Willa Dottieri

1
Pośród lasów okalających Nowe Hollar, na sztucznie utworzonym kopcu stoi ogromna willa wspaniałego rodu Dottieri. Po wysokim na ponad dziesięć stóp kamiennym murze wspinają się pnącz wiciokrzewu, masywna dębowa brama okuta żelazem w fantazyjne wzory strzeże wejścia do pachnących, różanych ogrodów, które zasadzono pośród potężnych, wiekowych drzew. W ogrodach tkają moc magiczną, walczą i przemawiają zaklęci w biały marmur członkowie wiekowej rodziny. Na taflach wody jeziorek i fontann tańczą płatki różane i listeczki starych olch. Alejkami, w świetle niesionych lamp, przechadzają się strażnicy, piękni jak malowani, w emaliowanych pancerzach koloru bieli, złota, oraz szkarłatu, zaś hełmy ich zdobią pawie pióra.

Folwark, samotny i oddzielony od ogrodów oraz dworu stoi po drugiej stronie kopca, nie kalając pięknego obrazu swą świńską prostotą, odorem spoconej siły roboczej, która na salony nie ma ze swymi chamskimi manierami wstępu. Jeden, duży budynek z kamiennymi fundamentami i wiele mniejszych chat, zagród oraz budynków stajennych składa się na dostani obraz rodzinnego majątku. Dottieri mają sady, hodowle koni, a także udziały w kopalniach - bo znają grę. Mają też dłużników...

Kręta droga wiedzie na płaski szczyt wielkiego kopca, w kolejnym murze tkwi kolejna wspaniała brama. Za nią skromne ogródki z rynnami wysypanymi białym kamieniem, kilka kolejnych rzeźb i brukowany chodnik. Sam zaś dwór ma kamienne podstawy, do wejścia wiodą marmurowe schody o wykwintnych, rzeźbionych poręczach. Wyżej, rozrośnięty dworek to drewniana, przytulna i solidna konstrukcja, w której nie pogardziłby się rozgościć nawet i sam król. tutaj czas przysiadł w cieniu drzewa, zadumał się i nie chciał płynąć dalej.

Re: Willa Dottieri

2
Przybyli ciemną nocą. Świat spał. Czar ogrodów krył się za nocną kurtyną. Świerszcze miały swój koncert. Bez ustanku, w oddali, chrobotała stal i wędrowała mała plamka światła. Zakapturzony prowadził ją chodnikiem, a ciemność nie stanowiła dla niego żadnego problemu. To trwało może z pięć, a może i nawet dziesięć minut.

Potem czekała ich wspinaczka, krętą i szeroką drogą, po której nawet i dwóch konnych mogło strzemię w strzemię wjechać na nasyp. I tym razem bramę otworzył im stróż, a otwierała się ona do środka, tak na wszelki wypadek - łatwiej bowiem kogoś wypychać z bramy, niźli skrzydła owej mu wydzierać.

Tym razem wędrówka była krótka. Pod drzwiami nie stali strażnicy, tylko dwóch braci, a przynajmniej tak samo ubranych osobników, zakapturzonego. Otworzyli im wysokie, ciężkie drzwi i wpuścili do pierwszych pomieszczeń...

Ktoś musiał go powiadomić, bowiem czekał już na nich Sergio. Wysoki, kruczowłosy, przystojny, wyprostowany, wiecznie z podniesioną głową - marzenie prawie każdej damy. Dziś miał na sobie biało-złoto-szkarłatny wams, jasne nogawice oraz trzewiki z najprzedniejszej skóry. Włosy spływały mu kaskadą daleko poniżej szerokich barków, palce zdobiły liczne, choć skromnie przyozdobione pierścienie.
Lewa noga przodowała, plecy proste, ręce wzdłuż tułowia, oczy wbite w przestrzeń za nią; skłonił się płytko. Wyglądał i brzmiał, jakby nieco przytłoczyły go tą porą znoje dnia.
- Callisto Morganister... Witaj, pani. - Ręka wróciła na brzuch, między guziki. Zakapturzony trzymał się blisko niej.

Re: Willa Dottieri

3
Szybko i bezszelestnie przeszła alejkami obrzeż miasta. Dzielnicy iście bajecznej, pełnej drewnianych zdobień, ogrodów i napędzanych magią fontann. Mówiono, że Hollar jest sercem regionu. W takim razie obrzeża stolicy Wysokich Elfów było jego płucami. Trafiwszy pod kolosalną dębową bramę, wzniosła wzrok ponad jej powierzchnie. Budziła podziw, tak jak wszystko w posesji rodu Dottieri. Kroczyła dumnie, dalej przed siebie. I straż, leniwie plotkująca na warcie, i drzemiący lokaje i paziowie. Wszyscy ujrzeli sunącą czerń w nienagannym tonie. Drgnęły nawet płomyki świec, gdy przechodziła obok kandelabrów. Szczury słyszały, unosiły wąsate pyszczki, stawały słupka, śledziły ją czarnymi paciorkami oczu. Płoszyły się, nie znały jej.

Serce chciało wyrwać się z piersi, lecz mu nie pozwolono. Siłą woli, skupieniem bądź zgryzotą uspokoiła nerwy. Chwyciwszy za wodze, szarpnęła ochoczo i pompujący życiodajną posokę narząd wrócił na miejsce. Bił wedle narzuconego rytmu, jej rytmu. Kopiąc w piaskach czasu, odkrywając wspomnienia próbowała przypomnieć sobie, jaki był. W dzieciństwie widywali się efemerycznie. Starszy o kilka wiosen chłopiec nie był odpowiednim partnerem do zabaw dla dziewczynki. Jednakże, chociaż jak przez mgłę, pamiętała, że był dziwnym dzieckiem. Równie ponurym i wyniosłym, co reszta starych elfów, którzy w swym długim żywocie osiągnęli wszystko, o czym mogli marzyć.

Z gracją przeszedłszy korytarzami pałacu, Callisto z rodu Morganisterów zatrzymała się przed podwyższeniem. Sięgnęła długimi paliczkami za sutannę na biodrach, podnosząc ją delikatnie. Toga odkryła czarne onuce z długą skórzaną cholewką. Stawiwszy jedną kończynę za drugą, jak ten paw pokonała schody, prezentując się w całej boskiej okazałości. Zachowała odpowiednią odległość. Wymiana spojrzeń musiała w tej chwili wystarczyć, a stała na tyle daleko, by móc podziwiać Sergio w jednym kawałku. Chociaż na jej twarzy gościł grymas, nie był on wynikiem gniewu. W żadnym wypadku nie była zła, była zdziwiona, lecz potrafiła kontrolować swoje emocje i popędy. Grała w grę...

- Mój Panie - odpowiedziała nieco obniżonym tonem. Bez wyraźniej ekspresji. Buzia, jak zwykle chłodna, posępna. Ruchome usta toczyły słowa, ciągnąc jakoby martwe policzki. Wzrokiem przenikała rozmówcę, ale ani mrugnęła, ni przez chwilę. Z odchyloną do tyłu głową, wymieniła spojrzenia z równie pysznym i dumnie przedstawiającym się elfem. Czekała na wyjaśnienia, był jej to winien.

Re: Willa Dottieri

4
Uprzejmy, kulturalny, zawsze uśmiechnięty, zawsze z dobrym słowem, do rany przyłóż milutki młodzieniec, który przemykał gdzieś tam z boku i prawie nigdy nie miał czasu. Zdolny mag, i członek rady miasta, który rzekomo celowo ustąpił miejsca obecnemu burmistrzowi. Tak naprawdę większość poważanych mieszkańców wiedziała, że nawet jeśli Sergio ma serce, to bezwzględnie potrafi grać, z uśmiechem na ustach i niby szczerzą życzliwością mamić swoich przeciwników. Czasem też... pomagał, bezinteresownie, pomagając na ten przykład biedniejszym studentom.

- Proszę ze mną. - Ofiarował jej swą rękę. A następnie... poprowadził korytarzami swego znamienitego domostwa. Szli, szli... mijali obrazy, portrety na których dumne elfy zadzierały głowy, arrasy z wyobrażeniami natury, wewnętrzne ogrody pośrodku których stała otwarta łaźnia. On zapewnił ją tylko, iż do rozmowy będą musieli się udać w bardziej skryte miejsce. Teraz i tak nie miała już specjalnego wyjścia, bo i synowie Złego szli za nimi krok w krok.

Kamiennymi schodami w dół, do niższych pomieszczeń. Zimno, ponuro, a wszystko oświetlone niebieskim, magicznym światłem. Sunęli, uderzając obcasami o twardą podłogę. Tutaj już nie było zdobień, arrasów ani obrazów, tutaj wszystko było nagie i nieprzychylne, chłodne i surowe. Minęli jedno rozwidlenie, a on wytłumaczył, że gdyby poszli inaczej, trafili by do rodowych krypt, gdzie wiecznym snem cieszyli się jego przodkowie.
- To tutaj. - Wskazał na drzwi. Obaj zamaskowani podeszli i uchylili po jednym skrzydle, zapraszając kobietę do środka. Sergio nie ruszył za nią. Natomiast w blasku magicznego oświetlenia, z piętnaście metrów przed nią siedziała przy stole postać w ciemnej, niezdobnej szacie i z kapturem na głowie. Nieznajomy opierał łokieć o blat, i z nogą założoną na nogę spoglądał bodaj w jej stronę.'

Sergio, okazało się, nie szedł z nimi. Wchodzili tylko dwaj zamaskowani.

Re: Willa Dottieri

5
To ja podsunęłam pomysł tej szaleńczej eskapady. To ja przelałam pierwszą krew. To ja pociągałam za sznurki dopóty, dopóki kukły się nie zerwały. Jak rozwścieczone ogary spuszczone z łańcucha, pchnęłam je nie na bezbronną ofiarę, lecz na myśliwego - rozmyślała pokonując kolejne stopnie mokrych podziemi pod rezydencją. Od kamiennych ścian tchnęło zimnem, którego nie godziły ani ciężkie gobeliny, ani skórzane kozaki. Kamienna podłoga ziębiła stopy przez podeszwy. Robiło się nieprzyjemnie.

Myślała, aby zaciągnąć języka. Po dłuższej chwili konsternacji doszła jednak do wniosku, że jesli przez ten cały czas nie podjęli rozmowy, teraz także będą milczeć. Ponadto dotarli już na miejsce. Wrota otworzono, lecz aby zobaczyć więcej zmuszona była zinfiltrować wnętrze. Niebieskie światełka niezbyt sprawnie rozgramiały mrok. Magiczne ogniki - niewydarzone czary - pomyślała. Stopy stawiała ostrożnie, uważając także na suknię, którą sporadycznie wznosiła do góry. Wewnątrz pustego molocha - gdzieś po środku - siedział zakapturzony ktoś. Chociaż czuła w kościach, że jest bliska omdlenia, zbliżyła się na odległość koło dziesięciu stóp. Stanęła i stała arogancko.

Co? - wycedziła gorzko kobieta.

Re: Willa Dottieri

6
Jej słowa odbiły się echem po prawie pustym pomieszczeniu. Ukryta za kapturem i maską twarz, zdawało się, kierowała się na jej lico. Czas płynął w tym miejscu powoli, bez gry cieni i najmniejszego szmeru. Wreszcie... dłoń w czarnej rękawicy z miękkiej skóry pokazała na krzesło obok, a z mroku którego magiczne światło nie sięgało wyłonił się zakapturzony. Wyprostowany i sztywny, raźnym krokiem pokonał odległość i odsunął mebel, aby mogła usiąść. Potem usunął się nazad w cień.
- Masz obawy?... - Zabrzmiał głos. Czysty, dźwięczny, dumny, a jednocześnie łagodny i przyjazny, należący, jak można śmiało mniemać, do mężczyzny w sile wieku.
- Wyzbądź się ich. Nic Ci nie zagraża. Jeśli oczywiście nie zrobisz nic rozczarowywująco głupiego i okażesz odrobinę kultury. - Opuszczona ręką złączyła się z drugą, i spoczęły razem na kolanie jej rozmówcy.
- Już?... Dobrze. To zacznijmy. Powoli, noc przed nami. - Zmienił nogi miejscami, tak, że teraz ta uprzednio będąca pod drugą, znajdowała się na wierzchu.
- Jesteś Callisto Morganister. Wiedźma. Prowokatorka. Matka dwójki dzieci. Nasz umiłowany dobroczyńca; wiele trosk nam odeszło, gdy rozpętałaś ten chaos. Ostatnio odszedł od Ciebie mężczyzna... Sergio go zatrudnił, na moje polecenie. Będzie chciał odwiedzać dzieci. - Od pustych przestrzeni do jej twarzy powędrował jego wzrok.
- Coś tam o Tobie wiemy. Pytanie, co Ty wiesz i chcesz wiedzieć o nas? Ponoć tylko ze mną naprawdę chciałaś rozmawiać, a ja, jako osoba miła i do uprzejmości skłonna, przecież nie mogę odmówić.

Re: Willa Dottieri

7
Zasiedli naprzeciw siebie. Długo mu się przyglądała, skrzyżowawszy ręce na piersi. Wreszcie energicznie rozplotła je, by objąć poręcze krzesła, którym została hojnie obdarowana. Ochoczo przeszła do sedna, odpowiadając na pytanie.
- Zamykasz mnie w brudnych lochach pod rezydencją i sadzisz, że będę czuć się bezpiecznie? To niedorzeczne - mruknęła Callisto. I wzdrygnęła się, choć jej twarz równie kamienna, co podłoga pod stopami, nie emanowała niczym poza buńczucznością. Wtedy zamaskowany gach zapewnił kobietę o swych zamiarach, a raczej o tym, czego nie zamierzał jej uczynić.

No to introdukcję mielibyśmy już za sobą - pomyślała podczas charakteryzowania jej persony przez bądź co bądź diabolicznego łajdaka. Przekonana, iż niczym nie zdoła jej zaskoczyć, onieśmielała na wspomnienie o Ziraelu i Learize. To było jak grom z jasnego nieba. Maska spadła. Martwe policzki nabrały koloru, a wargi zadrżały. Zwężone źrenice potrzebowały chwili, nim ponownie ściągnęła wodze swych emocji. Wypełnił ją gniew, czyli uczucie, które znała doskonale. Niepotrzebnie darowałam mu życie, tam w mroku. Mogłam jak szczura wyrżnąć lub utopić - przeklinała w myślach Gotarda. Tego durnia i imbecyla, który sprzymierzył się z przywódcą, jak się wydało, bardzo wpływowej grupy.

- Szczęściem, nie jego one już zmartwieniem - rzekła z przekąsem w sprawie bliźniaków. Twarzyczkę nawiedził złowieszczy uśmiech. Wiedział, że będzie kontynuowała wywód. - A tobie dziwię się, żeś z nim tak gadał. Jesteś dobrym wujem? Łapy precz od moich dzieci! Zajmij się swoimi, o ile ktoś zechciał ci je dać - prawie splunęła tocząc z ust ostatnie zdanie. Pełno było w nim goryczy. Niemądrze rozdała karty w tym rozdaniu, lecz cóż poczynić... Matczyny instynkt - potężna siła. "Im więcej ludzi kochasz, tym słabszy się stajesz. Będziesz dla nich robić rzeczy, których nie powinieneś czynić. Będziesz zachowywać się jak głupiec, by ich uszczęśliwić, by byli bezpieczni. Nikogo nie kochaj, poza swoimi dziećmi. W tej kwestii matka nie ma wyboru."

Gdy emocje już opadły i zapanował spokój, mogli przejść do mniej personalnych kwestii. Mimo wszystko wciąż zależało kruczowłosej czarownicy na zyskaniu poparcia zbirów z "Piekła".
- Widzisz mnie waćpan - okrytym bursztynowym pierścieniem palcem wskazała na na oszpecony policzek - wspominasz o kulturze. Hmm... Czyż niekulturalne jest rozmawiać z zakrytą twarzą, jak tchórz? I tak - podjęła dalej - zapragnęłam z tobą, panie rozmawiać. Bo widzisz, moje działania niespodziewanie wspomogły wasze. Chaos jest drabiną, na którą wspólnie możemy się wspiąć. Nie ukrywam, że przydaliby mi się przyjaciele z takim zapleczem. Nie oferuję posługi, ale sojusz. W zamian dostajesz czarodziejkę, która zabiła boga. Posiadam tajemną wiedzę, jaka w ciągu jednej nocy zniszczyłaby to próżne miasto i wszystkich jego mieszkańców. Mam koneksje i mogę ułatwić realizację twych niecnych planów. Bo czego pragnie twoje serce?

Re: Willa Dottieri

8
- Rozmawiałem? Nie. Mój Sergio z nim rozmawiał. Jednak, jeśli mam być szczery, o Twoich dzieciach wiem z innego źródła. To bardziej prozaiczne, niźli mogłabyś przypuszczać. Powiedz mi, niepokoisz się o to, czym są, czy może obawiasz się o nie same? Hmm?... Porozmawiajmy jak rodzic z rodzicem. Choć... moje prawdziwe dzieci już dawno nie żyją, przygarnąłem kilkoro innych. - Nie wydawał się nazbyt być poruszonym. Oni wszyscy byli chłodni i zdystansowani, niewiele wrażliwi na emocje - cała rodzina zdawała się taka być.

- Oczywiście. Chciałbyś wiedzieć, kto kryje się pod tą maską. Ja jednak nie wiem, czy chce Ci pokazywać. I tu nie ma się czym obruszać, nawet Sergio, choć jestem jego gościem, nie widział mego oblicza. - Spojrzał na zamknięte drzwi, którymi jego gospodarz wprowadził wiedźmę. Potem wrócił wzrokiem do niej, łokcie wbijając w blat stołu, nogi obie układając na ziemi.
- To też chciałbyś wiedzieć, morderczyni boga. Co skrywa moje serce? Czego pragnę? Czy tak?... - Nie dał jej czasu na odpowiedź. To zresztą nie było pytanie, na które odpowiedzi się czeka.
- Dobrze. Tym mogę się podzielić. A więc chcę, aby moja rodzina nigdy nie chodziła głodna. Ponadto pragnę... rozrywki. Podoba mi się wasza gra. Sam też zagrałem, Ty mi zapłaciłaś i dostarczyłaś trochę informacji. Przyznaję, że to bardzo... ożywcze. I tutaj zaczyna się Twoja rola. - Obie otwarte dłonie wskazały na nią.
- Mój syn usłyszał od Ciebie, że być może będziesz chciał współpracy. Miałem zamiar wysłać do Ciebie Sergio, i zagrać z ukrycia, ale kiedy dłużej o tym pomyślałem, postanowiłem zaprosić Cię na spotkanie. A więc... porozmawiajmy o pracy i zapłacie. Nie ma pracy bez zapłaty, prawda? - O sprawach wielkiej wagi mówił, jakby to była gra w kości. Kłamał? Był niespełna rozumu? Był na tyle silny, że?...

Re: Willa Dottieri

9
- Posłuchaj - podjęła stanowczo i bez ogródek - nie jesteś matką. Nie nosiłeś pod piersią krwi z własnej krwi przez niespełna rok. Nie tobie pękły kości, gdy na świat wychodził największy skarb, jaki mogą zesłać bogowie. Nie karmiłeś piersią swego syna, ni córy. Matka jest lwicą i zawsze chroni swoje lwiątka. Czy się ich obawia, czy nie. Czy stanowią zagrożenie, czy nie. Czy są piękne, czy okropne. Matka - strzyknęła szczęką, a zgrzyt ścieranych kości żuchwy rozniósł się po kamiennym molochu - zrobi wszystko.

Raptownie przestała bajdurzyć. Niedługo po tym, jak w ciszy podziwiała mrok za plecami rozmówcy, ponownie zwróciła ku niemu wzrok. I ponownie wychyliła do przodu szczękę, co nadawało dość specyficzny wyraz jej chłodnej gębie. - Kocham mych synów. Pewnego dnia dokonają wielkich czynów. Większych niż ich matka. Są wyjątkowi i jeśli ich dar miałby stać się przekleństwem, to ich od niego uwolnię. - te słowa mógł interpretować dowolnie. Nie miała zamiaru ich tłumaczyć. Nie miała zamiaru już ciągnąć dłużej rodzicielskiej debaty. Zamaskowany nie dawał niczego w zamian, ona postanowiła uczynić to samo.

Kolejny męski filozof z nabrzmiałymi jajami - pomyślała przewracając oczami. O ile pierwotnie ów "Zły" budził respekt, o tyle w chwili obecnej zaczął ją nudzić. W głębi serca czuła, że jest małym chłopcem, który lubi bawić się w gry dla dorosłych. W czym utwierdził ją swymi słowami. - Powiedziałam raz, potarzać nie będę - odparła gorzko Callisto, wszakże niedawno dokładnie przedstawiła mężczyźnie korzyści płynące z ich potencjalnego sojuszu. Jeśli nie potrafił słuchać, nie zamierzała wykładać mu etykiety. - Ja nie gram w grę, mój drogi - oparła łokcie o blat, złączywszy dłonie jak do modlitwy. Dystans między nimi zmniejszył się. - Ja tworzę grę. - ponownie zapadła wymowna cisza. Nie uginała się, twarz ani drgnęła. Nie spuszczając wroga z oczu, śledziła każdy jego ruch.

- Na czym stanęłam? Ach, tak, prawda, gra... - oznajmiła swym zwykłym zimnym tonem. - Nie chcesz ściągnąć maski. Pragniesz zabawy, udziału w grze. Usilnie szukasz źródła dochodu, owej nagrody, o której wspominasz, chociaż twym stronnikiem jest bogaty i wpływowy Sergio. Nie słuchasz mnie. Szukasz najemcy, nie sojusznika. - wymieniała jątrzące kwestie. - Chyba straciłam zainteresowanie wami, atamanie. Nająć mogę kampanię, bezwzględnie posłuszną - kiwnęła potakująco głową, upewniwszy się w słowach wypowiedzianych na głos - Dziękuję za rozmowę. - wtedy odchyliła się do tyłu, zwiększając dystans. Łokcie ściągnęła z blatu, plecy oparła o oparcie krzesła. Słowem i gestem dała do zrozumienia, że nie będzie trwonić czasu na bezpłodne bajeczki.

Re: Willa Dottieri

10
- Dochodu? Nie... uszczuplam Twoje finanse. Ale coś mi się wydaje, że nie powinienem Ci tego tłumaczyć. Nie. Nie pojmiesz. Natomiast poruszę inną kwestię. Moja maska... - Podniósł i się, i gestem prawej dłoni poprosił ją o to samo. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, zapewne też elf, jeśli sugerować się pokaźnym wzrostem.
- Mówisz, że straciłaś zainteresowanie. Dobrze. Mogę pograć z kimś innym, mniej ciekawym, ale nadal będzie to gra. Bo ja wiem... może Sergio namiesza. To już zostawmy, bowiem faktycznie wierzę, iż ze mnie zrezygnowałaś. Nie daję jednak wiary, że nie chciałabyś zobaczyć, co kryje się pod tą maską. Ciągle o niej wspominasz. - Był dość blisko niej. Magia w tej chwili prawdopodobnie nie uratowałaby jej osoby. Jaskinia lwa...
Zrzucił obszerny kaptur na barki. Pod nim skrywała się kaskada długich, czarnych, prostych włosów. Na twarzy zaś była maska, nawet dwie maski. Jedna, ta na zewnątrz była drewniana, prosta i opływowa, z dziurami do patrzenia i kolejną, która miała ułatwiać mowę. Pod spodem nosił materiałową maskę osłaniającą szyję, poliki, usta.
- Chciałabyś ją ściągnąć? Dowiedzieć się, kim jestem? Pozwalam. Tylko proszę, nie zrób nic głupiego... ta gra byłaby nudna bez Ciebie. - Stał przed nią. Gotowy. Tak kusząco bezbronny męski filozof... A jednak był niebezpieczny skurwysynem, lawirantem, musiała to wiedzieć.

Re: Willa Dottieri

11
Zważywszy na niejasną wieść o finansach, czarodziejka zmieszała się nieco. Nie lubiła teoretyzować. Jako praktyk wolała rozmawiać o konkretnych przypadkach. Założenie, iż nie pojęłaby danej treści było wszakże uwłaczające w jej mniemaniu. Niesmak pozostał w pamięci, lecz nie dał jej czasu na rozpętanie słownej burzy.

Coraz mniej pobłażliwie nakłonił kobietą do powstania. Stawianie oporu prawdopodobnie mogłoby doprowadzić do nieużytecznej zwady, toteż zaparła dłonie o oparcia krzesła wznosząc siedzisko. Minęła je a także dzielący ich stół, doglądając falującej między nogami togi. Stanięcie oko w oko, pierś w pierś z obcym mężczyzną napawało ją dozą przerażenia. Nie spuszczała z niego wzroku, analizowała każdy ruch. Fortunnie magia nie była jej jedyną linią obrony. Zawżdy na krętej ścieżce żywota pojawiał się problem, zagwozdka lub tajemnica, musiała ją odkryć. Choćby młotem wybijać to z łba, odkrywała nieodkryte. Potwierdzenie owych słów oddaje kolejny czyn. "Zły" nie musiał powtarzać drugi raz. Oznaczona srebrną obrączką dłoń ochoczo spoczęła na drewnianej masce. Oplotła ją długimi elfimi palcami, delikatnie ściągając w dół. Ruch był subtelny i wolny, jakoby napawała się tą chwilą. Tchnęło w nią życie, jednak wciąż milczała lirycznie. Na drodze do poznania stała ostatnia bariera. Materiałowy kokon, którym otoczył twarz, szyję oraz śródpiersie. Powolutku zrywała zasłonę. A gdy już to uczyniła, podniosła wzrok, ażeby spojrzeć na...

Re: Willa Dottieri

12
Uśmiech... i kły. Ruch. Schwycił ją w pasie i za prawą rękę, tak szybko jak żaden elf nie mógłby tego uczynić. Musiał być bardzo stary. Wbił się w jej szyję powyżej kołnierza, przyległ ustami i była zgubiona. Obezwładniona. Okłamana. Ale jaka szczęśliwa... Ostatnie co zobaczyła ciekawska wiedźma, nim ukojona jego mocą wpiła się w pierś wampira, to jeden z zamaskowanych, ale bez maski; młodzieniec od szarych oczach, syn swego ojca.

Życie z niej upływało. Usypiała.
*** Obudziła się na stole. Nogi zwisały luźno, ręce trzymało dwóch synów, którzy usadziwszy się na krzesłach delikatnie głaskali ją po wewnętrznych stronach nadgarstków, gotowi zareagować, gdyby czyniła coś nierozważnego. Gdyby miała siły czynić coś nierozważnego...

Czuła się, jakby wybudzono ją ze zbyt długiego, przyjemnego snu. Zmęczona. Otępiała. Tylko ziewać się nie chciało. On stał nad nią, i spoglądał. Kiedyś mógł mieć przystojną twarz, teraz jednak skóra była wysuszona, oczy zimne i szare, a uśmiech przerażający.
- Pomyśl... Gdybym Cię zmienił. Jak okrutne by to było? - Uśmiechnął się potulnie. Uprzejmie. Dobrotliwie.
- Spokojnie. Twój los nie jest przesądzony. Nic od Ciebie nie chcę. To tylko zabawa. Pomyślałem, że taki nagły całus... kobiety lubią, gdy okazywać im niespodzianie czułość. - Uśmiech nie zniknął.

Re: Willa Dottieri

13
Dzień się kończył. Zbliżał się nów, księżyc malał, był już bardzo wąziutki. Stała sama w ruinach nadszarpniętych zębem czasu i ludzką pychą. Krajobraz typowo powojenny. Wśród kamiennych płyt wyrastały mogiły i kurhany. Bujna wiosenna trawa porastała zapomnianą arenę, a wśród tej trawy bielały czerepy i szkielety. Nad kolistym wejściem wisieli wisielcy. Trawa nie rosła na czarnych połaciach, tam, którędy przeszły pożary. A pośrodku ona sama samotna. Rozglądała się niepewnie próbując określić swoje położenie. Nagle, znikąd, pod stopami zobaczyła Leariza - jednego z bliźniaków. Był jakiś inny, przemieniony i o wiele starszy, bo stał na nóżkach bez niczyjej pomocy.
- Wrócisz do nas? - wybełkotał złamanym głosikiem, gdy z wyzbytych źrenic oczu ściekały łzy.
- Musisz być dzielny.
- Ale wrócisz? - zapytał ponownie syn.
- Nie ugnę się przed nim.
- Żeby rządzić, trzeba najpierw służyć... - odparła istota, która już nie przypominała małego elfiątka. Wszystko zaczęło się rozpadać, kamienne płyty urywać, wisielce znikać, szkielety palić. W tle słyszała obcy głos. Wyrwał ją z krainy snu.

Okrutne, zmienił, ciebie - dźwięcznie zapadło w pamięć, gdy świadomość wróciła nieoczekiwanie. Wzniosła oczy. Patrzyła na niego długo. Bardzo długo. Potem odwróciła głowę na bok. Nie mogła dużej niemo infiltrować tych mętniejących rybich oczu. Dziecię nocy - pomyślała. Tak oto Callisto z rodu Morganisterów zapragnęła kolaborować z wampirami, bo to był wampir. Czarownica nie była ekspertem, bowiem nie studiowała uważnie natury tych istot, lecz jej wiedza z całą pewnością można powiedzieć, że była ponadprzeciętna. Czarna magia, demony, kulty, wampiry oraz magiczne stworzenia - toż to specjalność każdej plugawej czarodziejki.

- Nieprawdopodobnym, błyskawicznym, iście tygrysim pocałunkiem obdarowujesz kobiety, dziecko nocy - odparła przewracając głowę ponownie w jego kierunku. Wargi odsłoniły usta, zaś na twarzy zagościł niewinny uśmieszek. Ujrzała w nim coś, co mogła skonsumować. Czuła strach? Na pewno podniecenie. Była szalona czy sprytna?

Re: Willa Dottieri

14
Uśmiechnął się, skłonił subtelnie.
- Dziękuję. Ale... powinienem pamiętać o manierach. Jestem Galdor, przez niektórych zwany Szarym. Przez tych, którzy mieli okazję mnie spotkać i przeżyć. Skoro jednak już jesteśmy dobrymi znajomymi, to możesz mi mówić po imieniu. - Tym razem, przy przedstawieniu godności, ukłonił się niżej, z etykietalnym obyczajem. Jego dzieciarnia, wciąż pod władnym słowem pana ojca, nie pozwalała jej na swobodny ruch, strzegąc jej z najpilniejszą uwagą. Wszyscy zebrani dobrze widzieli, że może narobić bałaganu, a tutaj bałagan był niemiłym gościem.
- Jak słusznie zauważyłaś, jestem wampirem. Pierdolonym pasożytem lub wspaniałym myśliwym - zależy kogo pytać. Ci co skłonni się trwożyć, uciekają w kąt. Ci odważni próbują mnie zabić. Najgorsi są profesorowie... zawsze pytają o wiek, a jakby im pozwolić, to rękę by mi dupę wsadzili. Raz trafiła mi się młódka, która była oczarowana moją mroczną naturą... to był ten jeden raz, kiedy komuś rozwaliłem łeb, waląc nim o ścianę. Ale Ty oczarowana nie jesteś, Ty lubisz gierki, lubisz pokazywać i chować karty. Zapewniam, że mam jeszcze kilka kart. - Spojrzał na bok, w ciemność, i wyciągnął rękę.
- Bonam. Podejdź. Krzesło poproszę. - Skinął. Z ciemności wyłonił się postawny człek, nieprzemieniony. Kark był ubrany schludnie, w ciepłą kurtę na zimne sale, wełniane szarawary i wysokie buty. Rychło ruszył do dworku, aby dostarczyć pobrać siedzisko.
- Bonam to bydło. A bydło to jedzenie. Korzystamy z nich wstrzemięźliwie i tylko w ostateczności. Tak... ekhm... Więc doszły mnie słuchy, że poszukujesz uzdolnionych magów. Że będziesz poszukiwać uzdolnionych magów.

Re: Willa Dottieri

15
Chciała coś powiedzieć, lecz nim przeszła do słów, lekko pociągnęła ręką, której nie wypuścił jeden z synalków starego wampira. Na ile mogła, na tyle wymownie zamerdała nadgarstkiem, intensyfikując dyskomfort grymasem na twarzy. Wierzgała też nogami, które zwisały ze stołu. Najzwyczajniej w świecie układała się wygodnie w niewygodzie.
- Podałabym ci rękę, panie, ale jestem jak widzisz, jestem zajęta. - odparła z humorem, choć żart był leciwy. - Pytają i będą pytać. Kiedy żyłam w slumsach, każdy potrzebujący uporać się z nieprzyjacielem nie zaczynał rozmowy od swojego "problemu". - zaakcentowała oblizując następnie wargi. - Pytali o bliznę lub milczeli, a ich wzrok uprzedzał słowa. Interesują nas rzeczy nieznane, dlatego trzeba je badać. - usprawiedliwiała naturę naukowców, którzy tak bardzo irytowali Galdora.

- Na własne oczy widziałam pradawne bóstwo. Wybacz, lecz mroczna istota z legend nie robi na mnie wrażenia. Jesteś wyjątkowy. Posiadasz dar, który jest twym przekleństwem. Nie zazdroszczę ci i nie potępiam. Podziwiam, bowiem jak spisano w kronikach niełatwo jest zapanować nad wewnętrzną bestia. - jęknęła ponownie merdając nadgarstkiem, leżenie zaczynało wychodzić kobiecie bokiem. Zapasy dobrego humoru kończyły się, o czym świadczył potępiający spode łba wzrok.

- Pozwól, że powiem wprost. Najoględniej jak potrafię, nim sięgnę po słowa adekwatne do twej gościny, panie. Lubujemy się w grze, a każda gra ma swoje reguły. Wyświadczyłeś przysługę, odwdzięczyłam się złotem. Zawsze płace swoje długi. Czy potrzebuję magów? Moi uczniowie poradzą sobie z tym, co spędza ci sen z powiek. Jednak nie zasługujesz na odrzucenie. Jesteś dzieckiem nocy, panie. Powinniście budzić strach i być szanowani, nie gonieni ogniem i srebrem. Jesteś silny, a siła to to, czego ten marny świat potrzebuję. Ja chcę budować silny świat. I nie interesuje mnie, jak do tego dojdę. - odchrząknęła nieelegancko, gdy w gardzieli zapanowała posucha.

- Powiedziałeś, że nie chcesz, aby twoja rodzina była głodna. Słucham swojego rozmówcy, dlatego chcę ci coś zaoferować. Bądź u mego boku w tym świecie i czerp korzyści z chaosu, który wzniecimy lub, co winno Cię bardziej interesować, mogę sprawić, że ty oraz twoje dzieci nigdy nie zapałacie już głodem. Mogę przenieść was do krainy, w której nie wstaje dzień. Krainy, w której znajdziecie ukojenie, bo nie ukrywajmy, nie należysz do tego świata.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nowe Hollar”