Re: Sanktuarium

76
Poddani wiedźmy dobrze znali swoje miejsce - ton jej głosu oraz władczość, jaką emanowała z obsydianowego tronu budziły pośród członków rady niemal namacalny szacunek. A choć wzrok mieli wbity w posadzkę, a głowy schylone w głębokim szacunku czujny ochmistrz nie pozwolił, aby cokolwiek im umknęło. Dwoma krótkimi ruchami dłoni wzbił w powietrze pióro i pergamin dotychczas zalegające na blacie, by z pomocą magii skrzętnie spisywać każdy rozkaz, którym ich uraczyła. Dopóki przemawiała, nie przerywali jej, dopiero gdy zamilkła donośnym głosem odpowiedział jej dowódca straży ubiegając pozostałych:

- Stanie się jak każesz, pani! - zaraz potem pośpiesznie i bez choćby słowa komentarza zebrali materiały, które wcześniej przynieśli ze sobą na obrady, a następnie całkowicie opuścili salę tronową.


Głuchy huk zamykanych wrót to ostatnie co usłyszała czarownica, zanim została całkiem sama - pierwszy raz od dłuższego czasu miała trochę spokoju i prywatności w miejscu, które uważała za względnie bezpieczne... przynajmniej dopóki przed jej obliczem nie stanie ktoś nowy. Dopiero teraz Morganister zauważyła, że nie ma już przy niej nikogo, kto mógłby pełnić rolę najbliższego doradcy, czy namiestnika. Nie miała przy sobie również swojego nieumarłego ochroniarza od kiedy został postawiony na straży szklanego sarkofagu.

Na zewnątrz wciąż lało, ot kolejna burzliwa noc.

Sygn: Juno

Re: Sanktuarium

77
Na przeciw siebie Callisto Morganister widziała pustą jak nigdy dotąd salę tronową w jasnoniebieskim świetle, rzucanym przez zaklęte płomienie szklanych lampionów kolumn i ścian. Zaparła chude ręce o tron i unikając bezczynności opuściła hol. Bezszelestnie i chybko przeszła korytarzami, unikając straży, lokajów czy paziów. Czym prędzej przemknęła schodami w górę, prosto do swych komnat, gdzie czekała na nią ciepła kąpiel i strawa. Służki rozczesywały włosy, masowały obolałe ramie i w milczeniu próbowały domyć zaschniętą krew - pamiątkę z Irios. Jak martwa kukła oddała im się nie kiwając ani palcem tak, że wytarto jej nawet zadek. Kolację skonsumowała już w samotności. Podobnie minęła noc.

Nad ranem wstała z pierwszym pianiem koguta, rzecz jasna zaklętego, wystruganego z dębu, który choć martwy piał codziennie o wschodzie słońca. Przyboczne elfki pomogły włożyć skórzaną togę podwiązywaną w talii. Zacisnęły wszystkie sznureczki, dołożyły posrebrzane tarcze na ramiona, od których postawa wysokiej elfki stawała się bardziej męska, stanowcza. Drobnymi łańcuszkami przymocowały tarcze tak aby nie odleciały w trakcie ruchu. Wsunięto ciemne kozaki z grubym, lecz niezbyt długim obcasem. Palec serdeczny lewej dłoni przyozdobił kościany pierścień z wplecionymi odłamkami szlachetnego kruszcu koloru lilii. Po przeciwnej stronie na wskazującym paliczku miała zaś sygnet z czarnego metalu w kształcie głowy kruka. Proste czarne włosy opływały ramiona i plecy do zgięcia krzyżowego. Chłodnym ukłonem głowy podziękowała służkom, oddalając je tym samym.

Opuściła izbę.

W drodze na dół spoglądała przez witraże w ścianach korytarzy analizując pogodę za oknem.

Wstąpiła do sali tronowej z bocznego wejścia. Przeszła kilka metrów i stanęła przed tronem w taki sposób, jak słudzy stają przed nią. Jej oczy błyszczały i były głębokie pod gęstą zasłoną rzęs. Stała, milczała i spoglądała.

Re: Sanktuarium

78
Reszta wieczoru upłynęła czarownicy bez większych niespodzianek - nikt jej nie kłopotał małostkami, nikt nie zaprzątał głowy troskami, ni przewrotnością losu. Gdy kąpiel była wreszcie gotowa, a szaty opadły na ziemię, ostrożnie i bez pośpiechu wkroczyła w rozgrzane, pachnące wody szerokiej, królewskiej bali, którą otaczało niewielkie grono oddanych służek. Zanurzając się do ud, do pasa i coraz głębiej poczuła jak niezwykle przyjemne, wręcz kojące uczucie przeniknęło ją poczynając od nasady krzyża po samą szyję. Błogość wypełniała ją, zesztywniałe mięśnie zyskały sposobność rozluźnienia, a spękana, naznaczona brudem i krwią skóra na nowo odetchnęła odzyskując dawny blask oraz zdrowy, rumiany odcień.

Była znużona niekończącą się walką, wszechobecną wrogością i wiecznym napięciem w sferze politycznej, ale na ten krótki czas naprawdę udało jej się odpocząć, odsunąć od siebie natłok myśli, a gdy tylko na chwilę zamknęła oczy rozpieszczana dotykiem kobiecych dłoni, gąbek i szczot leniwie osunęła się w objęcia snu. To, co ujrzała ciężko było jednoznacznie nazwać wizją lub koszmarem, bo w istocie widziała śmierć, cierpienie. W formie groteskowych egzekucji przypominała sobie o każdej istocie, którą zabiła lub do której zgonu doprowadziła rozkazem, tudzież knowaniem. Pod koniec owego dziwacznego przedstawienia, jaki serwował jej własny umysł ujrzała jak bordowe niebo robi się czarne, a u jej nagich stóp wzrasta z donośnym szumem morze krwi rozpościerające się po sam horyzont, zaś ona opada, coś ciągnie ją na dno. Tonie. Smród zgnilizny uderza ją, gorzko-słony smak dostaje się do ust, próbuje walczyć, wydostać się na powierzchnię. Krzyczy, ale z jej gardła wydostają się tylko bąble powietrza i wtedy...

Budzi się we własnym łożu z krzykiem na ustach.

To był tylko sen, prawda?

*** Mając za sobą ciężką noc Callisto odbiła sobie wyczerpanie psychiczne całkiem przyjemnym porankiem, pierwszym tak udanym od dłuższego czasu, wszak jeszcze do niedawna przemierzała kontynent w postaci kłębu magicznego dymu. Już podczas przywdziewania stroju i dobierania doń biżuterii błądząc po rozmaitych szkatułkach z kosztownościami wiedźma wstrzymała się na chwilę mijając dłonią lśniący, czarny kamyk, który niejednokrotnie okazywał się jej najlepszym sprzymierzeńcem gwarantując dostęp do szczególnego rodzaju magii. Unosząc go bliżej oczu i spoglądając uważniej Nadzieja Magii dostrzegła, że struktura owej materii zaczyna słabnąć od wielokrotnego używania utwierdzając ją tym samym w przekonaniu, iż następne wykorzystanie artefaktu może być ostatnim. Nie była to zła wiadomość, bo biorąc pod uwagę liczne i długie podróże tym niecodziennym środkiem transportu można było założyć, że po ostatnim dwukrotnym pokonaniu całego kontynentu od tak, kamień zwyczajnie pęknie, a jego moc rozproszy się tymczasem Callisto wciąż jeszcze dysponowała conajmniej jedną drogą ucieczki, gdyby wszystko zaczęło się walić.

Reszta poranka raczej nie budziła zastrzeżeń. Pogoda za oknem znacznie się poprawiła, deszcz ustąpił, a na jego miejsce za chmur wyjrzało ciepłe jesienne słońce. Wiatr powoli niósł ze sobą chłodne powietrze z odległej północy, lecz do zimy jako takiej wciąż było daleko, a nikt spośród snujących się po placu, osowiałych mieszkańców nie przywdziewał płaszczu, ni ciepłego futra. Szybki rzut oka pozwolił Morganister stwierdzić, że w mieście jest raczej cicho, każdy stara się skupić na codzienności. Uwagę wiedźmy przykuło to, że jakoś mniej dzieci biegnie po placu, zaś większość kurczowo trzyma się matczynej spódnicy. Głównym źródłem wrzawy były miejsca handlu, niewielkie zgromadzenia, gdzie tutejsi wymieniali się poglądami oraz zakłady rzemieślnicze, w których przeważały odgłosy narzędzi i stukoty maszyn. Miasto przypominało ledwie cień siebie sprzed kilku tygodni.


Nim uzurpatorka odsunęła się od okna ujrzała jeszcze jak brązowe hełmy prowadzą ze sobą kilku wychudzonych, zmarniałych ludzi. Mieli przed sobą niewielką, wolno idącą grupkę, wnioskując po ubiorze mogli to być przedstawiciele inteligencji lub inni mistrzowie fachu. Za sobą zaś ciągnęli łańcuch skuwający dłonie mężczyzny, awanturnika - można było stwierdzić to bez cienia pomyłki, bo wspomniany element rzucał się jak dzikie prosie ciągnięte na rzeź, zalewał mijanych jadem gorzkich słów, a raz spróbował nawet uderzyć jednego z elfów, lecz to skończyło się dlań karą, jakiej nie mógł się spodziewać. Rzucony na ziemię został zmuszony do przyjmowania tęgich razów, które zadawali mu dwaj strażnicy wyposażeni w odpowiednie narzędzie tj. bicze i pałki. Pobratymcy przestępcy przyglądali się tej scenie z nieskrywanym strachem, z pewnością była to dla nich wyjątkowa lekcja. Dla kilku lokalsów również była to na swój sposób ujmująca sceneria.

Dotarłszy wreszcie do sali tronowej, Morganister znalazła dla siebie kilka chwil na ciche rozmyślania w samotności podczas wpatrywania się w marmurowy tron o obsydianowych wykończeniach. Naraz z zamyślenia wyrwało ją głuche walenie do wrót, no tak, odkąd nie miała już nikogo na pozycji osobistego doradcy nie było też komu zapowiadać przybycia gości, ani wymieniać jej licznych tytułów.

- Pani, sprowadziliśmy ze sobą niejakiego Skandumina, syna Khezmada wedle twego życzenia. - ozwał się jeden z wartowników oczekując pozwolenia na wejście.


Niedługo później wrota rozchyliły się, a do sali całkiem sam wkroczył znajomy krasnolud, nosił się lepiej niż go elfka zapamiętała choć wciąż wyglądał na podobnie wzburzonego. Drepcząc pośpiesznie w stronę tronu głowę miał pochyloną ku ziemi widocznie zajęty natłokiem myśli. Przemierzając salę mamrotał pod nosem niewyraźne formułki jakby targował się sam ze sobą, trochę gestykulował, trochę się pieklił i zdawało by się, że wciąż nie wie gdzie się właściwie znajduje, bo zajmuje go jakaś nieznana wiedźmie sprawa. Gdy znalazł się na tyle blisko Morganister, by dojrzeć czubki elfiego obuwia zatrzymał się jakby właśnie uderzył w niewidzialne drzewo, powoli podniósł wzrok do góry. Brwi miał zmarszczone jakby spoglądał na coś doprawdy upierdliwego, a usta wykrzywione w grymasie, który mówił "mam lepsze rzeczy do roboty". Wezbrał głęboko powietrze i wypuścił w niemal teatralnym geście.

- Skandumin "Oczko", syn Khezmada, do twych usług pani! - zagrzmiał niewysoki jegomość. Wbrew pozorom nie brzmiał złowrogo, fakt faktem zuchwałość miał wypisaną chyba w duszy, bo nie sposób było mu odmówić akcentu i stylu bycia typowego przedstawicielom jego fachu, niemniej wyraźnie traktował swą królową jak partnera w biznesie, a nie przeszkodę, czy przeciwnika.

- Dawnośmy się nie widzieli, co? Ufam, że zastałem waszmość w dobrym zdrowiu? U nas co prawda bywa różnie, ale jakoś wiążemy koniec z końcem. - zaczął swe "handlarcze inkantacje".

Sygn: Juno

Re: Sanktuarium

79
Dawno doprawdy, dawno - odpowiedziała, a wielkie oczy zabłysły jej nagle jak podświetlone płomieniem szmaragdy. Prostak niczego się nie nauczył będąc w Hollar, a był to jedyny warunek permanentnej przepustki. Każdym swym oddechem, niezgrabnym krokiem, nawet tembr głosu; wszystko irytowało Callisto. Głos jej uwiązł w krtani tak raptownie, że odruchowo uniosła ku szyi ręce, jak gdyby to, co na niej miała, to nie była kolia, lecz dławiąca garota.

- Bywało lepiej - przełamała wewnętrzną blokadę wyduszając dwa słowa, niczym dziecię zaczepione w uliczce przez łacha.

Elfka wciąż mierzyła go wzrokiem, nadal wspominając doniesienia najzacniejszych z hollarczyków. Jednocześnie czuła złość. Złość uzasadnioną zawodem. I przez to tak złą.

Dałam ci schronienie. Wprowadziłam w nasze szeregi byś knuł przeciw mnie, pomyślała marszcząc czoło. Czego ja chcę od tego karła, znów przeszła ją myśl, czując, jak złość wzbiera w niej, jak wrze, jak pęcznieje pianą niby zupa w kotle. Czego ja chcę od tej odrażającej karykatury.

Była wściekła, świadoma, że popełniła błąd pokładając w krasnoludzie nadzieję. Należało już dawno zakończyć tą rozmowę, zakończyć ją wyniośle, władczo, groźnie, po imperatorsku. Należało to uczynić tu i teraz, gdyby...

Stała obok niego, ramię w ramię, a poprawniej talia w ramię. Z dłońmi opuszczonymi na podbrzusze, splecionymi jak do modlitwy, popuściła języka.

- Niegdyś burmistrz tego miasta sprzeciwił się mojej woli. Insynuował mord rodziny, wszczął dochodzenie. Śledził me poczynania, patrząc na ręce. I wiesz jak skończył? - nie pozwoliła mu odpowiedzieć ciągle kontrolując monolog. - Jako mój oddany przyjaciel! - dodała tonem pełnym entuzjazmu.

- Tarantallegra Tortura - szepnęła pod nosem tak cichutko jak mysz. Tak, że krasnolud zapewne nie usłyszał niczego. Potem stuknęła obcasem królewskiego obuwia, jakoby strzepując resztki piasku. I wtem spod jej czarnej togi wydobył się równie ciemny, a jakże lekki o przyjemnej woni dym. Szybciutko uformował drobne wężyki, które jak przeplecione warkocze wsiąkały niezauważenie przez uszy, nos i wszelkie pozostałe otwory. Opętanie - mocna rzecz. W przypadku krasnoluda wojaka winno być formalnością.

- Jak się teraz czujesz? - spytała z przekąsem.

Re: Sanktuarium

80
Krasnolud przysłuchiwał się temu co miała mu do powiedzenia wiedźma z doprawdy godną handlarza uwagą. Nie rozpraszała go pogoda za oknem, nie zajmowały byle drobnostki, a dziarskie spojrzenie utkwione miał wyłącznie w jej obliczu. Mierząc Morganister pewnikiem również i on czynił niejaki rachunek sumienia wobec raz podjętych decyzji, niegdyś dobranych sojuszników. Któż tego nie robił? Wszak jeśli sami nie weryfikujemy ścieżek, którymi uparcie podążamy robi to za nas życie, nierzadko boleśnie doświadczając i znów podobnie brak refleksji w ramach własnych sprzymierzeńców gotów jest "zaowocować" rozczarowaniem lub zdradą.

Gdy monolog samozwańczej królowej zaczął mu przypominać raczej nietypową groźbę, Skandumin zmarszczył brwi, wyraźnie próbował zrozumieć, gdzie w tej całej historii winien znaleźć dla siebie miejsce. Lekko spięty gładził płomiennie rudy zarost oczekując tego co miało nastąpić po wywodzie Callisto. Czuł, że coś się doń zbliża, że lada chwila spojrzy w dół przepaści, do której zostanie zepchnięty, lecz wciąż nie mógł przejrzeć zamiarów elfiej władczyni i tym samym przewidzieć swojego losu.

Tymczasem wraz z cichą inkantacją zaklęcia spod czarnej togi czarownicy wyłoniły się długie języki siwego dymu na pozór przypominające węże. Pełznąc z wolna po zimnej posadzce cicho zmierzały owe twory magii w kierunku nieświadomej zagrożenia ofiary. Minęły obuwie, wspięły kawałek wyżej owijając wokół nogawki, a nie minęło wiele czasu gdy skrzętnie oplotły szyję syna Khezmada szykując się do zadania ostatecznego ciosu. Jeden z owych abstrakcyjnych tworów cofnął naraz gadzi łeb i zasyczał niemal w tej samej chwili rozwierając paszczę by jednocześnie rzucić się do nozdrzy krasnoluda. W zetknięciu ze skórą wąż rozpłynął się przeistaczając w chmurę wonności, które niby świadoma istota wtargnęły naraz wgłąb gościa Morganister.

- Co do jebanej-?! - podniósł głos krasnolud, lecz w tamtej chwili było już dla niego za późno. Jego gałki wywracały się ukazując tylko białka oczu, ciało przeszywały spazmy wywołujące skurcze i dreszcze, a on sam wył tylko z bólu, jęczał ze złości. Wkrótce padł da kolana, skulił się zanosząc wyciem.


- Ccc... aaaaa... lissss... ttooo... - wychrypiał resztką sił, trząsł się cały, ale i tak wyciągnął przed siebie dłoń jakby chciał dotknąć wiedźmy. Podniósł wzrok, twarz miał czerwoną z wysiłku, a po policzkach spływały mu strużki potu, w jego nieobecnym spojrzeniu majaczyło coś jeszcze - podstępna i złowroga magia.

- Przeee... przeeee... kliiiiinam! Przeeeeklinam ccc... cię, wieee... dźmo! Prze- - wtem krasnolud opadł ciężko na ziemie, a wraz z nim ręka, którą błądził w poszukiwaniu swego oprawcy. Nie poruszał się, ale gdy echo zniknęło, a w sali zrobiło się dostatecznie cicho Callisto najpierw usłyszała oddech Skandumina, zaś niedługo później dostrzegła ruch jego klatki piersiowej, żył, tylko czy zaklęcie zadziałało?

Dopiero po kilku minutach uważnej obserwacji kobieta odnotowała by krasnolud podjął się pierwszej próby do powrotu na równe nogi. Początkowo nie szło mu zbyt dobrze, twarz miał poczerwieniałą z wysiłku, dychał tak ciężko jakby miał zaraz zejść na zawał, a szukając oparcia co chwilę to poślizgiwał się na mieszaninie śliny i potu, którą pozostawił w miejscu, do którego przylegała wcześniej twarz. Żałosny był to widok, jakby oglądanie defekującego zwierzęcia albo żebrzącego fenistejczyka, jednak koniec końców, choć z niemałym ociąganiem Skandumin osiągnął pozycję klęczącą.
Czyniąc sobie krótką przerwę przed ostatecznym wysiłkiem i powstaniem z kolan całkiem nieświadomie umożliwił wiedźmie bliższe zapoznanie się z efektami rzuconego zaklęcia. Skóra mężczyzny jawiła się bladą jak u osoby, która nigdy wcześniej nie pracowała fizycznie, a teraz zmuszona była przenosić ciężary w paskudnym letnim skwarze. Wzrok jego był zamglony, wręcz nieobecny, a szyja i ręce chwilami dygotały jak przy nagłych skurczach, by ni stąd, ni zowąd znieruchomieć i powrócić do bezwładnego zwisu.
- P-p-paaaniii? - ozwał się niepewien jej obecności.

Obserwując to nietypowe zachowanie do Morganister zaczęło docierać, że problem być może nie leży w naturze jej magii, a w samym obiekcie czarów. Może to uparta natura handlarza powodowała, że stawiał tak zaciekły opór czarownicy? A może po prostu jedno ukradkiem rzucone zaklęcie nie było dość wystarczający dla kogoś o tak nieprzejednanej naturze i topornym charakterze?

Sygn: Juno

Re: Sanktuarium

81
Już z początku usłyszała okropny skowyt oporu i wycie niechęci wobec poddania się iście mrocznemu zaklęciu. Ciało krasnoluda błagało, żeby odwołała urok, by jej władza czarnoksięska koła bieg odwróciła. Gdy pochmurne kłęby przedzierały się przez nos, uszy i usta, plądrując świadomość syna Khezmada, on wciąż walczył. Zupełnie jakby opierał się woli mistrzyni magii. Callisto jak nikt obyta była w czarnoksięskich klątwach czy sztuczkach. Jej smak magii, mistycyzm dorównywały bogom, a zdolności w poszczególnych szkołach żywiołów były tak rozwinięte, że mogłaby zniszczyć pół królestwa. Dziś dzień, w sali tronowej, dziedzictwie wymierającej elfickiej architektury, zwykły krasnolud oparł się mocy uzurpatorki...

Zmarszczyła czoło. Niebo ściągnęła na dół, ziemię w powietrzu zawiesiła. Gonitwę myśli powstrzymał głęboki wdech, który rozprężył jej pierś dodając otuchy. Uchyliła się wtem krokiem w tym, próbując z całych sił pojąć zagadkę jaką był Skandim. Wytężyła magiczny zmysł* doszukując się wcześniej rzuconej klątwy na krasnoluda. Tylko przy takowym obrocie spraw byłby zdolny opierać się zaklęciom. Potem prześledziła go po względem zdolności magicznych, silnej woli. Chociaż do tego miała ambiwalentny stosunek. Gdy na planszy nie pozostało nic innego, ruszyła figurami.

- Kim jesteś? Skąd pochodzisz? W jakim celu przybyłeś do Nowego Hollar? - pytała, starając się rozstrzygnąć wątpliwości, jakie rzuciło niecodziennie manifestujące się zaklęcie.

- Dlaczego zebraliście się konspirując przeciwko mnie? Kto za tym stoi? - zaprezentowany ton nie znosił sprzeciwu. Jeśliś omamiło go jak zamierzała, dowie się wszystkiego. Jeśliś zaś czar z nieznanych elfce względów nie zadziałał, w rękawie skrywała dziką kartę, o której nie wiedział nawet los*.

Spoiler:

Re: Sanktuarium

82
Obeznana w arkanach magii, acz lekko zbita z tropu wiedźma postanowiła poświęcić nieco więcej uwagi butnemu krasnoludowi. Przyglądając mu się pilnie i obchodząc z wolna zadbała o to, aby nie umknął jej żaden walor, ani defekt jego skrytej natury. A gdy go tak przenikała zimnym spojrzeniem zaczął się przed nią malować zaiste niecodzienny widok.

We wnętrzu Skandumina, trwała zażarta walka dwóch odmiennych sobie sił, Callisto w mgnieniu oka rozpoznała jedną z nich - czarną, smolistą energię, która pochodziła od niej samej. Było to złowrogie i pasożytnicze zaklęcie, które wedle rozkazu zaciekle napierało na umysł handlarza wciąż jednak napotykając jakiś opór. Chwila skupienia wystarczyła kobiecie, aby wyraźnie dostrzec jak mroczna klątwa gwałtownie uderzała w cienką miedziano złotą osłonę krasnoludzkiej jaźni wzburzając ją tylko po to, by powłoka niezwłocznie wróciła do swej pierwotnej formy. Doprawdy nietypowy był to pojedynek. Z perspektywy Nadziei Magii wyglądało to jakby gwałtowny ciemny strumień rozbijał się o jakąś oleistą, okrągłą formę, a każdemu natarciu towarzyszyła niezwykła eksplozja barw bądź co bądź dostrzegalna jedynie dla elfki. Ogromna siła uderzenia wprawdzie pozwalała czarnej magii na nieznaczne wniknięcie w głąb lśniącej tafli jednak koniec końców owa podstępna sztuczka okazywała się niewystarczającą w związku z czym była skutecznie odrzucana i tak cykl powtarzał się raz za razem. Chaotyczne starcie zdawało się nie ustępować nawet na moment, rozbłyski mocy tańczyły w powietrzu tworząc doprawdy niecodzienny spektakl, lecz czarownicy wystarczyła zaledwie krótka obserwacja, aby stwierdzić bez cienia wątpliwości, z czym właściwie ma do czynienia. A mowa o silnej, niezachwianej woli, niezwykłej ambicji, za którą bez wątpienia musiał stać jakiś wyższy cel lub niecodzienne, ekstrawaganckie marzenie. Skąd się brało to zacięcie? Jakie tajemnice jeszcze skrywał? Póki co można było jedynie gdybać, choć jakby nie było Skandumin był typem, który żył ze swej charakterności i już to samo w sobie powinno podsuwać niektóre odpowiedzi. Fakt faktem, teraz, w tym dziwnym stanie otępienia jego świadomość pozostawała dość zamglona, może nawet stał się jakoś bardziej uległy na sugestie, ale w żadnym razie nie można było mówić o całkowitej kontroli. Co więcej, puste spojrzenie, ściekająca z kącika ust ślina sprawiały wrażenie jakoby "Oczko" nie był już tą samą osobą, a korną, lękliwą wydmuszką dawnego siebie. Zmiana w jego prezencji, a także zachowaniu była wręcz niemożliwa do przeoczenia.

Gnębiony potokiem pytań kurczył się jak zlęknione dziecko niezdolne stawić czoła oprawcy, odpowiadał drżącym, łamliwym głosem:

- J-Ja-Ja...jestem Skandumin, przecież wiesz, p-pani. - przełknął ślinę, a wielki gul przebiegł wzdłuż jego krtani - Cz-cz-czego ode mnie żądasz? Zrobiłem c-coś złego?

Morganister metodą łączenia faktów zaczynała pojmować jak zależnie od walki magii i woli zmienia się poddańczość oraz poniekąd osobowość syna Khezmada. Ot, gdy klątwa otaczała umysł kupca bez finalnej możliwości przejęcia nad nim kontroli jedynie zaciemniała na ten czas jego postrzeganie rzeczywistości, jak również utrudniała podejmowanie samodzielnych wyborów, zajmowała niepewnością, strachem.

- Skąd? - był skonfundowany pytaniem, jakiś czas błądził wzrokiem po parkiecie, wreszcie rozwarł nieśmiało usta, a wtem uzurpatorka dostrzegła jak jej zaklęcie przez krótką chwilę przegrywa starcie. W spojrzeniu krasnoluda zajaśniał żar, zerwał się raptownie na obie nogi, zwrócił ku wiedźmie i zawarczał:

- Z jebanego piekła, pieprzona elfia debilko! Do trzystu martwych kurew, nie zdajesz sobie sprawy- - naraz zaklęcie znowu odzyskało częściowe panowanie, a krasnolud jak tknięty przerwał rzucanie obelgami, rozwarł szeroko powieki, zgiął się w pół i zwymiotował niemalże na buty tyrana. Chwilę pozostał w tej pozycji z trudem łapiąc oddech, gdy podniósł zamglony wzrok twarz miał bladą.

- C-co się- Gdzie ja- - wybełkotał błądząc spojrzeniem, a odnotowując wymiociny i Morganister zbladł jeszcze bardziej, upadł na kolana i z łzami w oczach, ściekającym gilem zaczął ścierać brud fragmentem płaszcza.

- T-TO! T-to...to ja?! P-pani wybacz swemu słudze! J-jja nie chciałem! J-ja nie chciałem! Naprawdę nie chciałem!

Jeszcze jakiś czas cichutko pojękując pod nosem handlarz nieudolnie ścierał pozostałości posiłku jedynie rozcierając je bardziej po podłodze, nie znał się na porządkach, co więcej znowu był w swojej depresyjnej fazie.

- J-ja zawsze byłem po stronie mojej p-pani... nigdy bym jej nie skrzywdził... robię to, czego pani wymaga... ja zawsze byłem po stronie mojej p-pani... nigdy bym jej nie skrzywdził... robię to, czego pani wymaga... ja zawsze byłem po stronie mojej p-pani... nigdy bym jej nie skrzywdził... robię to, czego pani wymaga... - bełkotał niezrozumiale pod nosem w miarę "sprzątania". Po zdecydowanie zbyt długim czasie pełnym przeprosin, bełkotu i płaczu ponownie nastąpił moment osłabnięcia klątwy. "Oczko" osłupiał na moment, oderwał ufajdany kawałek płaszcza i cisnął nim o ziemie, a z jego gardła wydobył się gniewny pomruk, który w miarę wznoszenia wzroku ku czarownicy zmieniał się w ryk pełen złości, wyrażający zawód tym jak bardzo czuł się zhańbiony przez jej cwane sztuczki.

- Do chuja turoniona, ty niczego nie pojmujesz stuknięta kobieto! - cisnął w jej kierunku palcem, jakby dźgał ją nożem na odległość - Odwołaj te przeklęte machinacje! Odwołaj albo ostatnim co zrobię- - i znowu odpłynął. Otumaniony, blady jak ściana rozejrzał się po sali, by ostatecznie zatrzymać maślane ślepia na jej twarzy, wyglądał jakby nie rozumiał niczego z tego co się właśnie stało i chciał ją zapytać o każdą błahostkę, ale jednocześnie nie pozwalał mu na to strach.

Sygn: Juno

Re: Sanktuarium

83
Skandumin był zaczarowany. Nie było co do tego żadnych wątpliwości.

Zaczarowany lub wyjątkowy. Inny, bowiem siły czarownicy zmagały się z czymś, czego nie pojmowała. Nie ustępowały pomimo naporu ciemności. Potężnej, nie biorącej jeńców, takiej jak sama Callisto. Rzuciła tajemnicze, wiecznie otulone mgłą słynącą z podstępu, zaklęcie. Ale on tylko zaczerwienił się i zająknął.

Obrończyni magii gibko i z wyuczonym rytmem machnęła dłonią, ucinając zaklęcie. Mroczny dym ulatniał się z powalonego na kolana krasnoluda, niczym siorbany przezeń ale z glinianego dzbanka. Pospieszyła z drugim zaklęciem. Ochoczo wystawioną wprzód nogą huknęła o drewniany parkiet. Zza zębów, sykiem wyleciały spisane w obcym języku słowa: Ascendio de Relasio.

Spod togi szybko wypłynęła czarna plama jakoby gotowanej smoły. I migiem obejmowała Callisto oraz leżącego u jej stóp krasnala. Strach - mocna rzecz - przejmował kontrolę nad żywym w obrębie działania zaklęcia, wszakże do tego zostało ono stworzone. Co więcej, mrok miał pozbawić Skandumina widzenia. Ślepy i bezbronny winien zachłysnąć się strachem, jak płaczem zanosi się dziecko, lecz na tym Callisto nie poprzestawała. Z cieknącej spod togi plamy, niby oleju, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wyrastały lepkie oraz mięsiste macki. Czarne jak najczarniejsza noc wężowidła, kruczowłosa kierowała prosto na nieposkromionego niziołka. Nakazała im mocno opleść nadgarstki z kostkami włącznie kostki. Miały go unieruchomić, czemu towarzyszył niewyobrażalny ból. Potem, potem uniosła z lekkością palce, tak jakby grała na harfie, coby wznieść Skandiuma na wysokość oczu.

- Posłuchaj, krasnal - odezwała się nagle dziwnie egzaltowanym głosem, po czym spoliczkowała go siarczyście. - Kto jest twoją panią?

Re: Sanktuarium

84
W miarę jak oleista plama rozlewała się po parkiecie, a zaklęcie manipulacji opuszczało Skandumina jego zachowanie, zmysły sukcesywnie powracały do normy. Skołowany, podtrzymując głowę dłonią powoli zebrał się na równe nogi zipiąc nierówno i mamrocząc pod nosem:

- Pieprzona magia... jakby nie można było normalnie porozmawiać, eh... po chuj ja się pchałem w politykę?


Ledwie zdążył odnotować oblicze wiedźmy, a już dostrzegł jak z jej ust dochodzi nowa inkantacja, zaś wraz z nią w jego stronę zmierzają lepkie, mięsiste macki. Nim zdążył zareagować mroczna magia sięgneła go, cisno oplotła i uniosła tak, że właściwie zrównał się spojrzeniem z elfką. Przez chwilę próbował wyrwać się z bolesnych objęć, ale wkrótce poczuł jak przez całe jego ciało przechodzi fala obcej, nieprzyjemnej energii. Niewytłumaczalny, paraliżujący strach wypełnił go całego nie pozostawiając krzty miejsca na spokój, czy nadzieję. Ciemność pogrążyła tak wizję, jak serce krasnoluda, kolory zniknęły z twarzy, usta wykrzywiły się w posępnym grymasie, a po policzkach spłynęły łzy. Callisto czuła bijącą od niego rezygnacje, która stopniowo ustępowała dławiącej rozpaczy.

Naraz głośne plaśnięcie odbiło się echem w sali tronowej, gdy wyrachowana wiedźma wymierzyła soczysty policzek. Mężczyzna zbladł jeszcze bardziej, w jego ślepiach zagościło panika, ostrożnie nasłuchiwał jej słów.

- Ja... ja... pragnę służyć tobie, Callisto, ty jesteś moją panią, zawsze nią byłaś. Dałaś nam dach nad głową, miejsce pośród swoich byśmy wzrastali w sile. - oddech miał płytki, rwany. Chciał dodać coś jeszcze, lecz zawahał się na moment, spuścił wzrok, spochmurniał bardziej niż dotchczas, a gdy rozwarł usta słowa grzęzły mu w gardle.

- Jesteś bezlitosną i nieprzewidywalną kobietą, przerażasz mnie, przyznaję, ale właśnie dlatego nie mogę cię odstąpić. Wiem, że nie jestem wymarzonym sojusznikiem, jednak daj mi odpłacić się za okazaną łaskę. - na moment łypnął w jej kierunku - Błagam nie rań mnie, naprawdę nie jestem twoim wrogiem. Mam dojścia, kontakty, znam się na handlu, wiem jak przeżyć na ulicy i jak dobić targu na dworze, mogę być jeszcze przydatny! Proszę, wysłuchaj mnie! Pro-


Niewidzialny uścisk ściskajacych go za gardło emocji przerwał niespodziewanie monolog paskudną chrypą, którą bezskutecznie starał się ukryć. Z każdym wydanym dźwiękiem spoglądał nerwowo ku Morganister z narastającym przejęciem, czuł, że nie robi na niej dobrego wrażenia, a najwidoczniej zależało mu, żeby nie czynić sobie z niej oponenta.
*** Jakiś czas później ktoś zapukał we wrota sali tronowej. Co prawda nikt nie wychylił się za progu, niemniej uzurpatorka od razu rozpoznała znajomą barwę głosu ochmistrza.

- Pani? Twoi poddani oczekują, możemy zaczynać jak tylko będziesz gotowa.

Sygn: Juno

Re: Sanktuarium

85
Callisto otrząsnęła się z osłupienia, puściła wodzę, a czar prysł. Odeszła na moment skąpana we własnym wstydzie. Od razu bowiem zrozumiała, cóż za błąd popełniła. Trwało to jeden krótki moment, po którym elfka ponownie przywdziała do znudzenia martwą, bezbarwną i zimną maskę.

- Oszukano mnie - odwróciła się kręcąc piruet na pięcie, gdy czarna jak noc toga rozlała się na boki przez nacierające od spodu powietrze. - Szlachcice donieśli mi, że ty Skanduminie rozpowiadasz plugawe kalumnie. Szkodząc mnie oraz memu miastu. Doprawdy musiałeś im zajść za skórę, skoro ci nadęci fanfaroni próbują cię wyeliminować - podniosła wzrok, a jej oczy zapłonęły czerwoną łuną.

Nie mogła się przyznać. Nie ona. Nie tu. Nie teraz. Fint - mocna rzecz. Nie pierwszy raz Callisto składa fałszywe świadectwo dla wyższego dobra.

- Zapomnijmy o tym incydencie - zrobiła krok w jego kierunku. - Obiecuję ci, że z mojej ręki nie stanie ci się krzywda. Ty zaś - położyła swą smukłą dłoń na jego brodatym policzku - bacznie obserwuj panów, z którymi przyjdzie ci handlować. Informuj mnie o konspirach, a nie ominie cię nagroda.

Ciepło pozdrowiła krasnoluda, żegnając go zastygłym uśmiechem aż nie zniknął za drewnianymi wrotami sali tronowej Sanktuarium.

Świńska półtusza, pomyślała, gdy w tej samej chwili melodyjny głos ochmistrza wydobył się z oddali.

***

Szybko i bezszelestnie przeszła pałacowymi korytarzami. Dobyła sukni wznosząc ją ponad kostki, ostrożnie stawiała każdy krok. Tak pokonała pierwsze schody. Jeszcze raz korytarz, schody i korytarz. Była na najniższej z kondygnacji. Tuż przy wyjściu. Wtedy zatrzymała się przed fragmentem ściany pomiędzy dwiema kolumnami zdobionymi liściastym akantem. Odchyliła do tyłu głowę wciągnąwszy świeże powietrze i wyszła na dziedziniec.

Obrazek

Otoczona tysiącami spojrzeń teraz spoglądała na nich z góry. Zajmowali długie schody z białej płyty. Plac w kształcie koła i wszelkie boczne uliczki. Między Callisto a ludnością Nowego Hollar stała wyłącznie straż, w tym czarne płaszcze. Z dłońmi złożonymi jak do modlitwy stanęła na środku, skąd widzieć i słyszeć ją mógł niemal każdy holarczyk.

- Ludu Hollar! - podniosła ręce. - Kiedy jednostka zdobywa wielką moc, pojawia się kwestia użycia lub nadużycia tej mocy. Nowe Hollar rozkwita - zaczęła wymieniać. - Szczycimy się najlepszą akademią magii, gdy uniwersytet w Oros tłamszony jest przez Zakon Sakira. Nie brakuje nam jedzenia, gdy resztę Królewskiej Prowincji spowija plaga. Staliśmy się magiczną potęgą, w której wielu widzi zagrożenie. Od dawna król Aidan działa na niekorzyść nie tylko Wysokich elfów, ale całego świata magii! Jesteśmy atakowani słownie przez jego poselstwo oraz poselstwo Zakonu Sakira.

- Kiedy zakonnicy wtargnęli do miasta - zrobiła dramatyczną pauzę - i zamordowali rektor Fildaerae Lyari zwaną Pogodą Szklaną Perłą, król nie uczynił niczego. Wy - wskazała palcem na poddanych - wymierzaliście wtedy sprawiedliwość.
Kiedy plaga nieurodzaju nawiedziła północne prowincje, król nie uczynił niczego. Jego poddani zwrócili się do nas
- złożyła dłoń na swym sercu. - Nie mogłam uczynić inaczej jak dać im schronienie, lecz - zaakcentowała - nic nie znaczy dla mnie więcej niż mieszkańcy Nowego Hollar. Dlatego ludzcy osadnicy znajdują się poza murami miasta, a wszelka próba sforsowania jego bram zostanie stłamszona. Jesteśmy pionierami sztuki i nauki. Przez setki lat to my narzucaliśmy światu front, którym podążał. To w nas płynie magia, nie w nich! Wszyscy, którzy chcą odbudować dawną świetność magii są jej obrońcami.

Callisto opuściła głowę, którą dotąd utrzymywała nienagannie prosto.

- To wymaga odwagi - wtrąciła gorzko. - Wielu z nas kolaboruje z koroną dla osobistych korzyści. Wielu poddało się na starcie nie wiedząc, że wróg stoi już u progu drzwi. Zakon Sakira oskarża nas o plagę nieurodzaju. O wszelkie kataklizmy oraz anomalie w kontynencie. Wspierany przez deliktową politykę uniwersytetu w Oros, któremu na rękę jest zniszczyć najogromniejszego konkurenta, pragnie zmieść ostatnią ostoję magii. Król nie może zdzierżyć, że mała elfia prowincja rozkwita. Każdego dnia bogaci się i wzrasta.

Złapała oddech. Zgromadzeni uciekinierzy z Oros, w tym studenci i byli pracownicy uniwersytetu swą obecnością tylko potwierdzili jej słowa.

- Zagłady się nie zapowiada. Zagładę się przeprowadza. A my spokojnie żyjemy nie dostrzegając jej oznak. Aż pewnego dnia, gdy zapadnie cichy zmierzch , przyjdą po nas. I zrozumiecie, że ględząc przeoczyliście początek zagłady. Strzeżcie się bracia. Oni pierwsi przeleją krew. Wmuszą nam swoje remedium ogniem i mieczem!

Poczyniła krok w przód i rzekła najgłośniej jak potrafiła:

- Chcę wiedzieć czy przystąpicie do obrony, czy wolicie czekać na nieuniknione ludobójstwo. Po czyjej staniecie stronie?

Re: Sanktuarium

86
W chwili, w której czarownica odwołała zaklęcie czarna oleista substancja wsiąkła między szpary białego jak marmur drewna i zniknęła na dobre, a wraz z nią macki krępujące krasnoluda. Ten z kolei momentalnie opadł na ziemie, z hukiem przywalił o posadzkę, zwiną się z bólu i cicho stęknął, zaś gdy wiedźma odwróciła się od niego zaniósł się krótkim, dławiącym kaszlem, powoli zebrał się z posadzki, otrzepał odzienie, poklepał otrzeźwiająco po twarzy, a gdy uniósł podbródek ich spojrzenia znowu się spotkały.

Powiedzieć, że Oczko wyglądał mizernie to jak nie powiedzieć zupełnie nic. Prawdopodobnie ni jak nie spodziewał się, że będzie przesłuchiwany, a na pewno nie z użyciem czarnej magii. Był blady, miał sine wory pod oczami, a z nosa skapywała mu wąska strużka krwi, którą otarł nawet nie spuszczając wzroku z wiedźmy. Usta miał ściągnięte w wąską kreskę, a jego zmarnowane, świdrujące spojrzenie przepełniał wyrzut. Gdy Callisto wyciągnęła do niego dłoń i złożyła na policzku mruknął tylko jak stary, obruszony pies, ale nie skomentował tego ani słowem. Choć słuchał jej uważnie wyglądał jakby nie dokońca kupował to co próbowała mu wcisnąć, wszak co by nie było znał się trochę na elfach, żył pośród nich i handlował z nimi.

Postanowił zaczekać, aż wiedźma skończy swój monolog, a gdy tak się stało salę wypełniła niezręczna cisza. Syn Khezmada wciąż mierzył kruczowłosą, co więcej zdawało się jakby zaraz miał wypalić w jej stronę: "Co ty pieprzysz?", ale jedynie westchnął głęboko, spuścił głowę i sięgnął do wewnętrznej kieszeni kamizelki, by wyciągnąć niewielkie zawiniątko skryte w brunatnej chuście. Wysunął otwartą dłoń przed siebie, chwytając za rogi powoli rozwarł połacie materiału, a oczom elfki ukazała się nietypowa złota moneta z wizerunkiem kobry na rewersie.

- Myślę, że wiesz co reprezentuje ten symbol. - rzekł głosem niekryjącym zmęczenia, a w głowie elfki zaświtało pojedyncze słowo "Hammalasi" - Chciałem przekazać ci tę monetę niezwłocznie po tym jak dowiedziałem się o mobilizacji Zakonu i jego planach co do Nowego Hollar, no ale... - wzruszył ramionami - ...długo byłaś poza moim zasięgiem... o pani. - dodał z przekąsem, po czym złożył chustę i przekazał Morganister.

- Przelej na nią nieco magii i potrzyj parę razy, a do wieczora ktoś od nich powinien zapukać do twych drzwi, mają swoich ludzi w niemal każdym zakątku znanego świata. - nie czekając na jej rekacje ruszył w stronę drzwi wyjściowych, lecz zatrzymał się w połowie drogi, zawahał na moment, obrócił w jej stronę i dodał:

- Oni... to niezwykle silna organizacja, gdyby stanęli po naszej stronie wynik tej wojny nie byłby tak oczywisty, ale... nie miej złudzeń. Niczego nie dostaje się za darmo, będziesz musiała targować się z nimi o przyszłość tego miasta i nie wątpię, że wywindują wysoką cenę za swoją pomoc... powodzenia, przyda ci się. - w jego głosie dało się słyszeć nutę troski, chyba naprawdę był po stronie uzurpatorki, choć z drugiej strony gdy odwrócił się i opuścił pomieszczenie Callisto była przeświadczona, że pod nosem dodał "ty suko". Tak czy siak, od teraz byli wspólnikami.

Spoiler:
*** Gdy tylko wyłoniła się z ciemności Sanktuarium wkraczając na plac w blasku jesiennego słońca uwaga całego miasta zwróciła się ku niej. Ogromne morze istnień, w znacznej większości elfy, ale również krasnoludy i ludzie, wojownicy, rzemieślnicy, uczeni, ojcowie i matki ściskające dzieci do piersi, setki, jeśli nie tysiące spojrzeń z uwagą obserwowało każdy jej ruch, każdy gest, wciąż szemrali między sobą oczekując tego co ma im do powiedzenia, lecz gdy tylko przemówiła jej głos rozbrzmiewał samotnie pośród wszechobecnej ciszy.

W miarę jak mówiła o wielkiej mocy Nowego Hollar, jego licznych osiągnięciach wielu kiwało głowami z aprobatą, a co niektórzy wznosili nawet pięści, oręż, by w towarzystwie okrzyku zaprezentować swoją determinację. Większość zebranych przekonywały takie argumenty, niemniej, gdy w ustach Callisto pojawiło się słowo "Aidan", a wkrótce potem "Zakon" na tyłach zabrzmiały pierwsze burzliwe odgłosy niezadowolenia, które z trudem przebijały się przez entuzjazm pozostałych.

Niedługo potem wystąpienie samozwańczej królowej dotknęło kwestii mordu na rektor Pogodzie, a gdy padły słowa "Wy wymierzaliście wtedy sprawiedliwość." liczni odpowiadali wykrzykując: "Tak jest! Precz z koroną! Precz z inkwizycją! To nasze miasto!", "Callisto jesteś naszą nadzieją!" "Prowadź nas!", choć z drugiej strony nie zabrakło również wzmagających oskarżeń pod adresem uzurpatorki: "Sama wymierzyłaś sprawiedliwość! Przez ciebie wszyscy zawiśniemy!" lub "Co się stało z zakonnikami? Gdzie byłaś od tamtej pory?!". Mimo donośnego buczenia, a nawet wygwizdywania co poniektórych, entuzjazm i bojowy nastrój zebranych wzmagał z każdym słowem Morganister. Czuła, że znacznie więcej poddanych polega na niej niż mogłaby z początku przypuszczać, a wezwanie, które kieruje do nich spotyka się z pozytywną reakcją. Miastu potrzebny był silny przywódca, być może właśnie taki, który nie zawaha się pobrudzić sobie rąk gdy sytuacja tego wymaga, ktoś na tyle bezlitosny i nieludzki, by wziąć na siebie grzechy innych, bezwzględny manipulator o sadystycznej wyobraźni, ktoś, kto powie pozostałym właśnie to, co chcą usłyszeć, a nie to, co powinni.

"Nie będę umierał za wiedźmę!" - rozbrzmiał naraz samotny głos, a nad głowami tłumu przeleciał trudny do określenia obiekt, który ledwie minął rząd strażników i... zawisł w powietrzu pochwycony magią, a zaraz potem uwolniony upadł. Na lśniącej posadzce rozbryzgała czerwień, wspomnianym obiektem okazał się pomidor, tudzież jakieś inne warzywo o podobnej barwie. Mówienie o odwadze i wrogu we własnych szeregach wzburzyło jeszcze większą część tłumu. Coraz więcej dóbr natury wzlatywało w stronę czarownicy tylko po to, żeby raz za razem opaść na kilka metrów przed nią, nie dotykając jej samej. Wystąpienie trwało, a na każdy rzucony przedmiot pojawiał się ktoś inny pragnący powstrzymać zapędy przeszkadzających. Tam pojawiły się kłótnie, tam szamotaniny, tam znowu ktoś komuś przyłożył.

Podniosła mowa o zagładzie i potrzebie wspólnoty obudziła pośród Hollarczyków nowego ducha walki. Im bliżej ktoś stał Sanktuarium tym śmielej wznosił zgodny okrzyk "Callisto! Callisto! Callisto!", wkrótce ekstaza chwili ogarnęła prawie całe miasto, które skandowało na cześć swej władczyni. Prawie, bo byli i tacy, których sukces elfki podburzał jeszcze mocniej. Liczni strażnicy przeciskali się przez tłum, aby rozdzielić walczących między sobą, brutalność wzrastała na tle ogromnej radości i gdy niemal zagłuszony krzyk bólu przeciął plac, a na ziemię padł dotkliwie zraniony elf, entuzjazm nieco zmalał, zaś powietrze przeciął dziki okrzyk:

"Śmierć tyranom!"

...a w tej samej chwili rzesze dały upust emocjom rzucając się sobie nawzajem do gardeł. Pięści, ostrza, a nawet magia poszły w ruch gdy przeciwne fronty ideowe starły się w krwawej dyskusji, której zwycięzcą rzekomo miał być ten, kto będzie jako ostatni stał żywy na własnych nogach. Całe rodziny z dziećmi poczęły wołać o pomoc i uciekać we wszystkich możliwych kierunkach, ludzie tratowali się, zderzali wpadając na siebie, a w tym samym czasie rząd strażników wokół Callisto wyciągnął przed siebie broń dając jasno do zrozumienia, co czeka każdego, kto zbytnio zbliży się do włodarza Nowego Hollar. Pierwsze kolumny wojskowe formowały się tuż przed jej oczami niezwłocznie ruszając ku epicentrum pandemonium, wtedy do Morganister zbliżyła się znajoma persona w kruczoczarnym płaszczu, Edvar Le’neil, stał oko w oko z czarownicą odgradzając ją od reszty własnym ciałem.

- Pani, to była piękna przemowa, ale w trosce o twoje bezpieczeństwo muszę prosić cię o opuszczenie tego terenu! Wkrótce opanujemy chaos i przybędę, żeby zdać raport z naszych działań, ale do tego czasu proszę nam zawierzyć, opanujemy sytuację! - wpatrywał się na nią wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu, zależało mu na jej zdrowiu i życiu, ale przede wszystkim chyba na tym, by uniknąć dalszej eskalacji.

Wirując wolno w powietrzu z nieba spadły pierwsze płatki śniegu.

Spoiler:
Ostatnio zmieniony 10 cze 2020, 13:47 przez Iskariota, łącznie zmieniany 3 razy.

Sygn: Juno

Re: Sanktuarium

87
Zobaczyła to, jak nadchodzi bratobójcza wojna. I nagle zrozumiała, że ucieczka jest niemożliwa, że przed tym nie da się uciec. Że będzie musiała stawić temu czoło. Wiedziała o tym.

Callisto poczuła, jak ogarnia ją desperacja. Jak wielki naród rzuca się sobie do gardła rozpuszczony tysiącem lat sielanki i jałowizny. Le’neil zrazu stanął u boku. Nie wahał się długo. Wstąpiwszy na marmurowy piedestał gotów był oddać za królową życie. Śledził każdy jej ruch. Bez ogródki nawoływał do odwrotu, coby uspokoić tłum. Podniosła wtenczas na niego wzrok i rzekła:

- To moje miasto.

Jej głos drżał wściekłością. Ale Edvar Le’neil znał ją zbyt dobrze. Była opanowana, wyrafinowana i gotowa do mordu. Zobaczył błysk w jej kocich oczach. Tym razem wiedział w czym rzecz.

Wyminęła go niczym w tańcu. Odchyliła głowę i wyciągnęła przed siebie ręce. Dłonie miała zimne jak lód, a palce do bólu rozsadzała wewnętrzna siła. Minęła długa, bardzo długa chwila, zanim Callisto ośmieliła się powiedzieć:

- Frigus iginis.

Wyciągnięty w górę palec zdołała przytrzymać kreśląc dookoła siebie linię. Wirowała na obcasie jak zaczarowana. Wtedy oślepiający błękitny płomień przeorał posadzkę, w powietrzu zawył chłód i ostre kawałeczki lodu.
Spoiler:
Callisto dalej skandując zaklęcie, słała w stronę okolicznych fontann magiczną siłę. Zakrzyczała raz, ale zakrzyczała tak, że strażnicy zasłonili uszy dłońmi.

Huknęło, podłoga zadrżała pod stopami na placu, z fontann wzniosła się woda. Kruczowłosa dorzuciła potężną falę mocy, by przemienić ciecz w oślepiająco biały płomień, który przeciął powietrze jak gorący miecz masło. Z obłoków jasności rodziły się dwa ogromne feniksy. Niesione na błękitnych skrzydłach tańczyły nad Hollar sprowadzając chłód, który studził zapał poddanych. Jednym skinieniem palca mogła spopielić całe miasto. Zniszczyć dziedzictwo przodków. Zamienić w górę śniegu Hollar oraz jego mieszkańców.
Spoiler:
Stała pośród nich jak bogini. Najprawdziwsza mistrzyni magii. Ta, która w Urk-Hun zabiła boga. Ta, która wzbiła się na wyżyny śmiertelności, bo nikt z żywych nie mógł posiąść większego wtajemniczenia. Pośród maluczkich, wiernych i niewiernych, paliła chmury zimnym ogniem.

Niechaj dowód jej wielkości pohamuje niewiernych dając wiarę im a siłę dzieciom magii.

Re: Sanktuarium

88
Chaos... nie ona, nie Aidan i nie Zakon, a właśnie chaos królował wszędzie jak okiem sięgnąć. Klingi, buławy, pięści, pałki, czary i klątwy wznosiły się i opadały dając upust ślepej furii, która niby potworna zaraza owładnęła wszystkich wokoło. Niezliczone istnienia parły na siebie jak fale na wzburzonym, gniewnym morzu, wznosząc jeden przez drugiego okrzyki tak dzikie, tak pierwotne, że włos jeżył się na głowie, a skóra cierpła.

Obserwując tę scenerię rodem z czeluści Garrona Callisto wyminęła przywódcę straży i ruszyła na sam środek wąskiej przestrzeni, gdzie dosłownie chwilę temu dawała popis oratorski, który rozniecił zamieszki, jakich Nowe Hollar nie widziało nigdy przedtem. Nim z jej ust popłynęły słowa zaklęcia zyskała sposobność aby uważniej przyjrzeć się jak jej lud, tak światły i wspaniały, teraz babra się we własnej krwi zaślepiony gniewem. Trzy, może cztery kroki dzieliły ją od oszalałych, toczących pianę zwierząt, które na co dzień ośmielała się nazywać swoimi braćmi, siostrami, poddanymi. Zaiste niezmierzona jest potęga nienawiści.

Niespodziewany, acz krótki rozbryzg krwi splamił jej togę, gdy kawałek dalej nieznany z imienia krasnolud powalił szarżą człowieka, wskoczył mu na plecy, chwycił za rude kudły i począł raz za razem wżynać się w czaszkę tasakiem wydzierając przy tym w niezrozumiałym dialekcie. Nieopodal znowu uwagę uzurpatorki zwróciła drobna elfia kobieta o śniadej karnacji, która sprawnie podbiegła do maga mierzącego w jej kierunku wiązką energii, pochwyciła za przegub i wzniosła ku górze jednocześnie zatapiając miedziany sztylet pod pachę, brzuch, żebra akurat gdy uwolnione w ostatniej chwili zaklęcie wystrzeliło ku niebu ogromne sople lodu. Tymczasem dosłownie kilka kroków od tej parki siwy, wątły mężczyzna powoli przemierzał tłum oczyszczając drogę przed sobą dwoma jęzorami ognia buchającymi żywo z nadgarstków. W jego zamglonych ślepiach odbijał się obraz topniejącej ludzkiej skóry oraz spopielałych, łamliwych korpusów, które jeszcze nie tak dawno wznosiły agonalne jęki i wołania o pomoc. Piromanta zanosił się ochrypłym, paskudnym śmiechem tak długo, aż owładnięty żądzą mordu być może przypadkiem podpalił szatę kogoś znacznie większego od siebie, potężnego wojownika, który bez wahania odwrócił się mierząc w starego żelaznym młotem. W nagłym kontakcie oręż całkowicie rozniósł ciało lunatyka pozostawiając po nim ledwie widoczny ślad w postaci opadającej szkarłatnej mgiełki oraz nieznośny odór spalenizny. Zaś nim siłacz powrócił do właściwego przeciwnika przezroczysty flakon z wrzącą ciemnozieloną cieczą przeleciał kawałek nad głowami walczących uderzając o jego bark i rozbryzgując po okolicy zajadły, syczący kwas, który w kaskadzie przeraźliwych krzyków trawił swe ofiary do kości.

Wtem z wysoka opadły wielkie lodowe sople czyniąc popłoch pośród zebranych, deformując posadzkę i wzbijając przeróżnej wielkości odłamki na obszarze całego placu. Kilka z nich w ułamku sekundy starło w pył losowych przedstawicieli starcia, kilka trafiło w budynki roznosząc całe kondygnacje, a kilka sunęło w stronę Callisto gdy akurat dawała niezwykły pokaz mocy. Grono służących jej magów z niezmiernym wysiłkiem odbijało owe pociski w tłum niemal nie nadążając przy tym z chronieniem własnej skóry. Niestety zbyt pochłonięci walką nadciągającą z wielu stron nie byli w końcu w stanie zatrzymać każdego z nadlatujących obiektów i tak długi, wąski sopel przeciął powietrze zatapiając się w ciele czarownicy. Dwór zamarł w milczeniu, doradcy już spieszyli do niej gotowi odciągnąć ją od zgiełku i opatrzeć rany. Zamroczona wypuściła z ust strużkę krwi, spojrzała w dół i dostrzegła jak kawałek poniżej żeber z jej ciała wystaje zimny zabarwiony czerwienią sopel. Przez chwilę przeszła ją myśl, że całkiem straci kontrole nad czarem, ale nie pozwoliła jej na to niezachwiana wola walki. W pełni majestatu doprowadziła zaklęcie do końca tym samym wprawiając w osłupienie niemal każdego, kto wciąż jeszcze dychał. Wrzawa stopniowo cichła, ostrza zawisły w powietrzu, a magiczne rozbłyski ustały. Być może była to jedynie cisza przed kolejną burzą, a być może faktycznie udało jej się ostudzić tłum i przywrócić ład. W gruncie rzeczy nie wiedziała, czy zaraz znowu nie rzucą się sobie do gardeł, ale na ten jeden moment udało jej się skupić uwagę wszystkich na sobie. Czuła, że czas ją goni, że lada chwila może zemdleć od utraty krwi albo opaść na kolana z wyczerpania.

Jeśli miała im coś do przekazania to powinna zrobić to właśnie teraz, bo kto wie, ile jeszcze wytrzyma w tym stanie...

Sygn: Juno

Re: Sanktuarium

89
Gromada psów zwana hollarczykami zaczęła wściekle ujadać. Tak że w sąsiednich chatach otwierały się drzwi, a mężczyźni i kobiety dotąd niezainteresowani wydarzeniami pod Sanktuarium, wysypywali się na zewnątrz. Callisto pociągnęła nosem i rozejrzała się. Znała woń gniewu, tę szczególną mieszaninę dymu, gorącego potu i wyziewów wilgotnej odzieży.

Odłamki lodu padały bez przerwy, a wichura zaklęcia piętrzyła je w wielkie jak góra konglomeraty. Spostrzegła wtem mieszczan pokrytych lodową skorupą, skryte pod dachami dzieci, które drżały od zimna oraz roztratowane przez lodowe bloki ciała na bruku. Nagle twarz jej sprawiła dziwne wrażenie - zrobiła się jakby z drewna, zapadnięta i pożółkła. Z nosa wydobyło się charczące stęknięcie. Rzuciła przelotnie niepewne spojrzenie na brzuch, a z powłok ciała wystawał fragment kryształu sztywno ulokowany w napiętej skórze. Jęknęła ile sił w płucach. W oczach czaiły się strach i nieufność. Z czarnej szaty spłynęła woda tającego lodu.

W rozstrzygającej godzinie, w której jej zdecydowanie i hart nie zachwiały się, olbrzymi urywek wypełnił mniejszą część jamy brzusznej. Z piersi wydobywała chrapliwy oddech. Ledwo stała na nogach kończąc zaklęcie, a gdy ostatnie płomienie wsiąknęły do rękawa, jak w magicznej sztuczce, chlusnęła obficie krwią pod stopy poddanych. Płacz rozszedł się przeciągle i głucho.

Zatem wybraliście śmierć. Śmierć dla was i dla waszych dzieci! Byłam waszą os... ost... ostatnią nadzieją! Oni nadchodzą! Zgniotą was jak robaki... – to, co wydobyło się z jej gardła, było już tylko karykaturą orędzia; z zewnątrz można to było wziąć za skargę i protest umierającej. Dla wielu zaś każde słowo, przepełnione choćby największą udręką, było oznaką, że Callisto wciąż żyje.

Z zakrwawionymi rękami na brzuchu, spojrzała w twarz Edvara. Jej usta znów się otwarły, próbując w bełkotliwych słowach wezwać pomoc.

Re: Sanktuarium

90
Na zmarniałych, brudnych twarzach hollarczyków pojawiło się zdziwienie i gniew, a niespokojne szmery wzmagały zagłuszając orędzie wiedźmy. Ostatnie słowa, które do nich kierowała były już właściwie kompletnie niesłyszalne, nikogo nie interesowało czy miała coś do dodania. Wzburzeni życzyli jej śmierci, zatrwożeni błagali o przebaczenie, a zmieszani spoglądali nie dając wiary własnym zmysłom. Jej rozpacz i złość na nowo zasiały chaos pośród zebranych, być może nie tak krwawy jak ledwie chwilę wcześniej, ale z wyraźnym potencjałem do wzniecenia kolejnych zamieszek. Dziesiątki rąk wytykały ją z wyrzutem lub sięgały doń łaknąc czego... ratunku? Krwi? A może obu tych rzeczy?

Rozmytym, słabnącym spojrzeniem czarownica obserwowała jak maluje się przed nią obraz miasta wewnętrznie podzielonego, skłóconego, przepełnionego goryczą. Mimo że na placu aż wrzało, zgiełk jakby cichł, a wkrótce całkiem przestał docierać do jej uszu. Widziała nieme, wykrzywione twarze, ale słyszała tylko własny niespokojny oddech, coś zalegało jej w gardle. Odruchowo zasłoniła usta i zaniosła się kaszlem, a gdy przestała ostrożnie odsunęła dłoń by ujrzeć jak czerwień splamiła jej rękawiczkę. Nim zdążyła zareagować przeszył ją lodowaty chłód, poczuła jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa, straciła równowagę i opadła bezwładnie. W ostatnim przebłysku ujrzała nad sobą niebo, wirującą biel, a zaraz potem jej wizje przesłonił mrok.
*** Gdy w końcu elfka ocknęła się, jeszcze nim rozwarła powieki usłyszała fragment rozmowy między mistrzem Keli, a kimś, kogo nie mogła skojarzyć po głosie:

- ...jej odpocząć do rana, a w razie potrzeby informuj jeśli pojawi się coś nowego. - oznajmił rektor akademii
- Naturalnie, będzie jak każesz panie. - odpowiedział damski głos.

Chwilę później trzasnęły drzwi. Callisto nie słyszała już nic poza wiatrem i cichym szmerem dobiegającym z miejsca, gdzie wcześniej stał Ignaz wraz z tajemniczą nieznajomą. W końcu uzurpatorka ostrożnie otworzyła oczy, by ujrzeć wnętrze własnej sypialni. Wszystko było niemal dokładnie na swoim miejscu jak to zapamiętał, wszystko poza jej odzieniem, które wisiało rozdarte, zakrwawione w kącie na krześle. Kawałek dalej w fotelu przy oknie siedział mistrz Keli wpatrując się w jasną tarczę księżyca i recytując słowa jakiejś modlitwy. Byli sami.

Sygn: Juno

Wróć do „Nowe Hollar”