Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

31
Cailean zastanowił się moment nad odpowiedzią. Nie patrzył Guedemu w twarz, oczy uciekały mu gdzieś na bok.

— Szkoda mi ich. — Wzruszył ramionami i dało się wyczuć, że jego słowa były trochę wymuszone, jakby wiedział, że oczekuje się od niego reakcji w tym rodzaju. Po kolejnej chwili milczenia pozwolił sobie jednak na większą szczerość. Spuścił głowę, zapatrzył się na fale, choć jego wzrok był nieobecny, bo nie spoglądał na to, co tu i teraz, a sięgał gdzieś wzrokiem poprzez czas i przestrzeń. — Nie jest mi wszystko jedno. Żałuję. Żałuję, że zatrzymała się przede mną. Byłem gotów. Nie bałem się. I tak już jestem martwy. Dlaczego się zawahała?

Głos wytatuowanego elfa był spokojny, pozbawiony emocji, głuchy.

— Posłuchaj, Sola'an. Nie wiem, jak długo tu jeszcze z wami będę. Nie wiem, kim jestem, i nie potrafię tego znieść, wypełnia mnie tylko żałoba. Nie wiem, po kim. Może po mnie samym. Nic nie wiem. Czuję się tak, jakby ktoś zbyt gwałtownie wyrwał mnie ze snu, przez co obudziło się tylko moje ciało, a dusza wraz z pamięcią została w innym świecie, zgubiona na zawsze. Może nawet nie mam już w żyłach krwi, dlatego ona mną pogardziła. Rozumiesz, o co mi chodzi?

— Ojcze — mówiła tymczasem Lave'imoa do Olinusa. Gdzieś w trakcie mrugnięcia oczu kapłana maleńka dziewczynka stała się starą kobietą, wciąż nagą i naznaczoną czerwonym znamieniem na czole, z oczami pełnymi mądrości, w płaszczu z siwych włosów. — Ojcze, nie mam braci ani sióstr, jestem jedyna. Nasz okręt nie zatonie, póki na nim jestem, bądź spokojny. Matka kazała mi poślubić najszlachetniejszego z ocalałych, najbliższego królewskiemu rodowi, dla przypieczętowania przymierza. Źle wyszło. Pospieszyliśmy się za bardzo. Ale oni nie chcieli powiedzieć mi nic o tobie! Przyprowadzić cię nie chcieli! To był błąd. Próbowali mnie uwięzić, omamić, okłamać. — Kolejne mrugnięcie oczu i teraz znowu żaliło się staremu elfowi małe dziecko, na oko dziesięcioletnie, z oczętami pełnymi łez. — Ojcze, musisz to urządzić jak trzeba. Moje zaślubiny. Z ucztą, z podarkami, z pieśniami, jakie wedle tradycji śpiewacie, z obrzędami, abym mogła stać się waszą królową. U boku tego spośród was, który ma najwięcej królewskiej krwi. To niezwykle ważne i trzeba zrobić to jak najszybciej.

— Co? Naprawdę?! — Szczupły palec przypatrującej się zajściu Lilijki wycelował oskarżycielsko w tulące się do Olinusa dziecko. — To... to coś właśnie zamordowało czworo z nas! Naszych bliskich, naszych przyjaciół! A wy dwaj zamierzacie to zignorować? Pogłaskać potwora po głowie i machnąć ręką, jakby nic się nie stało? Hej, Mancinella, do ciebie mówię! — krzyknęła, roztrzęsiona jak kwiat wydany na pastwę wichury. — To, co właśnie zrobiłeś, było chore! Chore, rozumiesz?! Nawet nie przeszło ci przez myśl, że zechcemy ich pochować jak należy? Pożegnać się z nimi? Na litość wszystkich bogów, którzy jeszcze nas nie przeklęli! To byli jedni z nas! Uwolnij ich spod tej obrzydliwej klątwy, natychmiast!

Towarzyszący Lilijce Smutny był nie tylko smutny, ale i przerażony, i od dłuższego czasu rzygał za burtę, ale zdaje się, że popierał każde jej słowo.

A spętana czarem czwórka elfów pomału włócząc nogami zamierzała spełnić rozkaz nekromanty. Stanowiło tę nieszczęsną grupkę trzech mężczyzn i kobieta, których Guede ani Olinus nie znali wprawdzie z imienia, ale z widzenia owszem. Z rozszarpanymi gardłami i z ranami po szklanym deszczu, które, ledwo zaschnięte, przed momentem otworzyły się na nowo.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

32
Po słowach wytatuowanego ziomka Czerw zaczął bić się z myślami, które lały go jak chciały, a chciały bardzo. Bronił się jak potrafił, ale niewiele ponadto. Czerw nie miał zbyt wielkich szans w tym starciu ze względu na różnicę w kategorii wagowej. On mógłby startować z muszej, one zaś ważyły chyba z tonę. Każda z osobna, bo miały też przewagę liczebną. „Jeden bełt” powiedziały mu, gdy już powaliły go na deski i należycie skopały. „Jeden bełt, a potem będziesz mógł zostać sobie pieprzonym pacyfistą, Sol. Szkoda mi ich.”

Otrząsnął się, orientując się że Cailean zdążył mu odpowiedzieć. Z jakiegoś powodu ciemne chmury rojące się w jego głowie przemawiały do niego tym samym głosem, co stojący przed nim facet. Nienajzdrowszy objaw, choć pozwalający odpowiedzieć na ostatnie pytanie zadane przez jego rozmówcę bez choćby cienia fałszu.

Uwierz mi, że aż za dobrze — wyrzekł, choć jego spojrzenie skupione na tym co tutaj i teraz, było niemal antytezą błądzących oczu naznaczonego tatuażem elfa, którego nie chciała śmierć. Bo w przeciwieństwie do niego, Mancinella nie miał w sobie wahania wiedząc dokładnie co powinien teraz zrobić. — I chyba wiem jak ci pomóc. Zaufaj mi.

Gdy ich spojrzenia spotkały, dłoń Czerwia po raz kolejny tego dnia sięgnęła do pokrowca po nóż o płasko szlifowanej klindze.
Gued przespacerował się po deskach pokładu, powracając odpowiednio przygotowany na rozgrywające się właśnie rodzinne spotkanie. Zawróciwszy z drogi ożywioną właśnie czwórkę, postępującą przed nim w luźnym szeregu, na przekór słusznemu oburzeniu Lilijki, której odparł:

I pochowamy, z honorami. Kiedy znajdziemy się na stałym lądzie, a ich mordercy zostaną ukarani. Chcę, by mogli to zobaczyć.

W istocie pozbawionym świadomości ciałom było wszystko jedno, a Mancinella nie powiedział ani słowa, z miejsca składając się do bliskiego, nisko mierzonego wystrzału z kuszy przeznaczonego dla bebechów Olinusa. I do wykonania zwolnionymi po strzale rękami gestu przypominającego wyżymanie mokrej szmaty, a zdolnego zawiązać wnętrzności na supeł lub przemieścić je tak, by oddany przed momentem strzał zyskał natychmiastowo śmiertelne powikłania.

Zabiję go jeżeli nie zostawisz nas w spokoju. Zabiję, zabiorę duszę i wydrenuję ją tak jak ty wszystkich biednych skurwieli na swojej drodze, a wtedy nie zobaczysz go już nigdy więcej, nawet po tym jak ta przeklęta kraina zderzy się ze swoimi księżycami. Jestem w stanie to zrobić i nie zawaham się nawet przez moment. Daj mi ku temu choćby pół jebanego powodu, a uczynisz mnie najszczęśliwszym elfem pod słońcem.

Właśnie dlatego rzadko kiedy zapraszano go na imprezy okolicznościowe.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

33
— Nie zabijesz — odwarknęła krótko maleńka dziewczynka z gwiazdą na czole. Głos jej był głosem stutysięcznych trąb, ciemnego morza i złowieszczych gromów.

A w następnej chwili po prostu zniknęli. Oboje. Ojciec i córka. Bez chmury dymu, bez oślepiającego blasku. Po prostu. Czy tak wyglądała upragniona chwila triumfu Czerwia? Nic nie było w tej chwili jasne. Nie było żadnego wyjaśnienia, żadnych gróźb ani nienawiści, żadnego wspomnienia o przyszłych porachunkach, choć coś mówiło Ostatniemu z Trojga, że właśnie zawisła nad nim obietnica ponurej przyszłości.

Nie żeby była to dla niego jakaś nowość.

Zawisł także wystrzelony przezeń bełt, w powietrzu, tam gdzie przed momentem wbił się w ciało Olinusa. Wisiał przez chwilę, jakby zdezorientowany całą sytuacją, wreszcie opadł. Jego stuknięcie o pokład było doskonale słyszalne w ciszy, która właśnie zaległa chyba całe morze.

Cailean nie ruszył się z miejsca, odkąd dostał do ręki nóż. Ściskał go w pobielałej dłoni, pustym wzrokiem patrzył na Mancinellę.

— Nie mogę, wybacz mi, nie mogę — szeptał w kółko.

Sprawiał wrażenie, jakby nawet próbował zrobić krok, jakby był już na samej granicy ruchu, ale jednak za nic nie mógł się zdobyć na przezwyciężenie ciężkiego bezwładu mięśni.

— Panie! — Ciszę przerwał śpiewny, pełen szacunku głos, skierowany do Mancinelli. Nieczęsto bywało, aby ktoś mówił do niego tak oficjalnie i wytwornie, prawie jak do prawdziwego króla.

Dwóch elfów, zapewne nieświadomych wydarzeń sprzed chwili, strojnych na miarę możliwości ubogich, lecz dumnych uchodźców, przybyło akurat spod pokładu, dźwigając kilka niedużych, zdobionych w tradycyjne fenistejskie wzory kuferków. Skłonili się po pas, dwornie i elegancko.

— W imieniu całego ocalałego rodu Leśnych Elfów przynosimy dla ciebie i naszej królowej podarunki ślubne. Zebraliśmy, co miał kto najcenniejszego, by złożyć wam należny hołd... — Cisza zdawała się ryczeć w uszach wszystkich zgromadzonych. — ...czy to zły moment?

Fale stały się ciemne jak wino, a spośród chmur przebił się pojedynczy promień słońca. Wtedy to ostre światło wydobyło z mętnej szarości kilkaset zgrabnych sylwetek wokoło okrętu. Połyskliwe, haftowane srebrną łuską ogony, białe torsy, słodkie usta, perły i morskie kwiaty we włosach. „Speranzą” zarzuciło gwałtownie.

I znad wód posłyszeli śpiew, przeplatany słodkimi wołaniami.

— Chwała wam, że pozbyliście się kłamliwej pani!
— Chwała, leśni bracia, leśne siostrzyczki!
— Przyjdźcie do nas, przyjaciele, pomożemy wam w waszej przeprawie! Oto wyciągamy do was dłoń.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

34
A założysz się o własne gardło, dziewczynko? — Chciał zapytać, niepomny trąb oraz burzy, licząc że ktoś przetnie ich zakład, a razem z nim grdykę oznaczonej piętnem córki szaleńca i Wielkiej Nierządnicy.

Chciał, ale na skutek tego co wydarzało się w moment później, subiektywnie po całej wieczności oczekiwania, a obiektywnie sekundy, nie mógł. Nie można było tego nawet nazwać cudem, to były po prostu jakieś jebane jaja.

Nie pytał o wyjaśnienia, a groźba i nienawiść na dobre zamieszkały w jego sercu i pamięci, stąd nie tracił czasu ani energii na czcze i patetyczne gesty. Sytuację skwitował splunięciem na deski pokładu. I chwilą ciszy na sprawdzenie czy nie była to sztuczka w rodzaju iluzji. Ponownie ładując bełt dał sobie moment spokoju na wyczucie śladów świeżo użytej tu magii. Jeśli był w stanie i jakieś w ogóle tu pozostały. Zwolnił też ze służby powołanych przed momentem umarłych. Na razie. Jednym gestem ręki, po którym padli na pokład jak marionetki, którym ktoś podciął sznurki.

I chociaż półśrodki oraz doraźne rozwiązania były mu zupełnie nie w smak, musiał w końcu przyznać, że tymczasowo osiągnął swój cel. Ponura przyszłość musiała zaczekać, ale nie mogła w nieskończoność uciekać. Biada jej, jeśli jeszcze raz stanie na drodze wkurwionego elfa.

Przerzuciwszy kuszę przez ramię, wyminął Caileana tak jak omija się kupę gówna leżącą na ulicy, odbierając mu wcześniej swój nóż i chowając go do cholewy.

Zejdź mi z oczu, ty pierdolona mamejo — rzucił do niego w przelocie, nie znajdując w sobie dosyć siły woli, by zwyciężyć odrazę i dotknąć go choćby spojrzeniem.

Nienajlepszy — odparł, podejmując kłaniającą się delegację. — Królowa się sfilcowała. I żadna z niej „wasza”. Chcecie złożyć hołd? Zabierzecie zmarłych, opatrzcie rannych i do wioseł, bo nigdy nie dopłyniemy do stałego lądu. To jedyny dar o jakim marzę.

Materialne wyrazy uznania pozwolił sobie jednak zachować. Drobnicę i sentymentalne pierdoły zapewne przekaże do zwrotu prawowitym właścicielom. Ale reszta... Cóż, konieczność podpowiadała, że może warto byłoby rzucić okiem, oszacować. Miał tu jeszcze zaległy targ do dobicia. Przypomniano mu o nim rychło w czas, śpiewem i wołaniem zza burty. Poprzedzonym nagłym zarzuceniem okrętu, które zabierając mu na moment grunt spod nóg, paradoksalnie sprowadziło na ziemię. Szkoda, że jeszcze nie tą obiecaną.

Pofatygował się na skraj okrętu, by spojrzeć na fale oraz odpowiedź na dane im powitanie. Utrzymująca się od jakiegoś czasu cisza sprawiała, że nie musiał ich przekrzykiwać.

Wspaniały orszak, siostry! — zaczął dyplomatycznie, od serdecznego powitania, choć w istocie był podejrzliwy jak stara panna, której prawią komplementy. Mieszkając przedtem na Wyspach słyszał niejedną marynarską opowieść lub legendę o syrenich głosach wodzących na manowce i ostre skały. A także o tym, czyją królową zwykło się nazywać tam boginię Krinn. W końcu, starą życiową prawdę wpojoną mu jeszcze na bagnach, że jeśli ktoś wyciąga do ciebie dłoń, to często tylko po to, aby samemu cię w nie wciągnąć.

Przybywacie tu może na umówione spotkanie? — zapytał, zdecydowany wystrzegać się słowa „targ” tak długo jak będzie się dało. — Kim była dla was ta, którą zowiecie „kłamliwą panią” i czym wam zawiniła?


Był naprawdę zdecydowany aby dowiedzieć się tego ostatniego. Jeżeli istniał bowiem jakiś uniwersalny dla każdej nacji, kultury i rasy fundament pod budowę solidnej przyjaźni to z pewnością była nią zasada o wrogu mojego wroga.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

35
Cailean miał zdecydowanie nietęgą minę gdy uderzyły go słowa elfa. Znaczy, bardziej nietęgą niż zwykle, a to było już niezłe osiągnięcie. Być może jedyne jakim mógł się poszczycić ów zdrętwiały wrak. Próbował powieść oczyma za Mancinellim jednak ten zgrabnie uniknął jego wzroku. Nie były to jednak jedyne źrenice, które były na neigo skierowane.

Lilijka patrzyła na niego zdębiała, zaś niosący dary osobnicy rozglądali się po pokładzie ze zdziwieniem co chwilę zawieszając wzrok na Guede. Ahhhh... niewiedza. Słodkie błogosławieństwo. Jakże szczęśliwa musiała być elfia brać na pozostałych okrętach. Na tym pokładzie sytuacja była równie zmienna co pogoda, która szalejąc nad głowami elfów targała ich włosy i obryzgiwała wodą oraz deszczem.

Zbaraniałe poselstwo nie wiedząc co ze sobą począć... posłuchało swego niedoszłego "króla" kłaniając mu się z dość idiotycznym wyrazem twarzy i udając się do wioseł. Kilkukrotnie odwrócili głowy jakby czekając na jakieś podziękowanie czy objawienie się boskiego czy monarszego majestatu, którego najpewniej wyczekiwali. Jednak jedynym widokiem jaki dane było im ujrzeć był Mancinelli ryjący w zawartości kufra niczym kret w celu wydobycia jego najcenniejszej zawartości.

Zawartości poszczególnych kuferków były zaś zdecydowanie bardziej intrygujące niźli ten mógł przypuszczać. Pierwsza skrzyneczka zawierała złoty pył który niemal samoistnie unosząc się w powietrzu tworzył miniaturowe iluzje pokracznych ludzików, roślin czy liter. Nie był to codzienny widok jednak przez wzgląd na swoje zaznajomienie ze środkami odurzającymi elf rozpoznał w nim proszek stworzony z utartych skrzydeł Ariali - Nokrów pochodzących z okolic Nowego Hollar i cieszących się w półświatku tendencją do doprowadzania zażywającego do obłędu jeśli przesadzi.

W drugiej zawinięte w łachmany spoczywały trzy metalowe kule o nieznanym zastosowaniu. O ile jednak na pierwszy rzut oka mogły być nawet jakimś ekscentrycznym odpowiednikiem zabawek erotycznych dla trolli to przy zamykaniu kuferka dało się dojrzeć na jego wieku zatarty napis. "Iskrzące kwiaty Archipelagu". Być może na wyspach ktoś będzie wiedział co z nimi zrobić.

Trzecia była nie tyle skrzynią co szkatułką. Niewielkim pudełkiem w którym znakdowała się odrobina szarego byłu przykryta przeźroczystym kryształem. Zaś na wewnętrznej stronie wieka widniał dość ciekawy napis "Zabójczo skuteczny afrodyzjak".

Ostatnia zaś skrzynia miała załączony do niej klucz w kształcie jelenia z liścikiem "Dla naszej kochanej królewskiej pary". Po otwarciu skrzynki Temu Trzeciemu ukazał się pergaminowym zwitek, ostemplowanym, choć pozbawionym jakiejkolwiek pieczęci. Pisany był w języku starokerońskim i w efekcie jego zawartość była dla elfa niczym więcej jak bełkotem. Pod listem znajdowała się butla z ciemnym płynem, najpewniej jakimś alkoholem. Zaś obok niej samotna miedziana moneta wielkości małego bochenka z koroną na rewersie... i Mancinelli mógłby przysiąc, iż jej brzegi owijały jakoweś drobne, blade snopy... może to sól dostała się do wnętrza kufra? Jednak obok tych dwóch dość normalnych na pierwszy rzut oka przedmiotów znajdowała się tam również rzecz dość... niepokojąca. Sztuczne wąsy. Wykonane z taką precyzją, iż mogłyby ujść za prawdziwe. Jakby ktoś odrąbał jakowemuś nieszczęśnikowi górną wargę wraz z zarostem. Co najgorsze elf miał niejasne przeczucie, że ów zarost był już niegdyś przez neigo widziany... tylko gdzie? Może na jakimś obrazie?

I choć owe bibeloty zdawały się być pozornie bezwartościowe, po chwili mężczyzna wyczuł subtelną, magiczną aurę bijącą od wszystkich przedmiotów. Tak... zdecydowanie były cenne. Pytanie jednak czy bezpieczne.

Jednak wstrząs jaki przeszedł po pokładzie zmusił go do odłożenia swych szybkich badań na czas późniejszy. Dźwięczne głosy zza burty przywiodły tam jego jak i licznych jego towarzyszy podróży. Wielu, naprawdę wielu przybyło do brzegu pokładu przed nim. Za burtą, na morskich falach unosiły dziewczęce postacie. Piękne, roześmiane, wołające do nich. Aż chciało się zapomnieć o tym co ich otaczało. Niektórzy wręcz zawiesili się na balustradzie i zapatrzeni z lica wodnych niewiast nie mogli oderwać od nich oczu. Najbliżej znajdujące się dziewczęta na głos elfa jakby mimowolnie zwróciły wszystkie na niego wzrok lecz po chwili na nowo poczęły zalewać okręt swym dźwięcznym głosem. Tylko jedna z nich zwróciła się bezpośrednio do Czerwia. I w jakiś spsób sam fakt iż mu odpowiedziała poprawił mu nastrój po owej krwawej łaźni.

Przybywamy w dobrej wierze. Kłamliwa pani zmąciła nasze wody, przerwała nasze zabawy, oszukała nasze matki. Chodźcie... chodźcie z nami. Ucieknijmy razem przed zawieją na spokojne wody gdIe nie będą nas niepokoić. Powinniśmy sobie pomóc... i...

Tu wynurzyła się bardziej z morskich głębin ukazując elfowi swa wysmukłe, blade i kształtne ciało. Odkryta do pasa swą urodą przewyższała niejedną elfią damę. Naturalne i dzikie piękno wręcz zapierało Czerwiowi dech w piersiach. Objęła się ramionami i wiercąc się na falach niczym zawstydzona młódka podjęła zmysłowym i nieco zawstydzonym głosem.

Chodź ze mną Solu... razem zadrwijmy z boskiego gniewu. Skryjmy się tam gdzie nie sięgnie nas Pan Wichru. Chodź... jeszcze możesz... możemy być szczęśliwi. Razem... jak nikt nigdy nie był.

Uniosła się nieco na fali i wyciągnęła ramiona w kierunku Czerwia. Ten mógł zaś dokładniej przyjrzeć się jej drobnej postaci. Jej czarne długie włosy były jedyny okryciem i przylegały do ciała niczym suknia. Oczy koloru morskich głębin niemal wpijały się w jego zmęczoną twarz, wypełnione namiętnością i oddaniem. Łagodny i zalotny uśmiech zachęcał go do zaufania dziewoi. I choć najpewniej by temu zaprzeczał... staremu ćpunowi zakręciło się w głowie tak, że sam musiał się podeprzeć aby przypadkiem nie wypaść za burtę. Z drugiej strony... czy to takie złe? Głos dziewczęcia był pełen szczerej naiwności i rozpalał w zgorzkniałym sercu Czerwia coś czego nie czuł od dawna... bardzo dawna.
Spoiler:
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

36
Nie zaczął ryć w prezentach niby kret, a kto twierdził że było inaczej, kalał wargi fałszywym świadectwem, hołdował fantasmagoriom, wznosił monument fałszowi lub mówiąc krótko i oględnie: pierdolił od rzeczy.

Bowiem wbrew temu co plotły wężowe języki, wcale nie rzucił się na ofiarowane mu dary jak żołnierz na przepustce na pierwszą spotkaną dziwkę. Rzucił okiem – to jedyne co można było mu zarzucić. Krótko, w przelocie jako, że niedługo potem zarzuciło całym okrętem.

Srogo zawiedli się także ci, którzy oczekiwali przejawów królewskiego majestatu, ci którym marzyło się bicie pokłonów oraz czołem o posadzkę. Pomijając najbardziej oczywisty fakt, że tu nie królewski dwór, to na flocie okrętów trudno było o podłoże inne niż deski pokładu. Choć jemu samemu nie przeszkodziło to dotychczas w waleniu głową w mur. I mógłby przysiąc, że po którymś takim uderzeniu dostrzegł światło sączące się z drugiej strony. Nawet jeśli były to chmury nie mury.

Przelotne spojrzenie wystarczyło jednak, by poznać się na co cenniejszej zawartości. Obeznanemu w środkach odurzających i magicznych katalizatorach elfowi nie sprawiło trudności zidentyfikowanie cennego i rzadkiego magicznego komponentu jakimi były sproszkowane skrzydła Ariali. Po odsłonięciu przemówiły do niego mirażami, zapowiedzią pięknych, ulotnych i kompletnie obłąkanych wizji, które ze sobą niosły. Znał, choć pobieżnie, stojącą za nim historię, piękną i tragiczną, wartą ballady. Wiedział, że sama substancja warta jest o wiele więcej. Zwłaszcza w rękach kogoś obeznanego ze Sztuką. No i trzepały też jak sam skurwysyn. Z pełnym szacunku i ostrożności namaszczeniem, zapieczętował otrzymany pakunek.

Choć ładny kawałek żywota przyszło spędzić mu na Archipelagu, „iskrzące kwiaty” okazały się zagadką. Krótkie przewertowanie pamięci w poszukiwaniu wszystkich znanych mu roślin tamtego klimatu nie przyniosło rezultatów. W obliczu pilniejszych problemów, odłożył to na później. Kto wie, a nuż będzie dało się dało toto palić jak róże? Będzie musiał spróbować.

Afrodyzjak? Jemu to niepotrzebne. Odłożył.

Ostatni prezent był ewidentną pomyłką. Wyłącznie adresową, bo jego zawartość kupiła go od razu. Alkohol wzbudził jego wdzięczność, moneta ciekawość, a skalp spod wargi całe mnóstwo pytań i tyleż samo obaw. Nim się spostrzegł, trzymał go w dłoniach, wpatrując się w niego jak zahipnotyzowany. Otrząsając się, wrócił do spraw bieżących, odkładając go na miejsce. Ukradkiem starł też z czoła kilka sperlonych kropel potu, których przedtem na nim nie było.

O tak, zdecydowanie nic tak nie poprawiało mu humoru po małej rzeźni jak widok gołych do pasa dziewcząt, nawet jeśli od pasa ryb. Sol do którego ostatnimi czasy całe mnóstwo osób (w tym takich które widział po raz pierwszy w życiu) zwracało się jego pierwszym i prawdziwym imieniem, odchylił się ostrożnie od burty, wysłuchując racji przybyszek. Nadal ostrożny, także w objawianiu podejrzliwości. Stare druidzkie porzekadło mówiło, że nieprzyjaciel zwykł naśladować słodycz wargami. Trudno było lekceważyć tę mądrość na krótko po pozbyciu się kogoś, kto sam próbował łapać ich na lep słodkiej trucizny.

Skoro już o mąceniu była mowa, mało które z pytań Czerwia znalazło konkretne odpowiedzi. Było za to sporo ogólników i świecenia cyckami. Bez wątpienia niebrzydkimi. Co nie oznaczało, że stoją za nim równie ładne intencje. Nie wiedział jakie „zabawy” miały tu na myśli, pamiętał za to kilka nauk jeszcze ze swojego szczenięctwa, jeszcze w Fenistei, tłoczonych mu do opornego łba, w nadziei rozbudzenia genów po mieczu i zrobienia z niego myśliwego. Jeżeli jeden drapieżnik opuszczał terytorium łowne, inne, niekiedy mniejsze wypełniały pozostawioną przez niego niszę. Przyroda nie znosiła pustki równie mocno co los i bogowie ich samych.

Kiedy zakręciło mu się w głowie po raz pierwszy, odstąpił od burty, czując ogarniające jego ciało i umysł sensacje fundujące mu wrażania, które dałoby się porównać z powolnym rozrywaniem końmi lub rozciąganiem na ławie do tortur.

Precz od burt! — zawołał wraz do całego zbiegowiska, które trwało przy nich zaciekawione nagłym zamieszaniem i powierzchownością przybyszek. — Trzymamy się kursu, choćby miało nam się tutaj objawić Zatopione Miasto a nas ogłosili jego władcami — poinstruował każdego poza Caileanem, kto był najbliżej i mógł przekazać wieści ich kapitan, której rozsądkowi ponownie zawierzał. — Znajdź mi strzelców. Kobiety. Niech pilnują reszty i obserwują. Jeżeli ktoś spróbuje skakać do wody, mają uznać to za próbę ataku i nadziać szypami każdą siksę–niksę, która wystawi znad powierzchni choćby czubek blond główki. Łapiesz o co mi chodzi? — upewnił się na zakończenie, mając wielką nadzieję, że rozmawia teraz z Lilijką lub inną dziewczyną, która była w stanie zrozumieć polecenia oraz powagę sytuacji. Jakąś dziwką, dajmy na to.

Na zakończenie, po udzieleniu dyskretnych instrukcji, zechciał również odpowiedzieć na drugą tak szczodrą propozycję, która trafiła mu się w ciągu ostatniej godziny. Swoją replikę wykrzykiwał już spod masztu, zdecydowany unikać skrajności, w tym wypadku skrajnych miejsc na statku.

Uciec? Z tobą? Choćby i na koniec świata! Masz wolny piątek wieczór?
Ostatnio zmieniony 14 mar 2018, 21:04 przez Guede [Bot], łącznie zmieniany 1 raz.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

37
Czerw postąpił podłóg swej wrodzonej jak i wyuczonej mądrości uciekając od burty nim syreni czar objął go całkowicie. Mimo zerwania kontaktu wzrokowego czuł w czaszce irytujące szepty zachęcające go do zapomnienia o zmartwieniach i rzucenia się za burtę. Coś na wzór tych dziwnych myśli gdy stojąc na wysokiej wieży człowiek zastanawia się co by było gdyby się z niej rzucił. Tylko te były silniejsze i bardziej natarczywe. Czuł, że musi pozostać skupiony i jak najszybciej pozbyć się ich źródła.

Jego rozkazy docierały do niektórych, do innych już nie. Rozpętała się ogólna szamotanina przy burcie gdzie co bardziej poczytalne elfy, które zazwyczaj kwiat życia miały za sobą próbowały przemówić smarkaczom do rozsądku. Walka karkołomna i nie zwiastująca sukcesu gdyż pozbawione wszystkiego elfy były zżerane przez swe pragnienia. Naprawdę nieliczni szczerze posłuchali jego wcześniejszego okrzyku. W tym o dziwo Caileanem, który mimo nie otrzymania dalszych instrukcji zdawała się po prostu absolutnie nieczuły na syrenie wdzięki. Może faktycznie brakowało mu jaj... w więcej niż jednym znaczeniu. Cholera wie. Grunt, że tym razem nie sprawiał problemu. Tyle że ze swoją mizerną posturą niewiele mógł zrobić.

Jeśli zaś chodzi o Lilijkę... tą właśnie przywiązywano do masztu. Jeden z elfów, który to robił trzymał się za krwawiące ucho zaś usta dziewczyny zdobił szkarłat. Kopała, piszczała i darła się wniebogłosy.

— To dla sztuki debile! Dla sztuuuuuki! Muszę do nich iść! Słyszycie mnie barany! Wasze matki to... mghmhhhmmsff.

Tu krwawiący z ucha nieszczęśnik bez większych ceregieli wepchnął jej w usta jakąś szmatę i podarował wszystkim na pokładzie chwilę ciszy. Czy raczej mniejszego hałasu gdyż syreni śpiew i szum fal zdecydowanie nie dawały odpocząć szpiczastym uszom. Podobne sceny rozpościerał się wkoło. Ci którzy nie poddali się czarowi wiązali lub nawet ogłuszali tych, którzy próbowali wyskoczyć za burtę. Udało się prawie uniknąć ofiar. Za to rannych i nieprzytomnych elfów było sporo i tylko przybywało.

Na końcu jednak dziewka, którą Sol posłał miast Lilijki zebrała kilkanaście kobiet obeznanych ze sztuką łucznictwa. Gorzej było ze skompletowaniem wyposażenia, którego wiele z elfek nie miało. Zajęło to kolejne chwile no i pannice bardzo narzekały, że ich pożyczone łuki są statre lub po prostu popsute. Jednak po chwili ustawiły się przy burcie, spoglądając w oczy podstępnym bestiom i poczęły zasypywać je strzałami. Niewiasty na brzegach, zaś pobijana i otumaniona w większości masa w centrum. Wszystko było pięknie i wedle planu... do czasu.

Po niespełna minucie jedna z łowczyń zwiesiła bezradnie dłonie i zapatrzona gdzieś w morskie odstępy zwaliła się do przodu. Jak szmaciana lalka fiknęła przez burtę i zniknęła po drugiej stronie. Następna drąc się w wniebogłosy rozdarła na sobie podniszczone szaty i półnaga rzuciła się w odmęty. Trzecia także nagle skoczyła przed siebie jednak zahaczyła stopą o w wystającą deskę tak mocno, że dało się słyszeć nieprzyjemne chrupnięcie. Elfka padła na ziemię. Jednak zdawała się nie reagować na ból i drapiąc paznokciami deski pokładu także pragnęła udać się za burtę.

Fala szaleństwa poczynała przeskakiwać z jednej elfki na drugą. Niektórym z rąk wypadały łuki, inne darły się i strzelały na oślep, niektóre skuliły się i płakały. Jednak każda z nich wcześniej czy później próbowała skoczyć w spienione fale. Widać nawet zatwardziałe serca elfich łowczyń miały pewne słabe strony. A może właśnie to ich przemiana w kamień spowodowana miesiącami biedowania sprawiła, iż poczynały pojawiać się na nich pęknięcia? Pęknięcia, z których córy Pani Pokusy widać chętnie korzystały.

W odpowiedzi na swe pytanie elf usłyszał tylko śmiech. Sam nie wiedział czy to śmiech obłąkanych elfek, wiatru czy syreniej piękności. A może to sam Sulon drwił z jego wysiłków?
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

38
Resztki rozsądku niby kotwica, utrzymywały jego dryfujący umysł w miejscu, choć część wsączonej w uszy trucizny zaczynała właśnie rozplątywać mu zwoje. Statystyka dowodziła że skakanie za burtę jako metoda rozwiązywania problemów sprawdzała się wyłącznie w sytuacji, w której zaistniała konieczność opuszczenia okrętu. A Czerw ani myślał porzucać „Speranzy” w tej chwili, prędzej poszedłby z nią na dno. Przy akompaniamencie orkiestry jeśli będzie trzeba.

Ze śpiewem! Ze śpiewem komu życie miłe! — wrzasnął dla kurażu, by przemóc odrętwienie i stupor towarzyszące odpływającej świadomości. By zdusić w zarodku i zabić głosy rojące się w jego głowie niby rekiny wokół świeżego wraku.

Mozolny, twardy i trudny jest nasz wielorybniczy znój. Lecz nie przestraszy nas sztormów ryk i nie zlęknie groza burz!

Ta cholerna szanta była pierwszą, która przyszła mu do głowy. Nie tak dawno, gdy jeszcze mieszkał w Eroli, a subiektywnie całe wieki temu, Reil nauczył się tej przeklętej piosenki w tawernie od jednego krasnoludzkiego harpunnika. Kiedy naćpani popium, szwendali się po mieście do bladego świtu, jego najgorszy kumpel a zarazem najlepszy wróg, upierał się by ryczeć ją nieprzerwanie przez cztery godziny dopóki nie stracił głosu. Cztery godziny wystarczyły Mancinelli, by wryła mu się w pamięć na resztę życia, gdyż ani razu nie próbował uciszać swojego druha ani tym bardziej przerywać. A zdarzało się, że dołączał w refrenach. Jeżeli miał w życiu jakąś uniwersalną zasadę, która pozwoliła mu przetrwać do tej pory brzmiała ona: „nie wkurwiaj Reila kiedy jest naćpany”.

Płyńmy w dół, do starej Chandi, już czas! Płyńmy w dół, do starej Chandi! Salu blask już pożegnać czas. Płyńmy w dół, do starej Chandi!

Szybko zaczął śpiewać sam refren, który podłapać oraz powtórzyć było zdecydowanie szybciej niż pozostałe zwrotki. Szedł ze śpiewem, zatykając uszy, a w duchu przeklinając wszystkie stare legendy i zawarte w nich ziarno prawdy, które niekiedy miast wykiełkować wybucha płomieniem. Ta ostatnia refleksja naszła go przy okazji popłochu, który syreni śpiew wywołał wśród ich kobiet, z których kilka przyjdzie dopisać mu do rachunku sumienia. W tym tempie równie dobrze już teraz mógłby ogłosić niewypłacalność do końca życia.

Z rozwianym włosem, wydzierając pod niebiosa ten sam refren, ruszył w kierunku burty a twarz miał przy tym jak gdyby zamierzał wypowiedzieć wojnę morzu. Wzorem niedawnych ofiar rzucić się w fale i żgać je czymś ostrym dopóty nie spienią się krwawo, a morze raz na zawsze zamrze w bezruchu. Na jedną krótką chwilę oderwał prawą dłoń od ucha, a słowa szanty zastąpiło kilka gardłowych wyrazów w obcym i chorym języku, które dla dobra tego świata winny być zapomniane. Rozczapierzone palce Czerwia mierzyły prosto nad grzbiety fal, z których wystawały sylwetki zdradzieckich przybyszek. Jeden poparty mocą gest zdolny popsuć dzień każdemu mieszkańcowi głębin.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

39
I tak oto w najmniej spodziewanej sytuacji na całym pokładzie rozbrzmiały śpiewy. Niestety nie były one powodowane radością i entuzjazmem, a i z ich wykonaniem nie było najlepiej. Połowa śpiewających zasadniczo darła tylko mordy w nadziei, że dzięki temu przeżyją. Sposób skuteczny lecz niezwykle irytujący. Może gdyby na pokładzie ostało się nieco więcej namiętnych niewiast i młodzieńców dałoby się zlepić na poczekaniu jakiś porządny chór. Ale ten okręt już odpłynął na falach, syrenich szponach i fali obłędu która mimo fałszy większości elfiego zespołu dalej targał co czulszych i wrażliwszych szpiczastouchych. Być może to właśnie te wycie rozeźliło ich jeszcze bardziej bo teraz miast łez szczęścia miotali się związani i trzymani przez towarzyszy już tylko w czystej furii.

Jednak marynarze i zdecydowana większość załogi dzielnie zdzierali gardła z wytrzeszczonymi z przestrachu oczyma. Niektórzy już po kilku zwrotkach poczęli się krztusić i trzymać za bolące struny głosowe. Nie był to co prawda zbyt zauważalny procent, jednak należało wziąć pod uwagę iż owe śpiewy kiedyś się skończą. Otoczeni przez sztorm, przemoczeni i szarpani deszczem nie byli raczej w stanie "śpiewać i bawić się do rana". Rozwiązanie było skuteczne ale tymczasowe. Chociaż co poniektórzy mogliby się zamknąć od razu. Czerw niemal czuł jakby krwawiło mu z uszu od jazgotów jednej zasuszonej elki, która na siłę próbowała z szanty zrobić jakiś występ operowy. Lub po prostu piszczała. Ciężko było stwierdzić.

Elf ruszył do burty z zamiarem sięgnięcia po wszystkie dostępne mu środki. Pieśń syren łechtała obrzeża jego umysłu jednak nie mogła wedrzeć się do jego wnętrza. Te pełne było durnych przyśpiewek, irytacji z jazgotu i zapewne chęci wyrzucenia połowy załogi za burtę. Urwał "muzykę" płynącą z jego ust i sięgnął po słowa, których świat nie powinien znać ni pamiętać. Zebrał w sobie plugawą energię i sięgnął całym swym jestestwem w kierunku fali na której unosiły się powabne nagie istoty zatopione w własnym śpiewie i próbujące przebić się przez jazgot swymi delikatnymi głosikami. Czar niestety napotkał przeszkodę w postaci... wody. Całej masy wody. W powietrzu, morzu, nawet w przemoczonej istocie samego Czerwia. Jednak jakimś cudem, rykoszetując miedzy kroplami deszczu niczym pijany marynarz zataczający się po dzielnicy portowej trafił w jedną z syren. Ta w przerażeniu chwyciła się za ramiona i wydała z siebie przenikliwy okrzyk...

— Aaaaaaahhhhh

Po czym zakryła swoje usta z wyrazem twarzy, który z tej odległości mag mógł odczytać jako przerażenie. Następnie skryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Jej najbliższe siostry podpłynęły do niej i chyba poczęły ją pocieszać. Co chwilę któraś z nich zerkała w stronę Sola i elf mógł przysiąc na 100 ton popimu, że każda z nich próbuje go zabić wzrokiem. Następnie zaś rozpierzchły się po fali i poczęły szeptać między sobą. Pieśń urwała się na chwilę. Błogi moment. Jednak zaraz po nim każda syrena patrzyła na Czerwia z czystą chęcią mordu. Po chwili pół metra od jego głowy przeleciała jakaś muszla zaś syrena którą sięgnęła jego magia wypłakując się na ramieniu przyjaciółki zniknęła gdzieś pod taflą oceanu. Po chwili pieśń została podjęta jednak dało się w niej słyszeć pewną zbiorową nutkę irytacji, zaś niektóre z syren poczęły nurkować by po chwili wyłonić się z piany trzymając muszle, kawałki rafy i drobne morskie zwierzęta. Piękny obraz. Niestety elf miał złe przeczucie co do użycia owych obiektów. Cóż... zrobił swoje. Odciągnął od śpiewania kilka syren. To było coś. Jednak z jakiegoś dziwnego powodu nie czuł się z tego jakoś szczególnie dumny. Zaś syreny zdawały się chcieć już nie tyle uwieść wszystkich członków załogi co roznieść cały okręt na strzępy. Można więc było powiedzieć, iż dokonał przełomu w relacjach miedzy ich gatunkami.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

40
Śpiewy nie były powodowane radością i entuzjazmem? I dobrze. Mówią, że prawdziwa sztuka wyrasta wyłącznie na cierpieniu. Idąc za ciosem niniejszej logiki ani chybi zostaną narodem artystów, gdy już do brzegu przybiją a przedtem ich nie wybiją (rym niezamierzony). Mancinella miał dokładne plany na moment lądowania. Wiedział, że jedną z pierwszych rzeczy, które wtedy zrobi będzie ogłoszenie pieniężnej nagrody za zewłok każdej złowionej dla niego syreny. Nie był jeszcze pewien co z nimi zrobi. Marzył, że harfę z ich strun głosowych. Wiedział, że struny głosowe wyglądają zupełnie inaczej i nie nadadzą się nawet do zrobienia zasranego bębenka, ale marzył. I właśnie te marzenia dodawały mu w tej chwili otuchy.

Kolejną był przenikliwy okrzyk cierpiącej syreny. Muzyka dla jego udręczonych uszu i nie mniej udręczonej duszy. Orkiestra uderzająca w ton najbogatszy. Czysta melodia sfer. Czar dotarł, zrobił swoje, choć mniej niżby oczekiwał choć celował nad, powierzchnię a jego promień nie miał odparowywać wody, tylko wilgoć ze wszystkiego co znalazło się w jego radiusie. Na przykład z wyjątkowo wrażliwej na wysychanie skóry.

Czerw przyjmował spojrzenia, nie odwzajemniając ich. Sto ton popium? To dobra cena. Swoje życie narażał za przynajmniej dwie działki. Albo dla mściwej satysfakcji. Cnoty właściwej samym bogom.
Kto może ten pod pokład! — polecił każdemu zdolnemu, by go w tej chwili usłyszeć. — Biegieem! Jak podpłyną do kadłuba, walić w nie wszystkim co macie, łącznie z wiosłami.

Odwrócił się ponownie, w kierunku burty. Wznosząc ostrzegawczo dłonie, którymi, jak udowodnił, potrafił już zadawać krzywdę na różne sposoby.

Hej, hej wy tam! — zakrzyknął, zwracając się niewątpliwie do syren. — Mam propozycję: odpierdolcie się od nas! W zamian nie będziemy musieli się bronić! Co wy na to? To chyba uczciwa oferta? — spytał retorycznie Guede Mancinella zwany Czerwiem, wielki orędownik przyjaźni międzyrasowej, w wolnych chwilach narkoman.

Zastanawiał się też co z umówionym wcześniej spotkaniem w sprawie targu i ewentualnej pomocy, który wydębił nie tak dawno od Majaka. A im bardziej zastanawiał tym bardziej dochodził do wniosku, że w dzisiejszych parszywych czasach nie można już ufać nawet cyrografom.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

41
Ewakuacja pokładu przebiegła dość płynnie. Tylko kilka ciał pozostało na jego deskach - zapewne nieszczęśników których serca nie wytrzymały syreniego śpiewu lub elfiego wycia. Tłum kierował się więc na niższe partie okrętu. Przy boku Czerwia została tylko absolutnie niezbędna załoga, która robiła co mogła rycząc dalej ile tchu w piersi i poprawiając kurs łajby która przez cały ten syreni zamęt mocno zeń zboczyła. Pozostałe statki majaczyły gdzieś między falami i dopiero teraz elf mógł zdać sobie sprawę z nowego zagrożenia - rozdzielenia się i tak niewielkiej floty. Jednak wciąż miał na swej drodze przeszkodę. Przeszkodę której trudno było przemówić do rozsądku.

Oferta Sola spotkała się z dość jasną odpowiedzią. Za burtą rozległ się wściekły pisk dziewczęcych głosów a na pokład posypały się muszle, kamienie, ryby... a sam elf dostał prosto w twarz zdechłą mewą. Upadł na deski i jakimś cudem nie doznał żadnych poważbiejszych obrażeń. Ot - obił sobie lewy bark o wystającego ćwieka. Jednak na jednej garści pocisków się nie skończyło. Pokład począł być wręcz zasypany owymi "podarkami" jak i jazgotliwymi okrzykami syrenich dam.

- Zdychaj! Zdychaj! Zdychaj!

- Podajcie mi tą kałamarnice!

- Ostatni raz przyszła z wami na te wasze wodne igraszki!

- Zboczeniec!

Agresja zdawała się rosnąć gwałtownie w szeregach wodnych panienek. Jednak latające tu i ówdzie ryby i meduzy nie zdawały się stanowić zagrożenia dla samego statku. Do czasu.

W chwili gdy elf doszedł do siebie po bliskim kontakcie z ptasimi zwłokami oślepił go rozbłysk światła. Statkiem szarpnęło zaś nad i pos pokładem dało się słuszeć odgłosy upadających ciał i przekleństw. Okręt zmienił nagle kierunek i miast płynąć z góry ustalonym kursem jął bezwładnie unosić się z prądem rozszalałej burzy. Z masztów pospadali marynarze na pokładzie wili się pozostali. Zaś po spojrzeniu w kierunku mostku Czerw mógł dostrzec smugę siwego dymu która pełzła ku niebiosą mimo wszechobecnej ulewy.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

42
A przecież prosił tak ładnie.

Siksy, smarkule! Flądry z klapniętymi cyckami! Puszczalskie dupod... — Czerw nie pozostawał dłużny, odpowiadając na ciskane w niego obelgi. Odrzucanie miotanego w niego morskiego śmiecia sobie odpuścił, żeby nie zniżać się zupełnie do poziomu całej tej półrybiej, a w całości rozbestwionej hołoty. Nadto zaś zamierzał potem pozbierać to gówno i zrobić zupę z co bardziej jadalnych pocisków. Urwał w momencie, gdy statek się przechylił a on sam dostał mewą w twarz. Przewrócił się, nieszkodliwie raczej obijając sobie bark o wystającego ćwieka, co przyjął z ulgą, jako że początkowo obawiał się, że był to gwóźdź do jego trumny. Ten jednak miał nadejść dopiero potem.

Ki diabeł? zastanowił się, dźwigając z dech pokładu, a głowa bolała go nie od mewy, a o pozostające za nimi statki. Oraz nagłą ulewę, która przypomniała mu kilka przysłów o deszczu, rynnach oraz wietrze w oczy. A, no i był jeszcze dym walący w niebo od strony mostka. Każący mu się zastanawiać, czy nie pomyślał słów o diabłach zupełnie nie w porę. Stanął na nogi, otrzepując się z pierza, wrzeszcząc przy okazji kilka rozkazów o trzymaniu kursu i ostrzeżeń pod kątem obrzucającej ich owocami morza hołoty. A potem ruszył w kierunku mostka, by zbadać sprawę na własne oczy i zająć się nią osobiście.

Jak zawsze zresztą.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

43
Biegnąc w stronę mostka czuł Czerw krople deszczu smagające jego twarz i smak soli w ustach. Słyszał też okrzyki rozhisteryzowanych syren i odgłosy pękających skorup jak i lepkich obiektów padających na podkład. O mały włos nie potknął się o rybę, która rzucona na pokład patrzyła się na niego swymi wybałuszonymi oczyma jakby pytając co do licha ciężkiego się tu wyrabia. Pokład przemienił się w jedną wielką komiczną jatkę w której brali udział kryjący się tu i ówdzie marynarze, latające owoce morza i banda jazgoczących bab, które elf zdołał zdrowo wkurwić. Gdyby nie fakt, że od losów tej batalii zależały losy rasy byłby to widok komiczny. Zasadniczo... dalej był i Ostatnia Nadzieja Elfów mogła przysiąc, że słyszy niosący się po oceanie cichy acz wszechobecny śmiech. Może były to tylko fale?

Gdy dobiegł na mostek ujrzał kolejny groteskowy obrazek. Dym okazał się unosić ze zwłok sternika, które spazmatycznie wisiały na sterze. Po bliższych oględzinach Manci zauważył iż po spalonych zwłokach nieboszczyka przebiegają cienkie wyładowania błękitnej energii, której oznak udało mu się również dostrzec na samym sterze. Owe niewielkie stada piorunów unosiły się wkoło jedynego narzędzia zdolnego sterować okrętem i zdawały się złośliwie syczeć w jego stronę. Zdawały się też zataczać pewien dość regularny krąg u nóg nieszczęśliwej ofiary czaru - gdyż nie było co się łudzić. Nie było to naturalne zjawisko i zdecydowanie jakieś cholerstwo zdało by ofiarą tego syfu padł właśnie ten konkretny element okrętu.

Czy był to kolejny pożegnalny prezent córki jego niedawnego towarzysza? Czy też Sulon wpadł właśnie na pomysł jak uprzykrzyć im żywot jeszcze bardziej? Trudno było orzec. Należało jednak działaś szybko nim inne okręty znikną za wzburzonymi falami mórz.
Spoiler:

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

44
Otoczony przez rozszalały żywioł, panikę na pokładzie oraz histerię syren, Mancinella odczuwał graniczące z pewnością przekonanie, że oto znalazł się w przełomowym momencie swojego życia. Dokładnie w takim, którego opis otwierać będzie jego przyszłą biografię wraz ze słowami: „Zapewne zastanawiacie się jak tutaj wylądowałem”.

Jako elfowi z reguły wiernemu swym przekonaniom nie pozostawało mu nic innego jak ruszyć przed siebie i zadbać o materiał na kolejne rozdziały tej opowieści. Bez pewności co do tego, czy niesiony przez fale śmiech nie był aby złośliwym chichotem Historii.

Znajdując się na mostku, stanął przed kolejnym problemem, z ulgą witając go jako mieszczący się w granicach jego kompetencji. Złośliwość rzeczy martwych (a także osób) nie była dla niego pierwszyzną. W obliczu naglącego czasu zareagował instynktownie, choć nie lekkomyślnie, odpowiadając syczącym wężom błyskawic gardłowym bełkotem, zlewającym się w dźwięk torsji rozdzierających stronice księgi odwiecznych praw życia i śmierci. Szczególnie tych ostatnich.

Wstań — zwrócił się do okrytego całunem wyładowań trupa, cofając się na odległość, którą uznał za stosowną do tego, by samemu nie podzielić jego stanu. Towarzysząca jego magii zgnilizna wypełniała mu płuca, nadając każdej wypowiadanej przez niego zgłosce gorzki posmak pleśni.

Re: [Szklane Morze] Okręt „Speranza”

45
Nekromancja... akt gwałtu na prawie życia i śmierci. Zapewne w innych miejscu, w innym czasie, w innych okolicznościach ktoś robiłby Solowi wyrzuty. Ale tutaj? Tutaj była to jeno kropla w morzu zbrodni i kar. Czy jeden elfi grzech coś zmieni? Czy jeden dobry uczynek kogokolwiek zbawi? Magia popłynęła przez elfa i niczym oślizgły robak przemknęła po namacalnie szarpiącym ją wietrze. Od kiedy wiatr szarpał magię mógłby ktoś zapytać... ale czy zjawisko to klasyfikowałoby się w chociażby pięciu najdziwniejszych zdarzeniach ostatnich dni?

Moc jednak dotarła do spalonych zwłok i poczęła je wypełniać. Wpół-ożywione ciało jęło drgać i próbowało powstać. Jednak każdy ruch przerywał pojedynczy drobny błysk uderzający w zwłoki i wypalający w ich skórze niewielką dziurę. Ciężko jednak zatrzymać nieumarłego. Klątwa musiała być skierowana w stronę żywych gdyż były sternik powoli acz konsekwentnie stanął na nogi poddając się czarnej magii rzuconej nań przez Sola. Elf potrafił wyobrazić sobie jednak co takie pojedyncze magiczne wyładowania zrobiłby z nim lud innymi załogantami. Co by się stało gdyby rozprzestrzeniły się po całym statku... Po chwili jednak błyski ustały pozostawiając czarownika samotnym zwycięzcą owej drobnej potyczki z przeciwnościami losu. Dobrze, że autor klątwy nie przewidział jego wrażej magii. A może... może było mu wszystko jedno? Nieumarły wszak nie był już elfem. Przypominał raczej kawał sera ze swoimi przepalonymi mięśniami oraz skórą, które odsłaniały białe kości. Jedno z wyładowań przeżarło mu na wylot bebechy i stał teraz dumnie w pewnym marynarskim rozkroku jako posiadacz najgłębszego pępka w historii Pięciu Mórz. Do tego dochodziły puste i wypalone oczy, poczerniały język i gładkość skóry przywodząca na myśl korę drzewną... ciężko było nazwać to nawet czymś z tego wymiaru. Zwłoki stały jednak na baczność przed sterem. Wpatrzone w przestrzeń czekały niemo na rozkazy swego Pana.

Być może to właśnie one - niezdolne do pojęcia otaczającego je piekła... były najszczęśliwszym bytem na tej łajbie rozpaczy?

A deszcz dalej lał, syreny wygrażały się za burtą i kolejne oddalone na szczęście od okrętu błyskawice przecinały niebo. Resztki załogi przekrzykiwała się przez szum fal i wicher... wicher, który ciągle w umyśle Czerwia śmiał się drwiąco. I niósł ten chichot, ten wraży śmiech, klątwy rybich dziewoi, jęki jego braci i... ciche miauczenie gdzieś od bakburty?
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Heliar”