Choreografia, gesty i mimika.
Wypoczęta? Na pewno. Zmotywowana do dalszej podróży? Nie koniecznie. Dziób statku coraz głębiej rył w ciemnych, niebieskich falach, gdy zaczynali nabierać prędkości, zostawiając za sobą portowe miasto Heliar. Ostatnia noc, spędzona w niepewnym spokoju i relaksacyjnych efektów ostatnich wydarzeń na pewno zregenerowała wyprawę. Spanie w czystych, miękkich łóżkach, ciepła strawa - nie narzekając, naturalnie na to, co oferował Tomas, bardzo przejmujący się swoją kuchnią. Pomijając incydent bójki bezimiennego i nieznanego każdemu krasnoluda z grupą elfich imigrantów, który to jako jedyny spędził swoją noc nie w karczmie, był to udany dzień i udana noc, kiedy przygotowywano się do wypłynięcia. Gronkiel, handlowy, duży statek, który był ich środkiem transportu wykupionym przez Turga, przedstawiciela Króla Aidana, którego spotkano na pierwszym spotkaniu. Gronkiel był duży, o trzech, białych masztach. Nowoczesny i bardzo zadbany - Świetny statek, świetny, na prawdę, jak podkreślał przy każdej okazji Bugrutz, który w swoim żywiole cały czas pogrążony był w rozmowach z kapitanem, sternikiem i całą resztą, próbując wciągnąć w dysputy również Gawrona.
Nastroje były różnorakie - całe to napięcie z przedostatniej nocy zostało trochę rozładowane. Rozmowy były o niczym - spokojne, bez żadnych deklaracji, o pogodzie, o celach wyprawy, możliwych utrudnieniach. Niemniej, każdy wydawał się trochę niepewny swojej pozycji, podejrzliwym będąc, ale tego bardzo nie okazując wobec Gai, który przybrał pozę spokojnego i opanowanego, będącego miłym dla wszystkich, szczególnie dla Madamme Virienne. Ta to dopiero teraz sprawiała wrażenie. Jako jedyna posiadała własną, osobistą kajutę, bo reszcie przyszło spać w hamakach, a także podkreślano tu jej autorytet, kiedy znalazły się tutaj osoby trzecie - kapitan wiedział, z kim ma do czynienia i wręcz przesadnie się uniżał, często z kłopotliwym wyrazem twarzy. Nie każdy czuł się pewnie rozmawiając z magiem. Reszcie zatem przyszło spać na hamakach. A raczej przyjdzie, bo dzień się dopiero zaczynał. A mimo tego, że słońce zaczynało się dopiero pokazywać znad porannej mgły, to w porcie było na prawdę tłoczno. Liczba elfów była całkiem spora - imali się każdej, nawet najpodlejszej pracy. Na Gronklu było ich może dwóch czy trzech, jako marynarzy - według opowieści Drednotty, elfowie Ci kiedyś pływali na znakomitych statkach, lecz tutaj byli niemalże nikim. Nawet jako marynarze mieli więcej szczęścia niż Ci, co obozowali pod murami Heliar. Bugrutz podkreślał, że ich statki jednak są do niczego, tak jak Fiorna'lis, długi, niski statek na który krasnolud pluł, przechodząc obok niego. Chyba któryś z tamtejszych marynarzy był jednym z tych, którzy sprowokowali z nim bójkę.
Koni nie zabrano - kareta Virienne została oddana pod szczególną opiekę. Zaopatrzenie przeniesiono na statek. Agenci próbowali aktywnie działać w życiu załogowym - Tomas pomagał kucharzowi, inni próbowali nabyć obycia z samym prowadzeniem statku. Jak zwijać żagle, gdzie były wiosła, co robić w przypadku zatonięcia. Lirard wytłumaczył reszcie, że to tak "na wszelki wypadek". Trudniej się robiło, szczególnie Gawronowi, gdy za sterami stawał krasnolud. Bugrutz znał się na statkach, ale gdy ten zwracał się gwałtownie, tnąc fale, gdy tylko sternika nie było w pobliżu, to jeszcze większe fale wzbierały w żołądku Gawrona.
- A jeżeli, powiedzmy. Daruje się życie komuś, a ten ktoś nie koniecznie zasługuje na śmierć? Mamy wątpliwości i nie zabieramy życia komuś, kto może nie powinien być na to skazany? Czy wtedy to też jest grzech? - zapytał, mrużąc oczy, wpatrując się w fale Tomas, gdy słońce wzniosło się na nieboskłon w pozycji południowej. Z jego twarzy wyczytać się łatwo dało wiele emocji, ale także rezygnację i wyczekiwanie na to, co powie Ningel. W końcu, on ze wszystkich tutaj znał się na śmierci, a najwięcej z całej reszty to właśnie Tomas chciał się dowiedzieć, czy jego rozumowanie jest poprawne, według jedynego boga.
- Jeżeli wiatr się utrzyma, to będziemy płynąć dzień, noc i kolejnego dnia będziemy już na mroźnej północy. Chyba, że wiatr ustanie, to wtedy zamiast jednej nocy, spędzimy na morzu dwie noce - zadeklarował kapitan statku, wysoki mężczyzna o ciemniejszej skórze. Może, tak jak Tomas, pochodził z Archipelagu. W jego mowie jednak nie dało się wyczuć żadnego akcentu, a o sobie nie mówił za wiele. Nazwał siebie samego Jan Marten. Nie wskazywałoby to jednak na Archipelag, ale nikt się tym nie przejmował.
- Trzeba też uważać na orkistry, lodowe kry przy granicach nabrzeżnych, piratów, morskie potwory, Niewidzialnego Kuternogę, wijce i wiele innych. Nie o wiatr tutaj trzeba się martwić! Co nie, hę? - kończąc frazę Bugrutz uderzył w plecy Gawrona, przechylonego przez burtę tak, że kolejna fala mdłości wyskoczyła z niego, a on sam musiał się zaprzeć, by przez krasnoluda nie wpaść do wody.
Wszystko teraz było zupełnie inne, niż poprzedniej nocy, jakby nic się nie zdarzyło. Ale ona widziała to gołym okiem. Widziała to wszystko, bacznie przyglądając się, oparta o barierkę. Tuż obok niej, niemalże nieodłącznie, rozmawiał o czymś nieistotnym, Sir Alen Czarnobrody z Bugrutzem, który znów dorwał się do steru. Przecież Virienne mianowała go kapitanem statku na pierwszym zebraniu - Jan Marten jednak nie miał nic przeciwko. Obok wymiotował Gawron, który co prawda, widocznie nie przepadał za Czarodziejką, ale Bugrutz ciągnął go wszędzie ze sobą, więc ten nie miał większego wyboru. Poniżej, gdyby zejść po schodkach, stały trzy maszty, o białych żaglach z symbolem niebieskiej ryby. Tam też, teraz już bardziej spokojni po poranku, przechadzali się marynarze, chociaż większość z nich siedziała w kółku wokół małego stolika, na którym Sir Kudlak herbu Zielone Słońce, grał w jakąś odmianę gry w kości, rywalizując z Gają, który wykazywał się niezwykłym talentem do tej gry - niektórzy nawet posądzali go o oszustwa, chociaż robili to niechętnie, wspominając, że nazwano go wcześniej zdrajcą. Grał swoją rolę bardzo dobrze, o ile grał - miłego, potulnego i skarconego, całkowicie podległego rozkazom. Również i Septor, wysoki blondyn, chętnie rzucał kośćmi, chociaż przegrał większość swoich własnych pieniędzy. Marynarze dopingowali swojego faworyta, Dużego Leona, chłopa jak stodoła, który uchodził za mistrza w siłowaniu na rękę - Sir Alen już teraz zapowiadał, że uda mu się go pokonać.
Więc też minął pracowity poranek, po nocy odpoczynku, przygotowań i rozmyślań. Minął czas od poranka do południa. Ludzie byli już rozluźnieni, było stosunkowo ciepło, bo wiosenne słońce grzało, zanim wpłyną na lodowate wody. Rozmawiali, śmiali się, grali, ukradkiem popijali. Grupa Virienne przeważnie przewijała się wokół niej - Sir Alen, który był teraz bardziej obojętny, ale jego spojrzenie nadal pozostawało takie samo, gdy na nią patrzył. Irand, który czasami niby przypadkowo przychodził, zapytać się o coś ją, albo kapitana. No i Bugrutz, który próbował dominować sobie pozycję sternika z wiernym kompanem, Gawronem.
Reszta przeważnie spędzała czas na pokładzie - Septor, Lirard, Sir Kudlak i Gaja nie siedzieli jakoś specjalnie razem, po prostu przebywali z resztą załogi - z marynarzami. Jako jedyni zresztą na chwilę obecną spoufalali się z ludźmi na statku. Tomas natomiast lawirował pomiędzy czterema ośrodkami - sterem, załogą, kuchnią i Ningelem.
- Dzień zapowiada się spokojnie. Przydałoby się wszystkim rozluźnienia, zrelaksowania i zaznajomienia ze sobą. Powinniśmy przypomnieć sobie nawzajem, że jesteśmy drużyną - powiedział cicho Irand, który przystanął po drugiej stronie Virienne, koło barierki. Sir Alen wychylił się lekko, by spojrzeć na niego ze zdziwieniem i lekką podejrzliwością, po czym wyprostował się i wrócił do beznadziejnej rozmowy z Bugrutzem.
[Szklane Morze] Statek kupiecki
1Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla