Re: Sanktuarium

46
Mordred ścisnął palcami nasadę nosa. Już zapomniał, że Hunmar potrafił być... Entuzjastyczny w swoich przemowach gdy dotykały pewnych tematów... Lub zwracając się do pewnych osób.

No trudno. Mimo wszystko jeszcze nikt nie kierował w ich stronę broni, więc może jeszcze zdoła wyjaśnić sprawę. Tylko trzeba to jakoś sformułować, by nie wyszła z tego godzinna bajda. Po chwili namysłu, w miarę poszeregował informacje jakie chciał przekazać.

- Kilka lat temu, pracowaliśmy z kapitanem straży z Saran Dun. To co zaczęło się jako proste zadanie odbioru broni ze wskazanego punktu, zamieniło się w śledztwo w sprawie nowej sekty, lub wręcz nowej rasy. Bardzo agresywny odłam elfów, z tego co widziałem, wyłącznie płci żeńskiej oddał się pod opiekę Turoniona, zyskując powiązane z lodem moce. Zinfiltrowaliśmy ich wioskę ukrytą w górach Turonu, ale nasz pracodawca poległ w czasie misji. Byliśmy jednak za daleko by tak po prostu się wycofać. Systemem tuneli, dotarliśmy do jakiejś świątyni, lub kaplicy gdzie na ołtarzu umieszczony był błękitny kryształ. Pomimo starań kapłanki, zniszczyliśmy go i innym tunelem uciekliśmy przed posiłkami.

- Jak dowiedzieliśmy się później, to właśnie ten kryształ odpowiedzialny był za długą zimę. Mój towarzysz dowiedział się także, że zmiana klimatu nastała z woli samego Turoniona oraz miała na celu powstrzymanie Drzazgonogów... - Tutaj Mordred prychnął niedowierzająco - Podziemnych stawonogów, które praktycznie nie wychodzą na powierzchnię i spotykanych tak rzadko, że większość która w ogóle o nich słyszała, zna je tylko z wpisów przyrodniczych. Podobno te rzadko widywane stworzenia, miały spustoszyć Keron. Jakoś.

- Zagrożenie o którym wspomniano, wynika z tego, że ani Turonion ani jego kapłanka, nie zrezygnowali ze swojego planu ratowania Herbii przez jej wymrożenie. Cokolwiek pozostało z artefaktu, najwyraźniej wystarcza im do przygotowania kolejnego rytuału, który znowu skuje kontynent lodem. W dodatku tym razem będą, spodziewać się reakcji, więc mała grupka awanturników może nie wystarczyć. Problem w tym, że nie wiemy ile mamy czasu zanim wykonają swój ruch i czy naprawdę użyją tej samej metody.

- To co wiemy, to że podobnie jak Zakon, jest to grupa silnie osadzona religijnie i opiera swoją integralność na więzi ze swym bóstwem. Krasnoludzki kapłan Turoniona o imieniu Sol Mhyrr, został ich nowym sprzymierzeńcem i także zdaje się wierzyć w ich świętą misję, mimo ludobójstwa jakie za sobą pociągnie. Nie wiemy jednak, jaką właściwie rolę ma odegrać w ich nowym planie.

Westchnął, po czym zwrócił się do krasnoluda.

- Chyba o niczym nie zapomniałem. Chcesz coś dodać? Ty rozmawiałeś z Sol Mhyrrem, więc mogłeś zapamiętać więcej szczegółów.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Sanktuarium

47
Noga założona na nogę, podbródek podparty ręką na oparciu obsydianowego tronu. Callisto wsłuchiwała się w każde wypowiedziane przez mężczyznę zdanie, chociaż zmuszona przyznać była, iż lawina wieści, która ów czas na nią spłynęła, była trudna do skonsumowania – nawet dla tak bystrej jednostki. Motywy boskie nigdy nie były mocną stroną elfki, zwłaszcza że zainteresowanie tematem było porównywalne do sympatii do Zakonu Sakira. Callisto cieszyła się, że mniej więcej pamiętała imiona najważniejszych z patronów. Nie więcej, nie mniej.

Żarzącą kwestią okazała się wzmianka o rzekomym konszachtach ze zbrojnymi w stolicy. Już miała rozwiązać języki przybyłych, zapewne zarzucić szpiegostwo, gdy do sali tronowej wkroczył nie kto inny, jak sam mistrz Zastiri. Lewa ręka, niewidzialny organ wykonawczy władczyni, nachylił się nad nią. Szeptem, niemalże bezgłosem, wycedził gorzką nowinę. Mimo że swe zadanie wykonał doskonale, sama mimika odbierającej przekaz kobiety, zdradzała napełniające goryczą wieści. Coś brzęknęła pod nosem, coś uszło dźwięcznym półgłosem. Gdyby wyrzeźbiona na oparciu kula nie była tworem z kamienia, z pewnością urwałaby ją, a pazury odcisnęły swe piętno w formie wyżłobień.

Zdradzieckie kurwy – zwróciła się bezpośrednio do poplecznika, potem cichnąc w szepcie. Mistrz Zastiri na wysokości tronu prezentował się tylko parę chwil, bowiem chybko opuścił wzniesienie, dalej niknąc z pola widzenia wszystkich zgromadzonych.

- Część Wysokich Elfów właśnie uciekła z Nowego Hollar – wtrąciła ni stąd ni zowąd, rzucając tępym spojrzeniem na błyszczącą podłogę, która odbijała blask magicznych świateł i kandelabrów.

Nie odwrócę się od was – rzekła żwawiej. Barwa posiadała dawny płomień, który przez chwilę zgasł. Oczy ponownie stały się badawcze, kierując uwagę na dwóch mężczyzn.

Ciążą na mnie czyny haniebne, o których zapewne słyszeliście już za wiele. Dokonałam też rzeczy wielkich, jakich żaden król dla swych poddanych nie uczynił i nie uczyni. Wszystko to, czego dokonano. Poczyniono w imię wolności dla magii. W obronie moich ludzi. Bo każdy, kto szuka schronienia w Nowym Hollar – i na nie zasłuży – ten je otrzyma.

- Jeśli mamy przeciwstawić się tym heretyczkom, musimy współpracować. Pozwólmy temu miastu zostać naszym schronieniem. Wznieśmy je dla wspólnego dobra. Tylko wtedy, razem powstrzymamy zagrożenie z zachodu, północy i południa.

Nie znam mędrców z Turonu – spojrzenie przerzuciła na krasnoluda – lecz twa wiedza oraz doświadczenie byłyby nieocenione za murami akademii. Zostań tam wykładowcą, to będzie dla nas zaszczyt. Dziel się z nami swymi umiejętnościami. W zamian otrzymasz lokum, dostęp do naszych zasobów uniwersyteckich, pomoc największych uczonych. Wspólnie rozwiążmy problem wspomnianego kultu Turoniona, zaś kiedy dowiemy się więcej o ich motywach, będziemy mogli zaordynować odpowiednie działania.

Re: Sanktuarium

48
Gdy Mordred zakończył swoje sprawozdanie, Mandy zwróciła jego uwagę na szczegół który sam by pewnie przegapił.

- Czujesz ten chłód? Pojawił się nagle...

rzeczywiście. Teraz Mordred istotnie poczuł ukłucie zimna. Wkrótce Salamandra zaczęła dostrajać ciepłotę jego ciała, tak jak zwykła to robić w mroźnych terenach i uczucie chłodu zniknęło. Ale jego źródło pozostawało niepokojące. Byli przecież w ciepłych klimatach a do chłodnych pór roku daleko.

- Sądzisz, że to nasz... znajomy?

Mandy, która została ciężko raniona i związana lodową mocą Turoniona, była odtąd poniekąd bardziej wyczulona na jego magię. Podobnie jak zwierze uczy się wyczuwać zagrożenie które już raz je skrzywdziło.

- Nie sądzę... Ten ziąb jest bardziej... Brudny.

Mordred przesłał mentalnie potwierdzenie, choć nie mógł wyciągnąć jednoznacznych wniosków. Pewni zastanowiłby się dłużej, gdyby jego uwagi nie przykuł nowy człowiek jaki pojawił się w sali. Z jego zachowań, najemnik wywnioskował, że to szpieg lub informator. Zapewne właśnie ktoś podobny jemu, doniósł Callisto o jego konfrontacji z Zakonem.

Nie zdołał usłyszeć o czym szeptał na ucho swojej pani, więc wstrzymał język od komentarzy. Ten raport mógł dotyczyć wszystkiego.

Nie spodziewał się, że Callisto podzieli się z nimi tą właśnie wiedzą. Nie mógł do końca zrozumieć motywów jakie nią kierowały ale jej słowa a następnie małe przemówienie po nich, wskazywała na sporą dozę zaufania które władczyni wyciągnęła w ich kierunku.

Mordred nie mógł zaoferować w zamian wiele za taki gest ufności ale... miał przecież nauki Magistri...

Na jego obliczu dosłownie przez mgnienie oka pojawił się uśmiech, który nie powinien fizycznie znaleźć się na ludzkiej twarzy.
Gdy jednak się odezwał, po groteskowym grymasie nie było nawet śladu.

- Pani. Jak rzekłaś, wiele złego słowa krąży o tobie po mieście... Wiec czemu nie wykorzystać tej zdrady na swoja korzyść? - Zwrócił się do władczyni.
- Przemów do ludu. Nazwij uciekinierów zdrajcami, którzy w trudnym okresie zatroszczyli się tylko o własne majątki i podzielili ludność Nowego Hollar... A potem wielkodusznie im wybacz. A wręcz głośno zakaż pościgu za nimi, gdyż nie godzi się przelewać bratniej krwi, nawet jeżeli należy do samolubnych głupców, którzy dokonują rozłamu i pchają się w paszczę Zakonu...

- Ten akt łaski, powinien poprawić twój wizerunek w oczach mieszkańców i zabezpieczyć przed dalszymi podziałami. To co zalecam zrobić następnie, to po cichu "pozwolić" - zaakcentował to słowo - wyciec informacji, jakoby ci zdrajcy lub ich część, w rzeczywistości pracowali dla ciebie z jakąś sekretną misją. Jaka to misja nigdy nie powinno zostać powiedziane. Najlepiej by słowo pojawiło się poza obrębem miasta by nie wzbudzać konfuzji mieszkańców... Potem wystarczy czekać aż ludzkie języki rozniosą plotkę.

- Taki szept jest często najgłośniejszy dla uszu, które się w niego wsłuchują. - Gestem głowy wskazał na mistrza szpiegowskiego - Jeżeli dojdzie to do samej grupy uciekinierów, zasieje nieufność w ich szeregach. Ich potencjalni sojusznicy a twoi wrogowie, dwa lub trzy razy będą musieli się zastanowić, czy udzielić pomocy tej grupie. To powinno dodatkowo spowolnić cokolwiek planują. A przede wszystkim, Zakon będzie musiał zwrócić na nich swoją uwagę jako na potencjalne zagrożenie. A każda para oczu i uszu która zwrócona jest na nich, nie jest zwrócona na nas.

- Niech więc uciekają i pociągną za sobą psa gończego, kupując nam trochę czasu, lub zmuszą go do podziału sił na dwie strony, jeżeli nawet znajdą własną przystań. A wszystko to za cenę kilku słów. Ludzkie wścibstwo, odwali resztę roboty za nas...

Zakończył z pół uśmiechem. Tym razem jednak był to już całkowicie naturalny wyraz twarzy.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Sanktuarium

49
Mordred streścił władczyni ich wspólną wizytę w wiosce śnieżnych elfów tak, że krasnolud nie miał nic do dodania. Nawet jeśli miałby coś dopowiedzieć nie zrobiłby tego. Nie w tym momencie. Patrzył na wojownika opowiadającego historię i bezwiednie głaskał palcem bijak swojego młota z wyrytym na nim symbolem Turoniona. Symbolem który odrzucił a mimo to nosił dalej przy sobie. Czuł w środku narastający... chłód. Nie wiedział jednak czy pochodzi on od niego, czy też może z zewnątrz, ze źródła jakim był Sol Mhyrr.

Słowa Morganister wprawiły go w zdumienie. Spodziewał się ostrej odpowiedzi, być może nawet interwencji straży. To co usłyszał było przyznaniem się do grzechów, ale popełnionych w dobrej wierze... z dobrymi intencjami. W Turonie często słyszał powiedzenie: "Dobrymi chęciami została Wieża wymurowana". Grzechy popełniane nawet w najlepszej wierze są nadal grzechami. Pytanie czy Callisto zdaje sobie z tego sprawę. Jej oferta wymagała chwili przemyślenia.

Mordred się zmienił. Mówił jak przywódca, zachowywał się jak przywódca, knuł jak przywódca. Może zawsze taki był, tylko krasnolud nie poznał go od tej strony? A może to sytuacja zmusiła go do tego, by wykształcił takie zdolności? Cokolwiek by to nie było Hunmar wolał starego przyjaciela takiego jakim był lata temu w Saran Dun.

- Przyznanie się do grzechów jest pierwszym krokiem na drodze do zbawienia. Przyjmę Twoją ofertę mając w pamięci obietnicę, iż pomożesz w zaradzeniu problemowi wiecznej zimy i nie dopuścisz do bezsensownych śmierci z nią związanych.

Przy okazji kapłan będzie miał możliwość rozejrzeć się po uniwersytecie i ustalić co tak naprawdę dziej się w tym mieście.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Sanktuarium

50
Szeroki uśmiech rozpromienił ogorzałą dotąd buzię zasiadającej na tronie władczyni Nowego Hollar. Skrzyżowane jedna na drugiej nogi, rozeszły się w mig na boki, ocierając szerokimi obcasami o wypolerowane podłoże, znajdujące się tuż pod ogromnym tronem z marmuru i obsydianu. W tej samej chwili splecione jak do modlitwy dłonie pobiegły w przeciwnych kierunkach, usytuowane wierzchnią stroną w kierunku krasnoluda jako symbol szczerych intencji. Mości Callisto powstała raptownie z szeroko rozłożonymi rękoma, jakoby mające lada moment otulić niziołka. Jednakże tak się nie stało. Rychły zwrot był wyłącznie uprzejmym gestem poprzedzającym gorące podziękowania.

Będzie to dla nas wielki zaszczyt, Hunmarze z Turonu rzekła radosnym tonem powstająca figura w czarnej todze, która sunęła się od sztywnego kołnierza, aż po kostki okryte ciemnym butem ze skórzaną cholewką.

Pozwól – uniesioną na wpół dłonią wskazała boczne wyjście z sali tronowej. – Mistrz Zastiri wyposaży cię w odpowiednio spisany dokument. Z nim udaj się za mury akademii, gdzie oddasz się modlitwie.

***

Kiedy krasnolud opuścił halę, Callisto oparła wiotkie dłonie o masywne oparcia, by zgrabnym ruchem posadzić cztery litery na wygodnym siedzisku.

Pragniesz sojuszu – zwróciła ponownie wzrok na wysokiego mężczyznę. Tenor głosu stał się znajomo matowy, podczas gdy promienny uśmiech zastąpiono poznanym wcześniej niewzruszeniem.
Pokaż, że jesteś wart więcej niż cała reszta. Udowodnij swoją wartość.

Re: Sanktuarium

51
Krasnolud popatrzył na Mordreda. Słowa i postawa Callisto wskazywały na to, że powinien on już opuścić salę tronową... że to co ma dalej do powiedzenia skierowane jest wyłącznie dla uszu wojownika. Hunmar nie był pewien czy powinien opuszczać przyjaciela, ale ten dał mu znak skinieniem głowy, że powinien tak właśnie postąpić.

Ruszył szybkim krokiem do bocznego wejścia nie obracając się za siebie. W bocznej salce przy biurku zawalonym papierami i umazanym czerwonym jak krew lakiem siedział wspomniany przez władczynię Mistrz Zastiri który już zaczął wypisywać list polecający.

Nie zerkając nawet na krasnoluda wskazał niedbale lewą ręką wolne krzesło naprzeciw. - Miano wraz ze wszystkimi należnymi tytułami?

Gdy tak machinalnie odpowiadał na wszystkie zadawane pytania, w duchu zastanawiał się kiedy i czy w ogóle przyjdzie mu się jeszcze spotkać z Mordredem. Wszak szukając jego właśnie znalazł się w tym dziwnym mieście.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Sanktuarium

52
Mordred nieznacznie uniósł brew, widząc wymianę słów między krasnoludem a elfką. Uprzejmość tej ostatniej, była tak sztuczna, że aż kłuła w oczy i uwierała w uszy. No cóż, przynajmniej nie zostali poszczuci strażą za brak taktu. Ba, Hunmar otrzymał dostęp do akademii. Z pewnością skorzysta na nowej wiedzy, w ten czy w inny sposób.

Niemniej gdy Callisto wróciła do swojego bezbarwnego tonu i prezencji, Mordred potraktował to wręcz jako poprawę sytuacji.

Wojownik chwilę rozważał słowa skierowane do niego zachowując milczenie. Odwrotnie niz jego kochanka.

- Niby jaką wartość masz udowadniać? Że jesteś lepszy od moralizującego krasnoluda? Od elfich uciekinierów? Od innych sojuszników? Świeże magiczne mięso jakie sprowadziłeś nie wystarczy? Swoją drogą, nie widzę żeby jej sprzymierzeńcy walili drzwiami i oknami. Moim zdaniem, pani szanowna nie powinna wybrzydzać...

Mordred tym razem puścił jej tyradę mimo uszu. Jego umysł zaprzątnięty był kiełkującym pomysłem, który coraz bardziej pragnął wypróbować w praktyce. Wykonał więc ukłon i pożegnał się tymi słowami. - Wierzę, że mam pewien projekt, który może cię zainteresować. Zatem za pozwoleniem Pani, oddalę się by poczynić pewne przygotowania.

Gdy wychodził, na jego twarzy zaczął błąkać się uśmieszek. Najpierw krótka wizyta w domu przyznanym mu przez władczynię, gdzie w spokoju sporządzi kilka notatek i sprawdzi parę rzeczy. Potem... Do samej akademii. Ich pobyt tutaj może okazać się nie tylko owocny, ale całkiem zabawny...
Spoiler:
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Sanktuarium

53
.
Pokojowe rozmowy dobiegły końca.
W sali tronowej Sanktuarium Nowego Hollar, tuż po opuszczeniu pomieszczenia przez kruczego wojownika i jego towarzysza krasnoluda, nastał dawny spokój. Zewsząd unosił się zapach będący mieszaniną woni białego drewna starej boazerii, topiących się świec i kilku rodzajów palonych ziół, które służba rozpalała w żeliwnych naczynkach, ażeby imitowały wynalezione przez ludzką rasę kadzidło. Na siedzisku z marmuru wzbogaconego obsydianem siedziała w zapiętej wysoko pod szyję sukni, Callisto. Po jej prawicy bacznie stróżował ożywiony tytan, przypominający bardziej skałę niżeli dynamicznego obrońcę. Rozmyślająca obok czarownica była cała w czerni, lekko tylko skrzącej się od metalowych tarczek na ramionach. Na dłoniach miała zaś swe ulubione, zgrane z kolorem oczu i stroju pierścienie. Wtem, bez uprzedzenia, objęła nimi kuliste wykończenia oparć i wstała. Szybko i bezszelestnie przeszła przez hol, znikając w rozświetlonej magicznym lampionem skrytce.

Korytarzami mknęła niepostrzeżenie. Nikt nie widział ani nie słyszał. Ani straż, ani lokacje, ani paziowie. Nie drgnęły nawet płomyki świec, gdy przechodziła obok kandelabrów. Zaklęte obrazy słyszały, stawały słupka. Ale nie płoszyły się. Znały wysoką elfkę. Chodził tędy często. Korytarzami aż do krętych schodów z hebanową poręczą. Prowadziły one na wyższą kondygnację. Do pokoju z balustradą, skąd rozwijał się widok na całe miasto i część posesji szlachty za wschodnią bramą.
Obrazek
Podeszła wtem do ażurowego zabezpieczenia szerokiego na kilkanaście stóp balkonu. Jej smukłe dłonie spoczywały na barierce. W izbie pachniało urokiem i czarem, ambrą, różami i kobiecą ręką. Ożywczy wdech dopełnił pierś. Wzdychała teatralnie patrząc na swoje tętniące życiem miasteczko.

Otoczone dookoła odrestaurowanym murem, nad którym sprawowali pieczę najzacniejsi z architektów. Mur nie był najgrubszy, lecz jakże wysoki. Dopełniony rozbudowanymi wieżami w jego obrębie, ale także nowymi tuż za. A na ich szczytach różnorodne balisty, nad którymi najwybitniejsi rzemieślnicy trudzili się dzień i noc. Kryształowe kule osadzone na metalowych kondensatorach mocy, zdolne rozprzestrzeniać pola siłowe. Od południa ciągnęła się szeroka fosa będąca nową gałęzią rzeki Sary. W końcu plany zakładały otoczenie miasta rzeką, stąd kolejne prace rzutować miały na wschodnie skrzydło za murem.

Do pokoju trafił Sir Grim, poszukujący Pani, której przysiągł strzec, gdyż ta czmychnęła z sali tronowej niespodziewanie. Spojrzała wtem na niego, milcząc przez chwilę. A potem jeszcze raz wzdychnęła. Ożywiony gigant przypomniał wysokiej elfce o czynach, jakimi splamiła swą duszę. O akcie potępianym przez wszystkich wielkich tego świata. Akcie gwałtu na naturze. Fortunnie dokonanym w zaciszu wioski Drewutni.

Plaga nieurodzaju, którą zasiała Callisto, zebrała swoje żniwo. Ziemie na północ od Nowego Hollar. Wioski oraz gospodarstwa Saran Dun - zamieszkane przez większość społeczeństwa tej prowincji. Tam uderzyła śmierć w najczystszej postaci. Szerząca się drogą powietrza, wody, ziemi oraz żywych, dziesiątkowała populację Keronu. Brakło czasu na indywidualne pochówki. Szczęśliwcy wykopywali w glebie masowe mogiły dla pozostałych. Zwierzęta padały jak muchy, pozostawiane na pastwę robactwa. Aż przyszła zła noc, kiedy czarna magia wezwała tych, którzy świeżo opuścili Herbię i tych, którzy dawno zaznali spokoju. Czarci byt wsiąkał w każdego napotkanego truposza, każdą zapomnianą duszę. Z grobowców czy masowych mogił podnosili się zmarli. Dziesiątki tysięcy sinych ciał, gnijących korpusów, szkieletów i kopyt. Wszystko to powstało wzbudzając strach żywych. Nieumarli jednak nie atakowali tych, których zaraza oszczędziła. Jak zaczarowani wędrowali na wschód, dalej w nieznanym nikomu kierunku. Callisto zapłaciła ogromną cenę ze ten bluźnierczy rytuał. Ponadto poległa przeszło setka wybitnych nekromantów, którzy niedawno dołączyli do jej sprawy. Część z tych przeobrażona w żywe abominacje stała się jeszcze bardziej niebezpieczna. To właśnie oni wraz nielicznymi wybrańcami losu udali się do góry Erial. Nowej enklawy dla armii nieumarłych.

I chociaż wielu nekromantów odeszło, znacznie osłabiając siły władczyni. Do Nowego Hollar przybyło około czterystu uciekinierów spod Oros. Byli to prawowici czarodzieje, studenci (nade wszystko elfiej maści), nieskatalogowani apostaci z całego Keronu i okolic Urk-Hun, zbuntowane leśne elfy o zdolnościach transmutacji w dzikie zwierzęta. Nie zapominając o magicznych istotach. Mordred przyprowadził tych wyklętych przez Zakon odludków do ostatniej przystani magii. Tu zaoferowano im schronienie w zamian za pracę na rzecz miasta oraz stawienie się do boju, gdyby siły nieprzyjaciela odważyły się napaść na elfie miasteczko. Nowe Hollar musiało wykarmić kolejne buzie i to mogło okazać się kolejnym z wielu problemów borykających miasto. Dotąd plantacje za wschodnią ścianą, pola uprawne, hodowle, sady i mniejsze produkcje elfich gospodarzy, wystarczyły aby zapewnić odpowiednie racje żywnościowe mieszkańcom. Ziemie na wschód do Meriandos były żyzne. Nie tak jak te leżące za tym miastem, lecz wciąż spełniały swą powinność. Głód borykał Keron, lecz dla Callisto cios wymierzony w północne ziemie aż pod stopy Saran Dun, przyćmił utratę dostaw. Stolica z każdym dniem traciła hodowle, a ziemie czerniały wysuszone na wiór. Saran Dun odcięto od spichlerza. W przeciwieństwie do Hollar, które wciąż mogło polegać na swoich skromnych zasobach. Jak i indywidualnych gospodarzach daleko na wschodzie, lecz ci coraz mniej chętnie wchodzili w handel z Wysokimi Elfami.

Życie w akademii nabrało tempa. Otwarty klub pojedynków wykorzystywał ambicję studentów do zdobycia dodatkowych punktów w zamian za naukę ofensywnych zaklęć. Prowadzone potajemnie zajęcia z zakresu czarnej magii czy nekromancji cieszyły się również zainteresowaniem. Akademia wielkimi krokami zbliżała się do utworzenia nowego wydziału - Biblioteki Oroskiej. Za murami uczelni coraz więcej szkolono naukowców. Akademia w Nowym Hollar przestała szkolić wyłącznie magów i artystów. Znacznie rozwinęła się medycyna, poprzez uruchomienie szeregu zajęć z zakresu anatomii czy konserwacji zwłok. Zwerbowany do kadry nauczycielskiej krasnolud Hunmar - pierwszy krasnolud będący nauczycielem w Nowym Hollar - również edukował studentów w zakresie nauk o zdrowiu. Przyjmowano inżynierów i alchemików. Badaczom udostępniano dawno nieużytkowane lochy czy hale pod laboratoria oraz pracownie. Teraz kompleks pięciu wydziałów wznosił się nad siedzibami naukowców, co miało być symbolem tego, iż magia wzrasta na nauce. Nowy wydział - Biblioteka Oroska - miała stać się pierwszym naukowym skrzydłem Hollarskiego kolektywu.

Widok na miasto pozwolił Callisto objąć przeszłe wydarzenia wielką pętlą. Zacisnąć ją i dokonać rachunku tego, czego dokonała ona jak i poplecznicy magicznej sprawy. Trwała cisza przerywana tylko szelestem toczących się po balustradzie liści. Znad zachodu zawitała ciemna chmura, przykrywając ognistego olbrzyma. Co robić, myślała, leniwymi ruchami dłoni dotykając drewnianej barierki. Z tyłu głowy nawracały myśli o potomkach. Ziraelu i Learizie, którzy objawili swe nadprzyrodzone zdolności, ów czas stając się obiektem badań czarodziejów z akademii. Byt, jaki napotkała w krainie mroku potwierdził wcześniejsze domysły matki - dzieci naznaczył sam mrok. Sprawiały coraz więcej problemów. I wtedy...

- Napisałbym się wina - pomyślała.
Spoiler:
Ostatnio zmieniony 03 sie 2019, 22:29 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Sanktuarium

54
Tańcząca z Bóstwami. Najwyższa Pani Hollar, Niepodzielna Królowa elfiego rodu i potężna Mistrzyni Magii spoglądała na swoje włości zaprzątnięta myślami. Rola władczyni nie była łatwa a ilość spraw wymagających Jej uwagi z łatwością przytłoczyłaby większość stąpających po Herbii istot. Skupiona na ważnych, światowych problemach nie dostrzegła niewielkiego, błękitnego rozbłysku gdzieś po jej prawej stronie. Błyśnięcie powtórzyło się i tym razem towarzyszył mu delikatny powiew chłodu, lecz i to umknęło uwadze kobiety. Niespodziewanie istna eksplozja bladoniebieskiego światła zalała całą komnatę, raniąc oczy i odbierając na moment wzrok. Fala potężnej, magicznej energii rozsadziła okiennice a towarzyszącą jej jasność dostrzec można było nawet daleko poza murami cytadeli Hollar.

- Masz czelność śmiertelniczko! NIE LUBIĘ być ignorowana. Bardzo nie lubię. - Głos nieco skrzypliwy, swoją barwą mocno przypominał kruszący się lód, będąc przy tym zarazem zaskakująco kobiecy. Szczelnie wypełniał pomieszczenie, pozostając w jego wnętrzu pomimo otwartego przecież balkonu. Wraz z nim ściany i podłogę pokryła błękitna tafla. Wszystko zamarzło. Meble i ubrania mieniły się szronem, odbijając wpadające przez balkon światło zachodzącego słońca. Zdawać by się mogło, że nawet same czas i przestrzeń zwolniły, aby po chwili stwardnieć w solidną, lodową bryłę. Było to oczywistą niemożliwością i jako biegła w sztuce wiedźma Callisto bez problemu mogła to dostrzec, a mimo to niepokojące uczucie przeczyło logice, nie opuszczając Ją ani na chwilę.

- Porozmawiajmy. Masz chwilę. Prawda? Teraz gdy przestałaś już układać się z Niosącym Płomień oraz Upadłym Kapłanem? - Światło osłabło wreszcie, kondensując się w metrowej średnicy, lazurową kulę. Magiczny twór wydawał się odrealniony, jak gdyby równocześnie był, ale nie był, wisząc pół metra nad ziemią. Zastanawiającą mogła być również reakcja Sir Grima, czy też dla dokładności jej całkowity brak. Nieśmiertelny, kościany wojownik całkowicie zignorował wydarzenie, stojąc na swoim miejscu niczym posąg. Równie majestatyczny, równie dominujący i równie martwy. - Zostałaś pobłogosławiona śmiertelniczko. Pomimo, a pewnie nawet przez to, jak bardzo niegodna jesteś tego zaszczytu, zdołałaś zwrócić uwagę mojej Pani. Nadszedł czas Twojego sądu. Twojej kary. Twojej pokuty i kto wie? Chociaż szczerze w to wątpię, może nawet Twojego wybawienia. Zanim to jednak nastąpi, prastary zwyczaj nakazuje by jako gość, istota wyższa obdarowała odwiedzanego gospodarza. Przygotuj się! Otrzymasz teraz prezent, na jaki nie zasługujesz a jakiego dawać Ci nie chcę. Dostaniesz go zatem w sposób, który mnie zadowoli. Będziesz HA! Ooooo tak! Będziesz cierpieć. Zaznaj tego bólu i drżyj, bo jest on tylko zapowiedzią tego, co Cię czeka.
Spoiler:
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Sanktuarium

55
Stała w zadumie i milczeniu, pogrążona w myślach tak głęboko, że jej uwadze umknął pieklący się nagle błysk, gniewny, złowrogi, przybierający na sile jak buczenie rozdrażnionych os. Ledwo zauważyła, jak cichutkim i pustym ruchem przemknęła jedna, druga, trzecia fala chłodu, pokrywająca krystalicznym szronem całą balustradę z białego drewna. W momencie, gdy przed uzurpatorką eksplodował ogrom jasności, utraciła wszelką kontrolę nad ciałem.

Coś świsnęło jej koło ucha. Coś rąbnęło w ramię, aż się zatoczyła. I coś uderzyło prosto w twarz, zwalając królową z nóg. Upadała dziarsko z rozstawionymi na boki rękawami czarnej aksamitnej togi, które ów czas przypominały zestrzeloną z kuszy wronę pokaźnych rozmiarów. Leciała w dół bezwładnie, aż... Aż rąbnęła z takim impetem, że zahuczał wszechobecny lód.

Minęło kilka chwil, może więcej.

Oprzytomniała, charknęła i wypluła krew. Transparentne kryształy przez chwilę dzwoniły po parkiecie. Potem dźwięk ten urwał się raptownie. Callisto uniosła wzrok, błąkający się w niemal gęstniejącej mgle. W tej mgle ujrzała jasny płomyk. Eteryczny byt, który próbował przebić się przez dzwoniący w uszach szmer. Nie potrafiła ocenić, jak długo to trwało. Bo to było nierealne. Jak sen.

Z mgły wyłonił się biały ognik, lewitując zwiewnie i bezszelestnie z wdziękiem unosił się leciutko nad ziemią. W tym akurat nie było nic niecodziennego, wszyscy w Nowym Hollar znali magiczne ogniki. Poza tymi eksplodującymi, zamrażającymi przestrzeń oraz głoszącymi słowa patronów. O tych wspominały nieliczne legendy czy lakoniczne kroniki.

- Czego chcesz, demonie? - wycedziła przez zaciśnięte szczęki, gdy gniew piętrzył się na nowo tworzonych zmarszczkach.

- Nie wierzę w ciebie i twoją panią. Kariila czy inni patroni to zwykłe demony. Byty z innego wymiaru, którym głupcy oddają cześć - Callisto splunęła krwią. W ruinach Urk-Hun zabiła pradawne bóstwo. Nieznaną istotę, niewspomnianą na kartach historii. Coś nieodkrytego, przodka Wysokich Elfów, który wraz z pobratymcami zajmował te ziemię jeszcze przed wszystkimi rasami. Być może wraz z patronami czy samymi bogami, w których Callisto nie wierzyła. Dla niej byty wyższe były wyłącznie skoncentrowaną formą magii, magicznej siły. Czegoś potężnego, energii w najczystszej postaci posiadającej wole lub - jak wielokrotnie powtarzała - demonami. Zabiła pradawne pół-bóstwo raz. Wierzyła, że może uczynić to ponownie...

- Czego chcesz? - zapytała. - Czego chcecie? - dodała głęboko nabierając powietrza do nozdrzy.

- Dokonałam rzeczy wielkich, gdy wy nie uczyniliście nic! - wyrzuciła parobkowi patronki Kariili. - Moja armia wyswobodzi świat spod reżimu Zakonu. Spod młota i miecza, który niszczy ziemię. Magia, natura i elfy powstaną na nowo, żeby zaprowadzić porządek jak przed laty - tłumaczyła ognikowi strudzenie, a w jej głosie nie przemknął się żaden fint, bo głos miała bardzo spokojny. I bardzo zimny.

Callisto miała cięty język. Nie bała się wyrażać swoich myśli, przeto wielu ją podziwiało. Wielu też przysporzyła sobie wrogów. Lecz to nie działało na boskiego wysłannika. Przybył wymierzyć elfce karę, na którą według Kariili zasłużyła. Zesłał na nią ból oraz cierpienie. Jak z czarnej chmury momentalnie runął na nią grad, aż zwinęła się z bólu. Ból wbijał się tak mocno w jej wątłe ciało, że z hukiem rozerwałaby skórę na policzkach. Cierpienie tak silne, że cała pokryła się potem. Dygotała i płakała. Wielka niewielka królowa.

Re: Sanktuarium

56
- Phahaha!!! - Bijące z kuli światło przygasło odrobinę, odsłaniając sylwetkę błękitnej lisicy, po której futrze tańczyły płomienie. Zwierze tarzało się na boki i turlało w niepowstrzymanym napadzie śmiechu. - Nie... ooohhh! Nie wierzysz we mnie? Pha! Od setek lat nikt nie powiedział mi czegoś równie bezczelnego. - Rozbawiony ton jeszcze przez chwilę przebrzmiewał w powietrzu, lecz na pysk zwierzęcia spłynął paskudny, agresywny grymas. - Uwierz w to. Suko. - Cedząc przez zęby, istota zawirowała, wlatując w Callisto. Cała jej lewa ręka zdrętwiała i pokryła się lodem, a na dłoni pojawił tatuaż przedstawiający niebieskiego lisa. Malunek bolał, jak gdyby płonął żywym ogniem. - Nie zdrowo tak dusić emocje. Wyrzuć to z siebie.

Sarkazm i kpina wprost emanowały od głosu, jaki rozlegał się w umyśle wiedźmy a wraz z nim nadeszły obrazy i uczucia formujące instrukcję obsługi "prezentu". - Ehhh. Chciałam, żeby każde użycie tej mocy kosztowało cię nawet więcej bólu. Pani jest jednak łaskawa, nawet dla ścierwa, takiego jak ty. Zajmij się swoimi sprawami i przygotuj do drogi. Twoja pielgrzymka prowadzi na południe. Ruszamy niebawem.

Ból i uczucie chłodu odeszło, a wraz z nimi całkowicie zniknęła również magiczna obecność. Wszystko wróciło do normy i tylko zamrożona ręka z tatuażem świadczyła o tym, że nie było to tylko złudzenie. Nawet zdewastowane eksplozją meble zdawały się jakoś tak dziwnie na miejscu i tylko nieśmiertelny Herbu Byk stał niewzruszenie, wyczekując rozkazów swojej Pani. Słońce chyliło się ku zachodowi a jego ostatnie, szkarłatne promienie muskały włosy władczyni, by zaraz dokonać swojego żywota na rzecz wszechogarniającej ciemności nocy. Ahhh jak ten czas ucieka, kiedy się człowiek dobrze bawi.
Spoiler:
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Sanktuarium

57
Kolejny świt zaglądał przez okiennice murów i domostw Nowego Hallar witając wszystkich mieszkańców okolicy - nowy dzień, nowe możliwości - świat stał przed tym miastem otworem, zdawałoby się. Tam po ulicach pośpiesznie gnali na zajęcia spóźnieni studenci, a jakże, jeszcze podcięci wspomnieniem nocy wczorajszej, tu znowu grupka młodych kobiet znosiła poranne zioła z lasu - mało ich było to prawda, a i jakość nie ta, co kiedyś, ale co można począć, gdy takie czasy idą, że ziemia odmawia wszystkim tak samo swoich owoców? Z rowów okolicznych i rynsztoków wygrzebywali się nie tak już weseli patroni miejscowych tawern, znawcy trunków i wszelacy bogowie nocy zmierzając to jedni do pracy, to inni do żony, inni jeszcze niestrudzenie wracali na drugą rundę gotowi udowodnić światu "co to nie oni". Na ten makabryczny widok wylewających się z wszelkich zakamarków jakby trupów (wszak tak samo bladzi byli, tak samo niemrawi) zaklinali głośno ów nieszczęsny poranek przedstawiciele elfiego ludu za drugiej strony szynkwasu świadomi, że oto czeka ich kolejne starcie z pijaną tuszą. Oj, na jakie to poświęcania musieli się gotować ci gospodarze wszelacy, żeby wiązać jakoś koniec z końcem - zdawałoby się, że proces ten nieskończenie powtarzał się z każdym brzaskiem niczym jakaś klątwa dobrobytu.

Niemniej Callisto obserwującej te wydarzenia z okna komnaty nie było pisane zaznać rutyny tak bliskiej prostemu motłochowi, o nie. Na jej barkach spoczywało wiele odpowiedzialności - za życie, za szarą codzienność. Wszak nikt tak dobrze, jak ona nie wiedział, ile wysiłku włożyć należy, żeby poranki takie jak ten miały w ogóle miejsce. Naraz z tego stanu zapatrzenia, jakby trans, wyrwał ją miarowy hałas. Ktoś walił do drzwi. Po chwili znajoma barwa zabrzmiała po drugiej stronie:
- Pani? - zapytał niepewnym tonem - Poddani proszą o poranną audiencję, nadal jest kilka materii, które wymagają uwagi miłościwie panującej.
Oczekując panny Morganister po przeciwnej stronie wrót, najwyraźniej przewracał strony notesu, bo hałas miętego w dłoniach papieru niósł się echem po głuchych korytarzach.
- Jak ty stoisz? Kto cię tu wyznaczył? Popraw hełm, na litość i przestań się garbić! Skąd oni cię wyciągnęli, ze stajni? - dało się słyszeć karcące uwagi mistrza musztrującego nieszczęsnych strażników. Nie był on wprawdzie żołnierzem, ale nie można mu było odmówić wiedzy, jak rzeczy wyglądać powinny i tym samym, kto jak kto, ale ktoś taki jak Zaastri potrafił odróżnić leniwego młokosa od przykładnego halabardzisty. - Lepiej, żebym nie musiał zwracać ci więcej uwagi... Ren. Co? Zaskoczony? Tak, znam twoje imię. Podobnie z resztą jak każdego w najbliższym otoczeniu naszej pani. - tylko te ostatnie słowa wymienił wręcz z nabożną czcią, zaraz jednak przerwał gromienie młodzika, jakby zaniechał tak wcześnie powodować więcej zgiełku, aniżeli był do tego zmuszony.

Przyszła pora by Callisto zaczęła sprawować swe zwyczajowe obowiązki - dość na jakiś czas przeklinania wrogów, dość rzucania piorunami i przyzywania pradawnego zła. Teraz miała stawić czoła bardziej przyziemnym sprawom - pozostało tylko pociągnąć za klamkę i przywitać nowy dzień.

Sygn: Juno

Re: Sanktuarium

58
Callisto pozbierała się po niezapowiedzianej wizycie wysłańca Kiriili, który porzucił ją, pozostawiając na dłoni wyłącznie blednące znamię i niesmak. Po tym wszystkim wróciła do siebie. Zajęła miejsce przy balustradzie, zapierając wyprostowane w łokciach ręce o drewnianą poręcz. Jeszcze raz spojrzała na swoje miasto. Na piękną akademię, gdzie w uczelnianym kompleksie pięć wydziałów prześcigało się w nieoficjalnym konkursie na najlepszy gmach. Jaksółka odpowiadająca magii powietrza posiadała najwyższe wieże, których szczyty sięgały aż do chmur. Wzrastały na budynkach przynależnych do Spalonego parku - największego wydziału w kampusie. Były jeszcze Niskie tarasy, Dolina wód i Oddech bogów, ale te konkurowały pod względem innych kryteriów niżeli wysokość czy zajmowana powierzchnia. Callisto spojrzała na ogród zoologiczny tuż przy obszarze uczelnianym. Sprowadzane tam magiczne zwierzęta miały zapewnione odpowiednie warunki klimatyczne. I tak ścieżka z akademii do ogrodu była wiecznie czerwona z domieszką złota. Rzucone zaklęcie uniemożliwiało zmianę pory roku nad tą ziemią. Ściągnięte z dżungli człekokształtne żyły w klatkach, gdzie panował wieczny skwar i gorąc, bo nad nimi górowało wyczarowane słońce. Były i skute lodem jeziora dla istot z północy.

Przekręciła głowę w przeciwnym kierunku. Wiatr wiał w oczy, a włosy powędrowały na bok niesione lekkim powiewem. Centrum miasta, wszelakie budynki zbudowane z finezją, której brakuje ludzkim rzemieślnikom. Zaklęte fontanny na każdym rogu. Magiczne lampiony. Główny plac przed ratuszem, wyłożony kolorowymi kamiennymi płytami, które świecą w nocy. Beztroski, bajeczny obraz miasteczka. A dookoła ciężko pracujący robotnicy. Wznoszące na wieże obronne przy murach balisty, elfy pracowały wytrwale. Wspomagani przez strażników, którzy patrolowali mury dookoła miasta. Hollar żyło, lecz za to życie inne poniosły cenę.

Do izby wszedł mistrz Zaastri. Mości Callisto raptem odwróciła się na pięcie, a jej czarna suknia rozwiała się na boki lekko. Za złożonymi jak do modlitwy dłońmi, które opierała na miednicy mniejszej, kiwnęła głową w geście powitania.

- Nie pozwólmy im czekać - odparła, po czym opuścili salę z balkonami.

Przeszli przez pierwszy hol, mijani spojrzeniami pracującej służby. Zewsząd unosił się zapach będący mieszaniną woni perfum i topiących się świec, jakie rozświetlały często ponure korytarze idealnej bieli. Po schodach stąpała nieostrożnie, goniąc na spotkanie. Z lekko podniesioną suknią przebierała nogami niczym rozbrykany źrebak. W końcu dotarli na niższą kondygnację, gdzie znajdowała się sala tronowa. Wstąpili tam bocznym wejściem, bo pod głównymi wrotami czekali chętni spotkać protektorkę mieszkańcy Nowego Hollar.

Komnata tonęła w mroku, rozjaśnionym igłami słonecznego blasku, wciskającego się w szpary zasłon. Otulonego chłodnym błękitem magicznych lampionów zawieszonych na tęgich kolumnach nośnych z białego drzewa. Z wyrzeźbionymi runami pięciu żywiołów i wizerunkami dawnych elfich czarodziejów. Blask lampionów upiornymi cieniami tańczył po ścianach i sklepieniach. A pośród cieni i blasków, w samym centrum na tronie z marmuru i palisandru zasiadła Morganister. Noga założona na nogę, wyprostowane plecy oparte o oparcie tronu, dłonie otulające podłokietniki. Była gotowa na przyjęcie gości.

Re: Sanktuarium

59
Byli właściwie sami, głucha cisza wypełniała pomieszczenie jakby sam czas stanął w miejscu, by dać elfom sposobność na rozważania. Blady błękit lampionów tańczył na kolumnach i ścianach niby widmo tancerki, która wbrew ciągłej walki nie mogła wydostać się z tego miejsca, jakby więzienie gdzie niepodzielnie panowała jedna tylko sztuka - polityki. Starannie przygotowana scena już oczekiwała pierwszych gości w typowym dla siebie blasku potęgi, piętrząc jej główną aktorkę, Callisto, na tronie niewiele ustępującym tym, które okoliczna ludność znać mogła jedynie z podań i plotek. Zaastri, świadom swojej roli doradcy i pośrednika między zwierzchnikiem miasta, a jej ludem upatrzył sobie odpowiednie miejsce na niższym stopniu po lewej, tym samym stając dokładnie w połowie drogi do miejsca, do którego najbliżej dopuszczani byli wszelcy interesanci. Oczywiście postawienie kolejnego kroku od umownego kawałka podłogi byłoby nie tylko przejawem kompletnego braku znajomości etykiety dworskiej, ale również niezwykle ryzykownym ruchem wziąwszy pod uwagę tak śmiercionośne możliwości tej dwójki magicznych indywiduów, jak i brutalną siłę jego ponurości Sir Grim herbu Byk, którego emanująca złowrogą aurą postać górowała w milczeniu w cieniach gdzieś na prawo od panny Morganister. Czekał niewzruszony, czujny, gotów w każdej chwili odrąbać to i owo potencjalnym nieszczęśnikom, których śmiała fantazja mogłaby ponieść za daleko. Dla ożywieńca nie było niejasnych sytuacji - fałszywy krok? Cięcie. Złowrogie zamiary? Cięcie. Zdrada? Cięcie... byłoby tu aktem łaski, więc pewnie w grę wchodziło bicie, miażdżenie, łamanie i tylko sami bogowie wiedzą, co jeszcze ta góra mięśni miała w swoim repertuarze zadawania bólu.

Wtem mosiężne wrota zaczęły się z wolna rozchylać, a nie zwlekając ni chwili, mistrz, wyczytując z podręcznego pergaminu, dostojnym głosem zapowiadał nowoprzybyłych:
- Z północnych granic ziem Nowego Hollar graniczących z dzielnicą Saran Dun przed obliczę miłościwie panującej Callisto Morganister, Pierwszej Tego Imienia, Protektorki Nowego Hollar, Czempiona Wysokich Elfów, Nadziei Magii, Posłanniczki Ciemiężonych, Matki Nauki i Sztuki przybywa niejaki Glovin Tulpa, sołtys wsi Mysie Nory.

Nieśmiałym krokiem, kurczowo przyciskając do piersi stary kaszkiecik, zbliżał się do długouchych osobistości przygarbiony człowiek. Z postury owszem niewysoki, lecz barczysty przy tym, umięśniony na rękach od pracy w znoju, a od słońca naznaczony spękaną opalenizną charakterystyczną robotnikom. Rozglądając się niepewnie po kątach, niczym mysz zagoniona w pułapkę badał rozbieganymi oczyma pomieszczenie, jakby szukając drogi ucieczki od jakże stresującej go sytuacji. Zatrzymawszy się (na gest doradcy) w odpowiednim dla niego miejscu przed tronem, ukłonił się nienaturalnie, przypominając przy tym kota domowego sięgającego do miski z mlekiem. Włosy jego siwiejące lepiły się i wykręcały, pot spływał po sumiastych wąsach, dyszał chwile ciężko, wgapiając się nieświadomie w dostojną panią. Naraz ponaglił go Zaastri, traktując zmęczonym spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu:
- Z jaką sprawą przychodzisz Glovinie przed oblicze naszej pani?
Ocknął się nieco Tulpa, zwrócił otumaniony wzrok w stronę doradcy, znowu na Callisto, znowu na doradcę, wreszcie w ziemię pod jego stopami i jąkając się z przestrachem, wycedził:

- J-ja, j-ja... Ja Glovin jestem. No... zz-z Mysich N-Nór... je-stem. - wyrzucił wreszcie z siebie i zdaje się z przyzwyczajenia lub pośpiechu wyciągnął dłoń przed Morganister w geście powitania. Na ten drażliwy ruch mistrz zastąpił mu drogę, gromiąc przy tym wzrokiem jakby piorunami, a sam Sir Grim podobnie bezzwłoki chwycił za miecz, wyciągnął do połowy pochwy, postąpił krok w stronę audiencji i już miał odciąć kończynę, gdy widząc swój błąd, wieśniak cofnął pośpiesznie rękę, prawdopodobnie karcąc się w myślach za głupotę. "Byk" wpatrzył się w swoją panią, oczekując polecenia lub gestu, co też winien uczynić w tej sytuacji. Mimo wszystko być może kierowany brakiem ogłady wieśniak, kontynuował:
- Pani... na północnych ziemiach plaga szaleje straszliwa, co żyć nie daje ludziom. Ptaki w locie martwe spadają, zwierzęta wszelkie gniją i trują glebę, woda- - tu zapłakał rzewnymi łzami, szlochając przy tym i ciągnąc nosem - Woda... moja pani... woda zatruta dzieci nam pomordowała. Ciała im posiniały jak umarlakom, dusić się zaczęły i zaraz jak muchy chlip w bezruchu popadały. Chłopi i kobiety, szloch co bardziej wytrzymali od dziatków jeszcze walczą z zarazą choć przybici do łóżek, ale w każden jeden dzień tracimy kogoś, pani. Jeść nie ma czego, wszystko to plugastwo zabrało, wypaliło. Ja się jeden jeszcze uchowałem z kilkoma innymi, ale i na nas niedługo przyjdzie pora, gdy będziem musili się posilić. Do tej pory zapasy nam wystarczyły, pani, ale to na długo nie starcza, o nie. - zatrzymał się na chwilę, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni zmiętą szarą chustę, wysmarkał nos na tyle głośno, że bezlitosne echo dało się słyszeć nawet poza murami sali tronowej, otarł oczy, schował zawiniątko z powrotem i dodał troszkę spokojniejszy:
- Pani, udziel, proszę swej łaski ciemnemu ludowi, my nic już nie mamy, a z nami inne wsie tak samo w biedzie dogorywają. Kto was będzie karmił, jak my pomrzemy? Błagam, pani, chlip - padł na kolana i złożył ręce jak do modlitwy, korząc się przed nią - błagam, miej litość!

Zniesmaczony tym pokazem uległości, Zaastri, zwrócił się półszeptem do kobiety:
- Pani, jeśli pozwolisz? Wprawdzie miasto kwitnie i ma się dobrze, lecz ofiarowanie tak dużej pomocy wieśniakom niechybnie zachwieje tutejszą gospodarką. Wyjdziemy z tego jakoś, owszem, ale w razie kłopotu trzeba będzie zacieśnić pasa i zagryźć zęby. Owszem dobra wsi są nam niezbędne na dłuższą metę, niemniej apeluje o przemyślenie naszych priorytetów. - zakomunikował.

Ostateczna decyzja należała do niej - miasto, czy wieś? A może jakieś wyjście pomiędzy? Co uczyni Callisto?

Sygn: Juno

Re: Sanktuarium

60
Już na wstępie wiedziała, że będzie to przykre spotkanie. Patrząc spod rzęs po pierwszym kroku i po kilku następnych, upewniła się w pierwotnej myśli. Biedny, zgarbiony dziad w łachmanach sunął kulawo po Hollarskim parkiecie z białego drewna. Przecież tych plam mogli więcej nie doczyścić. Skąpany w chłodnej i przeraźliwej jasności magicznych kandelabrów ze ścian i kolumn, jeszcze pokraczniej dobierał kroków, a ruchy miał niezgrabne. W dodatku był człowiekiem! Obrzydliwe.

Z początku nadrabiała miną. Wyprostowana, z hardo zadartą głową i kamienną twarzą, nie wzruszyła się - ani na chwilę, choćby malutką chwilkę - brakiem manier mężczyzny. Cały ambaras z odpychającym go Zaastrim i reakcja Sir Grima herbu Byk była najprościej rzecz ujmując żenująca.

Zacznij w końcu - pomyślała, podczas gdy biedak prawie na kolanach jąkał się irytująco. Koniec końców i tak prymitywna istota zdołała wykrzesać z siebie kilka logicznych, aczkolwiek nieinteresujących władczyni, zdań. Oglądając ten jakże marny teatrzyk odwróciła płynnym ruchem głowę, jednocześnie przewracając oczyma i otwierając lekko usta, tak jakby układały się w literę "o".

- Powiedz mi - podjęła jak tylko rozkojarzony mężczyzna zakończył wypowiedź. - Gdzie byliście, wy, mieszkańcy północnych osad, kiedy wystąpiliśmy przeciwko koronie?

Podniosła wskazujący palec, zabraniając mu udzielić odpowiedzi.

- Kiedy Nowe Hollar buntowało się, wy opowiadaliście się za królem Aidanem - rzuciła, wyszrzerzając zęby. - On jest waszym prawowitym władcą. Ziemie na północ od Hollar nie leżą w mym posiadaniu, zatem dlaczego niepokoisz mnie i mój lud, zamiast udać się do swojego obrońcy?

- Wpływy Nowego Hollar sięgają na wschód, gdzie nasi - podkreśliła ostatnie słowo - farmerzy w pocie czoła zapewniają nam - akcent padł ponownie - racje żywnościowe. Wy, ludzie z północy oddawaliście wszystko stolicy. Lecz wasz wspaniały król porzucił poddanych, dlatego stoisz tu - w moim domu.

Zrobiła teatralną pauzę, jakoby szukając rozwiązania z tej patowej sytuacji.

- Dostaniecie dwie duże nieużytkowane plantacje. Za murami miasta po wschodniej stronie. Tam plaga nieurodzaju nie sięga. To klątwa króla Jakuba - wmawiała prostaczkowi herezję. - Będziecie pracować na swoje wyżywienie, a nadwyżkę i pozostałe dobra oddacie do miasta. Każda rodzina przed wpuszczeniem na ziemię zostanie sprawdzona przez Hollarską straż. Taka jest moja wola. Idź i głoś ją, żeby lud wiedział, iż prawdziwym tyranem jest Aidan Augustyński - kiwnęła głową, co oznaczało, że audiencja dobiegła końca.

- Wszystkich chorych i słabych na granicy zabić. Dopilnuj, żeby egzekutorzy odbierali im większość wyprodukowanych dóbr. Ma im wystarczyć wyłącznie na własny użytek - poleciła Zaastiriemu, kiedy mężczyzna opuścił salę tronową.

Callisto wiedziała, że po wschodniej stronie żyzne pola potrzebują rąk do pracy. Po eksterminacji większości szlachty oraz ucieczce wielu elfów, plantacje i hodowle opustoszały. Potrzebni byli nowi pracownicy, a ci zdawali się być doskonałą tanią siłą roboczą. Ponadto, po Keronie rozniesie się wieść, iż Morganister chroni poddanych króla Aidana. Tak wymierzony policzek winien jeszcze bardziej zdestabilizować pozycję korony.

Wróć do „Nowe Hollar”