Re: Gospoda "Pod Starą Tarczą"

31
- Może dwójeczka ?
Wziął pośpiesznie z podłogi swoją własność po czym zaczął biec w stronę okna, by z niego wyskoczyć. W jego głowie już tlił się plan ucieczki, lecz jego myśli mąciło pytanie " czy mi się uda?" , które było nie fo zniesienia.
- Dlaczego mi to robisz, przecież nic ci złego nie zrobiłem, nic złego ludziom nie robię, a nawet pomagam biednym z chorobami i jak mi się to odpłaca, tak że niby tacy święci zakonnicy przysłali na mnie ciebie, praktycznie za niewinność i sam byt. Do tego wszystkiego ty, psychopatyczna " zakonnica " ucinasz mi ...no ... i bawisz się tym malując ściany moją krwią i nazywając mnie zwierzęciem, a tak naprawdę dzika i nieokrzesana jesteś ty chędorzona, psychopatko " zakonnico " bawiąca się wyciętymi narządami pułciowymi mężczyzn ot co. Sory za to stwierdzenie, ale z ciebie jest szalona nierządnica, a nie zakonnica.
Krzyknął na cały głos Xavier, po czym przyspieszył.
Mroczny, lecz wciąż świetlisty. Upadły, chociaż wciąż czysty.
Buntowniczy, a za razem zwolennik ciszy. Czym ja jestem ? Raczej niczym...
------------------------------------------------------------------------------------------------

Re: Gospoda "Pod Starą Tarczą"

32
- Jesteś dya'lii. Nie masz praw. Sa'the cewoo. U'din pas de. Moh'gase! - Znowu użyła elfickiego. Jak na człowieka posługiwała się tym językiem idealnie. Xavier nie wyczuwał ludzkiego akcentu, choć sam elfiego nie znał. - Dałam ci wybór. Jaka jest odpowiedź?
A odpowiedź była zaskakująca. Mag zamiast się uleczyć, ubrać i wyjść postanowił wyskoczyć z okna. Był nagi i lała się z niego krew, a na zewnątrz szalała śnieżyca. Okno było dobre kilka metrów nad ziemią. To nie mogło się dobrze skończyć. Szyba rozprysła się na tysiąc kawałków i każdy z nich postanowił wbić się lub chociaż zadrapać ciało diabelstwa. Wtedy poczuł zimno. Nie był to zwykły zimowy przymrozek. Wieczna zima w zimę nie może delikatna. Jeszcze podczas spadania jego gałki oczne zdawały się zamarzać. Chwilę później spotkał się twarzą w twarz z rynsztokiem i jego zlodowaciałą zawartością. Wylądował na prawej ręce i nosie. Oba złamane. Może by z tego jakoś wyszedł gdyby nie był nagi. Płaszcz ochroniłby go od odłamków szkła i zimna. Był środek dnia lecz śnieżne chmury i intensywne opady prawie całkowicie odcięły Nowe Hollar od promieni słonecznych. Wszyscy pouciekali do domów. On nie mógł. Leżał pod karczmą trzęsąc się z zimna, a plama krwi pod nim się powiększała z sekundy na sekundę.
Mrugał by pozbyć się śniegu wpadającego mu do oczu. Nawet nie zauważył, że po jednym z mrugnięć nie otworzył oczu.

Postać uśmiercona.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nowe Hollar”