POST BARDA
Z gorąca i dymu prosto w lodowatą wodę, warto pamiętajać jeszcze o niefortunnym lądowaniu. Jakkolwiek się czuł, walczył o przetrwanie, a instynkt i nieugięta wola popchnęły go do przodu, wbrew limitom ciała, które pewnie jeszcze mu się napomną za dzisiejsze szaleństwo.
Jednak aby do tego doszło musiał jeszcze przeżyć. Pływanie i utrzymywanie się na powierzchni wody tylko początkowo nie stanowiło problemu, szybko pochodnia zaczęła mu ciążyć w ręce, a studnia okazała się głębsza niżby chciał. Ciało targane przez lodowatą wodę protestowało, acz ruszał się ile sił miał, aby utrzymać się na powierzchni. Echo jego głosu powędrowało raz ku górze. Drugi raz. Trzeci... Minuty mijały i czuł jak słabnie, a zimno wdziera mu się w każdy zakątek ciała. Czując, że ma problemy z utrzymaniem się w wodzie i czekając na ratunek spróbował jakoś rękami zaczepić się śliskiej ściany studni, na próżno. Wyrzucił pochodnie, czując że dłużej jej nie utrzyma, albo ona albo jego głowa miała się w końcu zanurzyć na stałe. Póki co przedmiot miał pierwszeństwo, aby zostać porzuconym na dno...
I wtedy pojawiły się dwie twarze na tle zmierzchającego nieba. Usłyszał nawet dialog dwóch żeńskich postaci. Te widocznie w manierze miały mówienie głośno i wyraźnie, nieco nawet po chłopsku, mógł Lucas przyznać:
— Stefani! Patrz jaki to chłop wpadł do studni!
— Tego nie widoć, a co jak to jakiś diabeł?
— Nie gadaj, słychać że swój, dawaj pomożemy go wyciągnąć! W ogóle wpadł i że przeżył!
— A o swoje życie się nie martwisz? Przyszłyśmy tu tylko po wodę! Zostawmy go!
— A jak niby? Na pewno zawiśnie na wiaderku i tak trzeba będzie go wyciągnąć.
— Może poczekajmy, aż przestanie się taplać i wołać? Może nie bez powodu wylądował w studni?
— Głupiaś! Nikt o zdrowych zmysłach nikogo by tam nie wrzucił, z pewnością jakiś drań go tam wepchnął! Pomożemy mu raz dwa! Przecież jak zemrze to jeszcze studnia nabierze jakiejś choroby czy coś. — Ku swemu szczęściu osoby te uznały, że warto mu spuścić linę. —
Ty tam na dole chwytaj i trzymaj się mocno! — Bawidamek nie miał zbyt dużego wyboru i chwycił. Niedługo potem w rytm stękających z wysiłku kobiet zaczął się unosić nad wodą, wczepiony w sznur. Z każdą chwilą kołowrotek skrzypiał coraz głośniej a on dostrzegał coraz wyraźniej niebo.
Wolność była na wyciągnięcie ręki, acz czuł że dziwnie słabnie pod wpływem czasu. Może z chłodu? Wyczerpania lochem? Ucieszył go widok dwóch kobiet, pomimo tego że gęby miały szpetne, ciała obłe, ale sprawne. Z wybałuszonymi oczami obserwowały ostatnie ruchy jegomościa ze studni, niby panicz ze studni życzeń, tak pomyślała sobie młodsza z nich. Lucas dostrzegł to w jej pełnym nadziei uśmiechu jak i też genetyczne podobieństwo napotkanej dwójki. Duży nochal, paciorkowate oczy, krzywe zęby, obła twarz, czarne kręcone włosy. Jak odlane od formy, no prawie. Liczba zmarszczek u drugiej i mętne spojrzenie ewidentnie zdradzały kto jest starszy. Ubrane w proste wełniane spódnice i kożuchy oraz chusty na głowie, obserwowały jak ten chwieje się na swoich nogach. Ten w końcu dotknął swojego dziwnie niebolącego tyłka i poczuł mrowienie po ciele. Zorientował się nagle, że drętwota w nogach zaczęła obejmować go coraz obszerniej i szczelniej, ujrzał w końcu że jego nogawka nie była tylko mokra z powodu wody, ale i zakrwawiona. Czerwień na ręce potwierdziła obawy. Do tej pory nie zorientował się jak poważna była rana po niekontrolowanym upadku. Wciąż walczył o życie w zimnej wodzie. A teraz już wiedział, czemu stracił czucie i wtem oczy jego spowiła ciemna zasłona.
Lucas stracił przytomność. Miał jednak okazję ją odzyskać. Nie przywitał go anielski śpiew, ani łechtanie go po łaskotkach w miejscach o których nie wypada mówić. Ni ujrzał też niebiańskich chmurek, a jego ciało nie miało w sobie nic z lekkości. W gardle było nieznośnie sucho, żołądek wypełniła nieznośna pustka, co miała lada moment sama się w sobie zapaść. Chciało mu się szczać, a w uszach wciąż słyszał odległy pisk. Jego zaspane oczy odnalazły drewniany pochyły pod kątem strop upchany sianem, co robił wyraźnie za ocieplenie budy w jakiej się znalazł. Gdy spróbował się ruszyć poczuł swoje wybryki tu i teraz. Klatka piersiowa w miejscu gdzie raniło go szkło zapiekło nieznośnie, jakieś szwy na tyłku szarpnęły boleśnie, aż postanowił nie sprawdzać ich wytrzymałości. Tak, zdecydowanie przeżył i najwidoczniej znalazł się w czyjejś chałupie.
Proste drewniane łoże pościelone miał grubym kocem, przykryty był kolejnym, a głowę miał na poduszce wypchanej pierzynami. Dzienne światło docierało ze strony wejścia do zabitego dechami pomieszczenia, które nie było obdarzone żadnymi drzwiami. Zwyczajnie sama framuga. Mały pokój miał tutaj stolik, taboret, kufer i łoże na którym leżał. Na samym stoliku leżała miska z wodę i ze szmatką oraz nici i igła. Sam zorientował się, że był ubrany ledwie w białe za duże na siebie giezło. Za duże i za małe jednocześnie, bo nie był taki gruby i nie był taki niski, acz strategiczne miejsce było choć luźne to dostatecznie zasłonięte, o tyle o ile. Jeśli nie licząc klatki piersiowej, którą było mu widać ze wszelkim ewentualnym zarostem. Zorientował się też, że po jego rannym sutku pozostała dziwna rana, która jątrzyła z siebie osocze. Ktoś zdecydował się ją wypalić. Jak szło się napiąć, musiał przyznać że cyrulik nie szczędził starań aby być bardziej niż pewnym, że pacjent przeżyje.