[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

16
POST POSTACI
Maena
Śmiech i żarty to pierwszy krok ku akceptacji, ale są rzeczy których winno się nigdy traktować pobłażliwie. Zwłaszcza takie sprawy. Gdy udało się jej jakoś rozładować rozpętany konflikt z Kapitanem, upewniła się już chłodnym i nieprzychylnym spojrzeniem po żartownisiach jakie mają oblicza, nim się to towarzystwo całkiem rozeszło. Próbowali ją obrazić, sugerując takie bezeceństwa z jej strony. Też poczucie humoru, rodem z doniesień o rozmnażaniu się świń w chlewie. Ich spojrzenia nie uległy nie zauważeniu. Dobrze ich sobie zapamięta, oj tak, śmieszków do siedmiu boleści, którym Krinn na języki musiała nasikać, że się tak ślinią z podjętych wulgarnie słów.

Tymczasem Rosalinda uległa żądaniom, to i Maena uniosła kąciki ust z osiągniętego triumfu. Ruszyła niezwłocznie, a i nowicjuszka od razu sama rozpoczęła rozmowę, pierw znów się usprawiedliwiając, a potem zgadzając na wszystko. Chciała zrozumieć. Dobrze, bardzo dobrze — Wiesz, to nie jest tak, że my tu nie byłyśmy nigdy w twojej sytuacji kiedyś — Zaczęła zmiękczając nieco swoje surowe oblicze i dając jej szansę dorównać kroku. Zapomniała już o tym, jak to chciała ją za ucho wytargać — Widzisz, na przykład Helgurda przed wejściem do zakonu miała rodzinę i własne dzieci. Ja też kiedyś latałam za takim jednym na wsi z której pochodzę. Większość z nas ma to już za sobą i widziałyśmy młodsze od siebie co przez to również przechodziły, no więc wiesz. A po tym jak się czerwienisz to widzę do czego to zmierza. Nie miałabyś się czego wstydzić, gdybyś miała czyste i zarazem zgodne intencje. — Uczyniła pauzę podkreślając wagę swoich słów, naśladując retorykę swojego idola Ksieni Larysy, właściwie to ją potem parafrazując raz za razem. — Masz w spowiedzi powiedzieć prawdę! Jeśli nie popełniłaś grzechu, to zaś opowiedz starszej siostrze Gwen o swoim pragnieniu poznawania i przytocz wszystkie sytuacje, a ona już pomoże ci zrozumieć twój błąd. Jak myślisz czemu nasz ubiór jest skromny? Jak myślisz czemu chowamy włosy pod chustę, a nadmierne rozglądanie się i ciągłe posyłanie uśmiechów uznajemy za niegrzeczne? No? Aby nie zwracano na nas uwagi. Bo nasza uwaga jest poświęcona bogu, zakonowi i wierze! Odrzuciłyśmy cielesne uciechy i macierzyństwo nad własnymi dziećmi po to, aby w pełni poświęcić się naszej misji. Słyszałaś kiedyś, aby chłop co ciężko na roli robił był jednocześnie bardem co wędruje, śpiewa sprośne piosenki i chleje piwsko za nie swoje pieniądze? No nie. Tak i ty zdecydowałaś się na zakon i powinnaś wiedzieć, co będzie cię odciągać od twoich obowiązków i zwyczajnie wystawiać na niepotrzebne problemy. — Wyjaśniała, kiedy to już dotarły do płachty, za którą miała być sama wielokrotnie już wspominana Gwen. — Już jesteśmy. Sama zacznę pierwsza i przyznam się, że obraziłam dowódcę. Nasza Ksieni Larysa zawsze i słusznie powtarzała, że tylko prawda nas wyzwoli od grzechu i od niego odprowadzi! — Zapewniła, kiedy poprawiła nieco swój habit, czy aby równo leży, po czym przekroczyła próg namiotu.

Neofitkę i weterankę spowiedzi przywitał zapach topiącego się pszczelego wosku, ciepłe pomarańczowe światło świecznika, szelest papieru i powolne skrobanie gęsim piórem. Na końcu namiotu siedziała Stefania z głową pochyloną nad pulpitem i stolikiem, przepisując na czysto jakieś notatki do księgi rejestru. Czarnooka nawet nie odwróciła się do gości, bojąc się, że rozproszona mogłaby zrobić błąd. Po prawej siedziała na taborecie stara kobieta o zmęczonej wysuszonej twarzy. Jej lazurowe spojrzenie od razu oderwało się od podjętej lektury, a ręce bezgłośnie zamknęły książkę o tytule: "Gruszki na Wierzbie. Czyli groźne oblicza chłopskiej ignorancji", ręki prof. Floriana Findersteina.
Bystre spojrzenie posuniętej wiekiem kobiety od razu zmętniało na widok Maeny — Co tym razem? — Zapytała lakonicznie, wyprzedzająco. Chowając, za stonowanym tonem głosu i względnie neutralnym wyrazem twarzy, wszystkie swoje emocje.
— Szanowna starsza siostra Gwen. Siostra Stefanii! — Przywitała się Maena kłaniając się to tej pierwszej, acz ta druga wciąż nie odrywała nosa od pracy, zaciskając nieco usta, wytężając swoje skupienie. — Przyszłyśmy na spowiedź. Jako, że ja obraziłam wojskowego, rangą Kapitana, a nasza przyjaciółka z nowicjatu snuje zaloty do tego samego Kapitana. Chce się wybrać razem z wojakami na zwiady, aby się mu przyjrzeć z bliska. Ja zaś chciałam ją od tego odwieść, a wtedy ten Kapitan podszedł, to w uniesieniu mu wygarnęłam, że sam się pcha do zakonnic to i pewnie też i nocą. I tak wyszło, że przyniosłam wstyd naszemu klasztorowi, starsza siostro — Przyznała Maena pochylając głowę, okazując skruchę w świadomości popełnionego błędu.

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

17
POST BARDA
Rosalinda słuchała monologu Maeny, która w swoim świętym przekonaniu musiała zakładać, że jej słowa są przyjęte i zrozumiane. Nowicjuszka podążała obok, ze wzrokiem opuszczonym pod nogi, nie dało się więc wyczytać z jej twarzy, jak silnie przemawiają do niej słuszne prawdy, wyznawane przez starszą zakonnicę, ale nie protestowała, a to już można było uznać za pewien sukces. Powstrzymała się jednak od jakiegokolwiek komentarza, choć być może nie powinna? To zależy od tego, czego sama Maena od niej oczekiwała. Może wystarczy jej, jeśli dziewczyna wyspowiada się z grzechów, jakich nie popełniła, ale jakie popełnić mogła i wszyscy rozejdą się zadowoleni.
Siostry, które przybyły z Saran Dun, podczas nieobecności Maeny szybko przystosowały sobie swój namiot do tego, czego potrzebowały. Świece rozstawione w odpowiednich miejscach, by ułatwić pracę i modlitwę, łóżka przestawione tak, by wydzielić część dzienną namiotu i drewniana figurka płonącego miecza pod czerwoną gwiazdą, ustawiona na niewielkim podwyższeniu na samym końcu, sprawiały, że nie było tak bardzo tęskno za klasztorem. Rzeczy Maeny pozostały jednak nietknięte, tak, jak je zostawiła, na jednym z posłań, które akurat nie zmieniły swojego położenia.
Słysząc powód ich przybycia, starsza siostra Gwen westchnęła ciężko i przesunęła spojrzeniem po ich twarzach, jednej młodej, drugiej już nieco mniej. Gdy Stefani skończyła zapisywać to, co do zapisania miała, też uniosła na chwilę wzrok, gdzieś pomiędzy akapitami. Nie wtrącała się jednak, wiedząc, że to nie była ku temu okoliczność. Pogawędzić będą sobie mogły później.
W reakcji na podsumowanie swoich czynów, jakie Rosalinda usłyszała z ust Maeny, jej pucołowata twarz znów zalała się czerwienią, a spojrzenie powędrowało gdzieś pod nogi.
- Nie do końca... tak... było... - zaprotestowała słabo, kryjąc dłonie w rękawach. - Ja... bo nie snułam, tylko... tak jak siostra Maena mówiła, ale...
Zerknęła z przestrachem na tę, która ją tu przyprowadziła, obawiając się, być może słusznie, że ta za moment ją zruga.
- Ja tylko polubiłam kapitana, bo był uprzejmy, a u-uprzejmość jest cnotą przecież...
Gwen spoglądała na nią krytycznie znad modlitewnika, w absolutnej ciszy, co wcale nie pomagało jej w tłumaczeniach. Biedna, zagubiona Rosalinda nie wiedziała, jak teraz ma wykręcić się z tego, jak jej działania przedstawiła Maena. Bo przecież wcale niczego takiego nie zrobiła!
- Ja... chciałabym poprosić o spowiedź na osobności! - wyrzuciła z siebie szybko, robiąc krok do przodu, na co starsza siostra po długiej chwili milczenia zareagowała skinieniem głową i przeniesieniem swojej uwagi na drugą z zakonnic.
- Kapitanowi należą się przeprosiny, Maeno - upomniała ją. - Nie wchodzimy w zwadę z rycerzami. Jeśli potrzebujesz pokuty i rozgrzeszenia, to pierwsze powinnaś potrafić już sama sobie wymierzyć. Kaplica jest dobrym miejscem na rachunek sumienia i pokajanie się przed Sakirem. Możesz się tym zająć po drodze do namiotu medycznego, bo słyszałam, że dziś w nocy przydzielono ci już zmianę. Lepiej żebyś się nie spóźniła, a zachód już się zbliża. Poczekaj tylko, Stefani skończy dokumenty, dostarczysz je ode mnie bratu Gilbertowi.
Stefani natychmiast pochyliła się z powrotem nad pergaminem, by zgodnie z poleceniem skończyć to, co pisała. Zajęło jej to już zaledwie kilka minut, podczas których Rosalinda przestępowała nerwowo z nogi na nogę, czekając na swoją obiecaną okazję do wyznania grzechów w prywatności. W końcu pergamin został osuszony, zwinięty i wręczony starszej siostrze Gwen, a ta przekazała go Maenie.
- Zajdę do ciebie później, albo przyślę Stefani. Dziękuję ci za... czujność - zerknęła w stronę nowicjuszki.
Obrazek

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

18
POST POSTACI
Maena
I tak oto powoli Rosalinda miała wejść na lepszą drogę. Nikt nie mówił że będzie łatwo i przyjemnie, a już zwłaszcza w zakonie. Zwłaszcza na początku, gdzie stare przyzwyczajenia i złe nawyki miały wchodzić w paradę świętemu obowiązkowi. Maena skurczyła się kiedy wysłuchiwała osądu Gwen, pokiwała głową z uznaniem — Uczynię jak szanowna starsza siostra każe! — Zapewniła bez wahania, po czym wyprostowała się, schowała dłonie w rękawy habitu i nieco wyciągnęła szyję ku Stefanii, jakby z tamtego miejsca mogłaby zobaczyć postępy. Bezskutecznie oczywiście. Acz w końcu i otrzymała pergamin. Przyjęła go oburącz, jakby składano w jej ręce coś delikatnego o niebotycznej wartości. Schowała go ostrożnie w wewnętrznej kieszeni habitu i skłoniła się wdzięcznie za pochwałę i na do widzenia. Ruszyła natychmiast. Swoimi rzeczami miała się zając później, po swojej pierwszej zmianie, jak będzie się kłaść spać. Z resztą nie było tam nic takiego. Tylko ubiór na zmianę oraz własne igły i nici, którymi zwykła łatać dziury w zużywających się z czasem ubraniach. W końcu również i ubóstwo i nieprzywiązywanie się do dóbr doczesnych było domeną zakonnic. Co dawał jej klasztor od zawsze wystarczało i była niezachwianie przekonana, że miało tak już pozostać.
Ruszyła nawet nie rzuciwszy oka na skrępowaną nowicjuszkę. To było dla jej dobra, a starsza Gwen była bardzo mądrą kobietą. Z pewnością jej wyjaśni raz a dobrze, jak sprawy powinny wyglądać. Maena zaś bez mitrężenia znów znalazła się w kaplicy, zajmując znów te samo miejsce. Zaczęła szukać ciszy wewnątrz siebie i zaczęła myśleć o tym całym Gierku. Kapitan Gierek. Pomyślała... teraz wydawał się zachowywać normalniej, po prostu przyszedł zobaczyć, sprawdzić co się dzieje. W końcu z rozmowy zaczął się robić niezły ambaras. Chwyciła nowicjuszkę, a ta się wyrwała. Mogło to wyglądać na wstęp do bójki... Kontemplowała dalej, myśląc nad zachowaniem Rosalindy teraz. Widocznie padła ofiarą amorów, teraz tylko trzeba było się upewnić, że to tylko i wyłącznie jej wina, to wtedy sprawa od początku była tylko wewnętrzna klasztoru. Gorzej jeśli Gierek potrafił ukrywać swoje emocje i był realnym prowodyrem... musiała się więcej dowiedzieć o tym incydencie z pomocą przy wysiadaniu z wozu... brzmiał trochę niewiarygodnie, żeby Kapitan nie miał co robić, tylko rzucać się na pomoc młodej sprawnej dziewczynie. No może któryś z tych jego przygłupów rycerzyków śmieszków, to by jeszcze miało to sens... a tak? Maena doszła do wniosku że musi wypytać Stefanię jak to wyglądało, być może coś widziała. W końcu tamta była bardzo bystra wedle uznania Maeny.
Wtem w modlitwie zwróciła się z prośbą do Sakira o mądrość, a potem pokutowała nad swoim brakiem opanowania i przyniesieniem wstydu klasztorowi, który niósł jego wiarę. Kiwając się na klęczkach trwała tak dobre pół godziny mamrocząc w wytężeniu modlitwy błagalne i jeden psalm ku łasce nad grzesznikiem. Ubolewała nad swoim błędem, acz wiedziała, że odkupienia mogła szukać tylko w czynach. To też jak tylko poczuła że wystarczy ruszyła od razu do brata Gilberta, aby wręczyć mu pergamin. Dalej pewnie miała się udać na zmianę i przygotować do pracy, przejrzeć przybory, nagrzać na zapas wody, przebrać i rozłożyć bandaże. Miała być gotowa na wszystko, w końcu nigdy nie wiesz kiedy zło miało przyjść, a te lubiło zaskakiwać niepokornych i aroganckich.
Spoiler:

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

19
POST BARDA
Reszta dnia upłynęła Maenie w spokojnej, choć pełnej rozmyślań atmosferze. Zawsze warto było pochylić się nad grzechami swoimi i innych, by uniknąć ich w przyszłości. Przez kaplicę przewijali się ludzie, raz po raz otwierając drzwi i wpuszczając do środka harmider obozu, ale potrzeba było więcej, by rozproszyć pogrążoną w modlitwie, tudzież w potępiających Rosalindę przemyśleniach kobietę. Czy faktycznie to tylko nowicjuszka była winna, czy może łączyło ich tajemne uczucie, które kapitan był w stanie ukrywać lepiej, niż jego ukochana? To by dopiero był skandal!
Z bratem Gilbertem minęła się w wejściu do namiotu medycznego. Mężczyzna przyjął od niej pergamin, podziękował krótko i oddalił się w swoją stronę, rozwijając go po drodze. Miał coś chłodnego w obyciu; coś, co sprawiało, że podchodziło się do niego z mimowolnym dystansem, a może nawet szacunkiem. Z pewnością daleko mu było do pryszczatej twarzy nowicjusza; swoje lata już na służbę Sakirowi poświęcił. Teraz miał inne rzeczy do roboty, niż nadzorowanie pracy medyczki, która zresztą wcale nie miała być tak bardzo zajęta. Ot, nocna zmiana dzień przed wyprawą, cóż takiego mogło się wydarzyć? Będzie zajęta pilnowaniem trzech rannych i ewentualnie powstrzymywaniem zmęczonego podróżą ciała przed zaśnięciem. Może Joseph dotrzyma jej towarzystwa?
Gdy wchodziła do namiotu medycznego, chłopak siedział już na łóżku, jedząc miskę bliżej nieokreślonej strawy. U pozostałych pacjentów nie nastąpiła żadna zmiana, obaj leżeli, pogrążeni we śnie. Aleida krzątała się z tyłu, kończąc swoją zmianę - zdejmowała fartuch, myła ręce. Gdy jednak spostrzegła, że w okolicy pojawiła się Maena, zwolniła nieco, uśmiechając się do niej.
- Ten tutaj je kolację. Pozwoliłam mu już siedzieć, nie wydaje się, żeby miał zawroty głowy ani jakieś poważniejsze skutki tego kopnięcia - wskazała Josepha. - Pozostali dostali zioła na sen, bo bolało ich za bardzo. Temu z odparzeniami będziesz musiała opatrunki zmienić za kilka godzin. Tym drugim zajmuje się sam brat Gilbert, bo to jakiś oficer.
Przekazała fartuch Maenie i usiadła na jednej ze skrzyń, unosząc na nią zaciekawione spojrzenie.
- Były tu dwie nowicjuszki, o których mówiłaś. Jutro rano mają się stawić. Będą prać bandaże i takie tam. Podobne są do siebie, co? To siostry? - zagadnęła.
Joseph rozkasłał się, najwyraźniej chwilowo tracąc umiejętność przełykania pożywienia i krztusząc się swoją kolacją.
- No, także jeśli będziesz zmęczona, to tam za parawanem jest prycza dla nas, a nic poważnego się nie powinno w nocy dziać. Możesz się położyć spać, jak dopatrzysz już wszystkiego. Może to nie taki zły pomysł, skoro od jutra zacznie się zamieszanie. Coś czuję, że roboty będziemy mieć po łokcie. Nie buduje się takiego obozu na byle pierdołę, co? Pytałaś może kogoś o ten artefakt? Wiesz coś o nim?
Obrazek

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

20
POST POSTACI
Maena
Odwzajemniła uśmiech rudowłosej i raz po raz kiwała głową na jej zapewnienia o stanie pacjentów. Maena jednak była zaprawiona w boju jeśli chodzi o ten zakres zakonnych obowiązków. Pamiętała srogie zmiany w inframerii zimą, kiedy w korytarzach klasztoru trzęsło się mroźne powietrze od gwaru i zamieszania, a pot pracy spływał po czole i plecach dniem i nocą. Oczy ze zmęczenia szczypały, a i własnego imienia szło zapomnieć, byle Sakira mieć na ustach i trzymać skupione ręce przed sobą.
Wzrokiem już znalazła miejsce gdzie się udać, aby przygotować zmianę opatrunków. Wedle klasztornej szkoły po przekazaniu zmiany należało zmienić wszystkie opatrunki od razu o ile było to możliwe i nie było przeciwwskazań. Praca męczyła, a zmęczonym łatwiej było o pomyłki i niedociągnięcia. Praktyka pokazywała, że nawet tak zaprawiona i oddana sprawie Maena popełniała przeoczenia, kiedy spędzała nad poszkodowanymi nastą to godzinę z rzędu bez przerwy. Mimo tego że namiot medyczny nie był przepełniony po brzegi rannymi, Maena nie miała mitrężyć i już zacierała ręce do roboty, choć z tego co wyglądało tylko Josephowi zmieni opatrunki w pierwszej chwili.
Przyjęła fartuch od Aleidy i idąc jej przykładem również przemyła wodą ręce. — Nie miałam okazji dopytać, te dziewczyny są na prawdę świeże i dopiero się poznajemy. Na szczęście mają nieco rozumu w głowie zdołałam się przekonać — Rzekła wspominając myślami zamieszanie z Kapitanem Gierkiem i postawę dwóch dziewczyn, które słusznie potem dopowiedziały parę słów do sytuacji — Nie co ta trzecia z nowicjatu co rumieni się na widok żołnierzy, miast trzymać wodzę bezecnym fantazjom! No, ale każda z nas jakoś zaczynała. Starsza siostra Gwen z pewnością wyprostuje i tę młódkę — Zapewniła, kiedy to Joseph odwrócił na moment jej uwagę, przeprowadzając nieudany zamach na swój oddech, po czym zielonooka napomknęła na parę innych rzeczy, stopniowo coraz bardziej sprowadzając gniewny mars na czoło gorliwej zakonnicy. Pierwsza łatwa zmiana i już miała brzuchem do góry leżeć? Toż w wolnej chwili modli się w szczerej intencji o zdrowie dla rannych, aby szybciej wstali o własnych siłach, a nie gnuśnie zaniedbywać swoje święte obowiązki! Niedoczekanie! I ta znów o tym przeklętym artefakcie, na litość boską!
— Nie. Nie wypytywałam się o ten przeklęty przedmiot. Miałam ważniejsze rzeczy do roboty siostro. I dobrze by było jakby i siostra przestała ciągle o tym tak gadać! Tak zawziętą uwagę to radzę Sakirowi poświęcić, a nie jakimś dyrdymałom! Zwłaszcza, że jak siostra wspomniała, będziemy miały ręce pełne roboty. — Powstrzymywała się, na prawdę się powstrzymywała, aby jej nie przyganić, no ale nie należały do tego samego klasztoru... Z postawy Maeny Aleida nie miała zbyt wiele teraz życzliwości. Zaraz podziękowała jej i już chciała się zająć swoimi obowiązkami, jasno deklarując że nie interesują ją podjęte przez rudowłosą tematy.

Nie interesują, ale zdołały ja oburzyć. Będąc już sama i mając ludzi pod swoją opieką, jakoś jednak nie mogła z głowy wyrzucić teraz tego artefaktu. Co taką siostrę interesowały jakieś przeklęte przedmioty? Może powinna o tym porozmawiać z Gwen? No teraz nie miała z kim porozmawiać, no chyba że z Josephem, który skończył kolację. Po przygotowaniu wody z ziołami do przemycia ran i świeżych bandaży, zbliżyła się do niego, aby pierw zabrać miskę po jedzeniu, a potem przysiąść i przyjrzeć co to się stało pechowcowi.
— Ja to nie wiem, co tej odbiło z jakimiś artefaktami. — Zaczęła, stąd ni zowąd, żaląc się nijako poszkodowanemu — Ledwie tu przybyłam i już artefakty, artefakty! I teraz znowu, no co jej odbiło! — Marudziła zbierając się do ostrożnego zdjęcia zastanych opatrunków — Ale cię ten koń urządził... musisz być bardziej ostrożny... — Przyznała dostrzegając pod spodem ziejącą ranę, po czym zabrała się do delikatnego przykładania nasączonej wywarem szmatki. Starała się ocenić kiedy to mogło się zagoić i czy było poważne. Miał jakieś szwy? Może potrzebowały poprawek? — No i widzisz, ledwie drugi raz z nią rozmawiam i znów artefakty! Teraz już rozumiem czemu brat Gilbert od razu temat uciął...

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

21
POST BARDA
- Aaa, dyrdymały, nie dyrdymały - Aleida machnęła dłonią, nieprzejęta zupełnie oburzeniem drugiej zakonnicy. - Coś się dzieje przynajmniej. Co nam szkodzi porozmawiać? Domysły posnuć? Zawsze to warto zamienić kilka słów z kimś ciekawym, a nuż ma coś interesującego do powiedzenia, hm, siostro? Warto innych słuchać, można się mądrych rzeczy dowiedzieć. Ileż można się modlić, hm?
Roześmiała się, jakby właśnie nie powiedziała czegoś absolutnie oburzającego i wstała, by zacząć się już zbierać. Najwyraźniej miała ciekawsze rzeczy do roboty, niż to, czym ewidentnie powinna się zajmować. Wyglądało na to, że Maenę czekało tu dużo ciężkiej pracy, i nie chodziło o namiot medyczny, a o doprowadzanie ludzi wokół siebie do porządku. Najpierw nowicjuszka, teraz Aleida...! Ciężki to był dla niej dzień i z pewnością wyjątkowo rozczarowujący dla Sakira.

Gdy na dworze zapadła już noc, została sama z rannymi. W namiocie zrobiło się ciemno, musiała więc pozapalać lampy, które wypełniły przestrzeń ciepłym blaskiem. Dwóch mężczyzn, tych starszych i poważniej rannych, spało, oddychając ciężko. Oficer, którym ponoć zajmować miał się sam brat Gilbert, co jakiś czas mamrotał coś pod nosem i pocił się obficie. Jego rany ukryte były gdzieś pod prześcieradłem i wilgotną od potu, lnianą koszulą, więc Maena nie wiedziała, co dokładnie mu jest. Pozostało jej co najwyżej zastanawiać się, gdzie udało mu się tak oberwać, biorąc pod uwagę, że wojska jeszcze nigdzie nie wyruszyły.
- B-byłem ostrożny! - zaprotestował Joseph, krzywiąc się, gdy medyczka odkryła jego ranę. Wyglądała brzydko głównie przez opuchliznę, ale nie była czymś, co miało zostawić po sobie bliznę. Szwy założone były profesjonalnie, w sposób, do którego nie dało się przyczepić; może i Aleida była irytująca i grzeszyła swoją frywolnością, ale igła dobrze leżała jej w dłoni. Kilka dni i giermek będzie mógł opuścić szpital polowy, kilka kolejnych i opatrunek będzie można na stałe już zdjąć.
- Dz-dziwnie się ten k-koń... ał! - gwałtownie odsunął głowę, gdy Maena przemyła jego ranę ziołami. - Dziwnie się z-zachowywał. Znam g-g-go p-przecież! T-to Sułtan! Dobry koń! P-p-poderwał się nagle, zły jakiś, razem ze wszystkimi w stajni, p-pech, że s-stałem p-przy nim.
Gdy pojawił się temat Aleidy, chłopak wzruszył lekko ramionami.
- T-to interesuje wszystkich t-teraz. Co chwilę k-ktoś o tym coś. Ale ja to się nie znam.
Przynajmniej on miał głowę na karku i nie zamierzał zajmować się tym, co go nie dotyczyło, prawda?
- Dwadzieścia dwie gwiazdy i ciemne twarze. Przyjdą tu. Zabiorą ludzi - wymamrotał nieprzytomny oficer i szarpnął się na swoim posłaniu. Joseph zerknął w jego stronę, ale przyzwyczaił się już chyba do ignorowania go.
- D-dawno żeśmy się nie widzieli, co, M-M-Maena? - zagadnął, gdy z powrotem owijała jego głowę. - D-dobrze, że już d-dojechaliście. W-widziałem Jensa z namiotu chyba wcześniej, czy t-to mógł być on? P-przyjechał z wami?
Obrazek

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

22
POST POSTACI
Maena
— Mehehehhh, heeehehe, heh! No tak! — W bliżej nieokreślonym odruchu śmiechem zawtórowała jej od razu, jakby rzeczywiście było to coś śmiesznego w słowach Aleidy. Acz jak minęło troszeńkę czasu i zaskoczyła nieco zrozumienia z kontekstu wypowiedzi potencjalnej przyjaciółki, to nagle zmarszczyła brwi i spochmurniała, lecz było wtedy już trochę za późno. — Co?! — Nie miał kto jej odpowiedzieć i wyjaśnić wątpliwości co do tego co zasłyszała. Gdyby bardziej się skupiła na słuchaniu Aleidy, a nie wewnętrznym utwierdzaniu się w swoich racjach, to może by nie potrzebowała powtórki tego co tamta powiedziała.

— Mówisz konie wszystkie się spłoszyły? Tak po prostu w stajni? Kiedy to było i gdzie ta stajnia? Jakby to jakiś dzieciak, czy pies konia drażnił i ten się zezłościł, ale że wszystkie naraz?! — Rozwinęła temat. Odwołała się do odległej pamięci, kiedy na wsi pilnowała kóz. Kozy, konie i inne takie stadne zwierzaki raczej nie zachowywały się tak z byle powodu. A co było powodem... może ten cholerny artefakt? O zgrozo!

— A ten czemu tak gada, że ktoś przyjdzie i zabiorą ludzi? Widzę będę musiała się mu przyjrzeć, bo nawet zioła nasenne mu nie pomagają, bo wciąż jest półprzytomny, a powinien spać. Tylko skończę zawijać ci głowę — Rzekła na jakże niepokojącą wypowiedź cierpiącego. Różne ludzie mówili rzeczy podczas gorączki, czy agonii, acz w każdym razie nie był to dobry symptom.

— Jens jest z nami?! To cudowne wieści, jeśli go widziałeś. Polecałam go Ksieni, aby wybrał się z nami. Nieco inniejszego powietrza dobrze mu zrobi. Podróże kształtują i hartują ciało, a on potrzebuje bardziej dbać o siebie. Jak zmierzaliśmy tutaj, jakoś go nie zauważyłam. — Stwierdziła kończąc zawijać mu głowę. Musiała przyznać że dobrze wykonała robotę Aleida, tyle że obiecała sobie że musi jej uważniej słuchać następnym razem, bo nie nadążała. Teraz musiała zaś nieco przyjrzeć się oficerowi. W końcu nie było brata Gilberta, a zioła nie zadziałały jak miały, to uznała naturalną koleją rzeczy, że tymczasowo na nią spadł obowiązek zajęcia się rannym i upewnieniu czy aby nie potrzebuje czegoś mocniejszego lub czy aby opatrunki potrzebowały zmiany, czy poprawy.

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

23
POST BARDA
- No stajni... o t-tę tutaj chodzi. Niezbyt s-stajnia, b-bo bez ścian. Wiesz, t-tam g-g-gdzie wszystkie k-konie stoją teraz - wyjaśnił chłopak. Słuchanie go było trudnym i wymagającym dużo cierpliwości doświadczeniem, ale Maena miała już wprawę. Czasem też wydawało się, że jąkał się trochę mniej, niż przy ostatnim ich spotkaniu! - A b-bo ja t-tam wiem. Może k-ktoś przebiegł, p-pies, czy coś. Nie rozglądałem się. B-b-bolało.
Grzecznie siedział nieruchomo, pozwalając młodej zakonnicy bandażować swoją głowę. Zdrowym okiem zerkał na nią raz po raz, choć w większości czasu uprzejmie wpatrywał się w przeciwległą ścianę namiotu. Jego dłonie ściskały pustą miskę po zupie, jakby odłożenie jej wymagało pozwolenia. Wszystko zjadł, do samego dna, ale trudno się dziwić - jeśli zamiast pożywnego posiłku w namiocie medycznym karmili pacjentów lekkostrawną zupą, mogło mu brakować czegoś porządniejszego.
- C-c-ciągle gada - przyznał Joseph. - Od wczoraj. N-nie wiadomo jak z-został r-ranny. C-ciachnięty jak od mm... miecza, k-kilka razy. Ale k-kto by go t-tutaj mieczem? N-nikt nie r-ruszyłby rycerza z-z-zakonnego. Żadni b-b-bandyci, czy coś. P-prawda? Ja tak myślę.
Majaczący mężczyzna westchnął spazmatycznie i przekręcił głowę z jednej strony na drugą. Może zioła, które dostał, były zbyt słabe jak na jego postawną sylwetkę? A może po prostu jego gorączka była zbyt silna, by działały tak, jak to zaplanowali lekarze. Miał lśniące od potu czoło, do którego przyklejały się jasne, półdługie włosy.
- Och. M-myślałem, że wiesz - mruknął giermek, dłonią sięgając do czystego bandaża i przesuwając wzdłuż niego dłonią. Po chwili namysłu odstawił miskę i usiadł głębiej w łóżku, skrzyżował nogi i obrócił się tak, by widzieć, co robi Maena. Nie było jeszcze tak późno, by iść spać, a leżenia musiał mieć już dość.
- Widziałem ciała na sznurach jak na pajęczynie - wymamrotał nieprzytomny mężczyzna.
- N-no i p-p-przyznam, że niezbyt p-przyjemne rzeczy mm... mówi - zauważył Joseph. - Na d-dłuższą metę to m-męczące.
Ranny przykryty był do pasa kocem; być może Aleida nie naciągała go na niego wyżej, widząc, jak bardzo się poci. Luźna, lniana koszula, na całej długości związana zaledwie w kilku miejscach, by łatwiej było dostać się do opatrunku pod spodem, przesiąknięta była potem i w jednym miejscu miała plamę krwi. Mężczyzna był blady i nie wyglądał najlepiej, ale przecież zajmował się nim brat Gilbert, prawda? Choć w naturalnej kolei rzeczy Maenie przyszło do głowy, że odpowiednia mieszanka ziół podana dodatkowo mogłaby go uspokoić i pozwolić mu na sen, który dla odmiany przyniesie odrobinę odpoczynku, zarówno jemu, jak i innym pacjentom. Może nikt nie będzie miał jej tego za złe?
- A c-co u ciebie, Maena? - zagadnął ją chłopak.
Obrazek

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

24
POST POSTACI
Maena
— A jak ten Sułtan wygląda? Dam mu jutro dwa jabłka i zobaczę, może coś mu się wbiło w nogę, albo podkowy może trzeba zlecić do poprawki, czy może lejce ma za ciasno do pyska — Zasugerowała sprawę z koniem i przy okazji chciała sama zobaczyć, czy rzeczywiście konie się z jakiegoś powodu spłoszyły, a może coś zwierzakowi zwyczajnie dolegało i reszta stada była zaniepokojona zachowaniem jednego z nich. Wszak po obozie nie pałętały się bezpańskie kundle, a inne psy stały pod znakiem zapytania, o ile w ogóle zakonnicy korzystali z usług myśliwych. Dzieci też raczej nie pałętały się tak o po obozie wojskowym.

— Z tego co wiem to bandytów po prostu wieszają, jak się napatoczą. A jak długo podróżuję z wojskiem tak jeszcze żadnych chętnych do napadania zakonników nie widziałam. Toż byłaby heca! Że tchórze same pod miecz by się rzucili! Niestety tak dobrze nie ma, szumowiny wolą napadać bezbronnych. Do tego kłamią, zadają się z magami, a co drugi z nich to elf — Przyznała z niesmakiem na motyw z bandytami.

— Ciała w pajęczynie!? Toż musiał łeb wsadzić w krzak z pająkami i much się nażreć... — Podsumowała słowa oficera, jako niby skąd ciała, ludzkie ciała, miały być złapane przez pająka. Przecież największy pająk w Keronie jakiego widziała jest nie większy od paznokcia kciuka. Zignorowała na ten moment nieco Josepha widząc kiepski stan majaczącego mężczyzny — Ale rozpalony... trzeba ci będzie nieco gorączkę zbić, bo wykitujesz. — Wymamrotała pod nosem, kiedy postanowiła zdjąć zakrwawioną zasłonę. Przepoconą i tak należałoby wymienić na nową. Tym samym mogłaby przyjrzeć się tym ranom od cięć miecza. Plama krwi sugerowała poluzowanie szwów, a i blady był jak kreda pomimo gorączki. Postanowiła przyśpieszyć ruchy, niedobrze to wyglądało! Oj nie dobrze! Trzeba było go dokładnie obejrzeć!
Kolejne pytanie od Josepha 'co u niej' odbiło się od uszu zakonnicy, jakby go w ogóle nie zadał, albo ta była głucha. Zaś teraz musiała się upewnić, czy aby ten nie potrzebował pomocy! Postać brata Gilberta bez słowa protestu wyfrunęła jej z pamięci, jak tylko poczuła, że należy działać.

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

25
POST BARDA
- D-d-dereszowaty z ciemną g-głową - odparł Joseph bez przekonania, spoglądając na Maenę z powątpiewaniem. Naprawdę sądziła, że nie potrafił oporządzić konia? Miał z nimi więcej doświadczenia, niż ona mogła kiedykolwiek mieć, choć był od niej młodszy. Nie naciskał też na nią, by opowiadała, co działo się u niej przez ostatnie miesiące, skoro nie chciała się tym dzielić, nawet jeśli sprawiła mu swoim milczeniem mniejszą lub większą przykrość. Odstawił miskę po zupie na stolik obok i oparł łokcie na kolanach, skupiając się już wyłącznie na podążaniu spojrzeniem za zakonnicą, która teraz postanowiła zająć się drugim z mężczyzn.
- No. A on nie b-był bezbronny na p-pewno - mruknął.
Gdy Maena zabrała się za rozwiązywanie koszuli i opatrunku rycerza, już jej nie przeszkadzał. Patrzył tylko, jak rozkłada na boki poły lnianej koszuli, a potem ściąga bandaż okalający dół jego klatki piersiowej i brzuch. Nie było to proste zadanie, bo na pryczy leżał kawał ciężkiego chłopa. Gdy skończyła odwijać opatrunek, sama była zziajana i niewiele brakowało, by też skończyła spocona tak samo, jak ranny. Pozostało jej delikatne ściągnięcie zakrwawionego kawałka płótna, w który wsiąkało to, co sączyło się z rany. Faktycznie, szew zbierający długie, czyste cięcie w poprzek żeber, puścił w jednym miejscu, zapewne przez to, jak nieprzytomny rzucał się po swoim łóżku, zamiast leżeć nieruchomo. Wypadałoby poprawić szycie, pod warunkiem, że Maenie uda się go opanować i nie będzie jej się miotał pod igłą.
- Przyjdą po nas - wymamrotał. - Musimy bronić przejścia. Musimy...
Westchnął i znów nerwowo przekręcił głowę w drugą stronę, teraz odwracając ją tak, że skierowana była w stronę Maeny. Jego oczy poruszały się szybko pod zamkniętymi powiekami, choć nie wyglądał, jakby spał. Bardziej brzmiało to jak majaki od gorączki. Czy ostrze, którym został cięty, było zatrute? Gdyby tak było, brat Gilbert na pewno by to zauważył, prawda?
- Zabiorą cię - podsumował, a jedna z jego dłoni zacisnęła się na nadgarstku kobiety, zatrzymując jej rękę w miejscu.
Uścisk miał siłę, jakiej z cała pewnością nie powinna posiadać osoba nieprzytomna. Maena nie mogła jednak ani się mu wyrwać, ani z nim porozmawiać, bo wciąż wydawał się pogrążony w tym dziwnym amoku. Widząc to, Joseph poderwał się z łóżka i trochę chybotliwie ruszył w jej stronę, chcąc jej pomóc, chyba równie zaskoczony, co ona.
- Odsuń się od niego! - polecił zaskakująco zdecydowanym głosem, co byłoby być może dobrą radą, gdyby Maena faktycznie mogła to zrobić.
Obrazek

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

26
POST POSTACI
Maena
Z każdym podjętym ruchem, zdolnym zrosić oblicze jej twarzy całkiem zasłużoną dawką potu, zbliżała się do źródła problemu. Acz czy jedynego? Niedoczekanie. Moment w którym poczuła żelazny uścisk na swoim przedramieniu dotarło do niej, że wpadła w tarapaty. Z napiętą miną spoglądała na majaczącego co był w jakimś bliżej nieokreślonym stanie udręki. W amoku? Jeszcze się nie rzucał, acz zachowywał jakby miał coś niesłychanie istotnego do powiedzenia, jakby nie było innej drogi. Musiał o tym powiedzieć, ktoś musiał go wysłuchać. Ludzie konając nieraz tak bardzo pragnęli powiedzieć te kilka słów zmierzając ku śmierci, że potrafili się zdobyć na absurdalny wysiłek. Zwłaszcza jak im zależało.
Maena nie miała zbytnio wyboru w tym momencie, jak wziąć się w garść i natychmiast jakoś zadziałać. Zebrać do kupy co wiedziała i co potrafiła. Co jak co, choćby potrafiła szyć najlepiej na świecie i znała najlepsze praktyki zakonne, śmiertelność w trudnych przypadkach bywała bardzo wysoka. Jeśli mężczyzna był otruty, to bez szybkiej odpowiedniej reakcji mogło być już dawno za późno. A już na pewno za późno zrozumiała stan w jakim znajdował się potrzebujący. Jednakże w przypadku gorliwej zakonnicy nadzieja miała umrzeć ostatnia.
— Będziemy bronić przejścia! Będziemy bronić przejścia! I obronimy! — Zaczęła do niego mówić z przekonaniem, nabierając to w postawie, tonie i patrząc mu się prosto w jego przymknięte oczy, próbując jakoś ulżyć mu w tej jego rozpaczliwej woli, żeby zrozumiał, że Sakir jest z nimi. Dadzą radę! Drugą wolną rękę spokojnie i delikatnie złożyła na jego zaciśniętej mocno pięści, jakby chciała wyrazić, że się go nie boi. Każdy tutaj był sobie siostrą i bratem, a w obliczu przeklętego wroga musieli sobie ufać — W snach widzę płomienie, które spalą ich wszystkich! Każdą pajęczynę! Każdego pająka! Każdego elfa! Każdego przebrzydłego magika! — Mówiła głośno z natchnieniem w głosie, objawiając mu, jak jej się wydawało, wolę Sakira — Oni przyjdą! — Przyznała mu — I sczezną w popiołach pod naszymi mieczami! Święty ogień naszej wiary i męstwo naszego rycerstwa pośle te czarty z powrotem w otchłań z której wypełzły! — Wyniosła melodia jej głosu miała dosięgnąć wnętrza udręczonego. Sakir był z nimi, nie mogli wątpić, nie mogli uciekać się do zwątpienia! Zwłaszcza w obliczu śmierci, nie mogli być tchórzami, aby w tej ostatniej chwili z uniesioną głową spojrzeć Panu w jego oblicze. Wolną rękę przyłożyła mu do policzka. — I poślemy ich co do jednego przed oblicze Sakira! Tak musi się stać. —Rzekła schodząc z wysokiego tonu. Uczyniła pauzę — Pozwól sobie spocząć bracie, proszę, dożyj jutra. — Dodała, licząc że zrozumie jej najczystsze szczere intencje, pomimo udręki i półprzytomności, a ona wtedy zabierze się szybko do pracy, nim będzie za późno.

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

27
POST BARDA
Joseph, chcący ratować ją przed niebezpiecznym uściskiem dłoni pół-śpiącego rycerza, zatrzymał się w miejscu, gdy Maena wybuchła głośnym płomieniem wiary. Raczej nie treść powstrzymała go przed dalszym działaniem, ale determinacja, z jaką przemawiała i brak jakiegokolwiek strachu. Treść natomiast wydawała się przemawiać do majaczącego mężczyzny, który jakimś cudem ją chyba słyszał i rozumiał, bo jego chwyt z każdym jej słowem stopniowo rozluźniał się, aż spocone palce wypuściły jej nadgarstek. Ręka rycerza opadła bezwładnie na bok łóżka, a półprzymknięte oczy wróciły do gwałtownego poruszania się pod powiekami, jakby o czymś śnił.
- Sakir na straży - wymamrotał. - Musisz im powiedzieć. Sakir cię poprowadzi. Za Mimbrą.
Chłopak z ciężkim westchnięciem wycofał się na swoje łóżko i opadł na jego brzeg, wciąż nie spuszczając tamtej dwójki z oczu. Krzyki Maeny odrobinę wybudziły ze snu trzeciego rannego, ale nie na tyle, by chwila wiercenia się na szpitalnej pryczy nie wystarczyła mu do ponownego zapadnięcia w objęcia bogów. W namiocie znów zapadła cisza, zaburzana tylko ciężkim, chrapliwym oddechem nieprzytomnego rycerza.
- Nigdy t-tego nie robił - mruknął Joseph cicho, jakby bał się, że głośniejszy ton może wywołać ponowny atak. - O czym on mówił?
Gdyby była z nimi Aleida, z pewnością miałaby swoją teorię na ten temat, nie tylko odnośnie pajęczyn, ale też potencjalnych porwań i tego, dokąd miałby Maenę zaprowadzić Sakir, jeśli tylko raczyłaby pójść za jednym z księżyców. Tymczasem ich dwójce pozostało albo uznanie tych słów za gorączkowe majaki, albo wysnucie własnych wniosków.
Z rany sączyła się krew, która nie pachniała dobrze, co wskazywało albo na zakażenie, albo faktycznie na zatrucie. Zakonnica musiała zdecydować, co z tym zrobić i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej decyzja będzie rzutowała na to, czy mężczyzna przeżyje noc. Jeśli się pomyli, jakiekolwiek ważne informacje, jakie mógł mieć ten człowiek, umrą razem z nim. Mogła też znaleźć dla siebie chwilowe zastępstwo i pójść poszukać brata Gilberta, albo obudzić którąś z nowicjuszek i kazać się tym zająć, bo w końcu to starszy zakonnik był za rycerza odpowiedzialny. Zapadła już noc, na zewnątrz zrobiło się cicho i tylko grające cykady przypominały o tym, że przyroda - w przeciwieństwie do mniej lub bardziej nieprzytomnego - wciąż była pełna życia.
Obrazek

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

28
POST POSTACI
Maena
W jednej kwestii była nieugięcie pewna, że zna najważniejszą z prawd. To jest Sakir strzegł porządku świata i należało czynić wszystko co miało służyć tej świętej misji. Dlatego dawno temu powstał zakon. Dlatego teraz zakonnicy stawiali czoła złu. Dlatego Maena miała nigdy nie odpuścić i krzewić światło prawdziwej wiary z całych sił jak tylko mogła.
Pożądany efekt, jaki uzyskała intuicyjnie objawiając oblicze swojej wiary, tylko utwierdził ją jeszcze bardziej i tak w już silnych przekonaniach. Mężczyzna odpuścił, kiedy udało jej się przemówić mu do jego serca, pomimo trawiącego go cierpienia i niedoli. A i co więcej, rzekł coś co miało długo pozostać w pamięci gorliwej wyznawczyni Sakira, jeśli zupełnie nie zmienić jej dotychczasowego życia. Czyż nie był to znak od jej Pana? Drogowskaz, Sakir miał ją poprowadzić, po tak długim wyczekiwaniem sygnałów od uwielbionego bóstwa?
Być może była to kolejna próba, jakich w życiu miewała wiele. Acz czy stawką miało być coś znacznie większego niż jej sumienie, tak jak było do tej pory? Miała nad czym kontemplować i niewiele brakło, aby wpaść w samozachwyt, to i musiała się natychmiast skarcić w rozradowanych myślach. Miała ciężko rannego przed sobą, który potrzebował pilnie pomocy.
— Joseph! Pędź prędko po brata Gilberta! Potrzebuję pomocy! Rzeknij że rana się otworzyła i wygląda na zakażoną albo zatrutą! Stan oficera jest krytyczny! Nie mogę działać pochopnie! — Obróciła się ku rycerzowi i zawołała, po ocknięciu się z krótkotrwałej fascynacji. Mogła szyć, ciąć, wycinać, opatrywać, przemywać, poić i karmić, na setki sposobów, ale dopóki ktoś nie powiedział jej czym, co i gdzie, tak mogła tylko pogorszyć sprawę.
Rana była na torsie, za czym potencjalnie szło grzebanie we wnętrznościach, upuszczanie krwi, podanie raz jeszcze odpowiedniego antidotum, wycinanie skażonej tkanki, wypalanie rany, bądź od razu zaszycie i podanie lekarstwa i ziół na wspomaganie organizmu. Mogła perfekcyjnie wykonać którekolwiek z wymienionych zabiegów, ale nie wiedziała, które należy zrobić. Nie wiedziała co było dotychczas uczynione rannemu w ramach leczenia, poza tym, że był szyty i przyjął nasenny specyfik. Bez tej wiedzy nie powinna działać, bo mogła tylko zaszkodzić. Siostra Gwen zawsze jej powtarzała, że przede wszystkim nie można szkodzić w podjętych działaniach, podkreślając najważniejszą zasadę w uzdrawianiu.
Acz mogła w tym czasie przygotować stół i potrzebne do zabiegu narzędzia. Zagotować wodę, posegregować wedle podejrzeń potrzebne narzędzia i preparaty, tak aby były szybko dostępne, nim przybędzie brat Gilbert. Jeśli to była trucizna, zakonnica wiedziała, że nie posiada w ogóle potrzebnej wiedzy aby ją rozpoznać i skojarzyć z odpowiednim antidotum. A skoro miała wątpliwości co to mogło być, lepiej było poradzić się mądrzejszego.
Nim w ogóle miała się zabrać za powyższe miała zrobić dwie rzeczy. Skoro brat Gilbert go zostawił, to i tak miało to wyglądać, acz szarpiąc się otworzyła się rana. Musiała poprawić szew, aby uniemożliwić dalszą utratę krwi. Ruszyła po igłę i nici. Tę pierwszą miała rozgrzać nad świecą, aby to prędko przebijała się przez brzegi rozciętej skóry. Następnie miała mu zbić nieco gorączki chłodnymi kompresami z bandaży kładzionymi na czoło.

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

29
POST BARDA
Słysząc polecenie od kogoś, kto podobnych poleceń nie powinien mu wydawać, Joseph zamarł, niepewny co powinien ze sobą zrobić. Z jednej strony kazali mu siedzieć w lazarecie i dochodzić do siebie, strasząc utratą przytomności, oka i szans na dalsze normalne życie. Z drugiej Maena kazała mu teraz biec i szukać brata Gilberta, tak jakby miał wiedzieć gdzie go teraz znaleźć. Podrapał się niepewnie po potylicy, zerkając to na nią, to na oficera, to na płachtę zasłaniającą wyjście z namiotu. Dojście do zadowalających zakonnicę wniosków zajęło mu znacznie dłużej, niż by chciała, ale ostatecznie chłopak ponownie podniósł się ze swojej pryczy i chybotliwie ruszył na poszukiwania lekarza, który mógł decydować o tym, co zrobić z brzydko wyglądającą raną oficera.
Ona w tym czasie mogła zająć się tym, na czym się znała najlepiej. Nawet jeśli jeszcze nie wiedziała, co było powodem brzydko babrzącej się rany, mogła poprawić szew i choćby odrobinę zbić gorączkę mężczyzny chłodnymi okładami. Na te drugie poza ogólnym rozluźnieniem i chwilowym uspokojeniem się nie reagował. Dopiero gdy Maena zaczęła ponownie zszywać mu ranę, jęknął i zacisnął dłonie na brzegach swojego materaca. Chyba zioła na sen w jego przypadku nie działały najskuteczniej. Nie wyrywał się jednak, zachowując zaskakujący spokój, choć czerwona wokół rany skóra musiała go boleć. Z całą pewnością za to wybudziło go to bardziej, niż jego majaki. Gdy podniosła się znad zaszytej na nowo rany, patrzyły na nią jasne, choć mocno nieobecne oczy.
- Zioła... nie wypiłem wszystkiego - przyznał się. - Nie mogę. Trzeba... czuwać. Nie każ mi pić. Proszę.
Na zewnątrz coś zaszeleściło, więc strzelił spojrzeniem w kierunku wejścia. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał się podnieść, ale zrezygnował, zdając sobie sprawę z tego, że po pierwsze nie byłoby to zbyt mądre, a po drugie nic by z tego nie wyszło, bo najpewniej zwaliłby się tylko z pryczy na ziemię.
- Przyprowadź generała - polecił i z powrotem zamknął oczy.
Możliwe, że trochę przeceniał możliwości stojącej u jego boku młodej zakonnicy, ale skąd mógł to wiedzieć? Maena z całą pewnością nie miała dostępu do żadnego generała. Pytanie, czy w ogóle zamierzała traktować jego prośby i polecenia poważnie.
- Mogą tu wejść. Palisada jest na nic - wymamrotał. - Głupota, nie wierzą mi. Ten medyk... nie słucha.
Na zewnątrz znów coś zaszeleściło, a ściana namiotu załopotała na wietrze, choć tym razem mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. Z zamkniętymi oczami i bez nikogo grzebiącego mu igłą w skórze, z powrotem zapadał w swój gorączkowy sen. Drugi mężczyzna spał jak zabity, a Josephowi z pewnością zajmie chwilę znalezienie brata Gilberta wśród wielu zakonnych namiotów.
Obrazek

[Obrzeża miasta] Obóz wojsk zakonnych

30
POST POSTACI
Maena
Joseph wyszedł, Maena robiła co mogła i co wydawało jej się rozsądne. Z pewnością było mnóstwa za i przeciw odnośnie podjętych decyzji, ale należało działać i tak też się działo.
— Dostrzegam twoje oddanie sprawie, jesteś dla nas przykładem! — Przyznała na jego oświadczenie. Niewiele temu, jeszcze mówiła coś a krzaku i muchach, acz teraz dojrzała prawdę. Musiał strasznie cierpieć, skoro świadomie nie wziął lekarstw, musiał też mieć z pewnością dostateczny powód aby tak poczynić. Nie spotkała się, aby ktoś odmówił znieczulenia od udręki od tak. Toż poświęcenie godne rycerza! Słysząc, że ma udać się do generała nie musiała być szczególnie bystra, aby wiedzieć, że to skończy się miernie. Gdzie ona do generała i miała też swoją reputację... ale choćby ją odpędzili to musi mu przekazać, aby przyszedł do lazaretu natychmiast! — Pobiegnę po generała, daję słowo, że go przyprowadzę! Acz musisz jakoś wytrzymać do tego czasu! — Rzekła z niegasnącym zaangażowaniem, chcąc jakoś dodać mu otuchy w jego misji przekazania ważnych wieści, tym samym biorąc sobie na głowę niebywałe zadanie. Przecież miała wartę nocną! Należało zmienić za jakiś czas tamtemu opatrunek na nogach, a i posłała po brata Gilberta. Dodała dwa do dwóch i wyszło jej, że w sumie brat Gilbert w swej mądrości zastąpi ją na ten moment, kiedy ona popędzi po generała. W końcu oficer miał coś niebywale ważnego do powiedzenia, należało w sprawie pomóc!

I tak oto ledwie pierwsza noc, a ona już łamała swoje obowiązki, ale sytuacja była wyjątkowa! Czuła straszliwą presję i to nieprzyjemne uczucie na karku, jak i dołek w żołądku. Spojrzała w nocne niebo, kiedy na moment zatrzymała się tuż po opuszczeniu namiotu, poprawiła chustę i rozejrzała się po okolicy, gdzie to były namioty oficerskie, czy żołdaków. Pewnie w innej strefie obozu w stosunku do zakonników z klasztoru. W sumie była pewnie jeszcze strefa wspólna z kuchnią polową wraz z strefą logistyczną, to mniej więcej wiedziała gdzie się kierować i nie kierować, ale nie miała pojęcia co zastanie. Pomyślała, że jak jakiś generał, to pewnie ma największy namiot pośród tych wojskowych. Na prostą logikę. Wzięła ze sobą jedynie zapalony kaganek, aby nie pogubić kroków i nie wyrżnąć o jakąś niską przeszkodę. I ruszyła pewnym i zdecydowanym krokiem, jakby rzeczywiście wiedziała co robi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Heliar”