wyrażała się dostatecznie jasno.

Druga z nich nieco bardziej zaskoczyła wysoką elfkę, skłaniając ją tym samym do wnikliwszej analizy mężczyzny. Ot co, wojownika parającego się arkanami. Podniosła ciężkie powieki do góry i wtem wnikliwe spojrzenie objęło całą sylwetkę Mordreda. Wyczuła coś. Coś, co mógł wyczuć arycymistrz w swej dziedzinie. Fachmistrz swojej robótki. Istota o jakże wysokorozwiniętym mistycyzmie, którego mógł jej pozazdrościć boski panteon. Wyczytała z niego jak z otwartej księgi. Zwęszyła w nim odrobinę magii. Ta emanowała z okolic człowieka - specyficzna aura nienależąca do krasnoluda. Ten bowiem posiadał swój własny eteryczny swąd.

- Masz pozwolenie korzystać z zasobów Hollarskiej akademii, a może i ty nauczysz czegoś ich. Byłoby to wielce wskazane. Nakażę spisać list do samego rektora Keliego - odparła, kolejno przysłuchując się wypowiedzi krasnoluda.

Ta z kolei była bardziej mętna. Wyzbyta konkretów, lawirowała między informacją a dezinformacją. Doszukując się meritum, totalnie zgubiła wątek.

- Przecież wieczna zima odeszła kilka lat temu? - skonfundowała się, gdy przeszło kilka zdań dalej, krasnolud wspomniał o Sulonie. Wtedy Callisto zrobiła wielkie oczy.

- Sulon? To ten od elfów chyba. Nieważne, nigdy tego nie pamiętałam. Dziwny jest ten krasnal, przeraża mnie.

- Yhm - odparła po zakończeniu wywodu, splatając dłonie jak do modlitwy i opierając łokcie o oparcia tronu.

- Szanowny krasnoludzie - zwątpiła chwilowo, a owe zwątpienie było słyszalne w głosie. - Szanowni przyjaciele - poprawiła się - czy bylibyście tak mili, ażeby wyjaśnić tę groźbę, która rzekomo zagraża Keronowi? - wyszczerzyła zębiska, z lekko zmarszczonym czołem a także pochyloną jak plotkary na targu głową, wyczekiwała niecierpliwie wyjaśnień.

Re: Sanktuarium

45
Przenikliwy mróz powoli wkradał się do komnaty, przyprawiając wielorasowe towarzystwo o nieprzyjemne dreszcze. Początkowo był on niemalże niezauważalne, przeplatając się z naturalnym chłodem sanktuarium, jednak jego narastająca intensywność mogła zwrócić uwagę. Wyczulone, magiczne zmysły elfiej wiedźmy co rusz wychwytywały drobne stróżki mocy przepływające przez pomieszczenie, choć pozbawione przy tym konkretnego źródła. Tchnienia energii na tyle delikatne, że skupiony na audiencji umysł zbagatelizował je i nie dopuścił do świadomości.

Dopiero kiedy uwaga czarodziejki skierowała się na otaczającą krasnoluda aurę, ta zdała sobie sprawę z ich istnienia. Były jak pajęcze nici unoszące się na wietrze i przylegające do obecnych dotykiem zimna. Nieuchwytne wcześniej skrawki, teraz wydały się nachalnie wyraźnie i wręcz walczące o atencję. Nawet nieświadomi niczego goście mogli wyczuć lekką zmianę w powietrzu. Gdzieś na skraju postrzegania, zmysł nad zmysłami dosięgnął i dotknął czegoś bardzo wyjątkowego. Maleńkiego rozbłysku błękitnego, lodowatego płomienia, co do którego natury nie mogła być jednak pewna. Nadnaturalnie potężne poczucie magii szeptało do kobiety, wskazując miejsce, niedaleko po Jej prawej stronie jednak w swej kapryśności odmawiając pełnego, prawdziwego obrazu.

Nie dane było jednak, by Najwyższa Pani Hollar zbadała to zjawisko, gdyż ze zgoła przeciwnej strony doszedł Ją cichy głos zaufanego dowódcy. Nie wiedzieć kiedy wszedł On do sali, zbliżając do władczyni całkiem przez Nią niezauważony. Ważna to lekcja, aby nigdy nie tracić czujności. Nie pozwalać magi posiąść nad sobą zbyt wielkiej kontroli. Szanowni goście, niezaabsorbowani eterycznym zjawiskiem dostrzegli mężczyznę znacznie szybciej, lecz tylko jako cień przepływający wzdłuż ściany. Mężczyzna klęczał teraz na prawym kolanie, pochylając się ku władczyni i szepcząc do Niej.

- Zdrada Pani. Pod Twoją nieobecność, gdy ja przygotowywałem wojsko, a uczeni skupili się na Twych dzieciach i organizacji święta znaczna część z rodów, stratnych na zmianie władzy powstała przeciwko Tobie. Zebrawszy wszystkich, którym nie w smak było Twoje panowanie, uszli z miasta, biorąc ze sobą, co mieli wartościowego. Straciliśmy przez to istotną część magów szlachty i inteligencji a ja, nie mam kogo za nimi posłać. Poza Twoją bezpośrednią ochroną reszta moich najlepszych pełni nadzór nad wojskiem poza miastem.

Po zdaniu raportu oddał kobiecie krótki, dynamiczny pokłon głową i wycofał się w tył stając w rozłożystym cieniu Sir Grima.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Wróć do „Nowe Hollar”