Re: Willa Morganisterów

151
Dlaczego demony starają się zniewolić żywe istoty? Zawrzeć pakt, niczym pętla na szyję, którą wodzić będą spętanego. Wielu myślicieli twierdzi, że demony to złośliwe duchy. Być może jedne z wielu dzieci Stwórcy, złe na niego o to, że się od lich odwrócił i zazdrosne wobec istot, które panteon uznał lepsze. Obserwują żywych ze swego świata i mimo że nie rozumieją tego, co widzą, to wiedzą, że tego pragną. Pragną życia, dlatego gdy żywi śpią, przychodzą i zsyłają na ich dusze koszmary. Kiedy tylko im się uda, przechodzą przez wrota do naszego świata.

Callisto wiedziała, że nie wszystkie demony są identyczne. Jak żywi, mają odmienną naturę. Istnieją potężny formy, jak i te liche. Sam fakt, że ta istota zechciała kolaborować oznaczał, że nie ma do czynienia z bezmyślnym potworem, kierującym się instynktami, lecz z istotą rozumną, równie zainteresowaną czarownicą, jak ona nią. Przyjął postać kruczowłosego elfa, choć nie miała wątpliwości, że może się pojawić w innej formie. Zastanawiała się zatem, czy demon przybrał taki kształt dlatego, że tego pragnęła, czy ponieważ się tego spodziewała. Byt... i tak, tylko tak mogła to teraz nazywać... Ciepło się uśmiechał i mamił perlistym głosem, który zdawał się rozgrzewać skamieniałe stare serce.

Ludowe podania opisują demony jako duchy żądzy, wabiące ofiarę do aktu po to, by zabić ją w szczytowym momencie. Choć demon ten zajmował się potęgą krwiożerczych istot z alternatywnej krainy mroku, naprawdę sączyć mógł jad przez dowolne marzenie, na przykład bogactwo, rozkosz czy piękno.

- W rzeczy samej. Mało komu jestem na rękę. - odparła oschle sięgając po obrączkę, do której ledwie chwilę temu zwróciła się w trwodze. Objęła ją smukłymi palcami i jednym zamaszystym ruchem ściągnęła, kończąc teatrzyk rozgrywany w jej głowie. Demon nie mógł spełnić oczekiwań elfki. Wręcz przeciwnie, upewnił ją o swej słabości, a także nieprzydatności. Nie potrzebowała także pierścienia, który rychło wylądował w kieszeni długiej mrocznej togi z metalowymi tarczami na barkach i wiązką przeplecionych łańcuchów między łopatkami.
*** Minęły trzy dni nim zaczęła widywać się z kimkolwiek. Odseparowana od reszty popleczników, spędzała czas w agenturze swego świętej pamięci pana ojca. Unikała akolitów i zaklinaczy, studentów, służby a nawet własnych dzieci, które wpadły w ręce piastunek. Pojedyncze komendy, spisane w zrulowanych pergaminach opuszczały izbę. Wręczane w dłonie gońca, wędrowały bezpośrednio do odbiorców.

Pierwszy z nich trafił do zaklinacza. Mistrza nekromantów ukierunkowano na fach, którym para się od zarania dziejów. Wraz z starszymi mieli bacznie obserwować skutki rozprzestrzeniającej się na północy zarazy. Kumulować materiał, a także wykorzystywać go do niecnych celów. Nie obarczono ich czynnościami. Poza jedną mroczną praktyką - nekromancją.

Drugi z listów zaadresowano do nieliczącego się na arenie politycznej szlachcica. Tego samego, który postanowił niecnie doprowadzić mości Callisto na spotkanie z spiskującymi przeciwko niej członkami kasty czarodziejów. Splątanemu potężnym urokiem pionkowi polecono zwołać towarzyszy. Roznieść wieści o spotkaniu z dziedziczką fortuny Morganisterów, którą tak bardzo pragnęli uciszyć.

Trzeci i czwarty list powędrował do obecnego rektora akademii w Nowym Hollar - mistrza Apatyta oraz kolejnej znaczącej figury wiedźmy - burmistrza. Zacne osobistości zaproszono na obrady tyczące się problemów Nowego Hollar, o których powiadomiono wcześniej przeciwników politycznych kobiety. Główną atrakcją wszakże była osoba Callisto, dlatego nikogo nie mogło zabraknąć.

W tenże sposób elfia wiedźma zbierała najważniejsze osobistości w jednym miejscu. Członków kasty czarodziejów, nieliczną szlachtę bez talentu magicznego, która w Nowym Hollar bywała spychana na margines. Burmistrza wraz z rektorem Apatytem. Gdzie miało odbyć się owe spotkanie? Wydarzenie tego rodzaju zasługiwało na historyczny kunszt elfiej architektury - Sanktuarium.

Zwołani w progi agentury akolici usłyszeli bezpośrednio przykaz swej pani. Wcześniej przygotowane przez nadzorcę beczki z oliwą miały niepozornie trafić pod delikatne ściany kulturowego ośrodka wysokich elfów. Sanktuarium otaczały mnogie krzewy i parczki. Sieć piwnic rozciągała się pod wieżą, nad którą zwierzchnictwo miała rada akademii.

Tuż przed opuszczeniem posesji rodu Morganisterów. Kruczowłosa czarownica odzyskała niegdyś zapożyczony klejnot, zwany potocznie smugą. W zamian towarzyszowi zapewniano wszelkie niezbędne wygodny. Nie ingerując w jego plany. Był pustelnikiem, którego kobieta pragnęła mieć po swojej stronie.

Nadszedł ten dzień. Dzień przesilenia, gdy dwoje braci ramie w ramię zagości na nieboskłonie po zmroku. Nie mówiąc nikomu, pod osłoną eligijnego płaszcza, skryta za kapturem udała się do Sanktuarium.

Re: Willa Morganisterów

152
W pełni sił i świadomości odegnanie demona byłoby kwestią chwil – gdyby tylko zechciał walczyć o pozostanie w jej umyśle. Ów jednak nie zamierzał protestować przeciwko woli wiedźmy i pozwolił się zbyć bez żadnego oporu.
Przyjmująca postać jej rodaka mara pożegnała ją uśmiechem, niepokojąco uprzejmym. Czas był po jego stronie, a jeśli nie ona to być może kto inny, gdy po czarownicy pamięć już przeminie.
*** Trzeba przyznać, że słanie listu do kogoś kto mieszka w twoim własnym domu jest nieco intrygującą metodą komunikacji. W odpowiedzi mistrz nekromantów przybył we własnej osobie do jej agentury, aby wyjaśnić sprawę – jeśli go przyjęła, doświadczyła osobiście jego nieukontentowania, zaś jeśli mus było zadowolić się elfowi odprawieniem przez służbę, kazał jeno przekazać, iż wyruszają, ufni w jej ideę. Tak czy siak, udali się zgodnie z zaleceniami Callisto, nadzorować sprawy na północy.

Pionek nie przysłał jej zwrotnej wiadomości, ale pewna być mogła jego wierności i tego, że uczyni wszystko co w jego mocy, aby wykonać zalecenia i zadowolić swoją panią. Także z całą pewnością znani mu spiskowcy dowiedzieli się o spotkaniu i być może przekazali wiadomość dalej.

Jeśli faktycznie chciała zaprosić wszystkie ważne figury, warto było polegać na ochmistrzu, który co nieco musiał rozumieć i rozumiał tutejszą politykę, której ona natomiast nie chciała poświęcać zbytniej uwagi. Wychodziło zatem na to, że poza burmistrzem i Apatytem należałoby zaprosić także wpływowe persony z Akademii i przynajmniej Radę Miejską, albowiem persony te, zgrupowane bądź co bądź w formalnych organach władzy, miały wpływ na przełożonych i zawsze liczbą głosów mogły nań wpływać a przynajmniej takich zabiegów próbować.
Zrobiła, jak chciała i jak wydawało jej się słusznym. Bądź co bądź, to jej słowo było tutaj władne, pomne czy nie na porady.

Odzewów jakoś brakowało – potwierdzeń czy też zaprzeczeń. Z całą jednak pewnością wzbudzała zainteresowanie, więc mogła liczyć na uwagę.

Zadanie powierzone akolitom było problematyczne i, jak donosili, wymagało zapłacenia kilku parom oczu, aby nie przyglądały się za mocno. Naturalnie mówimy o porach nocnych, bo za dnia, nie mogło być mowy o jakichkolwiek skrytych działaniach w tej okolicy.
Tak czy siak, beczki ponoć postawiono tam, gdzie ich miejsce i wzniecenie pożaru będzie tylko kwestią dania znaku.

Za zgodą wampira odzyskała smugę bez turbacji większych niż pokonanie kilku schodów czy zwykła rozmowa.

Wyszła, prawda? Na wieczorne spotkanie, tak?
Spoiler:

Re: Willa Morganisterów

153
Ciszę panującą w gabinecie Willi Morganisterów, trwającą od przeszło dwóch dni, przerwał nagle cichy stukot bibelotów na biurku i półkach gabinetu. Powietrze drżało i wibrowało, a gdyby ktokolwiek znajdował się w tym zamkniętym na klucz pomieszczeniu, poczułby niemiłe ciarki lub też magiczne, niepokojące rozbudzenie atmosfery. I nikt nie zwróciłby uwagi na anomalie dobiegające z byłej agentury ojca Callisto, gdyby nie upadający na podłogę gliniany wazon, którego dźwięczne rozbicie poniosło się po willi i wzbudziło zainteresowanie służby, a także przebywających tu nekromantów. Wnet, w centrum pomieszczenia, jakby hukiem pioruna wybuchła czarna wyrwa i rozszerzyła się we wszystkich możliwych kierunkach, niczym nadmuchiwana bańka z rozgrzanego szkła. Z jej wnętrza wyszła Callisto, a zza jej pleców dobiegały krzyki, piski i warczenie, które na krótką chwilę wypełniły pokój. Wkrótce wyrwa zapadła się, a jej magiczny ślad trwał w pobliżu jeszcze przez pewien czas.
*** Obsmarowany elfią krwią pierścień utonął w płomieniach. Rozgrzana posoka zasyczała głośno, pierścień zawibrował a płomienie buchnęły gwałtownie. Demon, w postaci gęstego, czarnego dymu uniósł się w powietrze, opuszczając swój zaklęty dom. Obleciał sylwetkę wiedźmy kilkukrotnie, jakby na pożegnanie i wleciał do komina, skąd wydostał się na zewnątrz i udał się w nieznanym kierunku, w nieznanym celu. Potężny czart został uwolniony i zdany na własny los.

Gdy ogień nieco przygasł, spomiędzy rozżarzonych węgielków i bladego popiołu zabłysnął złoty pierścień, prosząc się o przymierzenie. Jednocześnie zza drzwi agentury dobiegły szybkie kroki i rozległo się nerwowe pukanie.

– Jest tam kto? Panno Morganister? Wszystko w porządku? – zawołał znajomy głos młodego czarownika, Samuela.

Odgłosy stąpania i głośne rozmowy sugerowały, że przed drzwiami gabinetu zebrali się wszyscy bywalcy rezydencji Callisto Morganister.

Re: Willa Morganisterów

154
Coś się kończy, coś się zaczyna. Z zawiązaniem paktu czarownica wydała wyrok na losy tysiąca nieświadomych istnień. Sięgając po pierścień, rozdmuchała otulające go skrawki dawnego opału. Teraz sczerniałe ostatki pozbawione tlącego się w sercu żaru. Złoty bibelot zdawał się wołać ją, z każdą sekundą głośniej. Wyciągała dłoń, lecz brakowało jej pewności. Smukłe paliczki drżały przed nieuniknionym, aż w końcu objęły swym jestestwem jedyną skalaną czarcią magią rzecz w agenturze. Ten drobny pierścionek nosił w sobie więcej, niż kiedykolwiek mogła unieść własnymi siłami. Niewątpliwie ogarnął ją strach, chociaż niełatwo było określić piętrzące się wewnątrz odczucia. Callisto zawsze była ekscentryczna, trudna do rozgryzienia.

Kiedy obrączka permanentnie zagościła na środkowym palcu, poczuła ulgę. Oddech zwolnił, a drżenie rąk ustało. Pierś unosiła się odtąd regularnie, można by rzec, że zbyt wolno jak na żywą istotę. Być szybkim i cichym; sięgać celu, nie wahać się. Oto jej droga. Musieli ugiąć się, jak małe drzewko. Giętkość da im wytrzymałość. Podatność przyniesie siłę. Przyjmą dary z rozwagą. Uszanują ofiarność lub sczezną jak reszta przeciwników. Kruczowłosa upatrywała okazji w rozegranej rzezi w Sanktuarium. Okazałość jej mocy unieszkodliwiła przeciwników politycznych. Eliminując zagrożenie, oczyściła Nowe Hollar z plugawych szczurów, które konspirowały przeciwko wyższemu dobru. Póki miasto żyło katastrofą pod Sanktuarium, póty nastroje były kowalne. Sięgnąć musiała po młot, jakim wykuje swoją przyszłość.

Otworzyła solidne dębowe wrota do agentury jej pana ojca. Za drzwiami ujrzała wszystkich zaniepokojonych hałasem. Mogła być bardziej uważna, wszakże jej poplecznicy potrafili usłyszeć nawet najcichszy z szeptów.

- Zbierz wszystkich, ruszamy do Sanktuarium. - oznajmiła mentorskim tonem Samuelowi. Chwilę później wyjaśniając, co właściwie zaszło podczas spotkania. Nie omieszkała napomknąć o śmierci antagonistów, a także oddanych sojuszników - rektora Apatyta oraz burmistrza.
- Mistrzów i ich uczniów. Wszystkich. Idziemy po władzę albo to miasto spowiją płomienie. - chaos jest drabiną. Trzeba się tylko wspiąć. Zaprezentowała swą siłę nielicznym, jacy ostali. Zaręczą o niej. Z rozsądku bądź ze strachu. Oczy Hollar skupiły się pod wieżą czarodziejów. Wszystkie elfy i elfki gromadziły się dookoła, próbując zrozumieć rzeź elity tegoż pogrążonego w zepsuciu miasta. Cienia dawnej świetności wybitnych przodków. Callisto planowała udać się na miejsce katastrofy. Jeszcze raz zademonstrować potęgę drzemiącą w jej gorejących żyłach. Uprzytomnić zgromadzony lud i kupić ich, jak kupiła krwiożerczą armię istot z odległej krainy mroku.

Re: Willa Morganisterów

155
– Nie straciłem wiary w twój wielki powrót, panno Morganister. Nim wyruszymy, konieczna będzie jednak pewna kwestia do rozwiązania. Proszę za mną.

Samuel zrobił krok w bok, ustępując miejsca dla opuszczającej agenturę Callisto. Na jego usta cisnęły się jakieś słowa, lecz powstrzymywał się z ich wypowiedzeniem, póki wiedźma nie znalazła się w pobliżu okna ukazującego widok na dziedziniec i bramę prowadzące do Willi Morganisterów. Na parkiecie, pod parapetem, leżał kawałek cegły i wybite szkło.

– W czasie twojej nieobecności zrobiło się niemałe zamieszanie – próbował wytłumaczyć Samuel. – Po śmierci burmistrza, tymczasową władzę nad miastem przejęła straż miejska. Wprowadzono godzinę policyjną, na ulicach zasiana została panika, doszło do kilku krwawych zamieszek... Od czasu twojego zniknięcia mury posesji obleczone są łańcuchem gwardzistów. Rozjuszony tłum próbował wtargnąć szturmem przez bramę, został jednak prędko spacyfikowany przez strażników. W mieście panują niepokojące nastroje. Dowódca straży pragnie z tobą pilnie rozmawiać. Nie pozwoli nikomu wejść ani wyjść z terenu posesji, dopóki nie spotka się z tobą osobiście.

Nad Nowym Hollar wisiały atramentowe chmury. Miasto pochłonął półmrok. Krople deszczu uderzały w bruk budujący dziedziniec Willi Morganisterów, w stalowe hełmy i naramienniki wojaków stojących za bramą, w rozciągnięte płótno krwistoczerwonego namiotu straży miejskiej rozbitego za murami posesji. W głębi miasta unosiły się smużki czarnego dymu. Słychać było rozkazy rzucane przez żołnierzy, szczekanie wściekłych psów, pokrzykiwania elfów, niezrozumiałe stąd hasła pochodzące z ust maszerujących ulicami niezadowolonych szlachciców. Daleki piorun uderzył w wysoki budynek i po chwili poruszył powietrze przeciągłym gromem. Nadciągała burza.
Obrazek

Re: Willa Morganisterów

156
Więc się zaczęło - pomyślała spochmurniała, jak niebo nad nowym Hollar czarownica. Brat wystąpił przeciwko bratu. Słowo przeciwko słowu, a czyn... Oby tym razem obeszło się bez egzaltowanych kolizji dzieci czystej krwi. Callisto naprawdę myślała, że wydarzenia z Sanktuarium docześnie obnażyły lichość przeciwników sprawy wysokich elfów. Jednakowoż kolejny zwrot na froncie był niczym siarczysty policzek w jej oszpecone mrokiem lico. Upodlenie braci i sióstr posuwało kobietę na sam kres wytrzymałości. Gdzieś do granic zdrowego rozsądku, gdzie wola niesienia wolności, jak i protekcja swego ludu ospałym krokiem ustępowały piętrzącemu się coraz bardziej i bardziej rozjątrzeniu.

- Plugawi niegodziwcy - wtrąciła między zdania roztrzęsionego podopiecznego, który w możliwie najsubtelniejszy sposób starał się usilnie przekazać złe informacje z miasta. Kaskada następujących po sobie zdarzeń rozlała się poza sztywno wykuty w głowie kruczowłosej blok przyczyn i skutków. Powoli traciła kontrolę. Powoli posuwała się w mrok, skąd przynieść mogła wyłącznie ból i cierpienie. Wszystkim tego świata. I tegoż nieświadomi byli igrający z dziedziczką fortuny Morganisterów mieszkańcy Nowego Hollar. Imitacji dawnej cywilizacji. Dawnego imperium, w którym słowo wybitny było szarą codziennością.

Już u bram usłyszała cierpki śpiew i stukot krosien, na których straż miejska tkała sznur dookoła willi rodu Morganisterów. Swoista pętla na szyję mająca powoli skracać swą długość. Tymczasem elfia czarownica dobrze pamiętała przebyte nauki. Słowa pana ojca, noce spędzone w bibliotece uniwersytetu, podróże przez śmierć i życie. Wszystkie te doświadczenia sprawiły, że niegdyś lekkomyślna białogłowa, dziś znała chłodne reguły gry.

Tym właśnie jest rządzenie, córko; leżenie pośród chwastów. Wyrywanie ich z korzeniem jeden po drugim, zanim uduszą cię we śnie - mądrości pana ojca zdawały się być remedium na patową pozycję bezdusznej kobiety.

- Poślij po kapitana, Samuelu - odparła mentorskim, lecz ożywczym tonem. - Ugośćmy go w salonach parteru. W podziemiach zaś i na piętrze czuwajcie wy - uczniowie wraz z sztukmistrzami śmierci. Jeśli cokolwiek pójdzie źle, dopilnujcie by poczuli, czym jest nasz gniew.

Wnet Callisto złożyła ręce jak do modlitwy. Z pochyloną głową podążyła w kierunku schodów, na których jej czarna toga rozwiewała się na boki, niczym iście królewska szata. Faliście i niezmącenie, dostojnie zupełnie jakby była dla niej stworzona. Zbliżała się do salonu.

Re: Willa Morganisterów

157
Uczeń Callisto wartkim krokiem skierował się do drzwi wyjściowych, a jego opuszczenie domostwa zasygnalizował ciężki trzask. Nim Samuel powrócił z dowódcą straży, panna Morganister zdążyła zająć swoje miejsce w salonie, a za nią podążył sir Grim, który ustawił się tuż po jej prawicy. Reszta popleczników zajęła zarówno piętro jak i piwnice. Wkrótce do uszu Callisto dobiegły odgłosy ciężkiego stąpania i szczęku żelaza. Do willi wkroczyło trzech wysokich elfów ociekających deszczem – sam dowódca, w zdobionej złotem zbroi i zielonej pelerynie, z jednoręcznym mieczem u boku, jak i jego eskorta, składająca się z ciężkozbrojnego wojaka oraz maga bojowego. Samuel wszedł tuż za nimi, po czym stanął w salonie, na uboczu, uważnie obserwując ruchy gości.

– Edvar Le'neil, dowódca straży miejskiej Nowego Hollar – przedstawił się elf, składając rękę na piersi i kłaniając się nisko. – Dziękuję za możliwość spotkania. Ostatnie wydarzenia wymagają wielu wyjaśnień, jak i szybkich działań – zaczął bez zbędnych ceregieli.

Dowódca stanął w odległości kilku kroków od Callisto, skąd elfka mogła dobrze dostrzec szczegóły jego aparycji. Był młody, jak na dowódcę. Nie można było jednak nie zauważyć jego potężnej postury, jak i kilku blizn, które nadawały mu powagi i poczucia, że ma się do czynienia z osobą doświadczoną.

– Elfia szlachta jest w rozsypce. Kupcy zaniepokojeni ostatnimi wydarzeniami omijają miasto szerokim łukiem, odcinając mieszkańców od potrzebnych towarów. Rozjuszone tłumy przemierzają ulice i wszczynają bunty, rujnują publiczne przybytki i dokonują samosądów. Wedle dawnych porozumień, władza nad miastem leży teraz w mojej dłoni, dopóki nie zostanie wybrany nowy burmistrz. Do wyborów jednak nie dojdzie, gdyż większość wpływowych osób zginęło pod Sanktuarium, a zebranie posiedzenia przy obecnych nastrojach szlachty jest niemalże niemożliwe. Ponadto, im dłużej straż miejska będzie u władzy, tym mocniej zaniepokojeni będą mieszkańcy Nowego Hollar. Dlatego zwracam się do ciebie, Callisto Morganister. Pomimo tego, że wedle prawa, w świetle twoich uczynków, twoja głowa powinna upaść pod gilotyną, w mocy mojej obecnej władzy chcę cię oszczędzić, gdyż jesteś jedyną osobą, która może jeszcze cokolwiek zdziałać w tym upadającym w czarną otchłań mieście – ostatnie słowa ciężko przeszły przez gardło elfowi, choć były jak najbardziej szczere.

Nie było już w Nowym Hollar osoby o tak dużych wpływach i potędze, jak kruczowłosa czarownica. Przynajmniej na ten moment. Okaleczone miasto wymagało silnej ręki, która zapanuje nad powstałym chaosem i przemówi do ludności – groźbą, śmiercią, czy obietnicami – teraz to nie miało większego znaczenia. Działania należało podjąć natychmiast, by nie dopuścić do katastrofy.

Re: Willa Morganisterów

158
Wymiana uprzejmości nie trwała długo. Niepewny nastrój wypełniał izbę i pośpiech aż kipiał z młodego Edvara. Elfa o tęgiej posturze, kilku znamionach dodających uroku, jak i aparycji, której nie powstydziłby się najmożniejszy z wysokich elfów. Przedstawiciel rasy wpadł w oko wybrednej czarownicy o kruczych włosach lejących się, niczym wodospad po okutych metalowymi tarczkami ramionach. Oblizała górną wargę, kolejno szczypiąc zębami jej niższą bliźniaczkę.


- Bądź pozdrowiony, mój lordzie - rzekła powściąganym, lecz pełnym entuzjazmu tenorem głosu. Nie machnęła rękoma wskazując na usytuowane nieopodal siedziska. Szlachcianka stała z dłońmi złożonymi, jak do modlitwy, by przystrzyc spiczaste ucho wartko kontynuującemu kapitanowi straży miejskiej Nowego Hollar. Wsłuchiwała się w każde słowo nie marszcząc czoła, nie wzdychając, ni przewracając oczami. Nawet, gdy w eter wzniosły się gorejące słowa "...w świetle twoich uczynków, twoja głowa powinna upaść pod gilotyną...". Pokornie pokłoniła wtem czerep, a smukłe kosmki okryły odzianą czarną togą pierś. Chwilę wyczekiwała, nim zakończył wywód. Ostatnie słowa iście chełpiły jej ego, stąd mógł dostrzec frymuśny uśmiech spod okaleczonego lica. Potaknęła głową kilkakrotnie, a oczy miała przejęte. Szczerze lub nie, prezentowała prawdziwe zaaferowanie. Edvar Le'neil obserwował jej chód. Przekonująco polityczny. Parę dostojnych kroków w lewo i jeszcze więcej w prawo. Balans między jedną sofą a dalszą. Stukot tęgiego obcasa o wypolerowany rankiem parkiet w salonie posesji Morganisterów.

- Cieszy mnie widok lokalnego patrioty - odparła rozkładając wcześniej splecione dłonie. - Nie jest to codzienność, patrząc na wydarzenia z Sanktuarium. Chcę abyś wiedział, mój panie, że niektóre działania były konieczne - Callisto nie próbowała się tłumaczyć. Co najwyżej przedstawiła swe stanowisko, w którym bezsprzecznie nie wstydziła się usunięcia podstępnych gadów, jakie szkodziły interesom rodzimego miasta wysokich elfów.

- Wierzę, że uda nam się powstrzymać ten chaos. Dobro naszych braci zawsze było rzeczą nadrzędną i skłonna jestem do wszelkich poświęceń, aby przywrócić temu miastu blask dawnej świetności. Nie uda mi się to bez twojego poparcia, czcigodny Edvarze. Udajmy się z całą naszą świtą pod Sanktuarium. - magiczna wieża wciąż opłakiwała wybitnych czarodziejów, którzy zginęli u jej podnóża. Plac przed Sanktarium był jednym z największych węzłów komunikacyjnych Nowego Hollar. Graniczył z marketami oraz samym pałacem burmistrza, który ów czas stał pusty. Pojawienie się budzącej skrajne emocje rebeliantki skupiłoby uwagę wszelkich oczu w jednym miejscu. Do tego z całych sił dążyła Callisto.

- Jeśli lud pragnie dostatku minionej ery zechce mnie wysłuchać. Pokażę im siłę, jakiej nie znali. Zapewnię bezpieczeństwo, którego dawno nie czuli. Usunę tych, którzy szkodzą miastu. Zakończmy ten zgubny czas raz na zawsze, by nigdy więcej elfi brat nie wystąpił przeciwko swemu bratu.

Re: Willa Morganisterów

159
*** – To, co zaszło w Nowym Hollar, niech odejdzie w zapomnienie. Jestem szczerej myśli, że z berłem w twej prawicy czeka nas świetlana przyszłość. Wielcem rad widząc zgodę między nami – odparł elf, chyląc czoło przed obliczem Callisto.

Wiatr wzburzył się za oknem. Ciężkie krople deszczu uderzyły w okna Willi Morganisterów, a nierytmiczne gromy przeszywały wilgotne powietrze, wprawiając je w wibracje. Mimo nieprzychylnej pogody, straż stała niestrudzenie na warcie, strzegąc dobytku Callisto, aresztując buntowników i wandali, którzy w przypływie gniewu, irytacji, czy też zemsty pragnęli śmierci uzurpatorki Nowego Hollar.

– Nim wyjdziemy, chciałbym osobiście złożyć ci hołd. Tego wymaga mój honor i obowiązek.

Edvar wyciągnął swój miecz, o zdobionej elfimi ornamentami złotej rękojeści, i oparł go na obu otwartych dłoniach, po czym uklęknął, spuszczając nisko głowę, prezentując swoją pokorę przed nowym władcą. Jego poplecznicy, stojący po lewej i prawej stronie, wykonali to samo, uniżając się przed obliczem Callisto Morganister.

– Ja, Edvar Le'neil, dowódca straży miejskiej Nowego Hollar ofiaruję ci swoje ostrze, swe usługi, swą odwagę, słowo rady, swoją krew i kruche życie. Mój los należy do ciebie i bogowie mi świadkiem, że będę walczył o twoje dobre imię, póki moje serce bije. Moja pani i, oby jak najprędzej, Królowo Nowego Hollar! – wyrecytował elf, zachowując patetyczny ton.

Wkrótce wyruszyli do Sanktuarium, wraz z orszakiem wojowników w połyskującej stali jak i przychylnych czarownicy nekromantów.

Re: Willa Morganisterów

160
Spacer z Sanktuarium do domu Callisto nie trwał zbyt długo, wszak Nowe Hollar było niewielkim i dosyć ściśniętym miastem. Ciemne chmury, które nadeszły jesienią, nie gościły już od jakiegoś czasu nad miastem, ale zdarzało im się często powracać i przysłaniać niebo na kilka dni. Tego dnia było jednak bezchmurnie. Nawet mimo tego, nie można było nie zauważyć, że Nowe Hollar zdawało się być bardziej ponure i szare, a mieścina ta przecież zawsze słynęła z wszechobecnych kolorowych ozdobień. Ta tajemnicza aura nie przeszkadzała jednak w funkcjonowaniu lokalnej społeczności, która po minionej tragedii, buntach i protestach powoli stawała się coraz bardziej żywa, chociaż, jak już było wiadomo, nie każdemu odpowiadały nowe władze. Jedni co rychlej opuszczali miasto, inni wybierali siatkę konspiracyjną, natomiast cała reszta – a zdecydowana większość – żyła jak dawniej, starając się dostosować do obecnych rządów i standardów.

Powietrze było rześkie, jeszcze nienagrzane słońcem, które lada chwila miało sięgnąć zenitu. Nagle i niespodziewanie, tuż na kamienny bruk tworzący ścieżkę do głównych drzwi posiadłości, gruchnęła księga oprawiona grubą skórą. Zaraz po niej, z nieba posypał się rój nadpalonych i podartych skrawków pergaminu, które wiatr rozwiał po niemalże całej posesji. Gdzieś w okolicy, na sąsiednie tereny szlachciców, pospadały mniejsze, podniszczone tomy i papiery, a zdziwione głosy mieszkańców pytały: "co to ma być, do jasnej cholery?".

Chyba każdy na kontynencie słyszał o eksplozji biblioteki Oroskiej. Wielu też słyszało, ba, nawet widziało na własne oczy spadające z nieba rękopisy. Zdarzało się, że lądowały one bardzo daleko i nawet po bardzo, bardzo długim czasie, tak jak to miało miejsce właśnie teraz, bo od tamtego wydarzenia minął już co najmniej rok. Księga, która zaszczyciła swoją obecnością prywatne ziemie Callisto, była niezbyt pokaźna, ale ciężka za sprawą grubych kartek, a do tego, co ciekawe, niemal w zupełności pusta. Jedynie pierwsze strony były zapisane bardzo ładną kaligrafią. Wstęp traktował o przeznaczeniu księgi, a służyła ona do czytania w przyszłości wybranej osoby – jednak tylko raz dziennie. Była to więc rzecz magiczna. By jej użyć, należało zapisać na jednej stronie miano delikwenta, ale musiał się on znajdować maksymalnie milę od księgi. Zaraz po wstępie, piętnaście z siedemdziesięciu stron było już zapisane nazwiskami, których Callisto nie znała. Pod nimi widniały spore kleksy – ktoś próbował najwidoczniej zakryć to, co przewidziała niniejsza księga.
*** Callisto nawet nie zdążyła wejść do salonu, a słyszała już dreptanie i śmiechy swoich dzieci. Bawiły się one pod opieką niańki o nietypowym imieniu Nasturcja. Była ona leśną elfką czystej krwi. Słynęła ze swojej delikatności, ale również umiejętności dobrego wychowania maluchów, ponieważ sama pracowała niegdyś w sierocińcu, gdzie nabyła odpowiednie doświadczenie. Zirael i Leariz były bliźniętami, ale bardzo różniły się od siebie. Pierwszy zdawał się być prawdziwą kopią Callisto, pod względem charakteru, a nawet po części z wyglądu. Czarownica patrząc w jego oczy nie mogła odeprzeć tego dziwnego wrażenia, jakoby czyhał w nim mrok, a od niego samego biła dziwna, tajemnicza moc. Jego zupełną przeciwnością był mały Leariz, spokojne dziecko, którego natura obdarzyła ślepotą, lecz bynajmniej nie była ona dla niego wcale uciążliwa. Dziecko doskonale orientowało się w otoczeniu, chodziło i rozpoznawało osoby. Z pewnością miało wiele ukrytych zdolności magicznych, które dopiero powoli, wraz z dojrzewaniem, miały się uwidocznić. Dotyczyło to również małego Ziraela.

Bliźnięta podbiegły do swojej matki i wtuliły się w jej nogi zakryte pod czarną togą. Niańka wstała z fotela, gdzie wolno sączyła ziołowy napar z filiżanki, i ukłoniła się.

Re: Willa Morganisterów

161
Ukryta wśród majestatycznych monumentów, opleciona bluszczem malowniczych prac elfiego mistrzostwa, czarnowłosa czarownica mknęła niezauważona przez zapracowaną służbę. Niegdyś lśniące świeżym blaskiem klamki ze złota nadal błyszczały, odbijawszy ostatki wpadającego przez okiennice słońca. Ich obłe fragmenty naznaczone były drobnymi rysami, kanciaste wzory fachmistrza błyszczały wypolerowane, a w szczelinach ugrzązł niedopatrzony kurz. Mimo to opadł na ziemie, gdy ktoś po przeciwnej stronie chwycił za gałkę. Jak poparzony odskoczył od niej, a całe wrota zadrżały. Do środka wtargnęła pani domostwa. Ujrzawszy dwójkę swych pociech, na wstępie odłożyła znalezioną na kaganku księgę, potem otulony pod pachą słój z tętniącym sercem diabolicznej istoty.

Nasturcja siedziała na zdobionym czerwonymi nićmi fotelu i obserwowała bliźniaków, które śmigały wokół stołu.

Trzy lata temu... - pomyślała Callisto. Trzy lata temu wydała na świat pięknych chłopców w najbiedniejszej dzielnicy miasta, gdzie ów czas zamieszkiwała jako "elfia wiedźma ze slumsów". Zirael i Leariz porzucili kołyskę i pieluchy. Kroczyły na swych drobniutkich stópeczkach chcąc poznawać otaczający ich świat. Zaczęli mówić, chodź zdania często były nieskładne, zaś słowom brakowało należytego elfiego akcentu, gdzie twardo zaznaczano wszystkie dźwięczne literki.

Patrzyła na podłogę, gdzie bawiły się szkraby. Na miejsce, gdzie niegdyś spoczywała dogorywająca rektor Pogoda, nim Callisto zakończyła jej mękę. Siarczystym pociągnięciem poderżnęła gardło, wyciągając tętniąca juchę z wnętrza gardzieli. To właśnie tutaj rektor Pogodę zarżnięto niczym świniaka na uboju. Uśmiechnęła się wtem na myśl o wspomnieniu. To były czasy.

Bliżej dzieci zrobiło się cieplej. Ponury, lecz nieustanny uśmiech gościł na naznaczonej blizną twarzyczce. Zirael wstawał chwiejnie, podciągając się na zwiewnej todze matki. Pokłoniła się ku niemu, obejmując smukłą dłonią te dorodne policzki. Potem pogłaskała cichego Leariza, a jej serce zabiło mocniej. Okaleczony przez los porodzony budził w elfce skrajne uczucia. Kochała go, lecz bijąca od chłopca magia potrafiła nawet wyzwolić odruchy wymiotne. Bez wątpienia był przepełniony energią w najczystszej postaci. Zdawała sobie sprawę, że poczęte w krainie mroku potomstwo zostało zmienione również w inny - niżeli przejawiona fizjonomia - sposób. Z drugiej strony Zirael - czarna owca. Wybuchał bez powodu, a jego gniew nie dawał się okiełznać. Po tym, jak wpadał w furię, z wielkim trudem powstrzymywała się przed uduszeniem dziecka. Miała wrażenie, że jego świadomość jest nabrzmiała jak chmur burzowa, ale rozproszona. W rezultacie przypominał nią samą. Byli bardzo podobni.

Stała w środku salonu, pochylając delikatnie głowę w odpowiedzi na gest niańki. Ze złożonymi jak do modlitwy rękoma spoglądała na nią z góry. Wciągnęła z sykiem powietrze, a na czole zmarszczyła się skóra.

- Czego się nauczyły? - zapytała, lecz tenor jej głosu pożądał bardziej złożonej wypowiedzi. Jakoby skryła tam maleńkie pytanka, jedno po drugim. Pragnęła zasięgnąć języka. Chciała usłyszeć relację z poczynań jej ukochanych synów.

Re: Willa Morganisterów

162
Nasturcja, poza spełnieniem obowiązku niańki, była jednocześnie magicznym opiekunem. To ona czuwała nad dziećmi, kiedy matka zajmowała się swoimi sprawami. Jej wysoka wrażliwość magiczna pozwalała na bardzo szybkie wyczuwanie wahań energii w pobliżu bliźniaków. A tych w ostatnim czasie było coraz więcej, co przysparzało wiele problemów.

– Kontynuuję naukę kontroli magicznych popędów – odpowiedziała leśna elfka. – Najlepiej radzi sobie Leariz. Zwykle spokojne słowo lub delikatne unieruchomienie przynosi skutki. Zirael natomiast... – Spojrzała na małego chłopca, który podbiegł do rozrzuconych na dywanie drewnianych koników. – Jest praktycznie nie do okiełznania. Nigdy dotąd nie spotkałam się z taką mocą w tak młodym wieku. Boję się żeby nie skrzywdził nikogo, a tym bardziej siebie dlatego chciałabym wyjść z pewną propozycją...

Opiekunka podeszła do czarownicy, po drodze zahaczając wzrok na bawiących się szkrabach. Leariz usiadł na dywanie i ciekawsko rozglądał się po otoczeniu, co było niezwykle dziwne, a zdarzało mu się całkiem często. Coś wodziło go za te przymglone, ślepe oczęta i czasem wywoływało szeroki uśmiech lub spontaniczny śmiech. Zirael natomiast zajął się zderzaniem ze sobą dwóch rumaków wykonanych z ciemnego, szlachetnego drewna. To była jego ulubiona zabawa z wykorzystaniem tychże zabawek.

– W trosce o bezpieczeństwo Ziraela – zaczęła cicho – myślę że odpowiednim byłoby nałożenie na niego tymczasowego Znaku, który znacząco uszczupliłby jego zasoby magiczne, lecz nie pozbawiłby go ich całkowicie, bo to mogłoby mu zaszkodzić bardziej. Bardzo proszę rozważyć...

Obie kobiety poczuły tę subtelną zmianę w otoczeniu. Powietrze delikatnie zawibrowło, budząc magiczne instynkty czarodziejek. Nasturcja obróciła się prędko, by użyć zaklęcia blokującego, ale było już za późno. Zirael, śmiejąc się donośnie, patrzył na leśną elfkę łapiącą się za gardło. Bawiło go, jak opiekunka wywraca oczami, jak otwiera i zamyka buzię, próbując złapać odrobinę powietrza, jak niezgrabnie stawia kroki i za chwilę upada na kolana.

– Pomocy... – powiedziała z wielkim trudem.

Re: Willa Morganisterów

163
Służka padła gwałtownie, łapiąc powietrze w stłamszoną czarną magią pierś. W swoim koszmarze znajdowała się sama w zimnej, przytłaczającej ciemności. No, niezupełnie sama, bo była tam również Callisto. Czarne oczy, ciemne usta, białe zęby. Kiedy spoglądała na jego roześmianą twarz, obraz się rozmazał i zostało tylko wrażenie, że syn jest jednocześnie piękny i przerażający. Płakał czy się śmiał?

Zachowywała spokój. Patrzyła na wyziewającą resztki życiodajnego tchnienia leśną elfkę niewzruszona. Przekręconą na bok głową, przytłumionym spojrzeniem, jakoby powieki były zbyt ciężkie, żeby je wysoko unieść. Doglądała cierpienia. Przez witrażowe szyby we wschodniej ścianie przesączał się blask słońca, który skąpał zimną twarz czarodziejki. Odwróciła wzrok, a ruch był powolny. Znużone spojrzenie padło na Ziraela, otoczonego wyciosanymi z dębu figurkami zwierząt.

Po izbie rozniósł się stukot trzaskanych o parkiet obcasów. Czarna toga zawirowała na wierzę, gdy Callisto skracała dystans dzielący ją i syna. W końcu znalazła się ostatecznie blisko, by nawiązać z nim kontakt. Nie dotknęła go, nie krzyczała, ani nie zwracała na siebie uwagi. Jeszcze.

Rozłożyła przeplecione na piersi ręce, by dłońmi odciągnąć na boki rozszerzającą się ku dołowi suknię. Kucnąwszy na jedno kolano ponownie spojrzała na czarną ptaszynę. Tym razem próbując zwrócić jego uwagę na sobie. Zamaszyście chwyciła jego malutkie rączki. Trzymała je mocno dopóty, dopóki nie zwrócił ku niej czarnych ślepi. Przyciągnęła go do siebie utrzymując rąsie w swych smukłych dłoniach.

- Jesteś lwem mój synku. Nie musisz się niczego obawiać - rzekła stanowczo, lecz nadto troskliwie.

- Pewnego dnia wszyscy wielcy tego świata legną do twych stóp, lecz najpierw musisz nauczyć się kontrolować swoje moce. Puść Nasturcję i obiecaj, że to się więcej nie powtórzy. Nie może - dodała zaciskając pięść. A w niej dłonie dziecka. Palce Callisto oplotły rączki dziecka niczym diabelskie sidła. Sprawiała mu ból. Tak długo, aż nie zaprzestał znęcania nad opiekunką.

Re: Willa Morganisterów

164
Dziecko śmiało się jeszcze, gdy jego matka weszła w przestrzeń pomiędzy nim, a dławiącą się brakiem powietrza elfką. Spojrzenie Callisto sprowadziło na jego twarzyczkę zaciekawienie z odrobiną niepokoju. Bardziej niż słowa, przemówił do niego ton, z jakim wypowiadała się jego rodzicielka. Pochwycenie rączek skwitował kilkukrotnym szarpnięciem, lecz był zbyt słaby. Przestraszone dziecko rozpłakało się. Po zaczerwienionych policzkach spłynęły łzy, a z gardła Ziraela wydobył się przeciągły, żałosny krzyk.

Leśna elfka upadła na wznak. Gwałtownymi haustami zaczęła wciągać powietrze i szorstko kaszleć. Do salonu przybiegło kilku służących zaniepokojonych płaczem i innymi odgłosami, które niosły się po parterze. Gdzieś pomiędzy służbą pojawił się również Samuel, jeden ze stałych rezydentów willi, pojętny uczeń oddany swojej mentorce. Opiekunka po chwili doczłapała do przestronnej sofy i oparła się o nią, dysząc ciężko i głośno. Nie miała jeszcze siły, by samodzielnie się podnieść. Samuel bez słowa podszedł do niej, pomógł jej się podeprzeć o własny bark i posadził ją na siedzisku. Zaczął oglądać szyję Nasturcji. Była cała sina, jak dojrzała śliwka.

– Czy mam... przygotować... – Nie dokończyła pytania. Jej głos przypominał teraz bardziej goblińskie skrzeczenie, aniżeli melodyjny elfi tembr, a każda wypowiedziana głoska sprawiała jej ból.

Zirael powoli się uspakajał, a pomagał mu w tym Leariz. Podszedł on do swojego rozpłakanego brata bliźniaka i objął go swoimi krótkimi rączkami. Zaszeptał mu kilka niewyraźnych słówek do ucha i w trymiga łzy przestały spływać z czarnych oczu synka Callisto. Kochany brat.

– Pseplasam, mamo. Nie powtózy... – wyszeptał Zirael i wyciągnął ręce do Callisto. Od niej też najwyraźniej potrzebował odrobiny miłości. Jego matka całymi dniami zajęta była polityką, sprawowaniem władzy i innymi sprawami leżącymi w kwestii dorosłych. Tak blisko, a tak daleko od swoich małych pociech. Stęsknione dzieci zawsze z niecierpliwością wyczekiwały jej powrotów do domu, a chwile spędzane z matką i tak nie należały do zbyt długich.

Re: Willa Morganisterów

165
- Przygotować mogę lochy, w których zgnijesz, elfko. Z trupami obwieszonymi strzępami szmat, iście jakby resztkami przegniłych całunów - pomyślała Callisto. I już ślina przyniosła na język żrący jad, gdy w ostatniej chwili pohamowała zapędy.

- Nie, Nastrucjo - odparła łagodnie, lecz chłodno. Zresztą jak zawsze, bez emocji i z delikatną wyższością. Z nutą niepewności, jaka w mgnieniu oka może przerodzić się w gniew. Tego najbardziej obawiali się służący. Callisto była nieprzewidywalna. Lub innymi słowy ujmując to - pochopnie bezwzględna w osądach. Za drobne przewinienia potrafiła urządzać piekło. Wymagała wiele od siebie, a co za tym idzie od reszty. Inaczej nigdy nie dotarłaby do miejsca, w którym ów czas się znajduje. Na szczyt piramidy. Gdzie pionek odsłania się w wielkiej grze. A jeśli jesteś w wielkiej grze, musisz pokazać siłę. Inaczej przegrasz.

Spojrzała wtem w dół, szukając wzrokiem współpracujących braci. Widok ten iście uradował zgorzkniałe serce, o ile cokolwiek jeszcze z niego zostało. Pochyliwszy się, objęła dwójkę synów. Długo ich ściskała. Nagle wstała i dobiegła do stołu, gdzie chwyciła za pióro z kałamarza. Otworzyła czystą kartkę księgi.

"Wstęp traktował o przeznaczeniu księgi, a służyła ona do czytania w przyszłości wybranej osoby – jednak tylko raz dziennie. Była to więc rzecz magiczna. By jej użyć, należało zapisać na jednej stronie miano delikwenta, ale musiał się on znajdować maksymalnie milę od księgi."

Zapisała imię swego syna i rzekła:

- Sprawdzimy, czy to się więcej nie powtórzy...

Wróć do „Nowe Hollar”