Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

16
Wieści o skrywającym się dowódcy były nie lada zaskoczeniem. Mimo wszystko winna zapamiętać jego twarz, kiedy to ostatkiem sił wycisnęła ostatnie tchnienie z byłego herszta. Było ich trzech. Jednego zabiła ona, któryś z pozostałych przejął obowiązki. Dziś zwał się "Złym" - szablonowy przydomek dla rzezimieszków. Nieco prymitywny, jeśli brać pod uwagę, iż ugrupowanie tworzą wysokie elfy. Rasa nie tylko lepsza od innych, lecz również bardziej wyszukana. Tym razem nie popisali się kreatywnością.

Po tym jak zjawili się bracia po fachu, poproszono elfa o opuszczenie izby. Górnolotna wymiana uprzejmości utrudniała nabór świeżego powietrza. Było gęsto jak w zupie, sztucznie. Zarówno Callisto jak i jej rozmówca odczuwali ten dyskomfort. Znając ich temperament kobieta rozerwałaby go animowanymi tworami mroku, zaś elf chętnie rozpłatałby jej bebechy. W końcu nie musieli na siebie dłużej patrzeć. Znosić swej obecności. Zarzekł się, że powróci dnia następnego, przynosząc wieści od samego "Złego".

- Tak - odparła chłodno i z przytupem. Była zła. Widzieli to po niej wszyscy bez wyjątków. Pertraktacje nie przebiegły po jej myśli. Liczyła na owocną współpracę, a dostała niedorozwiniętego "Mówcę", którego mowa nie było najmocniejszą stroną. O ile w ogóle takową posiadał.
-To nie była najlepsza decyzja - przyznała kiwając głową - mimo to jutro mam uzyskać odpowiedź w sprawie dalszych poczynań lub ich braku...

Wszyscy poza Serafinem zasiadali przy stole. Okrągłym, solidnym mebelku z ciemnego dębu. Porozwalane papirusy i dogasająca świeca nadawały rozmowom klimatu. Długo milczeli.
- Jakieś wieści od Samuela? - spytała, aby rozwiązać języki. Być może widok przedstawiciela piekła nie spodobał im się lub najzwyczajniej w świecie nie mieli ochoty rozmawiać. Nadszedł czas wtajemniczenia. Callisto z założonymi rękoma, delikatnie ułożona na oparciu krzesła poczęła przedstawiać wizję nowego świata. Dramatycznie dobierała słowa, wyjawiając kolejne smaczki uknutych w głowie intryg. Prowokacja, rozzłoszczenie stron konfliktu, obnażenie prawdy. Rzucenie wrogów ku sobie bez formalnej uprzejmości stworzonej przez Zakon i koronę. Otwarty bunt, wymuszający obranie jednego z frontów. Przedstawiła im wszystko, teraz czekając na reakcję.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

17
Hm... i jak twierdziła, zapamiętała ową charakterystyczną, poznaczoną bliznami twarz - mimo, iż okoliczności były wtedy zdecydowanie niesprzyjające. Przy spotkaniu widziała ją ponownie, i to z całą pewnością była właśnie ta twarz, nawet jeśli pojawił się na niej jakiś drobny, pewnikiem niezauważalny niuans przybierający formę kolejnej szramy.
Może warto czasem spojrzeć dalej, niźli te czubki własnych butów? Przyjąć, że świat, jawnie bądź skrycie, zmienia się? Hę?...

Nieistotne. Czas pokaże, jak skutecznie oceniła możliwości i dobrała środki.

Zbir, jakiekolwiek żywił względem wiedźmy uczucia, nie okazał jej wrogości, ani nie zaakcentował jej w wypowiadanych słowy. Interlokutor był z niego dość oschły i rzeczowy.
- Jeśli tak wolisz. - Rzekł, poczynając stawiać pierwsze kroki ku wyjściu. Miał do przekazania sprawozdanie z rokowań, a jego obecność tutaj nie była pożądana.
*** Starszy elf nic nie powiedział, ale uśmiechnął się skromnie. Cokolwiek chciał w tej chwili powiedzieć, aby stosownie do swoich przemyśleń skomentować złość wiedźmy i jej słowa, przemilczał to, uznając za zbędne.

Podczas gdy inni zajęli miejsca przy stoliku, uczeń znalazł sobie miejsce gdzieś na uboczu. W tym składzie mogli zacząć obrady.

- Chyba jeszcze żyje. - Tym razem odezwał się Serafin. Może był obruszony, że w udziale, póki co, przypadło mu tylko tak liche zadanie, jakim niezaprzeczalnie jest robienie za posła, i to na dodatek szlajającego się po najgorszej dzielnicy miasta. Jego wiara w powodzenie Samuela to odrębny temat, ale z całą pewnością ktoś z jego mniemaniem o sobie oczekiwał, iż podczas tej narady otrzyma zadanie odpowiednie dla jego talentów.
Siedział z rękami skrzyżowanymi na piersi i wyczekiwał.

Wiedźma objawiła im szczegóły swojego planu. Apatyt pierwszy objawił swoje wątpliwości.
- Uważasz, że ta banda podoła zadaniu? Rozumiem, że jakoś można ich wykorzystać, ale żeby zaraz powierzać im tak... istotną część planu? A jeśli zawiodą i namieszają, albo zdradzą? Wiele osób wolałoby uniknąć tych wydarzeń, to pewne, i nawet jeśli trudno wierzyć, że wszystko może się zacząć tutaj, to jednak... jednak nie można ignorować ryzyka wynikającego ze spoufalania się z tym społecznymi, moralnie połamanymi, wypierdkami. - Próbując przeforsować swój punkt widzenia, nerwy zachował na wodzy, imając się poważnego tonu i niemniej poważnego spojrzenia, skierowanego prosto w oczy wiedźmy.

Uwaga, zarówno milczących jak i dotychczasowego mówcy, zwróciła się na kobietę. Przyszedł jej czas, aby rozwiać wątpliwości.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

18
Chłodne fale odbijały się od solidnej konstrukcji twierdzy, za każdym razem naruszając jej stabilną strukturę. Tak mądre słowa podeszłego profesora biły w dalekobieżny plan spaczonej czarną magią czarownicy. Pojętnej, potężnej, zdolnej. Mimo wszystko nie tak mądrej za jaką się uważała. Doświadczenie mędrca to złoto w ubóstwie. Jest niczym ożywczy deszcz, prawdziwe oberwanie chmury. Ciepły i aromatyczny, pachnie latem, zielskiem, błotem i kompostem. Słowa te często cierpki mają smak, jak każde skuteczne lekarstwo. A zatem nie obruszyła się, nie ironizowała, nie przewracała oczyma do góry, szukając ukojenia w niebiosach. Sztywne plecy, niczym podczas musztry w królewskiej armii. Barki zbite, scalone z korpusem i ta głowa. Nieruchoma, jakoby zahipnotyzowana wywodem elfiego wykładowcy. Postawa okazjonalnie wzbogacana wędrówką spojrzeń. Poszukiwaniem odpowiedzi na nieznane.

- Między magią a prawdą jest to decyzja lekkomyślna. Wątpliwa. Mogą przyspieszyć działania, owszem. Mogą - jak trafnie zauważyłeś, mój panie - zdradzić. Czy to nie oznaczałoby ujawnienia ich grupy przed formalną instytucją, jaką jest Zakon? - skontrowała śledząc reakcję erudyty swym kocim wzrokiem. Po czym uśmiechnęła się szeroko, tak jakby infiltrował jej myśli.
- Ryzyko istnieje zawsze. Oni... są kolejnym szczeblem w naszej wspinaczce po władzę. Czy możemy im ufać? Nie! Obawiać? Z pewnością tak. Te brudne szczury, które kalają naszą rasę nie zasługują na nic więcej poza śmiercią. Musimy być gotowi na wszystko, dlatego Samuel winien przyspieszyć analizę zakodowanego tekstu.

Serafin? - młody mężczyzna bez dalszego rozwinięcia pojął przekaz mistrzyni. Od tej pory i na jego barkach spoczywało rozwiązanie zagadki zaszyfrowanego rytuału przyzywania demonów. Przekazane w ręce Samuela tomisko zdawało się przerastać studenta. Nic dziwnego. Sama Callisto nigdy nie rozwikłała do końca skomplikowanej procedury.

- Demony - potężna broń. Chcę ją posiąść - rozmarzyła się. Przywołanie okrutnej istoty dawało swego rodzaju alternatywę dla ich sprawy. Uwolnienie demona na ulice byłoby aktem gwałtu na naturze. To bez wątpienia skłoniłoby oczy Zakonu na Nowe Hollar.

- Przyjaciele, cóż zakrząta wasze głowy? Podzielcie się swymi myślami. Chętnie usłyszę odmienne strategię na wcielenie w życie naszego planu.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

19
- Bezpośrednie poinformowanie Zakonu to głupota, i chciałbym wierzyć, że nic innego nie przyjdzie im do głowy, z nasłaniem na to miejsce Zakonu, od tak, włącznie. Niestety, nawet jeśli nie wpadną, jak zrobić to pośrednio, są jeszcze inne osoby... Choćby twoja rodzina. - Niemniej. -Cóż, rzuciłaś już kości, teraz lepiej dopilnować, ażeby zdrada nie była dla nich opłacalna. - Wątpliwości tym chętniej wyrażał, albowiem i o jego głowę chodziło. Wszak zbir go widział, i nie uśmiechało mu się, co mógł zrobić z posiadaną widzą, nawet jeśli będzie to coś skrajnie głupiego.
- Idźmy dalej. Zakładając, że Twój plan się powiedzie i odpowiednie osoby zginą, czy możemy mieć pewność, że odzyskasz majątek? To nic ważnego, bandytów z całą pewnością moglibyśmy opłacić inaczej, ale... jesteś wiedźmą, parasz się czarną magią. Jeśli ktokolwiek nieodpowiedni zna prawdę. - Spoglądał na nią dość wymownie. A ona mogła sobie przypomnieć list od niejakiej pani Pogody. Jedna niewłaściwa plotka i wszystko może iść do kaduka.

Ryzyko zawsze istniało, ale istniały też środki i działania, które mogły nie tylko je minimalizować, ale i permanentnie likwidować. Wiedźma grała w niebezpieczną grę o wysoką stawkę, więc musiała się z tym liczyć.
Mag, choć treści listu nie znał, już się z tym policzył.

Serafin doskonale wiedział. Uśmiechnął się. Ten nieudacznik, Samuel, nie dorastał mu do pięt. Przy nieobecności pupilki, bodajby zdechła poszukując tego kija, był najlepszy. Prawdopodobnie byłby najlepszy z całej trójki... gdyby tylko nie był tak leniwy - ale to już trudniej zaakceptować.

- Mówiłem, na północy... - Nim wieszcz zdążył ponownie wypróbować jej cierpliwość, Apatyt wszedł mu w zdanie.
- Rozsądne propozycje, Kasaelo.
- Mogę spróbować sprawdzić tych bandytów. Może czegoś się dowiem. - Rzucił, od biedy. Wciąż nie wyzbył się swoich przekonań.
Wieszcz rozłożył ręce, zaś Apatyt odkaszlnął, jakby coś przez gardło zaraz z trudem miało mu przejść.
- Twój plan jest dobry... - Zaczął bezpiecznie, spokojnym i przyciszonym głosem.
- Może warto go wykonać z nieco większym rozmachem. Gdyby tylko wywabić rektor Pogodę z miasta... Gdybym tylko miał pomysł, jak to uczynić i nie budzić podejrzeń. No cóż, mogliby się znaleźć kolejni, chętni do współpracy zakonnicy i jeden świadek, który uciekłby z napaści, zarzekając się następnie, że to wszystko wina Zakonu. A ja, jako nowy rektor, oczywiście stanowiłbym nieocenione wsparcie. - Przez całą rozmowę nie spuszczał z niej wzroku, ale tym razem spoglądał z wyjątkową wnikliwością. Zamierzenie było iście podłe, ale cel... cel uświęcał, prawda, środki.
- Dwa incydenty to już nie przypadek, z którego można chcieć się wyłgać. A atak na samą rektor... To chyba po raz kolejny wymagałoby od nas zatrudnienia tych szumowin.

Serafin jednym uchem był tutaj, drugim już słuchał lamentów rozdzieranych na strzępy przez demona nieboraków. A on u steru... Taka manifestacja potęgi! Takie osiągnięcie! I to jako uczeń!
- Nie ma czasu do stracenia. - Rzucił, jakby to był jakiś plan, patrząc wprost na nią. Podniósł się i ruszył z wolna ku wyjściu.
- Pośpieszę tego głupca.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

20
Słowo przeciwko słowo, obelga przeciwko obeldze. Od powstania świata jasność toczy bój z ciemnością. Woda zwalcza ogień. Zło tłamsi dobro, które gniecie mu stopę. Dzień przegania noc. Słońce spycha księżyc na nieboskłonie. W istocie Callisto była czarownicą. W dolnym mieście raz przezwano ją "wiedźmą ze slumsów" i po dziś dzień przydomek ten kala jej imię. Jest wiedźmą ze slumsów, przedstawianą jako uosobienie najgorszych żądz. Historyjką do straszenia niesfornych pociech. Przestrogą dla wrogów. Wszyscy szepcą o wiedźmie, lecz niewielu zna jej prawdziwe imię. Callisto z rodu Morganisterów - szlacheckiej rodziny. Córka uznanego w świecie maga. Potomkini wielkich uczonych. Dziewczyna, która przepadła, zaś jej imię zapomniano przez plugawe kalumnie ojca. Okrutne kłamstwa o śmierci córki rozniosły się po szlacheckich ozorach. Wielu współczuło rodzinie, kilku żałowało. Nieliczni wspominali.

Ona istniała, w odległej krainie. W gorących piaskach Urk-hun wiodła żywot pustelnika. Żaden nie wiedział o jej naukach. Żaden nie pytał. Czarnoksiężnika nie poznasz w tłumie, o ile nie zechce zostać rozpoznany. Chociaż mrok, z jakim przyszło obcować kobiecie bezsprzecznie zmienił jej fizyczność, wciąż wyglądała normalnie. Rozczesane włosy, zadbane dłonie, odpowiednie proporcje ciała. Blada skóra, taką i miała od pieluchy. Sine żyłki pod delikatną skórą, czarne cienie dookoła oczu. Te odstępstwa mogła zatuszować sypkim pudrem. Blizna na policzku - wypadek. Na wszystko miała wytłumaczenie. Nakładając eligijne szaty niespecjalnie wyróżniałaby się z grupy rodowych czarodziejów.

- Plotki niosą się na wietrze. Nikt nie wie, gdzie leży prawda. - rzuciła nieco cynicznie, ściągając policzki i wznosząc wysoko brwi, które pociągnęły za sobą powieki. Oczy zamigotały szaleństwem.
- Jestem dziedziczką, pomówienia wykorzystam jako tarczę przeciwko tym, którzy chcą położyć łapę na majątku moich rodziców, dziadów, pradziadów. Wielokrotnie oskarżano elfy o rozmaite konszachty, praktyki. To w żadnym wypadku nie wpływa na moje prawa do majątku. Kto zaś będzie klepać zbyt głośno ozorem, ten go straci.

Kruczowłosa niewiasta z obłędem w oczach, wypiekami na twarzy oraz drżącymi wargami wsłuchiwała się w plan elfiego profesora - Apatyta. Słowa wychodzące z jego ust, jak czarodziejski dotyk, łagodziły strudzone serce kobiety. Nie mogła wytrzymać. Geniusz! Majstersztyk! Arcymistrz! W głowie skandowała przeróżne określenia i żadne nie oddawało podziwu z jakim w chwili obecnej spoglądała na noszącego złotą togę mistrza. Wykładającego animację oraz kreację magicznych pól profesora z Nowego Hollar. Ponad stuletniego wysokiego elfa. Nie wytrzymała! Zapierając dłonie o staranne wykończenia wiekowego krzesła, wstała. Chyżo stąpając poczęła chlapać językiem.
- Jesteś mądrym człowiekiem, profesorze. Nigdy w to nie wątpiłam. Śmierć Pogody z rąk Zakonników - w istocie fenomenalna myśl. Jest wrogiem Korony, Zakonu. Mają motyw, żeby ją usunąć!

Callisto pominęła kwestią piastowanego stanowiska. W prawdzie Apatyt był mistrzem, lecz wybory wśród erudytów nigdy nie przebiegają łatwo, a oni nie mieli czasu na zabawę w politykę. Naturalnie wierzyła w zwycięstwo przyjaciela w wyścigu o posadę i wspierałaby go w każdy możliwy sposób, lecz ów czas patrzyła na to z przymrużeniem oka. Dalej tupała obcasem o solidny parkiet, była podniecona. Nie mogła ustać w miejscu, ze złączonymi do modlitwy dłońmi przemierzała izbę.

- Wyczekajmy odpowiedzi bandy z Piekła, potem podejmiemy kroki. Potrzebujemy ich wyłącznie do sprowadzenia zakonników. W Hollar nie stacjonuje żadna jednostka. Musieliby udać się na trakt, poza granicę miasta, w kierunku Meriandos. Tam szaleje zaraza. Doglądając mapy wnioskuję, iż w tym kierunku napływać będą ze Srebrnego Fortu i Saran Dun oddziały Sakirowców. Mają obowiązek pomagać, chronić ludzi, a ta zaraza to nienaturalna anomalia. Będą tam - orzekła wszem i wobec.
- Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu, przyjaciele. Pogoda zwróciła się do mnie listownie, abym zajęła stanowisko wykładowczyni. Odpowiem. Kiedy zajmiemy posiadłość mojego rodu, wezwę ją. Napaść Sakirowców na rodzinę czarodziei, która gościła wtenczas rektorkę uniwersytetu - katastrofa...

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

21
Sceptycyzm - słowo kojarzy się źle. Zazwyczaj, gdy mówimy o sceptykach, mamy na myśli ludzi małej wiary, czyli tych, którym owej wiary, prawda brakuje. A jak czegoś brakuje, coś jest na minusie, to jakoś tak automatycznie wydaje się negatywne. Apatyt w czasie wielu, wielu lat swego elfiego życia nauczył się, iż sceptyczne podejście pozwala wytknąć błędy bądź wyjaśnić nieścisłości, a zauważenie tych naprawienie tych pierwszych w czas... Hmmm, nawet świadomość...

Cóż, jeśli wiesz, że w drodze możesz się zesrać, pomyśl zawczasu o czymś do wytarcia dupy.

Powiedzmy, że pomny faktu, iż ich działania wiązały się z ryzykiem, przyjął podane wyjaśnienie, nawet jeśli nie czyniło go w zupełności ukontentowanym.
- Może być też tak, że właśnie nie dadzą wiary, iż jesteś dziedziczką. Większość uważa Cię za martwą. Zamierzasz przedstawić im jakiś dowód? - Nie tyle martwił się o spadek, co o zaburzenia w głównych założeniach.
- Może nie powinnaś zwracać na siebie tyle... tyle niepotrzebnej uwagi? Ja rozumiem, że wołanie o pomstę ostatniego członka wymordowanego rodu to silny argument, mimo to... Chociaż weź pod rozwagę moje słowa, i gotuj się na to, iż kogoś być może będzie trzeba przekupić.

Zdawał sobie z tego sprawę. Zdawał... Pojmował, a wręczy przyswajał, że jeśli rzeczywiście ma uzyskać stanowisko rektora, nie może losu z wolną ręką ostawić. Nie. Trzeba wynaleźć sposób, ażeby po utracie Pogody, widzieli w nim przywódcę, oraz spadkobiercę byłej rektor.
A jeśli tylko on wyszedłby ze spotkania żywy? Poświadczyłby, iż faktycznie to byli zakonnicy? Hmm... potrzebne byłoby poświęcenie, może nawet odniesione rany. Ale mógłby stać się spadkobiercą ostatnich słów Pogody, nawołującym do pomsty!
Tak...
Koniecznie musiał poznać nastroje swych kamratów! Koniecznie musi wiedzieć, jak trudno będzie ich zmanipulować.

- Nie. Nie. Przekonam Pogodę, żeby poszła ze mną do twego ojca. Będzie szukała każdej pomocy. Poparcia. A wtedy... wtedy... - Przełknął ślinę. - Wtedy oni nas napadną. Zabiją wszystkich, a mnie... mnie ranią. Cudem uniknę śmierci z rąk tych oprawców. Opowiem Ci, jaką będzie miał minę, gdy Pogoda wspomni twoje imię. - Uśmiechnął się bardzo delikatnie i niepewnie. Wiele ryzykował. Ale dla nowej pozycji... A tym bardziej dla dobra wszystkich ciemiężonych przez ten pierdolony Zakon! Dla dobra społeczności nie tylko magów, ale i wszystkich elfów!

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

22
Niespełna kilka lat minęło, jak nieświadoma konsekwencji swych działań dziewka opuściła Nowe Hollar. Dawno temu przywłaszczyła najlepszego karego ogiera ze stajni rodu Morganisterów i przepadła. Zwiedziła zachodnią prowincję, gdzie zasmakowała czarnej magii. Zwiedziła centrum i południowo wschodnie kresy kontynentu. Szlachcice, magowie - przyjaciele rodziny - nie zapomnieli o córce Lephusa Morganister. Chociaż skalano ich myśl kłamstwem o rzekomej śmierci kobiety, nikt nie odwróciłby głowy, gdyby ujrzał ją na targu, trakcie czy w tawernie. Nie zmieniła się nadto. Była tą samą Callisto, może nieco bledszą, brzydszą i mroczniejszą. Przesadne myśli profesora Apatyta nie budziły w niej odrazy. Taki był, przewrażliwiony. Dmuchał na zimne, często niepotrzebnie. Callisto z głębi serca pragnęła porzucić czarnoksięskie szaty. Skórzane szmaty złączone lekką nicią. Przyozdobione piórami, rzemykami imitację sukni. Wzmocnione puklerzem lub metalem rękawy. Czas bycia odszczepieńcem, apostatą minął. W ten sposób nosiła się pośród dziczy, którą niegdyś przemierzała. Ów czas bieda zaczęła wychodzić bokiem. Zasługiwała na luksus, jaki na własne życzenie straciła.

- Rozumiem twe przesłanki, miłościwy panie - zaczęła z żalem w głosie - lecz to mój dom. To moje dziedzictwo. Kto ośmieli się kwestionować więzy krwi? Zbyt długo żyłam w cieniu, rzucając klątwy pod kapturem za pieniądze, żeby prostacy nie poznali mej twarzy. Połowa uniwersytetu pamięta tą twarz! - akcentowała każde wypowiedziane słowo. Z taką mimiką odnalazłaby się teatrze, ale tylko tragicznym.- Szlachcice, czarodzieje, kupcy i służba. Oni pamiętają.

Argumentacja kruczowłosej, pomimo sposobu w jaki ją przedstawiła, była racjonalna. Wysokie elfy nie tylko żyją długo, mają również świetną pamięć. Raptem kilka lat nie wymaże z ich głów dosyć barwnej postaci, jaką jest Callisto. Mistrz Apatyt mógł być o to spokojny, naprawdę spokojny. Przejęcie odpowiedzialności za sprowadzenie rektor Pogody było kobiecie na rękę. Ponadto znał ją, ufała mu.

- Czyli wszystko rozegra się w siedzibie mego pana ojca. Bandyci dostarczą Sakirowców. Profesorze, sprowadzisz Pogodę późnym wieczorem. Ja wprowadzę herszta wraz z resztą nożowników przez piwnicę prowadzącą do spiżarni. Zadziałamy szybko, ułożymy ciała. O świecie zabijesz w dzwony, aby każdy dowiedział się o zbrodni, jaką zgotowali elfom przedstawiciele plugawego Zakonu Sakira.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

23
Dobrze, ustalenia mieli za sobą a jeśli nawet profesor chciał coś rzec, to wstrzymał się. Być może potrzebował trochę czas na przetrawienie tego wszystkiego i na zastanowienie się nad kolejnymi słowami - w końcu, jak sama słusznie wiedźma zauważyła, Apatyt był elfem o wybitnie ostrożnej naturze, niespiesznie stawiającym kroki.

- Rozumiem. Zajmę się swoją dolą, a w reszcie kwestii polegam na Tobie i... Twoich sojusznikach. - Niekoniecznie uleczony ze sceptycyzmu względem jej zamysłów, przystał jednak bez żadnych sprzeciwów.
- Teraz Cię przeproszę. Muszę co nieco przygotować. - Wstał od stołu, grzecznie się pożegnał i, jeśli nikt nie miał nic ciekawego do powiedzenia, udał się... oczekiwać na właściwy moment.

Wieszcz już nic nie miał do powiedzenia. Wyszedł nadstawić ucha w Piekle - jednak, przez wzgląd na brak czasu i aktualną postawę bandytów, nie należało oczekiwać zadowalających efektów.
*** Gotard wrócił około południa, już po spotkaniu. Nie wyglądał, jakby coś złego go spotkało, jednak humoru po drodze też nie znalazł. Jak twierdził: poszedł się przewietrzyć.

Rozmowa z nim mogła, prawda, przynieść jakiś postęp w rozwoju stosunków emocjonalnych w związku, ale do sprawy planowanego mordu miałaby się jak but do dupy, chyba, że kobieta postanowił uczynić z partnera część owego planu i zaangażować go.
*** Rankiem, następnego dnia, do jej drzwi ponownie zapukał ten sam elf o oszpeconej bliznami twarzy, i tak samo jak wczoraj był odziany oraz uzbrojony. Mówca, jak większość go nazywała, udał się tam, gdzie mu nakazano, ażeby spotkać wiedźmę.

Przywitał ją skromnym skinieniem głowy, i bez ceregieli oznajmił...
- Zły przysyła odpowiedź. Twoja wola zostanie spełniona, a kiedy już zdobędziesz majątek, rozwiążecie kwestię nagrody. Zły napomina, że dług będzie musiał zostać spłacony, i pragnie, abyś zrozumiała, że przy rozliczeniu nie chce żadnego chwytania za słówka. Obiecane bogactwo wielkiego rodu będzie należeć do niego, w ten czy w inny sposób. Uprasza również, aby Twoi sojusznicy nie wściubiali nosa, gdzie nie trzeba, bo rychło go stracą wraz z całą resztą. - Krótka przerwa nie dała czasu na odpowiedź inną, niźli mina.
- Zły przyśle również dwóch swoich synów. To oni pokierują działaniami i odbiorą nagrodę. Teraz... zapoznaj mnie z planem ataku i przybliż szczegóły wejścia do domostwa Twej rodziny, aby wraz z przybyciem zakonników wszcząć działania. Będziemy musieli również dopilnować, aby do czasu nikt nam w okolicy nie wadził, choćby tylko wzrokiem. - Definitywnie skończył przemawiać, ów osobnik oschły.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

24
- Powiedz mi, przyjacielu - rzuciła z przekąsem, nie zwracając uwagi na gościa. Usytuowana plecami do elfa z Piekła, zdawała się zajmować układaniem szklanych buteleczek lub fiolek na jednym z pomniejszych stolików. Czyniła to powabnie, od czasu do czasu podrygując, jakby słyszała muzykę.
- Przeszło rok temu skatowałam twojego herszta. Zdechł, jak każdy nieudacznik, który stanie na mej drodze. Byłeś tam, przejąłeś jego obowiązki. Dziś próbujesz mi wmówić, że ktoś inny rządzi tymże półświatkiem. Jak? Oddałeś go dobrowolnie, niczym pizda? - odwróciła głowę w kierunku rozmówcy, by z uśmiechem na ustach wpatrywać się w niego, kiedy zechce uchylić rąbka zbójnickiej tajemnicy.
Poza niedopowiedzeniami istniały bardziej żarzące kwestię. Ci prymitywni chuligani ubzdurali sobie w tych zaświerzbionych czerepach, że w zamian za schwytanie dwóch, może trzech rekrutów Zakonu Sakira otrzymają nagrodę po stokroć przekraczającą współmierną wartość. Czarnowłosa elfka nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Być może spokojna noc u boku Gotarda - który zajmował się dziećmi - ją nastroiła. Może miała po dziurki w nosie impertynenckiej postawy łobuzów. Chłopczyków z melin, którym ktoś winien spuścić porządny łomot. Co rusz szczerzyła się sama do siebie, chociaż mężczyzna mógł pomyśleć, iż nienaturalna radość na twarzy kobiety jest skierowana do niego.

- Otrzymacie dwa razy tyle, ile powinniście. Znam skrytkę ojca, zatem zabierzcie ze sobą solidne sakwy. Jeśli wszystko będzie gotowe, to wyruszymy w nocy. Ja wprowadzę was na teren posesji, jak i do jej wnętrza. Nie sądzisz, że wyjawię tobie tajne przejście? - kobieta roześmiała się diabolicznie, jakoby wino uderzyło jej do głowy. Tylko problem polegał na tym, że niczego jeszcze nie wypiła...

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

25
Króciusieńko mierzył ją wzrokiem - tak bardzo pustym, obojętnym. Być może chciała go ukąsić, nie wnikał.
- Oddałem?... Tak, oddałem. Tak było najlepiej. Być może zrozumiesz, już niebawem. - Odtrącił... jej werbalny atak, w sposób. Paradoksalnie, odpowiedź zbira niosła ze sobą garść informacji. To, i ich poprzednie rozmowy - jeśli połączyć zdobyte wiadomości... No cóż, kwestia interpretacji należała do niej samej.

- Otrzymamy tyle, ile warta będzie nasza praca. Tego możesz być absolutnie pewna. Nie radzę próbować migać się od zapłaty, to nie skończy się dobrze. Jeśli zaś wolisz zachować pewne informacje dla siebie, uszanujemy to. - Przy podejmowaniu ostatniej sprawy - tajnego wejścia - skrzywił usta w nikłym grymasie, lub może nieco upośledzonym, skromnym uśmiechu.
- Jeśli to wszystko... Bądź gotowa, zjawimy się tuż przed zachodem, nazajutrz. - Tak, zdecydowanie był już w gotowości oddalić się. Wyjść. I wrócić, gdy będzie taka potrzeba.
*** Jeśli chodzi o wieszcza, to nie miał on dla niej specjalnie ciekawych wieści. Ot, od czasu przybycia Złego zaginęło kilka osób, zaginęło kompletnie bez wieści - takie rzeczy już zdarzały się w Piekle, choć zazwyczaj znajdowano ciała. Prócz tego, że banda się trochę uspokoiła i skonkretyzowała swoje działania, co Callisto już wiedziała, niewiele przyniosło całe to pytanie i węszenie.
*** Reszta dnia, noc, i kolejny dzień minęły bez ekscesów i nowin.

Uczniowie nie poczynili znaczących kroków w kwestii demona - trudno jednak oczekiwać, aby ta trudna sztuka z powodzeniem udała się takim laikom mrocznych sztuk, gdy dać im tylko tyle czasu. Tak, czas był tutaj kluczowy; wiedźma musiała uzbroić się w cierpliwość.

Gotard był sobą - tym markotnym sobą. Dzieci... jedno mu dokuczało, a drugie było aż nazbyt spokojne, co należy zrozumieć jako kolejny brak zmian i przejaw nudnej, szarej codzienności.

Trzeba było powiadomić Apatyta, ażeby przypadkiem nie okazało się, iż kogoś na zebraniu w domu Morganisterów. To byłoby przykre, gdyby szanowna rektor Pogoda przegapiła poczęcie nowego porządku.
*** Zjawił się, tak jak obiecywał. Sam, bez ciał, żywych zakonników, czy innych kompanów. Trudno powiedzieć, co miał pod elegancką, zieloną jopulą, z całą jednak pewnością brakowało nakrycia głowy, a szatynowe, jasne włosy spływały mu do połowy karku. Przy pasie, na którym wytłoczono roślinne motywy, sztylet miał.
- Niebawem wszyscy będą pod posiadłością. Nie dajmy im czekać.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

26
Zawżdy działo się coś wielkiego, spaczony siłami mroku owoc nadrzędnej rasy wysokich elfów celebrował przygotowania wedle własnego uznania. Podstawowe czynności wynoszono do rangi rytuałów. Zmącone po nocy długie i sztywne czarne włosie szczotkowano z gracją, powoli. Brakło szarpnięć, jakie każdego dnia wyskakiwały z niecierpliwości. Posiłki przygotowano subtelnie, rzucając przyprawy niczym magiczne katalizatory przy ważeniu śmiercionośnego eliksiru. Nawet wino smakowało inaczej. Karminowy trunek rozpływał się w ustach, łechcząc wargi i przełyk. W brzuchu grzał, jak nigdy. Kobiecie nie przeszkadzał wadzący na zębach osad, który zazwyczaj pozostawał po konsumpcji średniej jakości wina. Dziś, tego dnia sączyła je, jak najdroższy rarytas. Ambrozja, przysmak bogów.

Od południa zajęła szeroki fotel w największej izb. Nieco pochylona, nieco zatopiona w jego okazałości, siedziała z nogą założoną na nogę. Obok niej - na dębowym stoliku - szklana karafka i żeliwny kielich. W dłoni zaś cienki tom referujący o magicznych zwierzętach z baśni, legend czy lakonicznych historyjek. Czytała: "(...) strzygi złe i strzygony, co to męczą ludzi od dawna, przychodzą na świat z sercami dwoma, z duszami dwoma, a zdwojoną ilość zębów mają, coby łatwiej kości kruszyć. Stąd ich nazwa odmienna, a jakże trafna – dwudusznice. Strzygi żyją też...Po zmianie masy nabiera, rośnie mocno i jakby większą się staje. Pazury zakrzywione z końców palców jej groźnie sterczą. Zęby także, ot, cała masa tnących, rwących, na pół kciuka długich zębów w paszczy szerokiej świeci. Chodzą słuchy o takich śmiałkach, co dwudusznice odczarowywać chcieli, niby do normalności przywracać...". - Uroczo. - burknęła do siebie, zapijając słowa obfitym haustem wina.

Nadszarpnięty zębem czasu tom lądował tuż-tuż obok kadarki, niemalże przylegał. Na czym stanęłam? Ach, tak, prawda - strzygi - zaznaczyła w myślach, kiedy obcy wkroczył w sferę domostwa. Musiała pamiętać, w którym miejscu zakończyła lekturę, wszakże czekała na nią po powrocie. O ile wróci.

Wyciągnęła nitkę z prawego rękawa. Spiralny wężyk długo odstawał z apostackiej szaty. Nosiła ją godnie, miała być symbolem dzisiejszej nocy. Założona po raz ostatni, jako ikona przełomu. Zmiany starego na lepsze. - Chodźmy. - przeleciało przez gardło. Na potwierdzenie owych słów zebrała się ku wyjściu. Sięgnęła po ciemny płaszcz, którym zakryła głowę oraz ramiona. Nie chciała zostać rozpoznana przez nikogo. Elfa prowadziła swoją drogą. Pomijając główne alejki, kroczyła przez wyzbyte z istot myślących sady, by uniknąć zbędnych spojrzeń. Tamtędy wymykała się z rodzinnej posesji. Od tyłu, przez pole uprawne, skąd ukradkiem szło wkroczyć do domostwa. Liczyła, że w sadzie spotka już skrytych najemników. Nie chciała czekać.

Willa Morganisterów.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

27
Slumsy? Ach tak, slumsy...

Wiesz?... Są tutaj kurwy tak parchate i brzydkie, że brudna dupa świni staje się realną alternatywą. W chuja lecę, nie mamy tutaj normalnych świń. Optymiści twierdzą, że tylko co drugiego członka pokrywają cysty. Trup w zaułku - pobicie/ zaciukanie/ głód/ choroba - to tylko jedna z wielu niespodzianek, jakie mogą się przytrafić, gdy pójdziesz rano zrobić kupę do zaułka. Jeśli chcesz znać moją radę: po zmroku sraj z nożem w ręku. Ten... Dorośli, dzieci, szczury? Dorośli, szczury, dzieci? Jak to ten łańcuch pokarmowy nam tutaj wyglądał? Ci z plebsu, co pracy nie znajdą, zaprawdę... na granicy żywot wiodą. Koty szczają do piwa... Albo to piwo wlewane jest do kocich szczyn.

He-he... nie jest aż tak źle.
*** Czy widzisz, jak nisko upadłaś? Upodliłaś się? Ukryłaś w cieniu i pośród brudnych zakątków wyczekiwałaś okazji do ataku!
*** O tak... widziała.

Szli poprzez wąskie dróżki, między lichymi chatami. Słyszeli sapanie, dyszenie, kaszel i krzyk. To paskudne miejsce, dom tych upodlonych istot, niczym nie przypominał jej rodzinnego dworu. Jej dworu. Tak pięknego, bogatego, przytulnego a jednocześnie ogromnego. Błędy i pomyłki przeciw splendorowi dawnych pokoleń wybitnej rodziny.

Dotarli.

Zakapturzony delikatnie złożył jej brata na podłodze, tuż przy wejściu. Skromnym skinieniem pożegnał wiedźmę i, jeśli w żaden sposób nie zamierzała go zatrzymać, odszedł w mrok nocy, na powrót między uliczki slumsów.

Przyszedł Gotard. Wyczekiwał jej. Z niepokojem jej wyczekiwał.
- Jesteś... Udało się? - Tyle emocji, ukryło się w cieniu po pierwszym słowie. Wojownik, waleczny żołdak, spoglądał pierw na nią, potem na nieprzytomnego, który nieruchomo leżał na ich podłodze.
- Kto to? - Wskazał palcem.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

28
Przybyła z...

Odwzajemniła pożegnanie poprzez chłodne spuszczenie powiek. Ojciec jej dzieci wyczekiwał zaś zniecierpliwiony. Nie miała ochoty wdawać się w dyskusję, nie teraz, nie tutaj. Poleciła mu wyłącznie zabrać chłopaka do wnętrza. Nim skończyła mówić, przepadła w korytarzu.

Nieprzytomny młodzieniec wylądował na kanapie w głównej izbie, która była miejscem spotkań elfiej czarownicy oraz jej konspirantów. Oddychał ciężko, lecz nic nie wskazywało na to, aby coś zagrażało jego życiu. Młodszy brat mógł czuć się bezpiecznie pod dachem siostry dopóty, dopóki będzie jej wierny. Szczerze liczyła na to, że po przebudzeniu wpadnie jej w ramiona, że nie będzie zadawał pytań i że pan ojciec nie wypaczył z niego błysku w oku, który widziała nim opuściła rodzinne progi.

Lekkim wiatrem zdmuchnęła płomień rozklekotanego lampionu. Mrok nawiedził salon, zaś ona sama zniknęła za drzwiami sypialni.

Kanciasty obcas zagrał cicho na parkiecie, wystukując takt marszu. Stała nad kołyską, a w niej leżały uśpione przez Gotarda bliźnięta. Chociaż blask woskowej świecy niewiele rozświetlał, to długo wpatrywała się w spokojnego Leariza oraz nieświadomie wierzgającego przez sen Ziraela. Odkupienie - w dzieciach szukała usprawiedliwienia dla swych okrutnych czynów. Zabójstwo - najgorsza zbrodnia, bo to akt gwałtu na naturze. Powinna czuć wstyd - nie czuła.

To dla was - wycedziła pod nosem tak, że nikt inny nie słyszał. Po tym czarnoksięska szata wylądowała na ziemi wraz z dodatkami. Nagie ciało skryła pod pierzyną. Jej chłodne dłonie objęły ciało kochanka, a później twarz i usta. Bezszelestnie dosiadła go, dając upust frustracjom. Krwawe, ciche szaleństwa.

Po wszystkim opisała ze szczegółami rozegraną na dworze Morganisterów sztukę. Powoli, chłodnym szeptem, bez zająknięcia usłyszał wszystko. Opowiadała, jakoby była to bajka dla dzieci. Tak prosto, tak nijako. Bez bólu i żalu, bez uczuć. Poznał także tożsamość gościa z kanapy w salonie. Niczego nie ukryła, niczego mu nie oszczędziła. Usłyszał o tragedii w najgorszy możliwy sposób. Po miłości, w łożu, sztywno wyrecytowane.
Ostatnio zmieniony 04 wrz 2017, 7:52 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

29
Krzepki wojak bez sprzeciwu i problemu przetransportował nieprzytomnego młodzieńca do wnętrze domostwa. Skoro też nie udzielono mu odpowiedzi, nie walczył o jej uzyskanie - już jakiś czas temu nauczył się, że nie warto, jeśli ona sama nie chce mówić.
Zostawił ją z bratem i wrócił do dzieci, w drzwiach rzucając jeszcze jedno, ani to subtelne ani też nazbyt wymowne, spojrzenie.

Otumaniony, chwilowo niezdolny do okazania czegokolwiek Jan był trudnym do ocenienia materiałem. Czy to przyszyły sojusznik, czy też żądna zemsty ofiara - okaże się pewnie, gdy się przebudzi i... dojdzie do siebie, a do niego dojdą informacje o aktualnym stanie rzeczy. Plus dla wiedźmy był taki, że to ona pierwsza będzie z nim rozmawiała, i... należy do niewielkiego grona osób, które znają prawdę. Dla reszty świata, o ile nikt nie wysnuje podejrzeń, to Zakon będzie winny temu, co spotkało pewną szanowaną rodzinę, i tego, że zepsuła się Pogoda.

Dzieci nie odpowiedziały. Milczały, jak jej sumienie.

Czy miłość to nie tylko przyzwyczajenie? Obawa, że stracimy kogoś, kto zawsze był przy nas? Obawa dominująca nasze myślenie do tego stopnia, że czasem wolimy sami zniknąć z tego świata, niż zaakceptować zmianę?
Hmmm...

Przyjął ją. Oczekiwał tego. Może nawet rozumiał, że ona tylko rozładowuje napięcie, a mimo to, nie walczył z tym. Typowy mężczyzna... który potem jej wysłuchał, niewidzącym wzrokiem spoglądając na ciemną przestrzeń ponad sobą. Sufit niknący w ciemności.
- Wiedziałem, że to uczynisz. Że się nie zawahasz. Nic Cię nie powstrzyma, prawda? - Wierzchem dłoni dotknął jej polika. Był ciepły. Spoglądał na nią. Cokolwiek przyniesie noc - był na to gotowy. Akceptował. Tak było najlepiej.
*** Po nocy pełnej wrażeń przyszedł poranek. Ponury, szary i deszczowy. Do slumsów dotarły już najnowsze wieści, a przynajmniej strzępy, które rodziły wiele domysłów. W porannej szarudze, chowający się w zaułkach i na chwiejnych gankach przed mżawką oraz wiatrem obywatele najniższego stanu prowadzili ożywione rozmowy. Masa była gadatliwych gąb, i wiele z nich tworzyło własne wersje wydarzeń, ale Zakon przewijał się w prawie każdej. Ponoć sam burmistrz udał się na miejsce, by dokonać oględzin, i choć oficjalnie niczego jeszcze nie ogłoszono, i pewnie przez wzgląd na stopnień skomplikowania sytuacji długo jeszcze władza chciałaby zwodzić lud, aby rozegrać to na chłodno, to jednak przerażony mag wpuszczany nocą w obręb murów stał się źródłem wielu plotek, a na uniwersytecie zaczynało wręcz kipieć.
Tak... Apatyt zrobił swoje. Delegacja magów ruszyła już dawno zaczęła obradować z władzami.

Wiedźma miała jednak inny problem. Z pomieszczenie w którym zwykła witać interesantów dobiegały czyjś głos.
- Hej! Niech ktoś tu zejdzie! Chcecie pieniędzy?! - Stanowczo domagała się młodzik, nie będąc, ewidentnie, jednym z tych, którzy panikują zanim zdążą pomyśleć. Ha... można było się tylko domyślać, jaką będzie miał minę, gdy w drzwiach, zamiast porywacza, ujrzy własną siostrę, tak bardzo inną od tej, z którą kiedyś rozdzieliły ją jej decyzje.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

30
Zatopiła głowę w niskogatunkowej poduszce. Bez życia leżała spoglądając w ogarnięty czernią sufit. Obok leżał Gotard, mówił do niej. Przez chwilę na niego nie spojrzała. Oczy równie nieruchome, co reszta ciała, tonęły w mroku. To jakby leżeć z trupem pomyślałby kto, patrząc na nich z boku.

- Cokolwiek stanie na naszej drodze, pokonamy to - odpowiedziała równie spokojnie, co beznamiętnie. I chociaż rzucała wyłącznie chłodne komunikaty, w przyszłości widziała Gotarda. Był jej częścią. To jest ich droga oraz ich wrogowie. Chcąc nie chcąc związała go ze swym żywotem. Pochłonęła, jak rozprzestrzeniająca się zaraza. Nim zdołał pociągnąć ją za język, zasnęła.
*** Gwałtowny zryw wywołał krzyk chłopaka. Wołanie mogło obudzić bliźniaki lub leżącego obok Gotarda, lecz pierwsza na nogach była już kruczowłosa elfka. Człowiek nigdy do tej pory nie widział tak zdenerwowanej matki swych dzieci. Ochoczo opuściła łoże, dalej niknąć za drzwiami starej dębowej szafy. Z łoża dostrzegł wyłącznie jej stopy. Nim zdążył mrugnąć, drzwi zamknęły się, a przed nim stała odziana w prostą czarną suknię. Nigdy nie zakładała tych zwykłych ubrań. Eksponowała inność, przynależność do zbuntowanego półświatka czarów poprzez skórę, krucze pióra, egzotyczną biżuterię i inne dodatki. Dziś przybrała togę. Zaczynająca się wysokim kołnierzem tania szata okrywała niemal całe ciało. Rękawy do kostki, poszerzona ku dołowi toga aż po stopy - te zatopiła w równie prostych kozakach. W żadnym wypadku nie powitała mężczyzny, z którym dzieliła łoże. Nie zwróciła się chociażby do pierworodnego, do nikogo. Ze spuszczonym łbem opuściła sypialnię, zatrzaskując za sobą drzwi.

Po środku salonu stał Jan. Bezbronny, zdenerwowany chłopiec, a raczej młody mężczyzna. Mimo wszystko dla niej zawsze pozostanie młodszym braciszkiem, o którego dbała i dbać powinna. Nie trwoniła czasu, co galopem zmniejszyła dzielącą ich odległość. Nie było sensu w pogrążaniu i tak panującego już dystansu. Nie widzieli się przez kilka lat. Wiele się zmieniło, wiele wydarzyło. Kiedy stanęli twarzą w twarz, nie wytrzymała. Oczy napełniły się łzami - przynajmniej na to się zbierało - długo wpatrywała w niego ślepia, wędrując od stóp po jego śliczną twarzyczkę. Zawsze był delikatny, a jego buzia wciąż biła ciepłem. Tak bardzo pragnęła aprobaty, uznania z jego strony. Nie mogła wykrztusić ani słowa, tylko patrzyła uśmiechając się rozpaczliwie. Być może niczego nie wiedział, nie domyślał się, wszakże sojusznicy zadziałali szybko. Oby nie wiedział - powtarzała.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nowe Hollar”