Re: [Szklane Morze] Głębiny

31
Szczęście zdawało się sprzyjać Czerwiowi, gdyż w chwili jego wychylenia się w celu dokonania inwazji stalowym bełtem ciała następnego jegomościa ten stał niemal w bezruchu ostrożnie badając stopą kolejny stopień. Owa druga poczwara wyglądała jak wykapany Wysoki Elf, gdyby z uszu nie wylęgały się meduzy. A może cała jego łepetyna wypełniona była jedną ogromną? Poza jednak owym nieprzyjemny objawem nieregularnego czyszczenia małżowin nic nie różniło go od przeciętnego przedstawiciela jego rasy. To jest do momentu gdy okolic jego łopatki nie przeszył pocisk zapewniający mu dodatkową dziurę do oddychania oraz widoczny bo jego zwróceniu się w stronę ataku wytrzeszcz oczu. Istota wstrząśnięta zwiesiła następnie głowę i wgapiona w sterczące z jej piersi grot zrobiła krok... potem drugi. Wyciągnęła rękę jak gdyby próbując znaleźć oparcie na ścianie. W tym jednak momencie jeden ze stopni stwierdził, iż potraktowana eksplozją skała czy też zaprawa nie będzie go dłużej krępować. Tak oto wyraźnie zdziwiona istota, bełt Sola oraz pokaźni kawałek stopnia dokonały urokliwego nura nieopodal jego osoby.

Wychylony strzelec-wodnik mógł nie usłyszał co prawda by pierwsza z poczwar postanowiła zawrócić, jednak dość wyraźnie mógł dostrzec ze swojej pozycji trzecią istotę. Te dopiero co weszła w wyłom w murze i po krótkim jeno obserwowaniu upadku jednego z jej prawdopodobnych... towarzyszy? Kolegów z pracy? Krewnych? Kimkolwiek by dla siebie nie byli wydała z siebie dziwny, piskliwy i cichy dźwięk po czym prysnęła w strugę światła. Zapewne byleby dalej od elfa i jego pocisków. Nadzieja elfów stała więc oto z rozładowaną kuszą, zmoknięta, najpewniej ścigana. Lecz patrząc na to pozytywnie kolejna z owych dziwnych pokrak została pochowana w wodzie, a schody miał tylko i wyłącznie dla siebie. Światło czekało... jednak ciche piski uciekiniera zdawały się potęgować miast oddalać. Czort raczył wiedzieć kiedy pierwszy z trójki niedoszłych zwiadowców usłyszy całe zajście. Wtedy może to Sol poczuje ukłucie zimnej stali w plecy.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

32
Zwolniona cięciwa zagrała jak trącona struna, uwalniając świst i mgnienie osadzonego na solidnym promieniu grotu, który zatopił się w szkaradziejstwie aż po lotkę. Jeden wytrzeszcz i próbę złapania równowagi później miał je u swych stóp, gdzie zwaliło się do wody wraz z kawałkiem stopnia.
Zanosząc się krótkim rechotem wariata, wykonał płynny, wyrobiony ruch z przewieszeniem zwolnionej kuszy przez bark i dobyciem noża drugą ręką. Pochylając się nad rannym, przerżnął mu grdykę, przerabiając na wykapanego denata. Pokręcił głową, uśmiechając się do wspomnień. Przez moment czuł się jakby znowu miał dwadzieścia lat.
Kiedy woda pod jego nogami zrobiła się dostatecznie ciemna od juchy, a ostatnie bąble powietrza znikły z jej powierzchni, Mancinella wpełznął myślą w jeszcze ciepły zewłok. Płytko, nie dotykając wspomnień, nie smakując życia wciąż tlącego się w organach ani obmywających ich życiodajnych soków, w których cichy, rwący się szmer brzmiał zupełnie inaczej od tego, który spotykał u innych humanoidów. Wszedł, ale tylko na moment, by wypełnić truchło nieżyciem — swoją wolą przedłużoną, stopniowo zastępującą mu impulsy włókien prądotwórczych.
Waruj — przemawia do padliny niewykorzenionym, niepotrzebnym odruchem. Przecież to gadać jak do ręki, żeby się ruszyła. Zostawił protezę za sobą, zamierzeniem urabiając ją pod to, by pozostała przyczajona pod wodą, gdzie wciągnie i zatrzyma ewentualny pościg. Jak długo będzie w stanie, ale powiedzmy, że nie krócej niż przez najbliższy kwartał.
Kiedy jego myśl w ruch wprawiona, staje się programem umarłego, oko (jego własne) ucieka mu do góry, w głąb czaszki, a lewa połowa twarzy opada porażona krótkim facjalizmem. Czarna żółć wzbiera mu w gardle z nieopanowanym charkotem i opuszcza przez splunięcie, które elf oddaje przez lewe ramię. Zanim odwróci głowę, a gorzka plwocina doleci lustra wody, jego twarz na powrót stanie się normalna. Wszystko trwało może dwie sekundy. Czerw wzdryga się, osadzając kolejny bełt na łożysku. Reakcja somatyczna. Dosyć łagodna. Zdarzała mu się czasem. Od nadmiaru magii, narkotyków, albo połączenia obydwu. A może niedomiaru? Nigdy nie pamiętał.
Wzdrygnął się, osadzając kolejny bełt na łożysku swojej broni. A potem, z szeroko rozstawionymi nogami, pokracznie i ślamazarnie jak krab, zaczął wspinać się po pierwszych stopniach krętych schodów, dopóty nie trafił na takie, które będzie można przeskakiwać sobie co dwa, bez obaw, że podzieli los upolowanego przed chwilą wysokiego. Z listy rzeczy, które zamierzał sobie w najbliższym czasie skręcić, kark był na pozycji daleko za skrętem.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

33
Dorżnięcie postrzelonego było jak się okazało genialnym pomysłem. Dychał on bowiem jak najbardziej, zaś fakt zanurzenia w wodzie nie zdawał mu się przeszkadzać w oddychaniu. Mimo jednak wyczuwalnych w wodzie drgawek jakei przeszywać musiały jego ciało nie uciekał od swego oprawcy wypuszczając pojedyncze bąbelki tak długo jak absolutnie jasnym nie stały się zamiary elfa. Wtedy jakby w panicznym zrywie próbował uciec od ostrza Sola. Mając jednak bełt w klatce piersiowej, najpewniej obite członki i działając zapewne tylko na czystej adrenalinie... nie miał wielkich szans. Jedyną faktyczną przeszkodą jaką napotkał Czerw były owe maduzowate cusie po bokach jego głowy, które zdołały sparzyć mu trzymającą nóż dłoń nim oklapły bezwładnie wraz z resztą głowy. Chwilę zaś po tym pod schodami wyszczerzyły się dwa równie okropne uśmieszki. Jeden na twarzy Guede, drugi zaś na szyi nieboszczyka. Następnie zaś pozostawił ożywione zwłoki w zabarwionej posoką wodzie i ruszył w stronę schodów w towarzystwie lekkich zawrotów głowy, które pojawiły się gdy po ożywieniu zwłok zwrócił swój wzrok ponownie na światło.

Wspinaczka do przyjemnych nie należała. Przemoczony but i bosa stopa nie kleiły się do kamiennych stopni oraz pozostałości po spopielonym glucie. Przeciwnie, całość tworzyła śliską i zdradliwą powierzchnię, która co gorsze kaleczyła okazjonalnie stopę elfa. Wspinaczka była więc długa, bolesna i ogółem jakimś cudem bardziej irytująca niż jego kilkunastominutowe brodzenie przez wodę i unikanie czających się w niej paskudztw. W międzyczasie gdzieś z mroków tunelu dobiegały skrzeki i odgłosy wycia, które zdawały się powoli mieszać w kakofonię dźwięków. Jakby do "rozmowy" dołączały kolejne i kolejne osoby nie dając skończyć poprzednikom. Cóż... przynajmniej teraz to nie Czerw musiał użerać się z amebami umysłowymi.

Po dotarciu wreszcie do rażącego źródła światła w postaci wyłomu i przyzwyczajeniu swego wzrok do jego jaskrawo-białego tonu oczom Sola ukazał się... zaskakująco normalny widok. Żadnej dziwnej, nierozpoznawalnej struktury, żadnej mieszanki stylu czy nawet odrobiny orientu. Nie. To w co wkroczył, czy raczej wsunął swą głowę przez prowizorycznie "powiększony" przez niego otwór wyglądało jak typowy korytarz więzienny. Ściany wyłożone kamiennymi płytami, kraty i cele w ścianach oraz wreszcie jednoznaczny zapach potu z nutką fekaliów. To było aż nazbyt przyziemne jak na ostatnie mistyczne wydarzenia wkoło elfów i jego własnej osoby. Jedynym co ratowało umysł przed kwestionowaniem owego wystroju było oświetlenie. To bowiem miast w postaci świec miało formę wtopionych w sufit jasnych, przejrzystych kryształów. I to przejrzystych do tego stopnia, że zdawać by się mogło, iż można dostrzec przez nie Astralny Wymiar. Im dłużej elf przyzwyczajał się jednak do światła, tym jaśniejsze stawało się to, że jest z nim coś nie tak. Oczy poczynały mu łzawić i piec mimo ciągłego mrugania, zaś jego intensywność miast nagrodzić go po owej mrocznej przygodzie zdawała się chcieć go odpędzić z powrotem w ciemne zakamarki tunelu. I nie było samotne w swych staraniach.

Z prawej strony dobiegały bowiem nasilające się wciąż odgłosy okrzyków, tupotu stóp i skrzeków. Po chwili zaś zza jakiegoś odległego o kilkadziesiąt metrów zakrętu wybiegła dwójka mackowatych osobników podobnych temu, którego elf puścił głąb tunelu. Można ich teraz było dość śmiało nazwać w tej sytuacji strażnikami więziennymi. Przez chwilę stali zdumieni patrząc na pokaźny wyłom w ścianie, rozsypane po korytarzu kawałki kamienia... po czym oboje jak jeden... mąż? Małż? Ośmiornica? Tak czy owak dobyli spoczywających do tej pory w pochwach mieczy i rzucili się biegiem w stronę Czerwia. Z lewej zaś strony korytarz kończył się dość szybko zamkniętymi na żelazną zasuwę drewnianymi drzwiami pokrytymi jakimiś dziwnymi znakami.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

34
Ruszył w górę, zostawiając za sobą Chaos, narastający w głębi tunelu potępieńczym wyciem. Oho, narobiłem ambarasu, pomyślał z ulgą, jak zawsze, kiedy udało mu urwać się z biby bez sprzątania.
Po schodach wlazł opornie. Mało brakowało, żeby na czworakach. Lekko zdyszany, już na szczycie, dziękował losowi, że nigdzie w pobliżu nie było jego znajomych z Eroli. Nie zostawiliby na nim suchej nitki, gdyby dowiedzieli się, że włamał się do aresztu, a on miał obecnie deficyt tego towaru.
No i oczywiście smród. Kolejny znajomy, z którym nie tak dawno zwąchał się na początku tunelu piętro niżej. Chociaż w połowie tak zły jak ostatnio, tym razem udało mu się wycisnąć łzy z oczu Czerwia, który dopiero po chwili zorientował się, że to nie kwestia zapachu, ale oświetlenia.
Kolejne kamyki? Już sięgał po nóż i rozglądał się za sposobnością dosięgnięcia sklepienia, by sprawdzić jak bardzo „wtopione” były w sufit, a jak bardzo ekipa budowlana pokpiła sprawę przy instalowaniu oświetlenia. Już był w ogródku, już witał się z gąską.
Znowu to samo gówno — mruknął do siebie, trąc zaczerwienioną powiekę i tylko sześć demonów w jego głowie wiedziało, które deja vu miał teraz na myśli — czy doświadczenia z klawiszami w przeszłości, czy te bardziej aktualne z kręgowcami wyposażonymi w chwytne narządy dotyku, które zwyczajowo nie występowały u kręgowców, zwłaszcza lądowych.
Zdążył rzucić okiem na zawarte wrota z symbolami po lewej i zmęczyć na samą myśl o biegnięciu w ich kierunku i mocowaniu się z zasuwą.
Gdyby chociaż był pretekst zapytać ich, czy nie mają ognia. Uniwersalny akt przymierza między rasami i narodami. Niestety, miał własny. Nie mogli żyć w pokoju.
Nie potrafił celować w tym świetle. Dlatego wycofał się w dziurę, z której wypełznął, umykając jak Zło przed światłem świtu. Intencje miał zresztą podobne.
Zabijanie, uskuteczniane nagminnie i rutynowo potrafiło być nad wyraz nużące. Dlatego, kiedy schował się tuż za załomem wyłomu, od razu pomyślał o cholernie śliskich schodach, które mogłyby mu oszczędzić niepotrzebnej fatygi. Stwory nie były szczególnie spostrzegawcze, istniała więcej niż zerowa szansa, że miną go i pobiegną na dół. Albo i polecą, bo prawdopodobieństwo, że ufunduje im tę podróż kopniakiem, wynosiło sto procent. W roli primus motor nie wykluczał również strzału z kuszy ani baselarda. Mierzonych w bebechy, jeżeli interesowałoby to jakiegoś niestrudzonego poszukiwacza szczegółów.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

35
Niestety w limitowanym czasie jaki posiadał, Czerw nie był w stanie pozyskać dziwnych kamieni. I choć sytuacja ogółem jęła stawać się coraz bardziej chaotyczna i wymykać się spod kontroli elfa, ten nie stracił zimnej krwi. Wykorzystywanie otoczenia pozwoliło bowiem Czerwiowi na przyjęcia dogodnej pozycji za wyłomem. Co prawda rozwalone płyty i kamienie nie były najdogodniejszym podłożem, a i w plecy uwierały skruszone elementy ściany. Mimo to spokojny mrok panujący we wnętrzu owego "zbiornika" był o niebo przyjemniejszy od oślepiającego światła korytarza. Nienaturalne promienie kryształów zdawały się pozostawiać trwały ślad na ciele i umyśle. Jaskrawe mroczki przez dłuższą chwile mąciły jego wzrok, ale na szczęście gdy dwójka strażników przebiegała przez drzwi miał niemal absolutną pewność, że żadna z ich anormalnych części ciała nie jest wytworem jego pokrzywdzonych źrenic czy chwilowej paranoi.

Sprzyjająca pozycja, element zaskoczenia i niezbyt bystrzy przeciwnicy. W całym geniuszu swego planu elf nie założył jednej rzeczy. Że tutejsza architektura tworzona była z myślą o jej mieszkańcach. Podczas więc gdy on czuł zmęczenie i ból źrenic mackowate istoty momentalnie po wbiegnięciu z jaskrawego światła w mrok jęły czujnie lustrować schody miast zbiec po nich i przy odrobinie szczęścia skręcić karki. Zapewne szybko dostrzegłyby brak uciekiniera, uszkodzone stopnie oraz ożwyieńca i miast zejść po schodach przyszpiliłyby elfa i jego truposza mieczami do ściany. Na szczęści wrodzona uprzejmość Sola nakazała mu wskazać gościom drogę nim ci mięli czas na podjęcie własnej decyzji. Drogę na dno zbiornika. Przy użyciu swojej nogi. Tak więc oto wykorzystując chwilę potrzebną istotą na zrozumienie tego co widzą, pchnął stopą jednego z delikwentów. Plecy stojącego nieco z tyłu osobnika okazały zadziwiająco miękkie. Za miękkie. Jakby na wpół rozłożone i galaretowate. Być może dlatego też gdy jego cielsko walnęło w drugą istotę ta zdołała instynktownie wygiąć się szkaradnie i przekierować ciężar swojego i jej ciała tak by tylko kopnięty nieszczęśnik poleciał na dno. Nim jednak zwołała go pomścić i rzucić się na Czerwia ten posłał jej bełt prosto w nerkę... a przynajmniej ludzi i elfy mięli nerki w tym miejscu.

W tym też momencie salę wypełnił niemal symfoniczny krzyk. Darł się strażnik skopany na dno najpewniej na skutek kontaktu z płytką wodą i nieumarłym pozostawionym tam przez elfa. Postrzelony mackowaty byt wił się na schodach trzymając się za krwawiącą ranę i rozpaczliwie próbując nie spaść. Po chwili dołączył do tego trzeci jazgot będący najpewniej okrzykiem pierwszego strażnika jakiego elf spotkał, a który musiał być teraz gdzieś w głębi owego urokliwego baseniku. Trzy mordy drące się najpewniej na alarm, albo bardzo obrażające matkę elfa. Tak głośno, że Czerw nie był w stanie określić czy z korytarza poczęły dobiegać odpowiedzi na ich jęki, czy to echo robiło mu właśnie bardzo nieprzyjemny żart.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

36
Miał podarte spodnie, stracił buta, światło było za mocne, a ściana, do której przylgnął uwierała go w plecy. Życzyłby sobie być teraz u siebie na melinie, z kielichem w garści i młodą dziwką na kolanach, z dala od tutejszego towarzystwa, które po raz kolejny okazywało się ostatnimi kutasami chcąc go zabić. Choć właściwie to nie miał pewności. Jak dotąd to on wyświadczał im tę uprzejmość.
Kurwa, zapuść kręgosłup — mruknął z obrzydzeniem, gdy jego but nieomal zatopił się w grząskim i rozmokłym grzbiecie tego pierwszego, na krótko zanim władował polecony grot w drugiego. Trafił chamsko, niskim strzałem, gwarantującym długą agonię lub przynajmniej nieprzyjemne powikłania. Cud, że w ogóle, biorąc pod uwagę, że to paskudne światło nie chciało zejść mu spod powiek i wpraszało się w pole widzenia, jak powidoki po halunach. Miał ochotę zamrugać się na śmierć.
Chyba wasza — odpyskował dla zasady kotłującemu się w dole zbiorowisku macek i kończyn, przeładowując broń. Zaraz potem zmacał się po kieszeniach, by upewnić się, jak wiele z ich zawartości poszło na zmarnowanie podczas przeprawy z glutem.
A potem, nie czekając aż ścigające go wrzaskami pizdy z dołu, nie zwalą mu na głowę przewagi liczebnej w proporcjach wyższych niż trzy do jednego, puścił się biegiem tam, skąd niedawno uciekał, czyli w kierunku zaryglowanych wrót opatrzonych piktogramami, którymi nie miał okazji się przyjrzeć. Nie dość, że nierozważnie to jeszcze po omacku, bo ze spuszczoną głową i wyciągniętą przed siebie ręką, macającą kierunek. No cóż, powiadają, że fortuna też jest ślepa.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

37
Podróż na ślepo przez rozświetlony korytarz okazała się wymiernie znośna. Owszem, elf miał nachalne przeczucie, że ktoś lub coś drapie go po powierzchni skóry, a światło przebija się przez jego powieki bardziej niż powinno... jednak jego dłoń spoczęła wreszcie na podłużnym okutym i podłużnym balu stanowiącym zdawać by się mogło cały system zabezpieczenia wrót. Gdy jednak pozbył się go i próbował otworzyć domniemaną drogę ucieczki fortuna dała znać o swej złośliwej stronie. Drzwi nie chciały drgnąć o nawet drobinę. Przez chwilę zdawało mu się co prawda, że delikatnie odpowiadały na jego napór, w następnej zaś chwili schłodniały pod jego dłońmi a powietrze wkoło niego stało się jakby cięższe. Nie duszne... ale jakby chcące zaznaczyć czyjąś obecność. Światła w korytarzu jakby odrobinę przygasły pozwalając Czerwiowi na zerknięcie w stronę drzwi.

Te zaś stanowiły ciekawe widowisko. Ich drewno nabrało koloru morskiego błękitu i choć niewzruszone w oczach elfa zdało się płynąć i falować. Spowodowane mogło być to znakami wyrytymi wcześniej w drewnie, które teraz właśnie pełzały po drzwiach niczym chmara natrętnych robaków. Oślizgłe, powolne i pozostawiające po sobie siną smugę energii zdawały się powoli trawić nieprzebraną "taflę" drzwi. Tak jak drewno stopiło się w ciecz, tak teraz Sol swoim wyczulonym na magiczne dyrdymały nosem przeczuwał, że dochodzi do powstania kolejnej formy wrót. I to nie przejścia w znaczeniu fizycznym.

Energia uderzająca jego ciało z narastającej chmary smug energii wypełniających przestrzeń przed nim ponownie dała o sobie znać. Tym razem jednak miast obecności elf usłyszał ponury, skrzekliwy i odrobinę nieludzki głos.

- Kto zaś idzie i dokąd? Kto zaś iddddhh Hhh zZz

Pytanie niby proste, jednak ułamek sekundy po otrzymaniu wiadomości Sol zauważył, iż był w stanie stwierdzić ile liter znajdowało się w owym dziwnym zgrzycie w wypowiedzi, jak były ułożone, które były duże, małe i gdzie były przerwy. No i tak jakoś ten głos niepokojąco przypominał jego własny. Z infekcją gardła i wyjątkowo złym dniem na koncie. Jednak to samo w sobie nie było w połowie tak niepokojące jak zbiorowe skrzeki prawdopodobnych zbrojnych posiłków dla tragicznie zmarłej przed chwilą straży.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

38
Dopadł do drzwiczek, wytrzymując dziwne i złe światło podziemnego i podwodnego korytarza działające na niego tak, jak zwyczajne światło dnia zwykło działać nań w dzień po zakrapianej imprezie z prochami.
Dotykając zimnej powierzchni wrót, przez moment zdawało mu się, że odpływa. Kolejne znajome uczucie. A miało być ich więcej. Przygasające światła i ciężkie powietrze tworzyły niemal romantyczną atmosferę. Patrzył, jak ich powierzchnia zmienia kolor i faluje, a mrowiące się na nich symbole zostawiają za sobą ciągnące się smugi powidoków. Wypisz wymaluj pierwsze symptomy zażycia grzybków. Był ciekaw czy pojawią się również prześlizgujące się po powierzchniach białe błyskawice. Uwielbiał białe błyskawice. Szum i mgiełkę też. Za niedługo powinien był słyszeć drewno.
Zaraz? Czy możliwe, że był nabombiony? Teraz, w tej chwili? Jakoś przed momentem macał się po kieszeniach, żeby sprawdzić asortyment, ale jakoś nie pamiętał wyniku tej operacji. Czy to wtedy coś odruchowo łyknął?
Kontrolnie przyjrzał się swoim dłoniom. Ile palców miał u każdej? Czy chodziły po nich pająki? Jak bardzo się trzęsły? Ręce, nie pająki.
Prawie podskoczył, kiedy usłyszał głos w swojej głowie. Głos? Czy myśl? Był w stanie to zobaczyć, litera po literze, niemal kształt i krój pisma. Synestezja?
Kurwa, prawie na pewno był teraz naćpany.
Oczywiście, przeszło mu przez myśl, że to po prostu zwykły zamek z magicznym zabezpieczeniem wyposażony w sondę empatyczną i telepatyczny komunikator, może nawet w artyfikalną inteligencję albo służebnego demona, a zaprogramowany w ten sposób, by otwierać się wyłącznie na określony odzew, bodziec, myśl, uczucie. Tylko kto był na tyle jebnięty, żeby wierzyć myślom ćpuna na haju?
W sumie? On sam. I właśnie dlatego zamierzał posłużyć się formułą Siedmiokrotnego Łamacza Pieczęci, egzorcyzmem podpatrzonym kiedyś w bluźnierczym grymuarze Bozorg Dakhrat y Zikrul, Miriad Stopni w Dół, który babka zwykła podkładać pod nogę swojej kiwającej się szafki nocnej. Formuła ta, na poły legendarna (pono sam prorok Nayir otwierał nią Czarną Skałę), na poły zapomniana, mogła zlasować magiczny mechanizm wrót lub przynajmniej zbić z pantałyku pytającego. Ostatecznie zbiła z pantałyku jego samego, za sprawą bezowocnej próby przypomnienia sobie trzech pierwszych z jedenastu średnio dziesięciosylabowych wyrazów w staroeveramskim i przetworzenia zapamiętanych znaków diakretycznych w samogłoskach na poprawną wymowę.
To pewnie od palenia róży. Robiła mu dziury w ostatniej ćwiarze mózgu, która jeszcze utrzymywała się w jego czaszce jako ciało stałe. Dlatego spanikował.
Ulotki — spróbował uratować się drugim najlepszym znanym sobie zaklęciem otwarcia, którego nauczyli go erolscy dilerzy.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

39
Głos w głowie elfa zamilkł na dłuższą chwilę. Był to może i plus, przy założeniu, że mógł on być wytworem powoli rozpadającego się umysłu elfa... ale minusem gdy brało się pod uwagę, że mógł teraz w pełni słyszeć okrzyki pogoni. I nie tylko. Miękkie ale i głośne odgłosy plaskania zbliżały się razem z nimi. Jakby ktoś taszczył wielki worek tłuszczu i walił nim o drugi. Światła jęły migotać jak gdyby znajdująca się w nich energia czy moc była tłumiona. Kiedy zaś pogoń zdawała się lada chwila wyłonić zza zakrętu wrota zaskrzeczały... i otwarły się na nieznany Solowi krajobraz.

Oto ciągnęła się przed nim długa, brukowana błyszczącymi żółtymi płytami droga, po której bokach rosły gigantyczne wodorosty i koralowce. Ciemne niebo nad nią zamieszkiwały z kolei... nie chwila. Nie było nieba. Była woda. Nieprzebrana masa wody ciemnej niczym atrament i rozświetlanej jeno jaśniejącymi płytami drogi. Na samym zaś trakcie stała długa linia morskich abominacji. Podobnych strażnikom i humanoidalnych lub przeciwnie. Wielkich ryb z twarzami ludzi, tęczowych meduz, trójnogich koników morskich i cała reszta towarzystwa, którą elf widywał po co większych balangach. Choć kto wie? Może drzwi i owe stworzenia były kolejnym jego delirium? Wszak niedawne spotkanie z glutowatymi bestiami kosztowało go połowę zakitowanego tu i ówdzie towaru. I tylko stwórca tych abominacji raczy wiedzieć, czy przylepienie takiej do twojej nogi nie działa jak dożylny zastrzyk. Zwłaszcza jak trzyma się po kieszeniach ciężkie prochy. Tak czy inaczej wpatrzony w ten barwny tłum podwodnych dziwów elf dopiero po dłuższej chwili zauważył, że ściany tunelu przyobleka czerń, zaś odgłosy pogoni rozmywają się w kakofonii dźwięków zlewających się powoli w znajomy, należący do niego... czy też drzwi, głos.

- Ulotki, przednie wrota, deportacja.

Następnie zaś coś ewidentnie na wpół-eterycznego i wyglądającego jak jego karykaturalne i rozmazane odbicie wyrosło obok niego i nim zdołał się przywitać zasunęło mu kopa w plecy, który pchnął go przez drzwi. Kiedy zaś wyrżnął twarzą w brukowaną ulicę usłyszał za sobą swój własny zirytowany głos.

- Nie interesują nas wasze usługi.

Któremu towarzyszyło ciche skrzypienie zamykanych drzwi... i krótka chwila ciszy. Wkoło elfa przez jeszcze dobre pół minuty unosiły się eteryczne opary podobne tym, które tworzyły jego "brata bliźniaka", tłumiąc jego wzrok i słuch. Po chwili jednak odzyskał wszystkie swe zmysły i ujrzał ten sam deliryczny obraz, który obserwował niedawno przez drzwi. Ciągnąca się w nieskończoność żółta droga, długa kolejka jego wyimaginowanych istot oraz, po obejrzeniu się do tyłu - wysoki wyrzeźbiony w jakby z rafy koralowej mur z wielką bramą. Czerw leżał praktycznie przy jednym z filarów owego przejścia, nie było jednak za nim żadnych drzwi. Ot goła ściana. O ich niedawnym istnieniu świadczył jeno przemożny ból pleców i przygryzionego na skutek upadku języka. Po pogoni nie było za to ani śladu. Owszem pod bramą stało kilku znajomo wyglądających strażników przepuszczających powoli stojące w kolejce... kreatury. Jednak ci zaszczycili elfa jeno krótkim spojrzeniem, a jeden z nich po wydaniu z siebie szeregu nieznanych odgłosów, podszedł do niego i rzekł w jego kierunku w łamanym Wspólnym.

- Magia, nie, skrót, nie. Początek liny... powróz... pobocze...odwrotny początek?Iść na drugi początek. Teraz, bo problem. Rozumieć?

Po czym wyciągnął rękę w stronę elfa jakby oferując mu pomoc w powstaniu. Drugą zaś wskazał oddaloną o kilkadziesiąt jardów wielką owalną klatkę, która zadawała się zamykać pochód istot. Aczkolwiek kto wie, czy kolejka nie ciągnęła się i za nią.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

40
Wrota, dziw nad dziwy, zaskrzeczały. A zaraz potem, dziw to jeszcze większy, objawiły mu nie komnaty, nie korytarze, nie podsienia, nie halle, westybule, przedpokoje, ani nawet ponure piwnice. Żadne z tych rzeczy.
Czerw ujrzał drabinę do nieba. Cóż, może bardziej złotą ścieżkę bardziej niż drabinę i nie do nieba, które było nieprzebraną masą wody ciemnej jak nocny firmament, ale reszta zgadzała się niechybnie. Nie zgadzał mu się natychmiast ustawiony w długim ogonie tłum okeanicznych abominacji. Z niczym co dotychczas widział ani ze zdrowym elfim rozsądkiem. Tym bardziej że kolejka była długa na strzelenie z łuku i ustawiona karnie i równo niby po świeżego dorsza na nadbrzeżnej. Ale nie stali po dorsza. Fakt, że na jego oczach to dorsz próbował wepchnąć się do przodu przed kalmara wyłącznie dodatkowo skomplikował sprawy w udręczonym i obciążonym niedawnymi przeżyciami i pogonią rozumie elfa.
Niedawną, bo z każdą chwilą jawiącą się jako coraz bardziej odległa. Dziwne, bo przecież w ogóle się nie poruszał. Nieładne światło też jakby przygasło… Wydawałoby się, że szczęście postanowiło zacząć mu sprzyjać.
Coś, oprócz życia, niespodziewanie zasadziło mu takiego kopa, że nie tylko przeleciał przez portal, ale zorientował się, że w ogóle stał na progu jednego. Krzywiąc obolałą mordę, zerwał się na równe nogi, z zamiarem odpłacania nadawcy kopniaka niemiłym za niepiękne. Ujrzawszy samego siebie niknącego w koralowej ścianie, sam już nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.
Na domiar złego, jeden z cerberów owego podwodnego tartaru, za wrota którego dane mu było zostać wykopanym, zmierzał w jego kierunku, ewidentnie zamierzając coś od niego chcieć. Poznał od razu. Mogli sobie być kilometry pod poziomem morza, pośród nieznanej światu powierzchni cywilizacji, ale służbiści wszędzie byli jednakowo upierdliwi i niezabawni.
Czerw zdawał sobie sprawę z tego, jak wygląda w ich oczach. Jak sprawiający problemy obdartus, który właśnie wydostał się na zewnątrz. Nie była to silna pozycja negocjacyjna. Ale dawała mu pewne pole do improwizacji, a do tej miał już dryg.
Mancinella momentalnie zbladł niby twaróg, wytrzeszczając oczy o rozszerzonych tęczówkach tak, że niemal mógł uchodzić za tubylca. Kolana ugięły mu się do środka, kiedy trzymając się za brzuch, wyrzygał się obficie pod nogi i płetwy strażnika krwawymi, śluzowatymi wymiotami. Twarz zapadła mu się momentalnie, gdy jej naciągnięta skóra, teraz bliższa już kredzie obwisła na nagle wydatnych kościach jarzmowych. Naczynka wokół oczu, pełne czarnej jak u nieboszczyka krwi zarysowały się makabrycznie, gdy jego błędny i pełen lęku wzrok, prześlizgnął się ze strażnika na mur podwodnej twierdzy.
Zgroza, zgroza… Mord i zgroza! Mordują tam, magia ciemnego źródła, większy problem. Ranni, martwi. Pomoc, natychmiast. — rzęził, wskazując rozedrganą dłonią z wyciągniętym palcem kierunek, z którego przyszedł. Opowiadał tak, plując i charcząc, na przemian wspólnym i goetyjskim. W swoim życiu widział niejednego demona. Potrafił poznać, że nie jest nim jego rozmówca. Ale nie zaszkodziło go sprawdzić. Nie dla potwierdzenia. Dla innych, równie ciekawych wniosków.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

41
Strażnik patrzył przez chwilę na pobladłego elfa marszcząc... pyszczek? Następnie wydał z siebie cichy i piskliwy dźwięk, który zdawał się być połączeniem sapnięcia, ziewnięcia i jęku bólu. Głowa obróciła mu się dość nienaturalnie w stronę reszty straży, z których najwyższy machnął w jego stronę ręką złożoną w dziwny gest. Jak gdyby próbował zamówić w tawernie dwa piwa przy jednoczesnej próbie pokazania właścicielowi, że potrawka jest wyborna. Rozmówca elfa odwrócił głowę z kolejny świszczącym odgłosem i przez chwilę patrzył na Sola swoim martwym i zrezygnowanym wzrokiem. Chwile potem jego dłoń spoczęła na ramieniu elfa, zaciskając się na nim zadziwiająco mocno, sekundę później Czerw stał na nogach poderwany siłą i z bolącym barkiem. I strażnikiem tym razem nie tyle pytającym co warczącym w jego twarz.

— Wszyscy pomoc. Wszyscy umierać. Wszyscy pilnie. Wszyscy ratunku. Wszyscy większe. Wszyscy kolejka. Rozumieć?

Następnie wskazał na miejsce, które przed chwilą wskazywał elf, potem jego palec wskazał na kolejkę. Następnie machnął ręką jak gdyby chciał pokreślić ten drugi kierunek. Pobladły i prawdopodobnie konający elf proszący o pomoc nie zdawał się być dla niego niczym ważnym. Jeno problematycznym. Niektóre rzeczy nie zmieniają się jak widać nawet w morskich głębinach. No może to, że miast dostać w nerkę halabardą czy innym kijem dostał jeno silne pchnięcie oddalające go od bramy i kierujące w przeciwną stronę. Wraz z kilkoma słowami otuchy.

— Nie umierać. Nie na droga. Sprzątanie. Koszmar.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

42
Chwilę potem Czerw stał na nogach. Tak nagle, że mało co, a leżałby na plecach, bo cerber miał krzepę, której próżno wyglądać u niejednego człowieka. Pod jego dotykiem nekromanta naraz zdążył cudownie ozdrowieć, a nawet nabrać wigoru, a razem z nim wielkiej ochoty, by przypieprzyć nieudanemu rozmówcy w jego „pyszczek” dobrze wymierzonym hakiem. To znaczy, w czysto hipotetycznej sytuacji, w której umiałby wyprowadzić dobrze mierzonego haka, a jego interlokutor nie byłby zdolny wyrwać mu ramienia ze stawu barkowego przy zaaplikowaniu odrobinę większej siły.
Ratunku w środku… Nie mnie… Rybi… Łbie. — cedził szarpany za ramię, kiedy jego plan wszczęcia larum pod pretekstem rzekomej zadymy wewnątrz murów (którą zresztą rozpętał krótko przed tym, nim został za nie wykopany), rozbił się o barierę językową oraz ogólnej tępoty strażnika. Nie wspominając o braku empatii. Drastycznym braku empatii i ogłady nakazującym rozpatrywanie rannego petenta jako problemu dla ekipy sprzątającej. Zaiste, poczuł się prawie jak w domu.
A chuj z wami! — odszczeknął się pchnięty elf, niemal padając na czworaki, hardy i zadziorny po tym jak znalazł się poza zasięgiem strażnika. Jego twarz z powrotem nabrała kolorów, zwyczajowej niezdrowej bladości, jednakże bladości właściwej żywym. Zyskała chudości, ale nie chudości obciągniętej skórą trupa, tylko tej zwykłej, wywołanej latami niewłaściwego (zdaniem konowałów, nie jego własnym) stylu życia. Osiadająca pod skórą i wokół oczu ciemna jucha zniknęła po jednym mrugnięciu, płuca przestały wydawać z siebie rwący charkot. — Jeszcze wam pokażę koszmar.
Złorzecząc pod nosem, ruszył w stronę kolejki, przeszedł kawałek wzdłuż ogona tłumu pełznącego do wejścia, dziwując się niektórym ustawionym w nim eksponatom.
Wtedy zawrócił. Szerokim łukiem w kierunku wejścia, ale z dala od właściwej bramy. Z zamiarem obejścia muru i małego rekonesansu. Ale nie sam mur ani rekonesans były celem jego wycieczki. Przynajmniej nie jedynym. Mając baczenie na wyrastającą przed nim budowlę, lustrowaną gwoli ogólnej oceny jej konstrukcji, kilka razy dyskretnie oglądał się, czy nie próbują go śledzić ani gonić. Oglądaniu się, towarzyszyło przyspieszanie kroku. Stopniowo i proporcjonalne zwiększane z szybkiego marszu do truchtu.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

43
Pożegnalne wygrażanie się Czerwia spotkało się z reakcją, którą to z racji nietypowej mimiki rozmówcy można było co najwyżej przyrównać do głupawki, szoku lub wyrozumiałego milczenia. Gdy jednak elf począł po dłuższym marszu odchodzić w stronę zgoła nie zalecaną nie spotkał się z żadnymi docinkami, ostrzem wbitym w plecy czy innym dziwem. Ul i jego twory raczyły jeno wiedzieć co strażnik zrozumiał ze słów Sola i może tak było lepiej. Człowiek pewno już dawno uciszyłby niewspółpracującego i węszącego pod murami elfa na dobre. Tymczasem podwodne byty zdawałyby się wręcz ignorować samotną duszę wędrującą po szarawych piaskach otaczających zamkowe mury.

Rekonesans z początku nie przynosił Czerwiowi prawie żadnych ciekawych informacji. Horyzont z jednej strony przesłaniał długi i wysoki mur z drugiej zaś piaszczyste pustkowie. Zmuszało to więc elfa do truchtania wzdłuż fortyfikacji całkiem długo nim napotkał cokolwiek poza monotonną architekturą kamienia i piasku. Gdzieś hen za wydmami horyzont przesłonięty był co prawda przez wielkie głazy i rafy koralowe. Niezaprzeczalnie to co otaczało go i mury przywodziło na myśl morskie dno. Piach, kamyki, wodorosty i względnie normalnie wyglądające ryby unoszące się gdzieś wysoko nad jego głową niczym stada ptaków. Dopiero wdrapując się na niewielkie wzgórze, które znalazło się na trasie jego wędrówki okazało się kluczem do sukcesu. Dostrzegł bowiem wtedy wystający zza skalnych płyt fortyfikacji błękitny dach sporawego budynku wzniesionego mniej więcej w okolicach bramy od której się oddalił. Sam dach jak i górne jego partię były pokryte gęsto ornamentami, posągami i muszlami. Całość wyglądała tak bardzo do bólu oficjalnie, że niemal krzyczała iż jest świątynią, pałacem lub ratuszem. Kiedy zaś oderwał wzrok od budynku i spojrzał na widoczną wreszcie część murów za wysuniętą wzniesiona na skale basztą ujrzał kolejną bramę. A nawet dwie. Z samotnego wzgórza rozpościerał się teraz widok na wszystkie trzy wejście z tej strony... zamku? Miasta? Trudno było powiedzieć.

Pierwsza brama za basztą była ogromna. Być może nawet dwukrotnie większa od tej przy której zaczął swoją podróż. Był wkoło niej spory ruch, zaś wzdłuż drogi stały nawet stragany i lepianki. Nie była to jednak powoli ruszająca się chmara istot a właśnie buchającym życiem strumień podmorskich dziwów wpływających i wyłażących z miasta. Kolorowa, niepokojąca i dzika miejska tłuszcza, która bywała niebezpieczna gdy złożona była tylko z ludzi. Ta tutaj zdawała się wznosić na zupełnie inny poziom grozy. Druga brama była zdecydowanie mniejsza. Stała za to przy niej grupka o której można było stwierdzić z tej odległości tylko jedno. Była uzbrojona po zęby. Żelaziwo błyskało w oczach elfa nawet z tak daleka. Przód maszerującej kolumny zanurzał się już w fortyfikację. Uzbrojoną zaś chmarę przyodzianych w metale istot powoli wchodzącą do fortecy w połowie przerywał sznur kilkunastu drewnianych konstrukcji przypominających z oddali szkaradne sanie ciągnięte przez "coś" po piasku.

Im dłużej jednak stojący na pokrytym szarym piaskiem wzgórzu elf patrzył na metropolię tym bardziej miał wrażenie, że i jego coś obserwuje. Mimo braku choćby jednej widocznej żywej duszy w jego najbliższym otoczeniu.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

44
Przegoniony spod bramy dla interesantów elf-obszarpaniec nie dostał na drogę ni kija, ni kamienia czy złego słowa. Pomimo sposobności, poskąpiono mu również ostrza w plecy, co jednoznacznie potwierdziło wyzucie tubylców z elementarnych przejawów człowieczeństwa, a także ich zaściankowość i ciemnotę.
Odszedł nierad, choć w zdrowiu. On i jego wielbłądy. Spacer wzdłuż murów na drugą stronę, nie przyniósł mu z początku niczego oprócz zadyszki oraz widoku na panoramę podmorskiego pustkowia rozciągającego się po sam horyzont. Po złapaniu oddechu zaczął również dostrzegać miasto. Trzy bramy oraz krzyczące się zza murów coś, co pierwotnie wziął za samborze, a obecnie podejrzewał o pełnienie co najmniej trzech oficjalnych funkcji, z wystawnym, upaństwowionym browarem włącznie.
Obserwacja ujawniła kilka ciekawych wniosków, na podstawie których z miejsca podjął decyzję. Wielobarwny tłum prący w kierunku bramy pośród straganów sugerował handlowy charakter arterii, a te w przeciwieństwie do oficjalnych kanałów były bardziej otwarte na gości, wliczając w to cudzoziemców. Podjąwszy zamiar wstępnego wybadania składu zmierzającej do miasta ciżby oraz dóbr oferowanych na tutejszym podgrodziu, nie mitrężył dłużej. Schodząc, a pod koniec zjeżdżając ze wzgórza, udał się dalej. Jako światowiec nie bał się tłumów ani metropolii, chyba że był upalony i dokuczały mu z tego powodu sensoryzmy i paranoje.
Na tę chwilę dokuczała mu wyłącznie jedna. Nieładne przeczucie bycia obserwowanym, pełzające niemiłym dreszczem po karku i aż do samego krzyża, a jedną z rzeczy, która poza jego nazwiskiem łączyła narkomanów i czarowników była umiejętność korzystania z przeczuć i interpretowania ich, zwłaszcza tych nieładnych. Zszedł z widoku, rezygnując z tego na miasto. Było jasnym, że dłuższe pozostawanie na wyżynie, czyni go widocznym niby tarantulę na cieście biszkoptowym.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

45
Spacer w kierunku zatłoczonej bramy można było nazwać spokojnym, a nawet przyjemnym. Co prawda natarczywe wrażenie bycia obserwowanym nie ustało, ale zbliżając się do tłumu istot Czerw czuł jak zauważalnie słabnie. Wraz z nagłym osłabieniem owego anormalnego uczucia w niejednej głowie mogły się zrodzić pytania. Może od początku był to wytwór jego umysłu, który po pobycie w zamkniętej przestrzeni okrętu i celi nie potrafił znieść otwartej przestrzeni? Może opary popium osiadły mu na dobre we łbie? Nim jednak zdołał w pełni przeanalizować obecny stan swej psychiki oraz możliwego przedawkowania jakowegoś dobra umysł Sola przełączył się na obserwowanie bramy do której się zbliżał. A było na co patrzeć, oj było.

Towarzystwo było równie dziwne, jeśli nie dziwniejsze od tego z którym Czerw miał styczność od czasów swej niefortunnej rozłąki z Majakiem. Wielkie meduzy, ryby z ludzką twarzą, ludzkie twarze z ogonem płynące niczym płaszczka. Słowem narkotyczna wizja zmaterializowana przed nim w całej swej wspaniałość i uczestnicząca w czymś, co jak mógł założyć było jarmarkiem. Niektóre stragany wyglądały dość normalnie, serwując ryby, przyodziewek czy zapieczętowane beczki przesiąknięte znajomym, mocnym zapachem. Inne odbiegały jednak od tego co elf widywał zazwyczaj. I nie była tu mowa o jednym czy dwóch straganach, które o ile wzrok go nie mylił sprzedawały istoty myślące. Niewolnictwo było jedną z nielicznych znanych mu niespotykanych, czy raczej regionalnie spotykanych rzeczy jakich się dopatrzył na tym straganie dziwów.

Niektóre stoiska wypełnione były roślinami i organizmami o barwach i zapachu niepodobnym do niczego na powierzchni. Inne zapchane były glutowatą breją przypominającą elfowi jego potyczkę ze zdecydowanie większą ilością podobnej substancji. Zdarzały się też takie stragany, które z perspektywy Sola były wręcz bezużyteczne. Ktoś na ten przykład sprzedawał piasek. Na środku piaszczystego pustkowia. Uwagę elfa przykuł jednak ostatecznie węgorzowato wyglądający jegomość zachwalający najpewniej w nieznanym języku dziwne błyszczące kryształy, które zawalały jego stragan.

Z daleka już bowiem samo spoglądanie w kierunku owych błyszczących kamieni wzbudzało dziwne uczucie nostalgii. Nostalgii, której nijak nie dało się umiejscowić czy choćby domyśleć jej źródła. Zbliżywszy się zaś o kilka kroków w celu zbadania kamieni z bezpiecznej odległości elf począł powoli rozumieć skąd brało się owo uczucie. Błyski dobywające się ze skał były bowiem wyblakłymi obrazami. Obrazami znanymi i drażniącymi umysł Czerwia. Przez chwilę widział sztorm, pokład okrętu i leśne elfy zwijające maszty. W następnej deszcz szkła walący się na głowy wszystkich wkoło. Bezlitosna, wszechobecna i niezrozumiała kara. Chwilami widział pozostałą dwójkę. Dwójkę z którą miał uratować elfią rasę. Widział ich w momentach zgody i konfliktu. Czasami rannych i smutnych, czasami w pełni sił i nadziei. Widział początek zebrania elfów na Jeziorem Gwiazd i widział mówców, którzy jeden po drugim wrzucali swoje kilka srebrników do dyskusji. Potem widział archipelag, morze, wiele coraz to i coraz bardziej rozmytych twarzy. Na końcu obraz zamroził się gdzieś na środku znajomego elfowi bagna. Ze znajomą smukłą sylwetką w jego centrum. Stał tak niemal idealnie w miejscu, drgając tylko na krawędziach kamienia. By następnie nagle zgasnąć i po chwili zacząć całą projekcję od nowa. Ta przerwa otrząsnęła jednak elfa, który uświadomił sobie, że jego twarz znajdywała się raptem kilka cali od kamienia. Nie pamiętał jak do neigo podchodził... ale teraz był tak blisko, że handlarz patrzył na niego podejrzliwym wzrokiem. O ile pół-węgorz może wyglądać na podejrzliwego.

Kiedy Sol próbował pojąc to, czego przed chwilą doznał poczuł ponownie to samo szczypiące doznanie na karku co onegdaj na wydmach. Tym razem było jednak dużo wyraźniejsze, mocniejsze i bardziej przywodziło na myśl kogoś próbującego przy pomocy klątwy wypalić mu oczyma dwie dziury w karku niż po prostu go obserwować. Po obejrzeniu się zaś za siebie elf ujrzał nikogo innego jak znajomego kocura. Majak siedział na skraju sąsiedniego straganu i swoimi dwoma błyszczącymi jak kurwiki ślepiami wpatrywał się w elfa. Przez chwilę jego pyszczek drgał nerwowo jak gdyby czort nie wiedział nawet od czego zacząć na widok swojego obdartego partnera stojącego pośród morskich dziwów jak gdyby był to dla neigo kolejny wtorek. Na końcu jednak do umysłu Czerwia dobiegł jednak lekko rozbawiony, ale jeszcze bardziej zrezygnowany głos.

- Chciałem ci urządzić piekło za ucieczkę z pałacu zanim do ciebie dotarłem. I za to, że przez ciebie i pewnego paranoicznego demona musiałem biegać za tobą na tych cholernie krótkich łapach. Ale szczerze... patrzenie na twój obecny stan mi wystarcza. Nie chce nic wiedzieć, zadawać pytań i nawet próbować pojąć dlaczego łazisz półnagi po jarmarku. Po prostu... chodźmy dobić targu. Chyba, że chcesz znowu połazić wzdłuż murów? A może chcesz sprowokować kolejne zaklęte wrota by wyrzuciły cie z pałacu?
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Heliar”