Re: Komandoria Zakonu Sakira

31
Eath Koth spojrzał najemnikowi głęboko w oczy. Czy szukał tam czegoś, czy też oceniał mężczyznę, tego nie wiadomo. Skinął w końcu głową.

- Niewiele pokus jest tak silnych dla nas, ludzi, jak pieniądze i piękne, kobiece ciała. Uważaj na to, przyszły rycerzu, bo niejednego z moich braci zatraciły te żądze i sprawiły, że zagubili swoją ścieżkę. Możesz się tym zająć, proszę bardzo. Teraz odejdź, my z Hevaldem musimy jeszcze porozmawiać. Bywaj zdrów, zobaczymy się jutro na odprawie.

Uniósł rękę, dając tym samym znak, że jest wolny. I mógł sobie na to pozwolić, ponieważ był mistrzem, a Gilles uczniem.

Teraz więc, zupełnie nieskrępowany, mógł odebrać swą należność, która chyba nie była warta tego, co przeszedł.
Spoiler:

Re: Komandoria Zakonu Sakira

32
Gilles nic nie odpowiedział. Skinął jedynie głową i ukłonił się nisko, po czym powtórzył tą czynność przed Hevaldem Porse, lecz już nie z taką uległością i dostojeństwem. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, aby zasalutować, ale szybko zorientował się, że po pierwsze nie ma pojęcia jak, a po drugie nie wypadało, skoro jeszcze nie był nawet w połowie akceptowany jako prawdziwy brat zakonny. Szybciutko wyszedł ze sali, zamykaj za sobą drzwi.
Swe kroki - jak po chwili zauważył - nader prędkie, skierował wprost do swojej komnaty. Idąc pustymi, zimnymi i kamiennymi korytarzami, jego myśli kłębiły się wokół całej tej sytuacji. W jednej chwili jest najemnikiem, gdzie jeszcze tego samego dnia miał przestać nim być ostatecznie, w drugiej zostaje członkiem jednej z najsilniejszej i najlepiej ustosunkowanej formacji bojowej. Gdyby był bardziej oczytany, mógłby wzdychać i rozmyślać nad przewrotnością losu, jego figlami i nagłymi zwrotami, lecz doskonale zdawał sobie z nich sprawę i bez zbędnej filozofii. Jego ciało lekko drżało, oddech przyspieszył nieznacznie. Ręce pociły się, zaciskając nerwowo, ponownie szukając rękojeści.
Gilles czuł małą podnietę. Miał się pokazać na mieście po raz pierwszy od tamtego incydentu, z nową twarzą i nowym życiem. Zdawał sobie sprawę, że kaptur nie zawsze wszystko zasłoni, a on będzie wytykany. Nie jest jeszcze pewien, jak wówczas będzie się zachowywał, a raczej co czuł. Domyślnie postara się nie przejmować i nie brać tego do siebie, w gruncie rzeczy był twardym mężczyzną, ale jego życie w ciągu ostatnich dwóch tygodni wywróciło się do góry nogami, więc były najemnik musi poskładać siebie samego od nowa.
Kiedy znalazł się w swojej komnacie, nie marnował czasu. Na gołe ciało założył przeszywanicę, następnie swoją kolczugę, tunikę i czarny płaszcz. Za pas włożył sztylet. Sprawdził, czy miecz leży dobrze i luźno. Miał ochotę spojrzeć w lustro, lecz żadnego nigdzie nie było. Wziął głęboki wdech, po czym skierował się ku wyjściu z Komandorii, a następnie ku centrum miasta.


Ciąg dalszy

Re: Komandoria Zakonu Sakira

33
Komandoria to doprawdy dziwne miejsce.

Znajdziesz tu chyba wszystko, co kojarzy się normalnie z zakonnikami, od sali jadalnej, przez kaplicę, rzędy cel i sal maści wszelkiej, aż po lochy z prawdziwą katownią. Są tutaj też i inne miejsca. Ludzka natura sprawiła, że wszyscy bardzo starannie nie zauważają zepsutych drzwi do piwnic, którymi świątobliwi wymykają się nocami do miasta. To samo tyczy się strażników przy bramie i przeszukiwania wozów, w których znajduje się kontrabanda, a także zakonnej kuchni, do która ponoć wydaje posiłki w rygorze godzinowym, ale tak naprawdę zawsze pyrka tam na ogniu coś do jedzenia. Tak, Zakon nie jest wcale taki oderwany od rzeczywistości, jak mogłoby się wydawać.

Oczywiście, jest też wielu, którzy widzieliby ideał w sztywnej regule, jakby to miało zaleczyć ich bolączki. Na przykład, pewien sfrustrowany zakonnik, który przed chwilą po obiedzie za wszelką cenę chciał mnie oskarżyć o herezję za rude włosy. Czysta frustracja, nawet niepodparta wiarą, a brakiem władzy nad innymi. Zgubiłem go w gąszczu korytarzy, ale jeszcze parę oddechów temu rzucając kurwami na lewo i prawo, szukał mnie, by dalej wyładowywać na mnie swoje problemy. Czyli przyjdzie mi tu jeszcze chwilkę posiedzieć, póki choleryczny charakter nie zapomni złości jeszcze szybciej, jak ją obudził.

Tak oto znalazłem się w zakonnym sraczu, dla zabicia czasu czytałem etykietę jakiegoś środka czyszczącego i zagryzałem kawałkiem bułki, która została mi po obiedzie. Wyborna mieszanka aromatów.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

34
Wszystko co dobre szybko się kończy. Nawet spokojnie spędzony czas w zakonie na bezowocnym bytowaniu w kamiennych zimnych murach. Egzystowanie mnichów zazwyczaj polegało na rutynie. Wbrew pozorom jest ono pozbawione głębszego sensu. Spożywanie posiłków, wydalanie, modlitwa, przepisywanie tomisk z naukami, czytanie nudnych kazań, spanie. Każdy dzień jest podobny do siebie. Dobrze jest w pewnym momencie wyrwać się z tej rutyny, choć za każdym razem powrót do bezpiecznej przystani Zakonu Sakira wiąże się z przypływem radości i ukojenia. Jak to mówią: Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Mistrz Gerimund zwykł mówić, że trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu. Stąd również uważał, że nie dobrze jest zapuszczać korzenie w jednym miejscu, aby nie przyzwyczajać się do tego jednego spostrzegania. Swojego czasu miał duże problemy, gdy zawędrował do Qerel i zawitał do domu ateistów. Zjadł z nimi obiad i prowadził dysputy. Nie ganił. Chciał poznać ich spojrzenie, ale pokazać również świat, który może być otoczony przez opiekę bogów. Sam Inkwizytor de Hurda miał wielkie problemy z tej racji i musiał się tłumaczyć przed Wielką Radą. Większe problemy jednak spotkały rodzinę.

Teraz Mistrz był zbyt stary, aby często wyruszać na długie podróże. Tym bardziej samemu, jak to miewał w zwyczaju. Ostatniego czasu chwyciła go gorączka i poważny ból w klatce piersiowej, a więc odpoczywa w swojej celi. Nad jego łóżkiem często przesiaduje bibliotekarz, który nadzoruje księgozbiory mieszczące się w komandorii – brat Leon zu Griden. Choć byli zupełnie różni, łączyła ich fascynacja pięknem świata. Często prowadzili długie dysputy. Gerimund opowiadał o odwiedzonych krainach i swoich często przybarwionych przygodach, a kustosz streszczał fascynujące książki.

Kiedy Johan opuścił wychodek i miał zamiar skierować się w stronę swojej celi, w której zaznałby trochę spokoju, usłyszał ech swojego głosu. Ktoś znajomy go wołał. Nigdy ten głos nie przynosił dobrych wiadomości. Ponoć na terenie klasztoru nie powinno się krzyczeć, aby zapewnić wszystkim braciom ciszę na modlitwę. Był to przeor, który niósł ze sobą jakiś list. Nie mogło być to pismo od matki, bo posłałby z przesyłką jakiegoś młokosa. Rzadko sam fatygował się do ludzi osobiście. Wolał siedzieć za swoim potężnym dębowym biurkiem, gdzie czuł się wyższy i ważniejszy. Tak naprawdę był niewysokim mężczyzną zupełnie wyłysiałym o nieprzyjemnym niskim głosie. Z drugiej strony ciężko byłoby znaleźć kogoś lepszego na jego miejsce. Był osobą poukładaną i zorganizowaną. Pełniącą z pełną rzetelnością swoje obowiązki i zapewniającą doskonałe funkcjonowanie klasztoru. Miał niebywały dar czytania ludzi. Potrafił po bardzo krótkim czasie stwierdzić, jaki jest jego rozmówca, oceniał z niebywałą precyzją jego silne i słabe strony oraz zjednywał sobie ludzi. Był bardzo wymagający i surowy. Za drobne przewinienia karcił. Na nieszczęście, a może raczej na szczęście mieszkańców, nie był w stanie wszystko słyszeć i widzieć. Z pewnością życie w murach klasztoru stałoby się jeszcze bardziej zimne i srogie. Z drugiej strony dzięki jego zmysłowi zarządzania rozwinął warzywnik w ogrodzie, zapewnił lepsze kontakty z miejscowymi strażnikami oraz rozwinął bibliotekę. Młodszy Inkwizytor nie powinien również zapomnieć mu niebywałego zaufania, którym go obdarzył i niejedno wsparcie go w konflikcie między współmieszkańcami. Nie potrafił jednak stwierdzić, czy Ludvig traktował go jako swojego podopiecznego, nad którym powinien sprawować pieczę, czy wiązała go szczególna wieź przyjacielska z jego Mistrzem, a może miał w tym zupełnie inny bardziej egoistyczny cel. Przeor był przecież bardzo wyrachowanym człowiekiem.

- Niech strzeże Cię Sakir – rzekł przechodzący obok opata jeden z mnichów.

- Czy brat nie powinien teraz być na modlitwach?! – oburzył się i spojrzał na niego bardzo surowo. Z pewnością zatrzymałby się i zaczął swoje sławne kazanie na temat obowiązków kapłanów, ale śpieszył się. Szedł w kierunku młodego mężczyzny, którego nawoływał z początku korytarza.

- Gdzieś się podziewał? – W jego tonie była typowe oburzenie. Chwilami można było mieć uczucie, że jest to normalne brzmienie jego głosu. Wiecznie rozdrażniony człowiek. – Szukałem Cię po całym klasztorze. Gdy odszedłeś od posiłku nie było cię nigdzie. Po prostu zapadłeś się pod ziemię. Ani w swojej celi, ani w ogrodach, ani w kuchni, ani w bibliotece. Przez Ciebie narobiły mi się odciski na stopach. Młodego Terona posłałem, aby Cię znalazł i przysłał do mnie. Ale też nie mógł Cię nigdzie znaleźć. Będziemy się musieli rozliczyć z tego twojego włóczęgostwa, pewnie byłeś w mieście, kiedy powinieneś być na modlitwach. Nie jesteśmy tutaj dla swojej rozrywki, a Sakir nie oferuje tutaj noclegów młodym leniwym mnichom. – już zaczął wczuwać się w swoją kaznodziejską rolę, gdy nagle zupełnie zmienił temat. – Tym zajmiemy się jak wrócisz. Dostałem list od zarządcy miasta Meriandos, któremu poradził takie kroki kapłana Teomil. Znajduje się tam niewielka świątyni. Dzieją się tam bardzo dziwne rzeczy i potrzebujemy kogoś, kto rozwiąże bolączkę, trapiącą mieszkańców. – oparł swoją chudą dłoń na plecach Johana i skierował swoje kroki w kierunku swojej komnaty. Jak zawsze narzucał obowiązki i nie rozważał innych planów swoich podopiecznych.- Sprawa jest bardzo delikatna. Wiem, że ty posiadasz takowe umiejętności, aby rozwiązać problem bez zbędnego rozlewu krwi. Bo właśnie w tym problem. Niepotrzebne oskarżenia wzbudzają wrzawę w mieście i gwałtowną reakcję mieszkańców. Doszło tam już do dwóch samosądów. Problem jednak się nie rozwikłał. Ludzie zaś nie czują się bezpieczni. Brakuje im jednak rozładowania złości i frustracji. Pewnie znów niedługo znów na kogoś wydadzą wyrok, a śmierć przyniesie dotykowe rozgoryczenie. Byłeś kiedyś w Meriandos?

Re: Komandoria Zakonu Sakira

35
Ahhhhh, wszędzie rozpoznałbym ten głos. Dźwięczny niczym zepsuta gitara, głośniejszy od rogów bojowych i chętniejszy do prezentowania się przy okazji chorałów niż brat Leon do nocnego podżerania. Szybko dojadłem bułkę, otarłem rękawem usta, odruchowo zacząłem sprawiać wrażenie potulnej, zagubionej owieczki i przygotowałem się na niechybną zapowiedź kary. Ta nie była nawet jakoś strasznie gwałtowna, jak to czasem się zdarzało. Z niewinną miną wymamrotałem coś w stylu "przepraszam, zapomniałem, nadrobię". Moja uwaga była bowiem zaabsorbowana przez rzadki u Ludviga niepokój. Mało która emocja była zdolna przebić się przez umysł pozbawionego wyobraźni człowieka żyjącego według zegarka.

I wtedy dowiedziałem się o co chodzi. Meriandos, miasto artystów, spichlerz Keronu! Pamiętam je przed trzech lat, jak pięknie wyglądało podczas festynu na wiosnę. Oczywiście nikt nie wiedział, że pewien jegomość wygrzebywał wtedy ze studzienki ściekowej przeklęta jakimś choróbskiem ludzką czaszkę. Inkwizycja najskuteczniej działa w cieniu. Pamiętam jednak, jak bajkowo wyglądała mieścina, którą poświęcono partonatowi Osureli, więc tym bardziej zastanawiające jest, co mogło sprawić, że przyzwyczajony do spokoju ludek nagle zaczął mordować się nawzajem. Świątynia... Chram Pani Piękna to najbardziej rozpoznawalna konstrukcja sakralna w tym mieście, a utrzymywane przez Zakon kontakty z jej kapłanami (imię Teomil za cholerę nic mi nie mówiło) były po prostu praktyczne. Ciekawa sprawa.
-Tak, zdarzyło mi się tam przebywać, jednakże służbowo. Nie miałem okazji zapoznać się z tym miastem... Ojciec wybaczy, moja wiedza o Meriandos opiera się głównie na opowieściach. Coś... Powinienem wiedzieć?

Oczywiście nie była to do końca prawda, bo spędziłem tam parę dni więcej niż wynikałoby z raportu. Mama strasznie ucieszyła się z kupionego tam tomiku z bajkami, w co trzecim liście wspomina jak to czyta je wnukom. Ja jednak chciałem, by przeor mógł zabłysnąć i pochwalić się swoją wiedzą z lat, kiedy jeszcze wiele podróżował. Te wspomnienia zawsze czyniły jego zimną aurę choć nieco cieplejszą. Lubiłem tą kolorystykę. Kiedy weszliśmy już do pokoju przeora i byłem już pewny, że mogę przejąć inicjatywę w rozmowie przeszedłem od razu do sedna.
-Zakładam, że ojciec posiada wszelkie niezbędne informacje, bo od razu posłał po mnie. Oznacza to, że znana jest przynajmniej z grubsza natura problemu. Pierwsze pytanie jakie mi się jednak nasuwa to... Którego wyznania jest ta świątynia? I czy coś wiadomo o ofiarach samosądów?

Oczywiście, nie spodziewałem się po drugim odpowiedzi zbyt szczegółowej, bo i po cóż miałbym tam jechać, jak nie po to, by odsiać ziarna od plew? Ciekawe jednak było, czy były to ofiary przypadkowe, czy też może poza znalezieniem się w złym miejscu i czasie mają jakieś cechy wspólne? Tyle pytań, lubiłem takie momenty.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

36
- Meriandos leży we wschodniej prowincji, która obfituje w pola i gospodarstwa. Okolice są więc bardzo spokojnymi terenami, na których raczej nie dzieje się nic poważnego. Idealne miejsce, aby zamieszkać na starość. Sama stolica prowincji jest o wiele bardziej żywa, ponieważ bogatsze rodziny prowadzą tam rozrywkowe życie, aczkolwiek przyzwoite. Piękne bankiety i huczne bale. Nie popieram zbytecznej rozpusty i rozlewania wina, ale nie my będziemy ludzi rozliczać za drobne przewinienia lecz bogowie. Przyznać jednak muszę, że pocieszny to obraz dla oka. Nie można jednak zapomnieć, że jest to również miejsce tętniące handlem z dwóch powodów. Meriandos jest spichlerzem Keronu. Znajduje się również na szlaku między Nowym Hollar a Oros. Król zaś chcąc wzbogacić owe tereny nadał miastu przywilej handlowy i wszelkie karawany zmierzające z północy na południe i z południa na północ od Oros do nowego Hollar muszą się zatrzymać właśnie w stolicy wschodniej prowincji. – otworzył drzwi i przepuścił pierwszego swojego gościa.

Komnata opata była, jak to zwykle żartobliwie określać niektórzy bracia, nieprzyzwoicie duża. Obszerna przestrzeń naprzeciw biurka zupełnie nie była zagospodarowana, jedynie na podłodze znajdował się okrągły dywan przedstawiający oblicze Sulona otoczonych niczym gwiazdozbiorem swoich potomków. Złocistą nicią wyszyta były kontury podobizny Sakira, który dzierżył w dłoni miecz podniesiony nad sobą. Ściany nie były jednak gołe i zimne. Nie mogło tutaj zabraknąć symbolu Sakira, który był znacznie większy od tych, znajdujących się w innych celach. Wisiały jednak również gobeliny i obrazy oraz stał regał z książkami. Najbardziej okazałe jednak było sekretarz wykonany z masywnego dębu z płaskorzeźbami przedstawiającymi scenę z Księgi Stwórców, która rozprawiała o akcie kreacji świata oraz losach bogów przed stworzeniem Herbii w takowej formie, jaką znają ją obecni ludzie. Za tym potężnym biurkiem siedziało wiele opatów, którzy nadzorowali klasztor działający na terenie Komandorium. Jego poprzednicy byli różni. Lepsi i gorsi; surowsi i łaskawi; ortodoksyjni i liberalni. Ludvig jednak był człowiekiem ciężkim do odgadnięcia, jaki jest naprawdę. Otaczała go aura profesjonalizmu, opanowania i urzędniczego rygoru. Nawet blat ukrywał wszelkie jego sekrety. Uporządkowany bez zbędnych papierów leżących na wierzchu, ze wszelkimi dokumentami schowanymi w zamykanych szafach, znajdujących się w archiwum przeora. Plik kartek gotowych do zapisania za pomocą stojącego obok kałamarza z piórem oraz pieczęć klasztoru Sakira.

- Nic równie złego nie działo się na tych ziemiach odkąd pamiętam. Choć Noc Spadających Gwiazd wypędziła elfy ze swoich lasów i zawędrowali oni między innymi do Meriandos. Na początku między nimi był dość dobry kontakt, a rzekłbym nawet, że mieszkańcy przyjęli ich z otwartymi rękoma. Jednakże przedłużająca się zima i wewnętrzne konflikty doprowadziły do wielu nieprzyjemnych sytuacji. Słyszałem, że wielu z uchodźców wygnano z domów, obrzucano kamieniami i oskarżano o niszczące się plony. Doszły mnie również słuchy o kulcie Krwawej Krinn. Mógłbyś ten temat dogłębniej zbadać, ponieważ nie słyszałem wcześniej o czymś takim. Zastanawiam się czy nie ma to coś wspólnego z tragedią w mieście. – zamyślił się siadając na swoim miejscu i wskazując Młodszemu Inkwizytorowi siedzenie naprzeciwko. Jego krzesło było duże i ciężkie, równie pięknie zdobione jak biurko.- Szybko po wiadomości od zarządcy miasta posłałem list do brata Teomila, który odesłał mi bardziej rozbudowane wyjaśnienie problemu. Nie mogę przecież posyłać ludzi do miejsca, w którym nie ma rzeczywistego problemu. Byłoby to co najmniej marnotrawne działanie. Okazało się jednak, że problem jest bardziej poważny, niż mogłem na samym początku przypuszczać.

Głośno westchnął. Chwycił w dłoń papier i przytknął do nosa okulary. Zaczął snuć wzrokiem po tekście w poszukiwaniu czegoś istotnego. W między czasie potrafił jednak udzielić odpowiedzi na zadane mu pytanie.

- Świątynia jest na cześć Osureli, choć i tam posiadamy swoje ołtarze. Teomil jest kapłanem roztropnym i oddający pokłony wszystkim Wyższym. Jednakże w stałym kontakcie jest z naszym Zakonem. – w końcu jego oczy zatrzymały się w jednym punkcie, a pod nosem szeptną „Jest” – Sytuacja w Meriandos jest o tyle ciężka, że sprawa dotyczy wielkiej katastrofy. W mieście od paru tygodni zaczęły znikać w nocy niemowlęta. Najgorsze jest to, że każde nowonarodzone dziecko w nocy zostaje porwane. Wszystkie kobiety były w strasznym szoku w momencie owego zdarzenia lub po prostu spały. Mieszkańcy obawiają się o swoje pociechy i zaczynają panikować. Oskarżają siebie nawzajem i sami rozstrzygają winy, bez sprawiedliwego sądu. Doszło tam już do dwóch samosądów wymierzonych przez mieszkańców. – po chwili zaczął czytać treść listu- Rodzina Serenów oskarżyło o wszystko swoich sąsiadów, jakoby praktykowali czarną magię, a seniorka rodu została dotkliwie zraniona i zmarła kilka dni później. Oczywiście strażnicy miejscy musieli wtrącić się do całej sytuacji i aresztowali dwójkę synów oraz ojca z rodziny Serenów. Spalono również starą elficką zielarkę, która pomagała chorym i zajmowała się dokonywaniem aborcji młodym pannicom, które obawiały się reakcji rodziców na ciąże z obcym mężczyznom. Oskarżono ją o rzucenie klątwy na mieszczan i spalono ją. Znikanie niemowląt ze swoich łóżeczek jednak nie ustało. Tak pisze w swym liście Teomil.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

37
Czyli tak naprawdę dwie ofiary to najpewniej tylko wierzchołek góry lodowej. Proceder trwa od paru tygodni, prawdopodobnie mowa o kilkunastu, może kilkudziesięciu dzieciach. Potencjalnie bardzo przydatnych komponentach do rytuałów. Albo do robienia macy. Właśnie, będę musiał kupić sobie nieco tego pieczywa.

Wracając do świątyni.
-Znany jest jakiś schemat? Konkretna godzina, sposób przeprowadzenia porwania? Rozumiem, że stwierdzenie "kobieta była w szoku" mam rozumieć jako "tutaj Johanie masz robotę do wykonania"? Podejrzewam też, że wstępnie wnioski wysuwamy raczej podobne, więc... Czy władze lokalne są przygotowane na ewentualność znalezienia tych wszystkich dzieci martwych?

Bo jeśli nie, to chyba będę musiał przemykać niczym cień, żeby jako obcy nie stać się kolejną ofiarą psychozy. Tak czy inaczej byłem gdzieś bardzo przydatny.
Kurczę, nawet jego cela była wyprana z wyraźnych emocji aktualnego opata. Czuć jeszcze było wspomnienie jego poprzednika posuwającego tutaj zakonnicę i innego, którego orgazm podczas samobiczowania mocno zachował się w kącie po prawej. Ludvig jednak nawet tutaj był carte blanche. A może po prostu wiedział jak kryć swoją prywatność?

Re: Komandoria Zakonu Sakira

38
- Doskonale to ująłeś. Twoim zadaniem jest rozwiązanie owej zagadki, a może raczej powinienem powiedzieć- zaprzestanie dalszych mordów i wykrycie sprawców. Przed podjęciem decyzji, aby wysłać Cię do Meriandos, rozmawiałem z Wyższym Inkwizytorem Carlem von Hurtem. Jest doświadczony w niewyjaśnionych problemach naszych obywateli. Spostrzegał problem zupełnie z innej perspektywy. Uważa, że problem tkwi w demonach. Zasugerował się zdaniem w liście, gdzie kapłan Teomil pisał – znów zerknął do listu. Jego wzrok był jednak zawieszony w zupełnie innym miejscu. O wiele niżej niż wcześniej. – Przesłuchania kobiet okazały się ślepym zaułkiem. Czym dłużej prowadzimy z nimi rozmowy, tym bardziej są przerażone, a ich wypowiedzi stają się jeszcze bardziej niespójne. Jedne słyszały wiatr, inne zaś wycie wilków, niektóre zaś nic nie słyszały, bo zapadły w tak głęboki sen, że nie byłby w stanie obudzić jej nawet wybuch. Jedno jest pewne, porwania są inne. Za każdym razem pozostaje otwarte na oścież okno, lecz nie ma żadnych śladów. Nic co mogłoby wskazać trop.

Odłożył list na biurko i przesunął go bliżej Johana. Sam zaś wyjął za pazucha pęk kluczy, a następnie spośród ośmiu identycznych kształtem kluczy, odpowiedni wsadził do szafki biurka i otworzył drzwiczki. Niesamowite była pewność siebie, że to właśnie ten klucz. Mógł przecież się pomylić. Niczym się nie różniły, tylko kształtem ząbków, ale opat nie zdążyłby się nawet dobrze im przyjrzeć. Wyjął brzęczącą sakiewkę, którą podał młodemu mnichowi. W jego mniemaniu młodemu.

- Przygotuj się do podróży. Tym razem wyruszysz wraz z podopiecznym Carla, Młodszym Inkwizytorem Elevinarem. Brał udział tylko w kilku procesach sądowych, egzekucji oraz torturach. Jeszcze nie miał możliwości podróżowania z kimś innym, niż swoim mistrzem. Stwierdziłem, że będzie dla niego to kształcąca zmiana, a niedługo sam musi brać udział w indywidualnych delegacjach poza nasze skromne miasto. Mam nadzieję, że będziecie się dogadywać. –uśmiechnął się, choć na jego twarzy było widać pewnego rodzaju niezadowolenie.

Dar Johana nie tylko przejawiał się w typowej magii, potrafił wyczuwać również innych odczucia tak po prostu. Tym razem wręcz był pewien, że owe rozwiązanie nie jest jego pomysłem. Zresztą nie ciężko było usłyszeć o osobie Carla von Hurta. Człowiek postawny, który zupełnie nie przypomina mnicha. Wysoki, tęgi jak dąb. Głos miał tak potężny, że mogliby go wykorzystywać do kruszenia murów podczas oblężeń. Los tak chciał, że został mnichem, a później Inkwizytorem. Jest człowiekiem oczytanym ale surowym. Choc odpowiedniej byłoby stwierdzić, że jest istnym sadystą, który nie wierzy ludziom. Wyznaje zasadę, lepiej zabić człowieka niewinnego, niż pozostawić przy życiu przeklętego. Bogowie sami osądzą dusze, które zginęły z jego ręki. Nie można jednak mu odmówić niezwykłego węchu do sił nieczystych. Zna się również na egzorcyzmach i jest potężnym magiem. Ponoć równie dobrze włada czarami jak swoją laską, w które kryje ostrze. Jego ucznia jednak podopieczny Gerimunda nie znał. Jeden z wielu młodych adeptów, którzy nigdy mogą osiągnąć wyższego stanowiska.

- I miejmy nadzieję, że nie będziesz musiał znaleźć martwych dzieci.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

39
Przysłuchiwałem się całej historii z zainteresowaniem, choć nie powiem, mina mi nieco zrzedła, kiedy dowiedziałem się, kto próbuje mieszać się w całą sprawę. Carl von Hurt, człowiek, który jest ucieleśnieniem tego, za co Zakon został znienawidzony. I co raczej oczywiste, dokładne przeciwieństwo mojego mentora. Słyszałem parę historii o tym, jak to najpierw wykorzystywał do swoich celów ludzi znających się na Sztuce, a potem pod pretekstem skażenia złymi mocami mordował skrycie bądź na oficjalnym stosie. I obawiam się, że było w nich ziarno prawdy. Teraz zaś mam wyruszyć w podróż razem z jego podopiecznym, którego śmiało moge podejrzewać o bycie zindoktrynowaną, zmaltretowaną przez sadyzm nauczyciela marionetką. Kurwa pięknie. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre wyjść nie mogło.
-Domyślam się, że możemy się bardzo różnić z moim nowym towarzyszem... Jednak odmienny punkt widzenia pozwala często spojrzeć na świat pod właściwszym kątem. Tak jak brat Geirmund nauczył mnie wiele o ludzkiej naturze, tak brat Carl jest niewątpliwie jednym z największych ekspertów w dziedzinie sił nieczystych. Wydaje mi się, że zdołamy razem znaleźć wspólny język i wyciągniemy z całej podróży cenne lekcje.

Oczywiście, powietrze się całkiem zagęściło. Obaj wiedzieliśmy, jak niepewny może być mój towarzysz i do czego zdolny jest jego mentor. Kiedy mnich przesunął w moja stronę dokument, powoli, niespiesznie sięgnąłem po pokazany mi list. Szukałem tam jakichkolwiek powiązań pomiędzy ofiarami samosądów, celowałem we władanie Sztuką. Ostatecznie zielarka mogąca utrzymać się w stolicy prowincji była raczej oczywista, a zlinczowanie akurat nestorki z całego rodu było cokolwiek podejrzane. Oczekiwałem również znalezienia jakiejkolwiek informacji o schematach działań, a liczyły się nawet takie rzeczy, jak godzina ataków. Próbowałem także wyczuć związane z listem emocje, które chcąc lub nie chcąc, ale kapłan przelewał razem z atramentem podczas pisania listu. Całe szczęście podzielność uwagi miałem całkiem sporą.
-Dzieci... Wiem, że nie chcemy zmniejszenia liczebności miasta. W naturze inkwizycji leży jednak rozważać wszystkie scenariusze, a ten z demonami... Sam ojciec rozumie. być może nawet dobrze się składa, że będę współpracował z kimś, kto uczył się od eksperta od takich spraw, choć żywię szczerą nadzieję, że nie będzie takiej konieczności.

Żywiłem szczerą nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby, naprawdę. Demony z reguły oznaczały obecność kultu, a tego wolałbym uniknąć.
-Czy... Czy ojciec mógłby wydać mi pozwolenie na pobranie z magazynu butelki wiadomego wywaru? Podejrzewam, że mógłby się bardzo przydać w tej sprawie w nawet większej ilości, niż normalnie.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

40
- Domyślasz się zapewne, że twoja osoba została wybrana do tego zadania nie bez powodu. – rozsiadł się wygodniej w swoim fotelu. Był dużych gabarytów, a chuderlawe ciało przeora jakby nikło w masywnym meblu. Mężczyzna, który zarządzał klasztorną częścią Komandorii Zakonu Sakira w Saran Dun, nie pasował do końca do całego tego miejsca. Byłby lepszym opatem cichego klasztoru na odludziu, gdzie mnisi stworzyliby azyl, który nie potrzebowałby żadnego kontaktu z światem doczesnym. Logiczny umysł Ludviga musiał codziennie ścierać się obowiązkami opiekuna ludzi o skrajnych poglądach. Nie popierał drastycznych metod, stąd prawdopodobnie dogadywał się z Gerimundem. – Moglibyśmy w mieścinie zasiać zgrozę, wrzucić kilka osób na stos, pozamykać w lochach i potorturować kilku podejrzanych. Nie jest to jednak sztuką. Nie taka była wola władzy, ani samego brata Teomila. Chciałbym, aby w Meriandos przywrócił się dawny spokój. Elevinar stanie się wartościowym towarzyszem. Ten sam kamień w oczach dwóch różnych ludzi może być zupełnie czymś innym. Ja nie dostrzegę w nim żadnej wartości i wrzucę go do rzeki, ale ktoś inny znajdzie w nim samorodek złota, ukryty pod warstwą gliny.

Dotknąwszy skrawka papieru, aby ująć go w dłoń i móc przeczytać zawartą weń treść, młodszy inkwizytor odczuł niepokój. Silne zagubienie. Poczuł jak jego serce szybciej bije i oddech przyśpiesza. Zrobiło się trochę zimniej i jakby włosy miał wilgotne od potu lub deszczu. Oczy mu trochę łzawiły od dymu świec, płonących na biurku opata. Nie były to typowy lęk, który wynika z obawy o swoje życie. Była to swoista postać współczucia i łączenia się w bólu z kobietami, które doświadczyły porwania. Kłucie w sercu. Jakby kołatanie. Przepełnione goryczą zwątpienie, które aż szczypie w skórę i drażni kupki smakowe na języku. Przekonanie, że cała tragedia, nie wiąże się z porwaniami, a bezwzględną śmiercią. Dreszcz na plecach. Głuche kroki rozchodzące się po pomieszczeniu. Uczucie, że ktoś jest za tobą.

- Wszystko w porządku Johanie? – ciepły troskliwy głos opata wyrwał młodzieńca z wizji, który wywołał list. – Jakoś zbladłeś i miałem uczucie, że przez chwilę stałeś się zupełnie nieobecny. To przez wiadomość od brata Teomila?

W liście nie znajdowały się żadne szczególne informacje, które mogłyby przybliżyć do rozwiązania zagadki we wschodniej prowincji. Informacje były dość niejasne i niespójne. Kobiety nie potrafiły określić konkretnych okoliczności porwań. Pewne było, że przestępstwo ma miejsce w nocy i kobiety są jakby nieobecne w całym zjawisku. Nikt nikogo nie widział porywającego. Zawsze otwarte okno. Choć niektóre osoby, wspominają, że danego dnia bardzo wiało. Z drugiej strony rodziny, które się nawzajem oskarżają od dawna się kłóciły. Jakby całą sytuacja była tylko pretekstem do rozstrzygnięcia wewnętrznych konfliktów.

- Ach, a co do magazynu. Dobrze. Wyjątkowo wydam taką zgodę, ale nie wychylaj się zbytnio z takowym zezwoleniem. – powiedziawszy, chwycił papier i zaczął po nim skrobać piórem zamoczonym w atramencie. Jego pismo było lekko pochylone na prawo z pełnymi kształtami wszelkich kolistych liter. Podpis zaś miał podkreślony jedną długą linią. Kropla atramentu spadła na skraju papieru. Na twarzy opata zagościł niesmak. Widać, że nie lubi, gdy nawet drobna rzecz zakłóca jego porządek. Przybił pieczęć i wręczył pismo dla ochmistrza.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

41
Czy kiedyś po usłyszeniu czy przeczytaniu strasznej historii miałeś okazję przebywać sam w ciemnym pokoju? Zostać oko w oko z własnymi myślami i pomimo próby zapanowania nad nimi dopuścić, by zaczęły żyć własnym życiem? Nagle odkrywałeś, że boisz się opowieści, że pomimo wciśnięcia się w kąt i przytulenia do ściany nadal nie czujesz bezpiecznie. Oczyma wyobraźni widzisz pojawiającą się z cieni łapę, która jest coraz bliżej, bliżej... Aż nagle czujesz czyjś dotyk na swoich plecach. I kiedy błyskawicznie się odwracasz zdajesz sobie sprawę z tego, że poczułbyś ulgę, gdyby przed tobą stało to, czego się bałeś, a nie pustka, czyż nie? Kapłan, który pisał list pozwolił swoim obawom żyć własnym życiem. Dopuścił, by wszystkie jego najgorsze domysły splotły się w jedno, a świadomość że tym razem każdy z jego pomysłów może być prawdziwy jedynie dodawały siły imaginacji.
-Brat Teomil... Tak, bardzo się martwił losem swojego miasta. Może bardziej niż powinien, choć sytuacja faktycznie wymknęła się już spod kontroli.

-Tak, mam nadzieję na owocną współpracę z bratem Elevinarem, choć dobrze byłoby wiedzieć, jaka hierarchia winna między nami obowiązywać podczas trwania tej podróży. Myślę, że cała misja może obfitować w przydatne nauki dla obu z nas. Domyślam się jednak, że powinienem wyruszyć jak najszybciej, zatem czas mi się już zebrać z waszego gabinetu, przeorze.

To mówiąc zgarnąłem sakiewkę, zezwolenie na buszowanie w magazynie i po przepisowym pożegnaniu zebrałem się do wyjścia. Może powinienem był poprosić o jakiś oficjalny glejt, ale... Nie, miałem nadzieję że się bez tego obejdzie. Po drodze wpadłem jeszcze do magazynu, gdzie ochmistrzyni po sprawdzeniu dokumentu wydała mi butelkę z wywarem. Pokwitowałem, potwierdziłem, raczej nikt nie będzie mi robił z tym problemów, bo jestem raczej regularnym odbiorcą. Zaszedłem potem do celi swojego mentora, który ostatnio niedomagał. Potrzebowałem opinii kogoś bardziej doświadczonego. Poza tym chciałem choć odrobinę pomóc mu w zachowaniu dobrego samopoczucia. Nawet medycy mówili, że umysł jest w stanie wpłynąć na tempo gojenia się ran, a co dopiero mówić o zwykłym niedomaganiu ze starości!
-Witaj, Gerimundzie, mam nadzieję, że się dobrze czujesz. Mam... problem. Za kilka godzin będę już w drodze do Wschodniej Prowincji, gdzie moja pomoc będzie prawdopodobnie niezbędna. Tym razem jednak nie ruszę ani z tobą, ani sam. Osobą z którą mam wyruszyć został uczeń Carla von Hurta, który w sprawie mi przydzielonej już zaczął podejrzewać udział demonów. Obaj wiemy jakie mogą być tego konsekwencje. Boję się, że ktoś chce ze mnie zrobić kolejną figurę jakichś gierek o wpływy. Potrzebuję rady, jak czynić.

Tak, obawiałem się tego towarzystwa. I wolałem się wcześniej przygotować, by nie zrobić czegoś, czego będę żałował. Jeśli była ku temu okazja zająłem ręce czymś konstruktywnym, jeśli nie opiekowaniem się mentorem to choćby i zamiataniem podłogi.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

42
- Bardzo dobre pytanie. Spojrzeć powinieneś na sprawę waszych wzajemnych relacji z dwóch, a może nawet trzech stron, które tak naprawdę stawiają was w sytuacji patowej. Elevinar jest również Młodszym Inkwizytorem, choć świeżo złożył śluby i dołączył do znamienitego grona strażników dusz. Stąd relacje wasze powinny być na równym poziomie. Macie równe obowiązki i prawa. Żaden z was nie jest ważniejszy przed stanowiskiem Wielkiej Rady. Elevinar jednakże jest podopiecznym Carla von Hurta, człowieka doświadczonego i zasłużonego dla Zakonu Sakira. Jest bardzo poważanym człowiekiem i będzie oczekiwał, że odpowiednim szacunkiem będzie obdarzony jego uczeń. Nie mniej jednak jesteś osobą bardziej doświadczoną, więcej spotkałeś na swojej drodze, więcej zagadek rozwiązałeś, więcej dusz zbawiłeś, nie tylko od grzechu, ale również zbędnych stosów. – uśmiechnął się. Na jego twarzy pojawiła się pewien spryt.- Jest młodszy i mniej obyty w świecie. Ma wielką wiedzę i umysł wypełniony ideą, ale będzie zagubiony. Niekiedy hierarchię ustala jedynie siła charakteru.

Opat dłużej nie zatrzymywał mężczyzny, który powinien przygotowywać się powoli do podróży. Każda kolejny zachód słońca, każda kolejna godzina uciekająca między palcami, była przepełniona strachem mieszkańców Meriandos i zbliżała ich do kolejnej tragedii. Na szczęście nikt nie przeszkadzał w przygotowaniach. Żaden z braci klasztornych nie zatrzymał Johana, aby podyskutować na temat nowo posadzonych drzew wiśni w ogrodzie, które w tym roku mają w końcu owocować. Nie było żadnego kazania na temat demonicznym odcieniu włosów. Nawet grubaśny ochmistrz, który wlecze się w magazynie, niczym mucha w smole, był niezwykle trzeźwy. Choć zazwyczaj robi zupełnie inne wrażenie, po kilku lampkach wina wypitych poprzedniego wieczoru. Ostatnio Młodszy Inkwizytor posłyszał, że brat Ulos dostał poważną naganę od Ludviga. Ponoć był na niego okropnie zły i groził wyrzuceniem z zakonu.

W pokoju leżał rozgorączkowany Mistrz. Musiał zdrzemnąć się na chwilę. Kiedy zaskrzypiały drzwi od jego celi, ledwo otworzył sklejone oczy i zaczął szybciej mrugać. Na stoliku paliła się świeczka, a na trzeciej warstwie pościeli, którą był przykryty, leżała książka. Z pewnością przyniósł ją brat Leon ze swojego prywatnego księgozbioru. Wnętrze opactwa niezbyt służyło chorym. Wszystkie pomieszczenia były zimne i wilgotne. Dziwne, że podopieczni Zakonu Sakira, nie mogli pozwolić sobie na lepsze warunki. Doktryna monastyru głosiła, że surowe warunki poprawiają hart ducha. Szkoda, że starsi przedstawiciele muszą z tej racji podupadać na zdrowiu.

Twarz Gerimunda rozpromieniła się na widok ucznia. Lekko przesunął się do góry i przyjął pozycję na wpół siedzącą, poprawiając sobie grubą poduszkę. Na ziemię upadła książeczka. Kaszlnął dwa razy głośno i podniósł ze stolika chłodny już napar. Dużo osób nadzorowało zdrowie mistrza. Był człowiekiem bardzo lubianym i większość braci darzyło go niebywałą sympatią. Miał bardzo dobroduszne podejście wobec innych. Szanował życie. Choć krążą pogłoski, że nie zawsze taki był.

- Miło Cię widzieć Johanie – głośny kaszel przerwał rozmowę. Znów wypił łyk dziwnego napoju. – Nie potrzebnie martwisz się. Dodatkowa głowa w podróży okaże się przydatna. Zresztą nie widziałbym idealniejszej osoby na twojego towarzysza. Carl od samego początku nie był zimnym człowiekiem, dążącym do swoich ideałów. Ja też od początku nie byłem człowiekiem cierpliwym i wyrozumiałym. Kto lepiej zasieje logikę w umyśle młodego inkwizytora jak nie mój uczeń – zaśmiał się po czym zaczął głośno kaszleć. Przez kilka minut nie mógł opanować duszności. - Chyba będę musiał odetchnąć trochę świeżym powietrzem. Ta wilgoć mnie zabije. Spytam się Laurenca, czy nie przeszedłby się ze mną do ogrodu.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

43
Uśmiechnąłem się smutnawo. Czyli mój nauczyciel ma podobne podejście jak Ludvig. Pożyjemy, zobaczymy. Tylko z tym "pożyjemy" był mały problem, bo wżerająca się w płuca wilgoć i grzyb były mordercze dla każdego ciała, choćby i było obdarzone umysłem doświadczonego inkwizytora. Z jednej strony Zakon miał zasady, z drugiej zdarzały się przypadki przeniesień w wyjątkowych przypadkach. Gdyby tylko jakiś konkretny pomysł miał dostateczną siłę przebicia, był dostatecznie atrakcyjny dla administracji... Zaraz zaraz, a może miałem taką możliwość? I czemu nie wpadłem już dwa tygodnie temu na to, że Geirmund może się przydać bezpośrednio w pałacu?
Zamknąłem drzwi do celi, w której zostałem sam na sam z mentorem. Spokojnie mu tłumacząc co mam zamiar zrobić dotykałem każdej ściany, krzesła i obiektu, z którym mogli mieć bezpośrednią styczność goście.
-Spróbuj o tym myśleć jak o próbie zarekomendowania, niż manipulacji. To bardziej odpowiada prawdzie. W końcu Oros znacznie zyskało na znaczeniu, a twoje doświadczenie dyplomatyczne może być bardzo przydatne.

Następnie zaś skupiłem się i.. troszkę odpłynąłem. Pozwoliłem na chwilę ogarnąć się wspomnieniom i emocjom, które zakorzeniły się w tej celi. Było ich sporo nawet z całkiem dawnego okresu, bowiem celę zamieszkiwał poprzednio jakiś młody adept, który bardzo tęsknił za domem. Najsilniej odcisnęły się jednak wydarzenia związane z aktualnym lokatorem. Dominowała troska. Opatrywanie rany jakiemuś chłopakowi. Ja i Geirmund dyskutujący o świętych księgach. I miłe wspomnienia podczas czytania listów od rodziny, z którą mentor mój utrzymywał kontakt. Tak, pokój nie bez powodu był jednym z tych miejsc, które wydawały się być cieplejsze niż w rzeczywistości. I tego ciepła się chwyciłem.

Bo nie wiem czy wiesz, ale nie tylko żywe istoty mają swoje aury. Są miejsca, o których mówi się że mają duszę, zresztą większość ma. Są pokoje wprawiające w ponury nastrój, a także takie, które poprawiają samopoczucie tylko dlatego, że w urządzenie ich ktoś naprawdę włożył kawałek siebie. Czasami wręcz zaszczepiają ideę. Kuchnia wybornej gospodyni skłania do myślenia nad upichceniem czegoś samemu, a choćby i opuszczony chram zdaje się prosić o ciszę. Przeniesienie. Pałac. Dobro Zakonu. Chciałem, by każdy z odwiedzających celę ludzi został owiany tymi trzema pojęciami. Jeśli by je wymieszać z chęcią wspomożenia chorującego, acz lubianego człowieka, przeniesienie Geirmunda do suchych kwater w pałacu mogłoby być kwestią czasu, szczególnie gdyby o takim rozwiązaniu nagle zaczęło przebakiwać pół komandorii. Taki był plan. Prosty, właściwie niedający innym jak mentaliści szansy na rozpoznanie źródła rozprzestrzeniania się pomysłu, a podejrzenia o faworyzowanie byłyby z miejsca do wyśmiania.

To trochę przypomina składanie puzzli za pomocą wyobraźni. I nie daje gwarancji efektu, a jedynie nasuwa pomysły. Kiedy jednak pomysły nasuwasz zgodnie z naturą danej osoby, masz spore szanse że osiągniesz swój cel.

Następnie kiedy upewniłem się, że osiągnąłem swój cel pomogłem swojemu mentorowi wstać i pilnując by przypadkiem nie upadł poszedłem z nim do ogrodu, gdzie, co by nie było planowałem go niejako wcisnąć któremuś z nowicjuszy. Ostatecznie miałem konkretne zadanie, a musiałem jeszcze poznać swojego partnera.
-Geirumndzie, mam nadzieję, że kiedy wrócę będziesz się trzymał znacznie lepiej. Zakon wiele by stracił, gdyby położyła cię byle grypa. Bierzesz przynajmniej jakieś leki, coś ci medyk przepisał? NIE, napar z rumianku się nie liczy, nie jesteś nieśmiertelny.

To był chyba jeden z niewielu przypadków, kiedy okazywało się, że mój nauczyciel jest nieracjonalny. Człowiek ten uważał chyba, że słabości to coś, co przytrafia się innym i "on na pewno nie jest tak chory, by brać te lekarstwa". Pamiętam kiedyś jak w okolicach Uruk-Hun bronił się jak demon przed egzorcyzmem, żeby nie dać sobie na wszelki wypadek drugi raz oczyścić rany po ghoulu. Gdyby jednak okazało się że "lekarz mu niepotrzebny i to tylko wilgoć" to chyba osobiście zaciągnąłbym go jeszcze do klasztornego aptekarza czy znajomego medyka w okolicy.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

44
Zabiegi, które odczynią w celi Mistrza poskutkowały. Młodszy Inkwizytor dotknowszy przedmiotów, znajdujących się wewnątrz, doświadczył różnych odczuć, które towarzyszyły mieszkańcom zakonu. Większość świeżych emocji była związanych z troską i opiekuńczością. Reakcjami, które zazwyczaj nie są przypisywane wiernym Sakira. Bardzo silna była jednak walka Gerimunda ze wszystkimi objawami opieki. Uważał ją za zbędną. Każde pochylenie się nad nim w czasie słabości, jakim był okres choroby, uważał za słabość. Nawet podczas pomocy przy stawaniu, czuł się zakłopotany. Niegdyś on musiał strzec młodego Johana przed gniewiem inkwizycji i fanatyków. Teraz on musiał liczyć na łaskę innych. Przerastało to jego ego. Może był człowiekiem mądrym i wyrozumiałym, ale posiadał równiez własne wady. Uważał, że człowiek, jakim się stał przez lata nauk i doświadczeń, nie musi liczyć na nikogo wsparcie. Teraz nie miał wyboru.

- Cóż Oros jest wspaniałym miejscem. Może powinienem się tam wybrać? - zastanowił sie przez moment. Nie trzeba bylo długo przekonywać go do tej wyprawy oraz osiedlenia się w Pałacu. Choć mógł miec opory z racji okazania własnego stanu zdrowia, miałby styczność z wydarzeniami o wiele ciekawszymi i bardziej wartościowymi, niż plotki mnichów oraz nazbyt rygorystyczne zasady opata.
Starzec usiadł na ławce między sadzonkami storczyków, a wyłaniającymi się z ziemi łodygami złocistych tulipanów. Nawet wnętrze klasztoru może być symaptyczne. Sama aura miejsca mogła już dobrze służyć starszemu mężczyźnie. A nie tylko chorym poprawiała nastrój. W ziemi i wszelkich roślinach tutaj zasadzonych, włożona był trud szczerej pracy, zaangażowanie, troska i zafascynowanie pięknem. Choć Mistrz się nie uśmiechnął, jego twarz jakby się wypogodziła.

- To nie jest rumianek. Jakiś napar ziołowy, ale nie tylko z rumianku. Na pewno pomoże. Moja babka piła tylko zwykłe proste napary z ziół i przeżyła osiemdziestiąt trzy wiosny. Była tak pomarszczona jak orzech włoski, ale jurna jak młoda sarna. - mówił bardziej, żeby zapewnić samego siebie o tym, że lekarstwo zadziała. - Nie patrz się w ten sposób na mnie Johanie. Powinieneś skupić się na swoim zadaniu, a nie przejmować się zdrowiem starszego człowieka. Wezmę te lekarstwo, jeżeli przyniesie to spokój twoim myślom. Nie powinieneś się zbierać? Życzę Ci powodzenia. Choć nie mam wątpliwości, że sobie poradzisz.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

45
Walka mojego nauczyciela z opieką była spowodowana głównie jego pragnieniem niezależności, zamiast czystym grubiaństwem, jak to z reguły bywa. Kolory podobne zaś łatwiej pogodzić, co też i działa w przypadku emocji. Jeśli tylko zdołać ukryć sygnał "poradzę sobie" na rzecz "chcę być przydatny", to efekt jest dokładnie tym, czego się chciało. W każdym razie słuchałem właśnie kolejnego usprawiedliwiania dla swojego niedbalstwa o ciało.
-Geirmundzie, twoja babka była jak dobrze pamiętam szlachcianką na prowincji, nie tłukła się z wilkołakami w każdą pełnię i nie musiała się leczyć z kilkunastu magicznych klątw. Życie nadwątliło twoje zdrowie wystarczająco, byś nie musiał się starać go pogrążać jeszcze bardziej. Spróbuj się przemóc i pójść do medyka poza klasztorem. nawet spacer na zewnątrz może ci pomóc. Dla mnie, dobrze? Jeśli nic ci nie jest, to daj mi dowód od specjalisty.

Po krótkiej rozmowie o pierdołach pożegnałem się z mentorem, upewniłem się, że ktoś go odprowadzi do pokoju za jakąś godzinkę a następnie poszedłem do swojej własnej celi. Postarałem się mocno, by była sterylna tak w wyglądzie, jak i emocjach, to pomagało się skupić. Potrzebowałem chwili, by zamknąć się na chwilę w samym sobie i pochować wszystkie myśli do odpowiednich miejsc w umyśle. Żeby móc porządkować świat, trzeba mieć uporządkowany umysł, to pierwsza nauka, jaką przyswoiłem sobie jako nowicjusz. Ludzie to czasami nazywali pałacami pamięci.

Potem modlitwy. Następnie przeliczyłem sumę jaką otrzymałem od Ludviga w mieszku, sprawdziłem jakość zdobytego z magazynu płynu (chyba że był zapieczętowany woskiem, wtedy nie), oraz upewniłem się , czy nie wyglądam jak ostatnie nieszczęście. Następnie zrobiłem sobie swoja wersję makijażu i w pięć minut później kroczyłem już roztaczając wokół siebie słowa "przybywam w pokoju" i zmierzałem ku celi Carla von Hurta, zakładałem że zdołam tam znaleźć kogoś, kto będzie wiedział, gdzie powinienem się udać by znaleźć swojego nowego partnera. Chyba byłem bardziej optymistyczny, niż radziła logika.

Wróć do „Saran Dun”