Re: Trakt Nowe Hollar - Oros

31
Samuel przystaną na moment na niewielkim wzniesieniu na trakcie, zeskoczył z grzbietu swego osła i spojrzał wstecz…

Z Nowego Hollar wyruszyli 22 dni temu. Dla bezpieczeństwa podróżowali w większej grupie – cztery wozy kupieckie i ośmiu czeladników różnych profesji, którzy korzystając z odejścia Zimy, wyruszyli na swą wędrówkę czeladniczą. W kolejnych dniach ta karawana stopniowo się pomniejszała. Jedni odłączali się i kontynuowali podróż w innych kierunkach, na przykład do Meriandos, inni pozostawali w mijanych mniejszych miasteczkach i wioskach. Dwa ostatnie wozy kupieckie i Samuel wraz z dwoma czeladnikami szewskimi dotarli do rozstajów, z których trakt rozchodził się na zachód i wschód. Kupcy skręcili na zachód, natomiast trzech pozostałych podróżnych skierowało się na wschód, do Oros. Niestety do celu nie dotarli w komplecie. W karczmie, w której wypadł im ostatni nocleg, pół dnia drogi od Oros, zjedli jakąś nie najpierwszej świeżości potrawę, która spowodowała dość poważne efekty u obydwóch szewców. Wobec tego pozostali oni w karczmie do czasu ozdrowienia, a Samuel już sam przebywał ostatni etap podróży.

… po czym wzrok skierował w stronę Oros, od którego dzieliło go już niewiele, może z dziesięć stajań. Było już późne popołudnie, mając więc słońce z plecami Samuel mógł dokładnie przyjrzeć się przedmieściom i miastu, jego wieżom, murom, bramie… I wtedy zauważył niepokojącą rzecz, nie widział aby przejazd był otwarty, a przecież zwyczajowo wrota zamykano dopiero wraz z zachodem słońca. Co prawda pewnie bez problemu znalazłby nocleg na przedmieściu, ale miał w pamięci przestrogi ojca, aby unikać takich okolic. Wobec tego zrezygnował z pokonywania ostatniego odcinka drogi do miasta spacerem. Wskoczył na grzbiet osła i starał się jak najszybciej dotrzeć do bramy miasta licząc, że jednak uda mu się wjechać do Oros…

Udał się tam
.
.
.

Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej barwy, bo ma wszystkie. (...)
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce. (...)
.....................................................Czesław Miłosz, Słońce

Re: Trakt Nowe Hollar - Oros

32
Południowa brama Nowego Hollar imponowała. Osadzona w białym murze, z elegancją pełniła funkcję reprezentacyjną i obronną. Na wjazd do miasta pani Callisto wciąż czekało kilkanaście wozów i drugie tyle luźnych piechurów, ale strażnicy sprawnie przepuszczali to kolejne ładunki. Odciągali pieszych i samotnych podróżników na bok, żeby szybciej pobrać od nich jednostkową opłatę za wjazd. Tym sposobem sakwa napełniała się żwawo, kolejka malała w oczach, a zdesperowani handlarze byli bardziej skłonni przeboleć łapówkę, byle szybciej wjechać do miasta.

Rodzina oddzieliła się od czarodziejki jeszcze przed bramą. Wymieniwszy niezbędne uprzejmości i plany na następne dni, podziękowawszy po stokroć, ustawili się ze swoim powozem do kontroli. Erzsébet mogła więc swobodnie wysupłać kilka miedziaków i przejść do środka.

W kolejce przed nią, poza zwyczajowymi rzemieślnikami, dało się zauważyć nieco bardziej kolorowe stroje. Niektórzy z samotnych podróżnych odznaczali się od plebejuszy. Jedni - nadzwyczaj modnym ubiorem, jak na prosty trakt. Inni - obwieszali swoje konie pełnymi sakwami. Nie mówiąc już o różnicy, między tutejszymi wychudzonymi siwkami, a potężnymi ogierami, które jakby nie czuły ciężaru ni zmęczenia.

Z czasem, pani Tepes doczekała się swojej kolejki. Krępy strażnik w średnim wieku podniósł głowę, znudzony i wyraźnie wczorajszy. Szerokim wąsem poruszał z wprawą, przekładając kawałeczek słomy między zębami. Z otwartą na oścież gębą, zapytał:

- W jakiej sprawie, do kogo to? Co przywozi? Żadnych chorób ani personalnych zwierząt? Ino prawdę, bo przećwiczę, jakom miejska gwardia. Amuletów wnosić nie można, tylko za podatkiem i pozwoleniem.

- Chyba żeście pani wcale nie z tej bandy, to zwracam honory! - zreflektował się dopiero po chwili, jak gdyby niepewny, czy rozmawia z prawdziwą czarodziejką. Cmoknął słomką i wystawił rękę po należną daninę.

Re: Trakt Nowe Hollar - Oros

33
Widok zwyczajowo bladej równiny skóry poprzecinanej sinymi strumykami żył, na której w jedną noc pojawiła się tajemnicza wyspa chorej tkanki, w pierwszej chwili nielicho przeraził Erzsébet. Zaraz jednak opanowała się, wzięła głęboki oddech i zacisnęła zęby, by powstrzymać się od chęci nieustannego drapania ręki. Zsunęła spokojnie rękaw, choć miała wrażenie, że skóra przedramienia zsuwa się wraz z materią sukni. Starała się jednak na razie o tym nie myśleć. Wspiąwszy się na konia (oraz wyżyny cierpliwości i samokontroli), kontynuowała podróż wespół z poznanym na trakcie małżeństwem, jak gdyby nic się nie stało. Nowe Hollar było niedaleko. Postanowiła, że dopiero tam zajmie się tą... niedogodnością. *** Już z daleka dostrzegła biały pierścień murów okalających czarodziejskie miasteczko i prowadzącą w głąb pyszną bramę wjazdową. Była tutaj raz czy dwa, lecz tak dawno temu, że niemal zapomniała o specyficznej atmosferze spowijającej Nowe Hollar. Powietrze było tu słodkie i rześkie, przesycone magią jak nigdzie indziej i sprawiało, że Erzsébet z miejsca dostawała gęsiej skórki. W jej obecnej sytuacji, nie było to jednak doznanie przyjemne. Nagle poczuła się rozdrażniona i zmęczona. Nieustępliwym swędzeniem skóry, długą, męczącą podróżą, nazbyt jaskrawym słońcem, hałaśliwym tłumem... Krótko mówiąc – życiem.
Cóż, pomyślała gorzko, nie mam już dwudziestu lat.

Pożegnawszy się i wymieniwszy adresami z Milvą i Aldra'ilem, popędziła Pężyrkę ku bocznej furcie, gdzie obsługiwano detalicznych podróżnych. Widok stróża nie obszedł Erzsébet i byłaby zupełnie nie zwróciła nań uwagi, gdyby mężczyzna ograniczył się do pobrania opłaty za przejazd. Niestety postanowił zaprezentować kobiecie swe ułomne maniery i rzekomy autorytet. Tepes nie pamiętała, by podczas poprzednich wizyt musiała ścierać się z podobnym zachowaniem. Była poirytowana, a strażnik jeszcze pogłębił ten stan. Zmierzyła mężczyznę lodowatym spojrzeniem – powoli, od stóp do głów. Żaden mięsień na jej twarzy nie drgnął, żaden podmuch wiatru nie zmącił nieruchomości jej postaci.

Bandy? — odezwała się wreszcie. Głos miała cichy, ale dobitny, zimniejszy jeszcze niż stalowe oczy. — Tak nazywacie tych, dzięki którym to miasto istnieje, rozwija się i bogaci, strażniku? Taki szacunek macie do władzy, której służycie? Imię, nazwisko i stopień — rzuciła wraz z drobniakami za przejazd. — Porozmawiam w waszej sprawie z odpowiednimi osobami. Służba reprezentacyjna, na świeżym powietrzu, w słonku, wam widać niemiła. Załatwimy więc przeniesienie. W przylaboratoryjnym prosektorium nikomu nie będzie wadził wasz brak obycia ani słabość do alkoholu. W gruncie rzeczy, bez spożywania trudno tam w ogóle wytrzymać.
Obrazek

Re: Trakt Nowe Hollar - Oros

34
- Wąsik, słyszysz to to? - strażnik roześmiał się, zaczepiając młodszego kolegę po fachu. - Waff z Czarniaków jestem, od prapradziada za białymi murami. Z dumą, wcale żem nie ukrywam, żem starszy strażnik!

- Ale szanowna pani się nie unosi, złość piękności szkodzi. Bandy, bandy, no a jak mam powiedzieć. Roboty tu ino przybyło, w trójnasób albo i gorzej. A opierunek bez zmian. Jeszcze trochę i całkiem nam bramę zablokujecie. A każdej jeden poważniejszy od drugiego, bo to to takie wielkomiejskie towary zwozi, albo inne królewskie specyfiki.

Rozgadany wąsacz grzecznie przyjął monety i głośno zaczerpnął powietrza. Nadął się jak rechocząca żaba, czerwony na gębie. Ewidentnie zabrakło mu tlenu po tak długiej gadce. Jak to mówią na tutejszych Czarniakach - klina przepij klinem, bo inaczej zginiem. A w tym momencie? Biedak mógł radzić sobie tylko półśrodkami. Jego słabą formę było widać, słychać i czuć. Przepuścił panią Tepes bez dalszych uszczypliwości i łapówek, machnął tylko ręką na jej twarde słowa.

- Żeby mnie chociaż czapki uchylali, za każdym razem, jak tak straszą, i że przenoszą, i zę nagannym przecie jest… - uderzył w nostalgiczną nutę i zasiadł za stolikiem, czkając głucho.

A za bramą? Za białym kamieniem roztaczał się widok niecodzienny, acz spodziewany.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nowe Hollar”