Re: [Szklane Morze] Głębiny

46
Czerw przespacerował się morskim dnem do zatłoczonej bramy i jarmarku, skinąwszy w przelocie znajomej twarzy w płaszczce, którą znał z przeterminowanych grzybów. Nie czuł się najlepiej. Przeważnie miewał tak, gdy próbowano go dusić, ciąć i trawić w zbyt krótkich odstępach czasu.
Wchodząc między stragany, krótką chwilę poświęcił temu z rybami, nie mogąc się zdecydować czy było to raczej oczywiste, czy głęboko niewłaściwe. Dwa skręty więcej i poradziłby sobie z tym dysonansem. Niefortunnie, miał obowiązki. Przypomniały mu o nich obrazy w krysztale, wyświetlającym mu przed oczami reminiscencje wydarzeń poprzedniego żywota.
Zachłysnął się rzeczywistością, zdziwiony, że wciąż żyje. Przelatujące przed oczami życie oraz obecny stan psychofizyczny sugerowały coś zgoła odmiennego. Zwłaszcza że, na domiar złego, ktoś właśnie wrzucił mu strzykwę za kołnierz. Sięgając do karku, zaklął i odwrócił się, usiłując zlokalizować dowcipnisia. I omal nie powtarzając niedawnego doświadczenia z kryształem, tym razem bez kryształu, schodząc na zawał.
Zerżnij mnie od tyłu flagsztokiem i nazwij princessą, ale się wystraszyłem — odpowiedział zgodnie z prawdą, choć niewskazującą na to twarzą, poważną jak zator tętnicy wieńcowej. Wystraszony, mógł się jak nic zerżnąć w spodnie. Gdyby jeszcze miał na sobie całą parę.
Sam urządziłem niezgorsze, kiedy próbowali ze mną pogrywać — mruknął, nie bez dumy. — Jesteśmy kwita za spodnie i to, co miałem w kieszeniach.
Chcę — wszedł mu w słowo, niepomny tego, że gada do głosu we własnej głowie. Okoliczności, w których się znalazł były dalece bardziej dziwaczne od tej maniery. — Nowych spodni. I buta, przynajmniej jednego, optymalnie dwóch do pary. Nowej koszuli i kamizeli, bo powalałem je sobie pyłem przy eksplozji, a jakiś podpierający bramę kutas wytargał mnie za fraki. Bez tego nigdzie się nie ruszam. Nie siądę przecież do targów jak najgorzej ubrany w mieście strach na wróble.
Pociągnąwszy nosem, rozejrzał się wkoło, szukając pośród straganów tych z odzieżą oraz sprzedawcami wyposażonymi w powieki i robiącymi z nich częsty użytek. — Jeżeli mi pomożesz, będzie szybciej. Do twarzy mi w czerni i złocie.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

47
Kocur posłał elfowi kolejne przeszywające spojrzenie gdy ten wciął mu się pół zdania w celu zamówienia odzieży. Sol mógł przysiąc, że słyszy jak drobne pazury demona przejeżdżają po powierzchni blatu niczym szpony starej zakonnicy w przykościelnej szkółce po tablicy. Po chwili kocur przerwał nękanie skóry i uszu elfa swymi diabelsko irytującymi umiejętnościami i przeskakując z własności wyraźnie zdezorientowanego humanoida z małżem miast głowy wylądował wdzięcznie pod wystawą kryształów. Gracje jednak samego skoku szybko popsuła opryskliwa odzywka, która wydobyła się z jego pyszczka.

— Z której strony ja ci wyglądam na kota w butach i kamizelce? Albo upośledzonego duszka, który bezinteresownie spełnia prośby rozpuszczonych ludzkich bachorów? Jaki ja mam niby interes by cie stroić? Idziesz tak jak żeś się urządził i jeśli wyjdziesz na...

Tu diable zamilkło na chwilę. Z miną jak gdyby właśnie odkryło cudze łajno w swojej kuwecie kocisko pomachało nerwowo ogonem. Następnie odwróciło się zadem do elfa i wpatrzyło w jeden z kryształów. Przez kilka długich chwil po prostu mruczało i miauczało jak każdy zwykły sierściuch by następnie dalej wpatrzone w kamień niechętnie mruknąć.

— Wyjątkowo przyznam ci racje. Musimy koniecznie pójść na zakupy.

Następne kilka magicznych chwil spędzonych na spacerze z Majakime przez stragany było doprawdy nie do zapomnienia. A przynajmniej ta cześć, w której Majak przy każdym straganie wycharkiwał z mordki dziwne kamienne pierścienie, które były najwidoczniej tutejszą walutą. Czasami oprócz nich wylatywały kosmyk sierści, kawałki mięsa i kości. Pojemność czorta wzbudzała pewien podziw. Na pewno większy niż jego poczucie smaku i znajomość mody. Aczkolwiek kto wie? Może spodnie z pięcioma nogawkami były tu cenione? W końcu diable nie miało powodu by je kupować... chyba że było nim dogryzienie Czerwiowi lub brak funduszy. Znalezienie bowiem czegokolwiek eleganckiego skrojonego na "śmiertelną modłę" było na targu doprawdy trudne. Dlatego też gdy Sol znalazł się w gryzących w oczy żółtych trzewikach, czarnych pięcio-nogawkowych portkach których nadmiarowe nogawki posłużyły za pasek i koszuli obszytej złotawymi rybimi łuskami, której sztywne ramiona były tak dziwnie dopasowane, że starczały niczym dwa kolczaste naramienniki... nie był w stanie powiedzieć czy wygląda jak błazen tylko na powierzchni, czy i dla otaczających go rybo-ludzi. Mógł za to ze zdumieniem stwierdzić, że przyodziewek jest całkiem wygodny. Koszula dobrze leżała w talii i zgrabnie wchodziła w portki. Te z kolei przeznaczone dla najpewniej masywniejszej postaci nosiło się prawie jak szarawary. A i trzewiki miały delikatne, niemal puchowe wnętrze.

Tak wystrojony elf udał się z Majakiem w stronę wielkiego pałacu, który to nie tak dawno miał okazję podziwiać z daleka. Po drodze czekało na nich kilka bram, drzwi, posterunków straży i tym podobnych. Jednak jedno spojrzenie straży na Majaka sprawiało, że ta zazwyczaj jakoś bardziej się prostowała i przepuszczała ich bez zbędnych pytań. Czasami tylko zagadywali go w dziwnym dialekcie o jedną czy dwie rzeczy. Zazwyczaj wskazując przy tym na elfa. Nic jednak z owych zajść nie wniknęło i dość ekscentryczna parka zgrabnie dostała się do sali tronowej... czy raczej biesiadnej.

Przestronną bowiem komnatę wypełniały wodne istoty powoli już tracące w oczach elfa to pierwsze, szokujące wrażenie obcowania z narkotyczni wizjami na żywo. Istoty chodziły, podskakiwały i płynęły przez salę w rytm skocznej muzyki, jadły, hałasowały i chyba nawet śpiewały. Niektóre zaś dziwne mackowate istoty poczynały swoimi akcjami sprawiać, że Sol zaczynał mieć obawy co do kierunku w jakim kierowała się zabawa. Co prawda opowieści o podwodnej orgii byłby na pewno popularne w pewnych... ekscentrycznych grupkach towarzyskich na Archipelagu. Ale czy było warto ryzykować? Zwłaszcza, że Majak prowadził swego wystrojonego towarzysza prosto do tronu władcy. Aczkolwiek ani domniemany tron ani władca nie zdawali się być świadomi swoich tytułów i funkcji.

Oto bowiem na końcu długiego szafirowego dywanu ciągnącego się od drzwi aż pod kopułę stanowiącą koniec sal leżała ogromnych rozmiarów turkusowa poduszka... przed którą stało proste drewniane krzesło. Od reszty sali oddzielało je kilka kamiennych stopni i było jedynym meblem na owym wyniesieniu. Wszystko wskazywało więc, że było ważnym meblem. Najpewniej tronem. Tronem prostym, zauważalnie starym i zadziwiająco skrzypiącym. Nie będąc nawet w połowie wielkiego pomieszczania do uszu Czerwia poczęły dobiegać jego skrzeki i jęki. Gdy zaś zbliżał się coraz bardziej do źródła hałasów te nabierały na sile i bogactwie brzmienia. Jak gdyby nie było to skrzypienie prostego przedmiotu. W pewnym momencie elf miał nawet nieprzyjemne uczucie jak gdyby wkoło niego kilka okrętów naraz było łamanych przez morskie odmęty. Dźwięk niemiłosiernie nieprzyjemny dla ucha, jednak w niepojęty sposób hipnotyczny. Kiedy zaś kocur i elf dotarli do stóp siedziska władcy Sol mógł przysiąc na swoją babkę, że wśród trzeszczącego drewna słysz cichy płacz.

Płacz ten jednak zdecydowanie nie docierał od osoby zasiadającej na tronie. Władca podmorskich głębin wyglądał bowiem jakby świetnie się bawił. Jego mocno opaloną facjatę zdobiła długa szrama idąca przez lewe, pokryte bielmem oko. Potarganą brodę ubogacał mu uśmiech pożółkłych i złotych zębów. Krzywy zaś i spłaszczony nos drgał razem z jego wychudłym brzuchem gdy śmiejąc się odganiał kościstą dłonią niewielkiego dorsza unoszącego się obok jego głowy. Słowem... wyglądał jak krzyżówka ciała starego żebrzącego rybaka, którego można było spotkać na każdym rogu Archipelagu z mordą i zachowaniem bajkowego kapitana pirackiego okrętu. Do tego wszystkiego dochodził problem ubrania. A raczej jego niemal całkowitego braku. Staruszek siedziała bowiem w samej przepasce na biodra i zdawał się nie mieć absolutnie żadnego problemu z eksponowaniem swojej pomarszczonej skóry wszystkim wkoło. Zasadniczo... zdawał się nie przejmować absolutnie niczym i nikim z bawiących się gości i nowo przybyłych. Dopiero cichy pomruk Majaka towarzyszący jego przykucnięciu w możliwie najdziwniejszej formie przyklęknięcia widzianej przez elfa zdał się dotrzeć do zmysłów starca. Ten wyprostował się odrobinę w swoim siedzisku, posyłając tym samym kolejną falę skrzypnięć i cichego szlochu przez komnatę. Następnie spojrzał na stojących przed nim osobników i wyraźnym rozbawieniem rzekł.

— No proszę. Majaczek we własnej osobie. Mówiłem, że wrócisz przed końcem zabawy. Chociaż... liczyłem, że się za nami stęsknisz zanim znajdziesz... jak mu tam było? A zresztą...

Tu starzec zwrócił swój wzrok na elfa. Przez krótką chwilę Sol poczuł mrowienie na całym ciele. I to nie to klujące punktowe pieczenie, które wywołał na nim Majak. Elf na ułamek sekundy zapomniał wręcz jak się ruszać i oddychać. Źrenica starca okazała się być bowiem jedynym nie budzącym zaufania, rozbawienia lub sympatii elementem jego wyglądu. Intensywnie zielona, wyglądem zbliżona do gadziej i zdająca się patrzeć na elfa nie jak na rozmówcę ale na obiad. Siedząca na tronie osoba mogła by być i małą dziewczynką, jednak wzrok ten i tak zdradziłby z kim elf miał do czynienia. Sam podróżował wszak z wrażym diablem pod postacią przyjacielskiego futrzaka. Trudno więc było nie dojść do tego oczywistego wniosku. Co tam wygląd, wiek, postawa i forma. Siedział przed nim drapieżnik. Demoniczny drapieżnik. I obserwował go jako potencjalny posiłek wypowiadając następujące słowa.

— Ty jesteś tym, którego Czerwiem zowią? Majak przedstawił nam ofertę twoją i twoich braci. Okazał się jednak niezdolny do wyjaśnienia nam czemu mielibyśmy ryzykować gniew boski w zamian za odrobinę złota i szkiełko z kilkoma obrazkami. Zwłaszcza, gdy do szamotaniny na powierzchni dołączyła nagle Pani Krinn. Twierdził jednak za to, że... jak to szło? "Posiadasz niemiłosiernie wręcz irytujący talent w perswazji"? A że jesteśmy dziś w dobrym humorze... chętnie wysłuchamy i ciebie, mości Czerwiu.


Starzec oparł się wygodnie na siedzisku przy akompaniamencie kolejnych skrzypnięć i jęków po czym skinął z przyjacielskim uśmiechem na twarzy w stronę elfa. Dawał mu najwyraźniej znać, że może teraz wyłożyć swoje prośby i żądania.
Spoiler:
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

48
Nie jestem ludzkim bachorem — zreplikował na odmowę, szykując w zanadrzu argument o tym, że nie poprosił o karetę z dyni w ramach funduszu reprezentacyjnego, choć przecież mógłby, oj mógłby. Nie zdążył mieć okazji go użyć. Ani skorzystać z przedniej riposty o tym, z której strony demon wygląda na upośledzonego, chociaż bardzo tego pragnął. I na całe dla siebie szczęście, bo była na tyle dobra, że byłoby to jednocześnie pragnienie złej i bolesnej śmierci z rąk obrażonej bestii.
Pojęcia nie miał co, coś takiego jak Majak mogło ujrzeć w krysztale, ale jeśli to samo co jemu, to nawet nie dziwił się, że byli teraz na tej samej stronie.
Obciągając na sobie szeleszczące łuską, sztywne łachy i dusząc nadmiar rękawów artystycznymi węzłami, aż podmorska kolekcja zaczęła na nim leżeć, a przestała odstawać, został przeprowadzony przez pałacowe podsienia aż do sali tronowo-biesiadnej, gdzie otoczony anturażem widywanym w snach żon rybaków i na półmiskach, na lamentującym jękami sztormu drewnie zasiadała alegoria starego człowieka i morza.
Wystarczył mu jeden rzut oka, rzut oka tamtego, żeby od razu poznać z kim ma sprawę. Pożerająca go źrenica wywoływała w nim trudne do podrobienia uczucie płonącej żagwi wsadzonej w pierś oraz lęgnących się w cerebellum skolopendr.
Jestem — potwierdził, przezwyciężając wiotczejący mu mięśnie stupor i domykając kilkanaście otwierających się w głowie drzwi, które nie powinny być otwierane. Wraz z wracającym mu do twarzy czuciem zorientował się, że odwzajemnia uśmiech. — … poważnym facetem — dokończył, na przekór temu, w co był ubrany. — Głowę zaprzątają mi kwestie i problemy wielkiej wagi. Na przykład — elf odwrócił się powoli w kierunku mackowatego kłębowiska, które rzuciło mu się w oczy po przekroczeniu sali, a co do którego wciąż nie miał pewności czy patrzy na orgię głowonogów, czy na linguini z kalmarami. — Czy gdybym teraz odurzył się arialami albo emergentem, czy ta impreza stałaby się mnie bardziej zrozumiała, w myśl reguły o dwóch minusach? Może przeciwnie? Co, jeśli poczęstować by nimi tamtego ukwiała? Czy wówczas to, co robi tamtej małży zyska sens?
Elf potrząsnął głową, czując jak ta zaczyna mu okrutnie ciążyć i puchnąć. Przejechał dłonią po twarzy. Była zimna jak lód. Nie był pewien, która z nich.
Szkiełko — wyjaśnił. — To tylko upominek, by nie przychodzić z pustymi rękoma, choć gdybym wiedział lepiej i miał czas wybierać, wybrałbym lepiej — ruchem głowy wskazał za siebie, na to, co działo się dookoła. — Powracając do problemów i kwestii wielkiej wagi: nie ma żadnej oferty. Jeszcze. Na razie pozwolę sobie zadać pytanie.
Podniósł wzrok, choć wiedział, że tego pożałuje. I zadał je.
Jak bardzo musiałbym cię zirytować, szanowny gospodarzu, żebyś dał posłuch temu, że gniew jest w tej sytuacji waszym, nie boskim przywilejem?
Jeśli można — dodał też po chwili zastanowienia. — Chciałbym też usiąść. Na czymś, co nie brzmi jak okręt idący na dno. Od niedawna przykro mi się kojarzą.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

49
Siedzący na tronie starzec słuchał i obserwował Sola z wyraźnie rosnącym zainteresowanie lub też rozbawieniem. A może jednym i drugim? Nie trzeba było zbyt długo na tym deliberować, by dojść do wniosku, że odpowiedź i zachowanie elfa były czymś co najmniej odrobinę oryginalnym i odbiegającym od normy w zakresie audiencji w podmorskim pałacu. Zapewne od normy audiencji jako takiej. Śmiało można było założyć, że mało który z ziemskich i morskich władców miał wątpliwą przyjemność słuchania od przybłędy z odległych krain teorii na temat podatność otaczającego ich dworu na narkotyki i środki odurzające. A przynajmniej nie na pierwszej audiencji.

Gdy Czerw napomknął o nowej ofercie zmarszczona twarz jego słuchacza zbiegła się jednak na krótką chwilę. Jak gdyby zwisająca skóra przyległa ciaśniej do twarzy, a niedawno rozbawione wejrzenie ponownie wbiło się w elfa jak lodowy sopel. Kłamstwo zazwyczaj przynosiło zyski w handlu jednak na krótką chwilę elf miał natrętne poczucie, że gdyby rzucił tu czymś nierozsądnym to następną rzecz, która potoczyłaby się po posadzce mogłaby okazać się lokatorem czubka jego karku. Jak szybko jednak temat został porzucony na rzecz hipotetycznych pytań tak szybko owe uczucie zniknęło. Zdawało się nawet, że starzec nie przykłada wagi do tych drastycznych zmian nastroju, które odczuwał organizm nekromanty. Mogła być to co prawda zgrabna gra aktorska lecz równie dobrze czart mógł wywoływać ową przytłaczającą presję na umyśle elfa w ramach ubocznego efektu większej koncentracji na jego słowach. Trudno jednak było ocenić co było prawdą... i co było korzystniejszą prawdą. Z jednej bowiem strony elf mógł mieć przed sobą gotowego zabić go w każdej chwili osobnika, który próbował to zamaskować... z drugiej istotę dość potężną by jej odrobinę bardziej skupione spojrzenie sprawiało, że poprzedni posiłek wywracał się rozmówcy w żołądku. Albo mogło być to coś jeszcze gorszego.

Cokolwiek jednak było nie tak z jego rozmówcą, ten wysłuchał słów Czerwia do końca i głosem nasycony lekkim dreszczykiem ekscytacji odparł przy akompaniamencie wyjącego tronu.

— Nie składasz oferty lecz chcesz darmowej wiedzy? I to o granicach mojej cierpliwości? Doprawdy... śmiertelnicy nic a nic się nie zmieniają. Garniecie cię do naszych leży i mocy z żądaniami, bierzecie co chcecie siłą lub podstępem a potem obwołujecie się herosami i mędrcami. Cóż przynajmniej ty robisz to z odrobinę wdzięku i powiewem świeżości... za to należy się odrobina wygody. Kragha'vak!

Tu starzec klasnął w dłonie i nim się elf obejrzał pod jego zadek podsunięto pokryte wygarbowaną skórą krzesło. Coś mignęło w kącikach jego oczu przy rozglądaniu się za źródłem siedziska lecz jakkolwiek by Sol nie próbował odtworzyć owego rozmytego obrazu nie był pewien czy ujrzał wtedy szczątki magii, czy zanikającą sylwetkę jakowejś istoty. Zresztą, czy było to ważne? Siedzisko było wygodne i nie uwierało w dolną część pleców. Trudno było stwierdzić czym dokładnie jest wypchane ale przynajmniej skóra nie wyglądała na nic podejrzanego i nie jęczała potępieńczym głosem. Jedyny dźwięk jaki dobiegał do uszu elfa był spokojną odpowiedzią... a raczej deklaracją siedzącego przed i nad nim władcy.

— Gniew... gniew nasz powiadasz... musisz jednak wiedzieć że, gniew nie jest czymś co przychodzi łatwo i bez konsekwencji w naszej... i twojej pozycji. Zrujnujesz nasze przyjęcie? Wypuścisz na wolność najgorszy z koszmarów trzymany w naszych lochach? A może zabijesz nasze co bardziej wartościowe sługi? Wzbudzisz naszą irytację i dopilnujemy byś został wygnany z królestwa prosto w oko cyklonu Sulona. I niektórzy nazwą to gniewem... ale nie o to ci chodziło. Nieprawdaż?

Tu na twarz starca przypłynął nowy rodzaj uśmiechu. Nie rozbawiony, nie pełen politowania i zgoła nie łagodny. Był to uśmiech pasujący do jego oka. Drapieżny, pełen pierwotnej przemocy i jak gdyby lekko rozmarzony, zagubiony w rozmyślaniu o rzeczach i miejscach, o których normalny śmiertelnik nie powinien lub nie mógł myśleć. Nawet zęby władcy głębin zdawały się przez neigo jakieś ostrzejsze i dłuższe gdy z pewnym niepokojącym entuzjazmem i brakiem choćby odrobiny wcześniejszego dostojeństwa dokończył przerwaną myśl. W miarę zaś mówienia nachylał się w swym siedzisku w stronę Sola szczerząc się i wzierając w duszę elfa swym błyszczącym ślepiem z coraz to większą mocą. Zęby, mimika twarzy, nawet płeć jego rozmówcy rozmyła się w zmysłach Ostatniej Nadziei. Było tylko błyszczące gadzie oko i głos płynący pozornie znikąd do jego umysłu.

— Chcesz wiedzieć co zrobić bym urwał osobiście twoją opowieść śmiertelniku? Bym dobrowolnie kopnął w kąt rolę obserwatora owego teatrzyku lalek na rzecz krótkiej satysfakcji rozprucia jednej z nich? Musiałbyś zabrać coś co cenie sobie na równi jeśli nie ponad swoją pozycję, coś bez czego moja łaskawość i tron jest bezwartościowy. Musiałbyś zrujnować me królestwo, zhańbić mą rodzinę lub skraść mój najdrogocenniejszy skarb. Wtedy... oh wtedy, wątpię bym pozwolił przeżyć choćby jednej żałosnej duszy mogącej pamiętać twoje imię.

Tu oko osłabło, zaś widoczna na powrót sylwetka starca odchylił się do tyłu i odetchnął lekko opierając się na znów widocznym tronie w ponownie zauważalnej sali pałacowej. I dopiero w tym momencie elf dojrzał także coś co wcześniejsza rosnąca presja hipnotyzującego wręcz wzroku demona skryła przed jego oczyma. W trakcie owego nagłego i pełnego mocy wylewu słów cera jego rozmówcy pobladła znacząco. Zaś pod ową pobladłą skórą Czerw dostrzec mógł dziwnie przypominające łuski wzorce. W miejscach wcześniejszych zmarszczek łuski przebijały się przez skórę, cała zaś postać starca zdawał się jakaś jeszcze bardziej koścista, smukła... i wyższa. Nieznacznie, ale dość by wzbudzić dyskomfort anormalnymi proporcjami ciała nawet w honorowym mieszkańcu krainy narkotycznych wizji. Obraz przywodził na myśl człeka rozdzieranego od wnętrza w sposób niezwykle powolny i bolesny. Fakt zaś, że monstrum owo wiło się coraz bardziej w swoim siedzisku jak gdyby zirytowane jego kształtem nie pomagał ani trochę. Po chwili jęło wracać do starej, sympatycznej i znajomej formy, jednak jego twarz wyrażała zniecierpliwienie i coś pokroju... zawodu? Niezręczną i upiorną ciszę przeszył na końcu znajomy i jakoś bardziej przeciągły głos starca.

— Rzekliśmy coś chciał. Teraz wasza kolej. Czego pragnie elfia rasa i co ofiaruje? I niech lepiej będzie to oferta godna choćby chwili naszego namysłu. Inaczej będziemy... zirytowani.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

50
Siedzący na „kragha'vak” elf był słuchany i obserwowany. Z wyraźnie rosnącym wrażeniem bycia najbardziej oryginalną potrawą na półmisku, co poza łaskotaniem jego pierwotnych lęków mile łechtało próżność. Nieomal. Przedłużające się milczenie usztywniało mu wszystkie cztery włosy, jakie ostały mu się na karku atawizmem po przodkach lub bliżej niewyjaśnioną mutacją genu, w którymś z rozlicznych pokoleń wstecz, a kto wie, może i dolewką krwi jakiegoś ludzkiego antenata. Kobiety w jego rodzinie cierpiały na samotność i implikujący ją ustawiczny promiskuityzm nieobarczony międzyrasowymi tabu.
Pęd wiedzy... — zaczął w odpowiedzi i natychmiast odkaszlnął, by zwalczyć drapanie w naraz ściśniętym gardle. — Pęd wiedzy to immanentna skaza nas, narodzonych. Nie zostaliśmy stworzeni ani ziszczeni z odpowiedziami, sami musimy ich szukać. Niekiedy sprawdzając granice cierpliwości naszych rozmówców. Nazywamy to konwersacją.
Czerw podniósł prawą dłoń z wyprostowanym środkowym i wskazującym na wysokość ust i zaciągnął się, dziwiąc cienkości skręta oraz rzadkości jego dymu. Nie od razu zorientował się, że nie trzyma w palcach żadnego. I tym bardziej zdziwił się swojemu nagle filozoficznemu nastrojowi.
Herosi mają to do siebie, że wykazują się siłą lub podstępem. Właśnie dlatego są herosami i to o nich układa się pieśni i legendy, nie o półgłówkach ani słabeuszach. Chyba że ku przestrodze.
Guede odchylił się na ile pozwalało mu siedzisko, rozmasowując sobie twarz uniesioną niedawno dłonią. Jej cień przynosił ulgę suchym i przekrwionym oczom. I myślał. Bardzo intensywnie, aby nie zostać zapamiętany jako przestroga.
Warto było zaryzykować to pytanie. Dzięki niemu wiem już z kim mam do czynienia. I jestem gotowy złożyć swoją ofertę. Brzmi ona: setka dusz.
Elf wyprostował się na swoim siedzisku, posyłając w kąt sali zamyślone spojrzenie.
Setka dusz to cena, jaką skłonny jestem zapłacić za wydarcie nas Oku. Jedyne, o co proszę w zamian, to aby była to pierwsza setka, która znajdzie się na lądzie, kiedy nasze statki dobiją bezpiecznie do brzegu u kresu naszej podróży.
Sądzę też — podjął, odważywszy się na ponowne spojrzenie w stronę swojego interlokutora. — Że rzeczoną prośbę będziecie władni spełnić, nie narażając się ani na boski gniew, ani na porzucanie uprzywilejowanej roli obserwatora przedstawienia. Obdarowawszy mnie częścią swojej władzy i mocy, a ufam, że jesteście do tego zdolni, gospodarzu, nie uwikłacie się w bezpośrednią interwencję. A jeśli ktoś ośmieliłby się wam zarzucić złą wolę lub premedytację również i w tym… — Czerw rozłożył ręce, spoglądając ku powale. — Powiecie, że przybyłem i wziąłem, co chciałem. Siłą lub podstępem. Historia jest pełna podobnych pieśni.

Re: [Szklane Morze] Głębiny

51
Oferta Czerwia spotkała się z milczeniem. Włodarz siedział bez ruchu wpatrzony w swojego rozmówcę z wyraźnie nieprzychylną mieszanką uczuć. I o ile gniew i zawód gdzieś tam były to elf nie mógł pozbyć się wrażenie, że zaintrygowany nim dotąd rozmówca patrzył na niego obecnie niczym artysta na obraz tak miałki, że nie było nawet powodu by opisać go jednym słowem. Żadnego kunsztu. Ale i żadnej skazy. Brak powodu by pochwalić, brak powodu by skarcić. Kolejna kopia, kopi, kopi tego jednego artysty, który setki lat temu miał oryginalny pomysł. Z takim właśnie poczuciem bycia ocenianym nie za swoją pracę, a raczej za fakt małego w nią wkładu elf usłyszał odpowiedź starca.

- Z uratowanych dusz, sto do nas powróci... kiedyś. Ale nawet nie dobrowolnie. Sami będziemy musieli je zebrać. Praca, za pracę. Energia, za więcej energii... i wtedy zapłata.

Zdawało się, że jedynym punktem zainteresowania w całej propozycji Sola była dla starca problematyka wyrwania dusz z elfów gdy już dopłyną... cholera wie kiedy i gdzie. Włodarz zmarszczył brwi, zamknął oczy i wykonał dłonią kilka gestów. Każdy z nich zdawał się jednak niepłynny, jak gdyby urwany w ostatniej chwili by rozpocząć następny. Po dłuższej zaś chwili tej pourywanej gestykulacji Czerw usłyszał odpowiedź na swoją propozycję.

- Otrzymacie naszą ochronę. Każdy pragnący tego elf z osobna i wasze statki. Zostaniecie naznaczeni mocą moją i oceanu, która skryje was przed oczyma Bogini Rozkoszy i Pana Wiatru. Kiedy zaś przyjdzie czas kresu waszej podróży i osiądziecie na lądzie ocean upomni się o swoją zapłatę w postaci... ilu to być miało? Stu. Pierwszych stu spośród ocalonych, którzy porzucą opiekę oceanu na rzecz spędzenia nocy na lądzie. Przystanę na te warunki ale...

Tu starzec uniósł wskazujący palec ku sklepieniu. Ku niebu... a raczej ku powierzchni.

- Pragniemy pewnej zaliczki. Gwarancji na wypadek... nagięcia zasad. Nic szczególnego. Odrobiny wiedzy. Wystarczy, że opowiesz nam wszystko co wiesz na temat udziału Pani Krinn w całym tym zamieszaniu. Czemu na początku wyczuć się dało jej wsparcie dla waszej wojaży... tylko po to by po chwili przerodziło się w czystą żądzę mordu? I czym jest ta jej niemal namacalna obecność? Powiedz nam co wiesz, a kontrakt zostanie przypieczętowany.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

52
Atmosfera między interesantami zrobiła się czerstwa i przyciężkawa niby po opowiedzeniu starego dowcipu. Jak wtedy, kiedy przed laty jeszcze w terminie u Betelgezy, wygłosił jeden zamiast mowy pogrzebowej.
Nadal myślał, a jego myśli były tłuste i leniwe jak larwy żerujące na otwartej ranie.
Nie powiedziałem „kiedyś” — wyjaśnił spokojnie, podnosząc spojrzenie przekrwionych i podkrążonych oczu znad posadzki. — Po przybiciu do brzegu. Jeśli przybijemy cali i zdrowi, ja i moje elfy. Złożę ofiarę w twojej intencji oraz imieniu, gospodarzu.
Czerw pochylił się na siedzisku do przodu, wyłamując długie pokrzywione palce zawieszonych między kolanami dłoni.
Zgoda — przytaknął na warunek w postaci zaliczki, opuszczając głowę, by ukryć gorzki, pełen ironii uśmiech. Ironii nad demonem łaknącym wiedzy. I nad tym, że nie otrzymywał jej za darmo. — Powiem, co wiem.
Przeczucie was nie myli. Jeden z naszych, podstarzały i obłąkany zelota… — zaczął Czerw, unosząc leniwie dłoń i z pomocą palca wskazującego wykonując nią niedbały, zataczający kręgi gest na wysokości lewej skroni. — Zawarł przymierze z inkryminowanym bóstwem. Owoc tego przymierza, przeklęty nadbękart, jest nadto wyrośnięty jak na swój wiek i wyraźnie gustuje w jusze w zastępstwie kaszki. Żądza mordu, wychodzi, jest dziedziczna. Po kądzieli.
Nekromanta nie wiedział, czy uda mu się rozwalić na swym siedzisku równie wygodnie co starcowi na jego własnym. Co nie znaczy, że nie spróbował. O tak. Do ideału brakowało mu tylko...
Czy mógłbym teraz zapalić?

Re: [Szklane Morze] Głębiny

53
Czerw poczuł zmianę w nastroju gospodarza. Z każdym słowem krótkiego wyjaśnienia religijnego mordu na okręcie zasiadająca na tronie postać zdawała się wywierać coraz to mniej i mniej nacisku na elfa. Wcześniejsza jednak presja czy też uczucie bycia postrzeganym mniej lub bardziej jak posiłek nie przeradzała się również w nic pozytywnego. Sympatryzm, pobłażliwość nawet krzta zadowolenia nie zdawała się dobiegać od władcy. Pozbawiony zarówno jednego i drugiego Czerw nie mógł obejść, się uczuciu, że poczyna być ignorowany.

Spojrzenie demona zdawało się jakieś zamglone i zawieszone w przestrzeni. Usta wykonywały minimalnie zauważalne ruchy zaś odgłosy zabawy poczęły się nasilać. Czy też może wracać do pierwotnego stanu? Rozmowa ze starcem zakrzywiła pogląd elfa na otoczenie do stopnia w którym nie mógł już z pewnością ocenić czy coś wraca do normy czy jest z niej właśnie wyrywane. Pewnym było jednak, że jego rozmówca mimo swego nieco "nieobecnego" stanu zauważył koniec zeznania Sola oraz jego prośbę. Z jego ust nie potoczyły się jednak słowa, a jego oczy nie drgnęły odrobinę. Jedyną odpowiedzią jaką od niego zdołał otrzymać było skinienie głową i drobny gest lewej ręki na który do tronu podpełzną cicho przyjaźnie wyglądający stwór, który przesłoniwszy elfowi widok swego Pana rzekł.

— Za pozwoleniem Pradawnego możesz wziąć udział w balu. Napitki, tańce, ziele i głębinowe ślimaki - naciesz swe serce czym chcesz przed powrotem na powierzchnie. Proszony jesteś jednak o niesprawianie nikomu problemów i rychły powrót do swoich współbraci aby zapewnić wypełnienie umowy. Pradawny zaś w obliczu przyniesionych przez ciebie wieści musi... dopilnować kilku spraw.

Tu stwór obrócił się na pięcie, czy też macce i podchodząc powoli do tronu podniósł z niego starca bez żadnego oporu i jakby ten był lekki niczym piórko po czym zniknął za wielką poduszką leżącą za tronem. Zostawiając tym samym Czerwia samym majakiem. I z pozwoleniem na palenie, picie... i z ciszą pozwalającą na kontemplacje co się robiło z tymi ślimakami. Ciszą, którą jednak dość szybko przerwał Majak.

— Powiem ci szczerze... nie sądziłem, że wszystko się tak przysłowiowo rypło kiedy mnie nie było. Narodziny pół-patrona? Ilu was na tych statkach jeszcze dycha?

To głosu czorta był jakąś dziwną mieszanką szoku, zdziwienia i czegoś odrobinę zaskakującego. Odrobiny nie tyle ciepła co mieszanki akceptacji z krztą zazdrości. Może było to echo podziwu? W końcu mało kto ma okazję ujrzeć boskiego bękarta. A przynajmniej ujrzeć boskiego bękarta i przeżyć.

[Przygoda przerwana do dowołania]
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Głębiny

54
Objawiona demonicznemu staruchowi rewelacja, zgodnie z ustaleniami przypieczętowała poczynione ustalenia oraz potwierdziła prawdomówność obydwu uczestników transakcji.
Fakt, że sprzedawał ją tanio. Zdecydował się jednak zboleć podobne poświęcenie — nie było jego pierwszym.
Reakcja jego gospodarza — nagła petryfikacja siedzącej przed nim humanoidalnej substancji — u śmiertelnego tożsama z utratą świadomości i obecności, dla bytu jego rangi i pokroju być taką bynajmniej nie musiała. Mackowaty sługa przywołany niemrawym półgestem godnym ofiary wylewu, potwierdził to przypuszczenie wkrótce potem w mowie artykułowanej i zrozumiałej dla elfa.
Skinieniem równie niewylewnym, nie spuszczając wzroku z nieruchomego gospodarza, Czerw podziękował za pozwolenie, wiedząc już, że jego serce (choć krajało się z żalu) nie nacieszy się ani napitkami, ani tańcem, ani zielem, ani nawet głębinowymi ślimakami, za którymi zatęsknił najbardziej przez to właśnie, że nigdy nie miał okazji przekonać się czym właściwie są.
Mniej niż dycha — zażartował w odpowiedzi na pytanie Majaka, z twarzą poważną i godną, przystającą ambasadorowi ginącego gatunku. — Zabierz nas z powrotem — polecił czartowi, nie dając mu ochłonąć ze zdziwienia, podnosząc się ze swojego siedziska. — I ja muszę czegoś dopilnować.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Heliar”