Willa Morganisterów

1
Obrazek
Wybierając się na wycieczkę do Meriandos nie umknie twym oczom widok szykownej willi na wzgórzu. Południowo wschodnie lasy rozciągają się już od bram miasta. Bogatsi z mieszkańców Nowego Hollar pośród polan - gdzieś między niskimi drzewami - budowali pierwsze pałacyki. To dlatego u podnóży nowego miasta kwitnie życie. Turyści podziwiają kunszt wysokich elfów nim wkroczą do samego centrum - przyozdobionej magią, kolorowej stolicy.

Głęboko w gaju, nieopodal gęstego sadu stoi rozciągająca się w nieskończoność posesja Lephusa Morganister. Syna zasłużonych szlachciców, po których odziedziczył więcej, niż kiedykolwiek mógłby wypracować. Willę zbudowano na wzniesieniu, stąd od krętych alejek prowadzą do niej szerokie kamienne schody. Główny budynek pełni funkcję reprezentatywną. Dopiero wschodni człon, kompleks następczych oddziałów, jest sferą użytkową. Wąski lecz długi apartament przysłania skryte za dystyngowanymi dachówkami pole. Obszerny areał przeznaczony pod uprawę rolną i budynki gospodarcze. Stajnia z wierzchowcami, stodoła lub niewielka izba z dwoma kondygnacjami dla pracowników i służby. Pole otoczone przez sad, skąd podwładni regularnie podbierają owoce. Willa jak z bajki. Willa spod Nowego Hollar.
Ostatnio zmieniony 16 sie 2017, 14:22 przez Kanel, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Willa Morganisterów

2
Pewne kwestie były jeszcze do ustalenia. Zwykła formalność - ot, upewnienie się, że plan jest dobrze znany. Dobra znajomość planu przyczyniała się do pewności działań, a przy tej robocie zawahanie się... sama dobrze wiedziała, że będą mieli do czynienia z magami.

Rodzinę mieli wybić, w całości. Pogoda - jej też los trupa był przypisany. Profesora Apatyta należało, jak sam rzekł, jedynie zranić.

Pierwszego z kompanów Mówcy spotkali, ledwo zagłębiając się w lesisty obszar. Oznaczało to chwilowy postój, w czasie którego jej towarzysz otrzymał swoje wyposażenie, a ono zaś niczym nie odbiegało od tego, co widziała podczas jego wizyty w slumsach. Przekonała się, że bardzo ciężka przeszywanica musi zapewne mieć wszytą między kolejne warstwy kolczugę, zaś pod alla turbanem osłaniającym głowę oraz szyję, kryje się jeszcze cienki czepiec i hełm sekretny, którego rycerze używali w dobie dominacji hełmu garnczkowego, jako dodatkowej osłony.

Elf, kropka w kropkę odziany jak jej kompan Mówca, poprowadził ich dalej, w głąb sadów. Spacer w świetle gwiazd i księżyców trwał nieco dłużej, niż gdyby mieli maszerować za dnia, cel jednak osiągnięto w zapewne niecałe pięć minut. Tam zaś, w miejscu zbiórki - ale to jeszcze nie było oczywiście tylne wejście do posiadłości - stało sześciu, jak można wnioskować po aparycji, mężów.

Jeden z nich wyglądał tak, jak towarzysząca jej dwójka zbirów. Jak w mordę jeża, był to kolejny zbir z Piekła.

Pozostałych dwóch nie miało na sobie widocznego pancerza, jeno tylko szczelne odzienie w ciemnych kolorach - ich zasłoniętych, okrytych głębokimi kapturami twarzy, nie było widać. Nie było widać żadnego fragmentu ich ciała, ale wyglądali na krzepkich facetów, choć wzrost jak na przedstawicieli swojej rasy mieli przeciętny.

Trójka, która z nimi przybyła, kryła się pod płaszczami. Byli niżsi, uzbrojeni w lekkie kusze oraz miecze, a ciała ich okrywała widoczna kolczuga. Każdy z nich trzymał w ręku hełm zwany barbutą. Hmm... wyglądali, jakby mieli w najlepszym wypadku ciężkie upośledzenie albo kaca na zdolnego ukręcić łeb; patrzyli w ziemię pod swoimi nogami z opuszczonymi wzdłuż ciała rękami.

Jeśli wiedźma chciała coś powiedzieć, wyjaśnić, lub... jeśli po prostu jeszcze czegoś chciała, to był ostatni moment, nim sprawy pójdą w ruch i odwrotu już nie będzie. Nie, żeby ktokolwiek sugerował odwrót.

Re: Willa Morganisterów

3
Przybyła z...

Opuściwszy areał miasta, tuż po nużącej wędrówce, wreszcie zobaczyła niskie jabłonie, które przypominały szczęśliwe lata wczesnego dzieciństwa. Wokół uniósł się słodki, powabny zapach owoców, nie dający się określić. Był to - tego była pewna - psikus wyobraźni, bowiem nikt poza nią nie odczuwał niczego poza wilgocią runa leśnego. Spotkała pierwszego z kompanów, wcale nie odbiegał od poprzednika, z którym przybyła. A gdyby nawet, to z pewnością by tego nie dostrzegła. Było ciemno, bardzo ciemno. Miejsce niepodświetlone żadną łuną, jak gdyby obdarte z dorobku cywilizacji wysokich elfów. Nie bacząc na wszechobecną ciemność, kruczowłosa wartko przemierzała zwiotczałą ściółkę. Odgłosy miażdżonych gałązek ścichły, głuszone przez natłok zepchniętych w czeluści świadomości wołań.

Zmierzała wymordować rodzinę, najbliższych krewnych. Zarżnąć ich, niczym świnie na rzezi. Nikt nie zasługuje na taką śmierć, powiedziałby każdy moralny człowiek, ale nie spaczona mrokiem wiedźma elfiego pochodzenia. Na przekór przekonaniom, jakiś nieznany dotąd głos prosto z wnętrza odciąga Callisto od popełnienia zbrodni. Tworzy w głowie projekcie, które przysłaniają rzeczywisty obraz. Urywki z życia kobiety, wiele detali; pieczone w każde święto ciasto z winogronami, które kochała. Wpadający w ramiona młodszy brat, szukający pocieszenia po pierwszym upadku z wierzchowca. Denerwująca się na bałagan służka, która w trakcie poirytowania zaczynała się jąkać. Te i inne fragmenty spowijają umysł niewiasty, jakoby miała wreszcie usłyszeć to gorzkie wołanie.

Pojawili się i inni, czekali na Callisto a także jej dwóch kompanów eskapady. Nikt z obecnych nie popuścił języka, wszyscy utrzymywali zmowę milczenia. Wyłącznie pytające spojrzenia biły w jej niepostawną osobę lub w ziemię, jeśli chodzi o upośledzonych zbrojnych. Chciała nawet trącić słowem o ich hełmach, lecz powstrzymała się. Atmosfera była dostatecznie gęsta, durne dowcipy bądź uszczypliwości, w zależności w jaki sposób zostałyby odebrane, mogły wywołać niepożądane reakcje.

- Gdzie Sakirowcy? - podjęła mentorsko. Wielce się owa cisza magini nie spodobała. Pragnęła wyjaśnień, pragnęła ujrzeć formalnych winowajców masakry, która lada chwila zagości w domostwie jej pana ojca - Lephusa. Ktoś umrze, by na jego prochach powstał nowy, oczyszczony i lepszy świat.
- Wejdziemy przez spiżarnię. Na polu znajduje się klapa, prowadząca do piwnic pod domem - poprowadzę. Stamtąd trafimy do salonu, gdzie znajduje się Apatyt, Rektor Pogoda, mój pan ojciec i matka. W domu spodziewać się można służby, chociaż o tej porze winni wszyscy spać w osobnym budynku. Poza nimi są jeszcze moi bracia - wtedy głos jej się załamał - starszego zabijcie natychmiast. Nie posiada magicznego daru, toteż winno iść gładko. Jana... z Janem poczekajcie, to wartościowy chłopak. - zawsze miała słabość do najmłodszego członka familii. On jedyny był jej bliski i swego czasu naprawdę go kochała. Czy dalej kocha?
Ostatnio zmieniony 04 wrz 2017, 7:43 przez Callisto, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: Willa Morganisterów

4
Emocje - to wszystko. Albo je opanuje, albo one opanują ją i zniweczą cały misterny plan. Widziała cel, widziała drogę, w tej chwili musiała tylko mieć dość woli, aby nią podążać i dość umiejętności, ażeby się nie wywrócić.

Jeden z tajemniczych zamaskowanych wskazał otwartą dłonią na trzech uzbrojonych, dziwnie zachowujących się mężczyzn. Jej dotychczasowy towarzysz, Mówca, natychmiast zrozumiał, i zwróciwszy wzrok na Callisto, oznajmił jej:
- Oto oni. Trzech członków Zakonu, porwani z traktu wiodącego do stolicy, podle zamówienia. Na znak zaatakują kogo trzeba, to bardzo ułatwi rozlokowanie zwłok. Pozbyliśmy się ich zakonnych kirysów, uzbrojeni są jak do napadu, ostawiono znaki, które świadczą o ich przynależności. Ktoś tu ewidentnie zapomniał o pasie z tłoczeniami. - Bliznowaty podszedł do jednego z zakonników i zachęcił do tego wiedźmę, a następnie rozchylił połę płaszcza, i pokazał wąski pas mieczowy o charakterystycznych tłoczeniach i rozpoznawalnym, ozdobnym zakończeniu.
- Nie obawiaj się. Ich zwłoki zostaną rozpoznane - to stuprocentowi zakonnicy. - Pozwolił aby materiał opadł i oddalił się od dwa skromne kroki.

Wysłuchali jej. Mówca spojrzał na okrytego, a tamten twierdząco kiwnął głową. Elf wskazał, iż już mogą ruszać, aby resztą omówić w drodze. Callisto, jako iż znała ten teren jak własną kieszeń, miała prowadzić.
- Dobrze, Twój brat należy do Ciebie. Oszczędzasz go na własne ryzyko. Teraz zajmijmy się ważniejszą kwestią. Chodzi o ochronę. To bardzo duży majątek, na zewnątrz nikogo nie widziałem. A wewnątrz? - Spytał. Zakapturzony zaś podszedł bliżej zakonników, cichutko rzekł do nich jedno, niezrozumiałe słowo, a oni podnieśli głowy, nałożyli obite od wewnątrz hełmy na głowy o ludzkich, prostackich - miarą ludzką była tam twarz szlachetna i dwie zaiste pozbawione tego minimum estetycznego - mordach, a następnie bez słowa sprzeciwu czy aprobaty ruszyli za nimi.

Ostatnie wyjaśnienia i sprawa wejścia. Czy było ono zamykane, jak dokładnie wyglądała tajemna droga?

Re: Willa Morganisterów

5
Każda chwila w obecności tych dziwaków deprecjonowała osobie elfiej wiedźmy. Dokonała kolosalnych czynów, poznała najskrytsze sekrety świata, by dzisiejszej nocy szlajać się po sadach z bandą - bądź co bądź - skretyniałych osobników. Zamaskowani agenci budzący niepokój - elf ten mógł być każdym. Owym Złym lub innym manipulatorem. Otoczka owita wokół gromady zbirów z piekła była, najoględniej rzecz ujmując, tragiczna. Irracjonalne zagadki, niedomówienia, tajemnice. Bawili się w zakon milczących dziewic? Może nie brakowało im finezji, lecz niewątpliwie rozumu.

Strach przed Zakonem Sakira miała we krwi. Na słowo "zakonnik" skóra drżała, a zimny wicher mącił w uszach. Inkwizytorzy polowali na demony, smoki, groźnych apostatów w czasach, gdy jeszcze nie podjęto decyzji o poczęciu kruczowłosej. Bała się ich od dziecka. Młodociane koszmary, które przychodziły co noc. Te sny odgrywały się w siedzibie inkwizytorów, samym Srebrnym Forcie. Nigdy go nie widziała, mimo to obraz zrodzony przez wyobraźnię był ponury i pewnie niewiele odbiegał - jeśli wcale - od rzeczywistego stanu rzeczy. Widziała siebie w lochu, przesłuchania oraz najrozmaitsze tortury. Ci zakonnicy spaczyli jej obraz. Byli... nijacy, jakoby coś wyrwało z nich resztkę żywota. Posłusznie postępowali zgodnie z wolą zakapturzonego mistyka. To musi być mag - pomyślała raptem. Nie pojmowała przyczyny odgrywanej interakcji między nimi, ale węszyła potężne czary. Nie mniej jednak brakowało czasu, tego cennego czasu - czynnika ograniczającego wszystko i wszystkich - na rozpatrywanie patologicznych zachowań rzekomych zakonników.

- Chodźcie za mną - rzuciła, dalej omijając stojących na jej drodze zakonników. Mknęła szybko, jak gdyby czując srogi bat pana na plecach. Pozostali musieli przyspieszyć kroku. Truchtem pokonać pole z mnogimi dziurami bądź kopcami. Osłaniał ich mrok, więc mogli czuć się bezpiecznie. Przez chwilę zaniepokoić dezorientacją czarownicy, która w mgnieniu oka obrała nową trajektorię. Minęło kilka lat, kiedy tu była. Najzwyczajniej wymazała z pamięci dawne szlaki.

Zimny ożywczy powiew dostojnie dmuchnął w okryte cholewkami łydki, zupełnie jakby nadeszła zima. Zatrzymali się, gdy kobieta wzniosła lewą dłoń na wysokość ramion. Chwilę stała bezwładnie po czym, co galopem przykucnęła, szukając szczęścia w ziemi. Rozgarniała wysokie kłosy, aż nagle parsknęła pod nosem. Uciechę mogli mieć bandyci obserwując zmagającą się z ukrytą w gruncie klapą kobietę. Nim ktokolwiek zdążył się roześmiać, drewniany płat przykrył okoliczne zielsko, zaś Callisto zatopiła się w ziemi - znaleźli wejście do podziemi.

W tunelu było ciemno, liczyła więc, że któryś z kompanów zaopatrzony jest w źródło światła. W innym wypadku pozostawała powolna wędrówka przy powierzchni ściany, która przez te kilka lat mogła porosnąć rozmaitymi niespodziankami. Miała jednak nadzieję, że do tego nie doszło. Powoli bądź żwawo kroczyła przed siebie. Piwnica nie ciągnęła się w nieskończoność. Był to stosunkowo krótki odcinek biorąc pod uwagę całkowity areał, jaki zajmuje pole. Od kamiennych ścian tchnęło zimnem, którego nie godziły ani ciężkie gobeliny, ani grube skarpety. Kamienna podłoga ziębiła stopy nawet przez podeszwy, dlatego z uśmiechem na ustach powitali smugę światła, którą lada chwila poszerzyła elfia czarownica. Przesunąwszy drewnianą płytę, otworzyła tajne wejście do szafy w spiżarni. Jako pierwsza wyskoczyła spod półek z przetworami. Byli na miejscu, teraz pozostawało wspiąć się po schodach do głównej sali, gdzie rozpocznie się bal.
Ostatnio zmieniony 19 sie 2019, 14:39 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Willa Morganisterów

6
Brak odpowiedzi zrozumieli, jako zaprzeczenie, jakoby w willi byli jacyś ochroniarze.

Można odnieść wrażenie, że jej życie to cholerne pasmo rozczarowań. Ale to chyba dobrze, że nie mieli trzech metrów wzrostu i nie spuszczali się gromem - bo wtedy mogłoby być krucho.

Pochodnie... Dwóch zbirów miało małe, dające niewiele światła pochodnie - które niewiele dawały światła, ale pomagały wędrować przez ciemny, chłodny tunel. Prowadził wiedźma, za nią szedł mówca z pochodnią lub to jej wręczył źródło światła, dalej podążał kolejny bandyta, a za nim jeszcze jedno światło w rękach zbira, potem maszerowali zakonnicy, zaś na burym końcu, w ciemności, szli zakapturzeni.

Na koniec wygaszono pochodnie i dołożono wszelkich starań, ażeby opuścić utajnione przejście najciszej, jak to tylko było możliwe. Zakonnicy zrzucili płaszcze, zdjęli kusze z haków przy pasach, naciągnęli je i nałożyli po bełty, gdzie każdy trzymany był przez uchwyt, ażeby nie spadł w czasie wędrówki i gwałtowniejszych ruchów. I tutaj, w tej chwili, zaczynała się najbardziej problematyczna część zadania, bowiem ci mili panowie musieli się dostarczyć po schodach, na górę.

Uśmiech losu. Na górze trwała rozmowa. Goście przenieśli się już z głównej sali do przytulniejszego saloniku, naczynia po kolacji uprzątnięto, a służbę odprawiono dla zachowania poufności rozmowy.
- To absurd! Nieostrożność, ot co! - Rozpoznała wyraźnie głos swojego starszego brata. Odpowiedział mu inny, cichszy i kobiecy, a wypowiedzianych słów nie dało się poznać.
- To realne! - Tym razem słyszała oburzony to Apatyta.
- Naiwne! Nie wygramy! Nie opłaci się! - Kolejny raz słyszała swego brata. Pierwszy z zakonników i jeden z zamaskowanych typów dobili już okolic drzwi. Jak ocenili... ciężkich, dębowych, zdobionych misternie, otwieranych do wewnątrz.
- Racja. - Poznała głos ojca, który udzielił poparcia swemu synowi.
- Wielu jest takich, co poprze nasze zdanie. Zdziwiłbyś się, Lephusie. - Tym razem Pogoda. Wyraźnie, z nutką tryumfu.

Poszło... szybko. Zakapturzony pchnął drzwi, pozornie leciutko, ale te rozchyliły się, jakby frontalnie napadł na nie obcasem nielicho rosły mąż. Zakonnik z kuszą wystrzelił, usłyszeli jęk, kobiecy wrzask, inkantację, przekleństwo; zobaczyli światło. Zakonnik już wbiegał do saloniku i rzucił w kogoś kuszą, aby paść, trafionym w twarz wiązką magicznej energii. Kolejny po nim wystrzelił bełt, ale obeszło się bez jęku; ktoś opadł na podłogę. Rycerz Sakira rzucił się w wir walki ze sztyletem, a kolejny wkroczył z kuszą i nim zdołał wystrzelić, sczezł od podobnej, choć mocniejszej, energii skupionej w smukłym kształcie, waląc się przy tym na martwego już kamrata. Cichnący krzyk, i drugi, tak pełen wściekłości.
- Za mną! - Z pokoju wybiegł Apatyt, z krwią spływającą po twarzy. Za nim... jej matka, szybko zatrzymana sztyletem wbitym w gardło. Nie poznała jej... Nie widziała jej... Córki.

Apatyt umknął - wedle planu. W środku leżała rektor Pogoda, i półżywa świszczała, unosząc ręce w kierunku wchodzących. Bełt wbił się jej w płuco i chwile życia zostały już policzone. Ojciec wiedźmy z nogą na krześle, leżał martwy, a bełt prawie cały zagłębił się w jego oczodole. Brat... zakonny wojownik zaciukał go jak prosiaka, nim sam padł ofiarą czyjegoś zaklęcia.
To tylko odrobina krwi... kilka trupów...

Zakapturzony spoglądał w dół schodów. Drugi, który zniknął, gdy ona była pochłonięta przejmującym spektaklem, właśnie wracał z jej młodszym, nieprzytomnym bratem na ramieniu. Nie wyglądało, aby sprawiało mu to większą trudność.

- Uciekajmy. Ktoś ze służby może być głupszy, niż ustawa przewiduje. Wynagrodzisz nas, gdy to wszystko będzie Twoje. - Mówca spojrzał pierwej na nią, a potem na jednego ze swoich przełożonych, który to podzielił jego zdanie za pomocą kiwnięcia głową.

Re: Willa Morganisterów

7
Wracam do domu. Choć nie wiem, czy mogę to miejsce nazwać domem. Ja nie mam domu. Jestem wędrowcem. Wagabundą. Skazaną na wieczną tułaczkę. Mam dość, mam wszystkiego dość. Nie potrafię nawet opisać uczuć, które mną w tej chwili targają. Czuję się, jakby to nie były moje uczucia. Jakbym oglądała świat nie ze swojego ciała, a oczami całkiem innej osoby. W głowie słyszę głos. Mój głos, ale jakby nie mój. To ta druga ja, przed którą zawsze uciekałam. Która mnie nienawidzi. Ale ja ją kocham. Bo ona jest zawsze. W każdym momencie mojego życia. Nie opuszcza mnie. Jest zawsze. I nawet jeśli nie jest dla mnie miła, nawet jeśli mówi mi tylko jak bardzo mnie nienawidzi, jak bardzo nienawidzi całego świata, to w otaczającej mnie pustce mam z kim porozmawiać. Ale zawsze za bardzo się jej bałam by uznać jej obecność. Teraz już nie mogę zaprzeczyć jej istnieniu. Jest tam. Jest gdzieś w mojej głowie. Jest we mnie.

Zabójstwo - mocna rzecz, ciekawe, kto rozgrzeszy winowajców. Bo kto nim jest? Zmąceni czarami bądź narkotykami członkowie Zakonu Sakira? Zakapturzeni mąciciele? Rzezimieszek zwany w środowisku "Mówcą". Nie... Nie oni wpadli na pomysł tej szaleńczej eskapady. Oni, oni niczym ostrze w dłoni są wyłącznie narzędziem. Zapożyczonym i wykorzystanym przez możniejszych panów, a raczej panią.

Widziała mord, nie pierwszy w jej życiu, lecz bezsprzecznie najokrutniejszy. Jakim potworem trzeba być, żeby pozwolić na krwawą łaźnię najbliższych? Krwawą... Jucha toczy się burzliwie z szyi rodzicielki o pustych, pozbawionych już blasku oczach. W centrum puszysty biały dywanik spod stolika chłonie czerwień. Parkiet naznacza się napływającym z oczodołu pana ojca deseniem karminowych wężyków. A ona stoi obok, widząc ten ubój i walcząc w środku. Odzywają się różne głosy, wołają. Odwieczna walka dobra ze złem, a pośród niej Callisto. Wryta, sztywna i zimna, jak opuszczająca żyły krew. Milczała lirycznie, lecz ci, którzy obserwowali ją z boku dostrzegli krzyk.
Apel drżącego ciała, tępe spojrzenie, które co rusz buchało łuną histerycznych płomieni. Wojna o nią trwała, wiedzieli to. Oczy zamknięte. Kto wygrał?

Stanęła pewnie w wysokich butach, sięgając do cholewy kozaka i znajdując ukojenie w chłodzie metalu schowanego tam noża. Wyciągnęła go i obróciła w dłoniach. Czuła gniew. Siłę i towarzyszącą jej furię. . Uśmiechnęła się. Nie był to miły uśmiech. Zdecydowanie nie. To uśmiech psychopaty, którym właśnie się staję. To uśmiech tej drugiej Callisto. Zwęglonego nasienia, które nie uwolni nic poza goryczą. Ostatki dobra przepadają. Uciekają w eter, jak dym na wietrze.

- Wiedz, że giniesz w imię większego dobra, moja kochana Pogodo - chwyciła ją za kołnierz jej płaszcza i przyciągnęła do siebie. Była w tej chwili bezbronna. Tracąc oddech nie mogła się nawet poruszyć. Kruczowłosą zaś ogarnęła siła. Zdecydowanie nie jej siła. Żywy nie może być tak silny. Ale ona nie do końca była istotą ludzką. Wypaczona. Coraz mniej człowieczeństwa. Coraz więcej okrucieństwa. Ostrze sykiem przeleciało i kolejna plama rozlała się po parkiecie - Pogoda nam się popsuła.

- Czas na nas - rzuciła, poruszając spierzchniętymi wargami. W dłoni zaś trzymała kościany sztylet, którym skróciła męki rektor Pogody. Wzrok wciąż miała tępy, lecz wróciło życie, a raczej plugawa siła witalna. Wyzbyła się wszystkiego, co dobre. Ostatecznie stała się potworem, który narastał od poczęcia. Nie mogła się zmienić, było już za późno. Późno na zmianę siebie, późno na pozostanie w domostwie. Na potwierdzenie swoich słów wyminęła niosącego na barkach brata rzezimieszka i zniknęła w spiżarni. Świt zbliżał się nieubłaganie, musieli się spieszyć.

Wyruszyła do...
Ostatnio zmieniony 04 wrz 2017, 7:51 przez Callisto, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: Willa Morganisterów

8
Jedyny żywy, poza nią, morderca wytarł swój sztylet o własne ubranie i schował go w niezdobną pochwę. Być może było ich czterech... może więcej... ktoś musiał uprowadzić jej brata. Chyba. Bo teraz tłumaczenie należało do Apatyta, jedynego wolnego i ocalałego, i to z nim musiała ustalać kolejne szczegóły gry.
Zabójcy skończyli.

Ruszyli za nią, nie ingerując w porządek tego domu. Schodami, spiżarką, a potem ukrytym tunelem - tak znaleźli się na powrót w sadzie. Nocy było jeszcze dość - mord poszedł sprawnie, szybko i bez większych oporów. No, nie Sakirowców.

- Pamiętaj o zapłacie. Przyjdziemy po nią. - Mówca uprzedził ją po raz ostatni, nim zbiry się rozeszły. Został tylko tajemniczy zamaskowany, który trzymał jej brata na barku. Wolną, prawą wskazał jej, ażeby prowadziła.

Do miasta trudno było wejść nocą, ale slumsy były... inne. Tam nawet nikt nie pytał, co to za ciało mają ze sobą, bo być może to pijana dziwka, a może ofiara jakieś choroby, albo sprawy Piekła, którymi lepiej się nie interesować... lepiej wcale się nie interesować.

Ciemną nocą, przy akompaniamencie stękających żebraków, wzdychających kurew i wypróżniających się pijaków czynili kolejne kroki.

Re: Willa Morganisterów

9
Rozmowy Dokładnie podle ustaleń, wieczorem mieli się spotkać przed willą Morganisterów. Ludzie burmistrza wciąć ją zajmowali, zaś służba mieszkała w swych kwaterach i surowo zabronione im zostało wchodzenie do posiadłości. Wiedźma zastała zatem przed głównym wejściem sporo elfów, zarówno tych uzbrojonych, jak i pomocników miejskiego instygatora miejskiego, który cały czas pracował na stanowisku i poszukiwał poszlak.

To jego poproszono, gdy przed siedzibą rodu Morganister pojawiła się Callisto wraz z magiem Apatytem, który w drodze zdążył jej wyjawić, iż jego osoba zyskuje coraz większe poparcie, oraz, że uczniowie coraz częściej przejawiają wzmożoną nienawiść względem Zakonu. Największą, wręcz zauważalnie perwersyjną, przyjemność sprawiło mu poinformowanie jej, iż kilku członków rodu Allacjio, pomniejszej i niewiele znaczącej rodziny w Nowym Hollar, napadło na trakcie zakonników i wymordowało ich, wcale się z tym czynem nie kryjąc. Ich aresztowanie, jako morderców, nie spodobało się wielu przedstawicielom szlachetnych rodzin i w tej chwili burmistrz stanął między przysłowiowym "młotem a kowadłem". Podobno przedstawiciel władzy królewskiej wręcz nakazuje wykonanie wyroku, natomiast elficka szlachta wyraźnie się temu sprzeciwia.

Instygator, nieprzeciętnie wysoki elf o komicznie wysokim czole i nieprzeciętnie ostrym podbródku, pojawił się rychło, aby wedle przekazanych mu wcześniej poleceń, wprowadzić zarówno kobietę, jak i jej towarzyszy do środka, do innego saloniku, gdzie poczekać mieli na burmistrza, którego szlachetna i zapracowana osoba tonęła właśnie po uszy w gównie.


Czekać im przyszło aż do zmierzchu i prawdopodobnie wynajęty przez nią specjalista już obserwował okolicę, czekając przybycia celu. Apatyt w tym czasie unikał poważnych tematów, uważając, iż przy obecnych w pobliżu elfach nie warto ryzykować.
*** Merkucjo z rodu Esaclus nie wyróżniał się spośród pobratymców wzrostem, zatrzymał się na bliskiej okolicy tych dwóch metrów, i był przy tym skromnej budowy osobą o długich kończynach oraz palcach. Włosy w kolorze słomy, sięgające za wątłe barki, nosił zazwyczaj luźno, zaś brodę upiętą w długi na dłoń z palcami warkocz, ozdobiony złotą tubą. Twarz, niezwykle dumna, charakteryzowała się ostrymi rysami, głęboko osadzonymi szafirowymi oczami, subtelnie zakrzywionym, szczupłym nosem, oraz szerokimi ustami za którymi krył się czarujący uśmiech.

Był też magiem, jednocześnie igrającym z polityką. Podobno przedstawiciel magicznej konfraterni najlepiej rozumiał społeczeństwo, jakie tworzyły Wysokie Elfy.

Dziś wyglądał fatalnie. Włosy miał upięte niedbale, w koński ogon. Twarz wyglądała na zmęczoną. I tylko ubranie, o które jakiś sługa musiał w biegu zadbać, wyglądało należycie w całej tej prezencji. Tak... złoto-zielono-biały dublet, efektem nieostrożności i pośpiechu przybrudzone białe, jedwabne nogawice, oraz miękkie, niezdobne, ale diabelnie wygodne trzewiki. Za towarzyszy robili mu dwaj zbrojni, krzepcy i silni przedstawiciele rasy Wysokich Elfów z dobrych domów, którzy nie mogąc parać się magią lub będąc zbyt daleko od jakiejkolwiek części spadku, musieli znaleźć sobie inny pomysł na życie. Obaj nosili na pikowanych kurtach, bo nie grubych przeszywanicach, płytowe, zgrabnie dopasowane zbroje, pokryte biało-złotą emalią, a również kanelowane dla wzmocnienia. Usta zasłaniały im mocowane do napierśników podbródki, które wraz z trzymanymi pod pachami saladami, tworzyły doskonałą ochronę dla głowy, wraz z twarzą. Obaj mieli miecze, sztylety, oraz po buzdyganie z sześcioma piórami, gdyby przeciwnik okazał się nadzwyczaj twardy do zgryzienia.

Burmistrz odprawił ich za drzwi. Apatyt wstał, i skłonił się. To samo uczynił przedstawiciel władz.
- Przepraszam za mój stan. Obecnie, dni pełne są przeróżnych turbacji. Mam nadzieję, Apatycie, że lepiej już się czujesz. Pamiętam, że ucierpiałeś na zdrowiu w czasie tego incydentu. - Wyjaśnił, głosem osoby psychicznie padającej na ryj.
- Nic to, nie ma za co przepraszać. A twarz moja ma się lepiej, dziękuję za pamięć. Gorzej mi z tym, iż nikogo poza sobą nie uratowałem, przez co cierpi mój duch. Ale... Pozwolę sobie, w śmiałości i trosce o siły nas wszystkich tutaj zebranych, przejść też do konkretów. Oto jest osoba, która chciała się z Wami widzieć, Merkucjo. - Tutaj mag, ze smutnym wyrazem na obandażowanej twarzy, wskazał na Callisto, wiedźmę, która do tej pory albo wcale nie brała udziału w wymianie uprzejmości, albo robił to jedynie niewerbalnie. Potem zasiadł. Przybyły zaś niedawno zarządca miasta i przewodzący radzie osobnik skierował swe uważne spojrzenie na nią, również obierając sobie siedzące miejsce.

Plan był jasny. Strażnicy go utrudniali. Gra się toczyła, a rozmowa była jej istotną częścią. Nigdy, przenigdy nie ufaj tylko jednej karcie...

Re: Willa Morganisterów

10
Przybyła z...

Przybyła ze Slumsów, lecz obecną obecną sylwetką przypominała bardziej schludną szlachciankę, niżeli przedstawicielkę nizin społecznych. Na sobie miała czarną togę. Prosty krój bez dodatków, zakrywał dekolt. Sukni brakowało także wzorów. Nici - solidnie przeplecione przez szwaczki - nie ujawniały ani skrawka ciała. Wyłącznie w wysokim kołnierzu doszukać szło się szarego włókna lub jaśniejszego odcienia czerni. Tekstylia, jak fala, rozchodziły się aż po wierzchnie okrycie stóp. Niedługie kozaki z obcasem z czarnego dębu nie gryzły się z resztą kreacji. Brakowało biżuterii, brakowało spinek i wstążek we włosach. Te były zaczesane do tyłu. Pusząc się budowały dookoła głowy swoistą lwią grzywkę, która płynęła w takt stawianych kroków.

Weszła do łodzi, która zakołysała się i natychmiast zaczęła odpływać. Niknąć we mgle. Stojący na brzegu nie słyszeli najmniejszego plusku, nie widzieli fal ani ruchu wody. Jakby to nie była łódź, ale widmo. Tak pod wrotami rezydencji pojawiła się kruczowłosa czarodziejka - spadkobierczyni majątku. Wzniosła wzrok wysoko, doglądając schodów, które przyjdzie jej pokonać nim wkroczy do domostwa. Sięgnęła za pas, ściągając suknię i podciągając ją delikatnie. Dostojnie unosiła nogi, zaś stopy stawiała ostrożnie. Nie mogła pokazać słabości. Wychowano ją w etosie, toteż etyka nie była obca, należało ją tylko przypomnieć.

Z mgły wyłonił się czarny as, kroczą leciutko, zwiewnie i bezszelestnie, z wdziękiem unosząc kształtną głowę. W tym akurat nie było nic niecodziennego, wszyscy znali legendy, a te zgodne były co do tego, że wysokie elfy z rodzin szlacheckich pływają, nie chodzą. Głowy zaś unoszą z sobie tylko właściwym wdziękiem. Jeśli coś było dziwne, to to, że kobieta nie odzywała się. Chłodno witała instygatora oraz resztę obecnych, wyłącznie skinieniem głowy. Bez ukłonów, plecy trzymała prosto.

Finalnie zasiedli w salonie. Widok miejsca zbrodni nie wpłynął na przedstawiane emocje. Ich najzwyczajniej brakowało. Była zimna, ale nie bez wyrazu. Na twarzy gościło przygnębienie. Pochmurna czarodziejka emanowała negatywną energia, którą mogli odczuć pozostali - celowo lub nie. Była w żałobie, powinni zrozumieć. Nikt nie potrafił ocenić, jak długo to trwało. Bo to było nierealne. Merkucjo z rodu Esaclus pojawił się nagle w towarzystwie dwóch pięknie prezentujących się zbrojnych. Na ich widok oczy kobiety rozjarzyły się nagle mlecznym żarem, a całą ją otoczyła płomienna aureola. Prysła, jak tylko opuścili izbę. Wtedy profesor Apatyt przejął stery, ażeby przedstawić prawowitą spadkobierczynię burmistrzowi. Siedziała ze złożonymi, jak do modlitwy dłońmi. Niebywale spionizowana, smutnym wzrokiem zmierzyła Merkucjo. Wstała. Ugięła jedną nogę, odchylając suknię na boki. Niezgarbiony tył mocno stabilizował pochylającą się głęboko głowę.
- Bądź pozdrowiony, mój panie - powiedziała wolno, równie powoli wznosząc twarz. Potem usiadła, przyjmując pierwotną postawę skromnej, lecz dumnej osobistości.

- Domniemam, że ostatnie wydarzenia spędzają i tobie sen z powiek? - spytała się, widząc jak marnie wyglądał. W dobrym tonie było odnieść się do cudzych problemów. Mężczyźni lubią mówić o sobie zwłaszcza, gdy ich coś boli. Liczyła, że burmistrz nie różnił się zbytnio od reszty samców. Grała swoją grę. - Ja nie sypiam dobrze, praktycznie w ogóle nie śpię. Chciałam... - przerwała, przełykając zgromadzoną w ustach wydzielinę. - Wróciłam do pustego domu, chciałam tylko ich zobaczyć. Po tylu latach... - znowu teatralna pauza zagęściła atmosferę w salonie. - Dlaczego ojciec? Nie mieliśmy wrogów. Ja, ja naprawdę nie rozumiem...
Ostatnio zmieniony 04 wrz 2017, 7:57 przez Callisto, łącznie zmieniany 3 razy.

Re: Willa Morganisterów

11
- Trudno mi znaleźć słowa, aby wyrazić, jak wielką stratę poniosło miasto. I nie śmiem nawet przypuszczać, jak ogromny żal odczuwasz, pani. Moje troskania wydają się być niczym, wobec tego, co dotknęło Ciebie. - Jego szlachetna twarz przybrała maskę smutku, okraszonego tak szczerym i naturalnym znużeniem. Pomimo jednak dokuczającego zmęczenia, poznawał twarz kobiety, kojarząc ją z życia dworskiego Nowego Hollar. Ona jego twarz, choć nieco zmienioną, też zapewne sobie przypomni. Co prawda, zażyłości między nimi nie było, jednak przedstawiciele szlachetnych rodów siłą rzeczy znają swoje twarze, historie, oraz otoczkę ploteczek.

Merkucjo tkwił w pułapce konwenansów. Kojarzył wiedźmę, słyszał o jej stosunku z ojcem, widział tutaj niezwykle fortunny, lub też nie, zbieg okoliczności. Miał swój rozum. Miał też swoje cele. Jednak z całą pewnością nie mógł być szorstki wobec osoby, kobiety, która straciła prawie całą rodzinę. To byłoby wysoce nie na miejscu. I być może wbrew własnym planom.

- Jeśli Cię to pocieszy, pani... Nie odnaleziono zwłok Twego najmłodszego brata. Być może został porwany, a być może uciekł, tego jeszcze nie wiemy. Nasi ludzie szukają go z największym zapałem, a ja dołożyłem starań, aby środków oraz poszukujących nie zabrakło. - Na ustach zagościł cień uprzejmego uśmiechu, w którym czuć było wyraźną nutkę współczucia.

- Są na to spore szanse, moja droga. Nie widziałem innych zakonników. - Apatyt, wczuwając się w rolę, ze szczerym współczuciem obecnym w głosie i wymalowanym na twarzy zapewniał ją, iż powinna mieć nadzieję.

- Zakon dokonał tutaj straszliwej rzeczy. Jestem tego pewien. Oni i ich król tacy już są. A gdyby nie my, nadal okładaliby się drewnianymi pałami. Kto wie, może nawet obrzucali odchodami. - W głosie burmistrza pobrzmiewał gniew. Twarz zaś przyjęła surowy wyraz. Zmęczenie na chwilę go opuściło, gdy fale emocji wezbrały.
- Dowody są przeciw nim. Ale... muszę mieć pewność. - W ostatnich słowach powrócił spokój.

Re: Willa Morganisterów

12
Zapachniało strachem i obawami. W saloniku, wśród szachownicy interesantów, dostojnych portretów i lśniących jak zwierciadełka kryształów na meblach widzieli wyłącznie miejsce zbrodni. Ów czas miejsce trudnych rozmów, bo znaczących. Ważących na nie jednym losie nie tylko w Królestwie Keronu, ale może i w całym świecie. Brakowało, by do ich uszu dobiegło czasem dalekie szczekanie psa, ryk wołu, pianie koguta. Nieoczekiwane dźwięki pomogłyby wypełnić głuchą ciszę, która witała po każdej kropce wypowiadanego zdania. Kobieta nie przerywała. Nie wtrącała się. Sztywno siedziała z głową, która ani drgnęła. Nie wspominając o twarzy, ta - z bliska to było widać wyraźnie - była jednocześnie osadą smutku, żalu, niepokoju oraz gniewu, który jarzył się w kocich oczach.

Przytłamszony brzemieniem wieku - jak i obowiązkami, jakie są konsekwencją ostatnich zdarzeń - jegomość, usilnie starał nie zranić uczuć kobiety. Ba! Obchodził się z nią, jak z przysłowiowym jajem. A żeby nie pękło. A żeby nie odłamał się kawałek, żeby żadna rysa nie naznaczyła delikatnej skorupki. Doskonale pojmowała swój atut, lecz nie mogła polegać wyłącznie na nim. Był zbyt słaby, by ugrać to, co miała zamiar. Pionki ruszyły, więc bezsprzecznie sięgnęła po ważniejsze figury na szachownicy.

Muszę mieć pewność - powtórzyła dokładnie sześć razy, po czym wzrok skupił się wyłącznie na burmistrzu. Nie mrugała, jak przyciemnione chmurami słońce w zenicie, tak okryła aurą przygnębienia wysokiego elfa. -
Wszytcy ludzie, posłuchajcie
Okrutność śmirci poznajcie,
Bądź ty stary albo młody
Nie ujść ci śmiertelnej szkody;
Kogo koli śmirć udusi
Każdy jeji ulec musi...
Wyrecytowała jednym tchem, przepełnionym trwogą okradzionej z marzeń młodej kobiety.
- Musisz mieć pewność? Wybacz, mój panie. Co byś uczynił, gdyby dotknęło to twojej familii? Z wczesnych lat pamiętam, że takową posiadałeś i alejki Nowego Hollar zawsze napajały się waszą wspólną radością. Co byś uczynił, gdyby ktoś odebrał ci szczęście? - przełknęła ślinę, wyciągając szczękę do przodu. Nie wyglądało to estetycznie, lecz dramatycznie. I takie miało przecież być.
- Świadoma jestem procedur, lecz robicie z mego domostwa pobojowisko. Dla szacunku mego pana ojca i pani matki, kochanego brata błagam was, mości panie. Błagam, zakończcie wartko te śledztwo i pozwólcie mej służbie sprowadzić porządek, na który ten dom zasługuje. Nie dla mnie, dla pamięci o mym ojcu.

Rozplotła dłonie złożone, jak do modlitwy. Smukłe palce powędrowały na kolana, by w rezultacie objąć je swym jestestwem. Oczy napełniły się wodą, dłonie zacisnęły na kolanach. Od łez, których nie roniła, ślepia błyszczały.
- Niegdyś popełniłam błąd. Biegu wydarzeń nie cofnę. Wadziłam się z ojcem i odeszłam. Jak tchórz uciekłam... A kiedy przybyłam silniejsza, błagać o wybaczenie, ktoś mi go odebrał. Nie bacz na mą trwogę. Błagam jeszcze raz, dla mego pana ojca pozwól mi zaprowadzić w domu porządek, którego by sobie życzył. Nikt nie jest bez winy, lecz nikt nie zasługuje na taki kres. Nie mój tatuś...

Re: Willa Morganisterów

13
Och, kobieto... Twarz elfa Merkucjo mówiła niewiele poza tym, że chłopina faktycznie był umęczony tym całym bałaganem. Natomiast milczenie jak najbardziej sugerowało, iż wiedźma zadała celny i trudny do sparowania cios.
- To niezwykle trudne, zachować w takiej sytuacji obiektywizm, i nie będę temu zaprzeczał. Stanowisko które piastuję, wymaga od mojej osoby bezstronnego podejścia do takich spraw, śmiem jednak wątpić, czy potrafiłbym opanować szalejące we mnie uczucia, gdyby to moją rodzinę tak bestialsko zamordowano. Najpewniej potrzebowałbym pomocy, ażeby podjąć logiczne działania. Moja pani, myślę, że ponad wszystko chciałabyś, aby ukarano prawdziwego zabójcę Twojej rodziny. - Był sam, i dobrze o tym wiedział. Apatyt już swoje zdanie przed nim wyraził, tamtej nocy, gdy przyprowadzono go rannego. Całe miasto winiło Zakon. Nie miał wątpliwości, że niebawem ludzie mieszkający w Nowym Hollar staną się obiektem ataków.
- Chciałbym, moja pani, ażeby było to takie łatwe. To jednak sprawa, w której pochopność nie jest wskazana. Obawiam się, że czeka nas jeszcze wizyta instygatora królewskiego Jeśli Cię, droga pani, to pocieszy, nie ma żadnych dokumentów, w których Wasz ojciec by odebrał wam prawa do nazwiska czy dziedziczenia. Z jego ust padały ostre słowa, ale być może chciał się pojednać. - Mówił uprzejmi i spokojnie, patrząc na kobietę ze współczuciem.
Apatyt, wydawało się, spochmurniał.
- Oczywiście. Król z całą pewnością kogoś wyśle, aby zatuszował ślady i przytaknął niewinności Zakonu. Nienawidzi nieludzi, i wie, że jego brat szuka u nas poparcia. A my dajemy mu czas i możliwości. - Uderzył, poważnym tonem z nutą oburzenia.
Merkucjo pokiwał głową.
- Chciałbym wierzyć, że tak się nie stanie. Drogi Apatycie, przedstawiasz wątpliwości, które i mnie trapią. Co zatem powinienem uczynić? Napisać do Jakuba, poprosić go o protekcję? - Wzrok, twardy i zdecydowany, skierowany wprost na profesora.
- Tak. - Szybka i zdecydowana, na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.
- Dobrze, przemyślę to. To jednak inna już, przykra sprawa. W tej chwili dość tutaj żalu i trosk, aby rodzić kolejne. Szlachetna pani, powiedz mi, czy jest coś, co mogę zrobić, abyś poczuła się lepiej w czasie oczekiwania na wynik śledztwa? - Ostatnie słowa wyrzekł, kierując wzrok ku Callisto. Były miękkie, uprzejme - tak jak jego współczująca mina.

Re: Willa Morganisterów

14
Z zaciekawieniem wsłuchała się w tematykę dotyczącą księcia Jakuba. Wcześniejszy bełkot odnośnie jego pobudek, rodziny i tym podobnym wyznaniom był zbyteczny. Przynajmniej dla bezwzględnej i bezdusznej wysokiej elfki. Wszakże przyjęła rolę zbawicielki doczesnego świata, przyświecał jej kolosalny cel, dlatego ostrożnie lokowała kolejne figury na szachownicy zwanej debatą. Bierność często wynosiła ludzi na piedestał lub pozwalała uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji. Mowa jest srebrem, a milczenie zwrotem - przypomniała sobie te niegłębokie słowa, przytaczane nawet przez prostych hodowców bydła. Wciąż milczała, bezwzględnie na ton bądź słowa starszego mężczyzny z rodu Esaclus. Dopiero wypuszczone w eter pytanie przełamało bezkresną ciszę Callisto.

- Rolą burmistrza jest chronić swych poddanych. W naszym przypadku braci krwi. - podjęła tuż po stanowczej wypowiedzi profesora Apatyta. - Bezsilne miasto nie może się bronić. Nie stawiając oporu, zdane jest na łaskę okupanta. Prawdopodobieństwo, że dyndający przed nosem kij nie trafi w twarz jest niewielkie, mój panie. Zwracając się do zwierzchnika Książęcej Prowincji chronisz swój lód, swych pobratymców. Nie masz nic do stracenia, nic... - skończyła tak samo jak zaczęła - chłodno oraz beznamiętnie. Patrzyła ślepo w podłogę, recytując mądrość. Wyglądała na zahipnotyzowaną. Dodawało to uroku jej mrocznej w tej chwili postawie. Rozżalonej po stracie bliskich kobiety.

Podniosła wzrok, gdy wspomniał o bardziej żarzących kwestiach. W jakimś celu przybyła, toteż należało sfinalizować przedsięwzięcie póki materiał był plastyczny i nie stwardniał dostatecznie.
- Nie pragnę zemsty lub kary. Nie zwrócą mi rodziny. Przedstawiłam swoją prośbę. Pragnę zaprowadzić porządek w rezydencji, na który zasługuje. Oddać hołd mojemu zmarłemu panu ojcu i pani matce, a także starszemu bratu. Z całym szacunkiem, śledztwo jest ważne, lecz nie wymaga robienia z tego domu pobojowiska. Salon zostanie zamknięty i udostępniony do użytku odpowiednim służbą. Niechaj pomoc domowa wróci do pracy. Znałeś mego ojca, panie. Był pedantem, dla szacunku po zmarłym nie pozwolę na porośnięcie tegoż obiektu brudem. Róbcie swoją pracę, dla której mam ogromny szacunek i jestem wam dozgonnie wdzięczna, ale nie tym kosztem. Winowajca jest znany, a bezczeszczenie domostwa zmarłych to istna bezduszność. - dosadniej już nie potrafiła. Pełnym żalu głosem wprowadzała coraz większą dynamikę w wypowiedzi. Podkreślała kluczowe słowa, logicznie argumentowała. Prośba o opuszczenie jej rezydencji - gdyż jest dziedziczką, czego nie podważa sam burmistrz - była uzasadniona. Kobieta pragnęła zaprowadzić w willi porządek, naturalnie dla szacunku wobec zmarłych.

Re: Willa Morganisterów

15
- Stosunki między królem i jego bratem nie są ciepłe, a każdego dnia ulegają pogorszeniu. Wojna to prawie pewnik. Więc... nie oszukujmy się, korona sprzyja Zakonowi, bo widzi w nim swojego sojusznika. Jakub z całą pewnością dostrzeże, iż sojusz z Nowym Hollar nie tylko da mu szansę na wsparcie swego wojska dużą ilością dobrze wyszkolonych magów, ale i przyczyni się do pewnej izolacji stolicy. Gdyby zaś skierował swe wojska ku Saran Dun, Nowe Hollar będzie stanowiło ważny strategicznie element tej kampanii; może tutaj choćby zgromadzić zapasy. - Przemówił Apatyt. Stanowczo, dobitnie, z odrobiną zamieszanej gdzieś tam troski - objął rolę zatroskanego doradcy. Merkucjo zaś przytaknął, składając przedramiona w piramidę, której wierzchołek stanowiły prawa dłoń ściśnięta w pięść, oraz lew, która ją chwytała.
- Jeśli przekroczy Śnieżkę, będąc jeszcze w obrębie własnego księstwa, to... Cóż, tak by było lepiej. Sara i takoż Śnieżka nie będą łatwe do pokonania, gdy Stolica ufortyfikuje brody po swojej stronie. Meriandos zaś... - Burmistrz spojrzał na starszego maga. Zaś ten...
- Zaczyna trawić zaraza. Podobno. - Natychmiast pojął, i dokończył.
- To nadal trudna decyzja. Cokolwiek począć, będzie to brzemienne w skutki. Decyzja nie należy tylko należy do mnie, i do Rady, należy też do wpływowych rodów Nowego Hollar. A odczują ją wszyscy mieszkańcy... - Zmęczony, ze wzrokiem wlepionym w blat stołu, wydał z siebie ciężkie westchnienie. Czoło ukryło się za dłońmi, kciuki zaś objęły skronie, raz po raz je rozcierając.

Apatyt pojął...
- Sprawa jest nagląca. Jednak zmęczony umysł jej nie podoła. Czasem, po prostu lepiej dać sobie chwilę na sen. - I objawił swe przemyślenia, którym znużony Merkucjo niemrawo przytaknął.

- Moja pani, masz moją obietnicę, iż badający sprawę specjaliści nie sprawią tutaj nieporządku. Jak najszybciej chciałbym też dać Ci możliwość zamieszkania w rodzinnym dworze, oraz zwrócić ciała bliskich, abyś mogła ich należycie pożegnać, i odprawić z tego świata. Jeśli zaś nie masz gdzie się zatrzymać, z miłą chęcią udzielę Ci gościny na ten trudny czas. - Ostatnie słowa wyrzekł z ręką na sercu, a także przy szczerze pełnym uprzejmości spojrzeniu skierowanym w jej stronę.
- Ona cierpi, zrozum. - Wtrącił Apatyt.
- Mój drogi przyjacielu, twe słowa sprawiają, że me serce zaczyna walczyć z rozumem. Ale, czyż mogę mu ulec? - Był nieustępliwy. Zmęczony, ale nieustępliwy.
- Ty mi powiedz. W co wierzysz? - Starzec takoż nie ustępował pola.
- Rozumiem. Jedno wiąże się z drugim. Na jedno i na drugie trzeba mi czasu. - Merkucjo powoli opuścił wzrok z rozmówcy, i pognał nim gdzieś w róg salonu. jakby tam szukał ukrytej w czasie odpowiedzi.

Wróć do „Nowe Hollar”