Re: Willa Morganisterów

121
Goniec zerwał Serafina późnym wieczorem. Jak doniesiono, Pani nakazała stawić mu się bezzwłocznie w willi Morganisterów. Co więcej, goniec miał eskortować młodego intelektualistę, dopilnowując, ażeby nie zboczył z kursu pomiędzy dormitoriami akademii magicznej w Nowym Hollar a wspomnianą siedzibą plugawych czarownic, wampirów oraz animujących zwłoki nekromantów. Nieposłuszeństwo nie wchodziło w grę, przynajmniej po dziś noc imć Callisto nie zasmakowała sprzeciwu z ust podwładnych.

Siedziała w jednej z pomniejszych piwnic, skąd niegdyś wydobywano dojrzewające w chłodzie sery. Teraz to miejsce opustoszało, stając się kolejną pustą przestrzenią królestwa Morganisterów. Na przeciwległych ścianach zawieszono dwie pochodnie. Jedną większą, drugą mniejszą. Obie świeciły podobnie. Leciwe płomyki tańczyły w bezwietrznej przestrzeni, sporadycznie ulatniając wędrujące pod sufit żarzące się drobiny. Ich blask rzutował na zgromadzone w starym, spróchniałym kredensie materiały. Pierwej sięgnęła po kilka cienkich gałązek, które ułożono w stos na kamiennej posadzce. Dookoła rozsypano niechlujnie biały proszek. Magiczny pył - z pewnością ściągnięty nielegalnie z akademii w centrum miasta. Czubek świecy stykał się z najcieńszym drewienkiem. Raptem kilka sekund wystarczyło, by lichy stos zawrzał energicznym płomieniem. W jego majestacie skryto ludzką czaszkę, na których niedobór ostatnimi czasy kobieta narzekać nie mogła. Pokrywająca się sadzą żółć kości napawała miejsce ohydnym swądem. Nagle do izby wszedł Serafin.

- Patrz. - odparła beznamiętnie, kolejno sięgając za porcelanowy dzbanuszek. Młodzieniec nie dostrzegł jego zawartości, nim Callisto nie zechciała wylać jej na opatuloną płomieniami czaszkę. Była to krew. Straszliwie ciemna, prawie czarna. Nieco skrzepnięta i bardzo gęsta. Skwierczała w kontakcie z płomieniami, które zdawałoby się krzyczały. W apogeum, kiedy szum w uszach zdawał się być nie do zniesienia, przyszło ukojenie. Płomień zmienił barwę z karminowej na zieloną. Szara zieleń gorących języków. Coś się zmieniło, podziemie wypełniła magia w najczystszej postaci, ale nie były to piękne czary. Laik wyczułby unoszący się strach, mrok i cierpienie.

Wtedy kruczowłosa niewiasta kucnęła przy kredensie, wyłaniając zza półki coś, czego nie spodziewał się chyba nikt. Martwy kruk. Ot co, zdechła ptaszyna o równie czarnych piórach, co elfie włosy. Trzymała go za skrzydło, jak niesiony na wysypisko śmieć. Tak i przeniosła nad zgniłe płomienie, nad którymi poczęła opalać skrzydlatą istotę.
- Nim wzejdzie słońce udasz się za miasto. Wioska na północny-wschód od Nowego Hollar. Protoplasta ciągnących się dalej na północ ośrodków ludzi. - to prawda. Między rzeką Sarą a traktem łączącym stolicę i Hollar rozsiane były, jak pszenica, pojedyncze gospodarstwa a także większe wioski. Hodowano tam zwierzynę oraz uprawiano nieliczne zboża. Nie był to spichlerz korony, lecz dodatkowe źródło elementarnych surowców. Wielu ludzi zamieszkiwało tę ziemię, a to było siłą sprawczą poczynać Callisto.

Rzuciła opalonego kruka w dłonie dostojnego elfa. Wbrew oczekiwaniom nie był gorący, był zimny, martwy. Popękana skóra, nieliczne pozostałości po piórach, zwęglone nóżki i zapadnięte oczy.
- Nie wzejdzie słońce - powtórzyła - zanurz go w studni na północnym-wschodzie. Śpiesz się, już.

Klątwa nieurodzaju niosła się każdego dnia. W kontakcie z florą i fauną rozprzestrzeniała swe wpływy w narzuconym jej podczas rytuału kierunku. Mowa o paśmie osad, jakie w istocie prowadzą do serca królewskiej prowincji - Saran Dun. W zamyśle to był cel czarownicy, lecz jeśli udałoby się powykańczać przeciwników, nic nie stało na przeszkodzie, ażeby klątwa rozprzestrzeniała się dalej. Chociażby pod granice Helair. To były plany, daleko sięgające plany. Ziarno zepsucia dopiero zostało zasiane. Plony zbierać im przyjdzie w swoim czasie, gdy konający wieśniacy zasilą armię nieumarłych.
Spoiler:

Re: Willa Morganisterów

122
Do nocnych wezwań i naprawdę niecodziennych zleceń przywykł. Ambicją prowadzony coraz częściej do bezwzględności, nie produkował się na wywody o wątpliwej moralności tego postępku. Rychło więc zabezpieczył "przesyłkę", poprosił też o jakieś należyte odzienie i dość sprawnego wałacha. Był też śmiał poprosić o jakąś ochronę, argumentując to aktualnym stanem niepokoju w okolicy i miał w tym rację, albowiem niezgoda i widmo wojny domowej pochłaniały uwagę wielkich miast, będąc wybitnie dobrą okolicznością do działań bandytów, którzy to dokazywali sobie całkiem śmiało.

Ruszył - tak czy siak. I zniknął na prawie dwa dni, które to dla Callisto wypełnione były raczej kontemplacją niźli żwawym działaniem. W kwestii demona nic ciekawego nie udało się jeszcze osiągnąć, a od swojej wtyki dowiedziała się jeno, że odkąd oświadczył, iż napadli go bandyci, stracił wszelkie zaufanie w oczach spiskowców. Rzekomo - bo trudno o pewność - każdy dobrze wiedział, co tak naprawdę się wydarzyło - każdy, kto pokładał wiarę w słowa pachołków. Przy tym wszystkim nie należało też wykluczać, jakoby i jej słudzy nie roznosili paskudnych plotek, nawet jeśli raz już dała im do zrozumienia, co czeka choćby i złodzieja.

Późnym wieczorem, gdy śmiało już mogła niepokoić się o losy swojego planu, powrócił do jej posiadłości i zdał sprawozdanie. Naturalnie, to co powiedział, zostało między nimi - o ile czarownica nie chciała inaczej.

Kolejny dzień to kolejne rewelacje. Nawet dwie... Trion z rodu Liam przysłał do niej swojego posłańca. Haen z rodu Liam, przystojny i wybornie prezentujący się w swej zbroi elf przekazał jej, nieco oschle, iż postępki - nie określił jakie - których to się dopuściła są im jawne a ród jego proponuje spotkanie w celu omówienia ugody oraz warunków zwrotu ciał poległych. Brzmiało jak pułapka albo walka o pretekst.
Jutro w godzinach południowych - taki termin jej podano.

Kolejna sprawa to postępy mistrza nekromantów. Pracował wytrwale i dziś mógł się jej pochwalić pewnymi efektami. Narzędzie było gotowe... prawie gotowe. Chodziło o to, że nie był pewny, czy zadziała należycie. Czy jest dość mocne, o! Padł pomysł opracowania zbiorników mocy, które byłby pochłaniały energię demona, gdyby nawet pomimo zabezpieczeń zrobiła się nazbyt wielka. Ta moc zawarta w kolejnych przedmiotach, zbiornikach, służyłaby czarownicy, która w końcu osiągnęła maestrię w kontrolowaniu czystej mocy i być może nawet dałoby się jej użyć do czasowego wypuszczenia i kontrolowania monstrum. Drugą, niebezpieczniejszą, opcją było zrobienie magazynu z niej... Wtenczas też wszelka moc płynęłaby do czarownicy i byłaby na jej użytek, z tą różnicą, że czasem być może by nią przesiąknęła, i sama przełamała granice.
Odpowiednie przygotowania, tak czy siak, miałby zająć dwa lub, góra, trzy dni.

Re: Willa Morganisterów

123
Młodego adepta akademii magicznej w Nowym Hollar wyposażono w najlepszą bestię z słynnej w Królewskiej Prowincji stadniny Morganisterów. Bestię, bo inaczej nie można było opisać tegoż jakże prężnego wierzchowca, którego cwał porównywalny był z świstem wiatru. Przydzielona ochrona nie nadążała za goniącym w ciemnościach i o porankach Serafinem. Stale siedząc mu na ogonie, wąchali przykry zapach porażki.

Wizyty w bajecznym pałacu, który od pewnego czasu otaczała mroczna aura, były równie posępne, jak miny prowadzonych na egzekucję skazańców bądź gwałconych w miejskich burdelach elfiątek. Tych samych penetrowanych olbrzymimi interesami klientów, na których ich części intymne nie były gotowe. Nieliczni mogli czuć się bezpiecznie za wrotami z mosiądzu. Wymuskany gagatek kolejnego nieprzyjaznego rodu zdążył przekazać informację, nim sir Grim począł zmierzać w jego kierunku. Karuzeli śmiechu nie było końca, prawdziwy ubaw po pachy. Callisto rechotała jak nigdy dotąd. Aż ujmujące jej kobiecości blizny znikały gdzieś w marszczącej się skórze twarzy.

- Odmawiam - usłyszał przez łzy płaczu dostojnie odziany elf. Kobieta była zbyt pewna siebie, czasem pochopna, jednak nie głupia. Udanie się do jamy lwa mogło nieść ze sobą tragiczne konsekwencje. Nie tylko dla kruczowłosej elki, ale całej ich sprawy. Nim uporano się z nieproszonym gościem, otrzymał zwrotną informację. Dziedziczka fortuny Morganisterów nie zamierzała ruszać się z miejsca i zaprasza wszystkich skorych poznania jej na wymianę uprzejmości do posiadłości na obrzeżach Nowego Hollar.

Zakręciła teatralny piruet na lewym obcasie, rozwiewając czarną sutannę dookoła. Wyglądała niczym ptak, wirujący na wietrze obłok, jaki czym prędzej ostał na dnie. Stała tyłem do rozmówcy, spoglądając w pokryty cienką warstwą kurzu witraż. Dłonie osadzono na podbrzuszu, splecione jak do modlitwy. Nie widział jej twarzy. Krucza szopa prostych piór zakrywała szyję i częściowo barki, spod których prześwitywały metalowe tarczki togi. Zamruczała cicho zgrzytając zębami.
- Przeszłam przez śmierć i życie. Stałam przed pradawnym widząc jego świetność. Dziś ja stoję w blasku świetności, a jego parszywe szczątki tkwią zakopane w ruinach Urk-hun - odwróciła twarz w kierunku nekromanty.
- Jeśli ktoś miałby skazić się tą istotą, będą nią ja - potem spuściła wzrok tonąc w odmętach zadumy.

Re: Willa Morganisterów

124
Spodziewał się chłodnej uprzejmości - kulturalnej odmowy, która niosłaby subtelnie oskarżenie oraz obrażała w sposób zmuszający do jadowitego podziękowania za komplement. No ale ten śmiech... Jakby mu ktoś w mordę dał! Tedy pierwej, naturalnie, złapało go lekkie skonfundowanie przemieszane z niesmakiem, co normalnie na salonach byłoby podkreślone wyraźnym odkaszlnięciem i okraszone niemałą liczbą zażenowanych spojrzeń, które to sugerowałby pogardę dla tego typu niekulturalnych ekscesów.
Nie zwrócił jej uwagi. Zapewne dając całkowitą wiarę słowom pachołka i obawiając się konsekwencji w postaci zupełnie niezrozumiałego, magicznie wręcz cudownego, zejścia lub przekształcenia własnej twarzy w pobojowisko. Jedno czy drugie - żadna opcja mu się nie podobała. Pozostało zatem odprawionemu posłowi skłonić się najpłycej jak to tylko możliwe i podziękować, oraz przyobiecać przekazanie wiadomości.

To nie były ostatnie słowa spiskowców - mogła być tego pewna.
*** - W takim wypadku, pani, przygotuj się i przyjdź do mojej pracowni. Koniecznym będzie naniesienie na twoje ciało odpowiednich znaków. Permanentnie. Nie przewiduję bolesnych doznań, jednak doradzam, aby uzbroić się w cierpliwość. To może zająć nam kilka godzin. - Odparł. Skłonił lekko łba i oznajmił, że idzie poczynić ostatnie przygotowania. Naturalnie, nie musiała się śpieszyć - osobnik będący liderem jej sojuszników należał do elfów bardzo cierpliwych.
*** Komnata mieściła w sobie kilka, całkowicie pustych, stołów i jeden główny w otoczeniu pozostałych. Resztę minimalistycznego uposażenia stanowiły skrzynie, gdzie od niektórych aż kipiało magiczną energią. Nie było tu łoża, krzesła czy innych wygód, a tylko grube zasłony wisiały odgarnięte, ani chybi czekając na moment, gdy rozpoczną się eksperymenty światła niepożądające.
Na głównym stole rozłożono białe, płócienne nakrycie - kilkuwarstwowe. Obok ustawiono przybory do wykonywania tatuaży. Od substancji mającej wnikać w jej ciało biła silna magia, która to ewidentnie miała uczynić tatuaże czymś więcej niż tylko symbolami.

Re: Willa Morganisterów

125
Niemalże pół doby spędziła w komnatach na piętrze. Odwołując wszystkie pomoce, samotnie doglądała pociech. Zirael oraz Leariz pochłonęli matczyny czas w zupełności, a było im razem dobrze. Jak nigdy dotąd. Ciemniejszy z braci nie dokuczał temu o białych, jak mleko, oczach. Żaden nie zapłakał przez cały ten czas, ni marudził. Pociechy nie przerwały też mateczce relaksującej kąpieli, a nie należała ona do najkrótszych. Czarodziejskie piękności lubiły dbać nie tylko o umysł, ale także ciało. Szykowała się na przyjęcie tego, z czym przyjdzie jej obcować w chłodnych lochach pod posesją.

Opuściwszy wrzącą łaźnię, przetarła zamglone parą wodną oczęta. Dalej okrywając swe wyniszczone ciało czarnym płótnem, wróciła do bliźniąt. Nie byli już grzeczni. Dobry czas przeminął bezpowrotnie, jakoby wyczuwali odejście rodzicielki. Powtórnie wezwano służki, a te raptownie zjawiły się na komendę. Było ich trzy. Dwie kruczowłosa elfka doskonale pamiętała, trzecia zaś musiała zjawić się w szeregach niedawno. Pewno wzięłaby ją na sptyki, gdyby nie fakt, iż chwilę po oddaniu dzieci w obce ręce, zniknęła za drzwiami.

Pierścień obrócono na najdłuższym z paliczków cztery razy. Widziała w nim więcej niż pragnęła. Za jego sprawą los sir Grima związał się z żywotem wysoko urodzonej elfki. Tej samej, która po opuszczeniu sypialni napotkała nadzorującego bezpieczeństwa pachołka.
- Jeśli coś pójdzie nie tak - zwróciła się chłodno do kontrolowanej bestii - nekromantę zabij pierwszego. Resztę wedle uznania.

Zdrady doszukiwano się na każdym kroku. Trzymaj wrogów bliżej niż przyjaciół - powiadał pewien erudyta, a jego słowa głęboko utkwiły w pamięci kobiety.

Wartko minęli pastowane całe dnie korytarze, pokoiki i schody. Lochy pod powierzchnią napawały niepokojem. Tym większym, im głębiej zatapiano się w ich jestestwie. Spróchniałe stoły mroziłyby krew w żyłach każdego, ale nie tej wypaczonej istoty. Callisto ze spokojem maszerowała pod największy z nich. Była gotowa poddać się procesowi, który zmieni całe dotychczasowe życie. Ściągnęła więc czarne płótno, odsłaniając ciała. Żadnego wstydu, żadnych emocji czy wymiany spojrzeń. Nic. Czekała.

Re: Willa Morganisterów

126
- Doskonale. - Do pomieszczenia, chrobocząc swą czernioną zbroją, wszedł nekromanta. Bez dalszych komentarzy czy rzucania różnego rodzaju spojrzeń podszedł do stołu i odsłonił jedną płachtę materiału.

Normalny facet spojrzałby na, wyniszczone czy nie, ciało wiedźmy - w imię zasad "potwór czy nie potwór, byle miał otwór" oraz "worek na głowę i za ojczyznę" mało która cipa była sobie w stanie zasłużyć na miano nietykalnej. Wyjątek stanowili tutaj wyposzczeni, spici marynarze dla których żaden otwór nie był zbyt problematyczny i gdyby mogli, ładowaliby nawet w otwartą ranę.
On nie patrzył.
- Na brzuchu. - Zakomunikował.

- Nie wykluczam, że dziś skończyć się nie uda. Pośpiech w działaniu jest nieskazany. - Poinformował, okrywając kobietę od pasa w dół. A jako, że nie był zbyt rozmownym typem, to zaraz potem a bez zbędnego ociągania, przeszedł do pracy. I to nie było przyjemne... Ciągle ją nakłuwał, wycierał i długo potrafił bezczynnie przyglądać się najdrobniejszym elementom swego dzieła zawartego na jej ciele. Summa summarum zabieg trwał nawet po zapadnięciu zmierzchu, przy magicznie wygenerowanym świetle połyskliwego kamienia.

Na pierwszy dzień ich wspólnych działań przypadało bodaj i z dziesięć godzin, jak nie więcej. Zaleczeniem nieprzyjemnych następstw, o ile tego chciała, mógł się zająć jeden z adeptów.
Drugi dzień leżała na plecach, mając sposobność do ciągłego wpatrywania się w sufit lub wiecznie skupioną twarz bladego sztukmistrza. Tym razem też upłynęła im lwia część - zaczęli późnym rankiem a skończyli, gdy dzień chylił się ku końcowi - dnia. Ostatecznie jednak udało się skończyć pracę z efektem zadowalającym wykonawcę.

Od teraz prawie cały tors Callisto pokrywały niezrozumiałe znaki, wpisane w kolumnach jakby rylcem na glinianej tabliczce. Po środku, na brzuchu i plecach, widniały dwa większe symbole - oba przypominały słońce z promieniami zwróconymi do wewnątrz. Nekromanta ostrzegł ją, aby przypadkiem nie dała się zranić, bowiem konsekwencje po zniszczeniu znaków mogą być przykre.

Teraz już właściwie nic nie stało na przeszkodzie, aby spróbować uwięzienia demona w pierścieniu i chłonąć zapasy jego magicznej mocy. Oczywiście, samo uwięzienie było już przedsięwzięciem wysoce niebezpiecznym, niosącym ogromne ryzyko, tak więc należało się do niego stosownie przygotować.

Re: Willa Morganisterów

127
Każdego dnia i zawsze tak samo, w martwej ciszy oddawała się sztukom fachmistrza. Każde nakłucie, każde rozerwanie, bądź co bądź, delikatnej elfiej skóry przypominało o kubaturze tejże sprawy. Wypełnione eterycznym atramentem wzory na wieczność pozostaną, nie wyłącznie w skórze, ale nade wszystko w sercu. Napędzane czerwoną pompą cyklicznie biec będą w skomplikowanych korytarzach karminowych wężyków. Wypełniając całe ciało, od stóp po naznaczoną blizną elfią twarzyczkę.

Zawżdy wpuszczano barwnik, tedy niebotyczny chłód godził ból, jakoby magia była lekiem na wszystkie dolegliwości. Specyficzny rodzaj rozrywki, biorąc pod lupę fakt, iż sino-blada czarownica spędzała w niezmienionej pozycji ponad połowę doby. Zmieniła się. Doświadczenia uprzednich wydarzeń zniosły jej ekscentryczną naturę w bardziej powściągliwy tor. Urok gorzkiej niewiasty, jaka kroczyła przez Zachodnie Prowincje, zloty czarownic i świątynie Urk-hun - przepadł nieubłaganie. Callisto stała się wolno żyjącą magiczną maszynerią. Nieustępliwą, konsekwentną i jeszcze bardziej niebezpieczną. Mimo to wciąż bywała nieprzewidywalna, miewała swoiste wybuchy nastrojów, które przypominały o dawnej naturze niedojrzałej adeptki czarciej praktyki.

Wielokrotnie zarzekała się na imię swych najdroższych pociech. Czy takowymi były? Ze zwątpieniem spojrzałby kto bliżej miał do czynienia z wysoką elfką o złożonej osobowości. Ciągłe knucie, intrygowanie, spiskowanie, niechęć do osób, które się jej sprzeciwiają, brak empatii i wielka żądza władzy jednoznacznie wskazuje na oblicze dyssocjalne. W tym wypadku szło dostrzec, że antyspołeczne zachowania służą konkretnemu celowi - posiadania władzy. Ponad wszystko, ponad wszystkich.
*** Bose i nieco zdrętwiałe stopy nie trafiły w onuce, opuściwszy drewniany stół - blat magicznego majstersztyku. Zimno zakuła w pięty i palce. Skrzywiła twarz, odszukując płachtę w kolorze czerni, pod którą w te pędy skryła naznaczone ciało. Płytkie spojrzenia, głuche potakiwania świadczyły o przyjęciu do wiadomości słów płynących z ust równie steranego elfiego nekromanty. Gorliwie pragnęła się stąd wydostać, uciec byle gdzie, byle dalej...
*** W agenturze spędziła dwie noce. Nie odwiedziła pociech, gdyż w pocie czoła organizowano przejęcie potęgi demona przez okrutną czarownicę. Słano kruki oraz posłańców do wszystkich godnych tegoż wydarzenia jednostek. Serafin wraz z najzdolniejszymi studentami. Naczelny nekromanta i jego podopieczni. Mistrz Lazar, elf o wiecznie zaspanych oczach. Oddany animacji zwłok fanatyk. Mistrzyni Naija, niska elfka - ekspert w konserwacji ciał po śmierci. Rzesza adeptów, których imiona nie grały pierwszych skrzypiec. Kontrolowane korpusy i wiele więcej. Brakowało tylko Apatyta, jego pominięto ze względu na niesione na językach szlachty pomówienia.

Stuk grubych obcasów rozległ się po podziemiach. Bite drewno uderzało z hukiem o kamienny parkiet, wytyczając rytm, w którym nadchodził nowy dom dla istoty nie z tego świata. Miała na sobie wyłącznie buty i nagość skrytą pod mrocznym płótnem. Sir Grim stał tuż za nią, nie odstępując pani na krok. Będąc w oddali, ledwo opuściwszy strome schody, rozejrzała się dookoła. Było ich aż nadto. Zgromadzeni w jednym celu, podziwiać rodzącą się potęgę. Silę zdolną zmienić świat. Słowem, pięścią i magią...

Zaczynajmy - odparła.

Re: Willa Morganisterów

128
Goszczący w jej domu magowie i odważni studenci - wszyscy oni zebrali się w najgłębszych trzewiach posiadłości Morganisetrów ażeby być świadkami tego podniosłego wydarzenia. Większość przyglądała się uwięzionemu demonowi, a nieliczne i ciche rozmowy ucichły, gdy tylko wkroczyła do pomieszczenia. Oczy zgromadzonych zwróciły się na nią i na nekromantę, który towarzyszył jej niczym cień.

Stres i ekscytacja. Z jednej strony, każdy logicznie myślący adept magii wiedział, czy grożą kontakty z istotami z innych światów i jak niebezpieczne może być rzucenie im wyzwania - gdyby jeszcze wszyscy wiedzieli, z czym dokładnie mają do czynienia. Niemniej, bardziej lub mniej świadomi, czarokleci czuli też pewien przyjemny dreszcz - na ich oczach dokonywało się coś niezwykłego, nowego, rozrywano kolejną zasłonę i przekraczano granicę.

- Oczywiście. - Odparł blady zausznik. W wyciągniętej przed nią dłoni pojawił się pierścień, który to ofiarowała mu kilka dni temu. Teraz narzędzie było gotowe pochłonąć skupiającą magię świadomość.
- Zduś go, pani. Zduś jego moc i skieruj ducha do pierścienia. - Poinstruował. Ewentualnie, jeśli miała jakieś skłonności nudystyczne, to zapewnił, że nie musi świecić cipą, czy też tatuażami, przed zebranymi, aby demon się dał uwięzić.
- Jego wola jest silna, więc staniemy przeciwko niej razem. - Kontynuował.

Na dany znak wszyscy odstąpili a kwestia zwycięstwa złożona została w ręce najbardziej uzdolnionej dwójki magów.

Walka, jeśli można tak to nazwać, nie była spektakularna, acz każdy z obecnych czuł jej zażartość. Bez słów, bez znaków, prawie nieruchomi - toczyli umysłową batalię z potworem, który za nic nie chciał ulec. Wola demona wyrywała się, szarpała, rzucała, zrywała pęta i uderzała w nich z trudną do skontrowania mocą. Oni odwdzięczali się tym samym, uderzając kolejno po sobie lub łącząc jaźni w atak o przemożnej sile.
W końcu, po godzinnej bitwie, u kresu sił zdołali zadać ostateczny cios. Callisto poczuła uderzającą z zewnątrz złość, a cicho wyszeptane słowa przychodziły po sobie: czas, cierpliwość, zemsta. Potem głos zniknął, otaczające ją strzępy woli przeciwnika wpadły do ozdoby na palcu, a dotąd brązowawy kamień przyjął fioletową barwę.
Padła na kolana. Zdyszana, bez sił ale zwycięska. Obok niej, wsparty na rękach i wpatrzony w podłogę sapał nekromanta.

Czy czuła jakąś różnicę? Może... W tej chwili źródło osłabło, ale gdy znów wzbiorą jego magiczne siły, będą na jej usługach.

Re: Willa Morganisterów

129
Długie paliczki zagięły się pomiędzy odsłoniętymi piersiami, gdzieś w śródpiersiu. Czarna płachta odkryła wychudzone plecy, ukazując odstające łopatki, a także górną część torsu. Klęczała otoczona mrocznym okryciem od pasa w dół, wciągając jak szalona resztki niespaczonego odmętem czarnej magii powietrza. Potrzebowała go jak nigdy dotąd, by odżyć, by funkcjonować.

Nie popłynęła z prądem, oparła się fali. Mimo że zdawało się, że jest jednym z wielu ziarenek na tejże pustyni nieszczęścia. Imć Callisto okazała się być prawdziwym kamieniem, głazem nie do zmiażdżenia.

W głębi krzyk rozdzierał jej duszę na kawałki, a raczej resztki niewidocznej tafli, która pozostała w tym elfim ciele. To coś większego ode mnie - poczuła na początku, z każdym głębokim wdechem zmieniając zdanie.

Matowy płaszcz ponownie okrył kościste ramiona wysokiej elfki. Opatulona mrokiem warto opuściła kazamaty. Wydarzenie, w którym przyszło brać udział wybrańcom samo sobą było dla nich kolosalną nobilitacją. Uroczystych przemówień, pokrzepiających mów mogło zabraknąć. Niechaj wykrzeszą naukę z samiusieńkich obserwacji.
*** Kolejnego dnia, już o poranku udała się do dawnej agentury ojca, gdzie rozpoczęto prace. Podczas odpisywania na listy rękaw togi podwinął się, odsłaniając fragment tatuażu. Kobieta raptownie zakryła go. Zdawało się, iż okrywająca od kostek, przez korpus, aż po szyję sztywnym kołnierzem szata była kruczowłosej pisana. Czas eksponowania kobiecości odszedł w zapomniane, a naznaczenie zawsze budziłoby niepokój nierozeznanych.

Zatopiła wzrok w fioletowej obrączce na wskazującym palcu, tuż po tym, jak posłała gońca po mistrza i sprawcę całego przedsięwzięcia. Do czasu jego przybycia podziwiała mistrzostwo nekromanty, jakoby oddając hołd jego pracy.

- Kipi energią - stwierdziła wyciągając rękę przed twarz bladego elfa. Siedzieli po dwóch stronach biurka, jak starzy przyjaciele. Poruszając żarzące tematy, zmuszeni byli opracować strategię na nadchodzące dni.

- Co dalej? - spytała nieco zdezorientowana, a ton jej głosu był jak zawsze jednostajny.

- Jak powinnam z tego korzystać? Czy on jest we mnie? Czy tylko w tej obrączce? - lawina ruszyła, a z nią natłok nurtujących pytań i niedopowiedzeń. Callisto pragnęła też zasięgnąć języka w innych kwestiach.

- Czy mogę coś dla was uczynić? Ciała do animacji winny być gotowe za jakiś czas. Niech zaraza rozniesie swe wpływy i przyniesie żniwa.

Re: Willa Morganisterów

130
- Chłoniesz jego moc, energię. W żadnym razie nie mieszka w Tobie jego duch, pani. Choć... może z czasem. - Odparł nekromanta, rozkładając ręce. Wzrok nie błądził, jak zawsze zresztą, wciąż osiadając na Callisto. - Cząstki jego jaźni. Wiedza, pamięć. Trudno przewidzieć rezultaty, gdy do czynienia mieliśmy z tak potężną istotą. Odradzam jednak przyśpieszanie takiego procesu. Sami wszak mieliśmy z nim do czynienia i ledwo złamaliśmy osłabionego. W pełni sił, tak podejrzewam, byłby mógł Cię, pani, posiąść. - Mówił, rzecz jasna, o wzięciu we władanie ciała a nie akcie seksualnym.

Niewątpliwie rozpierała ją nowa, wyczuwalna energia - jak odziedziczony i niewyprany po kimś łach, cudza bielizna. Choć powolna była jej woli, wciąż czuć było, że komuś ją ukradziono i ten ślad owego kogoś był wyczuwalny.
Wysłuchał jej.
- Cierpliwość jest cnotą. - Zaczął. Spokojnie, nie próbując nawet wplatać w to moralizatorstwa czy podniosłości. Ot, rzucił. - Poczynione zostały ogromne kroki, a z mocą wciąż musicie się oswoić, moja pani. Tymczasem... proponowałbym wreszcie zdominować to miasto. Wszak... zdolny dowódca pierwej czyni się niepokonanym, a dopiero później uderza na wroga. - Rzucił wojskową maksymą, niekoniecznie znaną wśród emocjonalnie rozbuchanego rycerstwa, i zamilkł.

Jeśli chciała widzieć, co proponuje... No cóż, póki co konkretów nie miał, ale doradzał szybko zająć się opozycjonistami, burdelem w Akademii i umocnić poparcie rady miejskiej, w której bądź co bądź, marionetką był tylko burmistrz a łaska reszty jeździła na tym pstrym koniu. Lud jest podatny na działalność propagandową - trzeba było zatem jej baczyć, czy przypadkiem nikt nie próbuje skłaniać mieszkańców przeciw niej, a może i wypadało samemu coś w tym kierunku uczynić, aby łaski pospólstwa sobie pozyskać.
*** Dzień nie przyniósł właściwie żadnych rewelacji. W dworze panowało to samo poruszenie co zawsze - słudzy pracowali, regularnie po całym majątku przechadzał się ochmistrz z asystentem, adepci pracowali pod czujnym okiem mistrzów.

Noc natomiast była niepogodna. Rozhulał się wiatr i zaczęło mżyć. Tylko dzieci wydawały się takie jakieś spokojniejsze, nieobecne - ciągle obserwowały matkę i choć oczy jednego były niewidzące, jego spojrzenie wydawało się być bardziej wnikliwym.

Ostatnie dni były męczące. Skusił ją sen...

-Hmm... - Przeciągły, niemal ludzki głos. Westchnienie.

Krzyk, wrzask, szum buchającego pod niebo ognia. Otworzyła oczy, stojąc pośród ruin miejskiego rynku, spalonych ciał, naprędce skleconych szubienic i stosów polewanych oliwą. Członkowie Zakonu Sakira i podwładni im pachołkowie targali ciała, okaleczali elfią młodzież, ale jej nie widzieli. Jeńcy darli się, wili i wyklinali jej imię. Pluli w kierunku nabitej na pali, ozdabiającej centrum placu głowy jej głowy

- Trudno było. - Usłyszała głos mężczyzny, który dla wszystkich widm zdawał się być równie niewidoczny co ona sama. Ów mąż o pociągłej, ogolonej twarzy miał na sobie czarną, wyszywaną złotem i srebrem szatę. Długie włoscy w kolorze kruczych piór sięgały prawie do pasa, puszczone luźno ale posłuszne. - Jesteś obmierzłą, nieczułą egoistką. Nie boisz się utraty rodziny, prawda?Nie... - Uśmiechnął się przymilnie. - Dlatego pokazuję Ci upadek twojego marzenia. Porozmawiamy?

Re: Willa Morganisterów

131
Wiotki płomyk wieczornej świecy odbijał się w płycie nadzorującego czarownicę sir Grima. Jak drugi lampion rzutował jasność na blat biurka agentury, w której ów czas przebywała także pani włości, mości utalentowana Callisto. Na nadszarpniętym zębem czasu szarawym i rozsypującym się na krawędziach pergaminie spisywała myśli. Kreśląc zdanie po zdaniu, słowo po słowie eliminowała wszelkie pomysły. Świeże - owoce ostatnich zadumań w karafce z karminowym lekarstwem - oraz te sprzed kilku dni, a nawet tygodni. Presja narastała z każdą chwilą, aż żaden z kolejnych drinków nie przyniósł ukojenia. Tłumione nadzieje przyprawiły czarodziejkę o frustrację, z którą sama nie była w stanie walczyć. Co galopem opuściła izbę, werbując pierwszych napotkanych pachołków. A przekazano im, iż dnia kolejnego pragnie gorliwie spotkać się o poranku w agenturze z arcymistrzem sztuk zakazanych, Ignazem. Gałęzią łączącą stowarzyszenia skalanych czarną magia studentów, Serafinem.
*** Długo rozpatrywano ubytki w białawym suficie nim powieki opadły na dobre. Gonitwie myśli nie było końca. Przeplatające się plany, zazębiające pomysły. Krzyżujące rozwiązania i setki niewiadomych. Zmęczona najeżonym trudnościami dniem finalnie odpłynęła do krainy snów.

Piekło... Najskrytszy koszmar ziścił się w snach, jakoby przestrzegając przed lekkomyślnością. Wężowate ognie tańczyły, niosąc zapach palonej elfiej skóry. Krzyki zdawały się również rodzić fetor. Odorór śmierci, rozkładających się ciał i goryczy, jakiej nikt dotąd nie zasmakował w gardzieli.

Obracała się dookoła nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Obarczona winą, uniżona oraz pokonana. Niczym podrzędny robal stłamszona i zapomniana. Głowa napita na pikę... Nie! - krzyknęła niemo. Nagle słyszy głos. Przeraźliwie spokojny, chłodny nieco mentorski. W tym wszystkim bezlitośnie oskarżycielki.

- Nie - odparła stanowczo, lecz tym razem dźwięk był słyszalny. - Nie boję się nicz... - przełknęła ślinę próbując zrzucić łańcuchy pętające jej skołowany umysł.
- Czego chcesz? - ton zmatowiał, oddech zdawał się jakby spokojniejszy. Delikatnie nasiąkał charakterystyczną dla elfki chropowatością.

Re: Willa Morganisterów

132
Wyrwanie się z koszmaru jak niesforna resztka jedzenia między zębami czy przedmiot ukryty za komodą, który ledwo możemy musnąć palcami - to kwestia czasu, ale jakże irytująca.

- Z miejsca przechodzisz do rzeczy. Dobrze. - Uśmiechnął się. - Nie będę Ci zatem dłużny, Callisto. I powiem, że obecna sytuacja jest dla mnie niekomfortowa. Umieszczony w tym przedmiocie, bezsilny i... bezużyteczny. I, niestety, na Twojej łasce. Z tej pozycji trudno wysuwać jakiekolwiek żądania, niemniej mam dla Ciebie propozycję. - Smoliste oczy wbiły się w nią, a on krok po kroku skracał odległość. Otaczająca ich sceneria się rozmyła, zatarła, straciła spójność i wreszcie, niczym dym z ogniska, uleciała. Wokoło oni i cień, a mimo wszystko widzieli się nawzajem. - Są pomiędzy wami takie istoty. Najemnicy... Oni pomagają wygrać tym, którzy płacą. Mam rację? - Dobrze wiedział, że ma. Nie czekał. - Tedy proponuję. Pomogę Ci dopiąć swego, pomogę osiągnąć cel. Podzielę się z Tobą swoją wiedzą, pomogę Ci zrozumieć nową siłą, a w zamian... w zamian, Ty mnie wypuścisz. Kiedyś. - Złożył ręce. - Pozwolisz mi wrócić tam, skąd przybyłem, gdy dzieło się dokona. Hm?

Re: Willa Morganisterów

133
Takie mądre - odparła z pogardą, zaś cynizm ulał się niczym zwracającemu posiłek dziecięciu mleko. - Najemnicyyy - kontynuowała teatralnie przeciągając wyrazy. - Gdzie znajdę taką ilość najemników i czym ich opłacę? Twa wiedza zdaje się być... - przechyliła głowę w przeciwnym kierunku, jednocześnie opierając smukłą dłoń na policzku. Samoczynne powstrzymanie przed pyskówką rodem z zubożałego straganu rybnego w dzielnicy biedoty Nowego Hollar lub innej parszywej prowincji, jak chociażby ta cuchnąca gównem stolica.

Ponownie zwróciła wzrok na odzianą w eligijną szatę zmorę pobratymca. Pakty z demonami - pomyślała uśmiechając się wartko pod nosem. Na każdym rogu, na każdej lekcji, każdy profesor przestrzegał młodych adeptów magii przed obcowaniem z istotami z nie z tego świata. Callisto doskonale pamiętała te lekcję, dlatego...

- Gdy dzieło się dokona - powtórzyła donioślej obniżywszy ton głosu. Umowę zawarto.

Re: Willa Morganisterów

134
Byt rozwarł szeroko ręce, skłonił głowę i skrzywił się w parodii wymuszonego uśmiechu. - Jestem ja, w takim razie, Twoim najemnikiem a nagrodą mą będzie słodka wolność.
Uniesiony łeb i wyzierające z oczodołów, oczy o smolistych tęczówkach spoglądały na nią uważnie. Dłonie splotły się brzuchu.

- Pragniesz uwolnienia magów spod jarzma ciemiężycieli. Pragniesz mocy i dokonań, które rozbrzmiewać będą głośno i w czasach dalece przyszłych, prawda? Pragniesz, aby przyszłe pokolenia wymawiały Twoje imię z szacunkiem i przestrachem. Aby dziedzictwo nigdy nie zniknęło, a kto wie... Może chcesz żyć wiecznie, hmm? - Zaciekawione spojrzenie tylko dla niej mignęło. Przybysz z innego świata zadarł łeb ku górze. - Pewnie tak... Jeśli zyskasz posłuch, szacunek i moc, będziesz się chciała w nich pławić jak najdłużej. - Zamilkł.

- Trzeba Ci każdej pomocy, albowiem świat zwraca ku Tobie swe spojrzenie. Możesz mnie zatem zwać swym kondotierem... Albowiem prócz wiedzy i mocy, sprowadzić mogę armię, której żołnierzy i Ty lękasz się ciemną nocą. - Żarty żartami. Nie uśmiechał się. To nie był temat do żartów.

Re: Willa Morganisterów

135
Stała wpieniona w nicość, gdzieś pomiędzy marzeniami i obawami, które niosła przyszłość. Ze złączonymi jak do modlitwy dłońmi, bacznie słuchała ciemnookiego elfa. Projekcji, jaką ziścił pośród grubych pęczków równie mrocznej materii. Ów czas wypełniała ona wszystko, nawet przestrzeń między kolaborującymi istotami. Łaskawie zrzucając kurtynę, umożliwiła wzajemną obserwację.

Callisto wykrzesała z siebie nienaturalne mruknięcie. Czego w głębi duszy pragnęła ta niezłomna elfka - wiedziała wyłącznie ona sama. Wiedza ta nie było nikomu przeznaczona. To, co przedstawiała, o czym mówiła na salonach i między skalanymi czarcią magią fanatykami mogło, lecz nie musiało odbiegać od prawdy. Choć mądry był taki, że aż słów podziwu brak, mości Callisto odkrył tylko fragment.

- Machina ruszyła napędzana niepokojem, nie zatrzymam tego. - skonfrontowała szybko po wypowiedzianych słowach upiornej animacji pobratymca. - Jeśliś zadeklarował najem pragnę usłyszeć więcej o tejże armii, lecz pamiętaj, że nie tylko armie wygrywają wojny. - dodała raptownie. Sen przeciągał się, lecz nie mogła określić czasu. Nie było go tutaj, słowa płynęły swoim tempem. Poza wszystkimi ramami jawy.

Wróć do „Nowe Hollar”