Sanktuarium

1
Zbudowana siłą rąk i umysłu, biało-złota wieża Sanktuarium pnie się dumnie ku niebiosom, stanowiąc monumentalny pomnik elfiego rzemiosła, dawnej chwały i wspaniałości, które dziś dzień trudno nazywać choćby i cieniami dawnych lat. Świat się zmienił, ale budowla wciąż stoi niezachwiana, taka, jaką uczyniły ją ręce twórców – akademiccy magowie, dla których stanowi miejsce badań, nie pozwalają, aby jeden z nielicznych dobytków rasowej kultury po prostu popadł w zapomnienie.
Wieżę otaczają zielone ogrody, niegdyś miejsce wyciszenia oraz kontemplacji, dziś stanowi świetne obserwatorium do obserwowania rynkowego zgiełku. Tutaj, pomiędzy drzewami, krzewami, żywopłotami i licznymi oczkami wodnymi przechadzają się głównie studenci i ich opiekunowie.

W pobliżu znajduje się miejski rynek, przy nim zaś domy bogatych kupców i oczywiście ratusz. Mało kto spogląda na piękne ogrody, mieszkańcy przedkładają bezpieczeństwo własnego mieszka czy kupczenie nad chwilę zadumy.


Cichą, zimną nocą dotarła pod bramy parku, już stamtąd słysząc rozmowy zebranych. Nie mogła mieć pewności, któż przybył a któż po prostu nie skorzystał z zaproszenia, ale z całą pewnością to nietypowe zebranie wzbudziło zainteresowanie wielu – tak należało sądzić, słysząc lik głosów.

Gwar cichł w miarę jak sylwetka Callisto stawała się coraz bliższa zgrupowaniu i bardziej widoczna w panującym półmroku. Sama ona widziała całkiem wiele sylwetek gustownie odzianych szlachciców, którzy na obrady przybyli ze swymi zbrojnymi eskortami. Różnie to było z liczebnością straży - co wynikało z wielu czynników taki jak choćby majętność czy podejrzliwość - ale śmiało można było oszacować, że stosunek liczby zbrojnych do strojnych wyglądał jak trzy do jednego.
W tych grupkach mignęła jej twarz Sergio, rozmawiającego chyba z niektórymi akademickimi magami. Wygląda na to, że popychadło wampirów i aktualny rajca wciąż żywo interesował się polityką miasta.
Małe niespecjalnie wyizolowane grupki z wolna przestawały szumieć i zwracały twarze obecnych ku niej. Pierwszy na spotkanie wyszedł Apatyt wraz z burmistrzem. Ten pierwszy miał na sobie swoją szatę w bieli i złocie, zaś jedyną, jeśli można to tak nazwać, ozdobą była wyrażająca kompletne wymęczenie twarz. Burmistrz, standardowo, w zieleni, złocie i bieli również nie wyglądał najlepiej - umęczony codziennymi troskami, którzy ostatnio pojawiało się więcej niż czerwi na padlinie w stanie rozkładu.

- Pani... Wszyscy Cię oczekują. - Stwierdził krótko burmistrz, oddając "pałeczkę" czarownicy. Wszyscy, ewidentnie, byli zniecierpliwieni a zarazem bardzo zaciekawieni. Bądź co bądź, ale ona sama jako figura na szachownicy tej rozgrywki, którą sama zainicjowała, była naprawdę intrygującą postacią.

Re: Sanktuarium

2
Niezwykłe wydarzenie miało miejsce nastego dnia wiosny w stolicy Wysokich Elfów. Kiedy to w archaicznej kolebce dawnej świetności zebrały się decydujące głosy Nowego Hollar. Mądre głowy z rady czarodziejów, głównie reprezentowane przez kadrę tejże wybitnej jednostki edukacyjnej, jaką stanowi akademia czarodziejstwa. Iście wolna od nacisków o szerokim spektrum dziedzin, nie boi się nauczać najrozmaitszych sztuk magicznych. A ogólnie pojęta magia, w przeciwieństwie do uniwersytetu w Oros, nie jest katalogowana na sztywne grupy, działy i podgrupy. Dalej przybyli szlachcice, których pozycja zależała nie od wybitnych osiągnięć na tle magiczno-edukacyjnym, lecz od twardej monety. Pracowity odłam elfów potrafił wspiąć się na wyżyny bogactwa determinacją, ciężką pracą oraz inteligencją, której nie powinien podważyć żaden prymitywny człek. Najbardziej dochodowi, o kolubrynowych wpływach mogli decydować o losach niegdyś elfiego imperium. Stanowili bowiem istotną frakcję w radzie miasta. Na czele owej rady stał oddany przyjaciel nosicielki szlacheckiego nazwiska Morganisterów - burmistrz. Czołową figurą środowiska akademickiego był nie kto inny, jak celowo osadzony na tym stanowisku - arcymistrz Apatyt.

Zbrojni możnych powinni budzić podziw, lecz na pewno budzili zachwyt. Piękne zbroje, elegancko dopasowane peleryny oraz lśniące puklerze. Rycerz z bajki powiedziałby kto, lecz ten widok był znany Wysokim Elfom, wszakże daleko im do brudnych ludzi z murowanych ośrodków. Callisto krocząc wgłąb sali spoglądała kątem oka na liczebność tychże wspaniałych ostrzy, a to mogło wzbudzić lada niepokój. Dłonie miała splecione, jak do modlitwy i ułożone na podbrzuszu. Wyprostowana, z nieco uniesioną brodą patrzyła przed siebie, nie dając poznać skrywanych niepokojów. Wyłącznie oczy wędrowały poza sztywny tor, kiedy mogła sobie na to pozwolić.

Stanąwszy w centrum przenikliwych spojrzeń, nie mogła się cofnąć. Z wychyloną piersią stawiała czoła niewygodnym analizom, fałszywym uśmiecham, a także cichym szeptom. Jej czarna toga zakrywała niemalże całe ciało, pozostawiając wolne dłonie, jak i głowę. Na twarzy nie skrywała naznaczenia, mimo że włosy ułożone były w taki sposób, iż grzywa niebywale utrudniała jego zlokalizowanie. Metalowe tarcze na barkach, spięte cienkimi łańcuszkami, odbijały wpadające światło, w przeciwieństwie do mrocznego okrycia, jakie zdawało się je pochłaniać.

- Moi lordowie. - podjęła uprzejmie pochylając głowę do przodu, przy eleganckim rozszerzeniu sukni oraz zachowaniu nad wyraz prostych pleców, jakoby sztywne ostrze kalało jej kręgosłup.
- Na początku przyjmijcie podziękowania, albowiem wdzięczność za wasze przybycie jest niepoliczalna w żadnej walucie tego kontynentu. Jestem córką, znanego wam bliżej, Lephusa Morganister. Tego samego, którego inkwizytorzy zamordowali ponieważ - w tym momencie wyniosła mowa zmieniła ton na przypuszczający - znalazł się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze, przy wspaniałej rektor Pogodzie, z którą miałam zaszczyt wymienić korespondencję. Pragnęła bowiem, abym dzieliła się z innymi mądrością zdobytą w katakumbach gorących piasków Urk-Hun.

- To jednak, moi panowie - zgiętą w przedramieniu rękę wzniosła na wysokość piersi, teatralnie akcentując słowa rozkładającą się, niczym hortensja o świcie, dłonią - was nie interesuje. Jesteście tu, albowiem kalumnie niesione na językach pomniejszych chcą zdecentralizować naszą jedność własnym kosztem. Interesuje was, co dzieje się za murami potęgi mego zmarłego pana ojca? - oblizała spierzchnięte usta, zaś infernalny uśmieszek podkreślił ostatnie sylaby pytania.

- Powiem wam. Przeszłam przez śmierć i życie, tocząc bój z pradawnym bóstwem. Widziałam światło i cień. Poznałam sztuki zakazane, o których nawet wam nie wolno szeptać. A myśl tłumiona jest w początku. I nie wstydzę się tego, dostojni. Nie ukrywam prawdy, że mymi sojusznikami są wskrzeszający zza grobów mistrzowie. Nie odwrócę twarzy, kiedy zapytacie się o wydarzenia ubiegłych nocy. Tak. Zabiłam tych, którzy najechali mój dom. Zapewne tych, których przysłała część z was. - machnęła dłonią na tłum wskazując bliżej nieokreśloną grupę winowajców.

- Uczynię, co muszę uczynić, by chronić siebie i najbliższych... Każda zniewaga, każda kalumnia w mego wysokiego brata jest, niczym nóż ciśnięty pod żebro. Dlatego dziwię się wam, że lata tradycji chylą się ku upadkowi. Wypowiedzieliśmy suwerenność przed królem. Przeciwstawiliśmy się woli Zakonu, pragnącego infiltrować akademię! Książę Jakub odwrócił się od nas. Jesteśmy sami. - wzruszyła chłodno wątłymi ramionami, aż tarczki przemieściły się dalej na boki.

- Szukanie winnych niczego nie zmieni. To nie gra - jak wielu z was się wydaję - w rody i politykę. To gra o życie i wolność. Wolność dla mądrości, tradycji i magii, która płynie w żyłach każdego z nas. Nie pragnę wojny, lecz zapewnienia moim dzieciom, braciom i siostrom tego, co usilnie próbuje odebrać nam król wraz z fanatycznymi poplecznikami. Świat magii stoi bezbronny, a wy milczycie. Gnieceni stopą najeźdźcy. Bierni, sprzedajni...

- Znalazłam się tutaj przez przypadek. Wplątana w sidła tegoż cuchnącego bagna intryg. Utknęłam, gdy obcy wznieśli ostrza przeciwko mej najukochańszej matce i ojcu, braciom. Jestem Wysokim Elfem i nie poprzestanę, póki nasz lód nie będzie bezpieczny! - rzekła iście carskim tonem. Pełnym wigoru oraz pewności siebie. Gardziel, wymęczona przedłużającym się monologiem, potrzebowała odpoczynku. Mimo to głos nie załamał się podczas ostatniej z recytowanych mądrości.

- Bitwy wygrywa się armią, wolność zdobywa czymś więcej. Najciemniej jest, gdy oczy są zamknięte. Wystarczy je otworzyć. - puenta godna Wysokiego Elfa. Pełna nawiązań do sztuk magicznych, z których słynie ten odłam długouchych. Zahaczająca o inteligencję i przebiegłość. Cechy, w jakich są niedoścignieni w porównaniu z ludźmi, krasnoludami czy też pomniejszymi z elfów. Co zatem rzekną? Za czym się opowiedzą? Czekała.

Re: Sanktuarium

3
Pierwszym, który wystąpił spośród szumiącego tłumu był nieznany jej z imienia ani statusu szlachcic, mąż odziany w szatę czarną do kostek, zdobną złotymi i białymi wzorami. Jegomość nosił na wierzchu nieliczne elementy pancerza, które nie ograniczały ruchów rąk tak niezbędnych w gestykulacji powołującej zaklęcia - przedramiona oplatały zarękawia pięknie wykonane, pierś zaś chronił spinany pasami napierśnik bez fartucha na którym wytrawiono fantazyjne motywy a który też obleczono na rantach złotą taśmą z inskrypcjami.

- Przyznajesz się zatem do morderstw i praktykowania zakazanych sztuk, czy tak? - Zapytał, przesuwając szukającym aprobaty spojrzeniem po zebranych. Ci, jak przystało na ich ród, milczeli, oczekując kontynuacji. W końcu nie zebrali się tutaj jak chłopi przy szubienicy, aby drzeć mordy i burzyć się na każde słowo. - Skąd mamy zatem wiedzieć, że cała ta szopka nie jest TWOJĄ pokrętną manipulacją? Skąd mamy wiedzieć, że sama nie zgładziłaś członków rodziny, aby przejąć majątek oraz wysoką pozycję? Ha?!... - Najpierw palec wzniósł się do góry, potem opadł aby wskazać na czarownicę. - Dziwnym zbiegiem okoliczności nowy rektor, który cudem ocalał z pogromu... - Tutaj oskarżycielskie spojrzenie padło na Apatyta. - ...jest częstym gościem w Twej posiadłości.

- Wspierałem Panią Callisto po utracie rodziny. Na własne oczy widziałem śmierć jej bliskich i jako jedna z niewielu osób wyciągnąłem rękę, miast szerzyć podejrzenia. Jak widać, w tym gnieździe żmij trudno o współczucie dla rodaczki. - Apatyt zasłonił się szybko i z pełnym spokojem. Potem skłonił się, spoglądając w kierunku czarodziejki. - Wybacz pani, że ostatnio nie miałem czasu Cię odwiedzić. Przygniatają mnie obowiązki i zasmuca niewdzięczność.

Oskarżyciel w czarnej szacie prychnął pogardliwie. - Któż z nas by uwierzył, że ta zimna morderczyni zdolna jest odczuwać smutek? Przyznała się wszakże do dwóch poważnych zbrodni i nie wiada nam, ile jeszcze ma na sumieniu. Śmiem zatem domniemywać, iż także ta znajomość miała swój udział w spisku na nieodżałowaną rektor Pogodę. Czy nie tak, Apatycie? - Zbrojny mag przerzucił chłodne spojrzenie na rektora. - Czyż nie widywano Cię w dzielnicy biedoty, gdzie - jak już dobrze wiemy - urzędowała ta szachrajka?

Tym razem cios był celniejszy. Apatyt zamilkł na chwilę - dość długą, aby pojawiły się kolejne szmery. - Bywałem tam z polecenia byłej rektor, aby przekazać zaproszenie do grona nauczycielskiego dla pani Callisto. - Odparł w końcu.

- Zbyt wiele razy, jeśli szanowni zebrani byliby chcieli poznać moje zdanie. Więc nie próbuj nam mydlić oczu, Apatycie, niektórzy dobrze się przygotowali do tej rozmowy. - Z wzniesionym ku gwieździstemu niebu palcem obrócił się ku największemu skupisku nowohollarskiej szlachty i wskazał tymże paluchem na Apatyta. - To jej wspólnik. Morderca.

- Nie oskarżaj mnie, krzykaczu! Rektorem wybrali mnie nasi bracia, także magowie - to ich decyzja sprawiła, że jestem teraz kim jestem a straszliwa zbrodnia, jaką była śmierć Pogody, nie ma z tym nic wspólnego. - Tym razem jej sojusznik nie zachował już zwykłego mu spokoju, bardziej agresywnie odpierając atak naciskającego nań opozycjonisty.

Miast oskarżyciela - właściwe to nim ten zdążył się odezwać - wystąpił jeden z akademickich magów. - I coraz bardziej, zdaje się, poczynamy żałować naszej decyzji. Wykorzystałeś kipiące w nas emocje a potem usiłowałeś z Akademii uczynić szkołę wojskową. Winniśmy być apolityczni, bezstronni i, przede wszystkim, winniśmy podjąć inne kroki w kierunku rozwiązania sprawy śmierci rektor Pogody! Albowiem, jak jasno widać, podane nam wyjaśnienie może być jeno bajką opowiadaną dla uzyskania korzyści.

- Przyznaję się, byłem niewolnikiem emocji i już swój błąd naprawiłem. Gdybyś jednak Irionie widział to, co ja widziałem, nie miałbyś wątpliwości, któż jest prawdziwym wrogiem i kto źle życzy całej społeczności magów. Tak jest... - Zagrzmiał Apatyt. - To Zakon jest nam wrogiem. To Zakon chce nas uciszyć i to jego pęta z wolna się wokół naszych szyi oplatają! Oros to początek i na tym nie zechcą poprzestać. W szczególności, iż wśród nas wielu jest uzdolnionych magów, którzy nie zechcą łykać podawanej im przez zakonników propagandy. Tak jest... ich reguły, ich obostrzenia! Oni podcinają nam skrzydła a my biernie chcemy na to patrzeć?!

- Ty stary głupcze... W tym co mówisz jest ziarno prawdy, może nawet więcej. Ale nie usprawiedliwi to haniebnych czynów, od których tam gorąco pragniesz się wyłgać. Nie zmieni to też faktu, iż bez wsparcia skazani jesteśmy na porażkę a Jakub nie zdecydował się udzielić nam poparcia. Niektórzy z nas - to przykre - dali się omamić obietnicom i poparli bunt. A teraz?... - Rozłożył ręce, pytając wszystkich zgromadzonych.

Re: Sanktuarium

4
Nie zatrzepotała rzęsami, nie wzniosłą ramion, ni popuściła wydechu poirytowania, gdy oskarżyciel wszczął słowną rebelię w jej kierunku. Ku zdziwieniu znających ją towarzyszy zachowywała nie lada opanowanie, jakoby zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, pragnęła wywrzeć na zgromadzeniu pożądane wrażenie.

Nim rozpętała się istna wojna na argumenty pomiędzy nieznanym kobiecie szlachcicem a mistrzem Apatytem, ostrze skierowano w pierś kruczowłosej czarownicy. Najchętniej wyrwałaby ozór z gardzieli tego parszywego śmiecia, lecz wyczuwała fint. Ktoś próbował wyprowadzić ją z równowagi, a należało przyznać, iż był w tym biegły. Nie spuszczając wroga z oczu, śledząc każdy jego ruch warg, wznoszonych i opuszczanych dłoni, weszła w dyskusję.

- Zakazane sztuki? - powiedziała przeciągle, opierając splecione jak do modlitwy dłonie na lewym biodrze. Na jej twarzy gościł grymas zniesmaczenia, jaki świadczył o ograniczeniu dyskutanta. Jak, Wysoki Elf mógł negować dziedziny magii, gdy cała społeczność akademicka znana była z otwartości i szeroko pojętej tolerancji magicznej? Sama rektor Pogoda - zachwycona doniesieniami o zdolnościach niegdyś wiedźmy ze slumsów - pragnęła nauczania tychże sztuk w murach akademii.

- Magia istnieje po to, by służyć śmiertelnym. Nie nami rządzić. - zacytowała słowa znanego w świecie czarodziejów erudyty. - Ogień w rękach dziecka jest niebezpieczny. Ojcu pozwala ogrzać dom, mój panie. Żadna sztuka nie powinna być zakazana. Zakazywać można nadużyć, bo każdym rodzajem magii możemy szerzyć zło, jak i je naprawiać.

- Powtarzam, chroniłam moje bezbronne dzieci przed napastnikami, którzy wtargnęli na ziemię mego pana ojca. Kto z was nie broniłby się przed napaścią? - zapytała wodząc wzrokiem po twarzach milczących. - No właśnie. Może zaczniemy karać ofiary kradzieży, bo przyłapali złodzieja? Nie bądź roztropny, bracie.


Potem było już tylko gorzej. Pyskówka rodem ze straganu pomiędzy sprzedawcą nieświeżych ryb i biedną matką piątki bachorów. Callisto wewnętrznie wspierała Apatyta, czuła dumę, iż starzec usilnie próbuję chronić ich sprawę. Sprawę nadrzędną, gdyż chodziło o wolność świata magii. Mimo to stale powtarzający się stek bzdur, poszczekującego z lekka zębami agresora, budził niepokój. Przerwała to.

- Przepraszam! - ucięła mentorskim tonem szorstką wymianę zdań. - Na czym stanęłam? Ach, tak, prawda, na rzekomym wymordowaniu mojej własnej rodziny w celu... Właściwie czego? - błądziła wzrokiem, dalej kontynuując. - Żyłam w dolnym mieście, mój panie, a nikt z mego rodu o tym nie wiedział. Nie pragnęłam wspinać się na wyżyny tejże chorej wieży kłamstw i zagrywek politycznych. Gdybym chciała, wróciłabym od razu do domu, nie zaszywała się w dzielnicy, gdzie w spokoju zajmę się swymi dziećmi. Jesteście - jak to się teraz mówi - bezczelni. Nie wymagam poszanowania dla mojej osoby, lecz uszanuj panie pamięć o wybitnym mym panie ojcu, matce i bracie. Pięknie brzmi twa historia i z pewnością sama bym w nią uwierzyła stojąc z boku, bo aż nad wyraz perfekcyjnie wiążą się wszelkie wątki. Niestety stoję tutaj ja - Callisto Morganister - i znam prawdę. Ba! Dzielę się nią z wami, bo niefortunnym zbiegiem okoliczności wplątaliście mnie w swoją grę. Ów czas robiąc kozłem ofiarnym, ale nie trafiliście na ofiarę. Znam ból cierpienia i pragnę zemsty, lecz nie za cenę wszczynania wojny. - ręka oznaczona skromnym sygnetem powędrowała pod pierś.

- Toż to głupota! Dlatego bolą mnie te plugawe kalumnie z twoich ust. Starannie przygotowane... - ukąsiła po raz pierwszy. - Każdy z nas popełnia błędy - raptownie zniżyła głos - gdybym była na miejscu arcymistrza Apatyta. Kto wie, czy nie reagowałabym podobnie. Ten oto elf - wskazała palcem na bogato odzianego rektora akademii w Nowym Hollar - uszedł przed jarzmem, atakującego nas od niepamiętnych czasów, Zakonu Sakira. W którego interesie - powiadam wam - było usunięcie rektor Pogody. Bo któż, jak nie ona, oferował rozwój wyrzuconym z uniwersytetu w Oros elfom? Któż inny chciał ochronić szkalowanych wbrew woli korony? W zaistniałej sytuacji pochopna decyzja mości rektora Apatyta jest jak najbardziej zrozumiała. Nie pochwalam tego, o nie. Akademia winna być apolityczna, bo jej misją jest niesienie wiedzy. Studenci sami mogą decydować o tym, czy pragną bronić swoich ziem. - próbowała wytłumić sporną kwestię.

- To my zostaliśmy zaatakowani! A stoicie, niczym owce wiedzione na rzeź i obwiniamy się wzajemnie o bunt, który nie zrodził się w jednej osobie. Wy, ja, ludność wyszli na ulicę, bo tego pragnęli w odpowiedzi na zamach ze strony Zakonu. Z powodu bierności króla Aidana. Machina ruszyła. Cóż więc uczynimy? Przeprosimy za wystąpienie i publiczny lincz ludzi? Może na kolanach błagać będziemy o łaskę przed rasą, która niegdyś upatrywała w nas swych panów? Powtarzam - zaznaczyła dosadnie - nie pragnę wojny, lecz tego, co jest nad odbierane. Prędzej czy później wojska korony lub Srebrnego Fortu zjawią się pod Nowym Hollar. Okazując słabość wyłącznie wystawimy się na tacy, a słabi nie jesteśmy. - sądząc po enigmatycznym tonie głosu i pewnym siebie uśmiechu Callisto wiedziała, co rzecze.

- Zawżdy nie osiągałam zamierzonego celu, mój pan ojciec powiadał, że muszę się bardziej starać. Bowiem przyszłość leży w moich rękach. Naszą przyszłością jest to miasto. Boicie się, ja też się bałam. A oto wyszłam przed szereg, by odnaleźć broń przeciwko najeźdźcy. Ścięłam głowę pierwszego węża i wieści o jego rozkładzie usłyszycie niebawem z północy. Istnieją źródła niewyczerpanych sił. Dlaczego mają walczyć wyłącznie żywi? Niech walczą również martwi... - milczała lirycznie dłuższą chwilę. Zbierając oddech szykowała się do dalszej przemowy.

- I to nie wszystkie niespodzianki, z którymi przyjdzie zmierzyć się wrogom, jeśli zdecydują się napaść na nasz lud! - krzyknęła z lekka oblizując drętwe, nieczułe wargi. - Musimy pokazać im siłę, bo tylko wtedy uchronimy nas przed atakiem ciemiężcy. Szukając winy w każdym z obecnych tracimy ją. A na tym zależy wrogom z zewnątrz, dlatego pośród nas stoją ich marionetki. Pytam zatem wszystkich i każdego z osobna. Pragniecie dzielić czy jednoczyć?

Re: Sanktuarium

5
- Być może obostrzenia nie istnieją w formie takiej, w jakiej istnieć powinny. Być może... Z całą jednak pewnością swobodne praktykowanie sztuk zakazanych przyniosłoby wiele nieprzyjemnych następstw. Wyobraź sobie, pani, czym skończyłoby się swobodne, nieskrępowane wskrzeszanie zmarłych. - Spoglądał prosto na nią. - Apetyt rośnie w miarę jedzenia - otóż to. Swobodnie praktykujący nekromanci dążyliby do osiągnięcia jak największej potęgi - nie zważając na koszt, warto dodać - a zatem też do dominacji nad resztą. Świat w którym żyjemy nie jest idealny, nie będzie rajem i zakazy muszą powstrzymywać chciwców złaknionych potęgi oraz dominacji! - Zagrzmiał wraz z ostatnimi słowy swej wypowiedzi.

- Wierutne kłamstwo i smród, drodzy zebrani. Czyż nie słyszeliśmy opowieści sług, którzy pierzchli przed pogromem? Czyż nie wiemy, kto pierwszy uderzył? Czyż nie słyszeliśmy, jak jedyny ocalały, nasz rodak Malkin, zarzekał się, iż napadli ich bandyci? - Ton mocny ale daleki od darcia ryja. Spojrzał po tłumie. - Wielce dziwna sprawa, skoro nasza rodaczka przyznaje się do morderstwa. Morderstwa, którym nasz Merkucjo nie raczył się nawet zainteresować. - Wskazany, burmistrz, zebrał na sobie większość spojrzeń.

- To była obrona. Weszli na jej ziemię i zaatakowali. - Odparł.

- Obrona? - Zapytał oskarżyciel. - Bo ona tak twierdzi? A Ty jej wierzysz bez zbadania sprawy? Tak samo jak zawierzyłeś w sprawie mordu na Morganisterach? Dość tego, powiadam! Dość tego gwałtu na prawie! - Raz jeszcze podniósł głos. - Wiedz, że Rada spogląda w Twoją stronę z coraz większą niechęcią. - Orzekł. I tym razem odzew był - szmery i szepty w grupach rozbrzmiewały.

Cóż mógł powiedzieć Merkucjo? Jego towarzysze ponoć się odeń odwracali... Wraz z odmową Jakuba poruszone zostały wątki, których wcześniej wygodnie było nie poruszać.

Oskarżający ją elf w spokoju wysłuchał tego, co do powiedzenia ma czarownica. Z poważną miną chłonął kolejne jej słowa, aż wreszcie przyszedł czas, aby musiał się do nich odnieść.
- Sprawdźmy to... Cóż zyskałby Zakon na śmierci Rektor Pogody? Skąd pewność, że nowy rektor byłby im przychylny? Cóż zaś by zyskała ona?... - Wskazał palcem. - Majątek? Status? Pretekst? Zaprzecza temu, mówiąc, że mogłaby wrócić w każdej chwili... Ale niektórzy z nas twierdzą, jakoby jej stosunki z ojcem nie były tak dobre, jak teraz nam raczy twierdzić.
Tym razem szum był mniejszy. Jej argumenty były... no były jakie były. Wielu też nienawidziło Zakonu, więc próba udowadniania niewinności owego przyjęta została chłodno.

- Nie wszyscy! Ale przyznać trzeba, że wielu z nas ta manipulacja skłoniła do nierozsądnych czynów. Choćby do odwetowych ataków skierowanych na niewinnych. Co się stało, to się nie odstanie, drodzy bracia i siostry. Większość z nas nie pomna była na przesłanki kierujące ku prawdzie a na podjudzanie, takie jak to, którym raczy nas teraz. Winniśmy zabiegać o pokój, wdrożyć na nowo śledztwa i w świetle prawa rozstrzygnąć konflikt. Nie agresją a rozumem winniśmy się okazać, albowiem wojna, której Callisto Morganister nie chce a do której tak usilnie nawołuje, będzie naszą zgubą. Tak! Nawet powołując bataliony umarłych, przepadniemy - świat zwróci się ku nam, sami się podzielimy! - Tłum wsłuchiwał się w ich dyskusję. Milczący. Do czasu...

Spośród zebranych wystąpił elf w purpurze i złocie. - Przepraszam... Cóż masz na myśli, mówiąc o uciętej głowie węża na północy? Cóż uczyniłaś?
Wszystkie spojrzenia spadły na nią.

Re: Sanktuarium

6
Ulotne słówka podrzędnego krzykacza. Nic nie wyprowadziło kobiety z równowagi, tym bardziej finalne nawoływania. Kasandryczne przepowiednie rodem z bajek dla małych elfów, którymi rodzicie próbują wpleść pociechy w krainę snów. Jeśli ktokolwiek z tu obecnych był chociaż w połowie wysokim elfem, winna toczyć dysputę, nie werbalną szarpaninę. Całe to zbiorowisko przypominało bardziej zgraję ludzkich szlachciców, niżeli erudytów długouchych. Coś było nie tak, ktoś nie pojmował natury tych stworzeń.

- Pogrążasz się. - parsknęła lekceważąco nie odwracając ku niemu twarzy. Wzrok skierowany wciąż był na tłumie, a raczej jego wschodniej części. - Jestem zgubą, złowrogą wichurą, podstępnym gadem i śmiercionośną burzą. - wywleczone odzywki kipiały nazbyt ironią. Po każdej chichotała grzecznie, choć żart był leciwy. - Tak, to prawda, zaś Zakon i Korona są naszymi przyjaciółmi, którzy pragną pokoju. Byłoby to nawet przekonujące, gdyby nie agresja z zewnątrz. Czy to nie zakon wysłał listy, w których domagał się możliwości infiltrowania spraw uczelni oraz studentów? Iście pokojowe nastawienie! - ponownie parsknęła, lecz kolejne riposty postanowiła zatrzymać za zębami. Nie widziała sensu w tej dziecinadzie niepodobnej do wysokich elfów.

- Okaleczona namiastka przodków. Kim się staliśmy? Zastraszone elfy z Nowego Hollar. Bierne, słabe, zakrzyczane głosem tych, którzy upatrują zdobyczy w trwodze. Karmione stekiem kłamstw. - dłonią wskazała na przedmówcę, lecz brakowało w tym entuzjazmu. Wciągnęła powietrze, może nieco teatralnie wzdychając.

- Mój drogi - odparła - uczyniłam wielkie postępy, żeby północ nie zagroziła naszym ziemiom. Bo urodziłam się tutaj i dbam o interesy moich braci i sióstr. Nie sprzedałam się, a i nie kulę, niczym szczur, czekając na bat ciemiężyciela. Ci, którzy pragną przywrócić dawną świetność tej świątyni, niechaj podążą na wyższe kondygnację, by wspólnie omówić plany. Reszta niech przepadnie w cieniu, gdzie ich miejsce. Póki jeszcze ma łaska jest wam dana. - zakręciła piruet na pięcie, dalej opuszczając ogrody. Nazbyt szafowała carskim chodem. Okrągły stół czekał na nią. Samą lub nie. Barany mogły odejść, ale lwy winny pozostać.

Re: Sanktuarium

7
Być może.

- Przyjacielem? - Powtórzył elf. - W żadnym razie nie można mówić o przyjaźni. Tak samo jak mówić nie można o otwartych aktach wrogości. Oprócz, naturalnie... - Przyjął na twarz nieprzyjemny grymas. - ...tego jakże feralnego dla nas i udanego dla mąciciela zamachu na życie Pogody.

Elfy słuchały, każdy coś ważył i próbował ocenić - ciche szmery objęły cały ogród i wszystkie grupki zebranych weń elfów. Spojrzenia potoczyły się za nią, gdy pewnym krokiem ruszyła przed siebie, do sanktuarium, aby tam wraz z poplecznikami koncypować nad planem unicestwienia nieprzyjaciela oraz przywrócenia elfiemu rodowi blasku dawnej chwały.
Wtem jednak ozwał się elfi oskarżyciel. - Nawołujesz do wojny i nie chcesz obnażenia prawdy. Uważasz się za bezkarną, ale taką nie jesteś. Szansa na obronę minęła a Ty jeno oferujesz nam podniosłe, patetyczne przemowy. Wiedz jednak, że bezkarna nie jesteś i w świetle praw zostanie wszczęte na nowo dochodzenie w sprawie śmierci Pogody a także ataku dokonanego przez ciebie u progu własnego domu na własnych rodaków. - Tutaj po jego słowach ku niej skierowało się kilku uzbrojonych elfich gwardzistów oraz trzech magów. Nie mogła się łudzić, więcej miała przeciwników niźli zwolenników.
- To bezprawie. Jako burmistrz sprzeciwiam się temu! - Merkucjo, pełnym wzburzenia tonem oświadczył, jak sprawy widzi. Zebrani zapewne byliby gotowi przysięgać, że w takim stanie gotów były stanąć między nią a strażnikami, rwać z siebie szaty i dać się zdeptać. Miał też swoich zbrojnych, ale ich osaczyła liczniejsza grupa.
- Do czasu wyjaśnienia sprawy, zostałeś odwołany ze stanowiska podczas powiedzenia Rady. - Wyjaśnił nie kto inny a Sergio. Jeden z radnych, jej niedawny... no, można rzec "sympatyk" zagrał teraz z goła inaczej. Kto wie, czy to ostatni as z rękawa tego sukinsyna.

Apatyt był sam. Zebrana elfi szlachta ostro przejechała się na odmowie Jakuba i pomni teraz oni na nastroje w mieście zachowali bierność. Większość zebranych postanowiła się ewakuować, natomiast ci bardziej ciekawi finału i pewni swoich sił przyglądali się zajściu.
Korzenie spisku przeciwko jej osobie - być może przeciwko czemuś więcej niźli tylko jej osobie - sięgały ewidentnie głęboko.

Elf czy nie elf... Każdy w sumie najbardziej dba o własny interes, o własną dupę. Tak, mniej więcej, wyglądała właśnie ta polityka.

Pytanie... Co teraz uczyni wiedźma? Da się pojmać, będzie walczyć czy ucieknie?

Re: Sanktuarium

8
Jak kokon pośród cichego drzewa. Przez ciemną noc rosnę i słuchasz mego szeptu. Gdy szepce przez złamane słowo do twego ucha. Lecz potem nie słuchasz i pchasz mnie na powierzchnie, wskrzeszając ze śniegu, w którym się urodziłam.

Wbijasz nóż w plecy. I śmiesz oczekiwać na stawienie czoła atakowi. Powiadają "dla tchórzy nie ma nagrody". Czuję ten żar. Sprowadzę wam ogień i nie obchodzi mnie, że to boli. Mam przyszłość na języku, więc obdaruję cię pocałunkiem. I teraz to widzę, żę cały świat jest mój. Mogę go dotknąć i poczuć. Tylko wykarmię was mą miłością.


Odwróciła się przez ramie, gdy grymas niezadowolenia srogo rozniósł się po sylwetkach napastników. Pach! Padła na kolana, niczym kukła z podciętymi sznurami przez kuglarza. Włosy okryły ramiona i całą głowę. Mroczna łuna na stałe skryła mości Callisto pod swą powierzchnią.

Bliżsi, a później i dalsi zgromadzeni możni, a jak i ich marne pachołki mogli zasmakować smutnego pokrzyku klęczącej, jak do modlitwy, wysokiej elfki. Wzdychała niemiłosiernie pociągając nosem od czasu do czasu. Spod czerni wydobywały się ponure odgłosy płaczącej dziewczynki. Samotnej i bezbronnej. Pierwsze łzy skapnęły na bruk, zostawiając wilgotną plamę, która nie wysychała.

Głośne pociąganie nosem oraz płacz efektywnie tłumiły przebąkiwane pod nosem frazy.

Fallite fallentes
Dura necessitas
Hic vivi taceant
littera nocet
O, sancta simplicitas
Per aspera ad astra


Trzask rozerwał pustą przestrzeń przed czarownicą. Z drobnej wyrwy w ułamku sekundy zrodził się mroczny portal do krainy śmierci, której tak bardzo się obawiali. Podniosła wnet czerep, a lwia grzywa odsłoniła lico.

- Ascendio de Relasio! - krzyknęła, tłukąc pięścią w splamione łzami kamienie. Spod jej skórnej togi rozlała się plama czerni. Jak gorąca smoła pokrywała kolejne kamyczki starannie rozłożone przez murarzy w ogrodzie. Ogromna plama objęła swym majestatem otaczających Callisto antagonistów. Tracili wzrok, tłumiono im zmysły. Panika ogarniała każdego poza damą w centrum morderczego kręgu. Nie musieli długo czekać, żeby czarne sidła ciemności owijały się dookoła szyi, kończyn lub całego korpusu. Żyjące w strefie cienia macki wartko objęły wrogów. Wyciskano z ich gardzieli resztki tchu, miażdżono pierś i łamano kończyny. Magowie, możni oraz zgromadzeni wojownicy, spanikowani, pozbawieni zmysłu wzroku zdani byli na wolę diabelskich sideł. A te nie znały łaski, równie ich kreatorka. Wzmożone potęgą bramy niosły śmierć i cierpienie. Miłość, którą obiecała im kruczowłosa szlachcianka.
Obrazek
Spoiler:

Re: Sanktuarium

9
Prawdopodobnie duma nakazała im poniechać ataku na zrozpaczoną i pokonaną w ich mniemaniu czarownicę. Żaden ze zbrojnych jednak nie zaniechał wykonania rozkazu przełożonego i podczas gdy ona wplatała w szloch słowa zgubnego zaklęcia, zbrojni krok za korkiem zbliżali się ku osobie Callisto.

Cokolwiek próbował powiedzieć Apatyt, ale dwóch ochroniarzy chwyciło go za ręce i przykazało milczenie. Cała akcja rzeczywiście wyglądała na celowo zaplanowaną prowokację i próbę obnażenia mrocznych sekretów czarownicy.

Czarne wrota do leżącego za cienką ścianą świata rozwarły się, skutecznie odcinając większość zbrojnych – elfy czy nie, liczni cofnęli się w trwodze. Liczni, albowiem jeden skutecznie wykorzystał niewielki dystans, ominął portal i rzucił się na wiedźmę. W czas gdy ostatni słowo kolejnego zaklęcia rozbrzmiało, uderzenie pancernej rękawicy spoczęło na jej skroni, rozcięło skórę i ogłuszyło a żelazny strażnik następnie padł na nią całym ciałem, próbując przeciwdziałać urokowi. Przyćmiło ją...
Wzmocniona fala mroku rozeszła się na siedem, może nawet osiem metrów – mowa o promieniu - wokoło czarownicy. Jak jeden mąż padli zbrojni, wijąc wijąc się, wrzeszcząc, tarzając po ziemi. Dwóch magów również padło ofiarą zaklęcia, zaś trzeci w czas użył bariery magicznej i umknął, albowiem długo bronić by się nie mógł.
Słyszała wrzaski i czuła na sobie ciężar miotającego się w ataku paniki pancernego. Ktoś darł się, aby wzniecić alarm. Kolejne osoby ratowały swoje życie. Zapewne szykowano się do zmasowanego ataku na nią – w końcu było tutaj całkiem sporo magów i niektórzy ostali na miejscu.
Fizyczna kończyna z czerni strąciła z niej napastnika i wzięła go w tęgie obroty, gdy ten darł się i próbował rzucać, toczony bardziej paniką czaru niż fizycznym bólem przed zadanym przed bolesną śmiercią.
Czarny kształt wychynął z portalu – za nim kolejny, kolejny, kolejny i kolejny... Coś je wabiło, nawoływało do nich. Pomknęły rwąc macki i nie poddając się panice. Widziała jak przez mgłę. Źle się stało, albowiem wrogie wszystkiemu istoty, głodne magii stworzenia wychynęły z mroku, na łów.

Czarna dłoń. Większa niż inne. Wciągnęło ją... tam. Na powrót tam. Ponownie do Krainy Mroku. Za nią zostały panika i zgroza. Nowe Hollar miało duży problem.
Spoiler:

Re: Sanktuarium

10
Krew spływająca po policzku Callisto Morganister skapywała i wsiąkała w coś, co zupełnie nie przypominało już bruku alejki w ogrodach przed Sanktuarium. Czarna, lepka forma gruntu zdawała się poruszać, choć wiedźma nie mogła być tego pewna, gdyż przez wciąż utrzymujące się efekty ogłuszenia nie mogła ufać swoim zmysłom. Leżała na boku, jeszcze na tyle słaba, by nie móc podnieść się o własnych siłach. Było ciemno. W powietrzu unosił się niby-popiół, który niczym mgła przysłaniał horyzont. Niezmącona cisza drażniła uszy domagające się bodźców. Wszechobecny zapach zgnilizny i krwi oraz aura magii docierały do półprzytomnej Callisto, prosząc się o uwagę i stopniowo ocucając.

Minęło trochę czasu, nim odzyskała siłę w mięśniach i pełnię świadomości, kiedy jednak przypomniała sobie wydarzenia z placu przed Sanktuarium, dotarło do niej to, gdzie obecnie się znajdowała – w Krainie Mroku, domenie Garona, Pana Chaosu. Na przywitanie wiedźmy przybyli mieszkańcy tego świata. Zwabieni zapachem świeżej krwi, wyłonili się z mroku i kroczyli nierówno i posuwiście w kierunku Callisto.

Nie byłi ludźmi czy też zwierzętami, choć wiele mogło na to wskazywać. Nie były to też zjawy czy demony. Nieistotne było to, czym były, lecz do czego były zdolne i jaką wartość mogłyby przynieść każdemu, kto zdobyłby nad nimi władzę. Jedne stąpały na dwóch kończynach, inne trzech lub nawet sześciu. Kompletnie nagie, o głowie jednej lub wielu, o skórze skalanej setkami ran i dziesiątkami ropni. Były to straszliwie powykręcane, wyjące z bólu, wściekłe, ociekające krwią i śliną z nigdy nienajedzonych pysków o ostrych jak brzytwy zębach potwory. Oczy miały zasklepione, lecz nozdrza duże i bez przerwy poszukujące zapachu. Ręce i łapy zwieńczone potężnymi pazurami budzić mogły grozę nawet wśród najtęższych mężów. Z niektórych ciał wystawały czarne, wijące się macki, oplatające kończyny, prostujące się niespodziewanie lub przepychające sąsiednie poczwary. Setki, tysiące kryjące się w mroku istoty, głodne i spragnione, czekały na posiłek i zaspokojenie żądzy krwi.

Nie mogły one jednak dosięgnąć Callisto. Stanęły w kole, jak gdyby postawiono przed nimi niewidzialną ścianę. I czekały, wrzeszcząc i machając kończynami w szaleńczej nienawiści. Wiedźma poczuła, jak w kieszeni jej togi pierścień zaczyna intensywnie wibrować i gdy tylko na niego spojrzała, wydobyła się z niego gęsta smuga dymu, czarnego jak smoła i okrążyła kilkukrotnie sylwetkę pani Morganister. Czarna wstęga zatrzymała się tuż przed czarownicą i w kilku chwilach skrystalizowała do znajomej jej postaci – przystojnego, dobrze zbudowanego elfa.

– Przybywam, gdyż uznałem, że to odpowiednia pora, pani. – Ukłonił się nisko, a powracając do pionu poprawił włosy, zaczesując je za szpiczaste uszy.

Elf przeszedł się po obwodzie koła, które utworzyły Istoty Mroku, z rękami złożonymi za plecami. Kiedy zbliżał się do poczwar na tyle, że mógłby się o nie otrzeć, te odsuwały się jakby w strachu, piszcząc jak od poparzenia.

– Jak widzisz, potrafię je ujarzmić. Boją się mnie, choć nie powinny. I ciebie będą się lękać, i tobie będą posłuszne, jeżeli tylko mnie uwolnisz. – Uśmiechnął się. – Chcesz poznać ich potęgę? Tylko spójrz.

Demon wybrał dwójkę spośród istot. Z jego dłoni wypłynęły dwie smużki dymu, które oplotły ciała plugawców i wyrwały je z okręgu. Spojrzał przez przez ramię na Callisto i odwrócił się z powrotem do swych podwładnych.

– Walczcie – powiedział krótko, acz niezwykle władczo i puścił magiczne pejcze.

Obie istoty rzuciły się sobie do gardeł. Kąsały się i darły skórę pazurami, wrzeszcząc i chwytając się za zaropione szyje i kończyny. Krew bryzgała we wszelkie możliwe kierunki, a odrywane części ciała lądowały na spaczonej ziemi, wciąż wierzgając i próbując wrócić na pole walki. Wkrótce z jednej z istot pozostała jedynie kłapiąca szczęka i drgające, zmasakrowane resztki ciała.

Re: Sanktuarium

11
Strudzone bojem dłonie zapadły się w gęstym odmęcie mroku. Próba uniesienia na nich wiotkiego ciała elfki zdawała się przeto nierealna. Niczym tonący w bagnie ogier, tak paliczki wbijały się w mieniącą czerń. Wartko odciągnęła rękę, sięgając oszpeconego lica. Krew ciekła szybciutko, zahaczając o bródkę i górny odcinek szyi kobiety. Lepka maź naznaczyła palce. Cuchnęła, jak wszystko dookoła. Trupi swąd wiecznie rozkładających się łbów, korpusów, kończyn, skrzydeł i wszelakich imitacji ciał. A wśród nich ona. Zahukana, oszołomiona czarownica o szlacheckim rodowodzie. Uzurpatorka. Matka czarnego Zirael'a i białego Leariz'a. Bliźniąt spłodzonych w miejscu, którego nie odwiedza świt. Miejsca, w którym zawisła przez swą pychę.

Z podkulonymi nogami, małymi kroczkami zbierała siły do przybrania pionu. Ledwo odetchnęła po wybuchu w Sanktuarium, a kolejny zamęt kłębił się na horyzoncie. Wstawała, naprawdę próbowała, gdy nieziemsko okrutna kreatura powaliła ją na ziemię swym jestestwem. Przestraszona, chwyciwszy się za pierś, poczęła tracić równowagę. Upadek zamortyzowało gęste podłoże mroku, wznosząc dookoła jeszcze więcej duszących pyłów i gazów. Zamknęła oczy, w głowie czuła przypływ niedających się ogarnąć boleści. Otworzyła je, a potem zamknęła. Dookoła niej zebrały się setki, a może tysiące kreatur o iście frymuśnych kształtach. Zdeformowane, jakoby wynik nieudanych eksperymentów szalonych wielbicieli zwłok. Wszystkie syczały, piszczały, dziko nabierając powietrza pragnęły zatopić szpony, kolce bądź kły w Callisto Morganister. Ale czarownica miała szczęście. Mała błyskotka stanęła między nią a krwiożerczymi bestiami. Niewielki bibelot na palec, noszący w sobie potęgę mroku.

Mój panie - chciała powiedzieć, lecz krtań zadrżała, a z gardła wyłonił się tylko niemy syk. Skłoniła zatem głowę w geście powitania majestatycznie prezentującej się iluzji. Pięknej, bo przypominała ona marzenie wszystkich dziewek Nowego Hollar. Każdy ojciec pragnął wydać córkę za takiego elfa, jakim był związany w obrączce demon. Puszył się przed nią i miał ku temu powody. Teraz to Callisto zdana była na łaskę tworu nie z tego świata. Fortunnie oboje potrzebowali siebie nawzajem. Kobieta musiała przeżyć, zaś demon chciał po prostu żyć. Zrzucić kajdany niewolnika i jak równy stąpać po Herbii, niosąc chaos i cierpienie. Bo taka była jego natura, demoniczna natura.

Wciąż zajmowała pozycję siedzącą, kuląc nogi z dala od granicy okręgu. Z uniesioną głową wpatrywała się w toczącego jadowite kłamstwa elfa. Zechciał zaprezentować pokaz sił, udała więc zainteresowanie. Istoty krainy mroku byłyby siłą nie do sforsowania. Zdolną osadzić elfkę nie tylko na tronie Nowego Hollar, ale całego Keronu. Potężna, niecierpiąca, niosąca śmierć i grozę armia ciemności.
Spoiler:
- Widzę - odparła ochrypłym głosem. - Widzę, co potrafią. Wiem do czego są zdolne i jaki lęk wzbudzają w każdej żywej istocie. Lecz nie one budzą mój lęk. Lękam się tego, cóż za cenę przyjdzie mi zapłacić, gdy cię w końcu wypuszczę, o wielki. - Odgarnęła opadające na prawe lico włosy. Chwilę milczała, aż ponownie zabrała głos. Już bez dręczącej chrypki, rozgrzane gardło nabrało ciepła, niosąc echem słowa zdeterminowanej kobiety.

- Pozwól mi zasięgnąć języka. Co dalej?

Re: Sanktuarium

12
Demon odrzucił sfatygowanego, jeszcze bardziej poranionego i cierpiącego zwycięzcę pojedynku do niecierpliwie szamotającego się i wyjącego kręgu Istot Mroku, a szczątki drugiego kopnął zupełnie bez szacunku i wolnym krokiem powrócił do Callisto, by podać jej rękę i pomóc powstać.

– Posiądziesz to, czego pragniesz, gdy na ziemię upadną moje okowy, a ja w pełni swej potęgi będę mógł żerować po wieki. Lecz nie obawiaj się, pani, moja gniewna natura nigdy cię nie dosięgnie, ni twoich bliskich – odparł demon. – Kiedy powrócisz do swego świata, wrzuć pierścień do ognia i nasącz go swoją słodką posoką, daj mi jej zasmakować, pozwól mi na tą cudowną przyjemność i powiedz, że jestem wolny, a wtedy będę mógł odejść. Pilnuj jednak mego doczesnego domu, strzeż jak własnego oka, gdyż już zawsze będzie nosił moje znamię i służyć ci będzie za przedmiot postrachu dla tych, których chcesz posiąść i wykorzystać – tłumaczył, dumnie unosząc podbródek.

Elf przeszedł się jeszcze raz po brzegu okręgu, pyszniąc się nad uległymi mu sługami, którzy, ze strachu przed bólem, gotowi byli wykonać każde polecenie.

– Choć nigdy cię nie dotkną, gdy pierścień będzie przy tobie, będą jedynie spłoszoną zwierzyną, która będzie uciekać czując woń mojego znamiona. By zdobyć nad nimi władzę, muszą poznać twój gniew, twoją silną rękę i potężne słowo. Spraw, by cierpiały jak nigdy wcześniej. Smaż je w płomieniach piekielnych, niech słyszą krzyki agonii swych braci. Głodź je i patrz jak walczą o ostatnią kroplę pożywnej krwi. Nie znaj dla nich litości, nie przewiduj nagrody za usługi. Niech twa ręka będzie dla nich symbolem terroru, a twoje słowo budzi postrach, wtedy będą tobie posłuszne i będziesz mogła utworzyć armię, jakiej twój świat nie widział – zakończył swój wywód, powracając przed oblicze wiedźmy.

Re: Sanktuarium

13
Zaciśnięte paliczki objęły delikatną dłoń dostojnie noszącego się ów czas demona. Wartko wzbudzone mięśnie, kurcząc swe jestestwo, pozwoliły powstać sprawczyni zamętu. Sięgnąwszy za rozszerzającą się ku dołowi togę, strzepnęła resztki kurzu, które chętnie przylgnęły do - prawdopodobnie - jedynej czystej materii w tym spaczonym cierpieniem świecie.

Nie pragnęła zasięgać więcej języka. Mości Callisto z ogorzałą twarzą wsłuchiwała się w - ku jej zdziwieniu - prostą operację uwolnienia demona. Wszakże sama z pomocą wyszkolonych nekromantów narzuciła bestii kajdany, ów czas była zdolna w dogodnych warunkach je zrzucić i dać upragnioną wolność.

I ty masz moje słowo, że zasmakujesz swobody ducha - odpowiedziała w eminentnym tonie. Czarownica i demon nazbyt nim ostatnimi czasy szafowali.

Wyciągnęła ręce przed siebie. Lekko zgięte w łokciach drżały w bezwietrznym eterze. Spodnia strona dłoni poczęła powoli mienić się gamą pulsującej zieleni. Barwa rozrastała się obejmując przedramię wraz z koniuszkami palców. Drgania ustały, a mina wiedźmy bezsprzecznie wskazała na nadchodzący przypływ magicznej energii.
Obrazek
Fallite fallentes
Dura necessitas
Hic vivi taceant
littera nocet
O, sancta simplicitas
Per aspera ad astra


Splotła dłonie jak do modlitwy. Za plecami czarne niebo zapłonęło łuną pożarów. Szarozielony odmęt wyrwawszy szparę między światami wykreował portal do matczynego świata. Uchyliła więc dwa kroki w tył, tonąc we własnej magi.

Portal skierowany był do agentury jej martwego pana ojca. Kruczowłosa pragnęła dostać się bezpośrednio do izby w posesji rodu Morganisterów. Bez zbędnych tłumaczeń, mijania pobratymców, wspólników bądź własnych dzieci, pragnęła znaleźć się sam na sam w agenturze z zaklętym pierścieniem. Tam zaś chwyciła za drobny szpikulec do otwierania kopert. Nakłuła palec wskaziciel i nim dalej smarowała trzon sygnetu, brudząc wszystko dookoła. Zakrwawiony element biżuterii ochoczo objęło ciepło kominka. Maleńką chwilę wahała się przed wrzuceniem urzeczonego bibelotu do ognia. Ostatecznie karminowe węże osaczyły zewsząd sygnet. Sygnet otulony słowami - Uwalniam Cię!

CIĄG DALSZY

Re: Sanktuarium

14
Nadeszli od strony rynku, zwracając na siebie uwagę przechodniów. Wielu uciekło na sam widok maszerującej straży miejskiej i nekromantów w ciemnych togach. Część elfów, zachowując bezpieczny dystans, obserwowała zdarzenie, a na twarzach niektórych z nich rysował się niepokój, niezadowolenie, ale też ciekawość.

Dziedziniec pod Sanktuarium czekał już na Callisto, jej świtę oraz podwładną jej teraz straż. Dokładnie wyczyszczona z krwi kostka brukowa wydawała się być bielsza niż przed dwoma dniami, gdy na placu doszło do straszliwej masakry. W centrum postawiono drewnianą platformę, a wokół niej utworzono ścisły pierścień wojowników i magów bojowych – mistrzów miecza i umysłów, gotowych bronić uzurpatorki Nowego Hollar.

Niebawem pod Sanktuarium zebrały się tłumy elfów ze wszelkich warstw społecznych – arystokracja, mieszczaństwo, zwyczajne pospólstwo, a nawet wysłannicy uczelni, których można było rozpoznać po charakterystycznych szatach. Nie wszyscy jednak przybyli po to, by słuchać. Dziesiątki głosów wykrzykiwały bluźniercze hasła, skierowane przeciwko Callisto. Doszło do szarpaniny ze strażą, a próba pacyfikacji buntowników zakończyła się poważnym zranieniem jednego z mieszczan. Na domiar złego, deszcz wzmógł się, nie pozostawiając na nikim suchej nitki. W całym tym chaosie stała Callisto o mokrych włosach klejących się do policzków. Ze swojej podniosłej pozycji wyglądała niezwykle władczo i strasznie. Wielu czekało na jej słowa. Wielu też czekało na jej śmierć.

Re: Sanktuarium

15
Ciekawość zżerała cały dwór i im dłużej kruczowłosa szlachcianka trwała w zmowie milczenia, tym bardziej wszyscy zgromadzeni pragnęli zasięgnąć jej języka. Stała pośrodku prymitywnego piedestału, otoczona przez ożywionego trupa, panów śmierci wraz z hieratycznie odzianymi zbrojnymi straży miejskiej. Oczy całego Nowego Hollar zbiegły się w jednym punkcie tłumione gęstym deszczem. Prawdziwe oberwanie chmury. Ożywczy powiew świeżości i budzące przerażenie kłęby szarości przesycone błądzącymi wgłębi błyskami jasnych wężyków. Ściągnęła dłonie na biodra, uprzednio rozplątując splecione do litanii ręce.

- Co zaszło jest przeszłością i żaden czar nie cofnie biegu koła - uniosła wzrok na rozjuszany tłum, wypowiadając mentorskim tonem tą krótką mądrość.

- Złowrogie siły zwróciły się przeciwko Wysokim Elfom. Nasza determinacja, siła, pracowitość. Drzemiąca w każdym z nas - mniejsza lub większa - cząstka pradawnej magi. To sprawiło, że staliśmy się niewygodni. Stoimy nad przepaścią. Kres Wysokich Elfów nigdy nie był tak bliski. Wrogowie podsycają złowrogie nastroje, próbując zniszczyć nas od środka, jak postępująca w ciele zaraza. Żywią się nieszczęściem tych, którzy niegdyś byli dla nich panami. Dolewają oliwy do ognia, by Ci z Nas - fałszywi patrioci - sprzedali elfią tradycję za cenę własnych uciech.

- Urodziłam się tutaj - wskazującym palec raptownie zwróciła na samą siebie - i wiem, kim niegdyś były Wysokie Elfy. Mój Pan Ojciec czytał mi legendy o naszych przodkach. Wybitnych rzemieślnikach, artystach czy czarodziejach. Znam dzieje tego miasta i z pogardą patrzę na każde puste ślepie, zdolne zdradzić swą kulturę. Ucięłam łby jadowitym wężom, gdy zagroziły naszej jedności. Mam obowiązek chronić lud i zrobię to, ale potrzebuje waszej pomocy! Musimy się zjednoczyć, wszyscy z nas. Jeśli chcemy zatrzymać eksterminację elfów...

- Są wśród nas poplecznicy poległych pod Sanktuarium. Ich rodziny i służba, przyjaciele. Lecz polegli zbuntowali się przeciwko własnej krwi. Sprzedali manipulantom z Saran Dun, ciemiężycielom spod Srebrnego Fortu! Nawet teraz knują przeciwko nam. Blokują handel, ograniczają wpływy. Mordują elfy poza granicami miasta... - chłodny i donośny głos zadrżał na mokrym wietrze, a puste echo wypełnił chwilowy stukot obłych kropli deszczu.

- Machina ruszyła i tylko my możemy ją powstrzymać. Razem jesteśmy niezniszczalni! Dlatego od was zależy nasza przyszłość. Nie wywołujmy wojny, lecz bądźmy gotowi się bronić. Budujmy, nie burzmy. Wspierajmy się, bowiem płynie w nas ta sama krew. Pracujmy za trzech, bo tylko my to potrafimy. Pomagajmy swym sąsiadom, gdyż są naszymi braćmi. Handlujmy, jak chwaccy kupcy. Rozwijajmy naukę, bowiem tylko akademia w Nowym Hollar pielęgnuje otwartość umysłu. Otwórzcie więc umysły, moi bracia i siostry!

- Pytam więc wszystkich was. Czy zechcecie pójść ze mną, by przywrócić temu miastu blask dawnej chwały? Czy wolicie poddać się naciskom?

Wróć do „Nowe Hollar”