[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

31
POST BARDA
- Dziękuję - wyszeptał niewyraźnie ranny. - Dziękuję.
Gdy usłyszał obietnicę, stał się nieco spokojniejszy. Zamknął oczy i zaczął oddychać równiej, choć pot wciąż występował mu na czoło. Trudno się było dziwić, skoro coś było z nim bardzo nie w porządku i wymagał natychmiastowej pomocy medycznej, poważniejszej niż ta, jaką mogła zapewnić mu medyczka. Wkrótce jednak Maena zostawiła go za plecami i poszła zrobić to, co zaoferowała, że zrobi, czyli znaleźć generała.
Na zewnątrz było chłodno i wietrznie. Wiatr łopotał ścianami niektórych namiotów, ustawionych w nieosłoniętych miejscach i zrywał liście z gałęzi drzew. Obawy rycerza mogłyby się udzielić zakonnicy, gdyby nie była prowadzona pewnością w wierze i odwagą, daną jej przez samego Sakira, prawda? Kaganek rzucał słabą poświatę na wszystko wokół, ale w kluczowych punktach obozu paliły się pochodnie, które ułatwiały poruszanie się wśród wielu różnych jego części. Niedaleko, nad białymi, błyszczącymi w świetle księżyca dachami namiotów, wznosiło się drewniane poszycie kaplicy. Mogło się jej wydawać, że słyszy kroki, ale czy to nie było tylko wrażenie, wywołane przez paranoję majaczącego mężczyzny? Wokół lazaretu nikt się nie kręcił - nie dziś, gdy prawie wszystkie prycze były puste.

Faktycznie, część wspólna znajdowała się na środku, a za nią symetrycznie porozstawiane były namioty wojskowe. Niestety, nie było na nich oznaczeń stopni zamieszkujących ich rycerzy, choć pewnie Maenie nic by one i tak nie powiedziały. Gdy się do nich zbliżała, z daleka już mogła wyróżnić kilka większych, jakie zajmować mogłaby generalicja. Tylko czy faktycznie tak było? Zapuszczała się w rejony, w których zdecydowanie nie miała się dziś znaleźć. Jej zadania ograniczały się do siedzenia w lazarecie i pilnowania trzech mężczyzn, w większości nieprzytomnych, tymczasem ona zdążyła już jednego z nich wysłać na poszukiwania brata Gilberta, a sama zostawiła szpital polowy bez nadzoru i udała się po generała, zakładając, że zechce się on z nią choćby rozmówić w środku nocy.
Zanim jednak dotarłaby do tych największych namiotów, musiała minąć trzech mężczyzn, odpowiedzialnych za nocną wartę. Stali dookoła beczki, w świetle niewielkiej latarni umilając sobie czas grą w karty. Na dźwięk kroków Maeny unieśli wzrok, a jeden z nich odłożył swoją rękę rewersem do góry i podszedł te kilka kroków w jej stronę.
- Dokąd to, siostrzyczko? - spytał, gdy zorientował się, kto idzie. Kobieta spostrzegła, że na jej widok zabrał dłoń z rękojeści przypiętego do biodra miecza, na który powędrowała już z przyzwyczajenia. - Nocą może być niebezpiecznie. Czemu nie trzymacie się swoich namiotów?
W jego głosie brzmiało szczere zaskoczenie. Nie mógł spodziewać się wizyty z Zakonu o tej porze.
- Nie przyjmujemy gości nocą - powiedział inny rycerz, zza pleców tamtego. - Cokolwiek chcesz, przyjdź rano.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Heliar”