Dom Wiedźmy ze Slumsów

1
Przebrnęła przez gruzowisko, raniąc dłonie i nogi ostro zakończonymi kamieniami, fragmentami wiekowej świątyni. Pod paznokciami miała resztki tysiącletnich sklepień, które potrafiła w ciągu chwili zamienić w pył. Odsuwała od siebie złamane części kolumn i skorupki, składające się w barwne mozaiki na ścianach. Wszystko było marnością. Każde posunięcie ku mężczyźnie kosztowało ją ból. Cały jej organizm pulsował, jakby chciał eksplodować, niezastygłą falą cierpienia, ale czołgała się bez ustanku. Poniżona i okaleczona z ciałem pokrytym paskudnymi szramami, licznymi zadrapaniami, krwiakami i sinymi wykwitami na skórze. Przez myśl jej przebiegło, że mogła przecież zostawić go na pastwę losu. Nic ich przecież nie łączyło, mogłoby się zdawać. Prawda jednak była osnuta aksamitnym całunem mroku. Tak ciemnym jak kraina, z której ich wyrwała czarownica. Tak głębokim jak maź, w której zatopił się pradawny jeszcze przed swoją śmiercią.

Dotarła i automatycznie chwyciła Gotarda za kostkę. Żył, ale był rozgrzany, jak obrabiana przez kowala stal. Jego organizm nieskutecznie walczył o resztki życia, tkwiące w jego twardych kościach, żylastych mięśniach i bladej pergaminowej skórze. Nie było czasu na próbę pomocy w tym momencie, nie potrafiła wyleczyć siebie, nie była akolitką, a wyczuła zbliżający się wstrząs. Odpowiedź na wybuch, którego była kreatorka. Fala dotknęła również głębszej skorupy ziemi. Płyt tektonicznych. Większa część uderzenia skumulowała się w dół, tym samym dając szansę im przeżyć. Teraz zaś warstwy kurzu wynosiły się niepokojąco, a kawałki kamieni drgały, niczym membrany bębnów wojennych Urk-hun. W tym szaleństwie zmysłów było coś jeszcze. Pod ziemią pulsowało coś jeszcze. Jakby przebudziła pradawną moc, która zastygła w ciemnościach katakumb świątyni, a wyzwolona magia, ściągnęła jej sen z powiek.

Ostatnia myśl zanurzająca się w znajomych okolicach. Nowe Hollar. Dzielnica biedoty, którą pamiętała jak przez mgłę. Żebrzące kobiety, umorusane kradnące dzieci, stary szarlatan wysokoelficki, który oferował przepowiedzenie przyszłości za dwa srebrne gryfy. I mrok. Znajoma ciemność, która pochłonęła jej świadomość, splatając w jedno ze świadomością wojownika. Widziała obrazy, których nie chciała ujrzeć. Zdeformowane bestie chowające się w ciemnościach, które przyprawiały o dreszcze. Bezlitosną i głupią wojnę, którą zapoczątkował pazerny brat. Krew niewinnych kobiet i dzieci, co plamiła nagie miecze. Dziewczynkę, której głos słychać tylko nocą. Wiatr, rozwiewający jej włosy. Świst stali. Szorstki zarost łaskoczący jej podbrzusze. Musztrę na środku fortu i śmiech pojedynczych żołdaków, który rozbijał się o głowę echem. Smak matczynej siary. Słodycz miękkich ust. Zmysłowe westchnienie kobiety do ucha. Mdłości, pożerając gąbczaste mięso istoty z innego wymiaru. Przepychanki z bratem, uderzenie i ciepło puchnącego policzka. Krzyk ojca. Odwaga i złość, które buzują w trzewiach, gdy ukochana kobieta jest w niebezpieczeństwie. On też widział wspomnienia Elfki, którymi nie chciałaby się podzielić. Była nawet zirytowana, że ktokolwiek śmiał wkraść jej się do głowy. To była jej przestrzeń. Głęboko skryta przed nieproszonymi gośćmi, a teraz ktoś wszedł tam ze swoimi butami. Śmierć Johasha, który kochał się w nią w łóżku i krew spływająca po jej nagim ciele. Młodziutki elf przy stole rodzinnym, który wsłuchuje się w niepochlebne komentarze na temat zmarłej siostry. Podróż przez pustynię, piekący piasek, popękane usta. Zlot dziwnych czarownic. Upadek z konia, do którego przyczynił się starszy brat. Gwałt w gospodzie. Nagłe wtargniecie zimnego powietrza w płuca.

Przemienili się w czarna smugę. Nie bez powodu w ten sposób został nazwany kamień. Niczym dym, ułatwiający z tlących się zgliszczy, wydostali się wyłomem w ścianie. Nie byliby w stanie w inny sposób opuścić kamiennej pułapki. Przelecieli nad głowami zaniepokojonych robotników i naukowców- ekipy archeologicznej zatrudnionej na usługi rodu Ao. Nieświadomej zdarzeń zaistniałych wewnątrz wykopalisk. W ich oczach byli tylko niewyraźnym obłokiem, niesionym przez wiatr. Mieli na głowie zupełnie inne problemy. Przed chwilą nastąpiło kolejne trzęsienie ziemi, a strop świątyni zawalił się. Niczym licha chatka podczas burzy. Symbol świetności dawnej cywilizacji zapadł się w sobie, a za jakiś czas znów przykryją go warstwy piasku. Stanie się również grobowce dla jednego z potężniejszych młodych czarodziejów z Nowego Hollar. Wraz z nim chwycił kilku znamienitych badaczy i naukowców, którzy nie przetrwali poczynań pysznego Wysokiego Elfa. Nikt już nie przejmował się losem zagubionych członków wyprawy, albo przynajmniej nie robił takiego wrażenia. Większość zbierała swoje manatki i uciekała z zagrożonego terenu. Pierwsi byli zwykli prości robotnicy. Nic nie wiązało ich z Aurielem. Przedstawiciela Szakali, zielonego przewodnika archeologicznej wyprawy, nie było nigdzie widać. Wyczuł kłopoty dużo wcześniej i ulotnił się zanim ktokolwiek poczuł pierwsze niepokojące drgania ziaren piasku. Typowe zachowanie członków plemienia. Tylko uczeni, jakby kierowani empatia wobec swoich braci po fachu, nie wiedzieli coś z sobą zrobić. Dopiero spektakularne zawalenie się szczytu historycznej konstrukcji otrzeźwiło ich umysły i dodało sprawności w ruchach.

Czarna smuga przemykająca niezauważalnie po porannym niebie, niosła w magiczny sposób dwoje sprawców katastrofy, przez Wielkie Wydmy. Oni jednak nie odbierali bodźców w taki sposób jak wcześniej. Byli jak lotny gaz, który porusza się zgodnie z ustalonymi prawami, tym razem ku miastu wysokich elfów. Czas dla podróżników był zupełnie inny niż ten, który minął w rzeczywistości. Nie była to zwyczajna forma teleportacji. Lepszym pojęciem byłaby transmutacyjna podróż. Dziwna i obca magia, która drzemała w smolistym kamieniu, przeobrażała użytkownika w twór, który potrafił się dostać prawie wszędzie i przyspieszał czas przemieszczania się. Nie materializował on ciała w innym miejscu oddalonym o tysiące mil. Snuł się w postaci mrocznej mgły przez całą Herbię. Callisto jednak miała wrażenie, że trwało do dosłownie chwilę. Jeszcze przed mrugnięciem oka była w walącej się świątyni, zanurzyła się tylko przez chwilę w psychice swojego partnera- w jego przeszłości, lekach i marzeniach, a teraz razem wylądowali w cuchnącej uryną bocznej uliczce, gdzieś w najbiedniejszej dzielnicy Nowego Hollar, taplając się w błocie razem z jakimś nieprzytomnym pijakiem, którego prawdopodobnie wyrzucili z taniej speluny dla reguły. Nikt nie mówił w wielkim świecie o tym miejscu, zwanym niekiedy przez tutejszych przedsionkiem piekła, tego baśniowego końca wszystkich grzeszników. Wysokie elfy lubują się w pięknie, dostojności, wiedzy i potędze. Nic dziwnego, że ciężko było im przełknąć rządy ludzkiego króla. Nadal jednak żyją w poczuciu swojej lepszości i pragną pokazywać się tylko z tej lepszej, jakby nie było w nich nic złego, czy wadliwego. Są trochę jak słodki owoc śliwki, który przez swoją soczystość stał się siedliskiem robaków. Lepiej nie można tego opisać, co czarownica znała od dawna. Choć elfy wspomagały swoich braci, tworząc Domy Mędrców dla najstarszych i sierocińce dla tych z czysta krwią, a nawet prowadząc szkoły dla najuboższych, mieli bardzo dużo za tymi spiczastymi uszami. Slumsy nie powstały całkowicie naturalnie. Jest to część miasta ulokowana po wschodniej stronie, oddzielona dodatkowym murem. Znajduje się z dala od głównych wejść miasta, aby nikt z kupców czy dyplomatów nie musiał widzieć nędzy, rozgrywającej się w tej dzielnicy. Została oddzielona tak, by nie szkodziła wizerunkowi Nowego Hollar. Mało tego. W mieście, tym pięknym i reprezentatywnym, zakazane było żebranie i spanie na ulicach. Wszyscy Ci, którzy nie pasowali do idealnego obrazu Wysokoelfickiej Stolicy, zostali zsyłani do piekła. Tam zaś szerzyło się wszystko to, czego nie można było spotkać na ulicach. Głód, śmierć, brud i agresja. Widok umierających wychudłych kobiet, prószących o każdy grosz dla swojego dziecka przy bramie oddzielającej główne miasto od slumsów nie było dziwne. Tak samo jak mali złodzieje, bijący się że sobą pijacy, produkcja własnego bimbru... ale również szerzący się handel kontrabandom, dzicy czarodzieje, praktykujący zakazane sztuki i rozwój organizacji, którym nie wypadało działać w centrum. Tu znajdzie się wszystko czego się potrzebuje, jeżeli się dobrze poszuka.

Nie mogli znaleźć lepszego miejsca niż piekło. Miejsce pełne szumowin i niepewności. Na szczęście Gotard żył i miał się o wiele lepiej niż wcześniej. Otworzył nieśmiało podpuchnięte oczy. Zaświszczał, łapiąc powietrze w ociężałą klatkę piersiowa. Drgnął. Callisto zaś czuła się jeszcze gorzej niż wcześniej. Magiczna podróż nie służyła jej, albo to w dziwny sposób mężczyzna pochłonął jej siły witalne. Jedno było pewne- wylądowali w totalnym bagnie. Dosłownie, ale również w przenośni. Zanim czarownica zdążyła dobrze się unieść z mieszaniny ziemi i fekaliów, które stanowiły podstawę alejki, kątem oka zobaczyła czwórkę zbirów. Nie znała się na takich typach. Środowisko przestępcze w jej rodzimym mieście było jej obce. Nie ciężko było się domyślić, że mieli złe zamiary. Ktoś w zaczarowany sposób zjawił się na ich terytorium bez wiedzy. Musieli przecież zbadać sytuację i pokazać, kto tutaj rządzi. Szybko jednak zostali sprowadzeni na ziemię. Z członkiem rodu Morganister się nie zadziera, nawet jeżeli został wyklęty przez głowę rodziny. Ostatkiem energii, wykrzesanej z mizernego ciała, wypuściła mroczną mackę, która niczym szerszeń, użądliła ich herszta. Ten padł na ziemię. Nie zdążył się nawet zorientować, a już nie żył. Za to jego towarzysze zerwali się na równe nogi. Pierwszy rzucił się ku szefowi, ale zaraz padł martwy z poderżniętym gardłem, a jego krew wraz z błotem nabrała brunatnego odcienia. To jeden z bandytów. Kandydat na nowego przywódcę. Gdy król padnie, lwy walczą o władzę. Okazuje się, że nie odważny wygra, lecz hiena -swoją pazernością. Dostał co chciał, a nie zamierzał zadzierać z utalentowana kobieta. Wraz z ostatnim towarzyszem opuścili uliczkę, żeby dokonać autokoronacji na nowego przywódcę bandy. Nie będzie to rewolucja. Nowy herszt, lecz stare porządki. Jest jeden plus tego. Nie będą już więcej niepokoić Callisto. Ta zaraz straciła przytomność.
*** Palił się cynowy kaganek, rzucając mocne światło na blado-żółte karty księgi, nad którą pochylona była wysoka elfka. Był to czysty tom, który dopiero miał stać się wartościowym zbiorem wiedzy magicznej. Tylko tytuł wytłoczony na koziej skórze, mógł zdradzić treść, która miała się znajdować wewnątrz. Magia z mroku. Nie przez przypadek zastosowano ten przyimek w tytule. Pozycja miała prawić o magii, która pochodzi z innego wymiaru. Od dłuższego czasu czarownica interesowała się czarną magią, ale dopiero po doświadczeniach z pradawnych ruin, zaczęła dostrzegać prawdziwe pochodzenie jej niektórych zaklęć. Miała ponad rok, aby zgłębiać tajemnice tamtej krainy i poszukiwać kolejnych zastosowań tej magii. Opanowała nowe zaklęcie sięgające do alternatywnej rzeczywistości. W niepojęty lecz przerażający sposób potrafiła wpuścić do umysłu wybranej osoby głosy z tamtego świata. Zdradzieckie dźwięki, hałasy, szepty, które potrafiły doprowadzić do szaleństwa. Sama źle wspomina pobyt w krainie mroku, gdzie sama tego doświadczyła. Od tamtej pory posiadała zdolność otwierania bram do alternatywnej rzeczywistości, ale niestosowała tego. Ciężko było powiedzieć dlaczego. Czy nie miała po temu powodu, czy raczej obawiała się konsekwencji. Przez ten czas poznała sposób działania magii z mroku. Gdzie oddziałuje najlepiej, w jakich momentach trzeba uważać, a kiedy lepiej przedłożyć siłę nad czary. Zgłębiała również inną wiedzę. Zakupiła nie jedną księgę na zakazanych targach, które ponoć prawiły o zaklęciach ze sfery czarnej magii. Większości z nich było najbliżej fantastycznym opowiadaniom, które swój żywot kończyły w piecyku, aby ogrzać piwniczne mieszkanie. Natrafiła niekiedy na bardziej wartościowe rzeczy, których jednak nie była w stanie opanować. Nie tyle z powodu małej wiedzy i umiejętności, lecz dotyczących aspektów magii, które nie podchodziły pod jej kompetencje. Odnalazła tam jeden drobny rytuał, który doskonale wypełnił jej zdolności. Klątwę intuicyjną, którą mogła rzucić na dowolną osobę, sprawiając różne nieprzyjemne skutki. Jej wadą, a może raczej zaletą, była niepewność skutków. Wystarczyło użycia pióra innego ptactwa, dymu z innego rodzaju drzewa, czy pory wykonywania rytuału, aby efekt różnił się od poprzedniego.

Callisto była teraz zajęta pisaniem tomu dla przyszłych czarnoksiężników. Wszyscy znamienici magowie, zachowywali swoją wiedzę i doświadczenie na kartkach papieru. Ona też musiała. Przecież była uzdolnioną wiedźmą, której warsztat nie mógł przepaść wraz ze śmiercią. Oczywiście zaczęła nawet nauczać poszczególne osoby zakazanych sztuk, ale tworzenie księgi, było przejawem pewnej próżności kobiety. Wyobrażała sobie, że za kilkaset lat, ktoś będzie czytał słowa spisane jej ręką i osiągnie niebywałą potęgę, a ona będzie prawie jak jego matka. Przez chwilę uśmiechnęła się sama do siebie. Może to nie będzie nawet tak długo, jak na początku założyła. Wróciła więc do zapisywania kolejnej strony zaraz po tytule i autorze. Był to wstęp, w którym zawarła już kolejną stronnicę podziękowań za wydanie tego dzieła, które jeszcze nawet nie zostało skończone. Pisała to już od pewnego czasu i zawarła w tekście kilkanaście… kilkaset słów skierowanych do dawnego mistrza, w którym w połowie zaczęła go wyklinać, do ojca, w którym nabluźniła gorzej niż mogło się wydawać, wspomniała również o Gotardzie, który wiernie trwał przy jej boku, a teraz zaczynała pisać na temat dwójki najważniejszych osób w jej życiu. Gdy ułożyła w swojej głowie pierwsze zdanie, ktoś zapukał i wtargnął do jej pokoju, najmniejszego w całym podziemiu, ale najcichszego. Kropla atramentu złośliwie kapnęła na pergamin, zostawiając nieprzyjemnego dla oka kleksa. Na szczęście w miejscu, które nie zniszczy jej dwutygodniowych starań w skończeniu (a może raczej zaczęciu) tomu magicznego.

Nie musiała odwracać się, aby wiedzieć kto przeszkodził jej pisanie. Gotard znów przyszedł marudzić nad jej uchem, jak te wredne brzęczące muchy. Od czasu, gdy mieszkali razem i pełnili rolę małżonków, miał przekonanie, że będą piękną szczęśliwą parą, a ona stanie się bardziej czuła. W żadnym wypadku. Nie zamierzała się zmienić w kurę domową, która będzie sprzątała, gotowała i prała. Wystarczyło, że uratowała jego życie po raz wtóry. Nawet nie potrafiła już zliczyć ile musiałby jej zapłacić za swoje życie. Czasami miała ochotę otworzyć bramę do Krainy Mroku i odesłać go z powrotem. Łączyło ich jednak teraz zbyt wiele, a on okazywał się czasem bardzo przydatny. Pewnie znów nie potrafił uspokoić dzieci, albo przyszła kolejna kobieta, której mąż puścił się z oberżystką. Nie miała teraz czasu na głupoty. Odwróciła jedynie głowę w jego stronę z wyrazem mordu na twarzy.

Nie zmienił się od tamtego czasu zbyt bardzo. Przybrał jednak na masie i wyglądał teraz na bardziej umięśnionego, choć kobieta wiedziała, że urósł mu nieznacznie brzuch. Na twarzy miał jedynie dniowy zarost, gdyż regularnie golił się brzytwą. Włosy miał przystrzyżone do ramion. Nie jednak mogłaby się w nim zakochać. W swoich silnych ramionach trzymał Leariza. Półrocznego syna, który miał rysy podobne do ojca. Wtulony w jego pierś, jedną dłonią trzymając lnianą koszulę, spał. Wyglądał jak aniołek. Zupełnie jakby nie był dzieckiem żołdaka i wiedźmy.

- Czego? – warknęła, aż sama przeraziła się brzmienia swojego głosu – Nie widzisz, że jestem zajęta? Mało razy Ci mówiłam, że masz mi nie przeszkadzać, gdy jestem w swoim pokoju?

- Callisto przestań – jak ona nienawidziła, gdy mówił jej co ma robić, jak uzna za stosowne, to przestanie – Przyszli twoi uczniowie i mistrz Apatyt z Uczelni – miał się już odwrócić, ale niepewnie dodał – Zirael krzyczy w niebogłosy i niczym nie mogę go uspokoić. Zrób coś.

No tak. Bliźniak Leariza charakterem był zupełną jego przeciwnością. Nie tylko jeżeli chodzi o usposobienie, ale dziwną siłę, która w nim drzemała. Najgorsze, że nie dawał spokoju małżonkowi, a za to on cały czas niepokoił ją. Dopiero w ramionach matki, chłopak się uspokajał. Uwielbiał obserwować, jak rzuca klątwy czy drobne zaklęcia. Gotard cały czas protestował, że nie powinna robić tego przy dzieciach. Ona zaś czuła, że mały Zirael będzie w przyszłości jeszcze potężniejszy od niej.

Weźmie małego i pójdzie do salonu, w którym w zwyczaju miała przyjmować nie tylko klientów, ale również osoby zaangażowane w jej obecną działalność przeciwko Uniwersytetowi w Oros. Nie mogła patrzeć, jak uczniowie są tłamszeni przez Zakon Sakira, a ich rodacy wyrzucani lub co gorsza, torturowani na śmierć. Nie spodziewała się, że tak szybko zbiorą cenne informację i będzie mogła podjąć kroki, aby upokorzyć konkurencyjną Akademię Magii.
***
Całe jej życie potoczyło się zupełnie inaczej niż się mogła spodziewać. Wydarzyło się w nim już wystarczająco dużo, ale przyszło jej się usytuować w najbiedniejszej dzielnicy w Nowym Hollar. Po wylądowaniu tutaj za pomocą Czarnej Smugi i zabiciu herszta jedynej bandy przestępczej, która działała w piekle, została uratowana przez Czarownicę Sanide. Wysokaelfka praktykowała czarną magię w zupełnie inny sposób niż mogłoby się zdawać. Potrafiła wysysać siły witalne z żywych istot, a następnie leczyć. Nie podobało się to władzy, więc ukryła się w slumsach i oferowała swoje usługi za pewną opłatą. Przyprowadzała do domu zwierzęta, które zabijała. Roztaczała jednak aurę, która nawet Callisto odczuwała jako niepokojącą. Zwierzęta zaś reagowały w jej towarzystwie bardzo nerwowo. Wilki warczały, koty jeżyły sierść, ptaki z trzepotem uciekały, a grzechotniki zaczynały syczeć i odstraszać. Miała duże mieszkanie w piwnicy w jednej z bocznych uliczek, gdzie przetrzymywała kupione stworzenia. Nawet jeżeli wydawała się dla nich dobra, karmiła, poiła, te nigdy nie były ufne wobec niej. Może przeczuwały cel, w którym je składowała, a może sama aura, nie pozwalała im się do siebie zbliżyć.

Zaopiekowała się nimi. Ugościła w jednym z pokoi. Później zaś pomagali jej w opiece nad zwierzętami i prowadzeniu domu. Nie mogli narzekać, ponieważ los bardzo się do nich uśmiechnął. Oboje wrócili do zdrowia. Krótko potem okazało się, że Callisto jest w ciąży. Gdy kobieta była w siódmym miesiącu stała się straszna rzecz. Sanide została ukąszona przez bardzo jadowitego węża, którego trzymała w swojej kolekcji. Jej sztuka była wadliwa- nie pozwalała na stosowanie magii wobec samej siebie, a więc potrzebowała pilnej pomocy. Callisto jednak nie zareagowała zbyt szybko i udawała, że bardzo źle się czuje, aby Gotard dłużej pozostał przy niej. Czarownica zmarła od trucizny pozostawiając im dom. Bardzo przytulny i obszerny. Posiadał pięć pomieszczeń, które były suche i ciepłe, jeżeli często paliło się w piecu. Idealne, żeby osiedlić się i prowadzić spokojny żywot. Morganister musiała utrzymać się w mieście, a dawny żołnierz nie mógł zbyt bardzo narażać swojego życia na ulicach piekła. Zaczęła więc oferować rzucanie klątw i przekleństw dla zwykłych mieszkańców. Mieszkańcy z całego Hollar przychodzili do niej, aby ukarać zdradzieckiego męża, upokorzyć nielubianego sąsiada czy wywinąć psikusa konkurenta do ręki kobiety. Niedługo potem znana była jako Wiedźma ze Slumsów.

W tym czasie wiele się wydarzyło na świecie, ale najważniejsze okazały się dl kobiety wydarzenia na Uniwersytecie w Oros. Dziwny wybuch i anomalie magiczne, a następnie zniknięcia licznych osób z całej Herbii, doprowadziły do represji na nieludzkich czarodziejach. Wydalanie uczniów, przesłuchania i tortury, podnoszenie czesnego. Nie mogła patrzeć, jak Zakon Sakira niszczy jedną z istotnych uczelni magii w Keronie. Na szczęście Nowe Hollar z rektorką Pogodą na czele szybko zareagowali, przyjmując nowych uczniów w swoje szeregi. Negatywne nastroje wobec ludzkich magów były coraz głośniej podkreślane przez wykładowców i wysokoelfickich obywateli. Ithotha Ao nestor jednego z najbardziej cenionych rodów po domniemanej śmierci swojego syna, zradykalizował swoje poglądy. Po otrzymaniu stanowiska na Akademii Sztuk Magicznych podjął kroki wraz z Pogodą napisania pisma zarówno do króla jak i rektora o zaprzestania działań represyjnych wobec nieludzkich czarodziejów oraz przeproszenia za swoje karygodne czyny.

Wiedźma ze Slumsów nie została bierna w owych wydarzeniach. Wykorzystała okazję i zwerbowała kilku uczniów, którym przekazywała w swojej piwnicy lub z dala od miasta równe zaklęcia oraz mówiła o prawach magii, aby następnie negować je, dając prymat intuicji. Wbrew pozorom znalazła poparcie dwóch bardzo utalentowanych magów. Pierwszym z nich był Kasaleo- zbzikowany wieszcz z piekła, który chodził po ulicach i wróżył przyszłość za dwa srebrniki. Okazał się bardzo uzdolnionym czarodziejem, który cztery razy w roku musiał składać ofiarę z trzech dziewic i noworodka, aby utrzymać na swoich usługach demona, który widzi przyszłość. Drugą osobą jest profesor z uniwersytetu, Apatyt. Mężczyzna władał magią ognia, a na uczelni wykładał zajęcia związane z manipulacją magią i wyczuwaniem pól. W zaciszu zaś uczył się nekromancji i grzebał się w szczątkach.

Kasaleo przewidział ten dzień, krótko po przybyciu Callisto do Hollar. Na niebie jasno świeciła Poinsecja, gdy na świat przyszli bliźniacy, spłodzeni przez Gotarda w mrocznej krainie. Poród był długi i bolesny. Przyniósł na świat jednak dwie najważniejsze istoty dla czarownicy. Chłopcy byli wręcz identyczni do siebie. Mieli rysy podobne do ojca i prawdopodobnie, będą miały równie silne zdrowie. Charakterami jednak zupełnie się różniły. Zirael, który narodził się kilkanaście minut wcześniej, był głośny, bardzo aktywny i ciekawski. Gdyby potrafił już chodzić z pewnością stwarzałby jeszcze większe kłopoty. Miał oczy całe czarne jak najgłębszy mrok, zupełnie pozbawione ciała szklistego . Gdy Callisto czasem wpatrywała się w nie zbyt długo, miała wrażenie, że widzi własne troski i smutki. Przypominały się jej najgorsze cierpienia z życia. Wtedy też maluch mrugnął i wszystko wracało do normy. Biła od niego dziwna moc. Prawdziwy mrok, jakby w tamtym świecie nie kochała się jedynie z Gotardem, ale również ze złem, kryjącym się w mroku.

Leariz zaś był zupełnym przeciwieństwem swojego brata. Był cichy i spokojny. Czuł się bezpiecznie przy ojcu, który często nosił go na swoich rękach. Nieśmiało badał świat swoimi rączkami i wszystko smakował. Bardzo rzadko płakał i to zazwyczaj wtedy, gdy sobie coś zrobił lub był głodny. Odwrotnie do Ziraela, miał oczy zupełnie białe, jakby bogowie zapomnieli dorysować mu źrenic i tęczówki. Nie było to bielmo lecz wada genetyczna, która zupełnie pozbawiła go zmysłu wzroku. Był jednak równie nadzwyczajny co drugi syn. Chwilami zachowywał się, jakby bawił się z kimś, kogo nie było wśród nich, albo uciekał przed czymś nieistniejącym. Śmiał się w niespodziewanych momentach, albo gaworzył zostając zupełnie sam w pokoju. Robił również wrażenie, jakby zawsze wiedział, że właśnie ktoś idzie. Nie musiał widzieć, aby wiedzieć. Poza tym raz zdarzyło się Callisto, że czuła obecność swojego dziecka, choć w pokoju go nie było, a ten grzecznie spał w pokoju.
*** Siedzieli na twardych fotelach i sofie. Nic innego nie udało im się znaleźć, a czarownica nie przykuwała zbyt dużej wagi do wystroju salonu. Zresztą ten surowy styl pasował do jej przydomku. W około stołu znajdowała się trójka jej uczniów: Samuel, Serafin i Malea. Największe nadzieje powierzała w swoją jedyną uczennicę, która szybko się uczyła. Za to Serafin miał niezwykle duży potencjał. Choć nigdy nie notował tego co kazała zapisać, na błędach uczył się czarowania. Samuel wydawał się przeciętny. Na największym fotelu, który zupełnie nie pasował do pozostałych, siedział Apatyt. Mężczyzna o siwej bródce i białych włosach spiętych w koński ogon.

- Mam dla Ciebie pismo od Jej Magnificencji Rektor Akademii Sztuk Magicznych w Nowym Hollar Pogody. Myślę, że powinnaś go przeczytać – przekazał w ręce kobiety eleganckie pismo, opatrzone pieczęcią – Sądzę, że powinnaś również wiedzieć, że mam informację o bardzo cennej księdze magicznej, która prawi o nekromanci w Ujściu. Posiada ją niejaka Shana, dawna Profesor z Uniwersytetu w Oros, która została skazana na śmierć, lecz uciekła przed niesprawiedliwością do Ujścia. Nie sądzę, że byłaby zainteresowana dołączeniem do naszego małego zgromadzenia, ani tym bardziej oddaniem dobrowolnie tomiska. Warto byłoby się jednak lepiej przyjrzeć tej sprawie.

- Pracowałem ostatniego czasu bardzo dużo u Kasaleo. Nie popieram zbytnio tych jego praktyk, ale musiałem zdobyć jego przychylność. Dobrze wiedz Mistrzyni, że jest pazerny i nawet przynależenie do nas, nie zmieniło jego wymogów. Porwałem więc kobietę dla jego rytuału. Druga mi uciekła i musiałem ją zabić, aby nie doniosła jakiemuś kupcowi, który w tamtym czasie przejeżdżałby traktem. Byłoby za dużo problemów – zaczął jak zawsze długą i nudną opowieść Samuel – Zajrzał w przyszłość. Na północy pojawi się niedługo potężne diabelstwo, które może zasilić nasze szeregi. Jest to jednak dość daleko i nie wiem czy mamy wystarczająco środków, aby wyruszyć tam.

- Ja wróciłam właśnie z Meriandos. Od pewnego okresu dzieją się tam dziwne rzeczy. Niektórzy uważają, że dzieje się to od chwili, gdy jakiś szalony Elficki kapłan szerzył tam kult Krwawej Krinn. Gdy elfy wyklęte przez Sulona opuściły miasteczko nic się nie zmieniło. Więc widzę w tym coś więcej. Coś mi podpowiada, że powinnaś się tam udać Mistrzyni – zasugerował Serafin – Co którąś noc znikają nowonarodzone dzieci. Może to jakiś sabat, albo demony.

- Spędziłam ostatnio trochę czasu w bibliotece i na targach, szukając rzadkich ksiąg – właśnie taka była Malea, bardzo pilną dziewczyną – mówiłaś Mistrzyni o stracie wartościowego kostura. Odnalazłam zapiski o Lasce Matki Zarazy, która ukryta jest gdzieś na wyspie Grenefod. Przyniosłam ze sobą zapiski i dokładny opis. Powinnaś to zobaczyć Mistrzyni.
Spoiler:
Ostatnio zmieniony 23 lip 2017, 14:05 przez Sylvius, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

2
Obrazek
Przeszło rok upłynął od wydarzeń, jakie miały miejsce w pradawnych ruinach gorących piasków Urk-hun. Gdyby komuś udało się zinfiltrować kolebkę starożytnej cywilizacji, skrybowie spisaliby relację uczonych i cały świat mógłby czerpać z lakonicznych kronik. Z kolei mędrcy spieraliby się o rozmiary hekatomby, której w tak nieodległej przeszłości dokonała czarownica elfiego pochodzenia, potomkini zasłużonego rodu wysokich długouchych - Callisto Morganister. Niesubordynacją, brakiem ostrożności doprowadziła do wyzwolenia sił, o których żadna rozumna istota tegoż światka nie mogłaby marzyć. Tak i Callisto nie opanowała entropii w najczystszej formie. Mistyczny byt rozniósł się we wszystkich kierunkach, dewastując wszystko, co spotkał na swej drodze. W tym - nade wszystko - archaiczną konstrukcję istot niegdyś władających Herbią. Prastare ruiny zapadły się, jak nieostrożnie budowany domek z kart. Pochłonęły je piaski czasu i tylko czas zdeterminuje, kiedy zostaną zapomniane.

Pozostałość przedwiecznego boga, samozwańczego kreatora, plugawego mąciciela rasy ubiegłych epok, pozwoliła umknąć katastrofie. Smuga - atypowy artefakt - służąca do błyskawicznej zmiany położenia, zmienił kruczowłosą czarodziejkę oraz jej towarzysza w szary dym, który niesiony wiatrem pokonał setki mil w ułamku sekundy. Już u bram dzielnicy biedoty usłyszeli dramatyczny skowyt żebraków, kalek i torturowanych obywateli niższej kategorii. Stukot onucy bandytów, kolejne morderstwo, ratunek. Uratowano ich, pomoc przyszła znikąd. Wiedźma elfiego pochodzenia zaoferowała swój lokal. Nie wiedząc kogo gości pod swym dachem, w czarnej godzinie zdradzieckie nasienie Morganister nie przyszło z ratunkiem. Egoizm po raz kolejny zatriumfował. Gospodyni odeszła, zaś jej włości przypadły jadowitej żmii, wyhodowanej na własnej krwawicy. Noc jest długa, a ścieżka ciemna. Nie ufaj zepsutemu owocu, spaczonemu zakazaną sztuką. Zapomniane arkana, nienauczane, służące niesieniu bólu, cierpienia i sianiu odmętu.

"Czarnoksięskiego koła bieg odwrócić" iście trafne słowa zapadły w pamięci Callisto. W latach młodości, pobierania nauk w akademii w Nowym Hollar, jeden z mniej znaczących wykładowców prowadził nużące dysputy na temat czarnej magii. Powszechnie potępionej sztuce, zarówno przez większość akademii, jak i wpływowy Zakon Sakira. A głos tejże instytucji niesie się dalej, niczym rozrzucone na wiatr pióra, zapada w sercach wiernych prostaczków. Słowa te proste stały się siłą napędową do następczego zgłębiania zakazanych arkanów. Potrafiła zadawać ból, rzucać klątwy, materializować mrok, a nawet otwierać szczelinę do alternatywnej krainy cieni, w której czuła się nieswojo. Mimo to pragnęła więcej. Możliwości, jaki niesie ze sobą ta niebezpieczna sztuka są bezmierne. Samymi klątwami zdołała wzbogacić się na tyle, żeby zakupić odpowiednie pisma, artefakty oraz niezliczone zioła, minerały czy pozostałości zwierząt. Prymitywnymi sztuczkami wspięła się na wyżynę slumsowej popularności. Wszyscy wiedzą o wiedźmie ze slumsów, lecz mało kto wie, gdzie ją znaleźć. Plotki rozniosły się szybko, przynosząc kolejne możliwości.

Jedne z płomyków wysokie były i mocne, świeciły jasno i żywo, inne zaś były malutkie, chwiejne i drgające. Ledwo utrzymywały się, a światło ich ciemniało, gdy kobieta krzyczała. Poród trwał długo, nie należał do prostych. Zgasły niemal wszystkie świece. Na samym zaś końcu pozostał jeden płomyczek maleńki i tak słaby, że ledwie się tlił, ledwie pełgał, już to rozbłyskując w wielkim trudzie, już to gasnąc niemal zupełnie. Przywitał ich, Ziraela i pozbawionego zmysłu wzroku Leariza. Mieszańce spłodzone w krainie mroku przez człowieka i wysokiego elfa.

Macierzyństwo winno tchnąć życie w kawałek zimnego mięśnia w śródpiersiu, lecz tak naprawdę nic się nie zmieniło. Wciąż była to ta sama pyszna i zepsuta persona. Zakompleksiony byt próbujący wypełnić irrealną ambicję potęgą. Dzieci były częścią niej, więc chcąc nie chcąc spędzała z nimi sporo czasu, dopatrując rozwoju. Kochała siebie, kochała też je. Anormatywne ekscesy niemowląt czasem przyprawiały o dreszcze. Chwilami nawiedzały ją chore myśli, jakoby wydała na świat potwory. Nie rozumiała ich talentów, jakie wielokrotnie czuła mistycznym zmysłem wieszczki. Stale wracał do niej obraz Gotarda, sączącego z ust smolną wydzielinę. Kim on był? Co przekazał dzieciom? Zawżdy o tym rozmyślano, bolała ją głowa, więc skupiła się czymś innym.

Iskra trafiła w snobki siana. Tląc się resztkami sił zajęła pierwsze źdźbło. Ono przekazało ducha kolejnemu, a tamto trzem następnym złocistym smyczkom. W ułamku sekundy cała stajnia żarzyła się łuną karminowych wężyków. Fala nie do zatrzymania. Wystarczył jeden pstryczek, zainicjowanie. Incydent w Oros, jak ta iskra, stał się protoplastą daleko idącej w skutkach lawiny. Wrogie nastroje w stosunku do magów, z zwłaszcza ich nieludzkich przedstawicieli, w końcu znalazły upust. Długo wyczekiwany moment, żeby podnieść kij. Pretekst do podjęcia działań. Wysokie czesne, inwigilacja ze strony zakonników, nieprzychylność mieszczan. A z każdym dniem było jeszcze gorzej. Każdemu patrzono na ręce, wieśniacy przeganiali uzdolnionych magicznie.
Największa świętość - dar - Callisto stał się przekleństwem w oczach Kerończyków.

"Motłoch boi się, bo nie rozumie. Nie rozumie, bo jest ograniczony" - pomyślała kobieta, gdy wieści o kolejnych przewinieniach wobec magów przekraczały próg jej domostwa. Widziała kolebkę dawnej cywilizacji, która zbudowała wszystko za sprawą magii. Widziała potęgę, piękno, perfekcjonizm wykreowany na jej fundamentach. Ów czas chciano ograniczyć wybranych tylko dlatego, że urodzili się lepsi - domniemała. Przeto z speluny w slumsach wyszły szepty, niosące się kanałami i językami najbiedniejszych mieszkańców Nowego Hollar. Wartko rozniósł się splendor niosącej pomoc magom wiedźmie. Wielu ochotników zastukało do jej drzwi w nadziei na pomoc w opanowaniu tajemnych sztuk, poznanie zakazanych praktyk, którymi się paja bądź w nadziei na schronienie. Wszystko ma jednak swoją cenę, a zwłaszcza jeśliś zawarł pakt z cyniczną istotą żądną potęgi wszelkiego rodzaju. W ograniczeniach czarodziei, represji ze strony Zakonu Sakira, kruczowłosa dostrzegła szansę na zmianę dotychczasowego ładu świata. Niejawnie liczyła i z pewnością będzie doprowadzać do odwetu istot magicznych. Nawet jeśli byłyby to plugawe kulty, odbieranie życia niewinnym lub wszystko inne, co wywoła reakcję przerażonych prostaków, a także ich protektora - Zakonu Sakira. Otwarte zamieszki zrzucają barierę przyzwoitości, usuwają fałsz. Świat podzieli się na dwa fronty. Jedni będą mordować drugich, aż ktoś nie zostanie wyparty z konkurencji. W wizji buntu magów, elfka upatrywała jednego zwycięzcę. Wyzwoleni magowie, zjednoczeni pod jednym sztandarem. Bez podziałów na prawych polityków, marionetki zakonu, posłusznych profesorów, mistrzów. Otoczeni całym wachlarzem zdolności, których do tej pory zakazywano. Wspomożeni demonami, istotami równie magicznymi, jakie i za sprawą magii można kontrolować. Callisto widziała wiele w skrzeczących od wilgotnego drewna płomieniach kominka. Jej żądza potęgi rozdwoiła się, jak opuszczające matczyne łono bliźniaki. Magia pozostała nadrzędną wartością, lecz możliwość zjednoczenia istot magicznych, to... To stało się nowym celem.

Sięgnęła po zwinięty w rulon pergamin. Jej spaczone czarną magią dłonie objęły papier, jakoby coś konsumowały. Elfka zmieniła się wizualnie. Obcowanie z siłami mroku, potworną mocą z wnętrza krainy cieni sprawiło, że jej skóra była nienaturalnie sina. Jednakże nie koloryt budził niepokój, spod powierzchni skóry wyłaniały się gdzieniegdzie granatowe - niemalże czarne - pajączki, żyłki i grube żyły. Oczy spowiła łuna szarości. Dookoła zawitał czarnoszary odcień. Najwyraźniej mrok odcisnął swe piętno i na niej.

Już miała zająć się pismem, lecz Apatyt podjął temat niejakiej Shany. Nekromancja od ich pierwszego spotkania była pasją wiekowego uczonego, to też ostatnimi czasy Callisto bardzo zaniepokoiła się ograniczenym polalem widzenia mężczyzny. Sądziła, iż pasja przeradza się w obsesję. Gdyby sztuka, którą badają okazała się bardzo przydatna, może w inny sposób odnosiłaby się do sprawy. Przy obecnym obrocie spraw nekromancja, jak deser łagodzi magiczny apetyt.

- W Ujściu szaleje wojna. Zielonoskórzy splądrowali miasto. Ta cała Shana już dawno przepadła, jak i ta księga - wycedziła przez zaciśnięte zęby, stale machając otrzymanym wcześniej pergaminem. Wnet do głosu doszedł jeden z trójki obecnych uczniów. Podjął temat diabelstwa, które w swych wizjach dostrzegł Kasaleo - spaczony mag z demonem na usługach.

- Północ? - fuknęła impertynencko, dalej przewracając oczami - Więcej przyszłości ujrzę w szczynach mych dzieci, niż Kasaleo zwieści. Ten demon jest bezużyteczny, jak i on - dodała poirytowana - Demony należy przyzywać, wystarczy odpowiednia ofiara, aby przeprowadzić rytuał i zawiązać pakt. Poinformuj Kasaleo o tym. Niechaj szuka sposobu na ściągnięcie demonów do nas, wszakże jego czart nie jest jedyny i winien go w tym uświadomić.

Ciąg dyskusji rozwinęła Malea. Młoda niewiasta rozpoczęła przemowę od zbytecznych dla Callisto wieści. Kult krwawej Krinn, znikające dzieci. Szkoda, że nie prosiaki z obory. Otaczali ją sami głupcy. Bez polotu i ambicji. W jaki sposób miała wzniecić bunt magów, gdy towarzysze rozprawiali nad nic nieznaczącymi błahostkami.

- Laska Matki Zarazy? - niezręczna cisza po nietrafionych wieściach z Meriandos wartko czmycha przed bardziej żarzącą kwestią - Iście przerażająca tytuł. Czego się dowiedziałaś? Mów przy wszystkich, może się czegoś nauczą.

Tuż po przedstawieniu owych faktów, Callisto zleciła dziewczynie udanie się na wyspę Grenefod. Malea słyszała o smudze. Kruczowłosa wielokrotnie opowiadała o tym artefakcie, jak i jego właściwościach. Kamień spoczął w dłoni dziewki z nadzieją, że wartko powróci ze zdobyczą. Lubiła ją, lecz nie mieli czasu do stracenia. Zbyt długo rozkręcała się, rzucając klątwy na wieśniaków oraz resztę plebsu. Teraz przyszedł czas konkretnych działań.

- Serafin - podniosła się z fotela, krocząc po izbie w bliżej nieokreślonym kierunku - Odszukaj herszta bandytów, którzy rzekomo trzęsą tą częścią Hollar. Ich przywódca winien mnie jeszcze pamiętać. Przekaż mu, że wiedźma ze slumsów ma dla niego propozycję nie do odrzucenia.

Chwyciwszy pismo, wartko złamała dzielącą ją od poznania treści pieczęć. Starannie rozwijała pergamin licząc, że nie uszkodzi listu. Spisywanie własnego dzieła sprawiło, iż od pewnego czasu nad wyraz starannie obchodziła się ze słowem pisanym. Czego mogła pragnęła Jagoda? Czemu rektor uniwersytetu zwrócił się do praktykującej plugawe sztuki wiedźmy?

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

3
W domu wiedźmy ze slumsów spotykała się świeżo zawiązana organizacja czarodziejów, którzy praktykowali nieakceptowane arkany magii, ale przede wszystkim podejmowali działania na rzecz ochrony nieludzi, pokrzywdzonych przez Zakon Sakira po wydarzeniach na Uniwersytecie w Oros. Każdy podejmował inne kroki, aby przeciwstawić się niesprawiedliwym i okrutnym działaniom. Akademia Sztuk Magicznych w Nowym Hollar wystąpiła z oficjalnym pismem do króla i Uniwersytetu w Oros, a ostatniego czasu słychać było o planach utworzenia kolejnego wydziału dla nowych studentów. Wysokie Elfy zaś organizowały zbiórki gryfów na podróże, oferowały tanie stancje i stypendia. Nastroje się pogarszały nad całą Sarą i jeziorem Keliad. Nieliczni zaś postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i przygotować się do bardziej ofensywnej reakcji. Właśnie była to nieduża grupa popleczników Callisto, składająca się z uczniów i dwóch doświadczonych magów. No cóż… nie była to niezwykle duża rzesza, ale dopiero zaczynali rozszerzać swoje wpływy, werbować nowych członków i szlifować swoje umiejętności.

Nie spotykali się już od pewnego czasu, nie mieli od tygodni okazji obradować przy rzeźbionym kawowym stoliku na wytartych sofach i miękkich, zapadających się fotelach. Każdy był zajęty swoimi sprawami. Miło było się spotkać w takim gronie. Kasaleo nie była, choć on pojawiał się w piwnicznym mieszaniu zawsze niezapowiedziany, zazwyczaj w najgorszym momencie. Najbardziej nie znosił go Gotard. Iskrzyło między nimi. Narzeczony kobiety uważał go za szaleńca, który intencjonalnie im przeszkadzał. Czarownica jednak wiedziała swoje. Chodziło o tamtą sytuację, gdy od długiego czasu miało dojść między nimi do zbliżenia. W środku nocy przeszkodziło im jednak pukanie i nie sposób było ignorować nieustannego dudnienia w dębowe drzwi. Dawny żołnierz tęsknił za bliskością ze swoją ukochaną. Nie jest to żart. Darzył ją prawdziwą i niezwykle cierpliwą miłością. W tamtej nocy jednak i w nim coś się złamało. Oczywiście po niepotrzebnych wieściach od miejscowego szarlatana, Callisto zupełnie przeszła ochota na harce, a Gotard czuł pustkę. Wyszedł z domu i wrócił nad ranem. Był już trochę inny. Zdystansowany. Chwilami nawet brakowało jej tych jego starań o zdobycie choć odrobiny czułości z jej strony. Kasaleo zaś uważał, że mężczyzna spełnił już swoje zadanie i wiedźma, winna go zostawić, aby nie zakrzątał jej duszy błahymi sprawami Herbii. Kto jednak miałby się zająć jej pociechami, gdy ona była zajęta innymi sprawami? Ojciec był najodpowiedniejszym opiekunem.

Uczniowie regularnie przychodzili do swojej Mistrzyni, aby zdawać informację na temat swoich postępów w sztukach magicznych, ale również związku z działaniami w celu umocnienia ich niewielkiego zgromadzenia. Dopiero obecność Aparyta miała większe znaczenie i wszystkich uczniów jednocześnie.

- Mrok zasłania Ci cały świat, jak zaćma zachodząca na oczy starca – burknął mężczyzna, który nie lubił oschłych komentarzy kobiety – Ostatnio dużo dzieje się niezwykłych rzeczy na tafli magii, ale nie mogłaś przeoczyć tego szarpnięcia zupełnie obcego kręgu. Sądzę, że Shana wykorzystała swoją magię, aby utworzyć półżywego sługę. Jestem przekonany, że to Ujście emanowało tej jednej nocy energią, która nie mogła pochodzić ze zwykłej sztuczki magicznej.

Nie. Morganister zupełnie niczego nie wyczuła. Łatwo było przeoczyć takie rzeczy. Aparyt był mistrzem w manipulacją energią, znał się na tym jak mało kto. Nic dziwnego, że potrafił odróżniać jeden impuls magiczny od drugiego. Dla niej wszystko było tym samym jednym wstrząsem, na które stała się już nieczuła, chyba że pochodziły z bliska. Nie można mu jednak zaprzeczyć posiadania wyczulonego zmysłu. On również wiedział, że wykorzystano mroczną magię w dzień, kiedy Callisto wraz z Gotardem zjawiła się w Piekle. Może miał rację, mówiąc o tych dziwnych anomaliach.

- Ale… - na początku zwątpił w siebie Sam, ale zaraz rozplątał się mu język – nie mowa tutaj o demonie, z którym pakt jest kosztowny, lecz diabelstwie, pomiocie zrodzonym z herbiańskiej istoty i demona. Potrzebujemy utalentowanych osób, a Kasaleo dokładnie określił miejsce, w którym znajdziemy tego osobnika. Ostrzegał również, że jeżeli nie my go uwolnimy, dołączy do hordy, która zacznie trawić północ jak rdza żelazo, a później będzie chciała pożreć i Keron.

- On wiele rzeczy gadał – prychnęła Malea, która nie za bardzo przepadała za przepowiedniami starego elfa

- I ciebie wskazał, że umysł masz pojętny, a serce pełne smutku.

Samuel miał trochę racji w tym co powiedział. Każdy z uczniów trafił tutaj w zupełnie inny sposób. On sam przez przypadek trafił na czarownicę, gdy rzucono na jego matkę klątwę. Nie. Nie była to Callisto. Po prostu jakiś wredny czarnoksiężnik uwziął się na biedną kobiecinę za to, że ukradła mu mieszek z kilkunastoma srebrnymi gryfami. Serafin zaś był utalentowanym łobuzem, który wpadł kiedyś w łapska zbirów z piekła. Malea zaś została wskazana przez wieszcza. Była pilną uczennicą z Akademii Sztuk Magicznych, ale mężczyzna dostrzegł, że jej dusza pragnie zupełnie czegoś innego, niż zwykłej nauki podstawowych arkanów.

- Laska Matki Zarazy należała kiedyś do wampirze czarownicy. Dokładnie. Wampirzej. Jednego z dzieci Krinn. Ponoć została pochowana w ametystowej trumnie w grobowcu rodu Honagów, dawnych radnych Genefod. Nikt jednak nie śmiał rozpieczętować wejścia przez klątwę, która ponoć ciąży na dolnym piętrze katakumb.

- Naczytałaś się za dużo starych pisemek, którymi straszono dzieci. Ja w przeciwieństwie do Ciebie przyniosłem fakty. Klątwa nad Meriandos nie wzięła się znikąd. Coś tam tkwi, a gdyby tak wykorzystać drzemiącą tam moc i nakierować na Oros, Saran Dun czy inną twierdzę ludzi? Niech poczują lęk. Mistrzyni, brzmi to jak błahostka, ale wierz, że zawsze miałem dobrą intuicję i tym razem się nie mylę. Powinniśmy ruszyć do Meriandos – walczył jak wilk Serafin, ale zaraz odpowiedział na sugestię kobiety – Co sami, którzy mają przekonanie, że mają prawo do wszystkiego w Piekle? Myślisz, że tak po prostu zechcą z nami współpracować mistrzyni? Musimy mieć wartą dla nich kartę przetargową.

- Callisto ma autorytet. Nie zwykłej Wiedźmy ze Slumsów rzucającej marne klątwy. Jest kobietą, która ostatkiem sił, zabiła przywódcę tej bandy, tym samym zwalniając stołek obecnemu hersztowi – sama czarownica była zaskoczona, że wykładowca posiada takie informację. Z drugiej strony znajdują się w miejscu, w którym żadna informacja nie ginie.

- Uważam, że wysłanie samotnie Malei do Grenefod jest złą decyzją – wtrącił się Samule chwilę przed przystąpieniem do odczytania listu powierzonego przez nekromantę.
  • Szacowna Wiedźmo ze Slumsów,
    Callisto Morganister.
    List, przekazany na twoje ręce z pewnością, wypełnia cię zaskoczeniem, ja sama spędzając wieczór na sporządzaniu go, byłam zaskoczona, że przychodzi mi z taką łatwością. Równe zdziwienie może wywoływać, że wiem z jakiego rodu pochodzisz i kim jesteś. Niewiele osób w całym Nowym Hollar posiada takie wieści, a mało kto odważyłby się nimi dzielić. Szanuję twój wybór, choć napawa mnie pewną dozą przerażenia. Wiem o twoich zamiarach i aspektach, w których maczasz palce. Jako przedstawicielka znamienitej Akademii Sztuk Magicznych nie ganię cię za poznawanie każdego z zakamarków magii. Nic nie jest złe, jeżeli nie jest wykorzystywane w złej sprawie. Nie zamierzam jednak prawić kazań, prowadzić filozoficznych dysput, lecz przejść do bardzo pragmatycznej części listu. Otwieramy nowy wydział, który nosić będzie dźwięczną nazwę Nowa Biblioteka Oroska. Zupełnie inna niż ta, którą spotkać można było na terenie Uniwersytetu w Oros. Bez dział zakazanych i tematów tabu. Zbieram jednak nową kadrę, która uzupełni luki, które wynikają z poszerzenia naszej instytucji, ale również wywołanych ostatnimi wydarzeniami. Nikt inny lepiej nie opowiedziałby studentom o bramach wymiarów, czarnej magii i rytuałach, jak Wiedźma ze Slumsów. Rozważ moją propozycję. Stanowisko nie jest jedynie obowiązkiem, ale również przywilejem.
    Rektorka Akademii Sztuk Magicznych w Nowym Hollar
    Pogoda Szklana Perła

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

4
Mrok zasłania ci cały świat - odparł impertynenckim tonem Aparyt, lecz ona nie zareagowała. Stała jak niewzruszony lamentem wdowy nagrobek. Podstarzały czarodziej był ważnym elementem jej magicznej układanki. Posiadał to, czego Callisto na tę chwilę potrzebowała: informacje, koneksje oraz osobliwy mistyczny talent. Z tego względu nie przerywała mu wywodu. Pilnie wyczekiwała końca, chociaż jej twarz wskazywała coś zupełnie innego. Zagryziona warga, zmarszczone czoło i głębokie oddechy - poirytowanie. Nidy nie należała do cierpliwych, to też ostatni czas jeszcze bardziej umniejszył tę cechę.

Po głowie snuły się różne myśli. Wszystkim zaś przyświecał jeden cel - władza. Po doświadczeniach minionych lat. Po okresie zdobywania tajemnej wiedzy, mordowania przeciwników, podróżowania oraz czerpania z darów natury. Przyszła stabilizacja. Dwójka nieplanowanych potomków i nora w slumsach Nowego Hollar. Nie tego pragnęła kobieta. Nie to planowała.

Rodzina, domowe ognisko a w jej sercu panuje pustka. Tęsknota za czymś, co daję siłę, by wstawać każdego dnia. Delikatny deszcz, który rozpuści łańcuchy krępujące serce. O nim wciąż myśli, jego szuka. Co noc ten sam obraz. Czarnowłosa bogini na żelaznym tronie. Przed nią wiwatujący tłum poddanych. Wiwatują ze strachu, z poszanowania. Magia w witrażach, magia w donicach. Nowy świat rządzony eteryczną ręką. Powstały z popiołów buntu śnionego każdej nocy. Nienaturalny pościg za potęgą jak ten sen wariata. Im więcej trwoniła nad tym, im więcej widziała, tym bardziej się zmieniała. Uznanie, strach, siła poczęły wypełniać każdy fragment ciała. Gotard widział, jak matka jego dzieci powoli tonie w tym bagnie szaleństwa. Widzieli to też inni...

- Niebywały posiadasz dar - skontrowała wysokiego elfa - o którym niewielu mogłoby tylko śnić. Jeśli uważasz, że sprawa jest warta zbadania. Wiedz że nie będę cię zatrzymywać. - kończąc wypowiedz jednoznacznie dała do zrozumienia, iż może udać się we wskazane miejsce, lecz bez jej pomocy.

Ze skrzyżowanymi rękoma wysłuchiwała przekomarzań nowicjuszy. Ślepa wiara Samuela w wizje wieszczy budziła niepokój. Wierzył we wszystkie przepowiednie. W przeciwieństwie do kruczowłosej. Szanowała bowiem talent widzenia, lecz uważała też, że przyszłość można zmienić, jeśli tylko się tego bardzo chcę. - Nie po to przemknęłam przez śmierć i mrok, by trwonić czas na poszukiwania krzyżówki z północy, Samuelu. Północ jest daleko stąd i póki czas nic nam nie grozi. Radziłabym ci przestudiować tom z mej biblioteki. Głosi on o wybranych demonach. Ich naturze, sposobie sprowadzenia oraz związanych z tym aktem bezduszności konsekwencjach. Liczę, że niedługo ujawnisz nam sens zaszyfrowanej treści.

Kiedy skończyła do głosu doszła Malea, ochoczo zgaszona komentarzem Serafina. Słowne pyskówki okazały się punktem zwrotnym w zmianie nastawienia - dotychczas spokojnej - Callisto. - Nie interesuje mnie, co myślisz!- krzyknęła złowrogo, uwalniając pierwotnie skrzyżowane kończyny. Na szyi wyskoczył tzw. gul no i kilka nieregularnie rozproszonych pajączków. Nowicjusze nie pojmowali powagi sytuacji. Callisto straciła głowę dla rebelii, którą sobie wymyśliła. Mimo to nikt nie poznał po dziś dzień konkretnych planów tego przedsięwzięcia. - Nikt nie ruszy do Meriandos. Udasz się do Piekła. Poinformujesz herszta, że chcę się spotkać. O nic więcej nie proszę.
Krach Złamana pieczęć pokruszyła się, niosąc drobiny na zaniedbany parkiet w trakcie rozwijania listu.
- Urocza kobieta z tej Pogody - rzuciła beznamiętnie, dalej rozrywając schludnie przygotowany fragment pergaminu. Pierwsze machnięcie podzieliło list na dwie równe części. Drugie na ćwiartki. - Ha... - rzuciła fragmenty pod nogi. Najzwyczajniej nie miała zamiaru komentować swego działania.

- Na dzisiaj wystarczy, wybaczcie - dodała z przekąsem - dzieci potrzebują matki. Malea, chodź ze mną. - Callisto pożegnała gości w mniej taktowny sposób. Pozostała wyłącznie Malea, z która przeszła do małego pokoju. Czegoś na wzór kuchni lub spiżarni tylko z przeróżnymi słojami i misami kamieni, ziół, narządów. Tam stanęła na palcach, by poszperać w wazie z brązu.
- Smuga - odparła, wystawiając do wglądu otwartą dłoń z kawałkiem minerału - ten artefakt jest dla mnie ważny. Powierzam go tobie. Udaj się do Grenefod. Odnajdź kostur i wróć. Jesteś moją największą dumą, wierzę w ciebie. Gdybym nie opuściła Hollar, zapukała do chaty nekromanty, przeciwstawiła się dawnym bogom. Nie byłabym tym, kim jestem. Tylko przez doświadczenie poszerzysz horyzonty. I nie słuchaj pozostałych, to zazdrość. Najczystsza zazdrość. Zrób, co będziesz musiała zrobić. Zrób wszystko, żeby przynieść ten artefakt z powrotem. Wróć silniejsza i... uważaj na siebie.

Drzwi od sypialni uchyliły się lekko. W izbie przebywał Gotard i dwa maleństwa. Kobieta w końcu zakończyła posiedzenie. Podjęto radykalne kroki, zmanipulowano zdolnych do zmanipulowania. Czuła, że na dziś wystarczy tych męczących debat o przyszłości. Przynajmniej z nimi. Z Gotardem... - Milczysz od czasu pojawienia się w naszym domu innych utalentowanych. Jesteś na mnie zły? - podjęła maszerując w kierunku łóżeczka, z którego wyciągnęła Ziraela. Syn od razu wtulił się w matkę, a ta odruchowo zmniejszyła dystans między nimi. Bez względu na odpowiedź Gotarda, rozpoczęła bardziej żarzącą kwestię. Był ojcem jej dzieci, widziała, że coś się z nim dzieje.

-Obawiasz się mnie? - kontynuowała niezgrabnie, od czasu do czasu przekładając Ziraela na drugie ramię. - Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co zaszło w mroku. Csii - zanegowała odpowiedź - to bez znaczenia. Dałam ci dwójkę synów. Pięknych, utalentowanych cudów Herbii, o których przyszłość musimy zadbać, bo nikt inny tego nie zrobi. Czy chcesz, aby patrzono im na ręce tylko dlatego, że posiadają dar? Czy chcesz, aby pewnego dnia naznaczono ich, jak krowy na pastwisku? Do tego dojdzie. To od lat forsuję Zakon Sakira i nie przestanie, póki nie dokończy dzieła. Te potwory szukają kija na każdego innego. Pretekstu, który usprawiedliwiłby naganne akty przemocy. Machina ruszyła i tylko kwestią czasu jest, gdy nie będziemy w stanie jej zatrzymać. Dziś dzień przykryta płachtą pozornej moralności. Jak długo? - zapytała retorycznie.

- Nie wiń mnie, lecz nie mogę na to pozwolić. Dla nas, dla naszych dzieci. Za wszelką cenę obnażę Zakon i tą prymitywną ciemnotę. Przelejemy krew, wzbudzimy niepokój oraz strach. Sprowokujemy ich, ażeby zrzucili swoją maskę prawości. Wnet reszta świata: nieludzie, czarodzieje wielkich rodów, wiedźmy i druidzi zobaczą jak wielkie zagrożenie stanowi Zakon Sakira, korona i proletariat. Przyjdzie czas, żeby się określić. Wybrać swoją stronę. A gdy uporamy się z wrogiem, zbudujemy lepszy świat. Zakończyła poetycko, może teatralnie. Ni krzty teatru w jej fizyczności Gotard nie ujrzał, bowiem słowa płynęły z wnętrza. Były prawdziwe, tak bardzo, że twarz drżała wypowiadając każda sylabę. Brwi skakały. Oczy - chociaż wpatrzone w puste naroże izby - migotały łuną szaleńczych płomieni.
Ostatnio zmieniony 12 sie 2017, 10:59 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

5
- Albo nas zabijesz. Siebie, dzieci, mnie... - Przemawiał spokojnie, bez większych emocji, wpatrzony w deski u swych stóp. Świadomość pewnych spraw go przytłoczyła, odebrała dawny wigor i zmusiła do przemyśleń.
- Ale ja nie zdołam Cię zatrzymać, prawda? - Głupie pytanie - i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tak samo doskonale wiedział, że ta rozmowa jest próżnym trudem, a on sam nie ma wyboru, bo jeśli nawet nie dla niej, to dla dzieci musi wspierać te szalone działania. Sam ich nie wychowa, nie ukryje, odbiorą mu je i zabiją, jak parszywych odmieńców, obnażając uprzednio w świetle swych stronniczych praw. Świat nienawidzi odmieńców...
Dziwki, piwsko, wojna - kiedyś życie było prostsze. Kurewsko prostsze.
Westchnął ciężko, uśmiechnął się z rezygnacją, uniósł się do pozycji stojącej.
- Mogę... pomóc? - Seks - nie. Czułość - nie. Nie narażaj się. Przewiń. Przytul. Pytanie brzmi: czy mogę prosić o zwrot jajec?
*** Nazywali go Złym, hersztem, albo szefem. Pojawił się niedawno, szybko przejął władzę i wyprowadził uliczników na względnie prostą drogę, prostując im nieco kręgosłupy moralne. Surowe zasady, kary i nagrody - powoli do tego korpusu z dupą dorastały ręce i nogi. Czegoś jednak brakowało, aby utrzymać krzew sukcesu i pozwolić mu rozkwitnąć. Wraz z zaproszeniem od Wiedźmy pojawił się promyk nadziej na zdobycie tego czegoś.

Okazji nie można odmówić, prawda?

Zły otrzymał zaproszenie od studenta mrocznych sztuk - nie bezpośrednio, ale owo zostało mu przekazane.

Świt. Ponury poranek w ponurym miejscu.

Zapukał do jej drzwi. Elf - jej rodak. Wysoki, poważny. Samojeden. Głowę i szyję skrywał ciasno zwinięty materiał, twarz jednak, jej surowe rysy i paskudne blizny, było widać. Miał na sobie szarą, brudną i łataną po wielokroć przeszywanicę, co jej rękawy wieńczyły niezdobne, choć niezgorzej wykonane karwasze, a u pasa upiętego na tali uczepione były: krótki jako przedramię wraz z dłonią miecz po lewej, i nóż wojskowy po prawej. Na lewej dłoni miał cestus z pasków skóry i żelaznych nitów zbitych po zewnętrznej stronie w piramidki. Od pasa w dół osłaniały go nogawice pikowane, leżące na tych całkiem zwykłych, wykonanych z szorstkiej, szarej wełny, prowizoryczne nakolanniki z pasów skóry i przynitowanych doń miseczek - bardziej służące do celnych ciosów w jajca, niż do faktycznej obrony -, oraz buty... wysokie za kostkę, podkute, idealne do kopnięcia kogoś w goleń.

Trudno określić, czy cała broń była widoczna.

- Jestem. - Rzekł zdawkowo, nieważne kogo zastał w drzwiach. Kazał prowadzić się do gospodyni, która to przecież wystosowała zaproszenie. W razie konieczności, zdał posiadaną broń, również tę prowizoryczną ale nie mniej użyteczną w ciemnych, wąskich uliczkach. Przyszedł wysłuchać tutaj propozycji...

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

6
Kobieta w głębi duszy czuła, że jej partner życiowy odegra jeszcze swą rolę. Ich los splótł się nie dla uciechy Bogów. Siły wyższe uplotły tę intrygę, której półroczne owoce gaworzą ów czas w izbie. Był wybitnym wojownikiem, nieustraszonym zabójcą. Doświadczony codziennym bojem o życie w alternatywnej krainie mroku, skąd przybył. Przy nim każdy czuł się bezpiecznie, toteż odtrącanie takiej protekcji byłoby aktem przeciwko logice.

- Stale pomagasz - uniosła koturnowo prawą brew, nie wierząc w to co rzecze. Intrygi były jej domeną. Te wymagają zaś zawiązywania odpowiednich sojuszy. Gotard wszakże był ojcem ich dzieci, lecz nic nie stało na przeszkodzie, aby podążył swoją ścieżką. Pochlebne słowo z ust nieustannie zgorzkniałej kobiety mogło umocnić tę relację. Nikt inny nie zajmował się i nie ochroniłby potomków tak jak on.

*** Niewiele spała tej nocy, jak każdej. Od powrotu z południa miała problemy ze snem. Zamykała oczy, lecz zamiast odprężenia umysł nawiedzały wizję nowego świata. Całe noce rozmyślano nad sposobami poróżnienia dwóch stron. Wydarzenia w Oros niezbyt rozdmuchały sprawę - uważała. Iście stłumiony problem. Nieludzcy czarodzieje nadstawiają karku, po raz kolejny plamiąc swój honor na kartach historii. Potrzebowali czegoś większego; straszliwego. Czegoś, co nie pozwoli odwrócić wzroku i nakłoni do sięgnięcia po broń.

Tęgi mężczyzna liczący nieco ponad dwa metry otworzył elfowi drzwi w ciemnej uliczce. Chata była dobrze skryta, nikt nie pomyślałby, że w takim zadupiu może ktoś mieszkać. Drzwi zaś otwierały się od razu na schody. Te prowadziły wgłąb podziemnego kompleksu. W największym z pomieszczeń - salonie - na samym końcu, pod ścianą, siedziała na krześle ona. Czarnowłosa kobieta w komponującej się z klimatem miejsca szacie. Skinieniem głowy odwołała wprowadzającego elfa mężczyznę. Zostali sami. Elfia czarownica oraz herszt bandytów.

- Pamiętam cię - rzuciła pewnie, analizując ubiór pobratymca. A ubrany był skromnie, lecz funkcjonalnie. Odpowiednio do profesji. Stosunkowo krótki miecz i sztylet wskazywały na jego dynamiczny styl walki. Odwróciła chwilowo wzrok ślepo patrząc w podłogę, aż ponownie podjęła.
- Dokładnie pamiętam dzień, w którym wraz ze swoim szefem próbowaliście mnie. Jakby to powiedzieć... - ironizowała - wyeliminować? Na nasze szczęście tak się nie stało. Ja zabiłam twego przełożonego i żyję. Ty zaś zostałeś hersztem w Piekle. I dziś goszczę cię pod swym dachem. Wstała jednym żwawym ruchem, odchylając plączący się pomiędzy nogami materiał prymitywnej szaty. Po złożeniu dłoni jak do modlitwy - opartych na miednicy - powtórnie wymieniła spojrzenie z gościem. Zdawał się odpowiednim kandydatem do jej przedsięwzięcia, toteż działała.

- Dość długo działacie w Piekle, a to oznaczałoby, że znacie się na swoim fachu - zaakcentowała ostatni wyraz tak, jakby był on swego rodzaju mistrzostwem.
- Oferuję ci współpracę. Ty i twoi ludzie jesteście zaradni, to się ceni. Potrzebuję specjalistów do kilku wyszukanych zadań. Co oferuję w zamian? - zaczęła wymieniać nie spuszczając wzroku z rozmówcy.
- Kosztowności. Jestem dziedziczką rodu Morganisterów. W przypadku śmierci wszystkich jego członków jestem jedyną spadkobierczynią. Protekcję z mojej strony. Wyszukane usługi magiczne. Nie tylko moje, ale także mych przyjaciół. Co o tym sądzisz?
...
Ostatnio zmieniony 12 sie 2017, 10:57 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

7
- Pomagam. - Powtórzył za nią, i osiadł ciężko na tyłku. Zdolny wojownik, bezlitosny zabójca, krzepki mężczyzna zręczny w swej sztuce stał się piastunką z coraz bardziej uwydatniającym się brzuszkiem. Gdzieś tam chciał wierzyć, że jego rola nie jest zmarginalizowana, ale dla osobnika takiego pokroju opieka nad dzieciakami nie przynosiła chwały, nie pozwalała okazywać dzielności, i tym samym podcinała mu jaja - kobiety nie pojmą tego, myślą nazbyt logicznie i częściej porzucają dumę na rzecz bardziej praktycznych przymiotów.
Zaduma nie trwała długo. Przepuścił powietrze przez nos, rozłożył ręce i wstał. Zmierzał w jej kierunku. Minął... klepnął w tyłek. Jeśli nie chce oddać, musi sam je odzyskać.
- Powiedz, jeśli będę mógł pomóc bardziej. - Nie spojrzał w oczy, ale ruszył dalej. Wyszedł, jeśli nie postanowiła go ukarać - był całkiem odsłonięty, ataku się nie spodziewał.

Ktoś dzisiaj dostanie wpierdol. Solidny wpierdol. W imię... nieudanego pożycia seksualnego i miarowego spychania na margines. Biedny ktoś.

Kilka zaułków dalej, pośród wszechogarniających, miłościwie tu panujących, smrodu, żałości i biedy - wyniku spychania na bok odrzutów z procesu urbanizacji - srał ktoś.
*** Długo milczał. Nie uśmiechał się, nie denerwował.
- Fortuna była łaskawa. - Wyrzekł, nie określając, co dokładnie ma na myśli i dla kogo owa fortuna okazała się łaskawcą.

- Rozumiem. Nagroda jest hojna, a sugestia dość... zrozumiała. Ale my nie jesteśmy na dworze, więc odstąpmy od subtelnych sugestii. Powiedz, czego dokładnie oczekujesz i co z całą pewnością możesz nam za usługi oferować. - Ażeby na tym padole kału i krwi, oraz nieomal materializującej się niedoli przetrwać i wystawić łeb ponad fekalia, nie tracąc go przy tym, należało mieć funkcjonujący rozum. Dziedziczka czy nie, póki co nie miała tego złota, a sprawy spadku mogą być zawiłe, gdy dziedziczyć ma... taki ktoś. Prawo to szczyl na tronie... Kto jest regentem w tym mieście? Może i magia jej pomoże, ale teraz... nie miała tego złota.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

8
Bezimienny ów czas przedstawiciel tej samej rasy nieprzychylnie odniósł się do propozycji kobiety. Mimo to wciąż stał u jej boku, co mogło świadczyć o potencjalnym zainteresowaniu. Był dobrym graczem, na swój prymitywny sposób mądrym. Wiedział czego pragnie jego serce i jak to osiągnąć. Callisto nie próżnowała w słowach, toteż wartko przeszła do żarzących kwestii. Uśmiechnąwszy się teatralnie, kocim wzrokiem spode łba wpatrywała się w obdarowaną bliznami - to była ich wspólna cecha, przy czym elfkę naznaczono jednym stygmatem, nie wieloma - twarz potencjalnego sojusznika.

- Jesteś mądrym człowiekiem - skontrowała słowa mężczyzny - konkretnym. Podoba mi się to, więc pozwól, że ujmę to w taki sposób. Nie jestem byle wróżką z zadupia. Przeszłam przez śmierć i ciemność widząc rzeczy, o których erudytom tego świata się nie śniło. Poznałam sztuki, jakich zakazuję świat, bo się ich obawia. Posiadam wiedzę a także siłę zdolną usunąć moich i twoich wrogów - zaśmiała się sama do siebie - twój dawny herszt najlepiej o tym wie. - Być może kpienie z zabójstwa dawnego dowódcy zgrai było nie na miejscu, to mimo wszystko kobieta nie potrafiła się powstrzymać.

- Z moją pomocą możesz osiągnąć swoje najdziksze pragnienia - kontynuowała - a może i więcej. Sztywna maska nie znikała. Ciągle towarzyszyła wypowiadanym słowom, jakoby cała twarz zamarła, a usta były osobną maszynerią.
- Śmierć, zemsta, sprawiedliwość. To ci oferuję, mój drogi. U mego boku możesz stać się kimś. Wyjść poza dolne miasto. Zasłynąć, bo tego pragnie twoje serce. Nie proponuję posługi, najmu. Proponuję sojusz, albowiem jesteś przywódcą, nie sługą. Z moich doświadczeń wiem, że przywódcy współpracują lub walczą... - zakończyła groźbą, przestrogą lub nic nieznacząca puentą.

- Złoto, kosztowności mojej rodziny mnie nie obchodzą. To bibeloty dla łasych pożeraczy chleba. Mogę je oddać po wykonanej pracy, kiedy odejdziesz lub nie - uśmiech ponownie zawitał na jej twarzy. Wewnętrznie czuła, że z hersztem u boku może wiele zdziałać. Zmienić nie tylko siebie, ale również go. Dać możliwości, na które zasługuje, bo imponował jej sobą.

- Plany... One cię interesują. Swego czasu w Uniwersytecie w Oros miała miejsce magiczna katastrofa. Korona, ludzcy czarodzieje oskarżyli nieludzkich utalentowanych. Wrogie nastroje zmieniły się w wydalenia. Nastała powolna kastracja uniwersytetów z wszystkich tych, którzy nie urodzili się w większości. Wielu odeszło, ukryło się w cieniu. Część dotarła do Hollar, gdzie rektor Pogoda przyjmuję wszystkich z otwartymi ramionami. Zakon... Sakirowcy inwigilują obdarzonych darem nieludzi. Krok po kroczku pętla zaciska się, a ofiary nie robią nic. Jak cielaki czekają na koniec. Ja nie mam takiego zamiaru. Nie będę stać bezczynnie. Mamy okazję wzbudzić niepokój. Wywołać chaos. Chaos jest drabiną, przyjacielu. Możemy się po niej wspiąć wysoko...

- Co jest groźniejsze od rozwścieczonego maga? - zapytała retorycznie - kto przeciwstawi się magicznym istotom, demonom? - ciągnęła temat. - Nie ma siły, która powstrzyma falę zbuntowanych magów. O ile przejrzą na oczy i sięgną po broń. I oto jesteśmy my. Dwoje wysokich elfów w piwnicach dolnego miasta. Chcę dać każdej ze stron powód do gniewu. Jak?

- Morganisterowie to znany w całym Hollar ród. Mój ojciec posiada koneksje także poza jego granicami. Rzeź tak czystej krwi elfów w ich własnym domu to otwarty akt agresji. A gdyby tak dokonali tego przedstawiciele Zakonu Sakira, którzy również zginęli by w nieznanych okolicznościach. Szlachta oskarżyłaby Zakon o napaść, Zakon szlachtę o brutalne wymordowanie ich rekrutów. Chaos...

- Potrzebne są tylko ciała. Żywi lub martwi zakonnicy to chyba nie jest problem dla twoich ludzi? - zapytała przez zaciśnięte zęby, jakoby nagle powątpiewała w skuteczność grupy herszta.
- Morganisterami się nie martw. Znam tajemne wejścia do willi, więc byłaby to kwestia podcięcia kilku gardeł. Krew, ciała i powracająca z podróży ja - zrozpaczona dziedziczka. Nikt nie zakwestionuje mych praw.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

9
Dał jej mówić. Nie wtrącał się. I... i nie wyglądało na to, aby komplementacja oraz zapewnienia wywarły na nim jakiekolwiek wrażenie. Plan również przeanalizował, trwając w milczeniu, jeszcze jakiś czas po tym, gdy wiedźma skończyła przemawiać. Wreszcie, podniósł na nią spojrzenie czujnych oczu i ostrożnie rozchylił usta, aby wypuścić pierwsze słowa.
- Zakonnicy... jeśli gdzieś są, to nie bez powodu. Rozkazy, komturia. To musiałby być odpowiednie osoby, z odpowiednią motywacją. To, moja pani, problematyczne, prawdopodobnie bardziej, niźli osoba o takiej mocy skłonna jest przypuszczać. Gdybyś chciała znać moje zdanie, rzekł bym, iż pierwej powinnaś sprowokować Zakon, ludzi. To gwałtowne i krótkowzroczne stworzenia, rzucą się z zębami i pazurami na naszych rodaków, a wtedy będzie trzeba przegnać ich ogniem, tak jak gna się zwierzęta. Prosty lud nie będzie się bawił w ostrożną dyplomację, zaatakuje. Konflikt się nasili, a mordercy na usługach ich króla zadadzą cios twej rodzinie. My, my musimy tylko w czas podsycać ognisko, które Ty zwiesz chaosem.
Dał jej chwilę, choć na tyle krótką, aby nawet lakonicznie nie mogła wyrazić aprobaty lub dezaprobaty.
Bandyta nie był bezmyślny. Nie był tylko pionkiem w jej rękach, a przynajmniej usilnie nie chciał się nim stać. Miał własny rozum, własne pomysły, i własne argumenty - mniej lub bardziej trafione, ale własne.
- Oczywiście rozumiem, że Twa wiedza ukazuje Ci prawdy, o jakich mnie nie jest wiadomo. Nie śmiem też zarzucać, abyś brakło Ci cierpliwości w oczekiwaniu na spadek. - Tym razem skończył definitywnie i czekał na jej kontrargumenty, lub aprobatę.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

10
Wszystko legło w gruzach, gdy ta niewyedukowana kreatura otworzyła paszczę. Plany i założenia rzezimieszków - ha, ot co. Powinien gnić w piekle, gdzie jego miejsce. Z resztą intelektualnej biedoty. Kobieta nie mogła przetrawić tegoż bełkotu. Natłok bredni był tak ogromny, iż poczęła rozmyślać nad urokiem pętającym jej umysł. Sprowokowanie Zakonu Sakira, który zaatakuje wysokie elfy - kpina. On chciał wywołać wojnę rasową czy polityczną? Zabójcy króla mieliby zamordować wielki ród szlachecki. Skąd ta istota czerpała wiedzę na temat świata. Był idiotą, niespełna rozumu debilem, którego rodzicielka winna stłamsić przy porodzie udami. Brudnymi girami, jakie niepotrzebnie rozkładała.

Elf nie pojmował idei planu Callisto. U podstaw leżało zjednoczenie istot magicznych i przedstawienie światu ich realnego wroga. Wywołanie niepokoju niosącego się przez miasta i wsie. Trafiających do jaskiń oraz chat apostatów plotek. Fala wyzwolenia. Pięknie to zaplanowała, lecz nie myślała, że przyjdzie jej obcować z cepem.

Wzrok skakał po izbie, po każdym jej zakamarku. W chwili ciszy, tej błogiej ciszy ustabilizował się. Spoglądała bowiem na parkiet, o niebo ciekawszy od obecnego rozmówcy. Z bezsilnością w oczach, martwicą na twarzy wzdychała. Powoli zebrała się do uwolnienia gorzkich słów.
- Wybitny plan - zaczęła chłodno przez zaciśnięte zęby - dla pięcioletniego dziecka. Najwyraźniej nie zrozumiałeś niczego. Ha... Jeśliś zaś nie jesteście w stanie pojąć zakonników sądzę, że nie jesteście w ogóle potrzebni.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

11
Prawdopodobnie zaszło spore nieporozumienie, będące wynikiem, być może zbyt dosłownego rozumienia słów ulicznika. Cóż, nawet jeśli tak nie było, a wiedźma zrozumiała i w pełni obnażyła słabość zamysłów swego, ewidentnie zbędnego, słabo wykształconego ex-sojusznika, to nie miało to większego znaczenia. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, iż jej rozmówca faktycznie nie pojął całego planu i wszystkich jego założeń.
Stało się.

Jej rozmówca nie był typem szczególnie emocjonalnym. Nie był też skory wdawać się w czcze dysputy, zwałaszcza z osobami, które w swoim mniemaniu już z nim skończyły. Na koniec...
- Przekażę. - Nie czuł się w obowiązku czynić aby czynić pokłony, czy w inny sposób okazywać uprzejmości podczas pożegnania. Jeśli zaś faktycznie ostatecznie z nim skończyła i nie miała zamiaru ubić go jak psa na miejscu, lub w lepiej usposobionym do tego pomieszczeniu, uprzednio dotkliwie krzywdząc lub krępując, wyszedł tą samą drogą, którą się tutaj dostał.

W tej chwili, przyjmując neutralne zachowanie Callisto za dokonane, wypadałoby się zastanowić, co dalej. Mogła oczekiwać przybycia swego ucznia, ale z artefaktem czy bez, konieczny był jakiś dalszy plan działania. Istniały pewnikiem również inne grupy oraz istoty do których mogła się zwrócić, ażeby wsparły ją w dążeniach do wzniecenia powstania magicznego ludu.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

12
- Szybko rezygnujesz - rzekła gorzko kobieta. Jej spierzchnięte wargi porył gniew. Jadowity mus prosto z serca, który osiadł na powierzchni. Mogłaby sączyć go bez końca, lecz brakowało jej cierpliwości. Okres buntu, słownych gierek odszedł w niepamięć. Miała cel, a jego realizacja wymagała pokładów siły roboczej. Jakim byłaby strategiem, gdyby w pierwszej turze zrodziła wroga. Z pewnością lichym.
Stała tuż-tuż obok zupełnie jakby chciała ograniczyć jego przestrzeń. Wnet coś zaświstało. Drewniany obcas zarysował okrąg na parkiecie, zmieniając usytuowanie swej pani. Ochoczym krokiem oddalała się w kierunku prowizorycznego barku. Na pierwszej z półek stał gliniany dzban. Naturalnie sięgnęła po niego, jak i szklane naczynie. Do szklany skapywał krwistoczerwony trunek. Suche wargi nabrały kolorytu, po tym jak substancja wsiąknęła w nie. Alkohol rozluźnił atmosferę, nawet wyzbyty empatii gość był zdolny odczuć tę zmianę nastroju.
. Odstąpiwszy od barku, w obszernej izbie rozpoczął się nie lada sceniczny pochód. Kruczowłosa kobieta sunęła tuż na elfa, finalnie zmieniając cel trasy. Ominęła go, by zatoczyć okrąg.
- W istocie niełatwo odnaleźć odpowiednich przedstawicieli Zakonu Sakira. Niełatwe zadanie dla każdego, kto nie potrafi spojrzeć w przyszłość. każdego, kto widzi czubek swoich butów.
Zatoczyła kolejne koło, nie poprzestając kroczyć. Ze złożonymi do modlitwy dłońmi krążyła po orbicie z elfem w centrum.
- Stworzyłam cię. Dałam ci władzę. Usunęłam przeciwnika, którego nie mogłeś się pozbyć. Byłeś nikim, a jesteś hersztem w Piekle. Czy uważasz za roztropne odmawiać mi? Możesz posłużyć wyższemu celowi. Wzbogacić się na tym, osiągnąć wpływy, które są ów czas niedostępne. Pomóc tworzyć nowy, lepszy świat.
Zatrzymała się na chwilę, lecz była ona tak ulotna, że gość mógł nie dostrzec spoczynku. Kontynuowała marsz.
- Zostałeś hersztem, bo zabiłam poprzedniego. Kto zostanie po tobie? Pomóż mi, a ja pomogę tobie. Lojalność za lojalność. Zdrada za zdradę.
Ostatnio zmieniony 12 sie 2017, 10:56 przez Callisto, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

13
Zdawał sobie sprawę, że jeśli chciałaby go zatrzymać siłą, mogła to uczynić. Atak, gdyby skończył się dla niego sukcesem, nie czynił przyszłości lepszą. Wysłuchał zatem ponownie, co też miała do powiedzenia - jak nakazywał rozsądek.

Wszystko pięknie, ładnie i ponownie sporo obietnic okraszonych groźbą. Jednak było jedno małe "ale", i wcale nie chodziło o ten napitek.

Bo miała przy sobie elfa, którego kojarzyła - ten mały podstępny śmieć, który zabił swojego poprzednika. Nowy herszt uliczników, którzy bezmyślnie atakowali wszystko, czego nie rozumieli a gwałcili, co tylko miało pizdę, nawet, jeśli groźba ubogacenia flory grzybiczej na fiutku była pewna. W slumsach była pewna.
Więc skąd ta nagła zmiana? Gdzie ten dawny, pozbawiony odwagi i nawet szczątkowego rozumu apasz? Czy mógł zmienić swoich ludzi, skoro wcześniej nie mógł pozbyć się miernego przeciwnika?

Paktowała w tej chwili z przestępcami, który mogli coś więcej, niż tylko, a i to w najlepszym wypadku, zebrać solidny wpierdol od zakonnych rycerzy.

On w twarz jej tego jeszcze nie powiedział, poruszonej kwestii się nie chciał imać, choć jednym, wypowiedzianym wcześniej słowem mógł już naprowadzić na rozwiązanie. Przeszedł do sedna sprawy.
- Pojmuję. My zabijamy zakonników, zabijamy Twoją rodzinę, i aranżujemy scenę jakby się skonfrontowali. Ty nam płacisz. Potem zobaczymy, czy i jak moglibyśmy rozwinąć współpracę. Obietnicę zostawmy sobie na później. Jeśli to wszystko... - Spojrzał na nią, wyczekującodpowiedzi.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

14
Superpozycja barwnie wypuszczanych słówek, gróźb oraz teatralnej pantomimy zdolna jest zdziałać cuda. Niebo ściągnąć na dół ziemię w powietrzu zawiesić, góry rozstąpić, duchy zmarłych wywołać, bogów zawlec na ziemię, gwiazdy pogasić, a samego herszta bandytów nakłonić do kooperacji - kontrybucja.

Iście konformistyczny okazał się elf z Piekła w dolnym mieście. Pierwotnie inertny, jak ten do bólu martwy głaz przy trakcie. Ów czas otrząsa się z osłupienia. Słucha. Czy to za sprawą wina czy wrodzonego daru przekonywania, kruczowłosa elfka o szlacheckim rodowodzie zyskuję sojusznika. Zimny ożywczy powiew dostojnych wieści kończy sofistyczny pochód dookoła herszta rzezimieszków.

- Rada jestem słyszeć to z twych ust - rzekła beznamiętnie kobieta - ale nie upraszczajmy tegoż wydarzenia do rangi wiejskiej bitki. Sakirowców trzeba odszukać, nade wszystko. Pojmiecie ich żywych, podetniecie gardło i przywieziecie ciała w workach po ziemniakach. Nie interesuje mnie to prawdę powiedziawszy - zachichotała grzecznie, choć brakowało powodów do śmiechu.
- Morganisterów zostawmy na deser.

- Niecierpliwisz się? - spytała widząc niepohamowaną chęć opuszczenia domostwa. Być może przeplatane między wierszami groźby przestraszyły mężczyznę. Nie chciała tego, a może jednak chciała. Odwróciwszy ku niemu twarz, rozpoczęła kolejny etap współpracy. Poznawanie sojusznika.
- Powiedz mi, przyjacielu. Ilu specjalistów udało ci się utrzymać w piekle? Zaś twe imię jest zagadką?
Próbowała zmniejszyć dystans między nimi. Grupie mniej bądź bardziej zaradnych zbiór zawsze znajdziesz zadanie. Zawsze będzie ktoś lub coś do wyeliminowania, obrabowania to też pozdrowienia.
- Jeśliś łaskaw, przedstawię cię mym doradcom, którzy winni lada chwila się zjawić. Apatyt jest szanowanym wykładowcą w akademii. Kasalego mogłeś spotkać na ulicy, lubuje się w przepowiadaniu przyszłości za srebrnika. Moja ulubienica - Malea - wyruszyła do Grenefod z tajną misją. Wyczekuję jej i podarku, jaki winna ze sobą przywieźć. Serafina poznałeś, to on nawiązał z wami kontakt. Z kolei ostatni z podopiecznych, Samuel... Ha - uśmiechnęła się szeroko, odkrywając zęby - widziałeś kiedyś demona? Może będziesz mieć ku temu okazję. Właśnie nad tym pracujemy.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

15
- Mówca. Tak mnie określają. Słucham i przemawiam w imieniu Złego. - Jego mimika twarzy była uboga w porównaniu z tym, co prezentowała wiedźma i nie uległo to zmianie, gdy beznamiętnie, nie uważając tego za żaden tryumf, obwieścił jej, że z organem zarządzającym nie ma do czynienia, a jedynie z posłańcem.

W takim razie kim był Zły? Otóż, pytać można w całym Piekle, ale odpowiedzi i tak się nie otrzyma. Wiadomo było, że wskazał szajce cel i nauczył ich brać. Dzięki Złemu stali się zgraną organizacją, o której jednak podejrzanie było cicho; pojawiali się, byli skuteczni, ale nikt nie odnotował znacznego rozpanoszenia się zbirów.

Miała prawo uważać, że ma z nim do czynienia. Wielu innych też się myliło. A Zły ewidentnie nie był pazerny na sławę, za to ostrożny z niego typ.

- Nie miej wątpliwości. Dobrych ludzi starczy, aby poradzić sobie z zakonnikami. Jeśli... tylko Zły przystanie na Twoje warunki. Jutro otrzymasz odpowiedź, przyniosę ją osobiście. - Wyjaśnił spokojnym, rzeczowym tonem, aby w następnej chwili obrócić swe spojrzenie ku drzwiom i wlepić weń swój wzrok.
- Klient nasz pan. Jeśli Twoim życzeniem jest, abym ich poznał, uczynię to. - I na tym skończył, albowiem wiedział, że ona bardzo lubi mówić i mówić chciał jej pozwolić, jeśli takie miała życzenie.
*** Powoli zaczęli napływać sojusznicy Callisto. Pierwszy zjawił się zdolny Serafin, a omal w ślad za nim przybył Kasaleo. Chwilę po nich przybył Apatyt, i spojrzawszy na nowy, żywy element otoczenie, skierował oczy ku wiedźmie.
- To element planu? - Dopytał.
Samuel jeszcze nie przybył. Gotarda chyba nie miało tu być, i wielkich na to nadziej nie należało żywić.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nowe Hollar”