Re: Teatr Mniejszy - Akt I

16
To Virienne miała tutaj pełną władzę nad wyprawą i nikt nie mógłby kwestionować jej słów. Być może ktoś pomyślał sobie o tym, że to nierozważnie już teraz uszczuplać wyprawę o dwie osoby. W końcu i tak nie było ich zbyt wielu, a każda pojedyncza jednostka z pewnością się przyda. Każdy miał jakąś rolę do odegrania. Lirard i Septor ruszyli z końmi do przodu, przyspieszając, by objąć prowadzenie nad kolumną. Dalej automatycznie miejsce zajął jeden z wozów, na którym jechał Bugrutz, prowadzony przez dwa konie - jeden był podobno jego własnym koniem - był znacznie niższy, ale jakby potężniejszy i bardziej nabity niż inne wierzchowce. Za plecami krasnoluda ustawione były prowianty, ubrania, amunicja, zapasowa broń i wszystko to, co było potrzebne do przeżycia w walce z samym sobą, przeciwnikiem i naturą. Dalej zaś, kareta Virienne, zaprzęgnięta w najbardziej wyszukane rumaki, więc ruszyła bez przeszkód. Tuż za nią jechał Gaia wraz z Irandem, bok w bok, chociaż obaj tuż po wyjeździe za bramy miasta byli bardzo mobilni - raz przyspieszali, raz zostawali w tyle. Tomas, który był czwartym z Agentów, po wyjechaniu za bramy miasta ruszył gdzieś do przodu galopem, a brązowy płaszcz powiewał za nim, gdy bez słowa prędko zniknął z oczu, wtapiając się w mrok zapadającej teraz nocy.

Z tyłu więc została gromadka mogąca się dalej podporządkować - jeden w sumie. Gromadny Ningel, który mógł wybrać sobie które tylko miejsce chciał, obierając teraz tylną straż. Tymczasowo. Rozpalono pochodnie, które rzucały długie cienie na trakcie. Tak też i minęły pierwsze godziny jazdy, z reguły w ciszy i spokoju, pomijając krasnoluda, który rzucał dowcipami do poszczególnych osób, szczególnie początkowo do Gawrona, lecz widząc brak zainteresowania i chęć odpoczynku ucichnął i zamiast mówić, śmiać się i krzyczeć zaczął gwizdać. Nie tak nachalnie i głośno jednak, jak można by się było spodziewać.

Tętent kopyt z tyłu nie został bez uwagi. Irand zawrócił konia wraz z Gają, by skierować się tyłem do kolumny, a przodem do nowego hałasu. Poruszenie na przodzie dało się łatwo zaobserwować, gdy zaniepokojona straż przednia domyślała się już, że ktoś ich goni. Nie jeden jeździec. Więcej kopyt dało się słychać na utwardzanym, chociaż trochę i tak zmiękczonym od błota trakcie. Tętent się przybliżał, dało się słyszeć parskanie spowalnianych koni, krasnoludzie - Ja datków nie dam jakimś przybłędom - nie zatrzymane konie z wolna minęły tylną straż, wóz z zaopatrzeniem i jeden z jeźdźców pojechał dalej, do przodu. Kiedy Gawron smacznie spał i odpoczywał, Virienne dostrzec mogła wspaniałego rycerza w zbroi, który lekko kiwając się w siodle, dołączył do przedniej straży, by po chwili zawrócić i pojechać ponownie na tył. Z drugiej strony, przez okienko wychynęła gęsta, czarna broda, a obok niej masywna, stalowa rękawica, delikatnie trzymająca długą łodygę, na końcu której był całkiem ładny, biało-fioletowy kwiat, chociaż o zimnych barwach, to piękny - Północna Róża. Trochę mi zajęło jej odnalezienie, ale w końcu mi się udało, w pewnym uroczysku na północnych wzgórzach przed granicą. Wybacz, że dołączam dopiero teraz, ale pomyślałem, że to wynagrodzi Ci moje wcześniejsze zachowanie. Poza tym, jest piękny w ten sam sposób, jak i Ty dla mnie jesteś piękna - chociaż Sir Alen również kołysał się lekko w siodle, jak jego towarzysz, to nie waliło od niego gorzałą. Pachniał dziwnie - w sumie świeżo, jak łąka. Przynajmniej tyle Virienne mogła docenić.

- Ningel! A więc to ten jegomość, który ma nas chronić przed Śmiercią w czystej postaci, tak? - Sir Kudlak podjechał do Ningela wraz z Gają, który uśmiechając się szeroko kiwał głową, gdy rycerz dalej mówił - Gaja opowiadał, że zacny z Ciebie jest podróżnik, chociaż bardzo skromny. Wielcem rad, że ktoś z Twoim talentem z nami jedzie, bo podobno już na wybrzeżach krasnoludów, łatwo o grupy nieumarłych, które po pobojowiskach się przechadzają. Powiedz no, dałbyś radę takiej watasze trupów? W końcu Ty znasz się na nich najlepiej - przekonywał rycerz, pochylając się w kierunku sługi Usala, a gdy prawie spadał, mocniej przytrzymywał się końskiej grzywy, by nie zsunąć się z siodła.

- Nieumarli... Jeszcze smoki, albo golemy spotkajmy. To już będzie kurważ wspaniała wycieczka. Zwiedź świat, mówili... Ugh-hym - szeptał pod nosem krasnolud na tyle, że tylko wybudzony tymczasowo Gawron mógł go usłyszeć. Nie było mu tak źle - wojownik pióra miał wygodną pozycję, było mu nawet ciepło, bo mrozy powoli się cofały, a w żyłach krążył alkohol. Niemniej wieść o smokach zapadła mu w głowie. Jakie przygody mógłby dzięki temu opisać. Może nawet książkę? A ile pieniędzy by z takiej książki było... A ile trunków, sławy i chętnych kobiet? Hmm? HMM? Gawron zdziwiony był w tym momencie, bo w głowie usłyszał tą frazę krasnoluda, która zapadła mu w głowie, a która teraz mimowolnie wywołała się echem, podsumowując jego własne myśli. Niedługo zapewne zbliżać się będzie świtanie.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

17
Nawet wewnątrz karety szło usłyszeć niepokojące odgłosy z zewnątrz. Naturalna babska ciekawość, aż wrzała w Virienne. Z całych sił pragnęła pojąć działania poza karetą, lecz dobry ton wyłączał wścibskie wychylanie się. Dopóki nic nie zagrażało kampanii, a na to wskazywały odgłosy, dopóty siedzi cicho pośród najwyższych standardów. Tupot popędzanego palcatem ogiera, którego okuto nie lada ciężarem aż niesie się po okolicy. Profesor magii, mag bojowy ma obycie z tą zwierzyną, co prawda nie potrafi ich ujeżdżać, jednakowoż wielokrotnie przebywała na wyścigach lub towarzyszyła ciężkiej kawalerii. W mniemaniu divy właśnie nadjeżdżała ciężka kawaleria, tyle podpowiada doświadczenie.
Z czeluści ciekawości nasuwa się pytanie. Kto tak się spieszy, tak ponagla, tak pili i tak się piekli? Jakie są jego powody? Przecież się nie pali- pomyślała czarodziejka. Zanim zdążyła zagłębić się we własnym dumaniu, z okna wyłoniła się znajoma twarz. Mowa o spóźnionym sir Alenie, który to w ręku dzierży niezłomnie intrygującą roślinę. Później wyjaśnia jej nazwę oraz pochodzenie- różna północy rosnąca na wzgórzach przed granicą. Virienne bez trudu mogłaby go spławić, to też brakowałoby temu klasy. Cichy uśmiech gości na twarzy niewiasty, zaś z ust sypie chłodnym- Dziękuję uprzejmie, sir Alenie. Doceniam twój gest, ale proszę się więcej nie spóźniać, mój panie. - Odstąpienie od okna wiążące się w oparciem o siedzenie wewnątrz powozu miało dać do zrozumienia, iż na ten czas rozmowa między dorosłymi dobiegła końca. Z kwiatem w dłoni, Virienne poczęła szukać dziury w całym. Ten piękny, wyglądający jak zaczarowany, podarunek przypomniał jej, że na świecie jest wiele roślin. Większość jest znana i bezpieczna, lecz istnieją pewne gatunki. Odmieńce niegroźne oraz te o niepożądanych właściwościach- identycznie jak pośród istot żywych. Na mentalnym świeczniku gości obecnie Nigel, gnom i rzekomy sługa Usala.
Nie podobało się to damie, jak gon mógł zostać boskim powiernikiem. Czy to oznacza, że posiadł talent magiczny? Virienne nie akceptowała żadnych objawów wyjątkowości, które nie odbyły odpowiednio długiego stażu w magicznych szkołach. Tacy "magicy" byli dla niej wyłącznie zagrożeniem. Jest przekonana, że to za ich sprawą świat spowiły demony, katastrofy i inne piekielne nieszczęścia. Magia to ogromny dar, o jaki trzeba należycie dbać i kontrolować. Nieograniczani magowie często nie rozumieją swych działań, często schodzą na złą drogę. Kierowani nieopanowaną mocą lub wrogo nastawionymi rękoma. To właśnie ci, których talent nie zostanie w porę wykryty przez czarodzieja. Oni zazwyczaj zostają czarownikami, wieszczami, wiedźmami, nieoficjalnymi kapłanami, nekromantami... Pomimo że posiedli zdolności magiczne, często nie rozumieją mocy, na tyle, by stosować ją w określonym stopniu.
I los zechciał, że temat ten poruszył sir Kudlak. Donośnym głosem poinformował wszystkich o swojej obecności, jednocześnie przybliżając temat, jaki podjął. Nieumarli, plugawa zaraza- cierpkie myśli przeszły przez głowę. - Gnom z magicznym darem, spełniający się jako kapłan pana śmierci. Muszę to wyjaśnić- mówiła sama do siebie, w myślach.
W tym celu wychyla się przez okno, tak że w połowie wisi na framudze. Oczywiście nieopodal jedzie sir Alen, ale to nie do niego chce się zwrócić. Interesuje ją gnom, przeto wydaje stonowany, to też donośny informator w jego kierunku- Panie Nigiel! Licząc na zbliżoną interakcję, rozpoczyna zmasowany atak- Jest pan bardzo interesującą istotą, jak mniemam. Proszę wybaczyć mi ciekawość, która naturalnie podyktowana jest dobrem naszego zgromadzenia. - cała uwaga skupiła się na Virienne- Jest pan sługą Usala, boga śmierci. Panuje pan nad potężnymi mocami, a z tego co wiem, nie jest pan członkiem żadnego uniwersytetu. Nie chciałabym źle zabrzmieć, ale... - spauzowała aktorsko- Wychodzi na to, że jesteś nielegalnym magiem. Mamy zacząć się obawiać? - budowała napięcie- Chyba nie skalał się pan nekromancją? - zapytała donośnie, tak żeby każdy usłyszał ostatnie słowo.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

18
Końskie rżenie - dochodzące gdzieś z ogona korowodu - przerwało Gawronowi zdrowotną drzemkę. Dudnienie wierzchowców narastało, a wraz z nim narastało zaciekawienie barda. Nie spodziewał się żadnego ataku. Jeszcze nie. Przecież od niedawna są na trakcie. Za nimi wciąż można dostrzec cienie murów Białego Fortu. Abo nie można, nieważne. Ważne jest to, że Coen ze zdenerwowaniem i zainteresowaniem czekał na wieści. Odstawiwszy sen na inną sposobność ostatecznie wstał. Następnie zaczął rozglądać się dokoła. Szparko zorientował się, że całe zamieszanie powodowane jest przez zakutą w blachę parę wiarusów. To ich z rana brakowało na odprawie - pieśniarz właśnie zdał sobie z tego sprawę. Jego wzrok powędrował więc na koniec szeregu. Bez kaca oraz wcześniejszego zmęczenia, Gawron spozierał uważnie na Pana Alena, przeczesując palcami rudość na swoim czerepie. Nie widział wiele - po trosze przez zaspane oczka, a po trosze przez późnonocną szarość, która z wolna zaczęła zalewać tę część świata. Zaciekawienie powrotem dwu jegomościów przestało pomarańczowowłosego barda przejmować. Jeden z nich rozmawiał z tą wiedźmą. Na nieszczęście, Coen nie miał jak ich podsłuchać. Duża to dla niego strata, bowiem każda wiadomość na temat tego, co dzieje się w kompanii, mogła mu się do czegoś nadać. Jak nie teraz, to o innej porze. A działo się przecież wcale wiele.

Zaraz potem cała uwaga, zarówno jego oraz pozostałego zgromadzenia, przeniosła się gdzieś w stronę tego dziwnego, odzianego w grobową czerń i maskę gnoma. Choć ktoś z kawalerów wrzeszczał coś w jego kierunku, to do uszu Gawrona niewiele doszło z tego wrzeszczenia. Mówiono coś o trupach. Na szeptanie Burgutza - zawierające dodatkowo wzmiankę o smokach oraz golemach - rudzielec zareagował rechotem. Choć bał się obu stworzeń jak demon Sakirowców, to bardzo podniecała go wizja spotkania któregoś z nich. W końcu co to za wiekopomne dzieło, co to za poemat, co to za nowela bez porządnego potwora gdzieś po drodze? Balladzista doskonale wiedział, że jego rola w walce z taką poczwarą ograniczałaby się do siedzenia gdzieś za osłoną i nie dopuszczenia do zmoczenia sobie portek. A mimo to - mimo żałosnej świadomości własnej słabości - Gawron radował się na możność spotkania smoka abo armii trupów.

- Nie martw się pan - bard odezwał się cicho do brodacza. - Wiele żem poznał w swojej karierze powieści i mogę panu powiedzieć, że na jedną awanturę znajdzie się zawsze jeden jeno potwór do załatwienia. Co za dużo, to niezdrowo. Jedna bestia na jedną opowieść. To złota zasada każdego pisarza. Los też jest pisarzem, panie krasnoludzie, więc nie ma co strachać. Tamta banda pokona smoka, golema abo inną maszkarę i będzie po problemie. A potem to już droga prosta do Turonu.

Doskonale, doskonale. Coen czuł się bardzo dobrze. Może nocne powietrze tak na niego działało, może świadomość, że ma w kompanii dwu blaszaków, a może coś jeszcze innego. Ot - brak trunku w aortach. Koniec końców, pieśniarz zebrał się w sobie i postanowił porozmawiać trochę z Drenotto. Nie zważając na to, że de Vor ucina sobie właśnie pogawędkę z gnomem, on rozpoczął własną konwersację z krasnoludem.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

19
W noc jadąc, konie wystukiwały nieprzerwany rytm, który szedł w parze z trzaskaniem drewnianych wozów. Stuk, stuk, klap, klap po wodzie. Tupu-tupu po trakcie, chlapu-chlapu po błocie. Może po godzinie stał się już niesłyszalny dla podróżnych, przyzwyczajonych dla trochę irytującego postukiwania i zgrzytania, co przeszkadzałoby najwięcej Virienne, gdyby nie fakt, że była odgrodzona od zewnętrznych hałasów swoją małą, przytulną, drewnianą klatką, do której dobrowolnie, a nawet chętnie wchodziła.

Gnom, jadąc spokojnie, zmarszczył twarz i głośno, zdecydowanie, chociaż obojętnie odpowiedział chyba wszystkim - Nie jestem magiem. To od Usala zależy, czemu podołam - wydawałoby się, że temat był niezwykle interesujący - warto faktycznie jest mieć w szeregach, kto podobno jest kapłanem Usala, boga śmierci. A kto lepiej obroniłby kompanie przed tymi wszystkimi nieumarłymi, którzy chodzą po górskich ścieżkach, jakby demony nie były wystarczającym zagrożeniem. Nadawało to powoli sensu, czemu ta wyprawa miała tak duże znaczenie zarówno dla Królestwa Keronu, jak i dla samych krasnoludów - A nekromancja pozwoliła Salu przetrwać atak demonów, co warto pamiętać będąc na północy - dodał bez przekonania gnom Ningel.

- To akurat tematem do żartów nie jest, Gawron! Nie-nie-nie! - kiwał palcem Bugrutz trzęsąc się cały, razem z brodą, a twarz jego przybrała poważny, niemalże śmieszny obraz, gdy przekonywał o swoich racjach - Smoki to gorsze, czy nieumarli, tego nie wiem. Ale wolałbym szkieletów spotkać. Walniesz w głowę, czaszkę rozbijesz. Ale nie martw się, ha! Ja Cię obronię, przed wszystkim, co nam los pod nogi rzuci, czy to nieumarłych, czy to demony, a nawet smoki. Podobno na północy widać było niedawno, jak jakieś stworzenia latają po szczytach, chociaż w to mi trudno trochę wierzyć. Czyżby na prawdę czekały tam na nas smoki? Chyba nie - rozpogodził się i rozbudził od razu brodacz, po czym zatopił się w zamyśleniu, zapewne wyobrażając sobie, jak cienie skrzydlatych potworów przemykają po niebie, zwiastując ich atak i wszechobecny, niszczycielski ogień.

Gdy wjeżdżali w ciemności nocy, a czas powoli upływał przy podróży i rozmowach, w kręgu światła na przedzie pojawił się galopujący jeździec, który z trudem wyhamował przy karecie Virienne - brązowy płaszcz Tomasa jeszcze chwilę łopotał na wietrze, gdy zaczął rzucać informacjami w kierunku powozu - Madamme Virienne! Droga zalana powodzią, most zerwany. Na południe wzdłuż rzeki jest bród. Konie i wozy przejadą, ale przy skałach widziałem ogniska. Może z dwie dziesiątki osób z końmi. Najemnicy, bandyci, albo ktokolwiek jeszcze inny. Na północ jest drugi most, ale nadłożymy drogi, co może sprawić, że nie będziemy o świcie w porcie, jak zamierzaliśmy, nawet przy tym tempie - gdy Tomas skończył mówić, gdzieś od tyłu, a dokładniej od Drednotty dało się słyszeć stłumione przez gniew i brodę - Kurwa!
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

20
Ulewny kataklizm, prawdziwe oberwanie chmury. Topniejące śniegi wznoszą swe opary w słonecznej kąpieli, dalej zwiastując deszcz. Ten z kolei opada i ma miejsce powódź. Zalane tereny trącą błotem, zielskiem i kompostem. Co gorsza, niszczą plony oraz degradują trakty, pomniejsze drogi.
Podróż do tej pory przebiega sprawnie, pomimo niewielkich uszczerbków w postaci spóźnialskich przedstawicieli szlachty. Stan pozwala na swobodne odprężenie i delektowanie się urokami nadchodzącego mroku. Niestety z wózka spokoju łatwo wypaść.
Madamme Virienne de Vor usłyszała wołanie. Jak zimny kubeł wody, ocknęło ją, kiedy to Tomas przekazał złe wiadomości. Nie dobrze- pomyślała, maskując zmartwienie. Twarz nie uroniła krzty smutku, w gruncie rzeczy w ogóle nie drgnęła. W myślach powtarzała sobie: Robisz to dla Aidana. Władcy, któremu będą bić pokłony, którego ludzie będą błogosławić za to tylko, że raczy być, będą oddawać mu cześć boską. Monotonny tekst wrył się w pamięć na tyle głęboko, że ze spokojem przeszłą do udzielenia zgrabnej odpowiedzi.
- Tomasie, mój drogi, dziękuję za informację- podjęła w chwili- Panowie i szlachta, ruszamy na południe! Naszym największym wrogiem jest czas i nic nie ma prawa nam go odbierać. Pogońcie wierzchowce, zbierzcie się w sobie i bacznie gońcie w stronę ognisk. Niech przychylność ludzka nas nie zwiedzie- dodała, oblizując drętwe i nieczułe wargi- przyjaciół nie szukamy, a miecz wiecie, do czego służy. Wio!- krzyknęła.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

21
- To nie smoków trzeba nam się obawiać... - zaszeptał Gawron pod nosem.

Drenotto oddał się mentalnemu rozhulaniu i nie nadawał się już na rozmówcę. Coenowi to jednakowoż nie przeszkadzało, sam przecież często popadał w takie samopoczucie, w bezcelowe rozważanie oraz w bezkresną zadumę. Bard nie zamierzał przeszkadzać brodaczowi i skoncentrował się na obserwowaniu otoczenia. Od samego rana przeczuwał coś niedobrego, z tego też powodu patrzał po stronach oraz swoich kompanach, chcąc dostrzec to niedobre coś zawczasu. Obecnie nie doświadczał żadnego paskudnego omenu - a mimo to spędzał czas wodząc wzrokiem dokoła. Zresztą - nic ciekawszego nie miał do zrobienia, a nie zamiarował jeszcze pogodzić się z nudą. Na niebie wisiała noc, ciemna noc, także ubarwianie notatek nową dawką atramentu musiało zaczekać do rana.

W mrokach kończącego się dnia niewiele da się dostrzec, ale za to uchem pracować można sprawnie.

Późnonocną ciszę przerwało miarowe uderzanie końskiego galopu. Rżenie zwierzęcia dało się rozpoznać zaraz potem. A następnie w powietrzu rozbrzmiał głos Tomasa. Rudzielec nie do końca orientował się co to za jeden - szwankowała mu pewnie pamięć - ale rozpoznawał go jako któregoś z królewskich agentów. Na wiadomość przekazaną przez niego wiedźmie de Vor zareagował westchnięciem. Ostatnio sporo gadało się o powodziach i roztopach. Zerwanie mostu - dało się to przecież przewidzieć. Następne westchnięcie sprowokował w Gawronie odzew gównodowodzącej. Zbaczanie ze szlaku? Jazda na południe? W nieznane? W stronę jakiegoś obozowiska? Toż to nienormalne, niebezpieczne, niedopuszczalne. Gawron doskonale zdawał sobie sprawę z tego, do czego służą miecze, ale on nie mieczem machał - lecz lutnią oraz piórem. Dorwało się do niego zmartwienie, okropne przeczucie, że tam nad brodem czeka na nich to, czego trzeba się bać zamiast smoków...

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

22
Ostatni rok był dziwnym rokiem, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Nie dość było wojny z demonami na północy i wojny z Fenisteą, która co prawda oficjalnie skończyła się teraz. Nie dość było też zimy, która zawładnęła Keronem, a teraz zamieniła się w mokrą pluchę, która miała zrodzić dużo więcej problemów, o czym mieli się niedługo dowiedzieć wszyscy z tej wyprawy. To był jeszcze tylko początek.

Madamme Virienne wybrała walkę z przeciwnikiem, którego widać, zamiast z czasem, chociaż jeżeli ktokolwiek tutaj mógłby zauważyć czas w czysto fizycznej postaci, to chyba tylko Virienne, Gawron i Ningel. Virienne dzięki swojej inteligencji i wiedzy, Gawron dzięki sercu marzyciela, a Ningel z racji śmierci wokół panującej. Tak czy inaczej, na odgałęzieniu skręcającym na południe przednia straż skręciła, podążając za Tomasem, który teraz trzymał się bliżej tej skromnej kolumny, która na pierwszy rzut oka wyglądała jak pierwszy lepszy szlachcic ze świtą. Konie prędko teraz jechały ciągnąc wozy i wioząc jeźdźców po twardszym podłożu, lekko powyżej poprzedniego poziomu - wjechali na delikatne wzgórza, które tylko dzięki wodzie, która stała niżej, dało się określić jako wzgórza, albo jakiekolwiek wzniesienie terenu. Z przodu, na południu, zamajaczyła czerwona łuna, rozświetlająca kilkoma punkcikami nocne niebo.

- Ogień. Pewnie jedzą. Ciekawe kiedy my coś w końcu zjemy. Zjadłbym dzika. Tak. Dzika - mówił głośno Drednotta, wiercąc się na siedzisku powozu. Obok siebie postawił swoją dziwną kuszę, a tuż obok niej topór i tarczę, za plecami. Gawron czuł na wozie jak deski skrzypiały, gdy tyłek krasnoluda zaciskał się z nerwów i podejrzliwości, mięśniami napierając na drewno - Co Ty? Bez broni? Weno co, jak zamierzasz walczyć? - zapytał, nie odwracając wzroku od ognisk z przodu.

Alkoholowe otępienie schodziło już z Agentów, więc teraz gotowali się do walki. Wyglądało na to, że będzie to ich pierwsza, oficjalna potyczka, zanim jeszcze opuszczą Keron i wyruszą do właściwego celu ich wyprawy - Turonu. Lirard i Septor, czyli kusznik i tarczownik, którzy jechali na przedzie, pospieszyli bardziej, dołączając do Tomasa. Za nimi jechał Bugrutz, nerwowo łypiąc okiem spod brwi, a tuż za nim sama Virienne, widząc przez okienko ogniska z przodu, położone trochę wyżej, może na zboczu małego wzgórza. Gaia i Irand - nożownik, wraz z Ningelem, jechali za karetą Virienne, tuż za dwójką rycerzy, którzy dobywając mieczy i tarczy zajęli miejsca po bokach powozu. Sir Alen przechylił się w kierunku Maga Bojowego tylko po to, by z przekonującym uśmiechem zdążyć powiedzieć - Ochronię Cię, nie bój się

Wyjeżdżali teraz z bardzo łagodnych wzgórz, które były bardzo otwarte i rzadko kiedy widać tutaj było małe laski i gospodarstwa oddalone od tej drogi. Trakt był mało używany. Z przodu natomiast, gdzie był stok i skaliste odłamki, gdzie było widoczne teraz obozowisko z grupą osób tam gospodarujących, widać było bliżej kilka odłamków skalnych, które jak brama strzegły po obu stronach trakt jak bramę. Po lewej były płaskie, liczne kamienne płyty, za którymi szumiała żywa w tym miejscu rzeka - bardzo rwąca. Informacje o brodzie mogły więc być nieprawidłowe. Po prawej delikatnie wznosiło się krótkie wzgórze, pokryte krzakami. Był czas by zawrócić, by się przygotować, ale za kilka chwil wozy i konie dotrą do przesmyku. Teraz był moment na to, by postanowić, jak się uporać z tymi osobnikami, które zapewne "strzegą" brodu. Tomas, dzierżąc w rękach wyjęty łuk wrócił do wozu Virienne - Z przodu za kamieniami jest trzech uzbrojonych mężczyzn, a za stokiem po prawej jest kolejnych kilku, może więcej, jeśli z obozu dotarli kolejni. Z tego, co przewiduję w takiej sytuacji, mogą spróbować nas albo obrabować, albo ściągnąć haracz i przepuścić przez most, pani - schylił się pokornie, chociaż jego spojrzenie wertowało pobliskie krzaki.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

23
"Nigdy wcześniej nie myślałam, że przyjdzie mi decydować o ludzkim losie. Bawić się w militarnego dowódcę z grupą zbrojnych na rozkazy. Przed wyjazdem wszystko zdawało się być proste, miałam pokonać morze, by przekazać informację. Czy władca wiedział na co mnie pisze? To niemożliwe, mój król nie jest taki. On jest cudowny..." - rozmarzyła się Virienne, kiedy to Tomas dokładał informacji niczym drewna do pieca. Każde słowo zdawało się podjudzać gonitwę myśli, którą chyba każdy mógł dostrzec w szklanych, jak u lalki porcelanki, oczach. Takie są kobiety, słabe, niepojęte i za dużo myślą. Urwała się księżniczka zza biurka uniwersyteckiego i nie wie, co począć. Nie dziwota, żaden z niej dowódca, chociaż i z takimi miała często do czynienia, więc możliwe, że jakieś podstawy organizacyjne ma. W dodatku obsesja na punkcie władcy, mus wypełnienia jego woli sprawia, że czarodziejka kreuję ważną rolę tejże eskapady. Nie są to jej klimaty, lecz z całych sił próbuje zachować trzeźwy umysł- przynajmniej sama tak uważa- i dokonać wyborów umożliwiających finalnie dokonanie przydzielonego zadania.

Kolejna dawka wiadomości; trójka zbrojnych za skałami. Bród dalej zaopatrzony w posiłki hultajów. Otwarta walka może okazać się przysłowiowym gwoździem do trumny, to też nie ma do czynienia z pierwszymi lepszymi patałachami, a z członkami gwardii królewskiej, agentami no i tą nieprzydatną sferą drużyny, przynajmniej w boju. Zabójstwo- mocna rzecz, ciekawe, kto podejmie się tejże roboty. I wtedy Sir Alen ogłasza swą szczerą wolę ochrony. Mało co nie wyprowadza ona pani profesor z równowagi, ale nie czas na cyrki. Czas na podjęcie ważnych decyzji. Przeto skłoniła się do wychylonego ku niej Tomasa.
- Weź Septora i Iranda ze sobą- rzekła beznamiętnie- pojedziecie przodem, by możliwie jak najciszej sprzątnąć antagonistów. Wszystkiemu przysłuchiwali się obecni nieopodal Sir Alen oraz jego przyjaciel Sie Kudlak. - Zestrzelcie ich z kuszy, łuku lub czym tam wojujecie.
Pauzowała dłuższą chwilę, jakby pustka ogarnęła myśli.
- Za Wami pojadą Sir Kudlak i Sir Alen wraz z tym panem w gustownym, lecz śmiesznym kapeluszu. Jak on się nazywał...- aktorsko mruczała pod nosem- No tak! Z Lirardem!.
Postarajcie się zrobić to jak najciszej. My będziemy tuż za wami. A dokładniej ja. Wierzę w Was panowie, za króla i dla króla! Dodała mocno, ale nie głośno, by nie ujawnić ich pozycji.
Tak jak powiedziała. Trójka agentów pojechała przodem, za nimi eskorta w formie kapelusznika i ciężkozbrojnych Sir'ów. Tuż za całą szóstką jedzie Virienne w karecie, wychylona przez okno powozu analizować będzie sytuację. Jeśli towarzysze polegną lub znajdą się w tarapatach, wkroczy do akcji. Dlatego zdenerwowana mocno obejmuje swoją żeliwną różdżkę w powozie. Prawą rękę jak i część ciała wystawia zaś przed wspomniane okno. - Niech Sakir ma nas w swojej opiece- po tych słowach obróciła ręką o rękę, w prawej pojawiła się smuga jasności. Był to piorun, za jego sprawą nie tylko oświetlała nieco karetę (ręka z piorunem jest wystawiona przez okno), ale i dodawała otuchy jeźdźcom. Niemagiczni zawsze traktowali magię jako silnego sojusznika, niech chociaż to podbuduje ich na duchu.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

24
Zawczasu nie uważałem, że będę musiał patrzeć na rzeź, nie uważałem, że moim losem będzie rozporządzała ta zeszmacona wiedźma, szlachetna madame de Vor. Bawić się w mordercę na rozkaz, w bandziora i oddanego parobczaka. Jeszcze wczoraj całość przedstawiała się bezpiecznie - miałem czekać, siedzieć w cieniu, patrzeć oraz notować. Nic ponad to. Ech. Wiedziałem przecież, na co się zgadzam. Wiedziałem, co mnie tu czeka. Jestem baranem... - dumał sobie Gawron, z wozu obserwując sznur zdarzeń oraz pomarańczowe, małe jeszcze ognie na przedzie. Zastanawiał się czy panna dowodząca zechce dać polecenie również jemu. Zastanawiał się czy również jemu rozkaże jechać z szarżą na nieznane obozowisko. Obawiał się tego. Mordowanie? To nie na jego zdrowie i z pewnością nie na jego moralność. Urwał się błazen zza karczemnego stołu i nie chce umazać się cudzą krwią. Swą - zresztą - też nie.

Cóż za otucha! Kamień z serca. Czarownica nie posłała go na rzeź. Coen nie miał żadnego zamiaru pakować się w burzę mieczów oraz strzał. Z tego właśnie powodu - w razie konieczności - chciał abo zdezerterować, abo odmówić postawić się wbrew rozkazom. Na szczęście, nie musiał tak działać. Wiedźma nie kazała mu wcale przeć na wroga. Odpowiadała mu taka ewentualność. Nie znał swego zadania, ale równie dobre nie musiał w ogóle udzielać się podczas nadchodzącego starcia. Ze swego posłania na sakwach słuchał głosu de Vor oraz Tomasa. Zaraz potem ta część koleżeństwa, która została oddelegowana do zmiecenia rzekomego niebezpieczeństwa, poszła na czele szeregu. Poza jasnością obozowiska, ciemność rozpruwała teraz także poświata czarowanego przez wiedźmę pioruna. Barda zaatakowało sekundowe przerażenie. Strach wobec magów. Nie wiedział jak dużą moc posiada czarownica wożąca się drewnianą karocą - ale pocieszała go świadomość, że stoi ona po jego stronie. Na razie.

Nie w ten sposób załatwia się takie sprawy... - powiedział balladzista w duchu. Jego naostrzone khukuri znajdowało się za cholewą buta. Bezpieczne. Gawron bardzo nie chciał wprawiać go w ruch. Rozważając w czerepie słowa pana Drenotto uznał, że dobrze będzie zaspokoić jego ciekawość teraz, przed zapowiadaną awanturą. Rudzielec podsuwa więc nogawkę sztanów pod kolano, chcąc pokazać krasnoludowi ostrze schowane w pochwie. Potem opada z powrotem na posłanie z worków i pozwala rzeczom dziać się własnowolnie.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

25
Obrazek
Tomas nieruchomo wsłuchiwał się w to, co miała do powiedzenia szefowa tej wyprawy, wpatrując się w nią z uwagą. Porządek konwoju lekko się zmienił, bo większość osób zjechała do karety, żeby lepiej słyszeć słowa Virienne, której głos niósł się po nocy czysto i głośno - każdy rozumiał, jaki był plan, a i zapewne przeciwnicy, którzy pojawili się na drodze do Turonu, posłyszeli jakieś urwane szepty przypominające to wycie wiatru, które teraz było wszechobecne, lekko zagłuszając trzaskanie pochodni - jeżeli wozy podjadą bliżej, będą już świetnie widoczne w ich świetle. Teraz nadal mieli element zaskoczenia.

Lekko przymknięte oczy Tomasa szły za słowami wypowiadanymi przez kobietę, a gdy skończyła i Tomas wyprostował się, jego ciemna skóra zlała się z brązem płaszcza i cieniami okolicy, a w ręku pojawił się łuk - Tak jest - dało się tylko słyszeć, gdy odsunął się od okna, a wszyscy z Agentów pokiwali głowami. Septor, trochę z głupkowatym wyrazem swojej chłopskiej twarzy zmarszczył czoło zapewne w niepewności, jaka towarzyszyła mu podczas walki i wyciągnął kuszę, na którą załadował bełt. Irand, poprawiając swój kapelusz, wpatrywał się tylko gdzieś w mroki nocy, szukając chyba tego, kogo mają zabić. Gotowi byli by ruszać, lecz gdy rycerze i Lirard również przygotowali się do walki - wyciągnęli swoje tarcze i obnażyli miecze, to zapanowała chwilowa pauza. Lirard poklepał się rękawicą po głowie, sprawdzając czy coś na niej ma. Wtedy wymienili spojrzenia z Irandem i obaj się uśmiechnęli - drobna pomyłka Virienne co do imion jej szeregowców - Zatem ja pojadę z rycerstwem - stwierdził sucho Irand, poprawiając raz jeszcze swój kapelusz i ukłonił się z szacunkiem w stronę karety, chociaż kąciki ust były znacząco podniesione. Wymieniwszy się miejscami, Tomas i Septor ruszyli do przodu, a Lirard trzymający tarczę tuż przed nimi.

- Małe toco. Tutaj miecz jest, tutaj i jakaś kusza - stwierdził Drednotta marszcząc się i odwracając całkowitą uwagę od wszystkiego innego, grzebiąc w worach i po tobołach, wyciągając z jednego z nich jednoręczny, prosty miecz - miecz. Po prostu. Gawron nie sądził, że może się czymś różnić od innych mieczy. No i kusza, która była cóż, kuszą. Gawron nie sądził, że może się czymś różnić od innych kusz, tyle tylko, że mieczem wojować łatwiej - wbić tym ostrym końcem - Jak chcesz dożyć do Turonu, to musisz nauczyć się bronić. Może się zdarzyć, że na szlaku będziesz zdany tylko na siebie. Przyda Ci się wtedy umiejętność zadbania o siebie. Stratą by było, by taki talent stracić. Taki pisarz. Na dworach przydatny - zamyślił się rudy krasnolud, zamykając się na chwilę i wpatrując się w zamyśleniu gdzieś w eter.

- Nie zawiedziemy Cię - stwierdził ostro teraz z akcentem Tomas i naciągnął strzałę na cięciwę. Konwój ruszył do przodu - dało się tylko słyszeć świst, tak krótki, że Gawron porównałby go do błysku, a potem głuchą serię hałasów - trzykrotne bębnienie o twardą ziemię. Wtedy, rozległ się gdzieś od strony obozu i przeprawy gwizdek, a także okrzyk - Pułapka! - nie wiadomo do kogo głosem należący. Zza wzgórza po prawej wychynęło wiele ciemnych postaci, pozbawionych światła, ledwo co widocznych na tle nieba. Z ogromnym hałasem i wyciem gromada zaczęła spadać niczym lawina po wzgórzu na obóz.

- Za króla! - krzyknął Sir Alen.
- Za Keron! - krzyknął Sir Kudlak.
Obaj spięli rżące konie i ruszyli w górę, zjeżdżając z drogi i rozpędzeni wpadli w noc, a ostatnie błyski ognia na ich mieczach towarzyszyły tętentowi kopyt gdzieś z przodu, gdzie po chwili wysunęła się trójka Agentów. Nie trwało to zbyt długo. Z przodu zamigotały pochodnie i oświetliły kilkanaście postaci w skórzanych pancerzach i futrzanych łachmanach, dzierżących w dłoniach byle co. Sytuacja wyglądała więc następująco - przednia straż wyeliminowała wartowników, ale spotkała znaczący oddział. Po prawej zaś, po wzgórzu, nadciągała chyba jeszcze silniejsza sfora, a po lewej nadal mieli skaliste zęby i trzaskającą rzekę. Trójka Agentów z przodu, rycerze po prawej, ledwo co widoczni, ale znacznie jeszcze oddaleni od konwoju. Ningel gdzieś z tyłu, Gaja niemożliwy obecnie do zlokalizowania zarówno przez Virienne, jak i przez Gawrona, a Bugrutz wyjmuje spośród swoich rzeczy długi topór. Krasnoludzki okrzyk bojowy - Kurważ znowu! - zapewne będący dawnym głosem odległych lat.

Oświecona banda z przodu, z wracającymi Agentami, ciemna banda po prawo, z wysuniętymi rycerzami, głodnymi walki, która zaraz spotka wyprawę. Oboje mieli ciężką teraz sprawę - Virienne, dowodząca oddziałem, do czego nie nawykła, musi sprostać dwóm bandyckim szajkom, które nadciągały, a także zadbać, by większość jej sprzymierzeńców przeżyła. A Gawron? Gawron miał swój nóż i nadchodzące z jego prawej wrogie mordy, wykrzywione, gotowe w każdej chwili wyskoczyć z cienia i wbić ostrze w jego ciało. Na samą myśl przeszył go dreszcz i strach - ludzka rzecz dla kogoś, kto nie nawykł do walki. Zwykła, normalna rzecz. To oni tutaj wszyscy byli jacyś nienormalni z tymi wszystkimi kuszami, piorunami i mieczami. A on? Jedynym pocieszeniem było to, że jeśli przeżyje, będzie mógł napisać balladę o swojej chwalebnej bitwie.

A więc pułapka. A więc zasadzka. Pierwsza banda zmierzała na wóz z zaopatrzeniem i biegła za odjeżdżającymi Agentami. Druga banda kierowała się po prostu na konwój, z rycerzami na swojej drodze do mordu, mając swoje główne skupisko prostą drogą do karety. Kilka strzał śmignęło w powietrzu, trafiając w drewniane deski i elementy obu wozów - Bugrutz widząc strzałę tuż obok swojej nogi wkurwił się niemiłosiernie, bo chwycił za jakąś okrągłą tarczę i zaczął ryczeć wściekle, stając na przodzie swojego wozu, jakby czekając na to, żeby tylko rozbić komuś czaszkę. Gawron poczuł niemiły skurcz krocza - jądra tak bardzo się schowały, że prawie weszły wewnątrz z tego przejęcia. Grot przebił worek, na którym się opierał.
Zwykłe zaczajenie się na podróżnych, czy może tajna misja niezbyt tajną?
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

26
Czyżby kolejne niedogodności pociekły z pokarmem matki? Jej mleko dziś cierpkie i kwaśne, jak kocie szczyny. Tym obdarowuje nas matka noc, jakoby złośliwa przyjaciółka naplotła głupot do matczynego łba. Niegdyś inertna, łatwa do przewidzenia, spokojna i po prostu dobra. Z kolei dziś labilna, niczym rozwścieczony drapieżnik lasu, niepojęta w swych działaniach i gruboskórna, jak nigdy dotąd. Noc, noc, noc nieprzychylna nam- wysłannikom królewskim.

Ciemność dookoła wypełnia okolicę poza centrum oraz peryferiami walki, gdzie iskry lecą od ścinanych ostrzy, mgłę usuwają pochodnie lub kuliste pioruny czarodziejek. Virenne potrzebowała chwili na superpozycję odebranych ze środowiska treści. Informacji był multum, a i wyjścia jednego nie bardzo. Złotym środkiem okazałaby się niewielka armija na wyłączność lub liczny oddział najemników. Niestety takowych nie było. Pozostali oni sami: czarodziejka, agenci, rycerze i formacja techniczno- artystyczna w formie krasnoluda z pisarzem. Na pierwszy rzut oka przegrana jak się patrzy, lecz kto nie próbuje, ten nie dożywa późnej starości. Rodowa czarodziejka uniwersytetu w Saran Dun była zobligowana do podjęcia, być może ostatniej w swej karierze, decyzji. Owa decyzja była raczej domeną emocji niżeli przemyślanych rozważań militarnych.

Drzwi karoty ochoczo otworzyły się przed naciskającą siłą z wewnątrz. Ramię de Vor prawie wysadziło lekkie wrota, tak, że ta omal nie wpadła w błoto. Fortunnie nie miało to miejsca.
Raptowny uskok z karoty sprawia, że postawna czarodziejka moczy obcasy w kupie rozmytej deszczem ziemi. Poza obcasem w ziemi zanurzono jeszcze dolny trzon żeliwnego kostura madame de Vore. Obejmowała go jedną dłonią, w drugiej wciąż centralizując śmiercionośną kulę piorunów. W dłoni grom, zaś na twarzy burza, tak oto kroczy w kierunku walczących na śmierć i życie towarzyszy — Sir Alena i Sir Kudlaka.
Jest coraz bliżej nich, jednocześnie poszerzając wpływy wzroku, albowiem kulista błyskawica to doskonały protoplasta światła.

Odciski stóp znikają w błocie na skutek rozmywających je kropli deszczu. Virienne zbliżyła się do prawego skrzydła. Agenci już wracali w ich kierunku, lecz planu wciąż nie orzeczono. Przeszedł na to czas.
Do mnie! — zawołała jazgocącym tonem szlachcianki — odwet! Do szyku, razem!
W głosie nie szło doszukać się strachu, dlatego dodawał pozostałym otuchy. To też cel był jeden, zebrać towarzyszy razem. Skupieni byli lepszą bronią niżeli rozseparowani na polu bitwy. Razem mieli większą siłę uderzenia, lepszy widok i współczynnik obrony, albowiem każdy chronił każdego.
A kiedy przyjdzie na ciebie czas, to przyjdzie czas na ciebie — pomyślała Virienne, podczas gdy jej dłoń popłynęła ruchem w płaszczyźnie. Wykonując ruch, kula piorunów przemieszczała się w względnie regularnym tempie, jednocześnie emanując falą nieprzyjaznych błyskawic.
Tak, czarodziejka strzelała błyskawicami w nadciągającą rzesze bandytów. Każde porażenie członowało się, tym samym rażąc kolejnych nadchodzących. Czuła, że energia ucieka strumieniami, ale była wypoczęta, także stać było ją jeszcze na wiele, wiele więcej.
Z pewnością nie udało jej się poskromić całego szturmu, a chociażby dlatego, że celowała głównie w antagonistów ze wzgórza. Jednakowoż, z połączonymi siłami Sir'ów i agentów, mogli stawić czoło kolejnej fali. Agenci strzelali, Sirowie cieli półkolistymi machnięciami rodem z bajki.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

27
Jak rozdmuchana za bardzo bańka — zdenerwowanie buchnęło w żarze uczuć. Zapowiadane zawczasu zagrożenie okazało się prawdziwe. Banda dostała się w zasadzkę zastawioną przez watażków abo rezunów. Po opowieściach o smokach oraz hordach trupów Coen za nic nie spodziewał się takiego końca — nie dopuszczał do siebie wrażenia, że może zdechnąć od normalnego miecza. Zdawało mu się to teraz takie... niebohaterskie i trochę żałosne. W takim kazusie bard niewiele dał radę zdziałać. Wrzawa rozpoczętego starcia niosła się jak echo pośród wzniesień. Ze wzgórza w stronę wozów sunęła kakofonia wrzasków oraz metalowego szczękania. To tam w ruch poszła okuta w zbroje para kawalerów. Z przodu rozbrzmiewał rozhowor innego natarcia. To tam agentom krew wrzała w aortach. Choć Gawron nie dorwał się jeszcze do swego ostrza, choć nie zbrukał go jeszcze posoką — to podzielał rozochocenie Drenotta i mentalnie nastawiał się na mordowanie. A takie miał bodaj wrażenie...

Coś świsnęło w nocnej ciemności i z trzaskiem weszło w worek — tuż obok ucha opartego oń rudowłosego. Serce barda na moment przestało uderzać, może nawet przeszło kamień, a potem znów zaczęło nawalać, ale ze wzmożoną mocą. Nawalało jak kowal obuchem w rozgrzane do czerwoności żelazo. Wzrok przerażonego pieśniarza powędrował w bok. Drżenie bełtu sterczące z saka udzieliło się również jego nogom. Coen musiał kontrolować roztrzęsione kolana całą swą niezależną wolą. Zbesztaną strachem — ale przecież niezależną. Rozważne zachowanie to teraz dla niego konieczność. Wiedząc to, balladzista musiał skoncentrować się na przetrwaniu. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie nada się na wiele w walce. Patrząc na porzucone przez brodacza miecz oraz kuszę jeno nabrał zwrotów i nudności. Nie umiał przecież machać taką bronią. Samostrzałem też nie operował sprawnie. Nieduże ostrze schowane w cholewie, choć dawało małe szanse na sparowanie ciosu, to należało właśnie do niego. No i dość dobrze pasowało do jego palców. No i nie jedną osobę pomogło mu już pociachać. No i nadawało się do mordowania równie dobrze, co każde pozostałe ku temu stworzone narzędzie. Stalowe khukuri opuszcza nogawkę i dostaje się we władanie Coena. Zrozpaczonego oraz bladego — ale gotowego do bronienia swego marnego jestestwa przed zamiarami Usala.

Burza. Jasność piorunów rozświetlała czerń powstałą na rozkaz zmierzchu. Czar de Vor poleciał w stronę dżentelmenów na koniach. Przez moment Gawrona zmrożone serce Gawrona rozgrzała dziwna wena. Ta sama, która pozwala mu wrzeszczeń podczas dawania koncertów. Poskręcane trzewia wnet dorwało częściowe odsznurowanie. Przecież ja też mogę czarować... — duch Coena powiedział doń szeptem. Patrząc z zawalonego towarem wozu na sunącą w powietrzu masę gromów i otaczając wzrokiem sporą część pola bitewnego — rudzielec zebrał moc na ustach. Przerażenia sprawiało, że ta nauczona sztuka stała się dla niego jednak trochę trudna. Nie poszło mu bezproblemowo. Skoro jednak udało mu się osadzić na wargach dość zapasu na wzmocnienie swego głosu — Gawron za pomocą Świergotania ma zamiar wrzasnąć wprost do czerepów swoich oponentów jedno donośne słowo: ODWRÓT!

Może w ten sposób zmusi choć część z nich do porzucenia oręża abo zasadzi weń ziarno zdezorientowania.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

28
Sama postać Virienne. Sama jej postawa, gdy wypłynęła jasną plamą w nocy z karety, sprawiło, że w powietrzu czuć się dało iskierkę nadziei. Wyczuwalną zmianę w otoczeniu. Jak zwiastun nadchodzącej burzy, bądź jutrzenki, czarodziejka rozświetliła swoją postać i dobre kilkanaście metrów wokół, tak, że promienie biły przez noc - wzgórze dało się lepiej obejrzeć - średnio widoczni rycerze zjeżdżali z obu stron wzgórza, zapewne zataczając wcześniej koło - po zboczu walało się kilka nielicznych ciał, a światło wytworzone przez Virienne stanowczo ochłodziło zapędy bandy, bo ta znacząco zwolniła, spoglądając na odjeżdżających w stronę błysku rycerzy z wysuniętymi na boki mieczami, zabarwionymi na karmazyn. Skoro rycerze, którzy dopiero co zasiali wśród nich gniewną śmierć z iście dziecinną łatwością, jadą na wezwanie nieznanego światła, to jaką moc miałoby mieć właśnie to światło?

Rycerze zakręcili konie po bokach Virienne, oglądając się za siebie, gdzie rzucone błyskawice wyleciały z chmury światła. Istna kaskada iskier, błysków i skwierczenia palonego ciała oddzieliła bandę od konwoju. Kilka ciał stoczyło się trochę niżej, lecz około połowa przetrwańców wycofała się skokami do tyłu, przerażona całym tym zajściem. Pioruny trzaskały w pustej przestrzeni, nie mogąc nikogo dosięgnąć i gasnąc, nie znajdując celu. Zaklęcia nie było sensu już podtrzymywać. Krew spłynęła po zboczu - Sir i Sir zasiali zwiastun tego, co nadeszło od czarodziejki. Porażeni magią i strachem bandyci cofnęli się, chowając za kamienie, ale nadal pozostając na zboczu. Najlepiej widoczny był wyprostowany mężczyzna z mieczem w górze i tarczą zasłaniającą go kompletnie. Virienne widziała go w blasku błyskawic - długie, czarne włosy, spokojne spojrzenie, brak zarostu na twarzy, ale widoczny ślad wieku, bogaty kirys zasłaniający korpus. Stał tak, dodając odwagi swojemu oddziałowi, obserwując, jak banda z przodu nadciąga na konwój. Nigdzie nie było jednak widać Iranda, który ruszył z rycerstwem. Albo nie? Może gdzieś został? Nikt go nie widział. Kilka strzał niecelnie świsnęło w powietrzu - prawie każda obok Virienne, która trzymając w sobie światło mogła być trudnym celem dla oślepionych tym strzelców. Znikąd pojawił się obok konno Tomas, posyłając tylko jedną strzałę i zataczając koło za końcem konwoju - jedna z sylwetek zniknęła na horyzoncie. Od strzału Tomasa? Może. Zniknęła potem jednak kolejna.

Grupa ze wzgórza się nie ruszała - pozostawała na szczycie, gotowa do posyłania strzał. Rycerstwo i Virienne zajmowali prawą flankę, a reszta Agentów skupiła się na odpieraniu przeciwników z przodu, chociaż zmuszona się wycofać ruszyła w kierunku tyłów, do Virienne i obok wozu z Gawronem. Tam pozostała trójka Agentów finalnie się znalazła, lawirując koło wozów. Strzały i bełty wzlatywały nad głową elfiego tarczownika, wyzbywającego się konia, który odbiegł do skarpy i tam nerwowo tupał nogami. Banda z przodu napierała z jeszcze większym krzykiem i chaosem - Drednotta zeskoczył z wozu w momencie, gdy dwaj strzelcy konno wycofali się na tyły, do nieruchomego Ningela, a elfi tarczownik przyjął na siebie najszybszego z biegnących, powalając go. Krasnolud rozłupał mu głowę i zawył, widząc, jak do pierwszego wozu dobiegają rozwścieczeni przeciwnicy - zbliżali się więc z przodu, od lewej strony Virienne, oraz w kierunku wozu z Gawronem. Chociaż prawa flanka wyglądała na spokojną, to przód nadal pozostawał zagrożeniem. Gaja i Irand zniknęli, a wykrzywione gniewem mordy spoglądały na Gawrona. Jego Świergot być może był tą przyczyną, że Ci zwolnili znacząco, niektórzy się zatrzymali. Albo to widok krasnoluda i elfa, którzy jeden obok drugiego tworzyli dość krótki mur pomiędzy Tomasem i Septorem, którzy strzelali pociskami. Rozbójnicy niektórzy próbowali wspiąć się na karetę - nie tykali jednak koni. Spora grupa, będąca po lewo, w momencie Świergotania jakby zmieniła zdanie co do kierunku ataku i ruszyła przez karetę i przód w kierunku Virienne. Trwało to krótko - krótko też zajmie odpowiedź wyprawy. Pochodnie zapalone na wzgórzu, kierowały się w jedną stronę - dwie, którymi ktoś machał, poruszały się jednostajnie.

Sir Alen bliżej stojący Virienne, zapewne z chęcią pomocy, dostał strzałą, która wbiła się między szczeliny zbroi gdzieś koło ramienia, na korpusie. Nie zdawał się tym jednak przejmować. Z drugiej strony, Sir Kudlak natomiast postanowił odjechać kilka kroków konnych w stronę tyłu, może z obawy przed strzałami. Grupa ze wzgórza, kiedy atak z przodu dotarł do karety, podniosła się.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

29

Ostre strzały z sykiem przelatywały obok ucha. Nie pierwsze i nie ostatnie dzisiejszej nocy, bowiem wielu antagonistów pozostało przy życiu. Zawżdy los cisnął kłody pod nogi arystokratki, lecz nigdy w tak dobitny sposób. Aż dziw, że nadworna panna dostatecznie sztywno manewruje wodzami emocji i nie wpada w typową dla jej płci histerię. W dodatku deszcz, prawdziwe oberwanie chmury. Był irytujący i utrudniał widoczność, przeto jednoznaczna ocena przeciwników wymykała się spod kontroli z każdym to nowo przybyłym opryszkiem. Co chwila wyłania się ktoś zza zasłony wilgoci- dramat.


Chaos, chaos dookoła. Powalona wcześniej fala przybyszy ponownie burzy się, ażeby zalać zachwiany grunt sojuszników od lewej strony. Przed nami ciemność, a z ciemności dziesiątki białych ślepi, które migoczą się od rzucanych piorunów. Któraś część dopada do karety, z kolei inni szarżują wkoło. Chaos i więcej nic.


Madamme de Vor rzucała spojrzeniem we wszystkie strony świata, powoli czuła, że ogarnia ją rozdwojenie jaźni. Dosłownie wszędzie coś się działo. Sojuszniczy front upadał, a ona nie mogła niczego zrobić- bezsilność. Zupełnie jakby celowo sprowadzono tenże występek pod nos rodowej czarodziejki ze stolicy. Wszakże ona nie zna słowa porażka, ona nie potrafi przegrywać, a wszystko jest wykonalne i do zrealizowania. O ironio losu.
Zastój, dziwne zamrożenie wojowniczki. Tuż- tuż obok leży trup napastnika, nawet nie wiedziała kto go zabił. To wszystko było bez znaczenia, bo w niej coś się złamało, pękło w pół.
I wtedy przyszedł zimny, ożywczy powiew, dostojna cisza, która obudziła ducha walki godnego najmężniejszego rycerza.


Z przykurczonej postury wyłania się prężny tygrys, ze spiętymi łydkami gnający wprost na nacierający szturm.Atletyczny ruch nóg oraz rąk podkreśla wirujący kostur. Drewniane obcasy zatapiają się w błocie, lecz ani myślą zawieść swoją panią. Popędzają ją równie mocno, jak krzyczane spode łba słowa
- Król, honor, ojczyzna!
Virienne wpadła w rzezimieszków, od razu wystawiając przed nich różdżkę. Żeliwne berło nie dotknęło nikogo, a co drugi odlatywał, tym samym przewracając stojących za nim wspólników. Każdy nadchodzący wróg odlatuje, niczym kopana przez dziecię piłka. Virienne balansuje na granicy śmierci, miota metafizycznymi wybuchami na lewo i prawo, a jej postawa w żadnym stopniu nie wskazuje, żeby miała tego zaprzestać.

Obrazek
Spoiler:

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

30
Strzały jak cichy i odległy płacz szybowały w powietrzu, jak łza po łzie - tarcza z metalicznym brzdękiem wyłapała dwie, które zmierzały w stronę Virienne, gdy Sir Alen zasłaniał ją, konno zataczając małe kręgi, z gniewnym spojrzeniem wpatrując się we wzgórze, tylko wyczekując, gdy padnie kolejna komenda, tym razem wzywająca do szarży. Szarży, którą każdy rycerz upodobał sobie jako wyrażenie siebie - miecz złowrogo błyszczał w magicznym świetle otoczenia, gdy żelazne łzy z jękiem żałobników przecinały powietrze, w większości kując wozy i karetę. Wtem też łzy rozpaczy zamieniły się we łzy gniewu i frustracji, gdy pierwsza żelazna, księżycowa iskierka grotu strzały, zamieniła się w płonącą domenę niczym słońca, niczym dnia, ale nadal będącego ziemskim płomieniem. Płonące strzały raz tylko wzleciały w górę - Virienne widziała, że lecą salwami, nie chaotycznie, jak wcześniej.

- Ku chwale i śmierci, w objęcia Twoje! - krzyknął zawołaniem rycerskim Sir Alen, spinając konia do stania dęba. Z drugiej strony kolumny wozów odpowiedziało mu typowo krasnoludzko ryczenie znajomego już, gardłowego głosu - Kuuurwa! Mooooordować! Maa-aa - zagłębiając się w poszczególne dialekty i historie rasowe, posiadająca Virienne, gdyby miała na to czas i uwagę, by to chociaż chwilowo przemyśleć, zapewne dostrzegłaby pewne podobieństwo między Alenem, a Drednottą. Ich słowa bowiem, chociaż na pozór bardzo się różniące treścią, sposobem wymowy oraz ogólną artykulacją, niosły tą samą treść i to samo przesłanie. Wybić jak najwięcej wrogów - dla chwały, dla przeżycia. A przeżycie wielce motywowało.

Tygrys z rykiem ruszył w bok - kozaki uderzały o błoto, niezbyt teraz mokre. Na tyle, by amortyzować i trochę spowalniać bieg, ale nie na tyle, by zmusić czarodziejkę do zatrzymania się, złapania czegoś przy przewracaniu, czy wątpieniu w to działanie. Zręcznie i giętko poruszała się cyklicznie do przodu, a suknia za nią falowała, zanurzając się częściowo po błotnej masie, ugniatanej z wielką sumiennością i starannością przez kozaki, buty i kopyta.

Jak kamień, wrzucony do rzeki, tak i Virienne działała chwilowo. Gdy kamień wrzuca się do rzeki, tworzy to plusk, hałas, zakłóca wszelki porządek rzeczy, na chwilę zatrzymując w danym miejscu całą siłę pchającą masywy wody, bo o to kamień wpadł do niej i zanurzył się, zmieniając cały dotychczasowy jej byt. Potem jednak kamień opada na dno i po całym tym chlupnięciu pozostaje tylko wspomnienie. Tak było i tutaj. Tyle tylko, że w porównaniu do tej rozkrzyczanej bandy, Virienne była na prawdę sporym kamieniem. Naturalnie, nie można powiedzieć, że była gruba. Nikt nie odważyłby się jej też okłamywać. Zresztą, wszyscy wokół i tak tego nie rozumieli. Widzieli za to - białe smugi czystej energii, gdy kołysząc się czarodziejka ruszała biodrami z gracją tancerki, swoim berłem wymierzając sprawiedliwość w imieniu króla, honoru i ojczyzny. Żeliwna laska śmigała w powietrzu, a czarny tłum, który zgromadził się na przedzie tej małej karawany niemalże natychmiastowo się rozstąpił - tak jak fale morza, napierające na brzeg, teraz przypominały odpływ. Bo gdy Virienne zawitała w ich szeregi, siejąc spustoszenie, rozstąpili się, jak morze czerwone od krwi, zaprzeczające kolorem swojej właściwej naturze.

Szybujący przeciwnicy ciągnęli za sobą kolejnych, zdmuchiwani po drodze, na wzgórze i na skalne platformy nieopodal brzegu. Jeden celny strzał posłał szereg wprost na skarpę z towarzyszącym im, posiadającym kilkusekundowe opóźnienie pluskiem. Od razu niemalże powstało z przodu wiele pustego miejsca, gdzie może kilkoro z wrogów zostało na placu boju. Tylko dwóch, spośród tych kilku, rzuciło się do desperackiej walki. Virienne poczuła, że rzuciła już dużo zaklęć - nie była oczywiście wyczerpana, ale zaczynała delikatnie odczuwać tą bitwę. Ciemny kształt rycerza w czerwonym świetle pochodni oraz płonących strzał zatańczył przed nią - miecz uciął głowę bandyty, a drugi, widząc to, odskoczył, podnosząc ręce do góry, klękając i wyrzucając na ziemię broń - Poddaję się! Kapitulacja! Błagam, nie pozbawiaj mnie życia zaklęciami, moja pani! - wyrzucił z siebie.

Tańczący koniem Alen, spoglądając na upadającą, odciętą przez siebie głowę wyszczerzył zęby do Virienne, a jego oczy były pełne zdumienia i dziwnej zapalczywości, gdy wpatrywał się w nią, rozglądając po tym, co zostało z tej zbieraniny - Kochom Cię! - krzyknął, ze śmiechem ruszając w pogoń za uciekinierami. Czyżby to było tak łatwe? Trójka Agentów oraz krasnolud dołączyli do przodu konwoju, czekając na dalsze rozkazy pomiędzy gonitwą uciekinierów, a pozostałościami na wzgórzu. Wtedy też szeregi na zboczu zatrzymały się, oświetlane płomieniami na naciągniętych strzałach. Z niepewnością wpatrywali się w wóz, po czym strzały zgasły nagle, a kształty zamajaczyły na samym szczycie, czyli na powrót w odleglejszej pozycji, zapewne kierując się na zbocze z drugiej strony. Kusznik Septor wycelował w głowę kapitulanta kuszę marszcząc brwi.

Nadal brakowało tu Gai oraz Iranda, czyli maga i jednego z Agentów, tego w kapeluszu i śmiesznym wdzianku. Sir Kudlak nadjechał gdzieś z tyłów z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Czyżby koniec? - spytał pospiesznie Bugrutz, gdy zebrali się wokół Virienne tuż po tym, jak odjechał Sir Alen. Pokryty krwią dyszał ciężko, ale uśmiechał się szeroko.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Biały Fort”