Re: [Szklane Morze] Głębiny

16
Czerwia ominął dylemat, czy drgającą maź można było nazwać sprawcą, azali był to błąd topologiczny. Kiedy po samo kolano wbiła się w jego skórę igłami bólu, trawiąc jego kończynę na żywca, nazywał ją jak najgorzej, w więcej niż jednym narzeczu.

Spodnie był w stanie wybaczyć. Dwukolorowe nogawice wyszły z mody dwa sezony temu. Ale w ciżmach i kieszeniach miał ukryte rzeczy, o które — gdy zapytany — zawsze odpowiadał, że są przeznaczone na użytek własny. Nie chciał wychodzić teraz na niesłownego. A tym bardziej dzielić się nimi z kupą przezroczystego gówna, w które wdepnął przypadkiem na dnie morza. Niewykluczone, że udałoby mu się znaleźć dla powyższego problemu pełne klasy i opanowania rozwiązanie, niestety, kiedy z powodu bólu i unieruchomionej nogi wyrżnął głową o ścianę, zalała go krew. Dosłownie i w przenośni.

Na dobry początek żgnął ją płytko dobytym baselradem na wysokości kolana, tak by samemu się przy tym nie uszkodzić. A wykrzykując przy tym pod adresem przezroczystej brei całą swoją złość i ból, słowami, które układały się na języku równie wdzięcznie co połknięty w polewce karaluch. Spływały z ust równie kwitnąco co zmieszana ze szkliwem krew po ciosie, który kończył walkę. Zaczynającymi się wysoko i chrapliwie, a kończącymi się nisko, aż po bulgot. Wyrażającymi jedno krótkie życzenie, wolnym tłumaczeniu znaczące tyle, co:
Obyś wysechł na śmierć, skurwysynu.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

17
Krew, ból, prochy rozpuszczające się pod wodą. Sytuacja była doprawdy nieciekawa. Zaś gdy istota po pchnięciu ostrze zdawała się nic z tego nie robić, można było stwierdzić, że jest wręcz beznadziejna. Ostatecznie jednak między przekleństwami, liczeniem strat jakie spowodował glut i ogólną chęcią uśmiercenia dziadostwa Czerw postanowił sięgnąć po starego znajomego - magię.

Z początku i ona zdawała się równie bezradnie jak nóż zagłębiać w istocie bez efektu. Glut po prostu dalej falował na nodze elfa i raźni piął się w górę. Z czasem jednak Sol dostrzegł, iż kawałki kamieni, kości i skóry wychodzą w żelowanej istoty, ciało wygina się coraz rozpaczliwiej i już nawet nie czuje narastającego bólu pod wodą. Owszem stary był tam nadal i paznokcie rwały jak cholera... ale cokolwiek to było zdało się przenieść wyżej. Dopiero gdy i ta część jego nogi będąca na powierzchni jęła być od strony wody wolna od żelu elf pojął iż owa niewielka cześć istoty wystająca ponad wodą była wszystkim co pozostało. Glut malała i malał w oczach aż pozostała a niego kulka nie większa niż pięść przyssana do rozpaczliwie do biodra elfa... i sporo odpadków przylepionych obecnie do nogi elfa. Ten miał przynajmniej taką nadzieje... lepsze to niż gdyby wtopiło mu się coś w skórę.

Po chwili obserwacji przy pomocy tego oka, które nie walczyło z napływającą do niego krwią w środku niewielkiej grudki żelu stanowiącą resztki istoty elf dostrzegł niewielki owalny kryształ obracający się nieuwiarygodnienie szybko w drobnym ciele gluta. Mógł też przyciąć, że istota jęła wydawać ciche odgłosy przywodzące na myśl pękające szkło i zrywane struny. Może wcześniej jego wielka masa je tłumiła?
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

18
Sytuacja, doprawdy, nie należała do interesujących. Także po interwencji starego, jak dotąd nieomal niezawodnego znajomego.

Czerw ubolewał nad utratą prochów. Bezpowrotnie zaprzepaszczona porcja wysokiej jakości erolskiego rzutu prawie przyprawiła go o śmiertelne strapienie i rankor, znajdujący ujście w cedzonych przez zęby lamentach przeplatanych z niosącymi moc słowami, którymi spowalniał i koagulował soki żywota zalewające mu oczy.

Otarł twarz i spróbował oprzeć się plecami o kamienną nawierzchnię korytarza. Poruszył nogą, skoro nie napotykała już żrącego i ciągliwego oporu. Przyjrzał obrażeniom, ostrożnie wyciągając ocaloną od strawienia kończynę ponad powierzchnię lustra wody. Ze wstrętem pozbył resztek gluta uczepionego jego biodra, dając sobie tylko krótki moment zawahania, by rozeznać się w barwie i rodzaju uwięzionego w jego wnętrzu kryształu. Mogło, wszak, chodzić o jego własność pochłoniętą przez żywą breję, i bynajmniej nie była tu mowa o minerale ani przezroczystej odmianie szkła.

Niezależnie od poczynionych obserwacji i wyciągniętych z nich wniosków, bogatszy o ból, postrzępione nogawice i rozbitą głowę, kontynuował brodzenie w głąb tunelu, utykając i opierając się o pobliską ścianę.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

19
Utrata prochów mogła być bolesna... jednak po wyciągnięciu nogi z wody Czerw miał inne powody do zmartwień. Pomijając brak spodni od kolana w dół brakowało również... włosów i zgrubień skórnych. I choć elfy nie słyną z obu tych rzeczy, to styrane ciało elfa wyglądało wręcz upiornie jak kończyna niemowlęcia. Skóra zdawała się być delikatna i cienka jak papier, każdy ruch w wodzie zdawał się być wielokrotnie bardziej wyczuwalny. Zupełnie jakby nerwy bezpośrednio dotykały cieczy. Przypominało to nieco jedną z jego narkotycznych podróży gdy doznania lubiły się uwydatniać lub niknąć całkowicie. Im jednak niżej schodził wzrokiem tym bardziej zdziwienie przemieniało się w przerażenie.

Skóra w okolicach kostki była... pęknięta dla braku innego słowa. Długa jak mały palec szrama zwisała smutno krwawiąc dość obficie. Nie czuł jej chyba jeno dlatego, że paznokcie... a raczej ich brak dawał się niemiłosiernie we znaki. Tak, czymkolwiek był glut... zeżarł Solowi paznokcie u stopy i choć brzmiało to jak jakowyś ekskluzywny zabieg dla dam rodem z Archipelagu... nie było to przyjemne doznanie. Wszystko to bolało jak cholera i szczerze powiedziawszy Nadzieja mogła się zastanawiać jakim cudem znajduje w sobie wolę do chodzenia. Badany kamień z kolei po chwili obserwacji złapał samotny, zbłąkany świetlisty promień, który jakimś dziwnym trafem odbił się od tafli wody. Tylko dzięki temu elf mógł rozpoznać w nim zwykły kawałek kwarcu, który emanował dziwną zielonkawą łuną... następnie zaś eksplodował z cichym piskiem podpalając resztę żelowatej istoty. Płomień oczywiście uderzył Czerwia dość mocno w biodro... ale w porównaniu do całokształtu było to co najwyżej irytujące, a nie groźne doznanie.

Mimo osmalonych na biodrze portek, zeżartej nogawki i paznokci oraz ciągłego łaskotania i swędzenia nogi... elf dalej szedł. Wytrwale, robiąc wszystko by i jego głowa nie jęła sprawiać mu problemów. Opuszczenie tunelu było priorytetem. Był tak blisko... niemal rzut kamieniem. Jednak gdy poczynał faktycznie zbliżać się do ściany ze świetlistym otworem ją zauważać, że ściany jakby się poruszają... falują. Z początku myślał, że może to być gra świateł i cieni, odbita tafla wody... jednak dochodząc do pierwszych promieni wolności i wytężając wzrok dostrzegł znajomą żelowaną formę. Tym razem niestety nie w formie galaretowatej kuli a rozciągniętej powierzchni. Była wszędzie: na suficie, ścianach i wypełzała z wody. Jej olbrzymia masa zdawała się być wielkim nieogarnionym potworem... lub zebraną w całość armią pokrak podobnych tej, z którą wcześniej miał do czynienia. Gdzieś za elfem jęknął jakiś ostatni zbłąkany jego towarzysz wędrówki. Ledwo wystający znad wody krasnolud patrzący w sufit w taki sposób, iż twarz jego wyglądała jak kwiat pośród glonów utkanych z jego unoszących się na powierzchni tafli brody i włosów. Jęk przerodził się w zawodzenie, a to jęło powoli przybierać formę słowa.

- Aaaaaoooożeee... aaaaaaooożreee... aaaaożre.... poooożre... pożre.... pożre... poż-pożre!

Nie ma to jak przydatna informacja od przemoczonego brodacza.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

20
Czerw przyjrzał się nodze, nie bez żalu konstatując, że wygląda jak coś, czego nie ruszyłby nawet bezpański pies. Kiedy dotarł spojrzeniem w okolice kostki, zaklął i wydał z siebie pełen boleści jęk, w tej, nie innej, kolejności. Świadomość tego jak źle wygląda jego kończyna, sprawiła że każdy ruch z jej udziałem był dlań teraz o wiele bardziej odczuwalny i bolesny.

Sol bardzo lubił swoje paznokcie. Fakt ich utraty rzutował negatywnie na jego samopoczucie oraz bynajmniej nie kojarzył mu się z ekskluzywnym zabiegiem. Chyba, że takim wykonywanym w piwnicach Srebrnego Fortu. Fosforyzująca zielonkawo bryła kwarcu zaskoczyła go spontanicznym zapłonem, raczej niegroźnym wobec otaczającej go wilgoci. Działanie aktywnego magicznie kamienia nie uszła jego uwadze. Drugi z kolei reagenty minerał, z którym miał do czynienia w tym miejscu mógł nie być koincydencją. Zaklęte kamienie potrafiły spełniać więcej niż tylko rolę talizmanu lub komponentu. Z powodzeniem stosowało się jako ogniwa, soczewki, eitr i ichor, esencję i spojenie materii. Ich związek ze śmiercią lub rozpadem tutejszych, na poły artyfikalnych form życia dawał pewne podstawy powyższej hipotezie. W obliczu tej realizacji, żałował, że nie przyjrzał się lepiej pierwszemu artefaktowi, pochopnie porzuconemu przy mackowatej marionetce. Żałował szczerze, ale krótko. Musiał ruszać dalej. Na ile był w stanie.

Cuda zdarzają się codziennie. Ale dla Czerwia, który dokładnie wiedział skąd znajduje dalszą wolę do chodzenia, był to najwyraźniej ten dzień. Szło mu niesporo. Ból oraz ostrożność spowalniały go skutecznie w jego wędrówce, a kusztykający elf pocił się z wysiłku i znoszonego bólu.

Kiedy ściany zaczęły falować, myślał że to omdlenie. Z trudem utrzymał równowagę, a potem krzyk w gardle, kiedy ujrzał pełzającą, galaretowatą masę wypełniającą dalszą część korytarza. Zawahał się przez moment i niezgrabnie poutykał do tyłu, słysząc w tym samym czasie dobiegające zza pleców wycie.

Dziękuję, nie jestem głodny — powiedział z wysiłkiem do wystającej nad powierzchnię głowy otoczonej aureolą falującego jak wodorosty zarostu, sięgając do ocalałej kieszeni w poszukiwaniu hubki i krzesiwa, mrucząc bezwiednie pod nosem niezrozumiałe słowa, które miały pomóc mu je osuszyć do pary z wydartym z rękawa lub resztek nogawki strzępem, który zamierzał podpalić przy ich pomocy.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

21
Czerw kuśtykając w tył miał nieprzyjemne wrażenie jakby jego stopa w dowolnym momencie mogła skurczyć się w silniejszym spazmie bólu i zaowocować niechcianą kąpielą... jednak ustał w pozycji względnie wyprostowanej. Na dodatek na pewno lepszej niż bulgocząca głowa krasnala prychająca i warcząca jak wściekły pies z każdym powtórzeniem swej oświeconej rady. Hałasował przy tym jak diabli i sam Sol mógł przysiąc, że dobiegające z daleka stękania otępiałych mieszkańców tunelu zaczęły przybierać nutkę irytacji. Tymczasem połacie mazi zdawały się nie dostrzegać taplającego się w wodzie elfa i krasnala, woląc robić... cokolwiek robiły falując na ścianach podłóg dziwnego, hipnotycznego wzorca.

Oderwanie rękawa okazało się dość problematyczne. Wymagało szarpaniny z materiałem lub zdjęcia przyodziewku, a jedno i drugie w stojąc po pas w wodzie do przyjemnych i prostych nie należało. Wszystko ślizgało się w dłoniach, osuszany materiał po chwili znowu mókł gdy nieudane szarpnięcie niemal przewracało niepewnie stojącego elfa. Na szczęście jednak strzępy nogawki okazały się dużo łatwiejszym celem. Po kilku próbach, obolałej nodze, otartej od podpierania się o ścianę dłoni i ogółem sporej ilości rozchlapywanej wkoło wody Czerw zdołał osuszyć i oderwać długi na łokieć i szeroki na elfią dłoń pas materiału. Po kolejnym profilaktycznym wyzbyciu się z niego resztek cieczy spoczywał w jego dłoni suchy jak wiór i pomarszczony. Hubka i krzesiwo dołączyły do osuszonego towarzystwa rozniecając ogień na końcu szmaty, który z początku nieśpiesznie zajął koniec szmaty i jął powoli tląc się maszerować ku jej drugiemu brzegowi. Temu trzymanemu w dłoni elfa. Wyglądał z tego powodu trochę jak gdyby trzymał magiczny zwój... gdyby magiczne zwoje ulegały wyjątkowo leniwemu samozapłonowi. Może bardziej jak herold odczytujący dekret? Herold jakiegoś baaaardzo wilgotnego królestwa. Efekt byłby zdecydowanie lepszy gdyby szmata byłą nasączona czymś łatwopalnym... no ale trzeba sobie radzić z tym co się ma. Co nasuwało pytanie... co też Sol uczyni nim nikły płomień zacznie parzyć go w palce... lub zgaśnie.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

22
Teraz uważaj — rzucił półgębkiem do hałasującego krasnoluda, by powoli, na poły brnąc, na poły utykając, zbliżyć się do pulsującej na ścianie mazi z płonącą szmatą w ręku. Sam nie był pewien jakiego rezultatu się spodziewał, opuszczając podpalony strzęp prosto w galaretowatą breję, jednakże jako magnus experimentator et nigromantus do bycia którym aspirował, był gotów ponosić ofiary większe niż kawał własnych portek, wliczając w to gorycz rozczarowania.

Zaczął się cofać, zabierając dłoń i osłaniając nią zmrużone oczy, których spojrzenie pełne było skupienia związanego z wyczekiwaniem.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

23
Gdy strzęp zbliżał się do galaretowatej brei ta jakby na chwilę jęła odsuwać się od dłoni elfa i odkrywać znajdującą się za nią ścianę. A racze to co ją pokrywało. Oto gdy płonący materiał odstraszał istotę ta ukazała oczom elfa ścianę utkaną ze strzaskanych kawałków kwarcu, kamieni... i kości. Kości pożółkłych i przyczernionych jak był w stanie ocenić w mdłym świetle strzępku. Kości ludzkich, kości elfich, krasnoludzki i tak drobnych, iż mogło należeć do niziołków lub dzieci. Ubite, zlepione wewnętrzną warstwą gluta w większości wyglądały jak pozostałości sprzed lat. Niektóre jednak zdawały się odrywać od ściany jak gdyby ostatni przedśmiertny gest ich właścicieli zastygł w nich na wieki. Nagle jednak gdy elf zapatrzony był właśnie na chwilę w zapewne orczą czaszkę breja jakby przyzwyczaiła się do światła zasłaniając ścianę na powrót tym samym w końcu muskając swą masą drobny płomień.

Fakt, iż Czerw zaplanował natychmiastowy odwrót najpewniej uratował mu życie. Płomienie rozprzestrzeniły się po brei niczym po oliwie, wydając dziwny, ohydny, piskliwy odgłos. Potem wrócił znajomy dźwięk pękających kamieni, którym miast drobnych kul żaru i płomieni zawtórowały istne eksplozje rzucające we wszystkie strony kawałki kamieni i kości, płonących elementów brei, które czasem osiągały wielkość samego Sola oraz okropna kakofonia dźwięków, które odbijając się od ścian z każdą chwilą były coraz bardziej nie do zniesienia. Hałas, płomień i lawina. Coś takiego mogłoby zabić najpewniej demona, gdyby go w tej substancji zanurzyć i podpalić. Chyba tylko cudem skończyło się na płonącym niewielkim glucie osmalającym mu ramię, sporawym kamieniu, który walnął go w plecy i dudniących uszach. Krasnal nie miał tyle szczęścia. Jego twarz wyglądała jak zmasakrowane ciasto z wiśniami, a jednego broda była zżerana przez powoli dogorywający fragment potężnej istoty.

Koniec tunelu stał przed Czerwiem otworem. Dosłownie. Nagie ściany pozbyły się większości kościstego i kwarcowego wystroju ciesząc oko nudnym i szarym głazem. Brejowata substancja lepiła się gdzieniegdzie do pozostałości kwarcu jak wygłodniałe szczenie, lecz wielkość tych grudek napawała raczej rozrzewnieniem niż strachem. Pręty w zawieszonym wysoko nad jego głową okienku zostały powyrywane siłą wybuchu, zaś okalające je kamienie powyrywane i uszkodzone do tego stopnia, że obecnie bardziej przypominało ono drzwi do hobbiciej nory. Wszystkie trudności zdawały się być rozwiązane za jednym zamachem. Z wejściem tam też nie powinno być problemów. Wewnątrz swego cielska istota okazała się skrywać bowiem wąskie schody prowadzące od jednego z rogów tunelu aż pod okiennice. Tutaj jednak eksplozja nie przysłużył się sprawie elfa. Część stopni została urwana, część wyglądała jakby zaraz miała odpaść i choć upadek do wody z tej wysokości nie był groźny, nie należało zapominać co do niej powędrowało na skutek brawurowej decyzji Ostatniej Nadziei.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

24
Przechodzący najśmielsze oczekiwania rezultat małego eksperymentu zmusił Sola do tego, by uciekając spod ściany, na ile pozwala mu okaleczona noga, zwalił się do wody, z głośnym pluskiem i niemal po samą szyję. Nawet wówczas nie zaprzestał ucieczki, mącąc i rozbryzgując jej powierzchnię niezbornymi ruchami, będącymi czymś na pograniczu imitowania sposobu poruszania się raka, a próbą przyjęcia pozycji wyprostowanej. Przez cały ten czas jego naraz szeroko rozwarte źrenice odbijały ogień niewinnie zapoczątkowanego pandemonium, feerii eksplozji, odłamków sypiącego się ze ścian gruzu oraz ujawnianych wybuchem szczątków.

Odgłosy wybuchu, rumowiska, trzaskających płomieni oraz pisku podobnego do tego wydawanego przez czarne ślimaki zabłąkane w płonących stertach liści, które jego babka zwykła palić z nadejściem jesieni, zostały z nim na długo po tym, jak ogień ustał. Przypominały o sobie dzwonieniem, kiedy dźwigając się w końcu z wody do pozycji pionowej, strząsnął resztkę płonącego gluta z ramienia, tylko po to, by z powrotem wylądować na tyłku przy wtórze chlupotu, kiedy jakiś luźny głaz wyrżnął go w plecy.

Wtedy, z pozycji podłogi, miał okazję być świadkiem pechowego trafu, który przypadł w udziale krasnoludowi, szczerze wdzięczny swojej fortunie, że obeszła się z nim tak łagodnie. W porównaniu z facjatą tamtego, na wpół strawiony kulas i kamień między łopatki były niczym wiosenny festyn z darmowym piwem i ściskaniem panienek w tańcu.

W normalnych okolicznościach wzdragałby się przed uczynieniem tego żywej i świadomej istocie. Resztki normalności porzuciły jego kompanię jeszcze pod Heliar, a kwestia tego, czy to, co jawiło się przed nim jako z grubsza krasnolud było świadome, pozostawało kwestią sporną, a czy żywe — czasu. Liczonego w sekundach.

Przykro mi — pożegnał go głosem zmieniającym się na głęboki i gardłowy, koncentrując swoją wolę na osobie karła i wspierając ją dotychczas uśpionym głęboko w trzewiach instynktem. Otwierając zsiniałe nagle usta na tle bladej twarzy, gotowe na przyjęcie powoli sączącego się w nie życia, zwykle manifestującego się delikatną, ledwie widoczną mgiełką o karminowym zabarwieniu.

Posilając się, dołożył starań, by uczynić to szybko i przerwać żer wraz z ostatnią uncją życia opuszczającą ciało darczyńcy. Z rozmysłem darowując ją swojemu organizmowi w intencji zregenerowania własnej kończyny, która po opadnięciu adrenalinowanego rauszu, znowu zaczęła o sobie przypominać. Oszczędzając mu wysiłku podtrzymania uwagi koniecznego do skierowania mocy w pożądane miejsce.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

25
O ile na początku swej "uczty" Czerw mógł być zawiedziony marnymi ilościami energii jaką był w stanie wydostać ze strzępu istoty jaką był zdewastowany krasnal ,to przebijając się głębiej w ciało brodacza natrafił na jej całkiem pokaźne źródło. Co prawda jej konsystencja nie przypominało niczego mu znanego, ale boląca noga domagała się czegoś więcej niż prowizorycznej łaty. No i trza było zabliźnić jakoś krwawiące rany po pożartych paznokciach. Na dodatek syciła go niewyobrażalnie szybko i w dość krótkim czasie ból w okolicach jego kończyny ustał całkowicie. Co prawda dalej był lekko oparzony i na plecach rósł u siniak, ale wreszcie każdy krok nie był wędrówką przez ocean igieł. Kończąc swój drenaż odciął wreszcie resztę energii z owego bogatego pokładu... i wtedy to się stało.

Krasnoludzka twarz, a raczej to co z niej zostało skrzywiła się na chwilę w wyrazie agonii. Krótka mięsista ręka chwyciła Sola za rękaw próbując przyciągnąć go bliżej do owej ubitej galarety będącej niegdyś ustami. Nagle w oczach wyglądającego jak siedem piekieł karła Czerw mógł przysiąc, iż dostrzega iskrę świadomości. Zaskoczony tym całkowicie został po chwili opluty odrobiną dziwnej mieszanki wody, śliny i krwi wydobywającą się w krwawej miazgi. Splunięciu temu towarzyszył niemiłosiernie nieprzyjemny dźwięk. Trochę jak gdyby ktoś próbował namówić goblina do mówienia z pełnymi ustami i po działce popium. Coś w stylu "Kheergh pfughe". Następnie twarz krasnoluda "rozlała" się odrobinę co można było uznać za oznakę ulgi. Spazmatycznie zaciśnięta na rękawie Sola dłoń opadła bezwładnie i po chwili jej właściciel ruszył w ślad. Po części zapadając się w morską toń, po części chyba się w niej rozpuszczając. Zostawiając tak elfa z posoką na twarzy, zdrową nogą i dogorywającym tu i ówdzie glutem na ścianach.

Nagle zrobiło się tu jeszcze bardziej samotnie i martwo niż wcześniej...
Spoiler:
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

26
Nagłe uczucie ulgi, które wybawiło go od bólu, mogło równać się co najmniej temu, które towarzyszyło pęcherzowi opróżnianemu po czwartej pincie. Pozwalała ignorować pozostałe, nieodłącznie towarzyszące procesowi czerpania objawy, niebezpiecznie podobne do tych, które poznał w dotychczasowej karierze nałogowca.

Agonalny zryw ofiary w równych proporcjach konieczności i miłosierdzia pochwycił go jak moralniak w dzień po. Patrząc na rozpływającą się w ukojeniu twarz, Czerw wytrzymał, nie przerywając więzi.

To ja dziękuję — powiedział, zanim uścisk zelżał, a ciało zniknęło pod powierzchnią.

Ścierając krwawą ślinę z twarzy, kontynuował wędrówkę. Nie zaczął jednak od świeżo odkrytych schodów, ale poświęcił chwilę na studiowanie ściany, kryjącej w sobie rozmaitość kości oraz ich fragmentów. Zbliżając się do owego spontanicznego cmentarzyska, był niczym antykwariusz doglądający zgromadzonych na półce zbiorów. W pierwszej kolejności sięgał po czaszki, będące dla szczątków tym, czym okładka dla księgi, studiował je pobieżnie, choć z uwagą. Starając się dywersyfikować je kategoriami wieku szczątków oraz zmienności osobniczej, wodził palcem po mapie szwów i ich zrostów, nurkował w zatokach — szczękowej i czołowej, oceniał stan budulca i uzębienia, tego ostatniego zwłaszcza na ślady szkorbutu. Gdy zachodziła potrzeba, sięgał do pochodzących z kompletu żeber, miednic lub którejś z kości długich. Słuchał odkrywanych na jego oczach opowieści na temat wieku i płci, tych którzy przybyli tu przed nim. Może nawet tych bardziej osobistych, opowiadających o ich ostatnich chwilach, profesji, wrodzonych lub nabytych skazach, przebytych chorobach i urazach, charakterystycznych dla marynarzy i użytkowników magii, jak choćby wyraźnych śladów po magicznie leczonych złamaniach. Wszystkiego, co przybliżało go do pełnego rozwiązania zagadki na temat ich pochodzenia oraz okoliczności, w jakich tu trafili. Wiedzy, która odpowiednio zaaplikowana pozwoli mu na wstępne rozpoznanie oraz uniknięcie dołączenia do ich szacownego towarzystwa w przeciągu najbliższych kilku godzin w tym dziwnym miejscu.

Korzystał przy tym wyłącznie z własnego zmysłu obserwacji, a prawie w ogóle z Daru. Odrobinę wyczulił błędnik i to coś z tyłu głowy, co pozwalało mu słyszeć pogłosy utrwalonego w szpiku echa. Obudzić w środku nocy nieokreślonym uczuciem niepokoju, jeżeli gdzieś niedaleko, coś konało właśnie złą śmiercią po raz pierwszy lub wtóry. W bezwietrzne letnie popołudnia bez wyraźnego powodu jeżyć włosy na ciele w pobliżu zapomnianych mogił i starych, opuszczonych domów.

W okolicy faktycznie mogło zrobić się martwo. Ale tam, gdzie przebywał Czerw, martwo nigdy nie równało się samotności.
Ostatnio zmieniony 02 maja 2019, 19:30 przez Guede [Bot], łącznie zmieniany 1 raz.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

27
Badanie Sola przyniosło dość ciekawe wyniki. Kości pożarte zostały w większości lata temu, niektóre były poczerniała, inne miały niezdrowy żółto-zielonkawy kolor i jeno ułamek wyglądał jakby nie tak dawno opuścił ciało. Ich uzębienie zdecydowanie nie mówiło za dobrze o stanie zdrowie nieboszczyków. Brakowało w nim sporo zębów, często były zeżarte przez bogowie raczą wiedzieć czy czas, czy chorobę. Jedynym plusem był fakt, że po pobieżnych poszukiwaniach znalazł z kilkanaście złotych (czy pozłacanych) plomb radośnie błyskających do niego tu i ówdzie spomiędzy poczerniałych kłów. A więc i kilku jako takim zamożnym ludziom morza się oberwało. Co więcej ilość szkieletów dzieci i kobiet była zdecydowanie niewielka. Większość tych, które na pierwszy rzut oka zdawały się być symbolem zgrozy i okrucieństwa wobec wszystkich płci i wieków okazało się szczątkami niziołków, które zbiegiem okoliczności zostały wtopione w szkielety elfów.

Po stwierdzeniu, że profilem przeciętnego nieboszczyka w ścianie był najprawdopodobniej marynarz lub pasażer okrętu płci męskiej z niejednym choróbskiem na karku w oczy Czerwia jęły rzucać się kolejne szczegóły. Przyodziewku co prawda żadne ze zwłok już nie miały, lecz tu i tam w ich członki zostały wtopione metalowe elementy ubioru lub akcesoria. Zaś jednym z najbardziej rzucających się w oczy elfa okazała się drobna utkana z brązu plamka na ciałach starych elfich szczątków. Niemal zawsze na na żebrach lub spływająca po nich aż do miednicy. Niemal zawsze po kilka strug na każdym z ciał. I czasami, tylko czasami gdzieś na końcu i początku którejś ze strug pozostawały resztki oryginalnego kształtu metalowego obiektu. Niewielkiego wybitego w brązie guzika stylizowanego na liść. I choć elf wiele lat spędził w odosobnieniu to wiedział, że właśnie takimi brązowymi liśćmi swe mundury spinała Fenisteiska marynarka. Zwłoki nimi zdobione w większości nie były tak stare, wiele też ludzkich pozostałości miało podobną barwę i stadium rozkładu. Niektórzy zapewne by się zdołowali na widok elfiego munduru w takowym stanie... no ale teraz było jeszcze gorzej.

Po wyczuleniu zaś słuchu usłyszał echa okrzyków i szczęku stali. Nie był w stanie wyłapać dokładnie co głosy mówiły. Były odległe... zatarte... nieistotne. Wyczulił więc, słuch jeszcze bardziej. Dalej nic. Skupił się wreszcie do granic swej możliwości i odkrył źródło problemu. To nie był elfi język ani wspólny. I dźwięk nie dochodził z kości tylko zza świetlistego wyjścia, które jakiś czas temu niezbyt dyskretnie poszerzył jakoś czterokrotnie. I powoli acz nieubłaganie się nasilał.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

28
Nekroskopia nieuzbrojona w magię po raz kolejny okazywała się świetną zabawą dla całej rodziny. Dostarczała rozrywki, informacji, a gdybyś nieoczekiwanie zapragnął dodatkowego przychodu, wystarczyło podłubać w gębach — już było czym napędzać koniunkturę. A jakie jajca u pasera w skupie przy wywalaniu amalgamatów na ladę, w ilości jakbyś zamiótł podłogę po orkowym weselu. A potem przy żądaniu za nie waluty. Urk-huńskiej, dla lepszej puenty.
„Elf, jak ten kot, wody nie lubi” — tyle, poza jedną wyprawą na wybrzeże pamiętał z nauk swojej babki, starej wiedźmy, na temat fenistejskiej myśli nautologicznej. Prawdziwy fenistejczyk w poszukiwaniu okazji do spełnienia patriotycznego obowiązku prędzej niż na maszt, wespnie się na drzewo, by stamtąd razić szypami nieprzyjaciół — keronów, turonów i resztę skurwysynów, którzy wybrali sobie na grzybobranie nie ten las co trzeba. Oczywiście cały rasowy stereotyp i tak brał szlag po przyłożeniu do kuzynów, zwłaszcza wschodnich, ale ci zawsze mieli opinię dziwaków i zboczeńców — nikt kto nazywa małże i skorupiaki „owocami” i pieprzy się dla samej tylko przyjemności, nie mógł być normalny. Sol przybijający po raz pierwszy do brzegów Archipelagu witał tę nienormalność łzami szczęścia.
Obrócił w dłoni brązowy listek — jedyną rzecz, którą pozwolił sobie zabrać, ze spontanicznie powstałej mogiły. Nie znał się na tyle, by odróżnić emblemat marynarki wojennej od handlowej. Nie wiedział nawet, czy w ogóle stosowano jakieś formalne rozgraniczenia, w organizacji i dystynkcjach. Wszechobecność motywów floralnych w heraldyce i ornamentyce patrii, gdzie wykorzystywało się je — od administracji do ubikacji — nie pomagała ani trochę. Trzymał się zatem swojego cyrku i małp.
Zbieranina szczątków, choć niejednorodna, nie była przypadkowa, a przy dłuższej obserwacji objawiała patrzącemu pewien porządek, analogiczny do tego, obowiązującego warstwy geologiczne. To mogły być ofiary więcej niż jednego rejsu. Szlak ponad wszelką wątpliwość był uczęszczany, szczególnie w osiemdzesiątym drugim. Hipoteza, że najstarsze elfie pozostałości nie były za życia cywilami, wysuwała się na prowadzenie. Gdyby nie warunki polowe i brak odczynników, dokładne oszacowanie wieku dałoby pewność. Niepełną, bo niepełną, z powodu wpływu galarety na osteoid, ale może wystarczającą.
W ramach ocieplania swojego wizerunku wśród zmarłych, odłożył gnaty na miejsce, życząc im dobrej nocy. Jeszcze moment wyczulania, a gotowa wykształcić mu się empatia, albo pęknąć żyłka.
Słysząc nadchodzącą imprezę, przycupnął sobie za rogiem nieopodal schodów. Ściągając kuszę z pleców, sprawdził łuczysko, załadował bełt, napiął, wymierzył w otwór. I czekał sobie, wygodnie i cierpliwie, zupełnie jak na rybach. Na co? Nie, nie na branie. Był ciekaw, czy nadgryzione eksplozją stopnie nadają się jeszcze do chodzenia. Pomyśleć tylko, że jeszcze pięć minut temu chciał sprawdzać to osobiście.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

29
Ukrycie się mogło być dość dobrą decyzją ze strony Czerwia. W momencie bowiem gdy zanurzył się niemal po ramiona w wodzie w wystawioną ponad jej powierzchnią jeno czymś co opisać można było jako "próbujące ustrzelić cię z kuszy popiersie" światło padające z wyłomu jęły przesłaniać cienie. Wydłużone i zdeformowane przez tafle wodną były trudne do rozpoznania. Wyglądały jednak jako tako jak ludzie. Wysocy, rozmyci, czarni ludzie drgający na tafli wody. Wtórowały im odgłosy. Dziwne odgłosy nierozpoznawane przez elfa. Chrząknięcia, parsknięcia, dźwięki mlaskania - ot co wyłapywał z całej tej kakofonii. Na koniec rozległ się przeciągły skrzek na, który poniesiony przez tunel jął odganiać wszystkich pobliskich otumanionych mieszkańców owej kamiennej komory. Zaraz po tym... kroki powróciły.

Schowany za schodami elf z początku jeno kątem oka dostrzegał nogi tajemniczych osobników. Stojąc zaś pod światło trudno było opisać ich inaczej niż czarne plamy obleczone łuną. Ich stopy uderzały delikatnie o kolejne stopnie z cichym metalicznym brzdękiem. Co kilka chwil z któregoś z nich sypała się odrobina zaprawy lub spadał niewielki kawałek skały. Sol nie był pewny ilu jest osobników w sumie... był jednak dość mocno przekonany, że po schodach schodziło w tym momencie trzech. I kiedy pierwszy z nich dochodził już na ich kres, skryty wreszcie całkowicie w mroku, gdy czarownik mógł wreszcie spojrzeć mu prosto w twarz... ujrzał znajomy widok.

Stał oto przed nim rozglądający się nerwowo obraz istoty względnie humanoidalnej, o ciele pożółkłym i wychudzonym. Odziana była w coś co można było nazwać tuniką... gdyby nie było płachtą materiału z dziurą na łeb związaną sznurem. Wyglądał jak poniektórzy bardziej zabiedzeni i będący na skraju wycieńczenia mieszkańcy tunelu... z pominięciem głowy. Tutaj bowiem ciężko było mówić o człowieku. Z uszu i nozdrzy spływały mu grube i wrośnięte w ciało macki, które leniwie opadały mu na ramiona, klatkę piersiową i plecy. Broda zdawała się być pokryta glutowatą kępą mchu, zaś z pustych oczodołów wyrastało coś na kształt upiornych kosmatych wąsów sterczących na boki. Na środku zaś czoła znajdował się sporawy otwór z którego na otaczających ich mrok spoglądało pojedyncze świecące na upiorny odcień zieleni oko. Postać mimo jednak groteskowości swego lica poruszała się względnie naturalnie i spokojnie pokonała ostatnie stopnie zanurzając stopy w wodzie. Rozejrzała się ponownie po otoczeniu, wydała z siebie ów trzeszczący odgłos i ruszyła w głębie tunelu. Zdawało się, że nie zauważyła elfa. Tymczasem kolejna postać poczynała również kończyć swoją wędrówkę w dół stopni, zaś stopnie poczynały trzeszczeć i sypać się coraz bardziej.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

30
Wystając połowicznie ponad powierzchnię, trwał czujny i dostojny (niby wodnik podczas porannej kupy) obserwując falujące lustro wody i odbijające się w nim cienie — rozmyte i ruchliwe zwiastuny mającej się wkrótce ziścić obecności Nieznanego. Antycypując z odgłosów, postawiłby na zbliżające się gobliny w porze obiadowej.
Antycypacja, rzecz jasna, chybiła sromotnie, wyprzedzona przez o wiele bardziej kuriozalną rzeczywistość, która nie przepuściła okazji, by zrobić z niego durnia i zafundować kolejny prywatny koszmar na jawie. Z dobrych wiadomości — mimo wszystko miło, że nie były to gobliny (nie trawił skurwieli) a on sam nie miał właśnie odpalonego skręta w ustach. Gdyby miał, jak nic wyleciałby mu z rozdziawionej ze zdziwienia gęby i zmarnował, lądując na tafli. I weź to wtedy, elfie, wyławiaj, susz i odpalaj od nowa. Haj zejdzie z ciebie zanim skrzeszesz iskrę, nastrój odbieży bezpowrotnie i prędzej niż do Krainy Relaksu trafisz na Uroczysko Przeterminowanych Marzeń, które wyciśnie ci z mózgu sny dziwne jak te śnione u progu świtu, zwłaszcza jeśli na wieczerzę wsunąłeś coś nieświeżego, skisłe węgorzyki w occie dla przykładu. Zapijane bimbrem Nibo pędzonym z ogopogo.
Ale, ale. Miało być o prawdziwych koszmarach, nie zwidach i majakach. A zatem, Guede Mancinella, elf z trzydziestotrzyletnią praktyką w pakowaniu się w gówno (i wyciąganiu się z niego za włosy), bywalec nieodpowiednich miejsc i nieodpowiednich czasów zobaczył jak z uczynionego przez niego wyłomu (przez podpalenie ludożerczego gluta, co już samo w sobie było hecą na miarę orkowej opery) wypada Horror z Głębin, po czym rozejrzawszy się (bez sukcesów), biegnie, by zniknąć w mrokach kamiennego tunelu. I niby nic szczególnie frapującego, gdyby nie drobny szczegół w postaci tego, że omawiany Terror z Odmętów miał fizys, jak gdyby złapał kiłę od krakena. Mancinella nie pobiegł za nim. Nie, żeby nie był ciekaw, wprost przeciwnie. Nie pozwoliła mu na to wciąż jeszcze krwawiąca, nie starsza jak kwadrans (pół godziny to maks, trudno orzec, w kamiennych tunelach na dnie morza nikt nie montuje klepsydr) trauma wynikła z nagłej i jednostronnej czeladności pomiędzy nim (Albis silvesteris malignus) a Malum molluscum erectus, rząd pseudosapiens, rodzina constrictor bastardis — przedstawicielem gatunku wyjątkiem podobnego do Zgrozy z Dna Morza, która notabene spieszyła się właśnie, żeby potknąć się o jego truchło. Obydwie szkarady, jeżeli nie spokrewnione, musiały być chociaż spowinowacone, a że przynajmniej mówiły sobie na „ty” nie podlegało najmniejszej dyskusji.
Nie posiadał luksusu zastanawiania się nad tym ani chwili dłużej. Schody trzeszczały jak jego stetryczała erolska sąsiadka, stara prukwa, ilekroć widziała, że załatwia się jej na fasadę kamienicy po pijaku. Sypały jak ten młody, co go wołali Papug, na kordegardzie, krótko po tym, jak wziął od Reila trzy funty towaru pod zastaw. Ten sam, którego trzy tygodnie później wyłowili z głównego kanału, zaplątanego w wodorosty i ogryzionego przez kraby. Schody, mówiąc krótko i oklepanym twardzielskim tekstem: „były za małe dla nich dwóch” (dopóki w ogóle jeszcze były). Ich dwóch — to znaczy dla niego i dla pechowca, który znalazł się na linii strzału, po tym, jak Czerw wychylił się zza winkla i podrzucił kolbę do policzka z zamiarem ustrzelenia wszystkiego, co zamierzało tu zejść, choćby nawet był to cholerny krawiec niosący mu świeżą parę nieprzemakalnych spodni szytych na miarę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Heliar”