Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

16
Potrzebujemy takich, którym nie jest — odparł zamyślony po pierwszym nieudanym strzale. Jasne, wspominał, że potrzebował kogoś do dostarczenia wiadomości, ale kogoś mającego pojęcie o komunikacji morskiej. O ogniowych znakach lub innych dostrzegalnych z daleka, lub z pomocą lunety sygnałach zdolnych przynajmniej w przybliżeniu streścić tamtym to na co ich kapitanowie najwyraźniej nie wpadli.

Albo kogoś posługującego się magią. Bez tego istniały niewielkie szanse, że wysłany w łódce posłaniec nie przepadnie w głębinie, jak jego drugi z kolei pocisk chybiający celu. Sygnalizacja płomieniem mogła zawieść w obecnych warunkach, próby dopłynięcia również. Przekonywał się do tego tym bardziej, im dłużej obserwował wichurę. Dowodzącą prawdziwości starych fenistejskich przysłów, choć w wersji którą znał to Ukir nosił strzały, a jego stary przeważnie przeszkadzał. Zagnany na skraj swojego agnostycyzmu, Czerw zaczynał wierzyć w dosłowność tego powiedzenia. Jak każdy dotknięty kryzysem wiary i wątpliwościami podważającymi dotychczasowy światopogląd stawiał przed sobą wiele pytań. Co za bóstwo przejmuje się zdziesiątkowaną garstką udręczonych uchodźców? Jakaż to siła wyższa podejmuje interwencję tylko po to, by dobić konający naród nieprzedstawiający dla niej realnego zagrożenia?

Finalnie, stare przyzwyczajenia wzięły nad nim górę. Nie doznał nawrócenia, nie zaczął szukać odpowiedzi na zewnątrz. Odpowiedział sobie samemu, w swoim stylu, krótko i treściwie, z czego w połowie epitetami.

Sytuacja była jasna, bełty nie zdziałały tu czarów, należało spróbować z tymi drugimi. Poczynił już w tym kierunku przygotowania. — Popilnować — powtórzył plamistookiemu, jakby objaśniał najbardziej oczywistą rzecz pod tym niebem. — Skąd mam wiedzieć co się stanie? Dopiero mi powiesz. — Kręcąc wyrozumiale głową nad jego niedomyślnością, opuścił na moment jego towarzystwo.

Przedtem przyszedł mu jednak do głowy lepszy pomysł na zlokalizowanie zaginionego królewicza. W końcu był czarownikiem, elfem zdolnym odkrywać tajemnice zarówno żywych jak i umarłych. Dysponującym, prócz bagażu ewidentnych przejść, także tym dosłownym, składającym się z rozmaitych użytecznych komponentów i artefaktów. Kilkanaście pokoleń poprzedzających go czarownic przyglądało mu się z zaświatów z politowaniem. No cóż, widocznie przy poprzednich i bezowocnych próbach, ze strzelaniem włącznie, przemawiały przez niego geny po mieczu. Lub, gwoli nomen omen, precyzji — po łuku. Tknięty przeczuciem ze strony kądzieli, która rozwijała się na nić jego obecnego żywota, wyjął magiczną mapę i podał jej stosowne imię. Sanven Cho'ran z rodu Harve'roa.

Stał pod kajutą zabarykadowaną rosłą osobą Czarnego Jawora, słuchając go ze zmrużonymi oczami, oraz szerokim uśmiechem o zaciśniętych wargach. By spojrzeć mu w twarz, Czerw musiał unosić głowę, co też czynił, taksując go pełnym satysfakcji spojrzeniem drwala, który upatrzył sobie odpowiednie drzewo do ścięcia.

Naturalnie — przyznał, akcentując to słowo bardziej niż był powinien, nie przestając się uśmiechać. — Ale jeżeli nie dowiem się zaraz co to dokładnie za rytuał, to obiecuję ci, że nadam, z twoją zresztą pomocą, nową jakość słowom „niezmiernie niebezpieczne” w kontekście dalszego zatrzymywania mojej niecierpliwej osoby.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

17
Sanven z całą pewnością znajdował się na pokładzie „Speranzy”. Na czarodziejskiej mapie kropeczka opatrzona jego imieniem mrugnęła krótko gdzieś w okolicach mesy, jednak trochę niepokojące zdawało się to, że z jakiegoś powodu podpis niemal od razu zniknął.

Tymczasem druid odwzajemnił spojrzenie Mancinellę mniej-więcej tak, jak na pechowego drwala popatrzyłoby drzewo, które przy próbie ścięcia okazało się przebudzonym ze stuletniego snu entem. To jest – z pewną dozą niezadowolenia.

— Bardzo proszę. Ślub, jeśli chcesz wiedzieć. Impreza zamknięta, nie jesteś zaproszony. Słuchaj, nie masz co mi grozić, po prostu zmiataj stąd. Zajmij się swoimi ważnymi sprawami. Strzelaniem z kuszy w morze czy co tam lubisz. No już, odsuń się, chłopie, blokujesz przejście.

W tej chwili od strony zejścia do ładowni zbliżyło się dwóch gości, dźwigających ku drzwiom zamkniętej kajuty wielką, z lekka nadgniłą skrzynię. Ledwo Guede pomyślał, że ten pakunek wygląda mu jakoś znajomo, ledwo zaczął sobie przypominać, co do tych skrzyń parę miesięcy temu pakował, kiedy w polu widzenia ukazało mu się kolejnych kilku tragarzy z czymś, co już ewidentnie doskonale znał. Ze złotym posągiem Sakira.

— Z drogi! — burknął do Czerwia jeden z nich, niosący na ramieniu głowę figury. A ten, który złapał boga za nogi, uśmiechnął się tylko przepraszająco.

Na pokładzie "Speranzy" pojęcie własności prywatnej najwyraźniej nie cieszyło się szczególnym poważaniem. A i autorytet Tego Trzeciego też ostatnio jakby zmalał.

— Czarny, no jazda, otwieraj, ciężka ta cholera!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

18
Gued domyślał się powodu, a zajęcie się nim będzie jedną z pierwszych rzeczy, którą zrobi po zejściu na stały ląd. Mogło być też tak, że jego podopieczny udławił się na śmierć dokładnie w momencie, w którym zdecydował się go namierzyć. Brak wiary w szczęśliwe zbiegi okoliczności sprawił, że z miejsca porzucił tę hipotezę. Rolując mapę i chowając ją razem z resztą dobytku, obiecał sobie, że wróci do tej sprawy.

Tymczasem stojący pod Jaworem Czerw, nie odszukał w jego spojrzeniu choćby krzty zrozumienia. Raczej odbijającą się w nim wielką ospałość umysłową oraz niezadowolenie. Wynikające zapewne z głębokiej tęsknoty za rozumem. Dlatego dalszą dyskusję uznał za zbyteczną. Ani myślał wdawać się w polemiki odnośnie swojego punktu widzenia, z którego jasno wynikało, że to wysoki jak brzoza Jawor blokuje przejście. Ani myślał, żeby zniżać się do tego poziomu przed cerberem, który ani myślał przez większość swojego życia.

Mimo wszystko, nie zlekceważył jego słów. Ze wszystkich plugawych i prastarych rytuałów, których bywał świadkiem, śluby były zdecydowanie najgorsze. A przy tym pętające lepiej niż większość znanych mu goetyjskich kręgów. Chyba że chodziło o innego rodzaju śluby. Czystości? A może wierności społeczności elfów? Wypadałoby. Najwyższy ku temu czas.

Sugestię, by wrócić do strzelania, wziął sobie do serca, znajdując lepszy cel dla swych bełtów niż morskie fale. To, czego w następnej chwili był świadkiem, posłużyło mu za natchnienie.

Patrzył na jedną wielką degrengoladę, zepsucie i upodlenie. Przyłapane na gorącym uczynku, z łapami na nie swoich fantach, szczerzące się do niego bezczelnie i kretyńsko. Nie odwzajemnił uśmiechu, choć zasługiwało na uśmiech. Szeroki uśmiech pełen politowania. Oszukać oszusta? Obrabować szabrownika? Wybraliście złego ostroucha, głupcy.

A teraz postawicie to wszystko na ziemi. Ostrożnie — powiedział powoli i wyraźnie, usuwając się nieco na bok. — Albo spotka was coś znacznie gorszego niż tego tutaj. — Ostatnie dodał, mając na myśli nie kogo innego jak Jawora. Po tych słowach bynajmniej nie zamarł w oczekiwaniu na sprawiedliwą karę, którą dotknie go ręka boska za uprzykrzanie mu dnia. Nie wypatrywał znaku od najwyższego. Osobiście przyłożył do tego rękę, składając ją w znak najwyższego. Wkładając w to też sporo od siebie, to jest wzbierającą w nim złość, znajdującą ujście w zaklęciu. Rosnącej proporcjonalnie do autorytetu, który on, ćpun i nekromanta miał tu wyznaczać. Jak mawiają, w krainie ślepców, jednooki jest królem.

Rozpracował to jeszcze zeszłego wieczora. Echo dwóch zaklęć zawartych w wilczym amulecie pozwalające jednym gestem rzucić jedno z nich. Przez moment wahał się nad skorzystaniem z pirokinezy. W obecnej sytuacji niosłoby ze sobą spory potencjał komediowy, ale także zagrożenie pożarem. A on nie chciałby ucierpieli niewinni. Zakładając, że po tym, co właśnie tu zobaczył, ostali się tu jeszcze jacyś.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

19
Wilczy medalion zadrżał od mocy i zaatakowanego faceta odrzuciło gwałtownie w tył. Był zanadto zaskoczony, żeby cokolwiek zrobić. Gruchnął potężnie o drzwi, by wpaść razem z z nimi, wyrwanymi z futryny przez wyrzut energii, prosto do druidzkiej kajuty. Tragarze nie czekali na dalszy rozwój wypadków, delikatnie odłożyli fanty i jak jeden mąż dali nogę, zapominając chyba, że pole ucieczki mają aktualnie dosyć ograniczone, o ile nie zdecydują od razu wyskoczyć za burtę.

W środku, za drzwiami, panował nienaturalny półmrok, pachniało zgnilizną. A trochę liliami. I starymi druidami.

— Jawor, co do...! Miałeś pilnować! — leciwemu jemiolarzowi imieniem Świerk prawie odebrało mowę. Podobnie jak pozostałej piątce obecnych „weselników”.

Jeżeli faktycznie odbywał się tu ślub, to panna młoda prezentowała się cokolwiek nietypowo. Ale trzeba jej przyznać, że była zjawiskowa. Upleciony z jemioły wianek Czarnego Jawora potoczył się prosto pod jej bose stopy. Bez wahania podniosła go i włożyła sobie na skroń, jak gdyby tylko na to czekała. W chwili gdy jej ręka dotknęła zielonej gałązki, ta zajęła się niewidzialnym ogniem i poczerniała. Tylko drobne kuleczki owoców pozostały białe, białe jak jej oczy, mętne, mleczne, widzące wiele. Cała reszta nagiego ciała dziewczyny, łącznie z falami długich aż po kostki włosów, była otulona przez mrok bliski temu specyficznemu odcieniowi czerni, który widywano wyłącznie podczas Nocy Podwójnego Nowiu. Bijąca od dziwnej istoty ciemność zdawała się wręcz tak głęboka, że aż przewracała na nice rzeczywistość i, drwiąc ze śmiertelnego rozumu, świeciła czarnym światłem.

Wyglądała na kilkunastoletnią dziewczynkę, jeśli do istot takich jak ona dawało się zastosować pojęcie wieku. Stała na środku pomieszczenia, a wokół niej rozsypano szeroki krąg z nasion nand'caleen, które być może miały ją przed czymś powstrzymać, ale skuteczność tego działania zdawała się dyskusyjna, a przynajmniej mocno prowizoryczna, bo co parę chwil kolejnych kilka centymetrów drogocennych ziaren pożerała i obracała w proch czarna zgnilizna.

— Dawaj tę skrzynię, syp! — ryknął Świerk nie wiadomo do kogo, chyba do Mancinelli.

Druidka z długim jasnym warkoczem, nieznana Czerwiowi z imienia, zwinnie przeskoczyła dwa z pięciu porozrzucanych po pomieszczeniu opróżnionych kufrów i zabrała się za otwieranie tego, który leżał porzucony w przejściu. Za nią pokuśtykał wątły staruszek na skraju śmierci, poczciwy Pszczój. Czarny Jawor leżał na rozwalonych drzwiach pod przeciwległą ścianą, kompletnie nieprzytomny. Brodaty Świerk stał najbliżej mrocznej istoty i patrzył jej w oczy, mamrocząc jakieś inkantacje. Dwoje pozostałych druidów, których Guede nie znał zbyt dobrze, choć kojarzył z twarzy, stało po dwóch stronach czarującego i wspomagało go w miarę możliwości, do wypełniającego kajutę mamrotu starucha dorzucając jeszcze coś od siebie.

— Nie ma czasu! — brodacz przerwał na moment swoje zaklęcia. — Dajcie tu ten posąg, Harve'roa, wchodzisz do niego, JUŻ!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

20
Mancinella przekroczył próg kajuty bez pukania, broniąc się przed nietaktem faktem, że drzwi zostały wywalone z framugi na przeciwległą ścianę razem ze strażnikiem. Oto czym kończy się niezapraszanie go na imprezy. Zwłaszcza że znał, przynajmniej z widzenia, druhnę panny młodej. Witaj ciemności, stara przyjaciółko. Znowu wpadłem, by z tobą pogadać.

No wpadł, zaraza, jeszcze jak.

To, co zastał wewnątrz, wyglądało jak wykoślawiona parodia najkrótszej nocy w roku, koszmar zimowego wieczoru. Ukoronowana wiankiem oblubienica, swą obecnością wymierzała policzek naturze. Patronowała rozkładowi, sławiła zepsucie, gloryfikowała zgniliznę. Istoty jej rodzaju miewały z nim do czynienia. Ba, same pozwalały mu czynić. Czynić rzeczy straszne i podległe ich dziedzinie. Cholera, przecież powinien być na tej uroczystości honorowym gościem.

Pytanie, co natomiast robili tutaj szanowni jemiolarze, ci sami, którzy przysięgali chronić życie oraz prowadzić własne z poszanowaniem dla odwiecznego cyklu przyrody i jej odradzania. Co robili z nasionami Drzewa Życia, które osobiście zebrał i zabezpieczył. Niekiedy sztuka po sztuce, jako zapłatę i dowód wdzięczności od przeprawianych przez bagna uciekinierów. To były żywoty jego ludzi. Nie pozwoli nikomu pogrywać z nimi według własnego uznania, zwłaszcza jeżeli ten ktoś nie ma do tego nie tylko prawa, ale i predyspozycji. Już kiedyś jego rasa próbowała sięgać gwiazd, usiłując zmienić to co było w nich zapisane i dopisała złe zakończenie, zrzuciwszy je sobie na łeb.

Cóż, wychodziło na to, że w całym pomieszczeniu to z istotą z mroku miał najwięcej wspólnego. Mimo tego instynkt kazał mu zachować się zgodnie z uniwersalnymi regułami BHP, bezpieczeństwa i higieny przywoływania. W pierwszej kolejności zabezpieczamy miejsce rytuału, nie dopuszczając do przerwania kręgu. Nabierając dwie pełne garści nasion, rozsypał je więc tak, by pokrywały ubytki. Mógłby to robić z zamkniętymi oczami. Kiedyś zdarzyło mu się nawet usypać krąg z popium, bo nie miał dość soli. Wzór był naprawdę pierwszorzędny, chociaż zupełnie nie pamiętał jak go robił. Obudził się pośrodku niego świtem bladym jak wnętrza własnych powiek, nie pamiętając zeszłej nocy.

To jedno zrobił, jak mu przykazano. Całą resztę, niech wszystko przyzwoite co zostało jeszcze na tym świecie ma go w opiece, — po swojemu. Egzorcyzmując zajętą pożeraniem świeżych darów istotę wewnątrz kręgu swoją wyrwiduszą. Popartą przy tym kilkoma formułami ode złego swojej babki, licząc, że nie są one kolejnymi zapomnianymi obscenitami ich rasy, których lubiła używać. Chciał zakłócić utrzymującą ją na tym planie strukturę, przegnać tam gdzie byłoby jej miejsce. Słowem, odświeżyć nieco panującą w pomieszczeniu atmosferę. Podtrzymując czar i nadając mu mocy, przemówił też do niej. W jej macierzystym, jak sądził, języku. Gardłowym i rzężącym głosem zdolnym oddać słowa obce dla aparatu mowy zwykłego humanoida.

— Coś ty? Czego chcesz?

Jasne, że miał całe mnóstwo pytań. Na przykład, dlaczego uczestniczy w tym cyrku Sanven, gdzie się teraz znajduje i czy po tej samej stronie kręgu co on? Kiedy druidzi odkryli jego tożsamość i w jaki dokładnie sposób ta farsa związana była z jego dwojaką naturą, bo co do tego, że była nie było wątpliwości. Jaki problem rozwiązano kiedykolwiek przy pomocy wejścia do wnętrza figury? I jeszcze dlaczego nikt nie raczył go o tym wszystkim poinformować? O, tak. Gdyby znał chociaż odpowiedź na to ostatnie, kto wie, może potraktowałby całą sprawę inaczej. Niestety przy wszystkich idących w kilogramy domysłach obciążających wnętrze jego czaszki nie miał nawet uncji odpowiedzi, co powodowało oczywisty niedomiar. Na domiar złego nie był jedynym, którego postanowiono pominąć w zaproszeniu na ślub. Nie było też czasu. Za cholerę nie mógł go znaleźć.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

21
— Lave'imoa — usłyszał Mancinella z ust gnijącej panny młodej, czując jak jego zaklęcie spływa po niej bez śladu. Wycharczane w języku demonów słowo mogło oznaczać Nową Gwiazdę, Nadobną Córkę lub imię zimowego kwiatu, który, jak powszechnie wiadomo, by zakwitnąć, potrzebuje ciemności. Poinsecję.
— Hr'rthorr'a-a va'ale. Chcę krwi.

— Dawać posąg, mówię! — ryknął rozdygotany Świerk.

Staruszek Pszczój posłusznie pokuśtykał na zewnątrz, ale samodzielnie nie miał możliwości poradzić sobie z ciężką figurą. Towarzysząca wodzirejowi tego wesela dwójka przerwała mamrotanie inkantacji, wobec czego proces gnicia ziaren przyspieszył, ale zaraz udało im się przywlec złotego Sakira w pobliże kręgu. Ustawili go naprzeciw czarnej istoty i jeden z tej dwójki, elf o bardzo jasnych oczach i bardzo jasnej skórze, płowowłosy, dostojny z twarzy, bardzo niedostojnie usiłował teraz wejść od dołu do środka posągu, nie bardzo jednak wiedział, jak właściwie ma to zrobić, żeby się przedwcześnie nie zabić.

Wcale nie był to Sanven. Sanvena nawet nie było widać nigdzie w pobliżu i widać to nie o niego Świerkowi chodziło. Nawet jeśli dla wszystkich było jasne, że zaklęty królewicz był jedynakiem, to może ród Wierzb miał więcej korzeni niż się wydawało?

Krąg chudł, a ziaren w ostatniej skrzyni została już ledwo połowa. Zapach zgnilizny raz po raz ustawał, zmieniał się w słodką i duszącą woń lilii, a później powracał zwielokrotniony. Nasiona u stóp istoty, setki tysięcy elfich żywotów, na oczach tego który je zbierał zmieniały się nieubłaganie w lepką maź, wzbierały ciemnymi falami i po kawałku zalewały podłogę.

— A'athhara namh qq'h'rrlq! Nie zaproszono też mojego ojca — zawołała złowieszczo Lave'imoa, w oczywisty sposób czytając Czerwiowi w myślach. Jej głos brzmiał jak krzyk zwierzęcia zabijanego w ciemną noc i jak najcichszy szelest rzęs kochanki. — Vss'ah s'ha? Kththe'll! Gdzie on jest? Niechże go przywitam!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

22
Czerw nie dał poznać po sobie zdziwienia.
Uwolnione przez niego zaklęcie nie zachwiało podstawą rytuału. Nie zatrzęsło fragmentem rzeczywistości wewnątrz kręgu. Istota mogła być silniejsza niż założył, a on nie miał czasu na dokładną ocenę, wpadając tu niezapowiedziany w środek tego pojebowiska.


Wtedy przemówiła, a prawda spadła na niego jak polujący myszołów. Nagle, niespodziewanie i z prawie identycznym efektem. Przeczucie wbiło w niego szpony i jednym szarpnięciem poderwało w górę. Za flaki.

Nie znikała, bo to właśnie tutaj było jej miejsce. Bo była jedną z nich. Dopiero teraz wyczuwał jej proweniencję. Przekazany mu w krwi atawizm odżył, zadziałała pamięć genetyczna. A także jego własna, zwyczajna podsuwająca mu obrazy, które wcześniej ignorował. Nieobecny i rozkojarzony jak istota spoza tego świata. Nierozumiejący jego prawideł, ulegający jego pokusom i folgujący im, bez poszanowania ryzyka i konsekwencji. Władający paskudną, intencjonalną magią manifestującą się w chwili zagrożenia, współwystępująca z transem i katatonią. Wzory jego biżuterii i bransolet, nabierające teraz złowrogiej klarowności. Unoszący się nad nim odór, znajomy jak stary wróg.

Powinien był wyczuć to dawno temu. Nie dopiero teraz, gdy miał ją przed sobą, domagającą się krwi, głupio i bezsensownie zaprzepaszczającą kolejne żywoty jego ludu. Wykapaną córeczkę swojego tatusia, Olinusa.

Nie patrzył jednak na nią, tylko na drugą odnogę korzenia Wierzby, na młodzieńca o jasnych oczach i płowych włosach, okręconych wokół jego dłoni, której szarpnięcie przerwało bezowocne wysiłki tamtego w celu wejścia do posągu, odsłaniając jego gardło, pod którym umówił szybkie spotkanie z ostrzem dobytego przed momentem noża. Mogąc bardzo łatwo zamienić cały ślub na taki, w którym delikwent ożeni się z kosą.

Harve'roa? — pytanie zabrzmiało w ustach Czerwia jak upewnienie się puenty słabego dowcipu. Jak śmiech w żywe oczy komuś, kto przyłapany z piątym asem w talii do pikiety, zarzekał się i szedł w zaparte. Skrzętnie ukrywana prawda nie odbiega daleko od łgarstwa. Ma tak samo krótkie nogi. Więc bękart? Wychowany i przygarnięty przez ich krąg? Pod jego własnym nosem?
Żarty na bok, powiedział sobie Czerw, gdy opuściła go gorzka wesołość. Dosyć tego, zdecydował, przyciskając klingę do gardła zakładnika, domniemanego drugiego dziedzica.


Chcecie wiedzieć co znaczy łgać naprawdę? Bujać bardziej niż wzburzone fale robiły to z ich statkiem? Wciskać ciemnotę, przy której ta otaczająca Poinsencję, wypadała blado jak letni cień pod lipą? Nabierać innych równie naturalnie, co powietrze we własne płuca?
Wobec najwyższa pora, byście zakosztowali własnego lekarstwa. Długo zatajanej prawdy.


Jestem Sola'an Kaara'el. Korzeń Wiązu i potomek Eoriana.

Nie sądzili, chyba że ktoś w czyich żyłach nie płynęła królewska krew, miałby jakikolwiek interes w prowadzeniu ich zgrai? Mżliwość zorganizowania transportu i dogadania się z Jego Wysokością Fehmim? Może to truizm, ale altruizm umarł. Podobnego zadania mógł podjąć się wyłącznie ktoś predestynowany do rządzenia. Ktoś, kto zrobił dla nich do tej pory zwyczajnie zbyt wiele, by grzeszyli wobec niego lekceważeniem.

Jestem też przeszkodą dla połączenia tej dwójki węzłem małżeńskim. Macie prawo zamilknąć na wieki.

Sam rzecz jasna, nie dział w zgodzie z prawem. Złamał na przykład to podległe naturze, gdy chcąc oczyścić nieco atmosferę w kajucie, zdecydował pozbyć się z niej źródła zapachu starych druidów. Amplifikując utrzymującą się wewnątrz zgniliznę, tą realną, nie moralną, otoczył się nią jak pledem, lub bardziej roztoczył ową jak parawan, by oddzielała go od przeszkadzających jemiolarzy. Choć nie uczyniłaby ona jemu oraz pannie młodej żadnej szkody, miał na uwadze płuca rzekomego Korzenia Wierzb oraz skrzynię z nasionami. Powietrze wokół reszty druidów gęstniało, przybierając formę ciemnego waporu. Osadzało się na meblach i deskach kadawerycznym wykwitem, skraplało drobnymi czarnymi kroplami chorobotwórczej esencji, przeciwieństwem życia.
Obrazek
Pater eius est Sol. Mater eius est Luna, portavit illud Ventus in ventre suo, nutrix eius terra est. Tabula Smaragdina Nie tak dawno, bo przed chwilą, podjął się już jednego paktu. Nie sądził, że przyjdzie mu równie prędko siadać do drugiego. Obrawszy błędne manowców koleje, wstąpił na drogę, z której próżno już zawracać.
Oto przychodziło spłacić mu ukrytą ratę za powodzenie własnej wyprawy. Własną duszą, wydaną na żer demonom przeszłości i teraźniejszości. Jakże nisko upadłeś, ty, który nazwiesz się zaraz Jaśniejącym Synem Jutrzenki. Gdzież są teraz twoje drwinki, twoje wyskoki, twoje śpiewki i koncepta?


Miał jeden koncept, kpiący sobie z rozsądku. Mający w sobie zdecydowanie więcej szaleństwa niż klasy. I być może, była w tym metoda. Jego śnieżnobiałe oblicze, głowa jak najczystsze złoto, z falami włosów niczym gałązki palm, czarnymi niby kruki, obróciły się ku oblubienicy, lilii pośród cierni. Rozpromieniwszy się jasnością tysiąca słońc. Albowiem quicquid nix celat, solis calor omne reuelat.

Aśh ҉a ̡S̛ola̶'an,̸ ҉r͡i̧l-v̕ ͏Barad- ̕da.̨ A͢bąn̛às͘k͟u̧pp̸a̕t͡u ̨utk̡ xyl̕. ͢M͠áka͞t ͞b̧e͢c͘hơrot̸ H̢o̡d-͟Ma͡el.̧ ̶Maski̴m̢ ͟r̕h ͘eb͝ab̶bar. ͡M͏įm͟brah ͘ydp̛a, ͠s̵a̡'̷be͢leţ s͠ylf͠e̕. ̷Bord unum ͝E̷r͡s͡e̵t҉u.̛ Jam jest Sola'an. Dziecię Słońca. Ten, który przynosi światło. Narodzony w pełnię Mimbry, pośród plemienia Pierworodnych Wiatru, którego domem jest życiodajna Ziemia. — Prastara mowa, kalecząca jego wargi, płynąca głębiej niż tylko z gardła i przepony, była nacechowana osobliwym żargonem. Przepełniona idiomami oraz kontekstem, którego nie sposób było w pełni zrozumieć bez wiedzy sięgającej czasu stworzenia. Słowa te niosły ze sobą autentyczną moc. Stawały ciałem, kilkoma sylabami pozwalając sięgać samej osnowy znaczeń. Streścić jednym zdaniem, to, co śmiertelni ujmowali przez sagi i eposy. Zawoalowana introdukcja była więc jednocześnie opowieścią, w której rozbrzmiewało echo łączących ich podobieństw. Przypomnieniem wspólnej kolebki. I obietnicą przyszłego dziedzictwa.

Na̵'̷amah̡ ͠q̵sc͡hi̷n, ͝Lave͠'͠im͝o͝a̧. Nįnh̷ur̶sag'҉k̀r ̧s͘e̛'̵i͜m҉ ̧ar̶ch. Tylko mnie jesteś godna, Wieczorna Gwiazdo. To ciebie przyobiecałby mi twój ojciec — odparł, spoglądając w ciemność. — Vas̢s'̷ah̷ s'ha ͝umma? ̧Us̸emi̴, Zeru̷, Z͝a̕g, ù͟r̸i̸ ͞e͝se̢n̶t͢u̸ ͞kh̵ara ͠d'ch.̕ L̡'tari ̷ik҉k͘lu ̴s͜ua̷e̷n͘ t'm͝a̧t? ͢Mu͘ul ͘ak̀k'͟m ̶ekkal'͏i͏m͠?͢ ̢F͘ah҉ŕę ţeke͠l ̢mn'͠ḕs?̧ ͞ A gdzie matka twoja? Nasiona, Złoty Bóg i krew, których pożądasz należą do mnie. Gdzie twój posag? Cóżeś mi przyniosła, dla przypieczętowania naszego przymierza? — Prywatnie mógł sobie być niepoprawnym altruistą, ale podczas interesów, nieważne o jak wysoką stawkę, ani myślał tanio sprzedawać skóry. Nieważne czy własnej, czy trzymanego pod nożem płowego. Zaciągnął przed chwilą zbyt wysoki kredyt zaufania u swoich współziomków, by móc sobie na to pozwolić. By ot tak, po prostu porzucić Speranzę oraz jej załogę.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

23
— Kaara'el... — wyszeptali z szacunkiem druidzi i upadli na kolana, zanim odgrodziła ich od prawowitego dziedzica elfickiego tronu ściana wzniesiona z ohydy trupiej zgnilizny. Potem zamilkli, być może na wieki.

— Kaara'el... — powtórzył niedoszły oblubieniec boskiej córy, w przerażeniu drżąc nie jak wierzba, lecz jak żałosna osika w środku wichury. Wyrzucał z siebie słowa bardzo szybko, całkiem słusznie niepewny, czy długo zdolny będzie jeszcze w ogóle mówić. — Puść mnie. Daruj mi, nic nie zawiniłem! Skąd mogliśmy wiedzieć, kto jesteś! Najszczerzej sądziłem, sądziliśmy my wszyscy, że jako kuzyn Y'asmanayi jestem najbliższym krewnym królewskim spośród ocalałych i dlatego miałem przypieczętować Olinusowy pakt! Ale skoroś jest synem Eoriana, nie roszczę sobie praw do niczego, daruj mi tylko życie, błagam, Kaara'el. Na litość wszystkich bogów, którzy nas jeszcze nie odrzucili, puść mnie wolno.

— Cisza! — wrzasnęła wibrująco Lave'imoa, tym razem w zrozumiałym dla wszystkich tutaj elfim narzeczu. — Drażnisz moje uszy swoim skamleniem.

Harve'roa znieruchomiał niby sparaliżowany i zakrztusił się zgęstniałą ciemnością. Oblubienica zaś oddychała pełną piersią, ukontentowana obecnością lepkiej czerni, która osadzała się na wszystkim i wszystkich dokoła, nawet na niej samej. Jej palce czule gładziły kożuch zepsucia, który na podobieństwo ofiarowanej przez pana młodego szaty, wdziewanej przez młodą pannę w dzień ślubu, otulił jej ciało ciężkim obłokiem.

— X'ivis'umē mudrāva, Mōḍayā hha mudrāva. Kīdanu 'agē tāttā siyallan venuven 'oba magē mava saman̆ga kaḷa givisuma. Xaṭa nævata ræn̆daviya yutu ræ'jina obayi. A'aaada tērum gannavāṭa vaḍā obaṭa væḍiya. Y ē dedenā de'd'enā tērum gæ'nīmaṭa vaḍā 'væḍi bavaṭa pat viya hækiya. Sūlān mōḍayi. Ja jestem przypieczętowaniem przymierza, głupcze. Przymierza, które z moją matką zawarł w imieniu was wszystkich mój ojciec. Ja jestem królową, której potrzebujecie, by znowu istnieć. Jestem być może czymś więcej, niźli potrafisz dzisiaj zrozumieć. A razem możemy stać się czymś więcej, niż pojmują nawet oni dwoje.

Wszystko, co tu się działo, podobne było do wykoślawionego i sprofanowanego obrzędu najdawniejszych, najbardziej tradycyjnych elfich zaślubin, zapomnianych już prawie, bo poddanych dziś wpływom dominującej wszędzie ludzkiej obyczajowości. Oto nadeszła część, w której po odprawieniu rodziny oblubienica powinna zapytać ukochanego, czy jest w nim gotowość zapomnienia dla niej o reszcie świata, wstąpienia razem z nią w światło każdego nowego dnia aż po kres istnienia i zasiania w fenistejskiej ziemi nowego świętego drzewa, które jest życiem.

Lave'imoa przeszła znów na czysty, archaiczny dialekt Leśnych Elfów z czasów narodzin ich rasy.

— Czy jesteś gotów wyrzec się światła, Synu Słońca, zrodzony w pełnię Mimbry? Czy gotów jesteś wstąpić ze swym ludem w noc najczarniejszą i zapomnieć o tym wszystkim, co było waszym dniem? Czyś gotów ze mną pospołu zbudować nowy świat? Królu Pierworodnych Dzieci Wichru, zniszcz Złotego Boga, przerwij krąg z ziaren i daj mi krwi, a będziemy poślubieni, zaś matka moja i jej sługi będą ci sprzyjać aż po dzień twojej śmierci.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

24
Życzyłby druidom znajdującym się za kurtyną utkaną z rozkładu, by nie oddychali pełną piersią. Sam mógłby odetchnąć wtedy z ulgą, bo choć skorzystali z prawa do milczenia, bynajmniej z nimi nie skończył. I pewnie zechciałby jeszcze uciąć sobie pogawędkę za życia, ich życia, bo prócz posłuszeństwa winni mu byli też parę wyjaśnień.

To znaczy, jeżeli ten płaczący Wierzba w ogóle jakieś im zostawi. Postawiony na ostrzu noża, nie szczędził Czerwiowi prawdy, a on jemu swej uwagi, jakby w tej jednej chwili był wyłącznie swoimi uszami. Prawda miała go wyzwolić. Guede puścił go wolno, powoli, by dać kurtynie znak i czas na opadnięcie. Na litość boską nie miał co liczyć, w przeciwieństwie do pardonu Trzeciego, który okazał mu wzajemność, nie roszcząc sobie praw do jego życia.

Panna młoda wdziała suknię z czerni, napawając się ciszą, będącą muzyką jej ceremonii. Czerń i bezdźwięk, zupełnie jak u zarania stworzenia. Poprzedzające życie, następujące po nim.

A pomiędzy nimi – my wszyscy. Opuściwszy spokojną wyspę ignorancji, wypłynęliśmy na czarne morza nieświadomości, nie mając żadnej gwarancji, że w swej podróży zawędrujemy daleko. Samotnik z Providence
Obrazek


Bez świtu, bez przystani, przez niezbadane głębiny, które otwierały się przed nami


A ponad wodami, Ona – symbol ich przymierza. Gdyż tak jak niewola przyszła wprzód, tak i nadzieja miała zstąpić z gwiazd. Więc nie trać wiary w gwiezdny cud, w dalekich gwiazd pomocną dłoń, póki jeziora czysta toń odbija niebo w lustrze wód. Limes inferior Pięknie powiedziane, ale chyba wszyscy wiemy, jak łatwo się wtedy pomylić. Mówiło o tym pewne wyświechtane nadużywaniem powiedzonko, które zachował sobie w pamięci jako fajny tekst przed skopaniem dupy jakiemuś matkojebcy. Jednakże nawet banał, w odpowiedniej chwili powtórzony, potrafi odzyskać zatarte piękno starożytnej mądrości. A mądrość była mu teraz bardzo potrzebna. Nie był uczonym i filozofem, nie śniły mu się podobne rzeczy. Miał jednak dosyć rozsądku, by wyczuwać cyrograf nosem. Kuszenie owocem z Drzewa Życia, które nie zostało jeszcze zasiane. Ha, ciekawe jakieś to gruszki obiecywała Wierzbie, skoro przystał na jej propozycję z miejsca i bez wahania. Oto posłana jak wilki między owce, zwodziła je znajomym głosem, przywiedziona między nie przez swego ojca, fałszywego proroka. „Więcej, niźli potrafisz dzisiaj zrozumieć” sugerowało, że czas przyniesie mu zrozumienie. Jego babka, najmądrzejsza kobieta jaką znał, zwykła mawiać: „mądry elf po szkodzie”, ale jak zostało już powiedziane, mądrość potrzebna mu była na teraz-już.

Nadto zaś, nie uznawał pośredników, a osobiście nie umawiał się z nikim. Włącznie ze stojącą przed nim córką starego kapłana i bogini, którą w ogóle pierwszy raz widział na oczy. Nie, żeby był ekspertem matrymonialnym, ale przed podjęciem tak wiążącej decyzji, chyba dobrze było umówić się przedtem kilka razy? I miała być dla niego całym światem? Wyrzec się światła, a zaraz potem wstąpić w nie oraz noc jednocześnie? Nie znał najlepiej starego dialektu swojego ojczystego, radził sobie z nim gorzej niż z mową demonów. Mógł zgubić się na zakręcie którejś z metafor, pobłądzić na zawiłych ścieżkach przenośni oraz manowcach archaicznego języka. Na jego własny cisnęły mu się jednak dwa słowa, same również przeciwstawne jak świt i zmierzch.

„Gówno prawda.” Może miał, tak jak sobie życzyła, rozdać całą majętność swoją? I co jeszcze, wystawić ciało na spalenie? Lećcie powiedzieć kapitan Fheeryi, że zawracamy, kurs na Srebrny Fort. I cóż zyskałby w zamian? Nic by nie zyskał. Nie miał nawet miłości. A językami ludzi i demonów już mówił. Luba zaś dawała mu wyłącznie to czego jej nie ubędzie. Gdzie tu gest? Gdzie trochę poświęcenia?

Gdzie dwanaście pięknych rumaków, które pasą się w gaju cienistym? Gdzie dwanaście wodnych młynów, które stoją od Irios do Qerel? Gdzie złocony zaklęty miecz, mający budzić trwogę w jego wrogach? Gdzie biała niby śnieg koszula utkana z najbielszych jedwabiów?
Obrazek
Oto byłaby właściwa cena, by przystać do tych, których zdradzili, rodząc się w świetle, z ciepłego ciała. On sam, choć w dniu Mimbry, przyszedł na świat pośród mroku bagien, wydarty z łona martwej niewiasty. Miał pragnąć zjednywać sobie sługi Pokusy? Po pokornie wyczekaną śmierć? Śmierć, która miała go za wroga? Tę samą, którą osobiście powstrzyma na progu, gdy zechce przyjść po niego lub jego bliskich? Nie przyjąłby tych darów, nawet gdyby Poinsencja okazała się niewiastą odebraną mu przez tamtą przed laty. A była córką Wielkiej Nierządnicy, starego szarlatana z gór, czarty z piekła jej były rodziną. Żadne go dary, ni miraże nie pozyszczą. Nigdy z diabłami nie będzie w mariażach. Stojąca przed nim niewiasta nie zostanie przyobleczona w słońce. Pozornie spełni zaś tylko jedną z jej próśb.


Krew jest to likwor całkiem osobliwy. Bo to o niego chodziło. Będący czymś więcej niż tylko nośnikiem życia, w określonych okolicznościach mający potężną moc. Jego własna krew, sącząca się z rozciętego nadgarstka, płynęła po podłodze, układając się we wzór okręgu, otaczającego ten uczyniony z nasion. Chciała jej, a jego krew, prócz esencji starego jak sama Herbia nieprzyjaciela ich obydwu rodzajów niosła ze sobą coś o wiele starszego. Cierpienie. Ale nade wszystko ofiarę. Nie dla niej. Dla Nich. By chroniła ich ode Złego. Bo chociaż sam je czynił, pragnął ich dobra. Tak jak potrafił, wierząc i wiedząc, że to musi wystarczyć.

Obrazek

Jego krew płynęła Wraz z nią płynęła siła przywołana wiedzą i Darem. Mająca przegnać ją precz, wyrzucić ją za próg i dobitnie uświadomić, że raczej nie odpisze. I że, ewentualnie, mogliby zostać przyjaciółmi, gdyby nie była dla niego za młoda, może odrobinę częściej się uśmiechała i nie stanowiła potencjalnego końca świata jakiego znali. Rozpościerając ramiona wypluł kilka inkantacji, nadających rytuałowi wygnania pożądany kierunek.Kochamy światło oraz bunt, stąd nasza płynie moc. O wolność swą bijemy się, a wy – o wieczną noc! — Mógłby na zakończenie dodać od siebie, gdyby miał w sobie cokolwiek z poety. Był jednak tylko starym kłamcą i cynikiem, więc powiedział tylko:

— Odejdź, bo zasłaniasz mi słońce.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

25
Mancinella nie popisał się tego dnia kulturą. Wpadł nieproszony na wesele, narobił bałaganu, odbił młodemu druidowi pannę młodą tuż przy samym ślubnym kobiercu, po czym chwilę później jednak się rozmyślił i puścił ją w trąbę. Bardzo nieelegancko. A także bardzo nieroztropnie, zważywszy na to, czyją córką była Lave'imoa.

— Jak ci zasłaniam, to sam się stąd wynoś, nikt cię tu nie potrzebuje — prychnęła młoda półbogini, wzorem niedoszłego małżonka porzucając z nagła wszelkie wzniosłości starożytnych mów i uderzając w ton przystający śmiertelnej smarkuli. Ale nie takiej pierwszej z brzegu, a raczej, dajmy na to, młodocianej królewnie, która ze złości każe obciąć komuś głowę, chociaż dobrze wie, że to okropnie boli.

Nieroztropnie postąpił, obrażając córkę Krinn, lecz jeszcze nieroztropniej – spełniając jej życzenie. Bo kiedy pierwsza z ciężkich krwawych kropel uderzyła o podłogę, zguba została przypieczętowana.

Wiele rzeczy stało się w jednej chwili.

Śmiech podobny do rozbitego szkła zawibrował mu w uszach, w skroniach, w każdej kości ciała, roztrzaskując je w proch i składając z powrotem, tylko na tyle krzywo i niedokładnie, przeplatając niewidzialnymi cierniami, by poczęły go kłuć przy każdym ruchu.

Na czole panny młodej wykwitło gwiezdne znamię, w pierwszej chwili czerwone jak kwiat poinsecji, później białe śmiertelną, przyprawiającą o ból głowy bielą. Blask, biały i czarny zarazem, w jednej chwili pojaśniał i pociemniał, zalewając pomieszczenie czymś, co wywracało trzewia na drugą stronę.

Tempo rozkładu, ogarniającego rozsypane ziarna, gwałtownie przyspieszyło, w mgnieniu oka przemieniając je wszystkie do reszty w ohydną maź. Z niej ukształtowały się węże o językach z elfiej krwi. I pomknęły we wszystkie strony, by dokonać zniszczenia.

Czerwony wicher pognał przez komnatę.

Gdy opadła kurtyna, nie było już komu zadawać pytań. Niewiele pozostało z druidów, w tej liczbie i z Wierzbowego Korzenia.

Guede Mancinella, Sola'an z Martwej Wody, samozwańczy król leśnych elfów, leżał samotnie w kręgu własnej krwi, nie pamiętając nawet chwili upadku. Z góry, z pokładu, dobiegały go niewyraźnie krzyki konających. Każdy ruch sprawiał wrażenie, jakby próbował wykonywać go owinięty w zwój kolczastego drutu. Rozcięta ręka paliła, a krew płynęła prędzej niż powinna.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

26
Nie masz to, bratku, jak zrobić sobie pogrzeb z cudzego ślubu. Jedno z licznych skrzywień, tym razem zawodowe. W życiu naoglądał się zdecydowanie więcej czarnych woalek niż białych welonów, wobec czego nagle zaistniała sytuacja, do której chcąc nie chcąc przyłożył rękę, stała się dla niego bardziej znajomą.

Pierwsza krew, a on już leżał na deskach. W dodatku za sprawą dziewuszki, która pierwszą krew miała dopiero przed sobą. Wróć. Nie może tak myśleć, to myślenie zgubne i przystające śmiertelnikom. Przywodzące ich do śmiertelności przed upatrzonym sobie przez nich terminem. To było coś, co tylko przybrało kształt smarkuli. Coś, na co nie zadziałały zarówno egzorcyzmy ani rytuały. Dające do myślenia, sprawiające, że cały dotychczasowy agnostycyzm Czerwia, zawieszony za sznurek cynizmu na haczyku obojętności, spadł i potłukł się na kilkanaście małych kawałeczków. Bogowie istnieli, byli prawdziwi i nienawidzili ich wszystkich. I z jakiegoś powodu mieli tendencję do ingerowania jak gdyby w opozycji do jego ignorowania.

Znalezienie się w kałuży własnej krwi, pośród stosu trupów zdecydowanie sprzyja przewartościowaniu swojego światopoglądu. Jak było powiedziane, leżał na deskach. Znając go trochę, można było śmiało zaryzykować stwierdzenie, że wolałby na dziewkach, ale fakt, że nie były to jednak jeszcze deski grobowe, wystarczająco poprawiał mu samopoczucie.

Przynajmniej do czasu, aż w pełni nie dotrze do niego, co właśnie wydarzyło się w tym miejscu. Że jedynym pozytywem w całej sytuacji był fakt, że zostawił Jastruna w kajucie. Gdyby wiewiór dalej był w jego kieszeni, jak nic odwaliłby tu kitę.

W jego krótkim elfim życiu wielokrotnie zastawały go poranki, które nie były obietnicą cudu, a wyłącznie cugu. Jeśli wiesz, co chcę powiedzieć. Różniło się tylko to, w czym właśnie się budził. Chociaż zdarzało się i we krwi.

Chciało mu się rzygać i łeb bolał go tak, że wydawało mu się to nieodłącznym wrażeniem jego percepcji. Zasłona opadła, lecz przedstawienie jeszcze się nie skończyło. A zapowiadał się naprawdę galowy wieczór.

Zagasły światła - wkoło mrok -
Śmiertelnym - patrz! - piorunem -
Na każdy ludzki spada wzrok
Kurtyna swym całunem -
Anioły, ze łzą u swych powiek
Żałują nieszczęśliwca -
Bo słuchaj: Dramat ten - to Człowiek
Bohater? Czerw Zdobywca!
Edgar Alan Poe
Obrazek
W tej chwili nie wyglądał na zdobywcę. Z trudem przychodziło mu zdobycie się na jakikolwiek ruch. Stąd też zaczął od wstrzymania ruchu swojej uciekającej krwi. Będzie jej jeszcze potrzebował. Stworzona niedawną masakrą atmosfera dawała mu też pewne szanse na odzyskanie sił. Przy wtórze okrzyków konających zaczerpnął z uchodzącego dookoła życia. Chwytał się tego ulatującego w zaświaty oraz jego resztek tlących się jeszcze w świeżo opuszczonych ciałach. Lilia nie była jedyną istotą w tym pomieszczeniu, która posiadła tę skądinąd równie paskudną co przydatną właściwość.

Dochodząc do siebie dostatecznie, zmienił strategię. Skoro nie mógł bezpośrednio mierzyć się z potężnym demonem i osiągnąć postępu, ucieknie się do podstępu. Różnica była zasadnicza, jako że postęp rozjaśniał mroki, podczas gdy ten drugi, przemykał wśród nich. Nie pozostało mu zbyt wiele, musiał spróbować. Kilka razy, w tym jeden całkiem niedawno, udało mu się z demonami. A ta tutaj, mimo swojego pochodzenia wciąż była nim w połowie, nie jemu rozsądzać czy w tej lepszej. Bardzo młoda, nawet jak na ich rachubę czasu. A on planował kupić nieco tego towaru dla siebie i reszty załogi. Licząc, że uda mu się przekonać kogoś, kto urodził się wczoraj.

Być może wyraziłem się nieprecyzyjnie, młoda Pani. — oznajmił z podłogi, uznając to za stosowną pozycję do składania supliki. A jeszcze stosowniejszą, by przedstawiać się jak coś co z kolei nie przedstawia zagrożenia, pomimo, że jako jedyne pozostało tu przy życiu. Pełzając pośród zgnilizny jak wąż, który użyczał mu w tym momencie języka, powoli oddalał się od jej szkodliwego wpływu. — Twój blask przyćmiewa mi nawet słońce. Oto co miałem na myśli. Niech moja skromna ofiara wystarczy za powitanie. Żałuję, że nie mogę zaproponować niczego więcej — skłoniwszy głowę, oczyścił gardło kaszlnięciem, wypluwając skrzep. — Choć w głębi serca podjąłbym cię z radością, rozsądek nakazuje mi prosić, byś odeszła. Nie jesteś tu bezpieczna, a my nie możemy pozwolić na to, by nasi wrogowie uczynili ci szkodę — podjął po chwili, z miejsca przechodząc do wyjaśnień. — Otaczają nas nieprzyjaciele. Bezmiar wód, pośród których mieszkają istoty, z którymi zmuszony byłem się układać w obliczu Wichru, który nie pozwala zostawić nam go za sobą. Możliwe, że to twoja obecność go przyciągnęła, Lilio. I że nie poprzestanie wyłącznie na tym.

Pewnego dnia, jeszcze w Eroli, będąc pod wpływem grzybków, opróżnił należący do jego przyjaciela Nibo flakon kolorowych perfum z Wonnego Rynku, biorąc go za alkohol. W trakcie wymiotowania jego zawartości, nie przypuszczał, że coś równie pięknego i obrzydliwego zarazem opuści kiedykolwiek jego usta. A jednak.

Tedy kornie proszę, byś zechciała powstrzymać swój głód. Także ze względu na stan swojego ojca, który przebywa z nami na statku. — Zgadywał, prawda. Jednak szanse na to, że ten stary szarlatan rozstał się z nimi lub z życiem byłaby pobożnym życzeniem elfa małej wiary. Nierealnym jak sny, które miewał po narkotykach.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

27
Kamień oderwany od elfickiej korony, dumnie wrośniętej w skroń Olinusa, uderzył o drewniany pokład, rozsypując się na kolejne elementy. W promieniach surowego słońca, które smagały załogę statku, przypominały owoce granatu- pełne i soczyste, oderwane od szorstkiej wysuszonej skóry barwionej krwią. Nie na nich skupił swoją uwagę kapłan, który wzrokiem podążył za światłem dnia, a na tańczących przebłyskach spokojnej tafli oceanu i znudzonych falach. W krysztale wód zamieszkało przekleństwo rzucone przez Sulona na swoje porzucone dzieci. Sieroty w amoku dusiły się własnymi łzami rozpaczy zanim przybył do nich wiekowy posłaniec bogini Pokusy, a teraz znów znaleźli się w niełasce dawnego opiekuna. W załamaniach światła kryła się ich niedola. Potrzebowali burzy i potężnych wichrów, a rzucono ich na spokojne wody, aby zdechli z suchoty, głodu i wycieńczenia.

- Ten ciemięzca, który pozwalał się zwać naszym ojcem, głupi jest w swej pysze, bo królowie Kerońscy, książęta Lea’fenistei i członkowie wielkich rodów Wysokich Elfów traciły głowy z arogancji, której drugiej imieniem jest tępotą. Nad morzem rządzi on, ten swołocz przeklęty, lecz w głębinach w ciemnościach niedosiężonych, gdzie wzrok gburów nie dochodzi mieszkają siły zapomniane, które jak my szukały swojego świata
– uniósł się do góry na kolana Olinus, wznosząc wysoko dłoń ze wskazującym palcem, aby zwrócić go w kierunku głębin oceanu. Nie zwracał się do nikogo w szczególności, choć słuchaczami jego słów były dwa urodziwe aniołeczki.


Wstał zupełnie, ale delikatne uderzenie fali zachwiało nim i prawie upadł. Zbliżył się do burty i wychylił się, aby dokładnie ujrzeć sytuację, w której się teraz znaleźli. Przesunął się na środek pokładu, gdzie obrócił się raz wokół swojej osi. Chciał zorientować się, co teraz się dzieje na statku lub zupełnie sfiksował. Ciężko było jednak określić przyczynę stanu jego głowy. Czy stało się to jeszcze przed murami miasta czy teraz, gdy upadł.

Skierował się więc we wskazanym kierunku, tj. w stronę lewej burty, gdzie powinien znajdował się Guede, ale zanim tam dotarł kolejny raz przewrócił się. Jeszcze przed tym wydarzeniem miał majaki, w których widział Krinn, ale obrazy szybko zniknęły z jego głowy. Była to jednak wizja okropna. Wody, przez które przedzierały się okręty, stały się zupełnie czerwone od krwi wrogów i przyjaciół, a jego ukochana bogini na grzbiecie wielkiej ryby morskiej wyłoniła się, dzierżąc w dłoniach trójząb. Obraz zupełnie abstrakcyjny i dla przeciętnego widza wręcz śmieszny, ale Olinusowi nie było do śmiechu. Był tak głęboko wierzący, że nie potrafił odróżnić halucynacji spowodowanych odwodnieniem organizmu, gorącem i nudnościami od prawdziwych objawień.

Zanim jeszcze się przewrócił jakiś młody chłopiec podtrzymał go, żeby dotarł do skrzyni, która przymocowana była do pokładu. Spoczął tam dziękując elfowi za udzieloną pomoc. Zaraz zaś jakaś młoda dziewczyna przetarła jego twarz lnianą chustą, na której pozostał ślad oblicza kapłana. Zwała się ponoć Werha’na, choć wszyscy wołali na nią Veronica. Gdy uniósł się i miał dotrzeć do lewej burty nastąpił kolejny upadek. Dopiero w towarzystwie jakiegoś uprzejmego młodzieńca dotarł do celu.

- Źle się czuje, czy świeżej wody mógłbyś mi użyczyć? Czy moi uczniowie znajdują się gdzieś między wami? Czy Helena znalazła się na statku? – zaczął pytać, gdy nagle powróciło do niego szaleństwo – A stało się coś co mogło oznaczać dobrą nowinę od naszej wspaniałej boginii? Czy Mancinella wezwał po mnie? Beze mnie ten okręt zatonie. Czy posłanie dotarło do pozostałych okrętów? Potrzebuję ofiary. Potrzebuję krwi niewinnej. Odnajdź mi dziewicę na statku.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

28
Czerw prawdziwie robaczym sposobem wzmocnił się kosztem umarłych, a kiedy dokończył swoje dzieło, z druidów pozostały poszarzałe szkielety i kilka garści popiołu. Wyglądało to tak, jakby wszystko oprócz kości nieszczęśników w przyspieszonym tempie uległo rozkładowi, rozlało się wokoło gęstym, czarnym, cuchnącym płynem, a następnie gwałtownie wyparowało. Pomimo ohydy tego procederu, pomimo smaku zgnilizny na języku i dreszczu obrzydzenia ogarniającego całe ciało, elf poczuł się silniejszy. W każdym razie nie umarł, to już było coś.

W ślad za czerwonym wichrem wdrapał się na pokład, brocząc krwią coraz mniej, i dopiero pod koniec swej przemowy spostrzegł, że nie rozmawia już z młodą kobietą, a z zupełnie malutką, czteroletnią może dziewczynką. Z gołym dzieciakiem o wielkich oczach.

Dzieckiem stojącym nad czterema dogorywającymi elfami, osuszonymi przed chwilą z krwi i z życia. Dzieckiem, które zabiło wszystko, co stanęło mu na drodze, a zatrzymało się i cofnęło dopiero stając naprzeciw Caileana, smutnego elfa o pełnych rezygnacji oczach, jak gdyby miał on w sobie za mało życia, by dało mu się je w ogóle odebrać.

Dzieckiem, na którego czole kwieciste znamię połyskiwało na przemian, a może w jakiś niepojęty sposób równocześnie, krzykliwym odcieniem czerwieni, oślepiającą bielą i najciemniejszą z czerni.

— Mylisz się, Sola'an — dziewczynka zwróciła się spokojnie do kulącego się u jej stóp Mancinelli. — Nie boję się Wiatru, to wy się go boicie. Mnie on nic nie zrobi. Przyszłam, żeby was ochronić, beze mnie utoniecie! Dlaczego robisz mi wszystko wbrew?! — Spokój w jednej chwili przeszedł w gwałtowne łkanie. — Gdzie jest mój tata? Co mu jest? Dlaczego mnie wyganiasz? Przyszłam tu, żeby pomóc. Póki jestem na tym statku, Sulon nie pośle go na dno, przysięgam! Przepraszam za to, co zrobiłam, byłam tak strasznie głodna. Przysięgam, że już nie będę. I nie mam na imię Lilia, zapamiętaj to sobie!
* Z perspektywy Olinusa wyglądało to tak: aniołeczek zwany Smutnym poratował go bukłakiem z wodą i cierpliwie wytłumaczył, że nie, wieści nadal nie dotarły do pozostałych okrętów; że Helena, owszem, znalazła się na pokładzie „Speranzy”, choć chyba nie czuje się najlepiej; że o jego uczniach nic nie wie; że żadnych znaków od żadnego z bóstw nie zauważono, poza znakami nienawiści ze strony Sulona; że Mancinella robi coś pod pokładem, chyba rozmawia z druidami. I że nie, absolutnie nie będzie się tu składać krwawych ofiar, ani z dziewic, ani z nikogo innego.

Nim stary kapłan zdołał poukładać sobie w głowie odpowiedzi na swoje pytania, ujrzał jak spod pokładu wpadł nagle czerwony wicher, który wśród krzyków przerażenia powalił czworo stojących mu na drodze elfów, pozbawiając je życia i wypijając z nich krew. Powiew zatrzymał się przed nim samym. A właściwie nie, raczej przed facetem, który stał tuż obok, oparty o lewą burtę, wpatrzony w morze najobojętniejszym wzrokiem, jaki można było sobie wyobrazić.

Olinus znał go bardzo pobieżnie. Wiedział tyle, że to Cailean, elf który cierpiał na potworne zaniki pamięci i niewiele potrafił powiedzieć o tym, kim w zasadzie jest. Kunsztowne tatuaże na twarzy świadczyć mogły o pełnieniu w przeszłości jakiejś ważnej rytualnej funkcji, może w samym pałacu królewskim. Ślady na jego rękach i szyi szeptały coś o stosunkowo niedawnym uwięzieniu i ciężkim losie wygnańca. Elf ten podobno jeszcze w obozowisku pod Heliar próbował się powiesić, ale ktoś w ostatniej chwili siłą odwiódł go od tego pomysłu. Teraz, jak wyjaśnili kapłanowi Smutny i Lilijka, owe urodziwe anioły opiekuńcze, Cailean zgłosił się na ochotnika, by wsiąść w łódkę i popłynąć z wiadomością do reszty elfiej floty, ale Mancinella nie wyraził na to zgody. Na polecenie Tego Trzeciego patrzył więc w morze i wypatrywał jakichś znaków.

Nie było jasne, dlaczego śmiercionośna wichura, czymkolwiek była, zatrzymała się przed Caileanem, nie tknęła go i nie ruszyła dalej.

Spod pokładu wyczołgał się, w ślad za przerażającą istotą, zalany krwią Mancinella. A wicher zgęstniał, skondensował się i przemienił w maleńką dziewczynkę. Śliczną czarnulkę o mądrych oczach, niepokojąco piękną, otoczoną aurą utkaną z najgłębszego mroku. Nieodrodną córkę zarówno swojej boskiej matki, jak i swego szalonego ojca, elfa Olinusa. Rozpoznali się w tej samej chwili, nie mając nawet krzty wątpliwości.

— Tato! Przepraszam! Przepraszam, ja byłam tak okropnie głodna, już nie będę! Obiecuję! Co ci jest? Sola'an mówił, że jesteś w złym stanie!

Golusieńkie stworzenie o porcelanowej cerze, ze śladem w kształcie czerwonej poinsecji na czole, z burzą czarnych włosów, podbiegło do starca i gestem pełnym czułości i szacunku objęło go za nogi. Dziewczynka wyglądała na coś koło czterech lat, ale czemu się dziwić? W krainie bogów czas pędzi innymi drogami niż u śmiertelnych, wszyscy o tym wiedzą.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

29
Skłębiona w postaci ledwie widocznej mgiełki esencja ulatująca przez otwarte w śmiertelnym grymasie usta tych, których ciała znaczyły przejście małej ladacznicy, snuła się po kajucie, odnajdując drogę do gardła Czerwia. Smakowała paskudnie, osadzając się w nim oraz na języku ohydnym wrażeniem, którego nie wywabiłyby wszystkie róże Urk-Hunu. Wywołane dreszczem odrętwienie towarzyszące całemu procesowi było niezapomnianym wrażeniem, bo płynącym od wewnątrz, miast tylko prześlizgującym się po skórze. Miał w sobie dostatecznie dużo samozaparcia, by nie przerywać ani nie wymiotować. To drugie nie zdałoby się zresztą na nic, jako że fizjologia była tu bezsilna. Nadto zaś wiedział, że z posilaniem się w ten sposób było jak z lekarstwem. Po dwakroć jak z lekarstwem, które choć obrzydliwe, zdecydowanie dawało szanse na przeżycie.

Szansę, której poskąpiono całej reszcie weselników, których puste oczodoły patrzyły na niego ze swoich popielnych posłań, gdy zebrał już dostatecznie ich sił, by dźwignąć się na nogi.

Musiałem — wychrypiał nie bez trudności z powodu goryczy wciąż utrzymującej się w ustach.
Inaczej się, kurwa, nie dało. — Miał nadzieję, że zrozumieją, choć w duchu wiedział, że znaleźli się tutaj z własnej woli i ostatecznie zebrali to, co posiali. Nie było czasu na dłuższe wyjaśnienia ani na pochówek, więc opuścił kajutę w milczeniu. Pozostało zobaczyć, co będzie mógł zrobić dla żywych.

Pożałował natychmiast po znalezieniu się na pokładzie, patrząc na wzruszającą rodzinną scenę w scenerii kolejnych trupów. I jednego smutnego faceta poznaczonego jak krasnoludzkie rękodzieło, spod którego powiek patrzyła para oczu, która musiała oglądać już w życiu podobne, jeśli nie gorsze rzeczy. Widząc, co właśnie się stało, przez moment poczuł z nim silną więź i pokrewieństwo. Łączący ich fakt, że nagle obydwu było strasznie wszystko jedno. Dawniej wierzył, że uda mu się ocalić swoich ziomków. Do niedawna liczył, że uda przynajmniej przetransportować ich na Archipelag bez perypetii większych niż szkorbut i choroba morska. Ostatecznie, cieszył się, że zostawił Jastuna w swojej kajucie. Przynajmniej on był bezpieczny. Zaoszczędził biedactwu całego mnóstwa nieplanowanych atrakcji.

Patrzył teraz na dziewczynę. Na dziecko, chcące do swojego taty. Patrzył i nie dowierzał ani trochę. Nie kupował nic a nic z tej farsy. Był za stary, żeby wierzyć, miłości wyrzekł się lata temu a nadzieję odebrano mu dosłownie przed chwilą. Zostało tylko zimno, jedyne prawdziwe wrażenie kiełkujące i wzrastające w jego wnętrzu, choć równie dobrze wrażenie ostatniego „posiłku” mogło zwyczajnie nie opuścić go na dobre.

Zapamiętam — obiecał zgodnie z prawdą, wiedząc, że wydarzenia dzisiejszego dnia na długo zagoszczą w jego pamięci, powracając do niego każdego dnia i nocy, na tuż przed ułożeniem się do snu. Podczas każdego momentu poprzedzającego sięgnięcie po proch, halucynogen lub butelkę.
Nie ma problemu — powiedział o trupach, uśmiechając się sztywno na pół twarzy. — Są na mój rachunek — dodał, mając wrażenie że ktoś inny wypowiada te słowa, a one same rozlegają się z daleka. I nie przerywając przy tym patrzenia na Olinusa.

Do wioseł — zwrócił się do zalegających ciał, popierając go stosownym mentalnym rozkazem.

Skłoniwszy się czteroletniej figurce, oddalił się kawałek, pozostawiając ojca i córkę samych sobie. Gestem i spojrzeniem przywołując do siebie Caileana, z którym zamierzał porozmawiać na uboczu. Po drodze wymienił również krótką uprzejmość z elfem, który zwał się ponoć B'ob ale wszyscy zwali go Jose Sandoval, a który był na tyle miły, by poczęstować go łykiem z flaszki rumu, by Czerw mógł uspokoić nieco trzęsące się dłonie.

Ewentualnie mogło mu się tylko wydawać. Bo choć przypuszczalnie pozostawał najrozsądniejszą postacią na tym pokładzie, regularnie zdarzało mu się gadać z osobami, które nigdy nie żyły lub nie istniały.

Nadal wszystko ci jedno? — zapytał Caileana, gdy i jeśli obdywaj znaleźli się już pod jedną burtą, obserwując fale.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

30
W jednej chwili, gdy wicher karmazynów, burgundów i szkarłatów, niczym szalony taniec wszystkich najgłębiej skrywanych emocji, przybrał postać dziecka, wszystko choć na moment przestało mieć znaczenie i tylko liczyła się miłość ojcowska. Zmęczony starzec, który skrywał swe lata pod postacią wiecznej młodości, rozpromieniał się nagle, na jego twarzy zagościła siła, a oczach zniknął obłęd. Ujął w objęcia delikatny płatek wilczomlecza nadobnego, jakby dotykał kruchości świata i wraz z zbyt silnym uściskiem, miałby ułamać fragment Herbii. Ucałował jej czoło. Wielka potęga w ulotnej formie. Również niebezpieczna jak zakochanie. Ukląkł przed nią, uniżając się przed własnym tworem.

-Czekałem na Ciebie przez sto dwadzieścia pięć zim, wypatrywałem w blasku spadających gwiazd, wędrowałem twoim śladem po liniach życia na swych starych dłoniach i poszukiwałem w snach. I ty mnie odnalazłaś na okręcie, który dąży na stracenie, chyba że ruszą się wody zgodnie z naszą wolą – spojrzał prosto w jej oczy. W jego źrenicach i barwie tęczówek widać było wielką czułość wobec tej filigranowej istotki. Gładził dłonią jej policzek. Jej skóra była taka chłodna i delikatna, jakby stworzona z porcelany – Nowa Gwiazdo na naszym niebie, nie przejmuj się głodem, który kierował tobą, gdyż zrodzona jesteś z miłości łapczywej i niepohamowanej, która jest piękna w bólu i cierpieniu, słodka jak zgniłe owoce gruszy, który spływa po brodzie niewiniątka tuż przed śmiercią. Nie odmówię Ci przecież jedzenia, jesteś moim jedynym skarbem, a ja jestem jedynym twoim szczęściem na ziemiach i oceanach. Jeżeli jednak tkniesz kolejnokroć, któregoś z moich braci czy sióstr, to jakbyś tknęła mnie, ojca swego i tym nie będę mógł zatrzymać surowej dłoni. – w jego oczach pojawiła się złość i gniew, który znała z pewnością dziewczynka, gdyż była zrodzona ze wszystkich z uczuć, które mieszkały w kapłanie.

Powstał nagle i trzymając ją za rękę zbliżył się do burty statku, a następnie uniósł ją, by stała na podwyższeniu. Wiatr milczał, a więc tafla oceanu były spokojne. Mogli spokojnie obserwować wszystko co działo się na pełnych wodach. Trzymał ją w pasie, jakby obawiał się, że mogłaby spaść i zrobić sobie krzywdę. Wiedział jednak, że jest bezpieczna, gdyż płynęła w niej krew i moc jej matki. Jej ukochanej boginki, a zarazem wspaniałej kochanki.

- Wezwij siły, które w sobie skrywasz. Wezwij swoje siostry i braci. Wszystkich tych, których spłodziła prawdziwa miłość, ta chwilowa i ulotna. Niech poprowadzą nasze okręty do ziemi obiecanej nam przez twoją matkę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Heliar”