Re: Willa Morganisterów

106
Istota odwróciła wzrok od rozmówczyni, zatracając zainteresowanie wiedźmą lub taki stan rzeczy pozorując. Uwagę jej, zdaje się, przyciągnęły runy z których powstało aktualne więzienie - prawdopodobnie miało już z nimi styczność, być może w czasie swego długiego niebytu w tej krainie miało okazję przeanalizować strukturę ów magicznego kręgu. Demonolog w końcu wzywa demony, a poznawanie ich przypomina poznawanie ludzi - są to zawsze różne przypadki, prezentujące zróżnicowany poziom inteligencji, mocy, możliwości oraz ambicji. A także - no szlag - uczą się.
Jednego mogła być pewna... Obcowali z czymś nowym, co niewielu miało okazję poznać a miejsce odnalezienia księgi sugerowało, że koniec ostatniego przyzywającego niekoniecznie musiał być przyjemny.
Przeszedł ją znajomy, nikły dreszcz, który dotąd krył się w cieniu mocy sztuczek demona.

- Opuścicie pomieszczenie. - Rozkazał nekromanta, pokazując kościstym palcem na drzwi. Nie były im tutaj potrzebne tłumy, tym bardziej nie były im potrzebne podatne umysły uczniów. Ba, nie mogli mieć pewności, iż cień nie zakradł się już do czyjejś jaźni i nie zagnieździł się w niej, stwarzając sobie ukrytego w szeregu ciemięzców sojusznika. - Oddaj księgę. - W tym samym momencie, gdy długopalca łapa zacisnęła się na przedmiocie niesionym przez studenta, usłyszeli w głowie cichy pomruk, czując jednocześnie napływającą z zewnątrz wesołość. Oczy potwora patrzyły na nich, ale na jednolicie czarnym licu nie pojawił się na nawet skromny cień uśmiechu.

Fizis jej sojusznika, zwykle spokojne jak lodowa rzeźba, zniekształcił brzydki grymas. - Poczułaś to pani? Gdy przestał do nas mówić? - Krótka chwila milczenia trwała nie dość długo, aby Callisto mogła się wczuć w otaczającą energię. Ją demon przepytywał dłużej. - Sam jest jak brama. Tu i tam... Ale Ty pani, możesz te bramy zamykać. I możesz je ograniczać, prawda? Póki jest więc słaby... - Przerwała im silna, gniewna energia oraz zdecydowane naparcie na niewidzialne ściany klatki. W umysłach usłyszeli gniewny pomruk.

Uśmiech - ulotny jak pierwsze tchnienie zimy. - Chodźmy. Nie działajmy pochopnie. - Rzucił, ofiarując jej swe ramię.

W korytarzu na nowo rozpoczął wywód.
- Prawdę powiedziawszy, nie wiem, jak uczynić mu stosowne więzienie, w którym użyteczny będzie do waszych potrzeb, pani. Nie wiem też, jak dawkować mu siły, aby z pożytkiem wykorzystać jego potencjał i... żeby przypadkiem się nie urwała smycz. Dumam, że gdyby dostał więcej mocy i urósł w pełnię sił, byłby w stanie oprzeć się zamknięciu. - Głośne westchnienie rozeszło się po ciemnych korytarzach, a oni ujrzeli delikatne światło świadczące, iż niebawem dotrą na górę. - Co innego zdusić ręką płomień świecy, co innego zaś zdusić pożar. Ach... jakże pragnę ujrzeć pełnię jego nieokiełznanej mocy, i jakże lękam się tej mocy. - Ponownie nikło a zarazem ulotnie się uśmiechnął.

- Do rzeczy - Padło, wraz z ostatnim pokonanym schodkiem. - Myślałem o ciele, rytualnie przygotowanym. Mógłby tedy poruszać się, a Ty pani byłabyś mogła dawkować mu moc. Suponuję również, iż sama mogłabyś korzystać z jego sił, kontrolując je tak, jak kontrolujesz energię bramy. Wydaje się to być bezpieczniejszym i bardziej owocnym źródłem. Ostatecznie... ostatecznie możesz też spróbować paktowania, choć szczerze powiem, że nie wiem, czego mógłby pragnąć. - Skończył. I czekał na jej odpowiedź w tej kłopotliwej sprawie.
Każdy pomysł miał wady i zalety. Jeden był bardziej ryzykowny, drugi mniej.

Re: Willa Morganisterów

107
Oto nadchodzi interes sojuszu ciemiężonych, pomyślała podpierając łopatkami chłodną ścianę lochów. Fałszywe świadectwo nieograniczonej potęgi, jak bezdzietny muł. Na nic się zdało. Cóż przyszło elfiej czarownicy z wysokiego i intratnego stanowiska, gdy stale zatacza koło? Niczym legendarny wąż uroboros, bez przerwy pożera samego siebie i odradza się z siebie. Musiała bardzo uważać, pilnie się strzec, by nie podpaść, by nie palnąć jakiegoś głupstwa w delikatnych machinacjach przywołania diabolicznej istoty.

Nie wiem... - zająknęła się, obracając wzrok na związanego z jej losem po kres żywota sir Grima. Stojący tuż obok nekromanta poczuł, jak drgnęła, drgnienie przebiegło po jej dłoni, ramieniu, barku. Kończąc się mimowolnym skurczem powiek i obfitymi bruzdami na czole. Zagryzła wargę.

- "Noc, która zmieniła na zawsze obraz świata była ciemniejsza od wszystkich innych nocy. Tylko raz w roku zdarza się, że gasną zupełnie obydwa księżyce - i ciepły Mimbra, i lodowaty Zarul. Wtedy, powiadają, dobry Hyurin-Stwórca ma zamknięte oczy i nie strzeże swojej krainy. Najgorsze zło hula bezkarnie po herbiowej ziemi, wydzierając dzieci z kołysek i rozkosznie przedłużając cierpienie umierających, śmiałków wypełniając chorym lękiem i zatruwając świąteczne jadło...

Tym razem nawet zło bało się hulać po Fenistei. Tej bowiem nocy wszystkie gwiazdy wiszące nad Puszczą jedna po drugiej spadły z ciemnego nieba. Nocny mrok rozjaśniło światło, które nikogo nie napawało otuchą. Świetliste punkty, symbole nadziei i doskonałości, runęły w dół, ciągnąc za sobą płonące barwami ogony przypominające krwawe ślady. Nie był to ciepły blask domowych ognisk, lecz nienaturalna, opalizująca łuna, a to, co ją emitowało, było dla tego świata tak bardzo obce, że w żadnym z języków Herbii nie znaleziono na to słów. Kule zimnego ognia roztaczając wokół siebie dźwięczną ciszę osłupienia, zdewastowały każde miejsce, w którym spadły, deformując drzewa i wybuchając oślepiającym błyskiem..."
- mówiła głucho, lecz szybko, udając, że nie widzi, jak nekromanta wsłuchuje się w recytowaną z pamięci opowieść o Nocy Spadających Gwiazd, która nawiedziła Fenisteę.

- Czy wiesz, mój panie, że świetliste ogniki z niebios potrafią wnikać w martwe przedmioty? - spytała dostojnie, głęboko, nieco uroczyście. Na palcu obracała bursztynowy sygnet. Przeciwwagę dla pierścienia z smoliście czarnym klejnotem na drugiej dłoni. Tym, który odziedziczyła wraz z nieumarłym gigantem, postrachem wrogów, łamaczem kości. Jeśli nekromantom udało się związać los tworu tak doskonałego z tymże pierścieniem. Mogliby związać niezmaterializowanego w pełni demona z bursztynową obręczą na palcu.
- Skryjmy go w tymże niepozornym bibelocie - wznowiła swą opowieść, wyciągając lewą dłoń z sygnetem przed rozmówcę - wtłoczmy go na siłę, której się nie oprze. Ty i ja...

Gotowa była zstąpić na dół choćby teraz. Dalsze poczynania zależały jednak od pociemniałego elfa. Z jego zdaniem się liczyła, jeszcze.

Re: Willa Morganisterów

108
Psim obowiązkiem wyjaśnić jest, iż demon goszczący pod przymusem w jej piwnicy tak do końca nie był normalną istotą, nawet jeśli poprzeczkę normalności zdjąć i wdeptać w ziemię. Nie tyle zatem był niezmaterializowany, co samym swym jestestwem stanowił jeno wolę zdolną skupiać magiczną energię oraz nią dysponować - wolny od potrzeb cielesnego więzienia. Było to zatem bardzo dziwne indywiduum, niezwykle niebezpieczne i tajemnicze, tak zresztą nieodgadnione jak miejsce z którego przybywało. Kraina Mroku, najbardziej niepoznana, wciąż potrafiła kryć rozliczne tajemnice nawet przed tymi, którzy strawili swe życie na próby badania jej a których owe badania nie zniszczyły.

- Będę potrzebował księgi oraz doradztwa tych spośród twych sojuszników, którzy okazję mieli ją studiować. Jeśli sama zechcesz zaszczycić mnie pomocną dłonią, będę zaszczycony. - Chuda dłoń z wyraźnie zarysowanymi łączeniami paliczków rozwarła się niedaleko przednią, oczekując aż czarownica sama włoży w nią rzeczony pierścień. - Ktoś musi jednak doglądać naszego przyjaciela, nim uda mi się spreparować przedmiot prawdopodobnie zdolny go więzić. - Pośród wyrzeczonych słów największą groźbę niosło "prawdopodobnie", tak bardzo uwydatniając ich niepewność względem tego, czego po istocie mogą się spodziewać. Cóż... nawet jeśli nie była to ich wspólna obawa, to nekromanta wyraźnie ją odczuwał.
Do odważnych świat należy - tak mówią.

Nie określił czasu potrzebnego na przygotowania - szczerze przyznał, że nie jest pewny, jak długo będzie obcował ze swoim zadaniem, nim uzyska efekt najbardziej zadowalający, oscylujący w granicach pewności.

Nocą, próbując zmrużyć oczy i odpocząć przed kolejnym pracowitym dniem gospodarzenia posiadłością oraz wyzwalania magicznie utalentowanych z okowów, usłyszała rejwach zrobiony przez służących, którzy próbowali poinformować ją o grupce uzbrojonych efów pod szlachetnym przywództwem siłą wdzierających się do jej posiadłości. Rzekomo nikogo jeszcze nie zamordowali, ale ponoć zdecydowanie "nalegali" na spotkanie z czarownicą w celu osądzenia jej za rzekome "chytre postępki".
Do tego kiedyś musiało dojść... Pojawili się malkontenci, próbując wiązać czarodziejkę z całym tym ostatnim ambarasem.
Wyjścia?... Cóż, miała ich kilka. Oczywiście, aktualne poparcie władz było po jej stronie, co oczywiście nie oznacza, że mogła sprawę zignorować. Uzbrojeni maruderzy zwykle nie przychodzą nastawieni tylko na dyskusję.

Kolejni goście, jak donosiła służba, byli przedstawicielami elfiej szlachty lub konkretnej jakiejś rodziny. Było ich może z tuzin - głównie uzbrojonych.

Re: Willa Morganisterów

109
Dołóż wszelkich starań - powiedziała po chwili, a jej miodowe oczy, wydawało się, patrzą w otchłań przestrzeni i czasu. Rozprostowała paliczki, a drobny sygnet z bursztynu wpadł prosto w ręce mężczyzny. Milczeli jakiś czas. Było chłodno. Przeciskający się w lochach wicher srogo wychładzał kamienne ściany. - Gdybyś czegokolwiek potrzebował - odezwała się nagle dziwnie uprzejmym głosem - poinformuj mnie.

Callisto, z miejsca połapawszy się, w czym rzecz, nie kazała długo czekać nekromancie. Co galopem posłano po Serafina. Młodzieniec sprawdził się w badaniu prastarej lektury. Bez wątpienia przysłuży się następczym działaniom. Sprzymierzeniec miał do dyspozycji wszystkich podopiecznych czarownicy. Jej studentów, a także samodzielnych czarodziei. Serafinowi także przykazano, aby zebrał najzdolniejszych kolegów. Mogliby się czegoś nauczyć od mistrza zakazanych sztuk, jednocześnie wspomagając ich sprawę. Demon zaklęty w skomplikowanym kręgu przywołania był pilnowany przez mistrza Lazara i mistrzynię Naije, a także wybiórczych akolitów. Osobistości te budziły zaufanie, zaś jako jedyni z towarzystwa znali się na czarnej magii.

Był ponury dzień, jeden z wielu ostatnimi czas nad Nowym Hollar. Kobieta delektowała się karminowym trunkiem przy hebanowym stole w saloniku na piętrze. Mocząc co rusz spierzchnięte wargi w kielichu, analizowała wielkie płótno batalistyczne przedstawiające, jak się zdawało, bitwę dawnych dziejów, jakiś moment kluczowy batalii, czyli czyjąś kiczowato bohaterską śmierć. Dzieło niewydarzonego artysty, można to było poznać po nierówno zarysowanych konturach. Do agentury zapukała służąca, donosząc o nieproszonych gościach na terenie posesji. Callisto uniosła brwi, próbując wypytać niewiastę, lecz nie wykrzesała z niej niczego wartościowego.
- Nie każmy czekać naszym gościom - odparła spoglądając na Sir Grima. - Chodźmy.

Przebiegli długim i szerokim korytarzem, śledzona strapionymi spojrzeniami zaniepokojonych wizytą zbrojnych podwładnych. Skręciła raz, potem drugi raz. Powolnym krokiem pokonywała schody, zatrzymując się w połowię ich długości. Wielkie okrągłe pomieszczenie, pośrodku którego stała na marmurowym cokole rzeźba przedstawiająca kobietę z zakrytą twarzą, najpewniej boginię. Z pomieszczenia wychodziły cztery korytarze, wszystkie dość wąskie. Na wyższą kondygnację prowadziły szerokie schody. Zebrali się w holu - reprezentacyjna sala, węzeł komunikacyjny rezydencji Morganisterów. Na świeczniku widniała ich czarownica i jej bodyguard, zaś wszyscy zgromadzili się na parterze, dookoła posągu kobiety z zasłoniętą twarzą. Wyprostowana, z hardo zadartą głową i kamienną twarzą budziła respekt. Za jej plecami równie dostojnie kroczył sir Grim. Przy nim czuła się bezpieczna. Prezentowała się dumnie, to też groźnie. Dwumetrowy olbrzym zamknięty w żeliwnym kokonie rzucał mroczne tło. Ostrożnie stawiała kroki, zmniejszając dzielący ją od nieproszonych gości dystans. Nie mogła pokazać słabości. Wychowano ją w etosie, toteż etyka nie była obca, należało ją tylko przypomnieć.

- Kim jesteście i czego zakłócacie mój spokój? - zapytała nieżyczliwie, wytrzymując ich dzikie spojrzenia.

Re: Willa Morganisterów

110
Tuż przy wejściu spotkała arcynekromantę Zaastri'ego z dwuosobową świtą w postaci dobrze opancerzonych i uzbrojonych w berdysze pierwszego kontaktu oraz puklerze nieumarłych, którzy oczywiście w porównaniu do jej potwora wyglądali dość blado. Ale czymże jest kopczyk, przy masywnej Górze?

- Pani... - Odezwał się. - Pozwoliłem sobie rozstawić w oknach swoich zdolnych akolitów. Rzeknij słowo, a ukarzemy tych męczących gwałtowników.

Bogatsza w jeszcze jedno zapewnienie i kolejne wsparcie okazała się zebranym pod jej posiadłością zbrojnym. Większość z nich - a było ich w sumie jedenastu pod bronią - stała w kręgu świateł pochodni, które rozjaśniały świat tą dość późną już porą, resztę stanowili słudzy pilnujący wierzchowców. Wszyscy posiadali na sobie dość przyzwoite pancerze płytowe, ewidentnie będąc kimś więcej niż tanimi maruderami. Wszystkie zbroje nosiły też łatwo rozpoznawalne znamiona elfiego rzemiosła - a wiec zgadzałoby się, iż są to gwardziści jakieś bogatej rodziny.

- Malkin Pesh, pani. - Przestawił się pierwszy z gości, śmiało mogący uchodzić za najdostojniej uzbrojonego. Callisto ostatnimi czasy dużo miała na głowie, więc pouczające rozmowy z ochmistrzem odpadały, jednak cokolwiek pamiętała. Ród Pesh nigdy nie był przesadnie majętny ani szanowany, a główne źródło ich pieniądza leżało w, ha, Saran Dun; nie mogła sobie jednak przypomnieć, na czym oni się bogacili ale chyba chodziło o szaty, płótna i drogie barwniki.
- Przybywamy, aby eskortować... - Bardzo ładny synonim słowa zatargać. - ...Cię pani do stolicy, abyś mogła złożyć wyjaśnienia w sprawie, która stała się zarzewiem niezgody między naszym miastem a szlachetnym królem Aidanem.

Stojący za jej plecami nekromanta uśmiechnął się tak, jakby rzec chciał "biedne skurwysyny". I faktycznie miałby rację, bo większość zebranych nie miała opanowania przywódcy i ręce ich wędrowały zbyt blisko broni jak na pokojowe pertraktacje. No, i pewnie większość zesrana była na widok Sir Grima oraz wyraźnie się malującym perspektywom permanentnego okaleczenia ciała i być może umysłu.

Re: Willa Morganisterów

111
Nad gankiem kołysał się szyld, farbowanym bluszczem owinięty drżał od nastu elfich stóp w ciężkich onucach. Na szyldzie widniał całkiem udany rysunek czarodzieja z płonącą kulą nad liliowym kapturem. Tenże malunek infiltrowała, jak nigdy wcześniej, arogancko lekceważąc produkującego się elfa z nic nieznaczącej elfiej szlachty. Poprawiła togę i złożyła dłonie jak do modlitwy, gdy mężczyzna kończył memłać ozorem.

Blada, cherlacka wysoka elfa przekręciła głowę na bok. Grawitacja ściągnęła krucze pióra w jedną stronę, odsłaniając wcześniej zakrywane lico. Lico naznaczone niesymetrycznymi bliznami. Jedne większe, drugie mniejsze. Proste i faliste, kręcące rozmaite kolanka.

- Nie możesz nie wiedzieć, mój panie - mówiła, szczerząc w uśmiechu swe równe zęby - że tylko odwlekasz nieuniknione. Bo jak to się mówi? Ulegasz mylnemu przekonaniu, iż dam się złapać. - paliczki rozwiązały się, rozkładając doczesny kompleks splecionych dłoni. Wolne ręce wisiały bezwładnie, gdy kobieta ukradkiem przeszła za osobę sir Grima. Zza solidnej zbroi wystawało poharatane lico i falujące w gęstej atmosferze włosy. Koci wzrok przeszywał najeźdźców - inaczej ich opisać nie mogła - i nagle zrobiło się dziwnie zimno. Mroźny chłód, przybyły znikąd, otoczył wszystko i wszystkich dookoła. Nim zrozumieli, co właściwie zaszło, szron począł zakradać się pod dobrze umocowany pancerz. Zwolnienie dłoni okazało się zaś czymś więcej niż tylko teatralnym gestem. Gdyby tylko wiedzieli, że ich gospodyni lubuję się w innych rodzajach czarów niż tylko czarna magia...

Re: Willa Morganisterów

112
Chłodne ostrzeżenie nie ugasiło rozognionych nastrojów, a mieszanka uczuć - głównie niepewności oraz jej pochodnej, niepokoju - odwracały uwagę od faktu, iż ogień pochodni tak jakby malał w kontakcie ze złowrogo mroźnym powietrzem.

Jeden z zebranych, najbardziej chyba wyrywny a stojący tuż obok Malkina, sięgnął za pasek, składając dłoń na rękojeści buzdyganu o sześciu zdobnych liściach. Powstrzymała go dłoń przywódcy całego tego zgromadzenia, który spod podniesionej zasłony napomniał go karcącym spojrzeniem.

- Pani... Proszę, nie utrudniaj. Jest nas więcej i przygotowani jesteśmy na spotkanie z twym ochroniarzem. Pozwól z nami, a daję swoje słowo, że żadnej krzywdy nie doświadczysz, jeśliś tylko prawa. - Próbował negocjacji, zdając sobie chyba sprawę, iż akt agresji może go wiele kosztować. Oczywiście, nie mógł się spodziewać, że w cieniu czeka jeszcze więcej popleczników czarodziejki, tedy licząc wysokie koszta, nadal spodziewał się wygrać.

Za sobą poczuła impuls. Nekromanta również szykował jakąś niespodziankę, na wypadek gdyby miało dojść do konfrontacji.

Re: Willa Morganisterów

113
To introdukcję mielibyśmy już za sobą - pomyślała uskakując na bok i do tyłu. Tak, że od tej pory swobodnie widziało ją przynajmniej dziesięciu mężów z prawego skrzydła. Mimo to wciąż dzieliła ich od czarownicy ożywiona mieszanka elfich grzechów - sir Grim. Zbiry nie zaatakowały pierwsze, chociaż uzbrojeni byli dobrze. Byli też zdecydowani i zawzięci. Mimo tego poszło nadzwyczaj szybko. Callisto zawirowała dłońmi wokół nadgarstków, mamrocząc pod nosem inkantację.

- Callvorio le Confringo - truposine płomienie zatańczyły po wewnętrznej stronie smukłej rąsi kruczowłosej. Jednego od razu ugodziła w środek piersi wystrzelonym lodowym pociskiem, którego rozlane kawałki odbiły się na pancerzach pozostałych, zostawiając wyłącznie drobne szpilki lodu. W przeciwieństwie do głównego celu. Kształt przypominający olbrzymi kryształ wartko rozrastał się, pokrywając szczelną warstwą lodu cały korpus, kończyny i finalnie twarz. Lodowa rzeźba w salonie Morganisterów - pomyślałby kto. Był to tylko początek draki, jaką ściągnęli na siebie przybysze. Kolejne płomienie wirowały dookoła nadgarstków, kreśląc bliżej nieznane orbity. Skupione w jednej dłoni powędrowały jak wąż pod stopy niegodziwców. Słup mroźnej energii spowijał onuce i niższe fragmenty pancerza. Jeśli odpowiednio wymierzyła zaklęcie, spora część została unieruchomiona, stanowiąc dogodny cel dla Sir Grima, którego moment prawdy właśnie nadszedł.

- Oszczędźcie Malkina! - wtrąciła w wirze walki do pozostałych. Ktoś zazgrzytał, zaryczał. Ostrza poszły w ruch, nazbyt nimi szafowali. Nazbyt...

Re: Willa Morganisterów

114
Dalej poszło już szybko i mowy o dawaniu pardonu chyba nikt by wysłuchiwać nie raczył.

Lodową rzeźbę z buzdyganem w ręku minął kolejny, podobnie uzbrojony elf w zbroi. Runął na bezbronnego jeszcze Grima, próbując łupnąć mu konkretnie w hełm. Wielce był zapewne zdziwiony, gdy olbrzym chyżo niczym kobra sparował przedramieniem na trzonku, jednocześnie prowadząc z obrotem ciała i krokiem prawej nogi odwet opancerzoną pięścią. Pancerne knykcie zderzyły się z hełmem a nieprzyjaciel padł jak długi.
Dowódca całej tej zbieraniny chwycił broń za ostrze i zahaczył prawą nogę olbrzyma, próbując go obalić. Dostał na odlew po łbie - żyw lub nie żyw lądując gębą w rozmiękłym przez ostatnie mżawki gumnie.

Czarodziejka musiała uważać, jeśli nie chciała trafić też rycerza. Zatem mus jej było zostawić mu naprzeciw dwóch kolejnych kochaneczków. Niemniej, trafiła przynajmniej pięciu, zmuszając ich do prób kruszenia lodu bronią.

Nekromanta zrezygnował z czaru, skinieniem posyłając na przód dwóch animowanych umrzyków dzierżących berdysze.
- Na! - Zakrzyknął, podnosząc łeb do góry.

Z okna wyleciała ciemna, skołtuniona masa, trafiając jednego z uwięzionych. Ten zaczął się rzucać, wyć, co śmiesznie zaiste musiało wyglądać w obecnej sytuacji.

Dwóch umarłych ścięło się w boju z elfami. Jeden trup już na wstępie zarobił dziobem w takiej sobie jakości hełm. Jego przeciwnik, pewien szybkiego zwycięstwa, sięgnął po kolejną broń, zarabiając od trafionego umrzyka berdyszem przez zakuty łeb. Kolejny na ziemi i kolejny w kolejce dla przyozdobionego rycerskim młotem nieumarłego

Grim po prostu walczył - jak potężny tygrys odganiający się od wygłodzonych hien. Skądś wziął buzdygan i trzeciego trupa - prawdopodobnie sprawy były powiązane. Niebawem będzie można je też powiązać też ze złamaniem ręki osłaniającego się tarczą elfa, którego okładał jak zły chyba tylko w ramach aktywności nadprogramowej.

Nie ma jednak lekko... Łukiem minął ich dzielny pachołek, ewidentnie próbując dowieść swojej odwagi, lub głupoty, i rzucił się na czarownicę biegiem z pałką. Wyłonił się z ciemności, aby... no, aby co?

Re: Willa Morganisterów

115
Kątem oka dostrzegła mierzącego w jej kierunku chłopa. Wysoki elf w kunsztownej płycie napierał ile sił w nogach, ażeby zakończyć żywot tejże cherlawej istoty. Chciałaby się skryć, jak na bidną kobietkę przystało, za wątłymi rękoma. Może skulić, jak pies z podwiniętym ogonem po karze za niesubordynację. W ostateczności po prostu uciec z rękoma wzniesionymi ku górze, piszcząc wniebogłosy. Takowy obrót spraw miałby miejsce, gdyby pozornie mizerna wysoka elfa o kruczoczarnych włosach nie było źródłem iście monstrualnej siły. Magia potrafi wznieść cię na wyżyny lub zrównać z ziemią.

Zakołysała ramionami w takowy sposób, iż pierwotnie dłonie znalazły się za pośladkami skrytymi pod czarną togą. Następnie wypchnęła je do przodu, jakoby chcąc odepchnąć rywala. Z wyprostowanych w stawach rąk buchnęła fala energii. Niebotyczny wicher zawiał, uwolniony prosto z wystawionym na wskroś dłoni. Inkantacja Repulso głośno zabrzęczała w uszach wojujących. Mistyczna fala miała na celu objąć swym majestatem nacierającego i wysłać za siódme morze.

Re: Willa Morganisterów

116
Z nieartykułowanym krzykiem poprzedzonym tożsamym piskiem chłopek wyleciał w powietrze, lodując w sposób wróżący mu świetlaną przyszłość w charakterze kawałka drewna podczas konkursów ciskania kłodą. Cholera wie czy przeżył i co mu się stało, ale wstępnie można było oceniać, iż z dużym prawdopodobieństwem, gdyby zdarzyło mu się przeżyć, będzie przykuty do łózka.

Na światła rzucanego przez nieliczne już pochodnie jej kompan nekromanta właśnie opuszczał wcześniej wyprostowaną rękę. Usłyszała tylko rżenie koni i widziała jak wyrywają się pachołkom, wierzgając i siejąc popłoch wśród czeladzi.

Sir Grim chwycił leżącego przeciwnika za nogę - pod udo i za goleń - i naprawdę popisowo dokazał nadludzkiej siły, ciskając w pełni opancerzonym elfem jak wiejski burak byłby zdolny cisnąć workiem mąki, klnąc zapewne na nieuczciwość młynarza. Bynajmniej nie były tylko to popisy, bowiem gleba-łaaaa-gleba uderzył w jednego z przytrzymywanych lodem zbrojnych.
Reszta była tylko formalnością. Olbrzym dopomógł nieco swym nieumarłym ziomkom, a potem oni dokończyli sprawy z desperacko broniącymi się więźniami, młócąc ich ciężką bronią.

Malkin podniósł się na łokciach, zwymiotował i próbując wodzić wokoło nieprzytomnym wzrokiem, uchwycił tymże wiedźmę. Nie na długo, głowa bowiem upadła w rozmiękłe błoto i wymioty, gdy tylko Grim przydepnął go jak robaczka, ofiarowując upragnionego jeńca Callisto.

Re: Willa Morganisterów

117
Szeroki uśmiech zagościł na twarzy czarownicy, uwydatniając jej szarobiałe zęby. Policzki ostro napięły się zaś wokół oczu zmarszczone łapki odjęły uroku nadszarpniętej doświadczeniami ubiegłych lat twarzyczki. Ciężko było o kreślić, co w sumie stoi za tak promiennym nastrojem kobiety. Czy był to taszczony przez sir Grima przedstawiciel podrzędnej elfiej szlachty? Zdrajca własnej rasy, która wzniosła się na wyżyny dzięki magii. Być może śmierć wrogów wywołuje nie lada ekscytację u spaczonej elfki? A może wir walki był tym, czego od dawna potrzebowała? Okazja do rzucania zaklęć z rękawa. Mrożenie przeciwników, odsyłanie ich skąd przybyli i szeroko pojęte cierpienie.

Bez względu na przyczynę, Callisto miała w końcu dobry nastrój. Odżyła. Wróciła z werwą i siłą do podjęcia kolejnych działań, a był ich aż nadmiar w planie. Pierwej zatoczyła obrót na obcasie, żłobiąc w błocie niewielką dziurę. Skierowana na wprost nekromanty - mistrza w swej dziedzinie - poleciła uprzejmym tonem uśmiercić niedobitki, ażeby ich ciała posłużyły do wzmocnienia szeregów przymierza. Przymierze - trafne mianownictwo dla wszystkich tych, którzy pragną zrzucenia łańcuchów Korony i Zakonu.

Ponownie zakręciła piruet, by z wszelkim podziwem spoglądać na trzymającego jeńca sir Grima. Bestia sprawdziła się w boju, prawdziwy zwierz. Jak nigdy dotąd była dumna z tworu nekromantów. Przeto jej serce jeszcze goręcej zapragnęło dać wolność wszystkim ciemiężonym.
- Wróćmy do środka - zwróciła się do kolosa, mijając go i wskakując na splamione posoką schody przed posesją.

W środku panowało zamieszanie, nieprzystosowana do zwad służba obijała się między sobą. Wartko ich rozgromiono, zakazując wstępu do salonu, gdzie przebywała Callisto, sir Grim oraz ich jeniec.
- Co masz mi do powiedzenia - rzuciła głucho w eter - Tarantallegra Tortura!

Spod rękawa wyłoniły się szare wężyki dymu. Tocząc nierówne smugi powoli zmierzały do nieprzytomnego Malkina. Tuż przed jeńcem jakoby się zatrzymały, wąchały go lub obserwowały. Raptem! Agresywnie wtłoczyły się przez nozdrza, usta i uszy, aż mężczyzna zadrżał przeraźliwie. Wydał z siebie kilka gorzkich jęków, by po chwili oddać się władaniu swej nowej pani. Mącicielki umysłów.
- Dlaczego oskarżono mnie o bunt w Hollar? Skąd dowiedziała się o tym korona? Jakie są jej plany wobec nas? - stawiała pytania jedno po drugim, odhaczając je teatralnie na palcach. Przesłuchania nigdy nie były mocną stroną kobiety. Szybko traciła cierpliwość, zaś zniewolenie umysłu pozwalało ominąć te przeszkody.

Re: Willa Morganisterów

118
Nekromanta zadyrygował oszczędnym gestem i wydał polecenie w nieznanym jej języku.
Dwóch nieumarłych, podległych mu sługósów ruszyło na unieruchomionych lodową pułapką rycerzy, skończyć z nimi w dość przykry i bolesny sposób. Wedle jej rozkazu właśnie rozpoczęto wykonywanie wyroku.

Próbowali się bronić – bez skutku. Nawet jeśli któremu kolwiek udało się wydostać z lodu, nadal musiałby umieć się po nim sprawnie poruszać. Zatem odwrócona plecami czarownica, prowadząca za sobą olbrzyma z jedynym ostałym przy życiu napaścą, słyszała była coraz bardziej stłumione krzyki, grające do kompanii coraz to kolejnym udrzeniom cieżkich ostrzy o stalowe pancerze.
Zaiste, wiele szlacheckich elfich istnień tego dnia zostało wymłuconych, jakby byli zwykłymi jeno porcjami ziarna.

W żelaznym uścisku Sir Grima półprzytomny elf wykręcił się i zacisnął zęby, próbując walczyć z nieprzyjemnym uczuciem obejmującym jego jaźń. Siły umysłu i zaparcia mu nie brakowało, rychło jednak musiał skapitulować i otowrzyć osłabłe wrota przed mroczną mocą.
Spuścił wzrok i powiódł nim po podłodze, słuchając pytania.
- Eee... - Zamamrotał. - Ee... Ja... niewiem, ja... nam wadziłaś. Nie wiem, ile wie korona. Ale... Ale... Ale przeiceż Apatyt do Ciebie... i Merkucjo. Musisz mieć z tym coś wspólnego. - Wiadomości wypływały powoli, co zważywszy na stan w jakim był, nie dziwiło. Trzeba było przyznać, że choć cios wyglądał na taki wykonany jakby od niechcenia, to jednak magicznie wzmocniony olbrzym potrafił srogo wychłostać.

Re: Willa Morganisterów

119
Ty głupi nędzny robaku - rzekła z pogardą popychając głowę zaklętego mężczyzny niczym bawiące się kukłą dziecię. Ta odchylona ku tyłowi zadrżała, by po chwili ponownie wrócić na swoje pierwotne miejsce. Jeniec zatańczył, jak mu zagrano. Bunt możnych, który wszakże już miał miejsce, sprowadzał mroczne widmo na sprawy przymierza. Callisto zmuszona była podjąć radykalne kroki. Mimo że zakładała pociągać za sznurki z ukrycia, skryta pod płaszczem niewiedzy wrogów, powoli zbliżał się czas zrzucenia fałszywej maski przyzwoitości. Byli jednak zbyt słabi, zbyt osamotnieni na polu bitwy, ażeby odkryć wszystkie karty. Przyjdzie jednak ten długo wyczekiwany moment, kiedy Nowe Hollar i świat pozna władczynię największego ośrodka magicznego Herbii. Nie będzie tu burmistrza, nie będzie rad. Jedna głowa, twardą ręką zarządzi Hollar. Budząc grozę w sercach nieprzyjaciół i niszcząc tych, którzy wystąpią przeciwko przymierzu...

- Zdaj się na mą łaskę - powiedziała równie pogardliwie, jak za pierwszym razem - albowiem daruję ci żywot. Wrócisz do swej zabitej dechami posesji i będziesz słać kruki. Każdej nocy, każdego dnia poinformujesz mnie o negujących mą działalność szlachcicach. Ostrzeżesz przed działaniem króla, jeśliś o takowym usłyszysz. Wyślesz swych pobratymców do stolicy, gdzie pod pretekstem handlu wywęszą panujące tam nastroje. A teraz wstań i wyjdź. Napadli cię bowiem plugawi bandyci i przeżyłeś tylko ty. - skończyła pleć siatkę kłamstw. Wpojone do podświadomości wysokiego elfa na długo zapadną w pamięci, ponieważ zaklęcie ujęło go, kiedy był nieprzytomny. Kolejna kukła do kolekcji. Kolejny pionek ruszył.
*** Zirael i Leariz rośli bardzo szybko, wciąż budząc niepokój matki. Byli tacy odmienni, jak lustrzane odbicia. Różni, chociaż podobni. Wykazywali podobieństwo, lecz nakładające się przeciwobrazy nigdy na siebie nie najdą. Zaglądała do nich często, jakoby uciekając przed natłokiem codzienności. Prace nad zaklęciem sygnetu trwały. Demon więziony pod posesją przychodził za każdym razem, gdy zamknęła powieki. Żaden trunek, żadne zioła z laboratoriów jej studentów nie pomagały na bezsenność. Sprawy biegły swoim torem.

Re: Willa Morganisterów

120
Jakże elfi szlachcic, zwykła marionetka kierowana magicznymi dłońmi, mogłaby się przeciwstawić władnemu słowu wiedźmy? Otóż nie mógł, nie potrafił, a gdyby ktoś go w tej chwili zapytał, to nawet nie chciał. Czar o niezwykle prostej inkantacji mógł przewspaniale wpływać na słabe lub osłabione umysły, zwracając ich światopogląd o sto i osiemdziesiąt stopni. Wybitna sztuczka, jeśli uprzednio się przeciwka właśnie poddało należytemu wysiłkowi, tę jedną, atutową kartę pozostawiając na sam koniec, na ostatnie a łamiące uderzenie nadchodzące nie od ognistej kuli czy skupionej między palcami wiązki błyskawic, a właśnie od zwykłej smużki dymu.

- Dziękuję, moja pani. - Głos ciągle miał mętny, zmieszany, takoż samo jak i krok. Biedak wyglądał, jakby wyciągnęli go ze środka ogniście zaciekłej bitwy, wprost z wrzącego kotła zgotowanego przez liczniejszego wroga. Aby być wiarygodną marionetką musiał wszakże odgrywać przekonująco swoją rolę, nadal funkcjonując tak, jak kiedyś, tylko skrycie nieco odmieniając swe myślenie.

Był problem. Wraz ze zwierzakami rozbiegli się zapewne też jacyś pachołkowie, niknąć w ciemnościach świata i niebawem zapewne meldując o tym, co ich oczy miały okazję widzieć. Nie można też śmiało sobie zakładać, iż nikt poza zebranymi tutaj rycerzami nie wiedział - wiedzieli wszakże pachołkowie - o poczynaniach dumnych choć nieco naiwnie myślących, niedoinformowanych elfich paniczów.
To nekromanta spostrzegł ten problem. Obawiał się, że póki czarownica nie posiada władzy nad demonem, a tutaj terminy naprawdę były niewiadome, taka demaskacja będzie bardzo problematyczna. Co prawda napaść na jej dom była w świetle wszelkich praw przestępstwem, i trudno byłoby zwykłym sługom udowodnić, iż to ona zaatakowała pierwsza. Po stronie Callisto stał burmistrz, stał też jedyny ocalały świadek, niemniej syf się już zrobił i robactwo ani chybi zacznie obok tego krążyć.
*** Wedle najnowszych doniesień jej marionetki obawy nekromanty poczęły się sprawdzać. On sam i większość rodziny, co powszechnie wiadomo, byli aktualnie w żałobie - rzekomo z powodu bandyckiej napaści, ale i mniej oficjalna a zarazem wyjątkowo oskarżycielska wobec jej osoby wersja poczęła rozpełzać się po mieście. Szepty nie cichły i nawet Apatyt potwierdził za pomocą gońca, iż jego "koledzy" poczynają krzywo nań spoglądać, wiążąc z częstymi odwiedzinami w domu wiedźmy.

Kruk przyniósł drugiego dnia smutną wieść - knuto kolejny spisek. Tym razem ród Liam, który jednego ze swoich stracił pod jej domem, knuć próbował z pacyfistycznie nastawionymi członkami Akademii, aby w mieście przywrócić dawny ład. Nie wiada, jak posuwały się rokowania wrogiego jej ugrupowania z potencjalnym, magicznym niebezpieczeństwem, jednak pocieszającym tutaj mógł być fakt, iż cała masa negatywnie do wojny nastawionych magów nie szukała żadnej, absolutnie żadnej zwady, chcąc jeno kontynuować studia. Niemniej, być może nauczeni swą porażką elfowie spróbują raz kolejny, tym razem zapewniając sobie odpowiednie wsparcie. A może... może miały te działania głębszy charakter.

To była ważna informacja, choćby nawet dumna wiedźma uważała separatystów za jedynie nędzne psy. Zwać ich można było różnorako, nie zmieniało to jednak faktu, że potrafiły pogryźć a nawet i zagryźć. Tym bardziej należało uważać, gdyż nie znała dokładnej liczebności spiskowców ani dokładnie nie wiedziała, jakie kroki poczynili, aby ją zniszczyć.

A jej dzieci?... Cóż, były bezpieczne, póki Callisto kolejny raz w uniesieniu nie opuści gniazda, aby pluć jadem i ogniem na swych wrogów.
*** Cóż uczynić? Wszak wybory nie były łatwe... Z jednej strony mogła skupić się jeno na demonie, nie znając czasu ani nie będąc pewnym efektów. Z drugiej, należało się przecież zająć jakoś tymi oponentami, zanim to oni zajmą się nią i jej sojuszem. Pozostawał też kwestia szerzenia zarazy, której rytualny czar był prawie gotowy wraz z odpowiednim zaklęciem obronnym.

Jak zrobić, żeby mieć ciastko i przeciwnikowi włożyć ciastko tak głęboko w mordę, coby się udławił?

Wróć do „Nowe Hollar”