Wykopki [wieś nieopodal Białego Fortu]

1
Jeśli mieszkańcy północnej część Królewskiej Prowincji mieliby się kiedyś czymś chwalić to z całą pewnością wzrok ich padłby natychmiast na Heshua - system fortyfikacyjny broniący ich jak i całego królestwa przed najazdami z Północy oraz Biały Fort - kolejną nadzwyczajną linię obrony. Demony, barbarzyńcy i wszelcy wrogowie Keronu rozbijali się o niego niczym wzburzone fale cementując w umysłach lokalnych mieszkańców poczucie bycia obrońcami cywilizowanego świata. Zaraz po tym na usta gawiedzi przyleciałby wielki port w Heliar. Ten starty został jednak z powierzchni ziemi utrudniając królestwu handel morski. Utrudniając handel jako taki. Jednak nawet jego ruiny posłużyłyby zapewne jako kolejny argument świadczący o świetności obszaru. Mało kto za to zapewne pomyślałby o tym co zasilało wielkie fortyfikacje północnej granicy i kto prócz bogatych kerońskich kupców cierpiał na upadku Heliar. O zwykłych szarych mieszkańcach przygranicznego regionu i ich mniejszych i większych osadach czy wioskach.

Jednym takim niewielkim skupiskiem domostw położonych na północy była wieś obdarowana onegdaj mianem Wykopków. Zostawiwszy swoje lepsze czasy za sobą wraz z zawaloną kopalnią i wzniesioną za jej czasów świątynią Turoniona próbowała obecnie związać koniec z końcem w tych burzliwych czasach. Zanikłe w obszarze górnictwo ustąpiło miejsca rybołówstwu i rąbaniu drwa. Miejscowi wykorzystywali wszystkie lokalne surowce by przetrwać każdą kolejną zimę. Ostatnie lata nie były jednak szczególnie łaskawe dla okolicy. Problemy z cenami po upadku Heliar, brak zdecydowanych akcji Korony, dezorientacja spowodowana wewnętrznymi konfliktami na południu królestwa... północ Keronu nie przeżywała swoich najlepszych czasów. To było pewne. Ale i dnie upływały mieszkańcom bez obawy o własne życie, głowę czy dobytek. Przynajmniej jak długo pracowali długo i wytrwale na swoje wyżywienie. Niewiele zaś było w osadzie osób odstających od stereotypu kerońskiego chłopa, a jeśli już ktoś taki się trafił to zazwyczaj albo nie był miejscowym, albo szybko przestawał nim być. Czasami ktoś odchodził szukać szczęścia w wielkim świecie, czasami jakiś wędrowiec przybywał do wioski by podzielić się opowieścią za bochen chleba, a czasami ktoś zaciągał się na służbę w Białym Forcie lub u lokalnego szlachcica. Wyjątki od tej reguły zliczyć można było zazwyczaj na palcach dłoni. Większość z nich urzędowała w świątyni świecąc przykładem i mądrością płynącą ze swego wykształcenia na tle pospólstwa. Inny wyjątek szedł właśnie ze swojej odizolowanej chaty do "centrum" wsi.

O ile krąg ubitej ziemi wkoło studni można było tak nazwać. Ale to właśnie tu najłatwiej było wywiedzieć się co słychać u sąsiednich wsiach, kto potrzebuje rąk do pracy i ogółem spotkać się na neutralnym gruncie. Nie jak w świątyni gdzie wszyscy stali ze spuszczonymi głowami i skruchą w sercach. Jeśli zaś ktoś umiał czytać to raz na jakiś czas ktoś z Białego Fortu lub stolicy przybijał jakieś obwieszczenie do ściany chałupy sołtysa, więc można było się pośmiać z urzędniczego bełkotu. Kupić niby też się coś dało, ale nawet najstarsze i najsentymentalniejsze wiejskie dziady nie nazywały tego placu "targiem", a desek i koców z wysypanymi nań warzywami i rybami "straganami". Było to po prostu miejsce gdzie z braku lepszego ludzie załatwiali wszystko na raz. Transakcje, najem, plotkowanie, picie, tańce, wygłaszanie obwieszczeń czy nawet egzekucje. Wiec chcąc, nie chcąc Bertaliusz od czasu porzucenia swego poprzedniego życia w świątyni pojawiał się tu zdecydowanie częściej. Tym razem powitał go jednak nietypowy widok.

Zebrani miejscowi stali bowiem w chaotycznym i rozsypanym po większości placu kręgu patrząc na "coś" w jego centrum. Dopiero przepraszając i wymijając grupkę zwijających się naprędce przekupek i dwójkę rosłych drwali Bertaliusz ujrzał wyraźnie źródło zamieszania. Chłopi obserwowali szamotaninę dwóch zdecydowanie nie miejscowych i uzbrojonych mężczyzn z lokalnym pijaczyną - Hervertem. Przez krótką chwilę wyglądało to jak zwykła napaść jednak po wytężeniu wzroku i przyjrzeniu się przyodziewku obcych stało się jasnym czemu nawet towarzysze do kielicha lub krewni nie próbowali wstawić się za miejscową zakałą. Na ubraniach obu zbrojnych widniał symbol białego niedźwiedzia - herbu Arvastów. Lokalnego rodu szlacheckiego będącego ponoć krewnymi jakiejś tam wielkiej rodziny ze stolicy. To, że chłopi aktywnie nie pomagali w obezwładnieniu pijaczyny było dostatecznym ryzykiem. Nawet sam Hervertem - choć ewidentnie wstawiony, zdawał się szamotać do kresu swoich sił świadom, że najpewniej lepszej szansy na ucieczkę już nie będzie. Widowisko dobiegało jednak końca bo zapuszczony chłop nie miał szans na wyrwanie się z uścisku dwóm rosłym drabom.

Wraz z powoli tłumiącym się hasłem walki do uszu Bertaliusza doszło głośne westchnięcie. Stał obok niego staruszek Barnaba. Jedna z nielicznych powszechnie lubianych osób w Wykopkach, która swoją pogodnością i wyrozumiałością skradła serce niemal każdemu. Nie był może idealny... no ale czy ktoś jest na tym łez padole? Teraz zaś nawet on ze smutkiem na twarzy kręcił głową. Musiał chyba zauważyć że młodzieniec dopiero teraz przybył na plac bowiem ponurym i spokojnym głosem podzielił się z nim powodem zajścia.

- Jakiś urzędnik przylazł do sołtysa Bertaliuszu. Z obstawą. A ten nieszczęsny dureń począł znowu na środku placu zwoływać młodych do wyprawy na ruiny Heliar. "Wielkie bogactwo", "zakopane skarby", "koniec z biedą"! To co zawsze gdy kończą mu się pieniądze. Trzy lata... trzy lata i się nie nauczył, że wszystko już rozkradli. A teraz... teraz zapłaci za swoją głupotę...

Kolejne westchnięcie. Hervertem z kolei w akcie desperacji sięgnął do noża u pasa jednego ze zbrojnych. Ten z kolei wymierzył mu kolanem cios w brzuch i w następnym momencie twarz niedoszłej hieny cmentarnej wylądowała w błocie koło studni. Barnaba skrzywił się jeszcze bardziej i jakby próbując zająć swój umysł czymś innym podjął rozmowę z Bertaliuszem.

- Szukasz roboty może? Bo sołtys ma coś dla ciebie... albo miał. Nie wiem sam już. Kazał sobie sprowadzić kogoś kto pisać umie ale w świątyni poranne modły odprawiają. Kapłani sobie poradzą... a tu parę groszy do kieszeni dla ciebie. Tylko nie mów im, że ja to zasugerowałem. A jak wolisz poszukać fuchy gdzie indziej... to uważaj lepij do kogo dzisiaj gadasz. Dziwne towarzystwo mamy.

Rozejrzawszy się po placu były pracownik świątynny zauważył jeszcze jednego zbrojnego stojącego pod drzwiami chaty sołtysa oraz kilka doprawdy nietutejszych figur. Figur zdecydowanie nie pasujących do szeregu tłumu mieszkańców Wykopków. Pierwsza była Kobieta z przewieszoną na plecach kuszą. Patrzyła na walkę z jakimś dziwnym i dzikim uśmiechem jednocześnie co jakiś czas rzucając wzrokiem po innych zebranych. Kolejną stanowiła dwójka krasnali, które chyba wymieniały się właśnie czymś z miejscowymi rybakami. Chyba, ponieważ było widać ich w tłumie tylko dlatego, że ich rude czupryny i rumiane twarze migały miedzy otaczającymi ich ludźmi. Ostatnią "nieregularna" osoba była wysoką postacią przyodzianą w wypłowiałe i podziurawione szmaty oraz kawałki zakrwawionego płótna. Wsparta o ścianę jednej z chat zdawała się nie reagować wcale na otaczający ją harmider i tylko wtulać się w mokre drewno.

Jedno było pewne. Nie był to zdecydowanie zwyczajny dzień w Wykopkach. Działo się zdecydowanie za dużo. I choć była to dla niektórych miła odmiana... to jeśli problemy docierały nawet tutaj, to gdzie niby miało być spokojnie?
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Biały Fort”