Re: Willa Dottieri

16
- Callisto... Dobrze wiesz, z czego wynika taka a nie inna pozycja twego ciała. Jesteś groźna i nie mam zamiaru udawać, że tak nie jest. Zbyt długo, naprawdę długo, kroczę po tym świecie, aby dać się zgubić w taki sposób. Ryzyko, nie przeczę, ma słodki smak, jednak nie dajmy się ponieść w zgubną otchłań. - Przeszedł obok jednego ze swych synów i spojrzał na nią od boku, kładąc prawicę na jej brzuchu.
- Dobrze o tym wiesz, prawda? I wiesz, że ja też jestem groźny. W tej chwili wystarczyłby jeden rozkaz, a moje dzieci pożrą twoje. W bezpośrednim starciu, uwierz mi, również sobie radzę. Jesteś młoda, i wiele osiągnęłaś. Ja jestem wiekowy, i sama wiesz, co to oznacza. - Twarz ubrał w powagę, która pasowała do tonu, jakim w tej chwili się posługiwał. Nie wyglądało na to, aby jej groził. Bardziej... objaśniał.

- Skoro już nie mamy zamiaru sobie nic wypominać, i nie będziemy mówić o naszych bogatych doświadczeniach... A, i przestaniemy, oczywiście w granicach rozsądku, próbować zakładać na siebie pułapki. Może w takim razie pomówimy o czymś istotnym. Co proponujesz? Bo w rytuale, czego ogromnie mi żal, nie wezmę udziału; twoi uczniowie rzekomo sobie poradzą. Ponoć potrzebna Ci krew jednego z naszych? Wymieńmy się. Dostaniesz krew... za najwspanialszego ogiera ze swoich stajni. Lub... pozwolisz Gotardowi odwiedzać dzieci. - Odstąpił od niej. Po twarzy nie widać było, ażeby szyderą podszyte były jego warunki.
- Warunki wydają się nie do zaakceptowania? Zaproponuj coś. Coś realnego, godnego pożądania. Nie chcę czczych obietnic. Chcę poznać warunki naszego sojuszu, cele. Ostateczną nagrodę, wybacz mi śmiałość, już znam. To nie pierwsza gra.

Re: Willa Dottieri

17
- Mhm. - mruknęła pod nosem. Ciężko określić, co to mruknięcie oznaczało i do której części wypowiedzi się odniosło. Leżała na środku stołu pośród wampirów, które uprzedzały każde jej słowo oraz ruch, jakoby pozjadały wszystkie rozumy. Równie dobrze mogła się parzyć ze świńską półtuszą z jednym okiem, ośmioma rękoma i łuskami zamiast paznokci. Byłoby to porównywalne do obecnego stanu rzeczy. A jakie zabawne! Bogowie, o ile istnieli, mieli ubaw po pachy. Iście gustowny dowcip im wyszedł.

- Ponoć wielki mistrz Zakonu Sakira lubi małych chłopców. - warknęła spoglądając w sufit - Ponoć potrzebuję lub nie potrzebuję krwi. Widać tobie zależy na tym rytuale bardziej niż mi, skoro tak dogłębnie to zbadałeś. Jak się dokształcisz, może za kolejne sto lat go przeprowadzisz... Ach, sojusz. Prawie o nim zapomniałam. Wybacz. Nie, nie wybaczaj. Nie mam ochoty strzępić ponownie języka, bo sucho mi w gardle. Swoje powiedziałam.

Re: Willa Dottieri

18
- Małych chłopców... Tak, słyszałem. Mam wrażenie, że polubiły by twoich. - Oznajmił, a głos jego taki miał ton, jakby coś zaprawdę pociesznego jej ogłaszał. Cóż innego na jej kobiece przypadłości charakteru miałby innego rzec? Kobiety... tylko krzyku o nic.

- Naprawdę? Sto lat? Do diaska, nie sądziłem, że jestem tak niepojętny. Pewnie to dlatego wszystko tak dogłębnie badam. Muszę nadrabiać. O tak. - Tym razem była tam całkiem wyraźna nuta wesołości. A on... oddalił się, i stanął w pewnej odległości, naprzeciw jej nóg. Wciąż jednak przyglądał się wiedźmie.
- Usłyszałem od Ciebie kilka pochlebstw i mętnych obietnic. Obiecujesz mi ukojenie, jakby był cierpiący. Obiecujesz, że już nikt nie będzie mnie szczuł, podczas, gdy mnie nikt nie szczuje. Nikt mnie nie szczuje ani ogniem, ani bronią, ani psami. Nie bardziej niż sami siebie szczują. To ja mogę poszczuć na kogoś Sergio, mogę mu włożyć w usta swoje słowa. - Rozłożył ręce.
- W zamian za propozycję wymiany otrzymuję oburzenie. Spodziewam się nawet, co jest powodem. Jednak to już tylko i wyłącznie twoja wina. A może to tylko wina suchości w ustach?... Sergio ma całkiem pokaźne zapasy. - Ręce powędrowały za plecy, poniżej łopatek i tam złączyły się.
- Czy masz jakieś specjalne życzenia odnośnie napitku? A może wolisz się zdać na mnie? Ostrzegam, gust mam fatalny. - Życzliwy uśmiech ozdobił jego usta.

Re: Willa Dottieri

19
- Sto, a może więcej - skontrowała dość sceptycznie - wszakże inteligencją nie grzeszysz trzymając mnie na stole. Niedoczekanie twoje, bowiem bez wysiłku rozwikłaliśmy tajemnicę przywołań. Patrzę na ciebie i... i sto lat mogłaby nie wystarczyć. Tak, z pewnością. - Niechaj ten bezbożnik i łotr zamknie paszczę, bo debatować z nim zamiaru nie miała. Niczego nie mógł zaoferować, był kretynem, którego przy eliminacji omyłek pominęła matka natura. Niechaj zniknie bez śladu. I niech będzie zapomniany na wieki.

- Nie chcę się z tobą wymieniać - zaprotestowała znudzona - nie masz niczego do zaoferowania. Niczym podrzędny handlarz wpychasz mi swój badziewny towar. - wzrokiem objęła trzymających ją mężczyzn - Chciałbyś rządzić, chciałbyś dyktować i wywierać wpływ? Chciałbyś rozstrzygać? Cóż, powodzenia. Mnie w tym nie uwzględniaj, bo ani z ciebie wartościowy, ani interesujący kolaborant. - Dosadniej nie mogła wyrazić dezaprobaty. Kobieta najwyraźniej zrezygnowała z jakichkolwiek traktów z irytującymi, skretyniały i prymitywnymi istotami o przeroście ambicji. Trunek mógł wsadzić sobie w osrane dupsko, lecz etykieta zabraniała sięgać po tak urocze słówka. Został wykreślony, wymazany. Ani słowa o nim. Skończyła.

Re: Willa Dottieri

20
Wolna... Pobożna życzenia. Wampir również zamilkł, kwitując jej wypowiedź kolejny uprzejmym uśmieszkiem, a biorąc się pod biodra, westchnął męczeńsko. I tak im mijały minuty, przez które nikt chyba ani słowa nie wyrzekł. Jego wampirki wbijały w nią spojrzenia, nawet na chwile nie spuszczając wzroku z twarzy kobiety.

Jeden z przedstawicieli bydła przybył z krzesłem. Wygodny, obity aksamitem mebel z rzeźbionymi podłokietnikami, ustawiony został naprzeciw lezącej krzyżem Callisto, a pan i władca, przy okazji głupiec w mniemaniu wiedźmy, tego podziemnego pomieszczenia zasiadł na nim. Mięśniaka odprawiono, i udał się on na powrót w cień, gdzie było jego miejsce. Długie palce w rękawicach z miękkiej skóry złożył na zakończeniach podłokietników, rzeźbionych po bokach w wirowy wzór. Nogę prawą przełożył na lewą. Nucił sobie coś pod nosem - piosnkę jakąś najpewniej, nieszczególnie chyba znaną, ale wesołą.

Wyglądało na to, że... Mieli impas. Poważny impas. Cholernie poważny impas. Aczkolwiek jej rozmówca wyglądał na bardziej wesołego, niźli zestresowanego i przejętego. Może chciał się zastanowić... Jej chyba na uwolnieniu się nie zależało - tak to wyglądało. Prawda, że trzymać jej tutaj nie mógł wiecznie, ale dość czasu aby parę kwestii rozważyć.

Re: Willa Dottieri

21
Wraz z nadchodzącą ciszą niebo ciemniało od zachodu, napływające falami chmury bezczynności po kolei gasiły ostatnie konstelacje gwiazd. Mijał czas. Na składnej drodze pojawił się znikąd wszechpotężny wampir. Tak absurdalny, nieklimatyczny - nie pasował do tej opowieści. Siła wyższa, jaka go zrzuciła miała kiepskie poczucie humoru. Bardzo kiepskie. Morderstwo, polityka, gra i wojna. Nie ma w tej historii miejsca dla plugawych krwiopijców, manipulujących wpływowymi szlachcicami. Pomimo tego, ta odgórna siła z butami wpychała wampira w tę klimatyczną historię - niszcząc ją. Dostałeś zepsute jabłko, to je zjedz. Inny posiłek nie przyjdzie...

Nieboskłon wzdłuż horyzontu rozbłysnął krótkotrwałą jasnością błyskawicy. Grom przetoczył się głuchym hurkotem. Gasnące nadzieje zmusiły kobietą do zakończenia tejże kretyńskiej przygody.
- Gotard. - powiedziała wreszcie, bardzo spokojnie - Gotard będzie widywał się z dziećmi. W zamian dasz mi krew, bym dokonała tego, czego ty nie potrafisz. Kiedy najgroźniejszy zstąpi, wtedy odmieni się czyjeś życie, czyjś los.

Re: Willa Dottieri

22
Wszechpotężny? Nie. Znikąd? Nie. To może: bez ostrzeżenia? Nie. Natomiast owszem i cała to prawda, los potworne poczucie humoru ma. Paskudne. To taka szalona istota, która na oślep wchodzi w tłum, jedną ręką sypiąc złote monety a drugą tnąc ostrym mieczem. W kogo ręce spadnie cenny gryf, a na kogo ręce zejdzie ostra klinga? Możesz tylko próbować robić uniki. Możesz tylko próbować, przewidzieć, jak dalej będzie wyglądał dziki taniec.

Wampir pozwolił sobie milczeć w bezruchu jeszcze przez dłuższą chwilę. Stać go było. Wreszcie jednak poruszył ciałem, i opuszczając pierwej nogę z nogi, podniósł się. Na twarzy, niczym pierwsze promienie słońca na horyzoncie, pojawił się ledwie cień uśmiechu.
- To zawsze coś. A umowa to przecież umowa... - Dostojnym i nieśpiesznym korkiem obszedł stół na którym leżała rozciągnięta wiedźma. Przystanął dopiero przy jej głowie i skierował wzrok na nią.
- Przyznaję, że myliłem się co do ciebie. Mniemam, że niewiele to znaczy. Dostaniesz krew jednego z moich synów. Gotard dostanie coś, czym będzie miał szanse egzekwować swoje prawa. Wydaje mi się, że to sprawiedliwe. - Przyklęknął przy jej szyi. Chyba dobrze widziała.
- Tu mnie już nie znajdziesz. Nasze ścieżki się rozchodzą. - Wyrzekł te wspaniałe, chyba, słowa, a potem zatopił kły w jej szyi.
Szczęśliwa. Pogrążona w rozkoszy. Odpływała. Słabła. Ponownie zobaczyła młodzieńca. I zasnęła.
*** Nocą padało. Za dnia ziemia była wilgotna i rozmiękła.

Obudziła się rankiem, pod bramą prowadzącą do ogrodów willi Dottieri. Była sztywna i ospała, jeszcze bardziej niż tam na stole. Zza bramy dochodził chrobot stalowych płyt i miarowy krok pary strażników. Poza tym co miała na, sobie i przy sobie, wchodząc przybyła jej jeszcze fiolka z krwią, wciśnięta w rękę i szczelnie owinięta wełnianym materiałem, aby się nie potłukła. Gdzie mogła się udać?

Dom?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nowe Hollar”