Re: Komandoria Zakonu Sakira

46
Podczas rozmowy Mistrz upierał się, że uczeń nie musi się o niego martwić i powinien skupić się na swoim zadaniu. Stąd również przekonywał go, że uda się do lekarza i szybko uciął temat. Zaczął mówić na temat rozwoju zakonu oraz wpajaniu w uczniach nie tylko wiary, nauk teologicznych oraz wiedzy akademickiej, ale również etyki. Podstawą dobrego funkcjonowania insytucji jak Zakon Sakira, ale również wszelkich kapłanów, powinna być moralność oraz czyste sumienie. Chciał, wykorzystać mądrośc, którą zakorzenia się w młodych studentach od początku ich drogi, do walki z bezwzględnym oddaniem doktrynom, które często przynoszą więcej krzywdy, niż zysku. Na pożegnanie objął Johana i życzył mu wszystkiego dobrego w swojej wyprawie i rozwiązania problemu gnębiącego obywateli Keronu.

W celi była cisza i spokój. Można było się wyciszyć i oddalić od wszelkiego zgiełku klasztoru, ale przede wszystkim trochę oddalić się od wspomnień. Choć nawet tutaj zostały zapisane emocje i wydarzenia z dawnych czasów, to były one już oswojone, dobrze znane i nie wywołujące żadnych silnych reakcji. Człowiek przyzwyczaja się do cyklicznego hałasu, do natężenia oświetlenia, czy temperatury, aż przestaje odczuwać je. Tak samo bywa ze wspomnieniami i aurami. Jeżeli sie nie skupi na konkretnym obrazie czy doznaniu, jest on zupełnie obojętny. Szary i matowy, wtapiający się w otoczenie.

Opat wręczył Młodszemu Inkwizytorowi sporą sumę, ponieważ w mieszku znajdowało się około 80 srebrników. Mikstura odebrana z magazynu wydawała się przedniej jakości, choć nie zawsze odpowiedni odcień i konsystencja, mogła świadczyć o jej wartości. Ważny również w ocenie był zapach oraz smak. Butelka jednak była zamknięta lakiem dla bezpieczeństwa oraz zasad panujących w opactwie. Podczas przygotowywania się do wyjścia Johan poprawił swoje szaty, mocniej zawiązał pas na biodrach i odruchowo włożył ręce w obszerne kieszenie. Jego palce natrafiły na małe zawiniątko, które wywołało w nim silne uczucie ciepła, które rozeszło się od opuszków palców po każdą część ciała. Czułość, w którą przelał mistrz Gerimund w drobnny PREZENT, obudziła mimowolnie uśmiech na twarzy mężczyzny. Nie zdążył jeszcze nawet zobaczyć, co jest zawiniętę w białą chustkę. Rozpakowawszy niczym małe dziecko podarek, ujrzał medalion. Była to niewielka gwiazda wykonana z kilku materiałów, stąd mieniła się w kilku kolorach. Każdy bok stworzony był z innego kruśca. W środku zaś znajdował się niebieski klejnot. Przedmiot robił wrażenie wysłużonego. Dotknięcie go wiązało się z tysiącem emocji, wspomnień, niezwykłych wydarzeń. Mistrz nosił go na piersi przez wiele lat podczas swoich podróży po całej Herbii. Podczas walk ze strzygami, wilkołkami, demonami oraz innymi wrogimi stworzeniami. Wywoływał w Johanie smutek, gniew, rozpacz, strach, ale również wiele pozytywnych emocji- nadzieję, rozbawienie, miłość i odwagę. Po chwili zrozumiał jak duża wartość ma owy przedmiot. Mistrz Gerimund traktował go jako znak opatrzności boskiej, ale w dłoniach ucznia stał się zapiskiem jego wspomnień. I starzec zdawał sobie z tego sprawę, stąd darował mu spis swoich przeżyć.

Nie miał całych wieków, aby przeglądać przeszłość swojego nauczyciela. Choć dotknięcie przedmiotu, które wywołało tak dużo doświadczeń, trwało tylko kilka minut. Można byłoby nawet ująć, że było to uzależniające jak dobra powieść zimą. Ruszył w końcu do celi Carla von Hurta. Kiedy nacisnął klamkę, a drzwi nie poruszyły się, poczuł ulgę. Przyszedł tu, aby spotkać się z nim i móc wyruszyć w podróż, ale spotkanie z Starszym Inkwizytorem nie wzbudzało w nim wielkiego entuzjazmu. Bardziej liberalni mnisi, raczej stronili od jego towarzystwa.

- Niech strzeże Cię Sakir - rozległ się młody silny głos za mężczyzną - Jestem Elevinar.

Przed Johanem stał wysoki człowiek o wątłej budowie. Na pewno był wyższy od swojego rozmówcy. Miał czarne krótko ścięte włosy, ciemnobrązowe tęczówki, cienie pod oczami, mocne rysy twarzy lecz trochę wychudzone. Nosił na sobie typową dla mieszkańców klaszorów szaty, mocno związane pasem z boku. Nie wyróżniał się szczególnie z tłumu. Podczas przywitania ukłonił lekko głowę.

- Nie mieliśmy okazji nigdy zamienić więcej niż czterech słów na krzyż. Teraz przyjdzie nam podróżować. Jestem już gotowy do podróży. Musiałbym tylko wziąc plecak i jedną torbę. Konia już osiodłałem, więc nie ma co tracić czasu. Mój mistrz jest teraz na sądzie i wraz z czwórką innych Starszych Inkwizytorów w towarzystwie Opata roztrzyga spór związany z jednym z kapłanów. Kazał mi niezwłocznie się do Ciebie zgłosić i ruszać, kiedy będziesz gotowy. Kazał przekazać wielki żal, że nie mógł zamienić z Tobą dobrego słowa.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

47
Spoiler:
Dostałem prezent niezwykły, tym bardziej, że jego darczyńca wiedział dokładnie, jaką wartość może mieć taki przedmiot. Geirmund podarował mi kilkadziesiąt lat swojego życia, księgę w której mimochodem zapisał swoje smutki i nadzieje, wzloty i upadki. I były to wspomnienia tak żywe, jakbym nieomal stał tuż obok czterdziestoletniego inkwizytora , który akurat przejeżdżał przez wioskę w południowym Keronie. To było chyba pierwsze wspomnienie, którego odruchowo spróbowałem się doszukać... jednak powstrzymałem się na moment. Czy chcę wiedzieć? Mówią, że kiedy musisz podjąć ważną decyzję, lecz rozum jest niepewny, to najlepiej rzucić monetą i przekonać się, którego wyboru pragnie twoja podświadomość. W ten sposób zdałem sobie sprawę, że jednak wolę, by motywacje mojego nauczyciela z tamtego dnia pozostały owiane mgłą tajemnicy. Póki co. Założyłem sobie wisior na szyję i zacząłem się przyzwyczajać do jego noszenia. To nieco jak ze starą papierośnicą po dziadku, tylko bardziej. To niewygodne uczucie, jakby ten ktoś nadal stał w pobliżu i jeszcze pilnował swojego przedmiotu.

Iiii... Dotarłem. Całe szczęście nie było lokatora w celi i na domiar szczęścia nie musiałem latać po mnichach, by dowiedzieć się o miejscu przebywania jego ucznia. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to oczywiście wątła konstrukcja ciała, straszliwie kontrastująca z moimi oczekiwaniami. Kolejnym elementem który przyciągnął moją uwagę były ślady rygoru klasztornego. Bardzo wyraźne ślady. Gdybym miał duszę szulera prawdopodobnie rozważałbym teraz zakładanie się o ślady samobiczowań i dobrowolnych głodówek, a w rękawach spodziewałbym się dłoni poznaczonych długimi latami siedzenia w skryptorium. Poza tym nic. Więcej spodziewałem się wybadać w trakcie podróży.

Moment.
Koń.
Kurwa, koń.
Do tej pory poruszałem się raczej pieszo, celując nie w prezencję, a w praktyczność wymagającą niekiedy różnorodnego sprzętu. Jakoś nigdy też nie przepadałem za końmi, które uważałem za raczej mało odporne na stresującą pracę. Dobra, po prostu wolałem sprawdzonego w boju Gimliego, ale już oczami wyobraźni widziałem ten obrazek. Nadciągająca dwójka obrońców ludzkości, jeden z nich na zapierdalający na ośle i obłożony pakunkami, a drugi kroczący dumnie na szlachetnej krwi ogierze. Miejmy. To. Już. Za. Sobą.
-Tak tak, rozumiem, nawał obowiązków względem Sakira potrafi być momentami wręcz przytłaczający. Myślę jednak, że nieroztropnie byłoby kazać czekać na wykonanie zaleceń twego mistrza, bracie, tym bardziej, że będziemy mieli jeszcze okazje się nawzajem zapoznać. Pozwól że wrócę teraz do swojej celi i przygotuję sprzęt, jak i dokończę parę spraw, które dokończenia wymagają. -Teraz było odrobinę po południu, co oznaczało, że lada moment zadzwonią na modlitwy, na które byli zobowiązani chodzić wszyscy niemający nic specjalnego do zrobienia. Jeśli zaś poprawnie odgadłem wierzchnią warstwę partnera, to raczej nudzić się nie będzie...- Po modlitwach południowych, przy stajniach. Tam się spotkajmy. Mam nadzieję, że ta godzina obu nam przyniesie pożytek.

Wracałem raczej okrężną drogą, zahaczając po pierwsze o korytarz mentora (gdzie spodziewałem się już usłyszeć pierwsze przebąkiwania "a może by się odnalazł w Oros"), jednak bardziej interesowała mnie cela opata. Oczywiście nie władowałbym się do pokoju za żadne skarby, ale jeśli bym mimochodem przechodząc dowiedział się o jakiej to sprawie i jakim kapłanie jest mowa... Lubiłem plotki.

Jeśli nie było to nic, co powinno zwrócić moja większą uwagę, to ruszyłem od razu do swojej celi i przygotowałem standardowy ekwipunek, jakim powinienem dysponować. Zajrzałem jeszcze do woreczka ze wspomnieniami, by pogładzić przez chwilę elfią obrączkę. Jej właścicielka za życia emanowała spokojem nawet podczas tonięcia w mulistym bagnie. Następnie wziąłem w rękę swój kij i ruszyłem do stajni, gdzie już raczej mechanicznie przygotowałem wypoczętego osiołka. Spodziewałem się tam znaleźć Elevinara

Re: Komandoria Zakonu Sakira

48
Dar młodego mężczyzny pozwalał na odczuwanie doświadczeń i emocji związanych z danym przedmiotem. Teraz jednak, kiedy zwiesił przedmiot na szyi, dostrzegł w nim niezwykłą moc, która różniła się od zjawisk, towarzyszącym przeżywaniu doświadczeń. Ciężar otrzymanego prezentu nie polegał na jego dużej wadze, lecz dziwnemu urokowi, który był w nim zawarty, a który współgrał jedynie z talentem Johana. Choć mistrz siedział w ogrodzie schorowany, jego duch nadal stał za plecami Młodszego Inkwizytora. I nie było w tym nic dziwnego, gdyby owe poczucie nie było stałe do tego stopnia, że kiedy ruszył do komnaty Carla, słyszał za sobą kroki. Nawet przez moment przystanął zdziwiony, a kiedy było ciszej na korytarzu, ktoś oddychał ciężko za nim. Jakby mistrz zamknął w tym drobnym przedmiocie swoje przeżycia oraz towarzyszące im doznania, ale również umysł. Na początku nie czuł się z tym nieswojo, jakby ktoś go ciągle śledził, ale już po kilku minutach się przyzwyczaił. Nie trzeba kogoś widzieć, aby wiedzieć, że jest z nami. Nawet przez moment w jego umyśle pojawiło się wspomnienie, jak razem podróżowali. Czyżby znów razem wyruszą ku następnej przygodzie?

Tym razem nie miał być sam, a zastępstwem jego samotności, nie miała być magiczna obecność „świadomości” Gerimunda. Musiał się skupić na zadaniu, które wykonać będzie musiał wraz z Elevinarem. Podczas pierwszego spotkania robił wrażenie nieszkodliwego, a nawet bardzo dobrego towarzysza dla Johana. Jedynie cicho przytaknął, jakby bał się z kimś nie zgodzić i ruszył do głównej sali na modlitwę. Choć był osobą wysoką, robił wrażenie kogoś powolnego i flegmatycznego. Niewielkimi krokami przemierzył korytarz. Z pewnością dwa razy Johan zdarzyłby przejść okrężną drogę do swojej celi, nim uczeń Carla von Hurta udał się na modlitwę.

Mistrza jeszcze nie było u siebie. Najwyraźniej świeże powietrze dobrze mu zrobiło i musiał wybrać się na dłuższy spacer, z którymś z mistrzów lub doceniać uroki rozkwitającego ogródka, skrytego w samym środku klasztoru. W gabinecie opata również nikogo nie było. Drzwi były zamknięte, a jeden z mnichów marudził, że zawsze jest wtedy, gdy nikt go nie potrzebuje. Młody Inkwizytor nawet nie zwrócił uwagę na twarz malkontenta. Po krótkim przyrządzeniu się do podróży, udał się do stajni.

Stał już tam gotowy do podróży Elevinar wraz ze swoim młodym siwkiem. Było on, jak na konia przystało, wysoki i godny. Maści gniadej lecz z licznymi białymi plamami, które szczególnie były widoczne na grzbiecie i szyi, a przy pysku zlewały się w jasną sierść. Grzywę miał czarną jak smoła, która bardzo kontrastowała z charakterystycznym umaszczeniem zwierzęcia. W niedalekim odstępie od niego stał poczciwy osiołek jedzący siano i czekający, aby zanieść bagaże swojego właściciela ku następnej przygodzie.

Elevinar nie miał dużo bagażów. Standardowy tobołek, który zawieszony był na koniu, jeden worek zwisający z siodła oraz plecak podróżny, który również zaczepił na czas wędrówki do rzędu końskiego. Sam był ubrany w niezbyt poręczną szatę mnisią oraz płaszcz podróżniczy, który miał chronić go przed porywistym wiatrem. W przeciwieństwie Johan był doskonale przygotowany do wyprawy, ponieważ posiadał nawet strój, który pozwoli na wygodne przemierzanie szlaków.

- Och, już jesteś. – powiedział trochę nierad, że jeszcze musiał oczekiwać przybycia swojego kompana. – Możemy już ruszać do Meriandos? Mistrz mówił, że dzieją się tam straszne rzeczy i nie powinniśmy zwlekać z podróżą. My ludzkie istoty jesteśmy słabi, ale nie demony. One nigdy nie śpią, tylko wyczekują momentu, kiedy jesteśmy najbardziej słabi. Dlatego zawsze wybierają noc. Ciemność zbudza w nas najwięcej lęku, jesteśmy wtedy najbardziej senni, a nasz wzrok nie pozwala na dokładne dostrzeżenie przeciwnika. Rozumiesz to oczywiście. Siły nieczyste na pewno będą nam przeszkadzać w wykonaniu zadania, nawet w podróży.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

49
Mistrz Gry - Constantin Holscher, 90 rok III ery

W południowo-zachodniej części stolicy stoi ponury, ceglany budynek przypominający nieco świątynię. Jego strzeliste wieże i potężna brama nie zachęcają przechodniów do wstąpienia i pomodlenia się w imię Sakira, bo przecież tym był kompleks. Zamiast tego na dziedzińcu widnieją bracia zakonni, przyodziani w skromne szaty, podążający to w stronę miasta, to bezpośrednio do budynków, gdzie najprawdopodobniej zajmują się codziennymi sprawami pokroju administracji czy modlitw. Kręci się też tam kilku pielgrzymów, jednak w tych czasach jest ich naprawdę niewielu. W środku dnia kilkunastu rekrutów ćwiczy fechtunek, zaś porankiem i wieczorem oddają się naukom teologicznym, kształcąc się tutaj na przyszłych braci zakonnych.

W tej trudnej dla wszystkich sytuacji przybyło wyższych rangą zakonników, inkwizytorów i rycerzy. Więcej kręci się tutaj odzianych w zbroje poważnych jegomościów, zajętych rozmowami, czy szkoleniem nowych. W powietrzu czuć poważną atmosferę, wręcz przygnębiającą, wiszącą niczym cisza przed burzą. Każdy prawdopodobnie zakrząta sobie głowę jedną ze spraw - być może nieurodzaj dał się we znaki bądź gromadzące się niedaleko Nowego Hollar wojska Zakonu. Problemów było od liku, a ludzi brakowało. Stąd może tymczasowe centrum rekrutacji - nie ma wszakże czasu na wysyłanie każdego nowego chętnego do głównej siedziby, skoro kilka miejsc się tu znajduje. Co interesujące, część przybyłych tutaj została zrekrutowana z wsi dotkniętych klątwą. Nie mając co włożyć do garnka, postanowili zająć się czymś pożytecznym, a skoro nastroje nie sprzyjają sympatyzowaniu z przeciwną grupą społeczną, jedynym rozwiązaniem zostaje chwycenie za miecz i walka o swoją ziemię.

Pośród zbłąkanych rycerzy i oficerów znalazł się również Constantin i jego świta, przybyli w podobnym celu - poprosić o wsparcie dla swego fortu i być może pomóc z nieprzyjemną sytuacją. Razem z komturem do komandorii przybył Tertius, Erhart i Gerwald wraz z kilkoma żołnierzami, w zamiarze mając wspomóc swego dowódcę. Nie minęło wiele dni od zakończenia podróży. Klasztor przywitał ich z otwartymi ramionami, przygotował miejsce do spania i zaofiarował ciepły posiłek. Każda pomoc się liczyła, szczególnie, gdy stawką był dobrobyt pospólstwa. Pierwszy okres wszyscy spędzili na odpoczynku od męczącej podróży - nie tylko niewygoda jazdy konnej dała się we znaki, lecz także psychiczny dyskomfort związany z mijaniem coraz to kolejnych połaci zszarzałej ziemi. Zdawać by się mogło, że minęło sporo czasu od długiej zimy, ale ponownie w głowach towarzyszy zakwitły wspomnienia z tamtego okresu, gdy niemal cały Keron trawił nieurodzaj. Tutaj jednak sytuacja była inna, plugawa wręcz i wszelkie wysiłki spełzały na marnym.

Kawałek od stolicy jeszcze klątwa nie sięgnęła dzięki staraniom kapłanów Kariili i magów, ale widmo dotarcia pod same mury było blisko, a obawy mieszkańców - niebotyczne wręcz. Odczuwał to Constantin, siedząc w sali jadalnej. Spore pomieszczenie mieściło długie, drewniane stoły przy których siedziało aktualnie sporo osób. Posiłek bez względu na sprawowaną pozycję był raczej skromny. Ciepła potrawka, pajda chleba i kawałek kurczaka z wodą do popicia. Obok i naprzeciwko siedzieli jego kompani, w milczeniu stukając łyżkami o miski. Tertius jako pierwszy skończył strawę i odkładając sztućce, wyprostował się. Zlustrował pomieszczenie wzrokiem, zatrzymując się na komturze i odchrząkając, zapytał:

Nasi ludzie i my wystarczająco już odpoczęli po znojach podróży. Jaki jest plan działania? Ewidentnie widać, że tutaj wcale nie jest lepiej I obawiam się bracie, że nie uzyskamy wystarczającej pomocy dla naszych ludzi w forcie.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

50
Constantin Holscher miał w ostatnich latach wiele powodów do zmartwień, co doskonale oddawały jego siwiejące powoli włosy. Objęcie komturii i zwierzchnictwa nad Fortem Kruczym miały być dla niego szansą na świetlaną przyszłość i dalsze awanse w hierarchii Zakonu, jednak los bywał przewrotny. Jego lokalizacja, wzgórze na trakcie w połowie drogi między stolicą a Nowym Hollar, niegdyś wydawała się wręcz idealna... Dopóki jedno z miast nie stało się siedzibą heretyków i azylem dla plugawych magów, a w parę chwil później dziwna zaraza nie zaczęła pełznąć pod jego mury.
Był dobrym zarządcą, wiedział to. Ludzie z okolicznych wsi szanowali go i raczej nie wynikało to ze strachu. Wiedzieli, że jeśli będą uczciwie pracować i zgłaszać podejrzanych do twierdzy, to wszystko będzie dobrze. Sam komtur wierzył, że będzie potrafił zapewnić im należną protekcję w zamiar za ich datki.
Przeliczył się.


Nie był człowiekiem głupim, jego wykształcenie było rozległe, a ambicje jeszcze większe, ale wiedział, że sam, czy też z pomocą swoich zaufanych ludzi, nie będzie w stanie zatrzymać plagi. Widok przerażającego zepsucia, które ze sobą niosła mroził mu krew w żyłach. Rozkazał masowy pobór żywności do fortowego spichrza i racjonowanie jej tak, by starczyło jej na jak najdłużej. Miał nadzieję, że plugawe czary nie zniszczą tego, co zdążyli zebrać. Przez jakiś czas nadzorował operację i patrzył jak okoliczne ziemie giną, a w ludziach narasta niepokój. Jeździł po wsiach i zapewniał ich, że Zakon postara się rozwiązać sprawę. Jak powiedział, tak zrobił.
Przed kilkoma dniami zebrał parę swoich najbliższych współpracowników, w których przydatność w walce z zarazą wierzył najbardziej, przekonał Tertiusa, by również się w nią zaangażował, skrzyknął garstkę wojów i popędził na złamanie karku do stolicy.


Podróż na północ nie napełniła go optymizmem. Z każdym pokonanym kilometrem posępniał w duchu coraz bardziej, ale nie dawał tego po sobie poznać. Dla żołnierzy i braci zakonnej zachował na twarzy wyraz surowej determinacji. Nieważne jak źle prezentowała się sytuacja, Constantin nie miał zamiaru się poddawać. Demony spod przeklętej wieży dało się pokonać, więc z pewnością tę... klątwę również uda się przezwyciężyć, tak jak długą, straszną zimę przed nią.

Widok kapłanów Kariili stawiających czynny opór zepsuciu trawiącemu ziemię, napełniło go nowymi pokładami determinacji. Ulicami miasta przemykał jak czarna strzała; nie patrzył na twarze mieszczan, rozganiał ich ponaglającymi krzykami, zmierzając do Komandorii Zakonu. Budynek był ponury niczym czasy, w których przyszło im wszystkim żyć. Jego wprawne oko jednak od razu dostrzegło i doceniło jego wspaniałe walory obronne i antymagiczne runy przed wrotami. Zostali powitani z otwartymi ramionami, choć sam komtur nie dostrzegał wśród wszechobecnej braci zakonnej i rycerzy żadnych znajomych twarzy.
Czuł w kościach każdą przebytą wiorstę, ale nie zważając na zmęczenie i niemożebne znużenie, od razu ruszył do przełożonych Komanderii... A przynajmniej miał taki plan. Jego towarzysze przekonali go, że parę godzin go nie zbawi i warto będzie pierw doprowadzić się do porządku i obmyć nieco. Wziął sobie ich radę do serca.


Następnego dnia siedział wraz z Tertiusem, Erhaldem i Gerwaldem w sali jadalnej i przeżuwał niemrawo kawałek kurczaka. Miał wrażenie, jakby każdy łyk stawał mu w gardle, jakby nawet tak podstawowa czynność jak jedzenie wymykała mu się spod kontroli. Strach mieszkańców stolicy był wręcz namacalny, Constantin wyczuwał go w niemal każdej mijanej osobie; ich rozedrgane sylwetki i rozbiegane spojrzenia smuciły go i irytowały zarazem. Nie strach jest potrzebny, a silne, zdecydowane działanie. Nie ma teraz miejsca na słabość.
Nawet Gerwald dziś milczał. Dla Holschera był to zły omen. Sam komtur siedział na swym miejscu wyprostowany i chłodny jak zawsze, zdawał się emanować pewnością siebie, mimo, że i w jego sercu zagościła pewna trwoga.
Uniósł wzrok, słysząc niski głos swojego pokaźnego przyjaciela. Zatrzymał spojrzenie stalowych oczu na twarzy Tertiusa, nie zwracając większej uwagi na szpecącą go bliznę.

- Masz rację, Tertiusie, teraz czas na działanie - Constantin oparł łokcie na stole i splótł ze sobą dłonie. - Gdy tylko skończymy posiłek niezwłocznie udamy się do przełożonych Komandorii. Możliwe, że poza komturem Saran Dun znajdują się tutaj wyżsi dostojnicy Zakonni, od których można będzie zasięgnąć języka... Wierzę, że jest tu ktoś, kto w jakimkolwiek stopniu rozumie z czym mamy do czynienia. Zresztą, każda informacja się przyda.
Wszystko wskazuje na to, że, jak przed chwilą wspomniałeś, nie uzyskamy tu dodatkowego prowiantu, ludzie są zbyt wystraszeni. Aczkolwiek spróbować nie zaszkodzi. Faktem jest, że jeśli nie zapewnimy dostaw żywności do fortu, to nie utrzymamy się tam zbyt długo. Plony nie były w tym roku oszałamiające
- podrapał się palcem po brwi, kryjąc irytację na czynnik niezależny od siebie.
- Problem tej plugawej zarazy należy rozwiązać za wszelką cenę, tego jestem pewien. Wyprawa na Nowe Hollar nie ma racji bytu bez odpowiedniego zaplecza. Jeśli nie otrzymamy tu dostatecznego wsparcia, to my zaoferujemy swoje miecze... powiódł wzrokiem po Erharcie i Gerwaldzie, po czym przyłożył palec wskazujący do skroni - ... i głowy do pomocy. Zaraza musi zostać powstrzymana. - powtórzył raz jeszcze z mocą w głosie, po czym wrócił do jedzenia.
Kurczak był mdły i żylasty.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

51
To nie były słowa nadziei i chyba nikt aż tak ich nie oczekiwał. Jednak wszechobecny nastrój udzielał się praktycznie każdemu, nawet, jak słusznie zauważył Constantin, Gerwaldowi. To nie była nawet kwestia podróży, a samego miasta, wręcz przygniecionego problemami. Było to mieczem Damoklesa dla Saran Dun, które najzwyczajniej w świecie bało się, ze następnego dnia cienki sznurek, na którym wisi miecz, przerwie się.

Reszta posiłku minęła w podobnym milczeniu. Każdy kontemplował nad średniej jakości posiłkiem, prawdopodobnie ciesząc się, że mają jeszcze co włożyć do ust. Sytuacja była poważna i faktycznie, należało pospieszyć z jakimkolwiek rozwiązaniem. Tymczasowo część terenów wokół stolicy została zachowana, ale jak długo to potrwa, zanim nawet kapłani będą bezsilni?

Nawet jeśli uda się to powstrzymać to nie wyobrażam sobie, jak do zimy zdołamy zgromadzić odpowiednie zapasy — skwitował Erhart, na co reszta przybiła się jeszcze bardziej. Mało kto starał się o tym myśleć - że minęło już tyle czasu, nie ma plonów, a zima w końcu nadejdzie. Potrzeba byłoby cudu, aby koniec roku nie był katastrofą. I tak, z tą myślą kompani zostawili Constantina, aby ten porozmawiał w końcu z tutejszym dowódcą garnizonu. Szybkie zorientowanie się ujawniło, iż ten nie powinien być aktualnie zajęty, a przynajmniej na tyle poważnie, że przeszkodzenie mu było nietaktowne.

Idąc skrzydłem, komtur mijał wielu ludzi. Wyższych, niższych rangą, wszyscy ponurzy, zajęci przejściem od punktu A do punktu B. Ich kroki odbijały się co chwila echem, a rzadkie rozmowy odbywały się szeptem. Czasami jakiś nowicjusz bądź mnich skłaniał się przy Holscheru, czasami ktoś wyżej usytuowany kiwał mu głową. Nikt nie zaczepiał go, bowiem każdy wyglądał podobnie do niego – zbyt zajęci własnymi sprawami, by interesować się cudzymi. Stąd też dosyć szybko dostał się pod odpowiednie drzwi, gdzie rezydował, o ile dobrze pamiętał, komtur von Ortenberg. Na zapukanie po kilku sekundach odpowiedziało krótkie "wejść".

Komtur przypominał bardzo Constantina, nie licząc oczywiście rysów twarzy. Miał głębsze zmarszczki na czole i nieco podkrążone oczy, ale biła od niego troska i odpowiedzialność. Na barkach miał zdecydowanie więcej niż komendant Kruczego Fortu będzie miał kiedykolwiek, toteż i zdrowie psychiczne tego człowieka było bardziej nadszarpnięte. Nie wyglądał na zadowolonego z wizyty, ale widoczne było to tylko po zaciśniętych ustach. Wyprostował się, odkładając pióro i przesuwając na bok rozpoczęty list. Zlustrował Constantina, jakby przez chwilę się wahając.

Chwalony niech będzie Sakir — powiedział, zaś jego głos był zmęczony. Patrzył na Holschera, jakby próbował sobie przypomnieć kogoś, kogo widział dawno temu, zaś nie pamiętał jego imienia. Oczekiwał właściwie nie tylko powitania, ale i słowa wyjaśnienia, dlaczego ktoś mu w tym momencie przeszkadza.

Komandoria Zakonu Sakira

52
Nie przeszkadzała mu cisza, która towarzyszyła im podczas posiłku. Wszyscy potrzebowali teraz refleksji. Czczą gadaniną nie przegonią klątwy, która pełzła pod mury stolicy.
Constantin dość szybko dokończył jedzenie, osuszył kubek z wodą i zaczął zbierać się do wyjścia, gdy posłyszał głos szafarza. Komtur zmarszczył czoło; Erhart oczywiście miał rację, jak zawsze trafiał w punkt.
Mężczyzna wstał z ławy i spojrzał z góry na swoich towarzyszy. Widział, że sposępnieli jeszcze bardziej, więc nachylił się w ich stronę.
- Wiemy, że zaraza nie objęła całego królestwa. Posuwała się na północ, poczynając od okolic tego przeklętego miasta, a to znaczy, że ogromna część Keronu jest nietknięta. Trzy jego ćwierci nadal są w stanie dobrze funkcjonować, więc jeśli tylko korona zechce z nami współpracować przy dystrybucji żywności, powinniśmy być w stanie przetrwać. A może i ruszyć do serca zepsucia. - Constantin wyprostował się i uśmiechnął. Był to uśmiech lekki, nie sięgający jego zimnych oczu, ale wystarczył. Wiedział, że Keron w chwili obecnej był trawiony wieloma problemami. Niedawny atak w Irios, nieumarli w zachodniej prowincji... Doskonale zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, ale musiał robić dobrą minę do złej gry.
- Bracia, bądźmy dobrej myśli. Sakir jest z nami. - takimi oto słowami pożegnał swych kompanów i ruszył na poszukiwania dowódcy tutejszej placówki.


Szybko zasięgnął języka i z determinacją ruszył do celi, w której rezydował komtur von Ortenberg. Mijał po drodze wielu ludzi o przygnębionych bądź marsowych minach. Wiedział, że w stolicy najpewniej nie ostała się ani jedna osoba, która mogła z pogodą ducha wypatrywać następnego dnia. Chyba, że ktoś z ugrupowania fatalistów... Na wszelkie pozdrowienia odpowiadał nieobecnym skinieniem głową, sam przecież również tonął w myślach.
Prędko trafił pod odpowiednie drzwi, zapukał dokładnie trzy razy i odsunął się nieco. Nawet w takich prozaicznych czynnościach wylewała się z niego dyscyplina nabyta podczas lat treningów w Zakonie. Wszystko musiało mieć swój czas i miejsce.


Gdy tylko posłyszał głos von Ortenberga, nacisnął na klamkę i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Zmierzył go prędko spojrzeniem, jak miał w zwyczaju robić z każdym rozmówcą. Głębokie zmarszczki na czole i podkrążone oczy dobitnie pokazywały, że na barkach tego człowieka spoczywała ogromna odpowiedzialność. Constantin rozumiał go doskonale, choć przecież placówka nad którą sam sprawował pieczę nijak nie miała się do stolicy ogromnego, potężnego królestwa.
- A Jego gorejący miecz niechaj sięgnie każdego niegodnego łaski Pana. - zaciśniętą w pięść prawicę Holscher przyłożył do piersi na wysokości serca i skłonił się nieznacznie, okazując należyty szacunek. - Constantin Holscher, komtur Kruczego Fortu i protektor okolicznych ziem. - przedstawił się, nim postąpił parę kroków w głąb sali, stając przed biurkiem za którym zasiadał von Ortenberg.
- Bracie, przybyłem tu, by prosić o pomoc w związku z plugawą zarazą, która dotarła już pod mury tego wspaniałego miasta. Jak wiesz, moja domena jest już w pełni pod jej niszczycielskim wpływem. Podjąłem zawczasu wszelkie możliwe środki zapobiegawcze, zebrałem zawczasu żywność z okolicznych wsi i zgromadziłem ją w spichrzach, z zamiarem racjonalnego racjonowania jej, jednak nie jestem pewien, jak długo się utrzymamy. Nie zdążyliśmy zebrać wszystkich plonów, a te, które dostały się w nasze ręce, okazały się rozczarowujące. Sytuacja na tą chwilę jest trudna, ale jeszcze nie tragiczna, jednak wszelkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że może się to w najbliższym czasie zmienić. Przychodzę więc z prośbą o doraźną pomoc w postaci paru transportów z żywnością. Każdy miesiąc utrzymania fortu się liczy. - Constantin splótł przed sobą ręce. Forteca od zawsze znajdowala sie w dosc waznym strategicznie punkcie w połowie drogi między Nowym Hollar, a Saran Dun, jednak w ostatnim czasie jego znaczenie jeszcze wzrosło. Mógł być jednym z pierwszych punktów oporu w razie ataku wiedźmy na stolicę. Albo dobrym punktem na przegrupowanie wojsk Zakonnych przed ruszeniem na Plugawe Miasto. Mężczyzna wbił spojrzenie swych stalowych oczu w twarz komtura.
- Wiem, ze sytuacja w samej stolicy jest... Napięta. Widzę strach w oczach mijanych na ulicach ludzi, widzę ich niepewność. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że wywózka żywności stąd może zostać różnie odebrana przez plebs... Przez mieszkańców. Każda pomoc dla Kruczego Fortu będzie nieoceniona. - Constantin milczał przez krótką chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiał. W końcu ponowie otworzył usta.
- Jestem jednak świadom, że żadna doraźna pomoc nie rozwiąże problemu ostatecznie. Ziemie nadal będą splugawione, a stolica zagrożona. Nie wiemy też jak dlugo wytrzymają kapłani na jej przedpolach. Ten problem należy rozwiązać i oferuje swoją pomoc w tym zakresie. Bracie, wierzę, że jesteśmy w stanie odeprzeć to zepsucie, uzdrowić gleby Keronu. Czy tutejsi uczeni mają pojęcie z czym właściwie mamy do czynienia?[\b]
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

53
Von Ortenberg skinął głową koledze po fachu, uważniej skupiając się na jego słowach. Constantin mówił mocno i z przekonaniem, mówił też o rzeczach ważnych i właściwie oczywistych. Miał jednak wrażenie, że humor komtura i jego nastawienie do Holschera zmieniało się wraz z każdym wypowiedzianym zdaniem. Zmieniała się też jego postura, z pochylonej nad dokumentami do wyprostowanej, by powoli przechodzić do opierania się o blat łokciami z dłońmi ułożonymi na czole, po którym Ortenberg się zaczął masować. Nieco poprawił pozycję na koniec, gdy Constantin wspomniał o zaoferowaniu pomocy z konfliktem. Zakończenie tego pozytywnym akcentem nieco musiało udobruchać komtura, na tyle, by ten nie wyrzucił swego rozmówcy za drzwi. Przynajmniej takie miał wrażenie dowódca Kruczego Fortu. W międzyczasie wyjął też z szuflady zwinięty rulon papieru, który po wygładzeniu ukazał mapę Keronu. Położył ją przed sobą i słuchał do samego końca.

Jeśli zacząłbym wymieniać każdą przeszkodę ku pomocy naszym braciom, nie starczyłoby mi dnia na dokończenie spraw. Ba, jeśli na dodatek wymieniałbym te przeszkody każdemu, kto przychodził z podobnym problemem, nawet nie miałbym czasu na kontynuację moich obowiązków — w głosie przywódcy komturii słychać było gorycz i zmęczenie. Jak sam mówił, to nie była jego pierwsza prośba, którą musiał wysłuchać. — Wybacz mi bracie, ale gdybym każdemu, kto prosił o to samo, a było ich kilku, dawał zapasy, już teraz miałbym problemy ze spichlerzami. Obawiam się, że najgorsze jeszcze nie nadeszło, a już teraz jest tragicznie. To jest gorsze niż tamta zima, tym bardziej, że dotyka do nie tylko nasze plony, ale i zwierzęta i co gorsza, ludzi. Zresztą, jak mówiłem, rozmawiać mógłbym o tym godzinami. Przechodząc do meritum, nie mogę pozwolić sobie na oddanie nawet bochna chleba poza miasto. Przykro mi, ale Fort Kruczy, jakkolwiek by nie był w strategicznym miejscu, musi poradzić sobie przynajmniej przez pewien czas na swoich zapasach.

Popukał, wypowiadając ostatnie zdanie, na mapę, wskazując faktyczne położenie fortu. W jego głosie brzmiała stal i pewna obojętność, jasno komunikująca, że Holscher nie będzie pierwszym, który pomoc dostanie. Rozmowa nie była jednak zakończona. — Odnośnie pomocy... każda para rąk się przyda. Aktualnie poszukujemy źródła, z którego roznosi się całe to plugastwo. Ja tonę w papierach, ale kaplani w świątyni Kariili na pewno wiedzą coś więcej i może pomogą.

Komandoria Zakonu Sakira

54
Komtur ciągnął swą przemowę choć prędko wyczytał z twarzy von Ortenberga, że szanse na jakiekolwiek wsparcie są raczej mierne. Nie mógłby przed sobą przyznać, że liczył na coś innego, jednak grzechem i paskudnym zaniechaniem swoich obowiązków byłoby nieporuszenie tematu, nie podjęcie go nawet na moment. Rozumiał w jak trudnej sytuacji jest stolica i że do zarządcy komanderii najpewniej co drugi dzień przychodzi podobny petent... Nie przeszkodziło mu to jednak w potoku wymowy, którym zarzucił von Ortenberga.

Constantin skinął głową ze zrozumieniem, kwitując tym odpowiedź mężczyzny.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, bracie - odparł tonem chłodnym, acz wyrozumiałym. Jego oczy ani twarz nie zdradzały większych emocji, trwał w miejscu podobny do posągu, wyprostowany jak struna, o rysach jak wyciosanych w kamieniu. - Jednak nie mógłbym spojrzeć sobie w twarz, gdybym nie przyszedł tu i nie spróbował zdziałać czegokolwiek. - jego usta drgnęły nieznacznie w czymś, co mogło być przedsmakiem uśmiechu.
- Ja radzę sobie z przerażonymi chłopami, brat zaś z całym miastem... I innymi komturami, drżącymi o własne włości. Wierzę, że jeśli ta... anomalia nie splugawi żywności, którą udało nam się zebrać, będziemy w stanie wytrwać przez jakiś czas, choć trudno mi go oszacować. Mogą to być tygodnie, bądź miesiące, w zależności od... nasilenia zarazy. - iluzja posągu minęła, gdy Constantin uniósł dłoń i podrapał się w zamyśleniu po brodzie.
- Niech Sakir ma w opiece tych biednych ludzi. - jego umęczony głos wyrażał szczerą troskę, ale zaraz ją zbył machnięciem głowy.
Zbliżył się do komtura i spojrzał na mapę. Zrozumiał co do przekazania mu swym tonem miał von Ortenberg.


- Przeżyliśmy zimę, przeżyjemy i to. Nasz płomień nigdy nie zgaśnie. - dodał jeszcze hardo. Stalowe oczy Holschera wyrażały najwyższą determinację.
- Udam się więc do świątyni i pomówię z nimi, macie moje pełne zaangażowanie. Mieliście tu do czynienia z ludźmi tkniętymi plugawym wpływem tej zarazy? Jeśli tak, to czy wiadomo jak mu przeciwdziałać? - jeśli na pytanie nie uzyska odpowiedzi twierdzącej, to pożegna się i wyjdzie z celi komtura, by odszukać swych towarzyszy i wraz z nimi uda się do świątyni Kariili. Umiejętności i wiedza każdego z nich mogą okazać się nieodzowne.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

55
Oczywiście, że nie zgaśnie. Nasza wiara jest zbyt gorąca, by nadzieja umarła. Natomiast to, czym bardziej się przejmuję, to konsekwencje tego pogromu — odpowiedział Ortenberg, chowając ponownie mapę i wyciągając czysty kawałek papieru. Zaczął coś pisać, słuchając jednocześnie Holschera. — Twoja sytuacja bracie jest jak najbardziej zrozumiała i w rzeczywistości nasze obowiązki wcale się nie różnią. I ty nie spojrzałbyś na siebie w lustrze, gdybyś nie podjął żadnych kroków, podobnie zresztą do mnie. Ja też ciągle staram się o jakąkolwiek reakcję ze strony władz miasta, ba, ze strony samego króla. Ale wszyscy mówią mi to samo, co ja tobie.

Całą plagą zajmują się kapłani. Zaś co do chorych, jest kilka lazaretów, które są odizolowane... i przepełnione. Tak czy siak polecam pierw zasięgnięcie języka u Kariili, oni też zajmują się bydłem i ludźmi dotkniętymi tą klątwą. Wychodzą zdrowi, ale niewielu — Von Ortenberg przetarł oczy, odłożył pióro i sięgnął po lak i pieczątkę. Nalał go u spodu dokumentu, po czym delikatnie docisnął do blatu pieczątką. Następnie wysunął spod sterty zeszytów mapę przedstawiającą prawdopodobnie Saran Dun i podsunął ją Constantinowi.

Tu, tu i tu można znaleźć lazarety pod kwarantanną. Wątpię jednak, czy wpuszczą cię tam, natomiast na pewno powinien znaleźć się tam ktoś znający się na rzeczy, jeśli nie kapłan, to znachor. Sprawą zajmuje się także kilku magów specjalnie do tego oddelegowanych, oni mogą udzielić informacji pod kątem czarnoksięstwa.

Komtur podniósł po chwili kartkę papieru z pieczątką i swoim podpisem, zwinął to, związał i wysunął dłoń w stronę Constantina, nie podając tego jednak. — Większość naszych braci oferuje swoje miecze, nie umysły. Jeśli faktycznie zamierzasz pomóc ze sprawą, myślę, że przyda ci się przepustka. Jutro koło godziny dwunastej w pałacu królewskim odbędzie się spotkanie kryzysowe kilku urzędników i przedstawicieli niektórych ważniejszych grup. Będzie omawiana sytuacja miasta i okolicy, więc jeśli zamierzasz się zaangażować stuprocentowo bracie, możesz tam przyjść i posłuchać. Przedstawię cię wtedy oficjalnie jako mojego delegata do tej nadzwyczajnej sprawy. Oczywiście wtedy wszystkie spotkania kryzysowe i pytania dotyczące sytuacji będą należeć do ciebie... ale z drugiej strony byłbyś moim człowiekiem w terenie. Rzecz jasna decyzja należy do ciebie, czy przyjmiesz tę przepustkę, bracie.

Constantin miał wybór – i bez względu na jego słowa, należało wyruszać dalej. Jego kompani czekali nań w barakach, rozmawiając po cichu. Widząc swego dowódcę, poderwali się natychmiast, każdy z nadzieją w oku. — I jak? — zapytał Gerwald.

Komandoria Zakonu Sakira

56
Constantin kiwnął głową.
- Trzeba więc dołożyć wszelkich starań, by jak najbardziej je ograniczyć. - nazwanie sytuacji 'trudną', czy 'napiętą', byłoby jak mówienie o zniszczeniu części Irios przez demony jako 'małej niedogodności w codziennym funkcjonowaniu miasta'. Sakir jeden wiedział jak długo kapłani Karillii zdołają utrzymać w ryzach postęp plagi. Każdy dzień mógł być dla stolicy dniem ostatnim. Nie mogło być mowy o ociąganiu się.
- Rozumiem. - skłonił się lekko i uciął na tym temat.


Komtur Kruczego Fortu sposępniał, gdy posłyszał wieść o przepełnionych lazaretach i zganił się w myślach za głupotę. Oczywistym było przecież, że ludzie z okolicznych wsi zjadą się do miasta, szukając weń azylu. Zresztą, nie tylko okoliczne osiedla trzeba było wziąć pod uwagę, wszak szukający pomocy chłopi mogli przybyć z dowolnego objętego zarazą miejsca. Bo gdzież szukać pomocy, jeśli nie w stolicy? Szczególnie, gdy do Oros i tamtejszej Akademii było piekielnie daleko. Pluł sobie w brodę za to oczywiste niedopatrzenie. Jeśli jego procesy myślowe nadal będą unikać tak prostych i logicznych konkluzji, to powinien zdać swe insygnia Wielkiemu Mistrzowi, bo niegodzien będzie sprawowania ważkiej roli.
- Tak też zrobię. - odpowiedział, nim zbliżył się do biurka von Ortenberga i przyjrzał się mapie, starając się zapamiętać lokacje lazaretów, największą uwagę przykładając oczywiście do tego położonego najbliżej komanderii. - Z pewnością dziś z nimi pomówię. Zależy mi na tak dogłębnej analizie problemu na ile to na chwilę obecną możliwe, więc nieodzowne będzie spojrzenie na chorobę od strony medycznej jak i czarnoksięskiej. - machinalnie podrapał się po brodzie, jednocześnie śledząc ruch ręki von Ortenberga.


- Jak mówiłem, ma brat moje pełne zaangażowanie. W swojej komturii niewiele więcej mogę zrobić, tu zaś każda pomoc się przyda. Nie czas jeszcze na miecze, nie czas... Ale gdy już nadejdzie, z przyjemnością przeleję krew tych, przez których na Keron spadło tyle cierpienia. - jego głos nie wyrażał żadnej emocji, ale w oczach błysnął pewien fanatyczny ognik.
Wysłuchał słów komtura do końca, by sięgnąć po przepustkę i bez dalszego przyglądania się jej, wsadzić ją do niewielkiej sakwy przy pasie.
- Jestem gotowy przyjąć to brzemię, komturze von Ortenbergu. Pojawię się na pewno. - Holscher postąpił krok w tył i skłonił się lekko na pożegnanie. - Nie zajmuję już ani chwili dłużej, wszak nie ma czasu do stracenia. Niech Sakir będzie z tobą. - odwrócił się i wyszedł z celi komtura, prędkim krokiem udając się do baraków, w których miał nadzieję spotkać swoich towarzyszy.


Uśmiech miał ochotę wpełznąć na jego usta, gdy tylko dostrzegł z jakim entuzjazmem poderwali się ze swych miejsc, jednak nie dopuścił do tego, gdyż bynajmniej nie przynosił dobrych wieści.
- Fort Kruczy na razie musi utrzymać się sam. W chwili obecnej nie ma mowy o wywiezieniu poza obręb miasta nawet bochenka chleba. Pozostaje nam modlić się za naszych braci i siostry, których zostawiliśmy za sobą. - przerwał na moment, patrząc po twarzach swoich kompanów. Raczej nie spodziewali się innej odpowiedzi, ale złe wieści zawsze wywierały na innych jakieś piętno. Mówił spokojnie, starał się wyprać swój ton z wszelkich emocji. Nie melancholii, smutku i zniechęcenia oczekiwali od swojego dowódcy.
- Nie znaczy to jednak, że jesteśmy skazani na bierność. - w jego tonie pojawiła się nagła hardość, a w stalowych oczach jaśniały ogniki determinacji. - Komtur von Ortenberg mianuje mnie jutro swym delegatem do spraw zarazy. Znaczy to, że będziemy więcej niż zaangażowani, bracia. Będziemy stali na pierwszej linii i Sakir mi świadkiem, że nie spocznę, nim czegoś nie zdziałamy. Nie ma mowy, bym odesłał kogokolwiek z was z powrotem do fortu Wasze doświadczenie i wiedza będą tu niezbędne, jestem o tym przekonany. Wiecie zresztą dobrze, jak bardzo cenię sobie wasze rady.
Gerwaldzie, nie muszę podkreślać, że potrzebny mi będziesz trzeźwy? Jeśli przyłapię cię na rauszu, osobiście wyciągnę konsekwencje.
- felczer mógł być pewien, że Constantin słowa dotrzyma, w swych postanowieniach był absolutnie nieprzejednany. Komtur mierzył go przez moment wzrokiem.
- Przysługuje ci co najwyżej lampka wina rano i wieczorem, nie więcej.


- Udamy się teraz do świątyni Krilli, by rozmówić się z kapłanami, jestem głęboko przekonany, że będą nam mieli coś do powiedzenia. Erharcie, bądź tak dobry i postaraj się zapisywać rzeczy, które uznasz za istotne. Wierzę w twą kompetencję, a bez wątpienia może nam się to w przyszłości przydać. Dobrze jest mieć wszystko pod ręką.
Później zaś winniśmy skierować swe kroki do jednego z lazaretów, w których to trzymane są ofiary tej plugawej zarazy. Ponoć kręcą się przy nich magowie... Mam nadzieję, że podzielą się z nami informacjami związanymi z czarną magią stojącą za tą tragedią.
- i magowie bywają przydatni. Gdy służą słusznej sprawie, a nie wysadzają uczelnie, czy pertraktują z demonami.
- Przygotujcie się, wyruszamy niezwłocznie - spojrzał każdemu z nich w oczy i uśmiechnął się nieznacznie. - Bądźmy dobrej myśli. - zamilkł, pozwalając swym towarzyszom na ewentualne przygotowanie się.
- Ach, Tertiusie, proponuję dziś po wieczornych modłach udać się na plac treningowy i skrzyżować miecze. Odrobina wysiłku fizycznego może wspomóc myślenie.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

57
Zapał niemal natychmiast został ostudzony w całej trójce, gdy tylko Constantin przyniósł nieciekawe wieści. Faktycznie, spodziewali się, że raczej nici będzie z dostawy, natomiast pozwalali sobie na maleńki cień szansy i to było powodem widocznego u nich rozczarowania. Żaden z nich nie odzywał się, widząc, że ich dowódca ma coś jeszcze do powiedzenia. Słuchali w skupieniu, gotowi tak naprawdę na wszystko – w końcu każdy z nich zdawał sobie sprawę, że nie jadą tylko i wyłącznie prosić o zapasy, których prawdopodobnie by nie dostali. Na wieść o swoistej promocji komtura skinęli z uznaniem głowami. Widać było po ich twarzach, że są zadowoleni z takiej decyzji.

Przy wzmiance o Gerwaldzie ten zaczerwienił się niczym wiejska dziewka wychwalana przez światowego barda. Wymruczał pod nosem coś w rodzaju "oczywiście", odchrząknął i siedział wyprostowany, poczęstowany jedynie delikatnymi uśmiechami kolegów. Szybko wrócili do rzeczywistości, słysząc plan działania. Gerwald ożywił się na wieść o lazarecie, Erhart natychmiast zaczął poszukiwania zeszytu i węgielka do pisania. Tertius zaś natychmiast wstał.

Po spędzonych w siodle godzinach mały pojedynek zdecydowanie pomógłby nam wszystkim. Idę zwołać żołnierzy, spotkajmy się przy bramie — rzucił i wedle swoich słów faktycznie poszedł. Gerwald i Erhart dosyć prędko uwinęli się z przygotowaniami i razem z Constantinem ruszyli, by rozpocząć śledztwo. Jeśli tylko Holscher rozwinął przepustkę, by ją przeczytać, widniejące na niej słowa wraz z pieczątką Ortenberga układały się w słowa:
Spoiler:
z/t do Świątyni Kariili

Komandoria Zakonu Sakira

58
Szpital --->

Constantin wyszedł prędko z namiotu ordynatora, rzucając przez ramię parę słów pożegnania. Ruszył ku granicy szpitala, krokiem sprężystym i żwawym, ruchem chcąc przydać sobie choć trochę energii. Obcowanie z tak skrajną beznadzieją było wyczerpujące psychicznie, nie mówiąc już o tym, że cały czas zastanawiał się nad tym, jak sformułować swe sądy przed Radą Królewską, jednocześnie nie plując im w twarz za skrajne zaniedbania i niekompetencję. Oczywiście łatwo było płonąć świętym gniewem i wyrażać swe oburzenie, gdy było się tylko komturem małego fortu w centrum Keronu i nie niosło się całego kraju na swoich barkach, ale Holscher nie mógł wyzbyć się silnego przeświadczenia, że można było zrobić więcej, że zaraza szaleje, a samo państwo pogrąża się w piekielnej stagnacji, zamiast mobilizować się do stanu wyjątkowego. Gdzie podziały się największe głowy Keronu?

Próbował przekuć w gniew cały swój strach i beznadzieję, gdyż wierzył, że z tym łatwiej sobie poradzić. Więc z każdym kolejnym krokiem płonął coraz bardziej, zaciskając wpółświadomie pięści. Gdyby ktoś ośmielił się zastąpić teraz komturowi drogę na ulicy, to najpewniej zostałby od razu spoliczkowany i odsunięty na bok bez słowa... Ale takich ludzi raczej nie było. Aura autorytetu otaczająca wysokich rangą wysłanników Zakonu skutecznie odstraszała od nich plebs, który momentalnie stawał się o wiele bardziej bogobojny, gdy tylko znalazł się w zasięgu ich wzroku. Nic tak nie wzmaga bojaźni bożej jak zbrojne ramię jego wyznawców.
- Naprawdę uważasz, że król i szlachta pomogą? - słowa Erharta echem odbijały się w głowie komtura, który spojrzał nań z niepokojącym ogniem w oczach.
- Ich świętym obowiązkiem jest utrzymanie królestwa w dobrej kondycji. - wycedził przez zaciśnięte zęby, powstrzymując ciąg przekleństw, którym najchętniej już teraz by ich wszystkich obrzucił. - Każdy wyniesiony na wyżyny przez Sakira winien jest robić co w jego mocy, by z godnością piastować swoją rolę i być opoką dla tych wszystkich mniejszych, którzy pod nim służą. Muszą pomóc. - ...bo bez ich reakcji królestwo upadnie. - dokończył w myślach, jeszcze bardziej przyśpieszając kroku. Jego płaszcz powiewał smętnie na wietrze. Wolał nie myśleć o sytuacji, w której najważniejsi ludzie w państwie okażą się bierni i apatyczni w stosunku do obecnej sytuacji. Wtedy z ogromną przyjemnością sam straciłby ich na miejscu, gdyby tylko mógł.
- Uważam, drogi Erharcie, że nie są idiotami i wiedzą, że jeśli nie zaangażują się odpowiednio w walkę z zarazą, plugawiącą ziemie tego pięknego królestwa, to Keron może przejść na karty historii. A oni zapamiętani zostaną jako ci, którzy się do tego przyczynili. - dodał po krótkiej chwili.
Kierował swe kroki ku Komanderii Zakonu, gdzie chciał rozmówić się jak najprędzej z komturem, zdać mu krótki raport z wypadu na miasto i zadać parę ważnych pytań o siły Zakonu w okolicy. To w nich pokładał największe nadzieje, wierząc, że mogą stanąć na wysokości zadania. Potrzeba było jednak mobilizacji. I rozkazów, których sam nie mógł wydać.
Ostatnio zmieniony 30 mar 2021, 21:39 przez Mua, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

59
Mistrz Gry

- Problem ze szlachtą jest taki, że spojrzenie dalej niż czubek własnego nosa jest dla nich problematyczne. A jeśli któryś dostrzeże wągra na tym swoim długim nosie, to zaczyna zastanawiać się, jak z niego zrobić zysk - Erhart przez chwilę milczał, cofając się o jeden krok za Constantina, który taranował samym swoim spojrzeniem przejście przez ciasne, brudne ulice. - Też mam nadzieję, że żaden z nich nie jest idiotą, ale trzeba brać poprawki, że to ludzie, którzy chcą być przede wszystkim bogaci. Jeśli zaraza miałaby dotrzeć do ich domów, połowa z nich nie wahałaby się spalić Dolnego Miasta. A przecież oni mają jedzenie, mają wodę. Oni nie dbają o mniejszych, chyba że widzą w tym interes.

Kolejny pesymistyczny wywód został zakończony dotarciem do komandorii, gdzie jak zwykle kręciło się kilka osób. Żołnierze rozeszli się, zaś Erhart poszedł za swym dowódcą już w milczeniu. Na komtura Saran Dun musieli poczekać dobry kwadrans, zanim wrócił. Po przyjęciu Holschera do środka, zapytał: - Jakie wieści przynosisz? Słyszałem o incydencie w świątyni…

Komandoria Zakonu Sakira

60
- Gdyby wykazali się taką krótkowzrocznością i tępym okrucieństwem, to prędko spotkałby ich podobny los. Bądź gorszy. "A na drzewach, zamiast liści, będą wisieć rojaliści". - rzucił, nawet uśmiechając się lekko pod nosem, choć grymas ten prędko został stłumiony. - Nie wierzę jednak w taki obrót spraw. Co z tego, że zaszyliby się w swoich wspaniałych posiadłościach i przetrwali uderzenie zarazy, co i tak ze względu na jej nienaturalną genezę może być niemożliwe, jeśli połowa kraju wymrze, a ziemia nie będzie nadawała się pod uprawę roli? Muszą zacząć działać, na pewno to widzą. - ledwo powstrzymał się przed zgrzytnięciem zębami. Miał szczerą nadzieję, że nie mylił się w swych sądach.
Dalszą rozmowę urwało dotarcie do komandorii. Constantin ruchem dłoni pozwolił swoim ludziom się rozejść, a sam ruszył prosto do siedziby komtura Saran Dun.
Czas oczekiwania na von Ortenberga minął zatopionemu w myślach Holscherowi w mgnieniu oka. Powitał swojego przełożonego uprzejmym skinieniem głowy i standardową zakonną formułą, po czym wszedł za nim do pomieszczenia,. Erhart towarzyszył mu niczym cień.


- Powiem krótko; jest źle, a bez natychmiastowego działania ze strony korony będzie jeszcze gorzej. - nie miał zamiaru owijać niczego w bawełnę, nie czas teraz na retorykę i kwieciste mowy. Przyszedł złożyć raport. - Konwencjonalna medycyna okazuje się być niemal bezsilna w zwalczaniu skutków zarazy, a lazarety możemy nazwać umieralniami. Rozmówiłem się z jednym z ordynatorów, człowiek ten sprawiał wrażenie... Pokonanego. Wykonywał dalej swoją pracę, ale przyznał, że nie jest w stanie naprawdę pomóc tym biedakom. Nie znamy leku, a nawet łagodzenie objawów na dłuższą metę niczego nie zmienia. Ludzie giną i będą ginąć. Poza tym usłyszałem tam to samo, co ty powiedziałeś mi wcześniej, bracie. Brakuje jedzenia, wody, a nawet sprzętu medycznego. Jest tragicznie. - westchnął, milknąc na chwilę.
- Jedyną naszą nadzieją zdaje się być magia lecznicza. Kapłani Karilii nie są zaś w stanie zapewnić jak długo zdołają powstrzymać postęp zarazy. Możemy mieć miesiące, ale najgorsze scenariusze to najwyżej kilka tygodni. Jeśli nie odkryjemy sposobu na zatrzymanie tego piekielnego plugastwa raz na zawsze, to stolica będzie stracona. - splótł ręce za plecami i wyprostował się nieco, czując, że ten smętny wywód przyciągnął go zbyt blisko ziemi.
- Zaś co do incydentu w świątyni... Sprawy miały się podle, ale moi ludzie wiedzą, co robią. Udało nam się sprawnie spacyfikować tłum i odnaleźć zarażoną osobę, która spowodowała ten paskudny wybuch paniki. Przeor niestety został ranny, ale będzie żył, zaś osoba, która uniosła na niego rękę została stosownie ukarana. Zostawiłem kilkoro żołnierzy, by upewnili się, że nikt nie spróbuje przerwać kwarantanny, ale prosiłbym cię, bracie, o zluzowanie ich w miarę możliwości. Sami mieli styczność z tłumem i chciałbym, żeby mieć ich na oku, na wypadek gdyby zaczęli przejawiać objawy choroby.


- Bracie... Jakimi siłami dysponuje Zakon w obrębie stolicy? Wierzę, że jeśli aktywnie nie włączymy się w walkę z zarazą na ulicach miasta, to sytuacja może prędko wymknąć się spod kontroli, szczególnie biorąc pod uwagę ciągły napływ uchodźców z południa prowincji.
Obrazek

Wróć do „Saran Dun”