[Szklane Morze] Okręt „Speranza”

1
Wypłynęli z Heliar

Morski wiatr rozwiewa włosy Mancinelli. Oczy elfa, choć załzawione bryzą, pozostają bystre niczym otaczający go bezmiar wód. Stoi przy burcie, na pokładzie statku towarowego „Speranza”, flagowca ich floty zmierzającej ku zapisanemu im na mocy porozumienia z Syndykatem oraz Jego Wysokością Fehmim (w tej, nie innej kolejności) kawałkowi ziemi, który od czasu Konwentu Nad Jeziorem został okrzyknięty obiecaną.
Wpatrując się w horyzont, co rusz pociąga nosem. Tym razem to tylko wiatr, swój płaszcz wywalił w krzakach przed burdelem. Od panującego na otwartej przestrzeni statku przewiewu chroni go wyłącznie futrzana czapa z wiewiórczego futra oraz ciepło drzemiącego w kieszeni Jastruna, w chwilach przebudzenia bezskutecznie, choć niestrudzenie zalecającego się do tej pierwszej.


„To tylko wiatr.”

We wszystkich historiach grozy, które przyszło mu usłyszeć podczas trzech dekad swojego życia, sprawy najczęściej zaczynały się pieprzyć dokładnie po tym zdaniu. W życiu nie przypuszczał, że z tego samego powodu popieprzy się również cała jego rasa. Rozcierając przemarznięte ramiona, odstąpił od burty, przechadzając się pokładem. Ruch pozwalał mu się ogrzać oraz rozładować napięcie wywołane przedłużającą się przerwą od wciągania. Pozwalał przypominać, a on bardzo chciał pamiętać, jak znalazł się na czele tej wyprawy. Jakie przeklęte fata uczyniły z niego nadzieję lub jej kata. Chodziło o miłość? Ten neurologiczny fenomen i związany z nią sentyment, który popchnął go ku temu? Nie byłby to pierwszy raz, gdy zakpiłaby z rozsądku. Ani najgłupsza rzecz popełniona w jej imieniu. A może wyrachowanie i nałóg? Prosta i logiczna odpowiedź, tylko czekająca, by sięgnąć po nią jak po nisko wiszący owoc. Przyznać, że wiatrem jego żagli jest nieznana na kontynencie kattokaina, złoty sen każdego, kto cierpiał na chorobę duszy. Zamieniona w rajskie ogrody plantacji w środku tropikalnego piekła. Tylko że nie potrzebował do tego całego pierdolonego narodu, który płynął tu razem z nim.

Nie pamiętał. Nie pamiętał niczego poza ostatnią nocą. Śmieje się szklana góra, jej okruchy spadają wokół niego, dźwięcząc szyderstwem. Jęczy szkło, brzęczy szkło: o co tobie szło? Stoi pośród nich, ściskając w ręku bezwartościowe dokumenty i równie bezużyteczną pieczęć. Na jego oczach ktoś otwiera inną. Spogląda w niebo, drugi raz będąc świadkiem przychodzącego z niego cudu. I naprawdę nie chcąc dożyć trzeciego. Jeden z okruchów, drobniutki pyłek na tle pozostałych, trafia go prosto w oko. Mancinella czuje, że miłość, nałóg, pragmatyzm czy współczucie, cokolwiek co niósł dotychczas w swoim sercu, przestaje mieć znaczenie. Gdy po drodze ratuje kogo się da, wydaje mu się że robi to bardziej z przyzwyczajenia.

Pośród spanikowanej ciżby nie sposób wybrać temu komu się pomaga. Wszyscy ci, którzy przeżyli pogrom oraz późniejszą katastrofę mogli liczyć na jego umiejętności. Znał się na zszywaniu i opatrywaniu, umiał też przyrządzać lekarstwa oraz środki uśmierzające ból. Być może, z pomocą innych biegłych udało mu się wtedy ocalić kilka istnień.

Zupełnym fartem udało mu się zachować złotą figurę Sakira, zabraną ze sobą raczej pod wpływem irracjonalnego impulsu niż z przezorności. Zabezpieczona w ładowni czekała na to, by przy najbliższej sposobności zostać wymienioną za dodatkowe zapasy oraz artykuły pierwszej potrzeby. Nie wiedział co stało się z dwustoma kilogramami popium, które nakazał z niej wyciągnąć oraz podzielić jeszcze w obozie i był to rodzaj niewiedzy blisko związany z błogosławieństwem.

Wypłynęli, co oznaczało, że pośród uchodźców znalazło się dostatecznie dużo osób mających pojęcie o nawigacji statkiem. Ewentualne braki łatwo było uzupełniać, gdyż w mieście nie brakowało chętnych do tego, by opuścić je jak najszybciej.

Prowiantu oraz pitnej wody, przewidywanych na większą liczbę pasażerów było pod dostatkiem, co stanowiło pozytyw obecnej sytuacji.

Dopiero teraz przyszła kolej na zadawanie pytań. A on sam mógł przejąć stery okrętu zwanego dawną Fenisteą, ogłaszając się jedynym przywódcą elfów na wygnaniu. W obliczu obecnego stanu zdrowotnego pozostałych członków dotychczasowego triumwiratu nie zapowiadało się, by znalazł się ktoś dostatecznie szurnięty, by go wyręczyć.

Nie rządził bynajmniej sam. Tuż przed wypłynięciem zabiegał o to, by na pokładzie flagowca znalazła się reprezentacja dawnej elity, tej sprzed upadku Fenistei. Weterani wojen z Keronem, osoby z pałacowych kręgów, być może nawet kilku druidów. Instynktownie postrzegani przez większość jako opiekunowie, koordynujący dotychczasowe plany, wcielający słowo w czyn. Był gotowy korzystać z ich rad, a w razie potrzeby zrobić to co słuszne.

Wykorzystując czas, który zapowiadał się w nadmiarze, poszukiwał wszystkich tych, którzy gotowi byli zdać mu naoczne świadectwo minionej nocy w obozie. Składnych relacji dających jakiekolwiek informacje na temat królewicza, pięknej Heleny oraz sióstr. Dokładnie w takim porządku. Oczekując na informacje lub z miejsca po ich otrzymaniu, przeszedł do spraw bieżących, spotykając się z kapitanem statku. Konsultując z nim dokonany właśnie wybór kierunku, w którym podążą.

Cała naprzód przez Epoit — oznajmia, pochylony nad blatem z rozłożoną mapą. Uzasadniając swoją decyzję wiedzą na temat ćwiczeń, na które nieobecna pod ich obecność w mieście heliarska armada wybrała się do cieśniny Garringa. — Być może dostrzegli już dymy z miasta. Być może zaczęli wracać. Byłoby lepiej gdybyśmy uniknęli spotkania. — Wyładowana niepopularną w tej części królestwa mniejszością flota uchodząca z płonącego miasta, stwarzała pretekst do zatrzymania oraz związanej z nią zwłoki. W najlepszym wypadku. — Mając ląd w zasięgu widzenia, łatwiej będzie nawigować. Odbiłbym dopiero przed Wyspą Kryształowego Powiewu, żeby uniknąć pchania się w cieśninę między nią a Fenisteą. O, tutaj. — Wskazując miejsce, wypytuje o ewentualne prądy oraz prognozy. W miarę możliwości nie chce podchodzić zbyt blisko brzegów dawnej ojczyzny. Nie chce, by cokolwiek zadomowiło się w jej dawnych puszczach mogło dostrzec ich transport. Nie chce też, by oni sami musieli patrzeć na to co pozostawili za sobą.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

2
Morski wiatr nieprzyjemnie szarpie i z przykrą gwałtownością wpycha Mancinelli do ust, do nosa, do załzawionych oczu jego własne włosy. Włosy już nie czarne, jak dawniej, a szare – to zrodzona ze zgryzoty siwizna czy tylko osad z kryształków soli? Łzy, bardziej słone od samego morza, są dziś całkiem na miejscu. Płacz, Czerwiu, płacz nad swoim ludem i nad sobą samym. Masz powód do płaczu. Masz setki powodów. Dokładniej – jakieś trzy setki. Wszystkie płyną z tobą na tych okrętach.

Byli ledwie u początku swej drogi, a już pozostała ich tak niewielka garstka. Nad jeziorem, jak ktoś wyliczył, zebrały się ich ze trzy tysiące. W obozowisku pod Heliar zamieszkało ponad dwa i pół tysiąca dusz. A dziś sześć statków, z piękną „Speranzą” na czele, niosło po wodach zatoki nie więcej niż trzystu elfich wyrzutków.

„To tylko wiatr”.

Dobrze wiesz, biedny herosie i zbawco, że wiatr nie jest już twoim przyjacielem. Czyżbyś zapomniał? Wiatr ci nie sprzyja, żadnemu z was nie sprzyja. Bóg Wichrów was znienawidził, a wy próbujecie liczyć na jego łaskę? Siłować się z nieporównanie większym przeciwnikiem?

— Nierozsądnie — podsumował głos, który, jak i cały poprzedzający to stwierdzenie monolog, okazał się należeć nie do grona nowych objawów obłędu, a raczej do jednego z tych starych, doskonale znanych i kochanych. Do Majaka. Guede nie widział go wprawdzie, ale czuł wyraźnie, jak demoniczny kocur łasi się szyderczo do jego łydek. — Odważnie ale nierozsądnie tak zdawać się na wiatr. Nie lepiej wam było iść na piechotę?

Szkiełko w oku boleśnie uwierało i kłuło, było jednak zbyt maleńką drobiną, by dało się je wyciągnąć. Może któregoś dnia wypłynie ze łzami, kiedy wylejesz ich wystarczająco wiele, Czerwiu?

Wszyscy ocaleni jęczeli z bólu nad swoimi poranionymi ciałami. Grupka druidów na pokładzie flagowca bez przerwy knuła coś we własnym gronie. O królewiczu, pięknej Helenie i siostrach Isiriel nikt póki co nie umiał nic powiedzieć. Wszyscy opłakiwali przyjaciół i rodzinę, pogrzebanych w Heliar. Na domiar złego dawny pałacowy urzędnik, Na'arven, dosłownie przed chwilą zaproponował Mancinelli zakup działki popium po bardzo okazyjnej cenie.

Kapitan Fheerya, dzierżąca stery „Speranzy”, również nachyliła się nad mapą, jednak tylko po to, by móc spojrzeć Czerwiowi głęboko w oczy i upewnić się, że ten rozumie każde jej słowo.

— Cała naprzód, chciałabym. Przez Epoit, bardzo chętnie. Tylko trzeba zaprosić do wioseł całą ferajnę, bo żagle nam tu na nic. Wiatr oszalał, wieje nagle ze wszystkich stron jednocześnie, potem kompletnie zamiera i tak bez chwili wytchnienia, przy okazji coś przetasowało wszystkie stałe prądy morskie w okolicy, nic nie jest tak jak być powinno, to jakiś obłęd. Popatrz na tych, co płyną za nami. Kręcą się w miejscu niby bączki, wpadają na siebie, wiatr im zrywa żagle. Co to ma być, balet? Wymyśl coś, Mancinella. Zdrowy rozsądek jest tu bezradny.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

3
W chwili, gdy nie pozostało ci zbyt wielu przyjaciół, nawet głosy dawnych demonów można uznać za kochane. Nagłe wzruszenie oraz stanie przy nawietrznej powstrzymały go od splunięcia.

Dziękuję — odparł oślizgłemu głosowi, który odezwał się w jego głowie, wspiąwszy się tam dreszczem przeszywającym plecy oraz kark Czerwia. — Myślałem kazać wodom rozstąpić się przede mną, jak dwóm dziewczęcym udkom, ale uznałem, że nie mam ochoty na spacer. A od skakania po falach dostaję nudności — Pokiwał smutno głową, spoglądając na spienione grzbiety wzmiankowanych. Wytrząsając przy tym sól, z własnych, czarnych i potarganych.

Potrzebuję cudu — oznajmił wywłoce w powłoce kota, poważny jak sytuacja, w której się znaleźli. Szarpani wiatrem jak bohater rycerskich romansów namiętnościami. — Pomocy samego morza. Zrodzonych z niego istot... Twojego pokroju. — Opiekunów, żywiołaków, morskich diabłów, jak zwał. Mając doświadczenie z mniejszymi akwenami, wiedział, że musiały istnieć i na głębokiej wodzie. Rzucał się tedy na nią, szedł na żywioł, o tyle dobrze, że żywioł sobie znany i częściowo podległy. Mancinella odkaszlnął. Jego gardło buntowało się przed wypowiadaniem następnych słów, ale musiał, w obliczu bezradności rozsądku. — Może... Może mógłbyś skontaktować się z nimi i załatwić mi ich przychylność. Przez wzgląd na stare dobre czasy?

Negocjacje z piekielnym widziadłem były najnowszym punktem na jego ciągle powiększającej się liście rzeczy do zrobienia na dziś. Kolejnym będzie najpewniej wizyta w knującym gronie jemiolarzy, którzy jak dotąd nie wykazali się jeszcze przydatnością. Pierwszym, przypominającym o sobie ustawicznym kąsaniem nerwów, pozostawała wciąż nieustalona sprawa pobytu królewicza, zarówno na pokładzie, jak i w gronie żyjących. Nie dając za wygraną, chwytał się każdego strzępka informacji, który przybliżał go do przynajmniej ogólnego pojęcia, co wydarzyło się w obozie podczas jego nieobecności.

Z drugim poszło nieco szybciej, co nie znaczy łatwiej. Zdając się na rady i doświadczenie bieglejszej w kierowaniu statkiem tego rozmiaru kapitan, zaaprobował jej dyspozycje tyczące się płynięcia zygzakiem, manewrami biorącymi poprawkę na aktualną siłę i kierunek wiatru. Przychylił się też decyzji o zaproszeniu ferajny do wioseł. Jako pierwszy, na przykład dla reszty, otrzymał je Na'arven, a w jego ślady wszyscy ci, których przyłapano na rozprowadzaniu prochów na pokładzie. Ich posiadanie także kwalifikowało na zostanie ochotnikiem oraz spożytkowania wynikającego z nich nadmiaru sił z korzyścią dla wspólnego dobra.

By nie zostać posądzonym o hipokryzję, trzecim punktem listy uczynił postanowienie, by w ciągu dnia wciągać pół kilo popium mniej niż dotychczas i na ogół trzymał się tej zasady.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

4
— Mrrr, kto jest twoim koteczkiem? No kto?

Znienawidzona bestia niczym najpaskudniejszy i najzimniejszy dreszcz wspięła się po plecach elfa, by na koniec przysiąść na jego ramieniu i niewidzialnym pyszczkiem otrzeć mu się o policzek. Sypiące się z niego kłaki były tak gęste, że prawie dało się je zobaczyć.

— Uuuu, paktujemy z demonami! Ciekawe, co by na to powiedziała twoja babcia, łobuzie! — Ekscytacja Majaka dawała się odczuć jako dziwne, złowrogie drżenie zgęstniałego nagle powietrza. — Może, może, może i mógłbym... — Stwór udawał obojętność, przeciągając leniwie zarówno sączone do umysłu Mancinelli słowa, jak i własne, złożone z samego mruczenia ciało. — Pytanie tylko, co mi dasz. I co im dasz. Hmm? Miaaau? — Demon pisnął cieniutko, odstawiając obsceniczną w swoim fałszu parodię prośby o przysmak. — Co masz w nagrodę dla swojego koteczka?

No tak, śmiesznie byłoby zakładać, że jakikolwiek kot uczyni coś bezinteresownie, wyłącznie przez wzgląd na dawne czasy. Tym bardziej już kot z piekła rodem.

Tymczasem zapracowanych przy wiosłach przymusowych ochotników zebrała się solidna gromada, gdzieś koło tuzina. W tym troje obrotnych handlarzy: poza Na'arvenem jeszcze jego żona Jaella i szwagier Vethlle. Zagonieni tam pomimo protestów dawali z siebie wszystko, dla wspólnego dobra, a sił rzeczywiście mieli nielichą nadwyżkę, i wreszcie „Speranza” zaczęła pomału, zygzakiem brnąć przez wodę, wyprzedzając nieznacznie pozostałe statki elfiej floty. Te natomiast, nadal z postawionymi żaglami, bezskutecznie usiłowały walczyć z wiatrem, zupełnie jakby przypisywana rasie dzieci Sulona duma nie pozwalała im odpuścić.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

5
Demon, łaszący się do niego jak pospolity sierściuch, przyprawiał go o mdłości. Mancinella zesztywniał jak w stężeniu pośmiertnym, tłumiąc klątwy w zaciśniętych do bólu szczękach. Kształt poczwary był obecnie niedostrzegalny dla jego oczu, ale przez moment wydawało mu się, że widzi jej szeroki złośliwy uśmiech, wiszący w powietrzu tuż obok jego własnej facjaty. Jej oddech zajeżdżał czystym spirytusem, a każdy dotyk kłaków był jak całowanie żywej tarantuli i pozostawiał na skórze fizyczne wrażenie zbliżone do natarcia się pokrzywą. Nie dał tego po sobie poznać. Zachował spokój, kontrolowanym wydechem wypuszczając z siebie powietrze.

Czerw dobrze wiedział co stara powiedziałaby na podobny proceder. Resztki szacunku do jej pamięci po raz drugi powstrzymały potok klątw przed opuszczeniem jego ust. Spodziewał się targu i był nań przygotowany, ale nie spieszył się ani nie uprzedzał faktów. Stopniowo budował napięcie, pozwalając by jego kolejne gesty znaczył dramatyzm. Znał demona jak zły szeląg, to jest dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że przepada za podobnymi farsami. Ważące o losach żywotów chwile przetykane ironią przyciągały go tak jak świeża padlina wabi roje much.
Ironią polegała na tym, że to siedzący na jego ramieniu demon był kuszony.


Sięgnął do kieszeni, wyciągając na światło dzienne niewielki przedmiot. Obracając go w palcach, pozwolił mu błysnąć w promieniach słońca.
Sny śmiertelników — oznajmił, prezentując nienaturalnie ciemny kawałek szkła o nierównym obrysie. — Ich koszmary, największe lęki i obawy. Moja ofiara dla Morza.


Dla ciebie zaś... — Pokonując wstręt, ujmuje bestię pod brodę, tam, gdzie, jak mu się, że zdawało, dostrzegł jej grymas i wyszczerz. — Coś szczególnego. Odpowiedniego koneserowi twej rangi. — Długie palce Czerwia zanurzyły się w niewidzialnym futrze istoty, zwiewnej niby dym, choć zarazem namacalnej. — Dusza. Czarna na wzór śmiertelnego grzechu. Pełna mrocznych sekretów niedostępnych profanom. Zaklęta w ametystowym kaboszonie. Twoja na wyłączność, dostarczona nie później niż rok od dzisiaj. Masz na to moje słowo.

Kładąc głowę w paszczę lwa, zapobiegawczo sycił jego próżność, oszukując tym jego głód. Głowę miał zresztą, prócz lwem, zaprzątniętą kwestią odstających od flagowca statków, wlokących się z tyłu. Błądził wzrokiem po pokładzie, szukając któregoś z „matów” lub „oficerów” mianowanych przez wypłynięciem. Gdy skończy negocjacje z Majakiem, ani chybi będzie miał do niego sprawę. Kolejną, wyrastającą na miejsce poprzedniej niczym odrąbany hydrze łeb. Ten Trzeci prawdziwie pracował za trzech. Lub — gwoli ścisłości, za troje.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

6
— Phi! Ta oferta mnie obraża! — fuknął obruszony Majak, strosząc futro. — Czyja dusza, twoja niby? Dziurawa i cuchnąca jak stare onuce? Nie myśl, że dam się tak łatwo nabrać śmiertelnemu... Jak proponujecie takie rzeczy, to zawsze chcecie się potem wykręcić, myślisz że nie wiem?

Trudno powiedzieć, czy skulony dotąd w kieszeni Mancinelli Jastrun także słyszał i rozumiał słowa piekielnego kota, ale z całą pewnością wyczuwał jego obecność. A może nawet go widział? Całkiem możliwe, bo znienacka wyskoczył ze swej kryjówki i wspiął się na kark elfa, obnażonymi zębami i pazurami wszystkich sześciu łap gotów bronić życia i honoru swojego kochanego pana.

— Won, gryzoniu! — warknął demon i pokręcił łbem. — No nie, jestem rozczarowany. Naprawdę nosisz tego śmierdziela ze sobą? Nowy ulubiony pupilek? Szkoda, że cuchnie jak truposz. Ale cóż, ostatecznie wszyscy przyjaciele zaczynają tak cuchnąć, nie? Hehe. A szkiełko... no, daj, może im się spodoba. Zaniosę im...

Czarny kryształek zniknął, otulony miękką łapą, jakby utkaną ze zgęstniałego powietrza. I znów uśmiech kocura stał się tak szeroki, że prawie dało się go zobaczyć na trzeźwo.

— ...jako zadatek, bo chyba nie sądzisz, że zadowolisz ich wszystkich jedną drobną zabaweczką. Jakie więc prośby im przekazać? I co obiecujesz jako pierwszą ratę?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

7
Nie, nie moja — odparł zimno, samemu czując się urażonym sugestią, że sprzedałby swą dguszę małemu demonowi za jedną nędzną przysługę. Ona kosztowała przynajmniej dwie działki popium. — Myślę, że nie każdy śmiertelny dałby ci to co ja powiedział, bo faktycznie, niewielu było śmiertelnych, wokół których kręciłyby się istoty pokroju tej, z którą rozmawiał, które uznawały ich życia za warte uwagi lub obecności. Nawet jeśli wynikałaby ona z samego pragnienia rozrywki. — Przekonaj się. Nie dasz się nabrać, więc nie masz nic do stracenia. Tyś powiedział. — Czerw wzruszył ramionami.

W sukurs przyszedł mu dzielny i kochany Jastrun, sykiem i szczerzeniem żółtych kiełków wyrażając nieładne myśli kłębiące się w głowie właściciela. — Najnowszy — przyznał Czerw, leniwie gładząc jego grzbiet i kitę, utrzymując w ryzach przynajmniej do czasu zakończenia rozmowy z lichem. — Nie bądź zazdrosny. — Tym razem to uśmiech elfa zawisnął w powietrzu.

Niefortunnie, nie on śmiał się jako ostatni. Mina zrzedła mu nieco po wzmiance o zadatku i ratach. Z miejsca przeszedł jednak do interesów. Przeszedł się też kawałek, nie przerywając głaskania Jastruna. Krótki spacer i zajęcie dla rąk pomagały mu w myśleniu.

Coś nie pozwala nam żeglować — zmrużone wiatrem oczy elfa ponownie ogarnęły pokład, mrużąc się jeszcze bardziej, gdy w polu ich widzenia znalazł się którykolwiek z druidów. Nieładne przypuszczenia rodziły się w jego głowie. Poczynając od brzydkich posądzeń o nieudolność, po te wyjątkowo szkaradne zakładające sabotaż lub nieposłuszeństwo. Nie spieszył się jednak z przeskakiwaniem do pochopnych konkluzji. To tylko wiatr, prawda?

Potrzebujemy dopłynąć na Archipelag. Możliwie szybko i bezpiecznie. Zapewniając sobie pomyślne podmorskie prądy i ochronę od złej przygody. Na przekór roszczeniom wiatrów, uzurpującym sobie prawo do zwierzchnictwa nad wodami. Pojmujesz? — przemawiał, omijając nieścisłości oraz by zapewnić sobie przychylność. Tak jak należało w negocjacjach tego typu.

Wywiązawszy się z umowy, otrzymają kolejną ofiarę — Mancinella zamyślił się, choć nie zawahał. — Złotego boga. Nieprzyjaciela waszego rodzaju, którego utopimy jako zapłatę za przewóz. Leć, przekaż wieści. — Któryż demon nie zechciałby zobaczyć czegoś podobnego? Czerw wypuścił gryzonia uznając pierwszy etap rozmów za zakończony.

Możemy się z nimi porozumieć!? — zawołał do jednego z członków załogi, przekrzykując szum fal i łopot żagli. — Konwencjonalnie albo przez naszych jemiolarzy? Niech ktoś przekaże im instrukcje, mają płynąć tak jak my!
Ostatnio zmieniony 30 paź 2017, 18:05 przez Guede [Bot], łącznie zmieniany 1 raz.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

8
Silny wiatr uderzał z wielką siłą w niewielką chatkę, w której smacznie spał Olinus. Chłód niesiony z południa próbował wkraść się przez szpary w drzwiach, przez wady konstrukcyjne, a nawet przez komin, w którym tliły się resztki drewna. Nikt nie podtrzymał przez noc ognia. Nieprzymknięte okiennice dudniły z trzaskiem o framugę. Świstało i gwizdało. Zaczynało się w środku robić zimno. Po chwili ktoś załomotał trzy krotnie.

Staruszek- a tej nocy wyglądał jak prawdziwy staruszek, jego włosy stały się srebrzyste; twarz przeorana zmarszczkami; zasłonięte bielmem oczy, zapadnięte z sinymi cieniami; blade delikatnie linie warg, kryjące bezzębną jamę ustną; przygarbiony wiekiem kark z widocznym garbem problemów; drżące wychudzone dłonie z widocznymi szlakami żył- uniósł się spod futra, którym był przykryty i nieporadnie zaczął szukać szafki nocnej, o którą mógł się oprzeć, wstając. Uniósł za czwartym razem swoje słabe ciało, gdy znów usłyszał łomot do drzwi. Wstał z łóżka. Nie był już godnym i potężnym elfem, którego znali go jego przyjaciele i wrogowie. Doskwierał mu ból w stawach i nie potrafił w pełni wyprostować nóg w kolanach. Wydawał się o wiele niższy. Na twarzy jego zaś gościł grymas cierpienia. Nie tylko tego cielesnego, ale również duszy. Nie potrafił zaakceptować swoich słabości. Marności. Na kolejny niecierpliwy stukot, odpowiedział przeraźliwym duszącym kaszlem i ciemną flegmą na dłoni. Zbliżył się powoli do drzwi, opierając się po drodze o wszystkie meble, które napotkał, błądząc.

- Kto zawitał do mego domu? – powiedział cichym drgającym głosem. Odpowiedział mu tylko głośny szum i kolejny łomot.

- Kto niepokoi mnie w mym domu? – podniósł nieznacznie ton. Niepotrzebnie, gdyż poczuł skurcze w klatce piersiowej i zaniósł się kolejnym duszącym kaszlem. Oparł się o drzwi, a kolejne uderzenia tak go wystraszyły, że upadł na ziemię.

- Nie wpuszczę Cię wietrze w moje progi. – zaczął uciekać w kierunku kominka, lecz ogień zupełnie zgasł. W środku zaczynało być bardzo morźno. Przerażony niczym dziecko, próbował schować się pod łóżkiem. Był teraz tylko wystraszonym elfem. Przez przypadek jego dłoń trafiła na jakieś zimny przedmiot o nieregularnych kształtach. Znał go, ale nie potrafił sobie przypomnieć co to jest. Gdy stracił zupełnie wzrok zaczął powoli głupieć, zapominać, szaleć. To była korona. Od jego ukochanej. Tylko ona mu została. Założył ją na skroń, śmiejąc się nieprzerwanie.

Jego śmiech roznosił się po całym dzikim lesie, aż wielkie stworzenia o skórzastych skrzydłach uniosły się nad ich głowami. To nie była Fenistea. Tam nie było takich dziwnych drzew. To miejsce, w którym pierwszy raz objawiła mu się na jawie Krinn. Dżungla w Kattok, gdzie miał zaprowadzić swoich braci i siostry. To tutaj dążyli. Tylko nikogo tutaj nie było. Tylko on sam. Siedział na kamiennym schodku, niegdyś wzniesionym przez upadłą cywilizację Trolli i śmiał się niewiadomo z czego. Sam nie wiedział co tutaj robi. Ciepłe słońce świeciło mu prosto w oczy. Było tutaj pięknie, ale pusto. Wstał i odwrócił się ku samemu szczytowi budowli. Na samym szczycie znajdował się ołtarz. Bardzo wysoko. Musiał się tam wspiąć. Tak czuł.

Otrzymał od bogów dar wiecznej młodości. Nie czuł więc na plecach ciężaru swoich lat. Teraz nie potrafił nawet powiedzieć ile przeżył już wiosen. Jaka pora roku była gdy się narodził? Tego też nie pamiętał. Wspinał się mozolnie na szczyt. Droga była długa i jakby ciągle wierzchołek budowli oddalał się. Zatrzymał się. Rozejrzał się dookoła siebie. Spojrzał znów na górę. Nie wiedział dlaczego tam zmierzał. Kierował się jedynie głupią intuicją. Niekiedy wydawało mu się, że jest mądrzejszy od samego siebie.

- Moja Pani, Ukochana, Nasza Prawdziwa Matko, która przygarnęłaś nas, gdy wyrzucono nas z domu, gdzie jesteś? Co mam czynić? – odpowiedziało mu jednak zniekształcone echo, które przybyło gdzieś z oddali.

- Krinn! Nie widzę niczego, choć moje oczy widzą otaczający mnie świat. Bez Ciebie jestem zgubiony! – krzyknął w złości na samego siebie i upadł na kolana.

Niekiedy gdy był bardzo rozżalony wzywał Panią Pkusy za pomocą krwi. Składali jej również ofiary z żywych zwierząt. Dotknął szklanego ostrza, który wisiał w pochwie u jego pasa. Prezent od jego opiekunki. Przejechał sztyletem po wewnętrznej stronie dłoni, a szkarłatne krople krwi wsiąkły w tworzywo, z którego został wykonany. Reszta osocza zaś spłynęła obficie na ziemię. Padł na niego cień. Ktoś przysłonił ciepłe słońce. Podniósł głowę i z przerażeniem ujrzał dziewczynkę o jednym oku. Cyklop. Okropne wynaturzenie o niekształtnych kończynach, zbyt dużej głowie do całego ciała. I to jedno przekrwione oko umiejscowione na środku twarzy. Wzdrygnął się i odsunął.

Istota jednak wyciągnęła swoją czteropalczastą dłoń w jego kierunku w przyjacielskim geście. Wpatrywał się w nią przez pewien czas, a ona w niego. Nikt się nie poruszał. Niepewnie odwzajemnił gest. Dotknął jej szorstkiej skóry dłoni. Była ciepła. Poczuł silny uścisk na ręce. Podniósł się i podążył za nią. Do wnętrza świątyni. Przeszli ciemnymi korytarzami do ogromnej kolumnowej sali, która mieściła się w samym centrum ogromnej konstrukcji. Na środku znajdowała się czara z płonącym ogniem, który tańczył niespokojnie. Dookoła zaś krążyły dziwne istoty. Wynaturzenia. Dziwactwa. Dzieci Krinn. Część z nich była jej własnym potomstwem spłodzonym z herbiańskimi kochankami. Inne zaś były wyrzutkami. Niechcianymi córami i synami wspaniałych bogów. Świat pełen był niesprawiedliwości. Krinn zaś nie była jedynie boginią Pokusy, ale również tego wszystkiego co dziwne, a niekiedy nawet obrzydliwe. Ona jednak dostrzegała prawdziwe piękno w nich. Teraz dopiero Olinus pojął, że Osurela była patronką płytkiego piękna.

Elfy tak samo jak karły, cyklopy, meduzy i skolopendranie, były jedynie odrzuconymi dziećmi, które przygarnęła pod swoje skrzydła Krinn. Każdy z tych dzieci błądziło. Nie widziało celu swojego życia. Razem jednak tworzyli potężną rodzinę. Niezależnie czy pochodzili od tych samych ojców i matek, zawsze płynąć będzie w nich ta sama krew- Pani Pokusy. Dołączył wraz z Cyklopką do jednego z kręgu, który otaczał płomień, chwytając lewą dłonią, która krwawiła jakiegoś obślizgłego potwora. Brata. I zaczął wypowiadać nieznane słowa modlitwy-pieśni.
*** Otworzył nieśmiało oczy. Czuł się osłabiony. Nie wiedział, gdzie się znajduje. Przetarł sklejone powieki i uniósł się z łóżka. Doskonale pamiętał sen, w którym snuł się po dziwnych krainach. Nie czuł się najlepiej, ale cieszył się, że nie obudziło go dudnienie wiatru. Choć niedługo przekona się, że Sulon kpił sobie z nich. Nikogo nie było w jego kajucie. Był na statku. Tego był pewien. To nieprzyjemne chwianie. Definitywnie znaleźli się na okrętach, ale za żadne skarby nie potrafił sobie przypomnieć w jaki sposób udało im się znaleźć w porcie. Pamiętał tylko ogień, który zaczął trawić namioty ich obozu.

Pewnym krokiem ruszył w stronę schodów na gorę, ale zdążył przy tym przewrócić się kilka razy i zwymiotować żółcią w kącie korytarza. Był obrzydliwie głodny, ale nie wcisnąłby teraz żadnego jedzenia, nawet kromki czerstwego chleba. Zaraz wrócił do swojej kajuty po diadem i nóż. Wyszedł na pokład. Wychudzony z wyglądu młody elf o przetłuszczonych włosach w nieładzie i obłędzie w oczach. Miał na sobie jakieś stare brudne szmaty. Miał jednak na głowie koronę darowaną przez Krinn. Nie dodało to jednak żadnego szacunku czy uroku jego postaci.

- Gdzie jest kapitan okrętu. Gdzie jest Ten Trzeci i ta druga – krzyknął zachrypłym głosem, a nagle okręt przechylił się w jedną stronę. Kapłan przewrócił się, a z jego głowy spadła błyskotka i zaczęła toczyć się w stronę burty. Starszy elf na czworaka podążył za swoją zgubą i w ostatniej chwili chwycił ją w dłonie. Zaczął się śmiać – O nie bogowie. Nie uczynicie mi krzywdy. To ja Olinus pluję wam w twarz.

- Gdzie jest ten Mancinelli? – wstając zaczął rozglądać się na wszystkie strony poszukując jedyną osobę, która potrafiłaby mu wyjaśnić wszystko co się stało od chwili, gdy jego pamięć zawodzi- Ile dni nam zostało do Archipelagu?

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

9
— Druidzi strasznie zajęci, nie chcą gadać — doniósł Mancinelli eteryczny młodzieniec, poeta zwany Smutnym, który na pokładzie „Speranzy” zdążył już przyjąć rolę samozwańczego gońca.

Smutny, odkąd tylko rozpoczął się rejs, bez przerwy zarzucał swoją blond grzywą i latał w te i wewte, przekazując rozkazy, pytania, polecenia i informacje. Razem z nim biegała Lilijka, także młoda poetka, tak samo jak on ogarnięta palącym pragnieniem robienia czegoś pożytecznego. A zakochani w sobie byli, że strach.

— Cała szóstka siedzi w kręgu i knuje, nikogo do siebie nie dopuszczają — potwierdziła śpiewnie zatroskana elfka o liliowych oczach. — Kapitan powiedziała, że mamy tę małą łódkę wiosłową... zapomniałam, jak się nazywa... no, taką małą łódkę, że można nią podpłynąć do nich tam i powiedzieć. Tylko jakoś... nie ma chętnych...

Nic dziwnego, że nikomu nie uśmiechało się pchać w ryczącą wichurę i kłęby wody. Żeby nadstawiać świeże rany – na których po szklanym deszczu nikomu nie zbywało – pod ich słone języki. Żeby walczyć z żywiołem, nim jeszcze zdążyło się opanować żywioł trawiącej od wewnątrz rozpaczy i godnie opłakać pozabijanych przyjaciół.

* Kamyczek, który odpadł od wrośniętej w skronie Olinusa korony, eksplodował mu w palcach niby dojrzały owoc niecierpka. Delikatnie, nieszkodliwie, rozpadając się po prostu na kilka lśniących drobin i tocząc się pomiędzy podłogowe szpary i ustawione wokoło pakunki.

— Kapitan Fheerya przy sterach, Guede Mancinella na lewej burcie, o Mariden Isiriel nic nie wiemy — wyrecytowała śpiewnym głosem urocza panna w bieli, pewnie spoglądając w oczy Olinusa spod długich rzęs.

Wyrosła jak spod ziemi, jednocześnie spadając mu jak z nieba. Niby anioł, anioł niosący wiedzę.

— Dopiero wypłynęliśmy, więc trudno oszacować czas rejsu — dodał drugi anioł, tym razem płci męskiej, obdarzony wspaniałymi blond włosami. Oboje byliby nieskazitelnie piękni, gdyby nie pokrywająca ich ciała siatka drobnych ran ciętych, lekko już poprzysychanych. Podobne rany, większe lub mniejsze, nosili tutaj wszyscy. Sam kapłan Krinn także. — Mamy duży problem ze sterownością, statki kręcą się w kółko i znosi nas na Ząb Olbrzyma, choć odkąd zwinęliśmy żagle i siedliśmy do wioseł, jest nieco lepiej. Nie możemy się jednak skontaktować z resztą naszej floty, aby zrobili to samo, przez co są już daleko w tyle. Nikt nie ma odwagi wsiąść do łódki i do nich podpłynąć.

W istocie, pięć pozostałych okrętów kołowało w zatoce jak bączki, bezskutecznie usiłując walczyć z wiatrem. Krwawa Krinn milczała, zamilkli też i piękni posłańcy, czekając od namiestnika Bogini jakichś dyspozycji, które mieliby może przekazać reszcie załogi.

* Majak, przeciwnie do Mancinelli, nie uznał jeszcze wstępnych ustaleń za wystarczająco satysfakcjonujące, żeby je zakończyć.

— Wiesz co? Wiesz co, Sola'an? — prychnął, wybuchając niemalże. — W dupie mam te wszystkie przeklęte i czarne jak piekło dusze! Nie wiem, coście się uparli, śmiertelnicy, że dusza to dla nas nie wiadomo jaki fetysz. Daj mi lepiej truchło tej obleśnej wiewióry i będziemy umówieni, o.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

10
Wysłuchawszy samozwańczego gońca, zamyślił się, choć nie nad jego słowami. Obserwował go, jego i Lilijkę, młodych, zakochanych i potrzebnych. Patrząc, przypomniał sobie Noc, ale inną niż ostatnia, bo tą, od której się zaczęło. Przez moment morska bryza przywiała coś więcej niż sól, ale o podobnym do niej zapachu. Odległe wołanie, znajomą melodię, dzięki której po raz pierwszy od dawna poczuł się jakby...

Smutny? — Sol uniósł głowę, sprawiając wrażenie kogoś, kogo przed chwilą wybudzono z drzemki w środku dnia. Wahał się, chcąc coś powiedzieć. Zrezygnowany machnął ręką. — Dobra robota, dzieciaki. Naprawdę pomagacie nam wszystkim — oznajmił z nieobecnym wzrokiem, zanim na dobre wrócił do swoich demonów.

Wyobrażenie, że te ostatnie – wzorem obwoźnych handlarzy krążą po ich padole łez, targując się i żrąc o każdą duszę niczym przekupa na bazarze, było mu dosyć odległe. Nie upierał się przy nim, choć piekło mu świadkiem, w chwili obecnej życzyłby sobie tego. Przytrzymał zjeżonego i syczącego Jastruna, ciesząc się, że nie musi zaszczycać kociej kreatury wzrokiem. Otrzymałaby od niego spojrzenie zarezerwowane dla kociego gówna na dywanie.

Pieprzony zwyrodnialec — skomentował, zdobywając się na poruszenie otwartych ust, zastygłych w wyrazie odrazy i niezrozumienia. Poruszył barkiem, pozbywając się z niego widmowego ciężaru, zdejmując czapkę i pakując do jej wnętrza sabareka. — Sadystyczna kreatura. Złośliwy pomiot. Nikczemny potwór. Amoralna paskuda... — wymieniał, kręcąc głową ewidentnie zniesmaczony. — Wredny plugawiec. Perfidny degenerat. Spaczony dewiant. Zwichnięty dziwoląg. Podłe monstrum. Zdemoralizowana bestia. Chory skurwysyn. Umowa stoi, daj mi moment. — Ściskając czapkę, odwrócił się na pięcie, ruszając szybkim krokiem w stronę dziobu. Załatw paru śmiertelników, zaprzedaj się na wiekuistą służbę, zorganizuj krwawą, rytualną ofiarę. Warunki zrozumiałe, spodziewane i do przyjęcia. W porządku, mógł sobie mieć w tej swojej kociej dupie cały Wir Dusz, Bramę czy Otchłań Nieczystą, ale wiewiórka? Dlaczego wiewiórka? Tylko demon z wyjątkowo poronionego miotu mógł wyjechać z podobnym gównem, cholerny wstyd. Tym większy, że on sam musiał teraz uczestniczyć w tej błazenadzie.

Szedł do kambuza. Gdzieś po drodze miał swoją kajutę, uchylając drzwi, wpuścił do środka Jastruna i szczelnie je zamknął. Znalazłszy się w okrętowej kuchni, wyjął nóż i za pomocą kilku sprawnych pociągnięć oddzielił wiewiórczą kitę i futro od swojej czapki. Znajdując w kącie martwego i zaśmiardłego już szczura, przystroił go w pozyskany właśnie materiał, przyszywając go do niego, a kitę w miejsce urwanego bezwłosego ogona. Dla lepszego efektu zmumifikował trupka, mocą odparowując wodę z jego tkanek. Owoc swojej urągającej rozumowi i naturze pracy zaniósł z powrotem na lewą burtę, stając przy niej i wywijając nim w kółko.

Kici, kici. Taś, taś — chrypiał grobowo ze skwaszoną miną, nawołując demona. — Wystarczy ci za dowód? Czy może zechcesz go sobie zeżreć ze smakiem? — Niecierpliwił się. Zniecierpliwienie pogłębiło się zwłaszcza od czasu otrzymania wieści od Smutnego. W końcu czekała na niego sprawa braku ochotników. Podobną przerabiali całkiem niedawno pod murami Heliar, a on prędzej sam zeżre przystrojonego szczura niż pozwoli sobie na dwukrotne popełnienie tego samego błędu.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

11
— Tak! Tak, TAK!!!

Gwałtowny wybuch entuzjazmu Majaka był niby eksplozja niewidzialnego ognia. Płomień z samego dna Otchłani aż osmalił Czerwiowi policzek, kiedy kocur z oszkliwym rechotem porwał szczurze truchełko i począł rozrywać je na kawałki. Rude strzępki porwała wichura. Całkiem możliwe, choć tego elf nie był pewien, że część futra i wysuszonej szczurzej skóry demon faktycznie pożarł. Wyłącznie na znak triumfu. Satysfakcja Majaka była wręcz nieopisana i kolejnymi falami śmiechu dawał on Mancinelli znać, jak bardzo go pognębił, jak bardzo sponiewierał i jak ogromnie go to bawi.

Gdyby spokojniej przyjrzał się złożonej przez nekromantę ofierze, zobaczyłby może, że tamta właściwa wiewióra miała sześć łapek, a ta ma jedynie cztery i to chyba jakiś szwindel. Ale nie każdy demon jest taki strasznie sprytny i racjonalny. Nimi też rządzą czasem emocje. No a Majak wręcz tonął aktualnie w istnym oceanie emocji i jeszcze się nimi polewał z dzbanka.

— Prawie mi cię żal, biedny idioto! He-he-he! Ale T'ja Krit powinien być zadowolony. Powiem ci w sekrecie, że on bardzo się o ciebie ostatnio martwił. Zdawało mu się, że mu się wymykasz i będzie musiał odebrać ci to, co od niego dostałeś... Może jednak tego nie zrobi. Twój koteczek się za tobą wstawi. Miau. Tamto rude paskudztwo by ci pomogło tak jak ja? W życiu! No. Pogadalim, to teraz lecę na dół, załatwię ci rozmówkę z tamtejszymi. Wypatruj znaków na wodzie. He-he-heee!

Kocur otarł się o kolana Czerwia i, sądząc z ruchu powietrza, wyskoczył w morze przez burtę.

Podstęp udał się bezbłędnie. Przynajmniej na tę chwilę. Bo strach pomyśleć, co będzie, gdy Jastrun wychyli nosek z ukrycia i zupełnym przypadkiem napatoczy się na Majaka...

Tymczasem Mancinella zauważył, jak w jego stronę ktoś prowadzi ciemnowłosego, wytatuowanego na twarzy elfa. Chociaż był pewien, że nie widział go nigdy przedtem, to coś w jego rysach, postawie czy ruchach wydawało mu się niewiarygodnie znajome. To poczucie nasiliło się wyraźnie, kiedy elf się przedstawił.

— Jestem Cailean. Cailean ze Śpiewających Wód.
Spoiler:
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

12
Srogie grzyby, pomyślałby może, ale diabli mu świadkiem, że nie brał żadnych. Podczas oglądania rozgrywającej się przed nim sceny był trzeźwy jak dziecko. I równie w szczery w graniu własnej roli. Najprawdziwsza udręka żenady i obrzydzenia szarpała jego duszę jak niewychowane psisko dziurawe i śmierdzące onuce. Oto demon, straszliwy książę maligny, wielki nieprzyjaciel umiarkowania, nadzorca ogrodu ziemskich rozkoszy sam znajduje jedną w dręczeniu stworzonka o świadomości ledwie większej od owada, choć o tej samej liczbie nóg. Nieważne, że to nie był prawdziwy Jastrun, jego dzielny, mały bohater. Niesmak pozostawał. Na tyle duży, by wzbudzić autentyczne zgorszenie nawet u starego, amoralnego ćpuna zaprzedanego chuj wie jakim ciemnym mocom.

Nagła eksplozja żywiołu daje mu pretekst, by choć na moment odwrócić wzrok w drugą stronę.
Płomień całuje go w policzek. Nie jest to zbliżenie warte przerwy na dyma, ale i tak żałuje, że nie zdążył podstawić skręta pod ogień. Bo w pewnym sensie poczuł się wyruchany tym, co przed chwilą tu zobaczył, a po wszystkim lubił zapalić.


Znowu ma ochotę spluwać, ale brzydzi go myśl, że na trajektorii lotu tak szlachetnych wydzielin mógł znaleźć się niewidzialny oprawca.
O tak — łączy się z nim w żalu, a zaraz potem wzdryga się pod wpływem wzmianki o starym nieprzyjacielu. Choć określenie „prastarym” byłoby o eon bardziej adekwatne. Gdy stwór znika za burtą czuje ulgę większą niż zazwyczaj.


Wypatrywanie znaków na wodzie przerywa mu pojawienie się elfa ze znakami na twarzy. Fajne dziary, ciekawe gdzie wydziabane. W areszcie? Nie, nie wygląda na takiego, co kiedykolwiek kiblował. Więc skąd? Czerw usilnie próbuje przypomnieć sobie dlaczego go kojarzy.

A ja Sol. Z Martwej Wody — odpowiada mu powoli, czując jak gdyby tamtego przywiała ta sama bryza, co Smutnego i Lilijkę. Choć wydawało się, że praktyka w domu pogrzebowym i lata ćpania powinny wykorzenić w nim sentymenty, znowu jest Solem, w odruchu nawet przedstawił się jego imieniem. Czuje, że coś z nim nie tak, ale nie daje sobie tego po sobie poznać. — W czym możemy sobie pomóc?

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

13
Tatuaże na twarzy Caileana faktycznie nie wyglądały na więzienne pamiątki, prędzej na oznaki jakiejś poważnej, może rytualnej funkcji. Przywodziły na myśl stylizowane ornamenty posplatanych korzeni. Wykonane były ze starannością i kunsztem na miarę pałacowych mistrzów dawnej Fenistei. Raczej dość dawno, o czym świadczył ich lekko wyblakły, brunatny odcień. Symetryczne ułożenie wzorów podkreślało szlachetne rysy noszącego je oblicza. Plątaniny korzonków i gałązek wspinały się wzdłuż wysokiego czoła mężczyzny, w górę wystających kości policzkowych, mknęły równolegle do łuków jego brwi i w dół smukłego, trochę zadartego nosa, wreszcie otaczały jego oczy, wielkie i zielone, pokryte dziwnymi czarnymi plamami.

Był w podobnym wieku co Sol, może nieznacznie starszy, i tak samo jako on – ewidentnie po przejściach.

Bystre oko Mancinelli wypatrzyło na chudych nadgarstkach rozmówcy resztki nieładnych śladów, które jako żywo mogły kojarzyć się z kajdanami. Całkiem więc możliwe, że Cailean jednak gdzieś kiedyś siedział. Zresztą w ostatnich latach niejednego elfa zamknęli w jakimś lochu, bardziej lub mniej słusznie, czasami tylko dla zasady.

— Sol? Nie Guede Mancinella? — Mężczyzna obejrzał się pytająco na swoich towarzyszy, jakby z wyrzutem, że przyprowadzili go do niewłaściwej osoby, ale tamci już gdzieś sobie poszli. — Ja... miałem zgłosić się do ciebie, żeby popłynąć tam do nich, przekazać rozkazy, tak?

Cailean popatrzył ponuro i obojętnie w skłębioną dziko wodę. Wodę na której żadnych znaków póki co nie było widać. Chyba że obelżywe i szydercze znaki, w jakie zdawała się układać morska piana. Ten dziwny facet całym swoim jestestwem zdawał się krzyczeć, że bardzo chętnie podejmie się samobójczej misji i tylko czeka, by dać się pogrzebać na dnie morza. Na głos powiedział jednak tylko:

— Mogę popłynąć, wszystko mi jedno.

Znajomo łamiący się ton, słowa wymawiane ze znajomym akcentem, bardzo znajomo wybrzmiewający smutek. Bryza wiejąca z odległych miejsc i czasów znów musnęła duszę Sola z Martwej Wody, niosąc niepokój, echo dawnej rozpaczy i może również szczyptę nowej nadziei. Tylko na co, do cholery?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

14
Na co? Powiem ci, kurwa, na co. Na to, że dotrze w końcu do tych pustych, elfich łbów przebijając się przez okalające je mury zatwardziałej martyrologii zbudowane na fundamentach dzierżawionych przez sprzedajną dziwkę, której na imię było historia. Tą samą, która przez ostatni wiek dawała każdemu, tylko nie im. Mieć nadzieję, że ktoś zmądrzeje, cóż za paradoks. W końcu czy jej dziećmi nie byli z definicji głupcy? Guede, szumnie okrzyknięty jej imieniem wiedział coś na ten temat. I robił co mógł.

Na początek wysłuchał co wydziarany ma mu do powiedzenia. Kunsztowny wzór tatuażu zrobił na nim większe wrażenie niż słowa tamtego. Bystre oko Mancinelli znalazło się za burtą, przyglądając spienionym falom, kłębiącej dziko wodzie. Bardziej krytycznie niż ponuro. Czerw milczał, ale tylko przez krótką chwilę, bo nie miał czasu na bzdety.

Mnie nie jest — odparł mu głosem zimnym i bezlitosnym jak hulający wokół nich wiatr. — Jeżeli zamierzasz się zabić, faktycznie przysłali cię nie do tego gościa co trzeba. — Skrzywił się, bo już i bez tego miał dosyć problemów. Przed momentem targował się z diabłem o życie pieprzonej wiewiórki i nie ustąpił. Tym bardziej nie zamierza posłać kogoś ze swoich na pewną śmierć. Jeżeli ostatecznie ktoś znajdzie się w tej łódce, będzie to osobiście on. Choćby ze względów praktycznych. Wątpliwe, by na całym statku znalazł się ktoś będący obecnie w lepszej komitywie z wodą oraz mający większe doświadczenie z łodziami od niego. Tak czy srak, nie zamierzał przykładać ręki do cudzych prób samobójczych. Jeśli wola, można się powiesić w kajucie, na własny rachunek. Nie mieszając do tego innych.

Narkoman spojrzał w oczy Caileana. Bynajmniej nie na użytek ekstraspekcji, empatii i pokrewnych, szukania odbić duszy czy odnalezienia ukrytego afektu. Z powodów czysto praktycznych, wręcz diagnostycznych.

Powiedz elfie, chlejesz? Czy rozwaliłeś sobie wątrobę czymś innym? — Widywał już typów z podobnymi objawami. Wiedział, że z reguły nie przeszkadzają widzieć, ale ten, który stał przed nim nie miał ze sobą nawet łuku. Gued ocenił, że to nie najlepiej, choć z drugiej strony bełty były krótsze, a na wietrze znosiło je mniej niż szypy. — Potrzymaj, jeżeli już tu jesteś — powiedział, podając mu swoją nienabitą kuszę, którą właśnie zdjął z ramienia, by przeczesać sakwę w poszukiwaniu bełtów. Przedtem jednak znalazł coś do pisania, siadając plecami do burty, tak by chroniła go od wiatru w trakcie pisania węglowym rysikiem po arkuszu pergaminu.

Do wioseł!
W pierwszej kolejności ci, których złapiecie z prochami, najsilniejsi oraz ochotnicy w drugiej. Zwińcie część niepotrzebnych żagli, płyńcie regularnie poprawiajcie kurs, by nie iść ciągle pod wiatr. Podążajcie za nami, popłyniemy przez Epoit.

Przy okazji, zaginął mój podopieczny. Mówimy tu o młodym elfie, który przezwał się Sancho przy naszym pierwszym spotkaniu. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Przekażcie te informacje dalej i nie zróbcie sobie krzywdy.


Podpisano, Guede Mancinella. Powinno wystarczyć, pieczątki nie miał. Teraz pozostawała kwestia doręczenia, więc prostując się, odebrał broń od Caileana i wyciągnął bełt, do którego, okręciwszy kilka razy sznurkiem lub kawałkiem żyłki, przywiązał niniejszą wiadomość. W pierwszej kolejności ocenił warunki oraz odległość. Dopiero w drugiej wsadził spiczasto zakończony but w strzemię, naciągając ją z pomocą odrobiny siły i stosownego instrumentu do napiania. Jeżeli miał jakąkolwiek szansę na powodzenie się tej karkołomnej operacji, mierzył w maszt płynącego za nimi galeasa lub pozbawione osób postronnych miejsce na pokładzie. Miał niezły wzrok, idącego w parze niezgorszego cela i sporo lat wprawy w szyciu z tego cacka do humanoidów w warunkach słabej widoczności mgły i bagiennych oparów. Cała sztuka i ironia obecnej sytuacji polegała na tym, żeby nie trafić żadnego humanoida. W przypadku fiaska prawie na pewno rozważy ponowienie próby i nie zawaha się oddać kolejnego strzału.

Mógłbyś popilnować wody? — poprosił wytatuowanego niezależnie od sukcesu, odejmując kuszę od policzka, opuszczając ją i znowu przerzucając przez ramię. — Obserwuj fale. Daj znać, jeżeli coś zacznie się dziać na powierzchni. — Mówił poważnie, chwilowo powierzając mu niniejsze ważkie zadanie w swoim zastępstwie, samemu oddalając się kawałek od burty. Gdzie się udawał? Na spotkanie z druidami. Uznał, że najwyższy czas, bo jeżeli istniało coś, czego nie tolerował bardziej niż knucia przeciw sobie, to było to knucie bez niego.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

15
— Chleję? Co? Raczej nie — odparł Cailean. Ale bez przekonania, jakby nie miał wcale pewności i zaczął właśnie taką możliwość rozważać. — Wątrobę... — Pomacał się po brzuchu. — Nie sądzę... Ale może? Po czym to widzisz? Ja tylko chciałem pomóc, mówili że kogoś szukasz, więc... Naprawdę jest mi wszystko jedno.

Na ostre słowa o samobójstwie elf jedynie odwrócił twarz i zamilkł, bez protestu przyjmując chwilową rolę pomagiera. I znowu jakiś drobny, lecz niesamowicie charakterystyczny ruch jego skręcanej szyi czy opuszczanego podbródka tknął w Nadziei Elfów tę cienką, cholernie liryczną strunę. Uczucie było tak dziwne i tak silne, że wręcz niezręczne.

Pomysł na przesłanie wiadomości był niezły. Naprawdę niezły. Guede miał świetne oko i z kuszy umiał szyć jak mało kto. Co mogło pójść nie tak?

„To tylko wiatr...”

Jak rzecze stare fenistejskie przysłowie: elfy strzelają, Sulon strzały nosi. Zdawać się na łaskę rozwścieczonego wichru, kiedy to właśnie z jego władcą ma się jako rasa tak potężny zatarg... odważnie. Niemądrze. Bez sensu. Mancinella i tak ostatecznie miał szczęście, że złośliwa jak żywe stworzenie wichura jedynie cisnęła jego wiadomość gdzieś na sterczące z morza skały, zamiast zawrócić wystrzelony pocisk w jego stronę i przebić go na wylot. Druga próba poszła niewiele lepiej – bełt musnął nawet maszt pozostającej już nielichy kawał za „Speranzą” i walczącej z żywiołem „Elophis”, ale zaraz później spadł ciężko jak głaz i bezpowrotnie zatonął.

— Popilnować... wody? Co? — Cailean, który obserwował dotychczasowe zmagania Czerwia raczej bez większego entuzjazmu, teraz uniósł brwi z autentycznym zdziwieniem. — Co tam się niby ma dziać...?

Tymczasem druidzi, przedtem siedzący w kręgu gdzieś na pokładzie, już jakiś czas temu przenieśli się do jednej z kajut i tam zabarykadowani, postawiwszy na straży najmłodszego ze swej szóstki – rosłego, trzydziestoletniego Czarnego Jawora – zdecydowanie odmawiali wpuszczenia kogokolwiek do środka.

— Nic z tego — mówił twardo Jawor, wbrew imieniu wcale nie czarny, a rudy, poprawiając na głowie wieniec z jemioły. — Nie można wchodzić, odbywa się ważny rytuał, zakłócenie go byłoby niezmiernie niebezpieczne.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Heliar”